Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
29 osób interesuje się tą książką
Zawsze spadają na cztery łapy, służą czarownicom, a nawet – jeśli przebiegną nam drogę – przynoszą pecha. Koty to indywidualiści, którzy nigdy nie zostali udomowieni, co od wieków fascynuje ludzi.
Jedenaścioro autorek i autorów stworzyło utwory inspirowane tymi niesamowitymi futrzakami. Niektórzy przedstawili je jako urocze kiciusie, inni jako powabne koty, a jeszcze inni dostrzegli demoniczne wcielenie sierściuchów.
A kim dla ciebie są nasi mruczący towarzysze?
Kocie osobistości sportretowali: Tomasz Betcher, Karolina Głogowska, Magdalena Kruszewska, S.J. Lorenc, Ewa Małecki, Katarzyna Berenika Miszczuk, Joan Neumann, Aga Sana, Wojciech Wojnicz, Marek Zychla, Izabela Żukowska.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 372
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tomasz Betcher – zawodowy pedagog, który nie może usiedzieć na miejscu. Pisarz z blokowiska, darzący je miłością bezwarunkową. Miłośnik miast na literę G: pochodzi z Grudziądza, przez długi czas zawodowo związany z Gdynią, obecnie zakotwiczony w Gdańsku. Autor powieści obyczajowych z wątkami społecznymi i historycznymi. Debiutował w 2019 roku książką Tam gdzie jesteś. Laureat Stypendium Kulturalnego Miasta Gdańska. W Wydawnictwie Mięta opublikował w 2024 roku powieść Ta druga. W przygotowaniu kolejny tytuł autora – Zaklinacz (2025).
– Ty głupi sierściuchu, to wszystko twoja wina! – krzyknęła Karolina, sięgnęła po kryształowy wazon pełen wysuszonych na wiór kwiatów i cisnęła nim w Ramzesa.
Wazon huknął o ścianę, tysiące szklanych odłamków rozprysnęły się po pokoju. Czarny kocur nie poruszył się ani o milimetr, jakby koci zmysł pozwalał mu przewidzieć tor lotu każdej kryształowej drzazgi. Jedynie źrenice jego oczu zwęziły się nieznacznie. Uderzenie wazonu pozostawiło w tynku głęboką bruzdę.
Kobieta opadła ciężko na fotel, krusząc jedną z wysuszonych róż. Ukryła twarz w dłoniach i po raz kolejny się rozpłakała. Przez ostatnie dni płakała niezliczoną ilość razy i nie potrafiła poradzić sobie z tymi wszystkimi myślami, które przewijały się przez jej głowę. Od pewnego czasu życie Karoliny przypominało pasmo nieszczęść, ciągnące się za nią niczym widmo. Nieudane małżeństwo, choroba nowotworowa, a teraz śmierć Błażeja. Tego było za dużo jak na jedną kobietę. Załzawionymi oczami spojrzała na leżącego kocura.
– Ty naprawdę przynosisz pecha. Zanim cię znalazłam, byłam… byłam szczęśliwa. Gdyby nie ty, moje życie potoczyłoby się inaczej…
Ramzes przechylił głowę i potrząsnął nią. Zdawało się, że tylko z ostatnim zdaniem zgadza się co do joty.
***
Do dziś pamiętała tę noc sprzed kilku lat. Wąskie i kręte mazurskie drogi ze snującymi się po nich pasmami mgły i światła samochodu omiatające zarośla, z których gdzieniegdzie spoglądały błyszczące oczy zwierząt. Na szczęście Błażej prowadził pewnie. Radio grało przeboje napisane przez Agnieszkę Osiecką, a kolejne kilometry umykały pod kołami samochodu. Spędzili długi weekend w pensjonacie nad jeziorem Kisajno, teraz trzeba było powrócić do szarej rzeczywistości. Na szczęście dzieliło ich od niej jeszcze kilkaset kilometrów.
Karolina była szczęśliwa, a pobyt nad jeziorem naładował jej baterie. No, może nie wszystko wyszło idealnie, ale przecież każdy może mieć gorszy dzień. Kochała Błażeja i wierzyła, że po ślubie mężczyzna się zmieni. Miała jedynie nadzieję, że nie na gorsze. Odepchnęła tę myśl i wróciła do wszystkich dobrych chwil, które przeżyli przez ostatnie dni. Jej włosy wciąż jeszcze pachniały mazurskim jeziorem, skóra słońcem, a z tylnego siedzenia kusił aromat leśnych grzybów.
Ułożyła się wygodniej na fotelu pasażera, oświetlona blaskiem reflektorów droga zaczęła się jej rozmywać przed oczami. Chciała powiedzieć Błażejowi, aby się zatrzymał i zdrzemnął, kiedy poczuje zmęczenie, lecz nie zdążyła. Najpierw usłyszała głuche uderzenie. Potem samochodem zarzuciło, a opony zaczęły piszczeć na mokrym asfalcie. Wbiła stopy w podłogę i plecy w oparcie fotela, przygotowując się na uderzenie. Rozległ się huk, kiedy pojazd rąbnął bokiem w barierę energochłonną. Srebrne bmw przejechało jeszcze kilka metrów, zanim stanęło.
– Kurwa mać! – zaklął Błażej i włączył światła awaryjne. Odpiął pasy, po czym wyskoczył z samochodu i zaczął oglądać uszkodzenia.
Karolina zrobiła to samo.
– O Boże, co się stało? Wpadłeś w poślizg?
– Jakieś zwierzę wyskoczyło z pobocza. – Narzeczony Karoliny dyszał ciężko, oglądając wgniecione i porysowane nadkole. – Chciałem ominąć, nie dałem rady, a droga jest cholernie śliska.
W co chwila gasnącym pomarańczowym blasku świateł awaryjnych okolica wyglądała upiornie. Pohukiwanie sowy jeszcze bardziej wzmogło ten efekt. Choć Karolina trochę się obawiała tego, co zastanie, ruszyła śladami, które ślizgające się opony zostawiły na asfalcie. Pięćdziesiąt metrów od samochodu zobaczyła dwa ciemne kształty. Nie znosiła widoku zwierzęcych trucheł. Już chciała zawrócić, kiedy mniejsze z nich się poruszyło.
Do dziś Karolina nie wiedziała, dlaczego wtedy podeszła bliżej. Gdy pierwszy raz ujrzała Ramzesa, był bezimienną plątaniną zmokłego futra, czterech kocich łap i oczu, przy których kot ze Shreka mógł się schować. Wiedziona niewidzialną siłą, zrobiła parę kroków i zobaczyła kilkutygodniowego kociaka, zmokniętego i trzęsącego się z zimna. Obok leżały zwłoki większego kota i Karolina od razu się domyśliła, jaka relacja łączyła oba zwierzaki.
Przyklęknęła, a czarny kociak miauknął i zbliżył się do niej. Gdy wzięła malucha na ręce, poczuła szybko bijące serduszko i przyjemne ciepło.
– Borsuk? – zapytał Błażej, stając za jej plecami. Jeszcze nie widział, co jego narzeczona trzyma w dłoniach.
– Nie, kot. – Odwróciła się i pokazała znalezisko. – Chyba rozjechałeś mu matkę.
Mężczyzna spojrzał na zwierzaka bez sympatii.
– To odłóż go i niech wraca, skąd przyszedł.
– Oszalałeś? Przecież to jakaś dzicz. W promieniu wielu kilometrów nie ma tu żadnego gospodarstwa. Zresztą jak będzie siedział przy matce, to i jego w końcu ktoś rozjedzie.
– To co chcesz z nim zrobić?
– Nie wiem. Zawiozę go do schroniska albo komuś oddam.
– Czarny kot… – Błażej z niedowierzaniem pokręcił głową. – Jakbyśmy mieli przez niego mało kłopotów. Rób, jak chcesz, ale mnie w to nie mieszaj.
Kiedy wsiadała do samochodu, zauważyła, że największym zmartwieniem jej narzeczonego jest uszkodzone bmw. Zapięła pas i położyła na spódnicy włochatą, czarną kulkę, która jeszcze przez kilka kilometrów trzęsła się z zimna. Otuliła kociaka dłońmi i poczuła, jak maluch się uspokaja, a po jej udach rozlewa się przyjemne ciepło.
Nagle z zakamarków pamięci kobiety wypłynęła piosenka Alibabek. Karolina śpiewała ją jako dziecko, czyli dobrych dwadzieścia pięć lat temu. A teraz się okazało, że słowa zostały zabalsamowane niczym mumia. Zaczęła nucić pod nosem:
Od małego miał pecha ten kot,
Prześladował go każdy co krok*.
Nie zasnęła już do końca podróży, a tę spędzili w milczeniu. Wolała nie zagadywać Błażeja, któremu uszkodzenie samochodu ewidentnie popsuło humor. Przez ostatnie sto kilometrów drogi zastanawiała się, co dalej począć z nietypową pamiątką z podróży.
Nigdy nie była kociarą i nie zamierzała zatrzymywać zwierzaka. Najpierw obeszła sąsiadów, aby popytać, czy ktoś nie ma ochoty przygarnąć kota, ale nikt nie chciał wziąć do siebie czarnej jak smoła znajdki. Rozwiesiła ogłoszenia w nadziei, że ktoś na nie odpowie. Dni płynęły, druk na kartkach robił się coraz jaśniejszy, aż wreszcie zniknął całkowicie, a kot – niepewny swojej przyszłości – mieszkał w kartonie po bananach. W końcu Karolina uznała, że tak dalej być nie może, i podjęła jedyną słuszną decyzję: kupiła w sklepie zoologicznym kuwetę, legowisko i drapak.
– Ty chyba zwariowałaś. – Błażej spojrzał na poczynione zakupy z niedowierzaniem. – Nie mów mi, że chcesz go zatrzymać.
– A mam inne wyjście? Zresztą już się do niego przyzwyczaiłam. I on do nas chyba też. – Spojrzała na kociaka wzrokiem pełnym rozczulenia, a ten w odpowiedzi wskoczył Karolinie na kolana, hacząc rajstopy ostrymi pazurkami. Jego czarne futro lśniło niczym tafla wody. – No sam zobacz, jaki jest kochany.
– A co z naszymi planami? Co z podróżami? Chcieliśmy lecieć w przyszłym roku do Turcji na dwa tygodnie, pamiętasz?
– No wiem, wiem. Ale to nie koniec świata. Pogadam z moją mamą i zapytam, czy się nim zajmie.
Narzeczony Karoliny wydął usta i rzucił jej powątpiewające spojrzenie.
– Przecież ona nienawidzi kotów.
– Raczej nie zna. Nigdy żadnego nie mieliśmy.
– No nie wiem… A jak będziesz w ciąży? Co z toksoplazmozą? W dodatku jest cały czarny.
– Co z tego?
– Nie boisz się… no wiesz… pecha?
Karolina prychnęła i pokręciła głową. Im więcej argumentów przeciwko kotu wysuwał Błażej, tym bardziej czuła, że powinna go zatrzymać. W końcu, pomimo sprzeciwu narzeczonego, postawiła na swoim. Następnego dnia obudziła się, mając w głowie imię dla czarnej znajdy: Ramzes. Odtąd stanowili nierozłączną trójkę, choć nie wszyscy byli z tego faktu zadowoleni. Błażej szczególnie często odwoływał się do nieszczęścia, które Ramzes rzekomo mógł na nich sprowadzić w każdej chwili. Karolina zawsze przedrzeźniała go, podśpiewując utwór Alibabek:
Mówią: nie poszczęści się,
Czarny kot ci przeszedł drogę – będzie źle.
Przez pierwszy rok się docierali: Karolina poznawała kocie zwyczaje i starała się je respektować, Ramzes za to poznawał ludzkie i robił dokładnie odwrotnie. Musiała jednak przyznać, że przywiązała się do kota szybciej, niż się spodziewała. Błażej od początku traktował Ramzesa jak powietrze, chyba że zwierzak wszedł mu w drogę. Wtedy mężczyzna nie wahał się chwycić za to, co miał pod ręką, i go uderzyć. Karolina wielokrotnie prosiła, by nie bił Ramzesa, ale Błażej z uporem maniaka powtarzał, że ktoś musi wychować krnąbrnego kota. Czasami przemknęło jej przez myśl, że Błażej jest zbyt surowy. Miała jedynie nadzieję, że nie będzie taki w stosunku do ich dzieci.
Po raz pierwszy się zaniepokoiła jakieś pół roku po ich ślubie, gdy doszło do naprawdę poważnej sytuacji. Wrócili z teatru o wpół do dziesiątej, a Błażej chwiejnym krokiem wyszedł z taksówki. Po trzeciej lampce wina wypitej w przerwie między aktami przestała mu liczyć.
Do mieszkania wszedł w szampańskim nastroju, po drodze podszczypywał Karolinę w pośladki i świntuszył jej do ucha, gdy otwierała drzwi. To jej akurat zupełnie nie przeszkadzało, szczególnie że czuła owulację każdą komórką swojego ciała. Celowo zorganizowała randkę właśnie dzisiaj, licząc, że dobry seks, może nawet kilkukrotny, sprowadzi na świat dziecko. Wydawało się, że są już na nie gotowi.
– A teraz mam ochotę na mały deser… – Błażej pchnął ją na łóżko i przesunął dłońmi po gładkiej powierzchni pończoch.
Włożyła je, mając nadzieję, że dzisiejszy wieczór zakończy się w taki właśnie sposób. Gdy dotarł do majtek, była gotowa. Wyprężyła się, ale Błażej nie zamierzał dawać jej wszystkiego od razu. Podczas gdy ona przeżywała katusze z pożądania, on powoli rozpinał guziki koszuli.
– Jak się nie pospieszysz, to wybuchnę. – Przyciągnęła go do siebie, nie mogąc się doczekać, kiedy wreszcie staną się jednością. Jęknęła, gdy to nastąpiło.
– Zaraz zobaczysz… – zaczął mężczyzna, ale Karolina nigdy się nie dowiedziała, czego miała być świadkiem, gorącą atmosferę zmroził bowiem wrzask jej męża. – Auaaaa!
Wyszedł z niej gwałtownie, aż zabolało. Dopiero teraz spostrzegła, co było przyczyną tej nagłej zmiany. Ramzes skoczył Błażejowi na plecy i ześliznął się po nich, zostawiając głębokie bruzdy po pazurach, błyskawicznie wypełniające się krwią.
– Ożeż ty mały skurwy… – Wściekły mężczyzna zrzucił z siebie kota.
Ten spróbował pierzchnąć, tym razem jednak na nic się zdał koci refleks. Błażej kopnął Ramzesa, a ten z głośnym miauknięciem uderzył o futrynę.
– Zabiję go!
– Błażej! – Karolina złapała męża za rękę, ale ten wściekle ją wyszarpnął. Przez chwilę myślała, że ruszy za kotem, aby wprowadzić swój zamiar w życie. Na szczęście się opanował.
– Mówiłem ci, że ten kot to debilny pomysł. Co za złośliwe bydlę.
– Nie wiem, co w niego wstąpiło. Nigdy się tak nie zachowywał. Obiecuję, że ci to wynagrodzę. – Złapała męża za przyrodzenie, ale to jeszcze bardziej go zirytowało.
– Nie chcę. Teraz trzeba zdezynfekować te rany. Nie wiadomo, czy ten pchlarz mnie czymś nie zaraził.
Karolina zaopiekowała się Błażejem najtroskliwiej, jak mogła. Choć ten syczał z bólu, przemyła mu rany wodą utlenioną i opatrzyła. Były zaskakująco głębokie.
Po tym incydencie mąż Karoliny długo dochodził do siebie. Czasami myślała, że przesadza, robiąc z siebie ofiarę. W końcu sama była poszkodowana. Na następną okazję, by spróbować począć dziecko, musieli czekać cały miesiąc. Dwa tygodnie później wydarzyło się coś, co ostudziło jej zapał do powiększenia rodziny.
– Przynieś mi jeszcze piwo. – Błażej nie był tego dnia w dobrym nastroju i ledwie ją zauważał. Od samego przyjścia z pracy przełączał telewizor pomiędzy meczem a grą na konsoli.
Karolinie zrobiło się przykro, przez ostatnie dni bowiem zamienili może kilka zdań. Niedawno zmienił pracę i wprawdzie zaczął zarabiać dużo więcej, ale w jej życiu było go dużo mniej. Wierzyła, że to chwilowe i kiedy już się wdroży we wszystkie obowiązki, znajdzie czas, aby znowu być mężem.
– Nie za dużo na dziś? – Rzuciła wymowne spojrzenie w stronę pustych butelek ustawionych pod stołem.
– A co, będziesz mi wydzielała? Zresztą to już ostatnie, które mam.
Westchnęła, ale spełniła jego polecenie. O dwudziestej pierwszej znudził się grą i przełączył na ulubiony serial. Wałkował go już trzeci raz, a Karolina nie lubiła powtórek. Zagłębiła się w lekturze książki, Ramzes wskoczył na jej kolana. Po chwili doznała najbardziej odprężającego uczucia na świecie: delikatnych wibracji wywołanych przez mruczenie kota. Choć było lato i szybko zrobiło jej się gorąco, to nie zamierzała przeganiać Ramzesa.
Nie było dane Karolinie się nacieszyć błogim spokojem.
– Czy te jebane bachory muszą się tak drzeć? – Błażej zerwał się z kanapy i doskoczył do okna, z którego było widać plac zabaw i deptak.
Dzieci jeździły na hulajnogach i deskorolkach po kostce brukowej, co mogło początkowo irytować, ale po jakimś czasie mózg odcinał się od terkotu małych kółek.
– Daj spokój, niedługo pójdą do domu. Zamknij okno, to nie będą ci przeszkadzały.
Mężczyzna machnął ręką na jej radę. Zamiast tego wyszedł na balkon.
– Ciszej tam! – krzyknął, aż echo odbiło się od okolicznych bloków. – Bo do was zejdę, gówniarze!
Usłyszała śmiech z kilku gardeł i „Weź wyluzuj, boomerze”, co oznaczało, że to okoliczne nastolatki wzięły w posiadanie podwórko. Uśmiechnęła się, zdając sobie sprawę, że na szczęście jest jeszcze jakaś garstka młodzieży, która woli jeździć na hulajnogach, dokazywać wieczorami na dworze i podrywać się nawzajem, zamiast nieustannie siedzieć z oczami przyklejonymi do ekranów. Na Błażeja odpowiedź nastolatków zadziałała jednak jak płachta na byka.
Trzasnął drzwiami od balkonu, włożył koszulkę i w klapkach wybiegł na zewnątrz. Nie trudził się nawet, by za sobą zamknąć.
– Błażej! – zawołała, ale odpowiedziało jej jedynie echo z klatki schodowej.
Ostrożnie zdjęła Ramzesa z kolan. Kot ziewnął i wskoczył na parapet, a Karolina wyszła na balkon, słysząc podniesione głosy. Błażej wypadł z klatki niczym kula armatnia i doskoczył do jednego z nastolatków.
– Ja ci dam boomera, gnoju. – Z przerażeniem zobaczyła, jak jej mąż chwyta za kark chudego chłopaka z kaskiem na głowie. Miał może dwanaście lat i przerażenie w wielkich, niebieskich oczach. Błażej potrząsnął szyją chłopca, aż kask obił mu się o ramiona. – I co, gówniarze? Teraz już nie jesteście takie chojraki.
– Błażej, puść go! – wrzasnęła Karolina, ale nie była pewna, czy w ogóle ją usłyszał.
Odwrócił się do niej plecami i coś klarował biednemu dzieciakowi.
– Niech pan wreszcie zostawi Mateusza w spokoju – odezwała się rudowłosa dziewczyna, może rok starsza od chłopaka, którego Błażej trzymał w żelaznym uścisku. – My nic złego nie robiliśmy, psze pana.
– Nie? A kto darł ryja na pół osiedla? Nawet telewizji nie można w spokoju oglądać.
– Nie myśleliśmy, że…
– Nic dziwnego. Wy w ogóle nie myślicie.
Od strony bloków nadchodził jakiś mężczyzna. Tylko tego brakowało, by zaczęła się tu bójka. Karolina wycofała się do mieszkania i zamknęła balkon, czując, jak oczy wzbierają jej łzami.
Zaskoczyło ją, że Błażej jest taki wybuchowy, ale jeszcze bardziej zdziwiło to, w jaki sposób potraktował tego biednego chłopca. Wyglądało na to, że w ogóle nie ma cierpliwości do dzieci. A jeśli również do własnych? Po raz pierwszy w głowie Karoliny zaświtała myśl, że Błażej może nie być najlepszym z ojców.
Spojrzała w kierunku siedzącego na parapecie Ramzesa. Kot uważnie obserwował to, co dzieje się za oknem, ale kiedy wyczuł na sobie jej wzrok, odwrócił głowę.
Kobieta mogłaby przysiąc, że chce jej powiedzieć o wiele więcej, niż jest w stanie.
***
Czasami koci charakter i złośliwość Ramzesa zaskakiwały Karolinę. Do tego stopnia, że zaczynała żałować decyzji o przygarnięciu zwierzaka. Jak wtedy, przed wylotem do Egiptu.
– Na pewno mieścimy się w limitach?! – zawołała do Błażeja z łazienki, gdzie kończyła suszyć włosy.
Była niezwykle podekscytowana, od wielu miesięcy bowiem czekała na podróż do tak egzotycznego kraju. Do tej pory nie było ich stać na wakacje za granicą. Jeździli na swoje ulubione kempingi na Mazurach, czasami wyskoczyli na weekend nad morze – ale to zdecydowanie bardziej drenowało ich portfele – aż wreszcie, po miesiącach wyrzeczeń i odkładania, zdecydowali się na all inclusive w Egipcie. Nic dziwnego, że nie mogła usiedzieć na miejscu i najchętniej pojechałaby na lotnisko już teraz, dwanaście godzin przed wylotem.
– Trzy razy ważyłem każdy bagaż – odburknął Błażej z irytacją w głosie. – Co jeszcze mam zrobić?
– No dobrze, dobrze. Nie denerwuj się tak. – Karolina wyszła z łazienki w szlafroku, czując, jak chłodne powietrze wywołuje gęsią skórkę na jej łydkach. Z rozmarzeniem pomyślała, że niedługo nie będzie miała takich problemów. – Po prostu chcę mieć pewność, że… Ramzes!
Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Czarny kocur siedział na stole, gdzie zgromadziła wszystkie dokumenty potrzebne do wyjazdu, i rozszarpywał na kawałki jej paszport. Strzępki papieru spadały na podłogę niczym płatki śniegu. Podbiegła, wyrwała zwierzakowi dokument z pyska i przegoniła go ze stołu.
– O nie… – Obracała w palcach strony poorane kocimi zębami. Z tej ze zdjęciem zostały jedynie strzępy.
– Co się stało? – Błażej stanął w progu i szybkim wzrokiem zlustrował zamieszanie.
– Ramzes zniszczył mój paszport – powiedziała łamiącym się głosem. – Co my teraz zrobimy?
Poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Po raz pierwszy w życiu była tak bardzo wściekła na czarnego kota, że mogłaby go rozszarpać niczym on jej dokument.
– Mówiłem ci, że ten sierściuch przynosi pecha. No trudno, polecę sam.
Te słowa były niczym kolejny cios. Równie niespodziewane i równie bolesne.
– Co ty mówisz, Błażej? Jak to sam? – Spojrzała na niego, czy aby nie żartuje, ale po minie męża widziała, że mówi śmiertelnie poważnie. – Przecież mamy ubezpieczenie, możemy iść do lekarza i zwrócą nam cały koszt. Wzięlibyśmy coś z last minute.
Błażej pokręcił głową i prychnął, widząc, jak Karolina gorączkowo próbuje znaleźć wyjście. Wszystko było zapięte na ostatni guzik i nie zamierzał rezygnować z tak długo wyczekiwanego urlopu. Zresztą gdyby to on na przykład się rozchorował, to Karolina pewnie poleciałaby sama.
– Myślisz, że tak łatwo znaleźć sensowny hotel na ostatnią chwilę? Pamiętasz, ile się naszukaliśmy tego? Nie ma mowy, ja lecę. Zresztą zanimbyśmy ogarnęli inną ofertę, to minęłoby kilka dni. Sorry, urlop leci.
– Nie mówisz poważnie…
– Owszem, mówię. Trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów. To ty przygarnęłaś do domu czarnego kota i śmiałaś się ze mnie, gdy ostrzegałem, że sprowadzi na nas nieszczęście. Masz, co chciałaś.
Rozczarowana patrzyła, jak Błażej kręci się po domu, dopakowując ostatnie drobiazgi do swojego bagażu podręcznego. Po północy położył się do łóżka, a ona resztę nocy przepłakała. Tak bardzo czekała na te wczasy. Miała nadzieję, że wreszcie poukłada się jej z mężem: zbliżą się do siebie, porozmawiają od serca, zaczną regularnie uprawiać seks. Przez ostatnie dwa lata w każdym z tych obszarów narobiło się im sporo zaległości. A czarny kocur zniweczył jej plany.
Długo nie mogła zasnąć. Wałkowanie wszystkiego raz po raz, analizowanie, co by było gdyby, zmęczyło Karolinę, mimo to sen nie nadchodził. Wreszcie się poddała, wyśliznęła spod kołdry, poszła do kuchni, gdzie zaparzyła kubek melisy, i usiadła pod oknem. Niemal w tym samym momencie w korytarzu zmaterializował się czarny cień. Podszedł do swojej właścicielki, powąchał jej łydki i przysiadł w oczekiwaniu na pozwolenie.
– Głupi kot. – Pomimo złości, która już w znacznej części ustąpiła miejsca rozpaczy, Karolina wzięła Ramzesa na kolana.
Spojrzał na nią swoimi złotymi oczami i zmrużył je, jak tylko zaczęła go głaskać.
– Gdybyś wiedział, ile dla mnie znaczył ten wyjazd…
Następnego dnia odwiozła Błażeja na lotnisko. Kiedy zadzwonił budzik, przez ułamek sekundy miała nadzieję, że wydarzenia z ostatniej nocy to był tylko zły sen, ale poszarpany paszport całemu światu ogłaszał coś zupełnie innego.
– Niedługo polecimy razem. – Mąż cmoknął Karolinę w policzek i zniknął za bramką prowadzącą do kontroli bezpieczeństwa.
I tyle. Kobieta prawie nic nie zarejestrowała z drogi powrotnej do domu. Może jedynie to, że nieomal wpadła pod miejski autobus, kiedy nie zatrzymała się na zielonej strzałce. Klakson przywrócił ją do rzeczywistości.
Dzwoniła do Błażeja codziennie, trochę zazdrosna, ale głównie ucieszona, że chociaż on korzysta z urlopu marzeń. Tym razem już miała się rozłączyć, lecz w końcu ekran komputera zamienił zdjęcie jej męża na rozmazany obraz pokoju hotelowego. Przywitali się krótko i wymienili uwagi o pogodzie. Szybko dała mu przestrzeń do tego, by podzielił się wrażeniami.
– Jak jest? Bajka. – Błażej każdego dnia prowadził rozmowę z Karoliną niemalże w ten sam sposób. – Żałuj, że cię tu nie ma.
Żałowała, a on chyba nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo. Inaczej nie mówiłby do niej w ten sposób. Każde takie zdanie głęboko ją raniło. Błażej jednak nie wyglądał tak, jakby w jakikolwiek sposób przeżywał rozłąkę z żoną. Był uśmiechnięty, tryskał dobrym humorem, opowiadał anegdoty z życia w kurorcie. Pomyślała, że chciałaby, aby taki był na co dzień, w domu. Nie tylko na urlopie.
Kot wskoczył jej na kolana i spojrzał na ekran laptopa.
– Chyba nawet ten czarny łobuz się za tobą stęsknił – powiedziała, tarmosząc futro Ramzesa.
Kocur wydał z siebie zadowolone miauknięcie.
– Dziwię się, że jeszcze żyje po tym, co ci wywinął.
– Już mu wybaczyłam. Ale polecimy gdzieś niedługo, prawda?
– No jasne. Jak tylko czas i finanse pozwolą.
Chciała coś powiedzieć, lecz Ramzes zakręcił się na jej kolanach i pacnął łapą w ekran. Przez ułamek sekundy myślała, że go ubrudził, ale po chwili zdała sobie sprawę, że ciemna plama na ścianie za Błażejem to czyjś cień. Mężczyzna spojrzał w przestrzeń przed sobą, a plama zniknęła. Karolina poczuła, jak w dół kręgosłupa pełznie jej dreszcz niepokoju.
– Błażej, pokażesz mi jeszcze raz pokój?
– A po co? – Mężczyzna szybkim ruchem rozejrzał się na lewo i prawo.
– Po prostu. Chciałabym go jeszcze raz zobaczyć, skoro mnie tam nie ma.
– Jest kiepski sygnał, nic ci to nie da. Zrobię zdjęcia w porządnej jakości i ci wyślę. Słuchaj, muszę kończyć, słyszę serwis sprzątający na korytarzu. Buziaki!
Zanim zdążyła odpowiedzieć, Błażej się rozłączył. Zostawił ją z pustką i mieszanymi uczuciami. Przez długą chwilę w pokoju panowała absolutna cisza.
Ramzes siedział i wpatrywał się w Karolinę swoimi złotymi oczami.
***
Błażej wrócił z urlopu opalony i uśmiechnięty, tryskał energią. Co prawda wystarczyło mu jej jedynie na dwa tygodnie, ale Karolina i tak była z tego zadowolona. Lubiła patrzeć, kiedy jest szczęśliwy. Wydawał się jej wtedy o dziesięć lat młodszy. Po urlopowej energii szybko zostało jednak tylko miłe wspomnienie. Miejsce nowego Błażeja zajął dawny: orbitujący pomiędzy lodówką i konsolą. Albo w pracy, albo zbyt zmęczony, aby poświęcić czas żonie. Karolina złapała się nawet na tym, że częściej rozmawia z Ramzesem niż z mężem.
– A tobie co się ubzdurało z tą toaletą? – Spojrzała zdziwiona na kota, który nie pierwszy raz wskoczył na klapę od sedesu, jeszcze zanim zdążyła spuścić wodę. – Twoja kuweta jest tam.
Uśmiechnęła się do Ramzesa i pogłaskała go, ale nawet nie drgnął. Przypominał posąg i miał równie nieruchome spojrzenie. Ostatnio zachowywał się dziwnie, szczególnie kiedy chodziło o wyjścia Karoliny do toalety. Niemal zawsze wchodził za nią, wskakiwał na deskę sedesową, gdy kończyła, i wpatrywał się w zawartość muszli, jak gdyby na jej dnie pływała dorodna mysz. Choć mieszkali razem już kilka lat, Karolina była pewna, że nadal niewiele wie o zwierzaku.
Wszystko, co wcześniej słyszała o kotach, u Ramzesa występowało z większym natężeniem. Nawet po tylu latach potrafił zaskoczyć Karolinę – niekiedy nie rozumiała, o co chodzi upartemu kocurowi. Chadzał własnymi ścieżkami, robił, co chciał i kiedy chciał.
Karolinę irytował indywidualizm czarnego kota, ale ceniła te momenty, gdy Ramzes okazywał jej czułość i przywiązanie. Gdy jego ciepłe i miękkie futro otulało ją i dawało jej przyjemne odprężenie. Kiedy śpiewał jej swoje mruczando, które zdawało się wibrować głęboko w ciele Karoliny. Docierało do najgłębszych zakamarków jej duszy i powodowało, że wszystkie zmartwienia odpływały daleko. Czasami kobieta odnosiła wrażenie, że Ramzes jest jedyną bliską jej istotą w tym domu. Tym bardziej że coraz częściej zostawała z nim sama.
– Aua! – krzyknęła, kiedy spróbowała dotknąć spłuczki. Tym razem Ramzes wskoczył na deskę sedesową, a kiedy wyciągnęła rękę do przycisku spłukiwania, błyskawicznym ruchem ją podrapał.
– Wszystko w porządku? – Mama Karoliny delikatnie zapukała w drzwi.
– Nie wiem, o co chodzi temu kocurowi. – Karolina otworzyła drzwi, potem zaś obmyła dłoń pod zimną wodą.
Ramzes jak gdyby nigdy nic wpatrywał się w żółtą zawartość muszli.
– Od paru tygodni ma jakąś jazdę na punkcie toalety.
– A może… – Matka się zawahała.
– A może co?
– Podobno zwierzęta mają zdolności do wykrywania chorób. Może on po prostu chce ci o czymś powiedzieć?
– Kot lekarz? – Karolina parsknęła śmiechem. – No tego jeszcze nie grali. Na razie świetnie wcielił się w rolę straży granicznej. Do tego stopnia, że nie poleciałam do Egiptu.
– Nie wybaczysz mu, co?
– Na pewno nie do następnego urlopu. Jak wrócę opalona i szczęśliwa, to go rozgrzeszę.
Szybko zapomniałaby o tej sytuacji, ale jej matka najwyraźniej zawarła z Ramzesem potajemny pakt. Ilekroć się widywały, suszyła Karolinie głowę o to, by córka poszła się gruntownie przebadać. W końcu dopięła swego. Karolina wydębiła od lekarza rodzinnego pakiet badań, wykonała je, a teraz oczekiwała na omówienie wyników.
– Proszę wejść. – Lekarz zaprosił ją do gabinetu i wskazał krzesło. – Pani wyniki są niejednoznaczne. Kilka parametrów zdecydowanie wykracza poza granice normy. Musimy poszerzyć diagnostykę.
– A co one mogą oznaczać?
– Teraz to wróżenie z fusów. Nie chciałbym pani straszyć i niepotrzebnie stresować. Może to jakaś drobnostka, może coś poważniejszego.
– Poważniejszego jak… nowotwór? – Poczuła, jak przerażenie ściska jej żołądek.
Lekarz pokręcił głową i podał jej receptę, świeżo wyplutą przez drukarkę na biurku.
– Pani Karolino, nie będę się podejmował takiego zgadywania. Proszę zrobić te badania i wrócić do mnie z wynikami.
Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie i oczywiście spełnił się najczarniejszy z zakładanych scenariuszy. USG niestety potwierdziło przypuszczenia lekarza: nowotwór pęcherza moczowego. Karolina nikomu ze swoich bliskich nie powiedziała ani słowa, nie chciała ich martwić, ale przepłakała całe popołudnie, korzystając z nieobecności Błażeja.
– I co? Wykrakałeś – powiedziała do Ramzesa, który wpatrywał się w nią z nieodgadnionym wyrazem złotych oczu. – Jesteś zadowolony?
Kot ziewnął, przeciągnął się i powędrował w pobliże grzejnika na kolejną drzemkę. Karolina powoli zaczynała wierzyć w to, co za popularnym przesądem uparcie powtarzał od lat Błażej: czarne koty przynoszą pecha. A Ramzes robił to najwyraźniej skutecznie.
Dwa tygodnie później siedziała przed onkolożką, chłonąc wszystko, co lekarka miała do powiedzenia. Tyle że tych informacji okazało się zbyt wiele jak na jej przytłoczony stresem umysł. Na szczęście specjalistka była dobrej myśli.
– Miała pani wyjątkowego nosa, aby się zbadać.
– To co teraz będzie?
– Przygotujemy plan leczenia. Na szczęście w pani przypadku czasu jest dużo.
– To znaczy, że nie umrę? – Karolina czuła, jak na samą myśl o nowotworze ściska ją w żołądku. Od czasu pierwszych podejrzeń nie przespała dobrze ani jednej nocy, a widmo walki z rakiem skutecznie odbierało jej apetyt.
– Ma pani duże szanse na wyzdrowienie. Guz jest w początkowym stadium, kiedy większość pacjentów nie ma nawet jeszcze charakterystycznych objawów.
Oczywiście wiedziała, o czym mówi lekarka. Krwiomocz, uczucie parcia, ból w okolicy lędźwiowej. Niczego takiego nie odczuwała i pewnie przez najbliższy czas nowotwór pozostawałby w ukryciu, moszcząc się wygodnie w jej tkankach. Dlatego w myślach dziękowała swojej matce za nieustępliwość i upór.
Gdyby nie ona, Karolina jeszcze długo nie poszłaby się przebadać.
***
Rak został wykryty w tak wczesnym stadium, że usunięcie go dawało naprawdę dobre rokowania i szansę, że już nie powróci. Po operacji Karolina jeszcze przez długi czas czuła niepokój, ale każde kolejne badanie potwierdzało, że rozwiodła się z nowotworem na dobre.
Kiedy choroba stała się tylko wspomnieniem, Karolina zaczęła wierzyć, że wyczerpała limit pecha w swoim życiu. Co prawda leczenie wykończyło jej organizm i wiedziała, że musi solidnie się zregenerować, zanim wraz z Błażejem wrócą do starania się o dziecko, ale wierzyła, że pojawienie się potomstwa naprawi ich małżeństwo. Tym bardziej że niedawno przeprowadzili się do szeregowca pod miastem i teraz przestrzeni było pod dostatkiem. Choć ciążył im kredyt, to oddalenie od miejskiego zgiełku i widok na szeroką połać lasu całkowicie to rekompensowały.
Choroba Karoliny i rosnące raty nieco nadszarpnęły domowy budżet i zdrowie psychiczne Błażeja. Jej powrót do pracy co prawda zasypał dużą część dziury w finansach, ale mężczyzna zdawał się żyć w ciągłym napięciu. Nie dość, że teraz całe dnie spędzał w pracy, bo brał nadgodziny, to jeszcze chodził nieobecny – kiedy go o coś zapytała, odnosiła wrażenie, że wraca myślami z dalekiej podróży.
– Może pójdziemy gdzieś dzisiaj? – zaproponowała któregoś dnia po pracy. – Jakaś kolacja na mieście?
– Szczerze mówiąc, padam z nóg. Poza tym nie mamy kasy na takie przyjemności.
– To może chociaż kino? Dziś tania środa.
– Innym razem – uciął, nawet nie patrząc jej w oczy. Otworzył piwo i rozsiadł się w swoim ulubionym fotelu, po czym zatopił w oglądaniu serwisu informacyjnego.
Dała mu spokój. Ostatnio był bardzo drażliwy i wolała go nie prowokować. Łatwo wpadał w złość, często przeklinał, a kiedyś złapał Karolinę za ramię tak mocno, że na jej skórze zostały czerwone ślady palców. Choć minęły tygodnie – ślady kilka razy zmieniły kolor, aż wreszcie zniknęły – to wciąż pamiętała jego nieuzasadnioną wściekłość. Zupełnie nieadekwatną do tego, co się wydarzyło.
– Ty byś ze mną poszedł, co? – Spojrzała na Ramzesa, który postanowił wejść za nią do łazienki.
Wydał z siebie krótkie miauknięcie, zupełnie jakby odpowiadał na pytanie swojej pani.
– Na jaki film? Jakikolwiek. Mogłaby być komedia romantyczna. Dawno się nie śmiałam. Miałbyś ochotę?
– Miau… – Kot patrzył, jakby rozumiał każde słowo Karoliny.
– No widzisz, dogadalibyśmy się. – Posłała zwierzakowi uśmiech, ten zaś w odpowiedzi obdarował ją spojrzeniem swoich złotych oczu. – Mój Boże, prowadzę rozmowę z kotem.
Zaczęła zmywać makijaż, a nowe kolczyki odłożyła do pudełka. Błażej nawet ich nie zauważył.
– Kocie! – fuknęła na Ramzesa, który wywrócił kosz z praniem i wszedł do niego. – Wyłaź stamtąd natychmiast.
Kocur chwilę się ociągał, po czym zaczął wycofywać się rakiem z brudownika. Coś jednak nie dawało zwierzakowi spokoju. Karolina słyszała, jak drapie materiał pazurami. Schyliła się i zobaczyła, że Ramzes pastwi się nad koszulą Błażeja.
– Dawaj to. – Wyciągnęła kota, a wraz z nim koszulę, której nitka została zahaczona pazurem. – No i co narobiłeś? Zaciągnąłeś materiał…
Delikatnie wyplątała pazur i dopiero teraz dostrzegła coś, czego inaczej nie miałaby szansy zobaczyć. Spod kołnierzyka wystawał włos. Długi blond włos. Nie było mowy, aby należał do Karoliny. Na białym materiale było coś jeszcze: ledwie dostrzegalna beżowa plama, którą mógł zostawić podkład lub puder. Kobieta poczuła ucisk w żołądku, wiedząc, że czeka ją rozmowa z Błażejem. Musiała ją dobrze przemyśleć. Ostatnio był wybuchowy i łatwo wpadał w irytację.
Z niewesołymi myślami położyła się do łóżka, mając nadzieję, że uda się jej zasnąć, zanim przyjdzie Błażej. Co było nietrudne, bo od kiedy wprowadzili się do szeregowca, jej mąż wyrobił sobie zwyczaj schodzenia do garażu, gdzie wypijał ostatnie piwo i wypalał papierosa przed snem. Oczywiście pod pozorem robienia czegoś przy samochodzie. Nim sen skleił jej powieki, zobaczyła sylwetkę Błażeja, a za nim niczym cień przemknął Ramzes.
***
Poszedł za mężczyzną, którego od lat musiał tolerować. To nie była nawet szorstka męska przyjaźń. Oni po prostu się nie lubili. Przez ten czas, który spędzili pod jednym dachem, Ramzes wyrobił sobie jak najgorsze zdanie o mężu swojej pani. Od tego mężczyzny biły fałsz, zakłamanie, którego czarny kot nie potrafił objąć swoim zwierzęcym umysłem. Miał ochotę to olać i pójść wylegiwać się w jakimś przyjemnie ciepłym i ustronnym miejscu. A jednak intuicja podpowiadała Ramzesowi, że tym razem powinien pójść za Błażejem.
Mężczyzna otworzył drzwi do garażu, kot wśliznął się tak cicho, że nie został zauważony. Błażej jak zwykle się upewnił, że jego żona położyła się spać w sypialni. I jak zwykle starannie zamknął za sobą drzwi.
Czarny kocur wskoczył na stół warsztatowy, nie wydając nawet najcichszego dźwięku, i przysiadł, rozglądając się wokół. Wszystko było w nienagannym porządku, Błażej bowiem przychodził tu głównie rozmawiać przez telefon. Ramzes z uwagą obserwował, jak człowiek zapala papierosa i odkłada go na popielniczkę. Następnie włącza radio tranzystorowe, nastawione na stację emitującą złote przeboje. Piwo, którego nawet nie posmakował, wylał do kratki ściekowej, jak robił to już wielokrotnie. Kot przyglądał się, jaka zmiana zaszła w Błażeju, i podziwiał, jak bardzo ten potrafi grać przed swoją żoną. Mężczyzna się wyprostował, a jego twarz nabrała wyrazu pełnego pewności siebie. Przeczesał włosy palcami, po czym sięgnął po smartfon i wybrał numer.
– Śpisz? – zaczął przyciszonym głosem, choć Ramzes doskonale wiedział, że w najbliższym otoczeniu nikogo nie ma. – To dobrze. Stęskniłem się, wiesz?
Potem nastąpiło to, co czarny kot słyszał już wielokrotnie. Westchnięcia, mruknięcia, szybki oddech mężczyzny. Ramzes wiedział nawet, kiedy przyspieszało bicie jego serca. Wyczuwał, jak bardzo łomocze.
– Obiecuję, że to już długo nie potrwa. Mój adwokat szykuje dokumenty. Ona? Daj spokój, niedługo sama będzie chciała się stąd wyprowadzić. Wystarczająco uprzykrzyłem jej życie.
Kot przekrzywił głowę, nie spuszczając wzroku z mężczyzny.
– Nic się nie martw. Znajdę sposób, żeby się jej pozbyć.
Błażej zgniótł puszkę po piwie i wyszedł z garażu, gasząc po drodze światło. Zostawił Ramzesa w ciemności, równie czarnej co on sam. Tylko radio grało dalej.
Najczarniejszy był koci ten los
Aż po czarne iwąsy, inos.
Lecz piosenka nie otym, onie,
Jak czarnemu kotkowi jest źle.
Kocur żałował, że nie może przemówić ludzkim językiem i porozmawiać ze swoją panią. Miałby jej wtedy dużo do powiedzenia. O wiele więcej, niż mogłaby przypuszczać.
***
Ten dzień był dla Karoliny czarniejszy niż futro Ramzesa. Od samego rana chodziła podenerwowana. Błażej ofuknął ją za źle wstawione do zmywarki naczynia, po czym wsiadł do swojego zabytkowego bmw i odjechał z piskiem opon. Była przekonana, że kocha ten wóz o wiele bardziej niż ją.
Godzinę później usłyszała dzwonek do drzwi. Pomyślała, że to Błażej wrócił, aby ją przeprosić. Może poranna sprzeczka nie dawała mu spokoju. Pozwoliła sobie nawet na fantazję, że stoi za drzwiami z wielkim bukietem czerwonych róż. Wtedy wybaczyłaby mu wszystkie przykrości, których ostatnio doznała z jego strony. No, prawie wszystkie. Wciąż czekała, aż Błażej się zmieni, i wciąż miała nadzieję, że kiedyś jeszcze będzie jak wtedy na Mazurach, zanim znaleźli Ramzesa.
– Pani Karolina Zielińska? – Zamiast Błażeja zobaczyła policjanta i policjantkę. Byli zmoknięci od deszczu, bo od rana padało.
– Tak. A o co chodzi? Jesteście w sprawie zawiadomienia od męża? Tego dotyczącego nocnych hałasów?
W ostatnim tygodniu Błażej dwukrotnie zgłaszał zakłócanie ciszy nocnej przez nowych sąsiadów. Wprawdzie Karolina tłumaczyła mu, że urządzają parapetówki i należy dać im ten przywilej nawet za cenę nieprzespanej nocy, ale jej mąż był nieprzejednany. Dlatego nie zdziwiła się, kiedy na ganku zobaczyła dwoje funkcjonariuszy.
– Niestety nie. Pani mąż miał wypadek samochodowy. – Policjantka posłała kobiecie spojrzenie, które nie pozostawiało wątpliwości, że stało się coś poważnego. – Możemy wejść?
Przecież to nie mogła być prawda! Do tej pory Karolina była przekonana, że takie sceny można zobaczyć jedynie w amerykańskich filmach i że są one obliczone na dodanie dramatyzmu. Teraz poczuła, że jej nogi robią się miękkie jak z waty. Mimo wszystko cofnęła się o dwa kroki i wpuściła funkcjonariuszy do domu.
– O-oczywiście. Ale co się stało? Co z Błażejem?
– Niestety nie mamy dobrych wieści. Samochód pani męża wpadł w poślizg i uderzył w drzewo. Ani on, ani pasażerka nie przeżyli.
Pasażerka. To słowo ją zmroziło. Resztę słyszała jak przez mgłę. Funkcjonariusze wypytywali ją o różne rzeczy, a Karolina nie była w stanie przywołać z pamięci nawet podstawowych informacji. Wycierała łzy i rzucała chusteczki na podłogę. Wkrótce zaczęły wyściełać salon niczym dywan z origami układanego przez szaleńca.
Kolejne dwa dni zlepiły się w jedno. Gdyby nie mama, Karolina nie przetrwałaby tego czasu. Na szczęście mama zawsze była w pobliżu, kiedy trzeba było podać jej tabletkę albo przytrzymać włosy, bo akurat wymiotowała odrobiną zjedzonego posiłku. Pomogła też załatwić wszystkie formalności związane z pogrzebem i zorganizowaniem stypy. Karolina nie miała na to siły.
Potem nastąpiło coś, co było niczym emocjonalne znieczulenie. Wszystko wydawało się takie odległe, takie nieistotne, a sama Karolina czuła, jakby nie należała już do tego świata. Ożywiała się jedynie wtedy, kiedy gdzieś w pobliżu przystawał jej czarny kot. W jego wzroku były jakieś niewytłumaczalne ciepło i energia, którymi chętnie by się podzielił, gdyby tylko zechciała je przyjąć. Tyle że kiedy patrzyła na swojego kota, jej myśli były równie czarne co jego futro.
Jedyne, nad czym się wówczas zastanawiała, to ten cholerny pech, który prześladował ją od momentu, gdy przygarnęła Ramzesa. Gdyby nie on, jej życie potoczyłoby się zupełnie inaczej.
***
Obrzuciła nieobecnym spojrzeniem bałagan, którego była autorką. Wgniecenie w ścianie, kryształowe odłamki walające się po całym pokoju i wysuszone róże, które rozpadły się w locie i rozsypały po całym pokoju. Od śmierci Błażeja nie panowała nad emocjami.
Ledwie ucichły echa marszu żałobnego i bicia dzwonów, ledwie brat Błażeja odwiózł ją do domu, a już poczuła się w nim dziwnie swobodnie. Zupełnie jakby ktoś pod jej nieobecność wywietrzył wszystkie pomieszczenia i wpuścił do nich mnóstwo świeżego powietrza. Karolina czuła, że kiedy przepracuje żałobę po zmarłym mężu, będzie w stanie oddychać tu pełną piersią. Żałowała tylko, że Błażeja nie będzie w pobliżu.
To prawda, że to małżeństwo nie należało do udanych, ale Karolina wierzyła, że kiedyś karta się odwróci i pasmo nieszczęść wreszcie się skończy. A może Błażej miał rację i to wszystko przez tego czarnego kota? Odkąd go przygarnęła, spotykały ją same nieszczęścia. Nie, to głupie. Skarciła się w głowie za tę myśl.
Ramzes zeskoczył z parapetu i podszedł do Karoliny miękkim krokiem. Zupełnie jakby wyczuł, że kobieta myśli w tej chwili o nim. Wskoczył na oparcie fotela i z zadowoleniem przyjął dotyk jej dłoni. Miękkie futro prześlizgiwało się pod palcami kobiety.
Zupełnie wbrew sobie Karolina roześmiała się głośno. Dotarło do niej, jak absurdalna jest ta sytuacja. Obok niej stał zwyczajny kot. Równie dobrze mógł mieć szare, rude albo cętkowane futro. I nie zmieniłoby to niczego, co spotkało ją przez ostatnie lata.
– No chodź tu do mnie. – Wzięła Ramzesa na kolana, a on wygodnie się na nich umościł i odwdzięczył swoim kojącym mruczandem. – Przepraszam za ten wazon. Przecież nie jesteś niczemu winien, biedaku. Jesteś tylko zwyczajnym kotem.
Na tę myśl aż się wyprostowała. Coraz wyraźniej zdawała sobie sprawę, że w swoim życiu trafiła nie na niewłaściwego kota, ale na niewłaściwego mężczyznę.
Kocur uniósł głowę i ziewnął z zadowoleniem. Gdyby tylko mógł w końcu się pozbyć tego okropnego smaku płynu hamulcowego…
* Alibabki, Czarny kot, słowa Czesław Tarczyński, muzyka Jurij Saulski.
Karolina Głogowska – wiele razy zmieniała zawód, ale pisaniu pozostaje wierna od najmłodszych lat. Dziennikarka, redaktorka, współautorka powieści Dwanaście życzeń (2018), Inna kobieta (2019) i Zanim cię zapomnę (2019). Oparta na prawdziwych wydarzeniach książka Mój ukochany wróg (2020) była jej solowym debiutem. Współpracowała m.in. z Wirtualną Polską, Onetem, PAP-em. Najbardziej lubi opowiadać mroczne historie, takie jak Sprawa Sary (2021), Wzorzec (2022), Ostatni diament (2023) czy Szeptanka (2024), z których jednak przebija światło. Fascynują ją zawiłe ścieżki ludzkiego umysłu, dlatego w swoich książkach kładzie nacisk na psychologię postaci, bada cienką granicę między dobrem a złem. Jeśli nie pisze, to śpiewa albo tańczy flamenco.
Zrobiło się już całkiem ciemno i przez chwilę wydawało mu się, że z tej czerni nigdy nie wyłoni się żaden kształt. Bał się zrobić krok naprzód, żeby zaraz nie dostać w twarz jakąś gałęzią. Usłyszał mruczenie. W środku głębokiego lasu? Spodziewał się spotkania z różnymi zwierzętami, ale nie z kotem. A jednak charakterystyczny wibrujący dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy. Zygmunt wpatrywał się w punkt, z którego – jak mu się wydawało – dochodził odgłos. Wreszcie zobaczył zmarzniętą ziemię pod stopami, grube pnie buków i ścieżkę między nimi, ale poza tym żadnej żywej istoty. Mimo to ruszył przed siebie. Robił kilka kroków, przystawał i nasłuchiwał, czy mruczenie znowu się rozlegnie. Udawało się za każdym razem, więc powoli szedł za tym, co podpowiadały mu uszy. Skoro jakimś cudem znalazł się tutaj kot, to może gdzieś niedaleko jest też jego dom.
Wydawało mu się, że wędrówka trwa wieki, w dodatku przeszywał go bezlitosny mróz. Księżyc zaczął się wznosić nad lasem i zawisł na niebie jak lampa, kiedy Zygmunt dotarł nad rzekę. Jej szemranie skutecznie zagłuszyło wcześniejsze odgłosy. Zresztą może tylko mu się wydawało? Rozglądał się, ale po kocie nie było ani śladu, za to nad wodą zauważył drewniany młyn, w którym chyba ktoś mieszkał. W jednym z okien mimo późnej pory świeciło się światło.
Zygmunt zapukał do drzwi i nasłuchiwał. Pomyślał, że takie pukanie w środku lasu i nocy pewnie dla nikogo nie byłoby miłym zaskoczeniem. Trudno, nie miał wyjścia. Myśli rozproszył odgłos zbliżających się lekkich kroków.
– Dzień dobry… Dobry wieczór… Przepraszam za najście, zepsuł mi się samochód. – Zygmunt wskazał dłonią drogę.
Przyszło mu do głowy, że kobieta, która stanęła w drzwiach, zaraz zatrzaśnie mu je przed nosem, ale nie wyglądała ani na bardzo zdziwioną, ani tym bardziej na przestraszoną. Na jej twarzy malowało się raczej rozbawienie.
– Proszę… – Wycofała się w głąb korytarza, robiąc mężczyźnie miejsce.
Poszedł za nią do kuchni. Miał wrażenie, że oderwał ją od jakichś pilnych, nocnych zajęć, czymkolwiek one były. Kuchnia wyglądała na przytulną i czystą, ale znajdowało się w niej mnóstwo przedmiotów, i to nie tylko przeznaczonych do gotowania. W kredensie piętrzyły się sterty mis, miseczek, talerzy i kubków, nie od kompletu. Na półkach, parapecie i podłodze stały donice z kwiatami i ziołami. Wszędzie leżały książki, niektóre otwarte, inne z pozaznaczanymi stronami. Rozbawiło go, że za zakładki służyły drewniane łyżki, szmatki i zasuszone kwiaty. Na stole było pełno naczyń, miarek, słoiczków z jakimiś maziami, nasionami i płynami w niezbyt zachęcających kolorach.
Kobieta nie zwracała na niego większej uwagi. Szukała czegoś w rozłożonej na stole książce, palcem przesuwała z góry na dół strony. Znalazła, uśmiechnęła się, sięgnęła po jeden ze słoików, wyjęła z niego coś, co wyglądało jak suche płatki kwiatów, i wrzuciła do dzbanka. Potem dodała zioła z innych słoiczków. Cały czas coś chwytała, przesypywała, mieszała. Obserwował to, mając wrażenie, że widzi przemyślaną choreografię. Patrzył na kobietę jak zahipnotyzowany. Miała miękkie ruchy i kształty. Światło świec jeszcze bardziej wygładzało jej sylwetkę i twarz, nadawało włosom kolor płomieni. A może były takie w rzeczywistości.
– Masz telefon? Chcesz gdzieś zadzwonić? – zapytała, nie podnosząc wzroku znad przygotowywanej mikstury.
– Zadzwonić? – powtórzył. – Nieee… – Przestępował z nogi na nogę. Do jego członków powoli wracało ciepło.
– Napijesz się herbaty?
– Jeśli to nie kłopot.
Zalała wrzątkiem dzbanek, do którego wcześniej wrzucała zioła, i postawiła przed Zygmuntem kubek. Kiedy się schylała, mężczyzna poczuł wyraźny żywiczny zapach jej skóry. Aż zakręciło mu się w głowie.
– Długo tu mieszkasz? – zagaił.
– Długo.
– Ładnie tu. Przyjemnie.
– Cały czas jest coś do naprawienia. – Mówiąc to, nagle spojrzała mu prosto w oczy. Jej wzrok był przeszywający, ale mężczyzna go wytrzymał. – A ciebie chyba dawno nie było w okolicy, co?
– Skąd wiesz, że jestem stąd?
– Masz znajome rysy. Ty mnie nie kojarzysz?
– Może…
– Pewnie za dzieciaka kąpaliśmy się razem w rzece. – Zaśmiała się.
Ze ściany budynku wystawała taca, z której woda spływała na łopatki młyna i uruchamiała go. Wpadała do stawu, była ciepła jak w wannie i bulgotała, a dzieci urządzały tu sobie kąpielisko, teraz pamiętał.
– To dlatego nie bałaś się mnie wpuścić w środku nocy!
Zygmunt nalał sobie do kubka naparu z dzbanka i upił duży łyk. Napój miał nieco mdlący, kwiatowy posmak, ale mężczyzna tego nie skomentował. Był gościem, nie wypadało.
– Wpuściłam cię, bo jeśli ktoś puka do obcych drzwi w środku nocy, to widocznie jest ku temu ważny powód – odpowiedziała.
Dla niego to nie było żadne wyjaśnienie, tylko proszenie się o kłopoty albo zwykła niefrasobliwość. No ale siedział tu w cieple i pił gorącą, choć niesmaczną herbatę. Nie miał co narzekać. Raczej czuł troskę. Nie chciał, żeby coś się tej kobiecie stało, choć nie bardzo rozumiał, skąd ten nagły przypływ czułości wobec niej. W świetle świec wyglądała jak natchniona święta z obrazu, może dlatego patrzył na nią z takim nabożeństwem.
– Jak masz na imię? – zapytał.
– Celina.
– Zygmunt jestem. – Przyłożył palce do czoła, jakby salutował.
Celina w odpowiedzi skinęła głową.
– Jak byłem dzieciakiem, to w młynie nikt nie mieszkał.
– To prawda. Nie mieszkałam wtedy w młynie, tylko tam… – Spojrzała w czerń za oknem. – W chatce w świerkowym zagajniku.
– Hm… chyba nie mijałem jej po drodze.
– Bo jej nie ma. Spaliła się.
– Uważaj! – Rzucił się w kierunku Celiny, bo wydawało mu się, że płomień świecy zajął jej włosy.
– Spokojnie… – Odsunęła się z łagodnym uśmiechem. – To tylko cień.
Usiadł, jeszcze trochę oszołomiony. Na ścianie za Celiną faktycznie tańczyły cienie, ale przecież przed chwilą wyraźnie widział buchający ogień wokół jej sylwetki, czuł nawet swąd dymu. Złapał kubek i podejrzliwie powąchał gorący napar. Upił kolejny łyk. Nadal mu nie smakowało, lecz ciepło tak przyjemnie rozpływało się w jego żyłach. Uspokajało.
– Jesteś głodny?
– Nie, dziękuję. Nie chcę nadużywać gościnności…
– Przecież i tak musisz zostać na noc. Nie wyrzucę cię z powrotem na ten mróz.
– Dziękuję. Jesteś bardzo dobra.
– Pościelę ci u góry.
– Naprawdę będę wdzięczny. Do domu mam stąd trochę daleko.
– Tak, wiem. Z twoim autem to coś poważnego?
– Chyba rozrusznik, ale umiem naprawić. Zobaczę rano.
Celina weszła po schodach na piętro, oświetlając sobie drogę. Słyszał jej kroki nad kuchnią, skrzypnięcia drewnianej podłogi, przekładanie i przesuwanie jakichś rzeczy. Zastanawiał się, czy nie iść za nią i jej nie pomóc, ale zanim się ruszył, już wróciła na dół. Zygmunt zaczął ziewać raz za razem.
– Ty nie jesteś śpiąca? – zdziwił się.
– Muszę jeszcze coś dokończyć.
Spojrzał na zegarek. Dochodziła druga w nocy. Co też można dokańczać o tej porze? Może Celina cierpi na bezsenność? Zresztą nie jego sprawa.
– Weź jeszcze koc, na wszelki wypadek.
Wstał i dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Aż zakręciło mu się w głowie.
– To twój kot? – usłyszał za plecami głos Celiny.