Kiedy to wszystko się skończy, będziemy innymi ludźmi - Alksnin Adrianna - ebook + książka

Kiedy to wszystko się skończy, będziemy innymi ludźmi ebook

Alksnin Adrianna

0,0
42,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kraków, czerwiec 2021. Poznajemy dwie zaprzyjaźnione pary trzydziestolatków, humanistów o artystycznych ambicjach: Julię i Szymona oraz Karola i Zuzę. Po blisko szesnastu miesiącach lockdownu pandemia zaczyna odpuszczać, a życie powoli wraca do normy. Do głosu zaczynają dochodzić spychane na margines pragnienia, które zmuszają bohaterów i bohaterki do ponownego przemyślenia swoich biografii. Julia pragnie romansu, o którym będzie mogła pisać wiersze. Szymon żąda akceptacji. Zuza marzy o tym, by mieć Karola na własność. Karol chce blichtru i sławy – uważa, że zasługuje na sukces. Zmiana jednak nie przychodzi. Wszyscy borykają się z brakiem pieniędzy, wypaleniem i poczuciem, że utknęli w życiu, którego dla siebie nie planowali. W niesatysfakcjonujących związkach. W pracy, która nie daje im ani radości, ani godnych zarobków.

 

To opowieść o bankructwie marzeń, o chęci zmiany i przewartościowaniu związków. O konfrontacji z codziennością. O wielkim pragnieniu miłości. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 253

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Adrianna Alksnin, 2025

Wydanie I

Warszawa 2025

When routine bites hard and ambitions are low

Joy Division, Love Will Tear Us Apart

„Kiedy to lato się skończy, wszyscy będziemy innymi ludźmi”, myśli Julia i tak się składa, że ma rację.

„Najpierw napiszę doktorat”, myśli Szymon i odkłada życie na później.

„Tym razem się uda”, myśli Karol i jest w błędzie.

„Ja jebię”, myśli Zuza i jest to myśl cokolwiek uniwersalna.

1

– Nie marudź – mruczy pod nosem Julia. – Idziemy, czy ci się to podoba, czy nie.

Szymon już wie, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Julia jest uparta i musi postawić na swoim, a on nie jest dziś w nastroju na kłótnię, zwłaszcza z tak błahego powodu. Julia tymczasem znika w sypialni i zmienia łóżko w zaimprowizowany naprędce stragan odzieżowy, na który składają się wszelkiej maści plisy i falbany – rozpoczyna się gra towarzyska pod tytułem „Nie mam co na siebie włożyć”. Zasady Szymon zna doskonale. Przypada mu rola arbitra wydającego werdykt, czy Julii jest w czymś tam do twarzy i czy nie wygląda grubo. A skąd on ma takie rzeczy wiedzieć? Wygląda, jak wygląda, przyzwyczaił się. Z ferowanych przez niego wyroków jest notorycznie niezadowolona, bo jego opiniom nie towarzyszy dostateczna porcja entuzjazmu i zachwytu nad Julii pięknem i powabem, więc po przymierzeniu kilkunastu zestawów zawsze wybiera ten sam, ulubiony: czarną sukienkę na ramiączkach i kolorową marynarkę z lumpeksu, za dużą. „To się nazywa oversize” – nadyma się za każdym razem Julia, zbywając uwagi Szymona, że robią się jej wory pod pachami i wygląda, jakby ukradła ją cierpiącej na nadwagę ciotce. Lepiej nalać sobie coś mocniejszego. Niech ubiera się, w co chce, wszystko jedno.

To będzie długi wieczór, Szymon nie ma co do tego wątpliwości. Z rosnącym przerażeniem obserwuje, jak Julia przybiera coraz to wymyślniejsze pozy, mizdrząc się do lustra, jakby po drugiej stronie znajdował się tabun fotoreporterów marzących o uwiecznieniu jej wygibasów. Ale najbardziej martwi go konieczność uczestniczenia w tak zwanych konwersacjach typu small talk, obawia się pytań o to, jak mu idzie pisanie doktoratu i kiedy obrona, bo trzeba to oblać! No więc nie idzie mu i Szymon nie ma ochoty się tłumaczyć z braku przyrostu kolejnych rozdziałów. Chciałby zwyczajnie posiedzieć na czterech literach zwanych powszechnie dupą, porządnie się wyspać, a nie brylować po knajpach, ale Julia ma na ten wieczór zgoła inny pomysł i najwyraźniej dąży do jego realizacji bez względu na Szymona niechęć.

Gdyby jeszcze całe to wydarzenie miało jakąś wartość dodaną, zapewniającą wyższe doznania natury estetycznej, zdolną wprawić w drżenie którąś ze strun jego czułej na przejawy kantowskiej wzniosłości duszy, to byłaby inna rozmowa. Ale nie, nie tym razem: czeka go dyskotekowa łupanka, a na to Szymon czuje się zdecydowanie za stary i zdecydowanie zbyt poważny. Dyskotekowa łupanka nie licuje z powagą Szymona, której wymaga status doktoranta Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, a z którą mógłby licować koncert fortepianowy a-moll op. 17 Ignacego Paderewskiego. Ale to z kolei nijak nie nadaje się do tańczenia, jak przekonuje Julia, a ona dziś koniecznie musi rozprostować kości, co się przez covid nasiedziała, to jej. Teraz trzeba nadrobić wszystkie zaległe imprezy odwołane w sezonie jesień–zima 2020/2021 i Julia zamierza kręcić się na parkiecie do rana, czy się to Szymonowi podoba, czy nie, trudno.

– Girls just wanna have fun! – pokrzykuje Julia, przymierzając pstrokaty kombinezon. – Czy nie wyglądam w tym szałowo? – pyta, a właściwie stwierdza, bo tak po prawdzie nie zależy jej wcale na Szymona aprobacie. Co on może wiedzieć o najnowszych trendach?

– Nie wysikasz się w tym – burczy Szymon znad telefonu, na co Julii rzednie mina, bo w tym punkcie musi mu przyznać słuszność.

Zrzuca więc szybko kombinezon i z rosnącą desperacją przymierza kolejny zestaw. Być może będzie dziś wyglądać trochę bardziej jak dziewczyna z żurnala, a trochę mniej jak Julia, czyli dość zwyczajnie, biorąc pod uwagę internetowe standardy. W końcu decyduje się na opcję awaryjną, czyli czarną sukienkę na ramiączkach.

– Gorąco jak w piekle – mówi Julia, otwierając szeroko okno. – Może jednak zainwestujemy w klimę? – pyta z nadzieją w głosie, ale odpowiedź już zna, może ją recytować z pamięci.

Klimatyzacja jest rozwiązaniem wyjątkowo niepraktycznym, jeśli się ma alergię, chyba że Julia chce jego, Szymona, doprowadzić do choroby albo ataku astmy, to proszę bardzo, zamontujemy ją choćby jutro, ale będzie go miała wówczas na sumieniu. Poza tym to generuje koszta, a przecież, o ile mu wiadomo, nie srają pieniędzmi, a jakby tego było mało, zachcianka w postaci klimatyzowanego mieszkania jest wysoce nieekologiczna. Czy Julia chce mieć na sumieniu również wychudzone jak szczapy niedźwiedzie polarne, dryfujące na smętnych pozostałościach niegdyś dumnej i grubej na kilka łokci pokrywy lodowcowej? Nie chce? No to niech przestanie narzekać, zachowuje się odpowiedzialnie i znosi czerwcowy upał z godnością. Skoro jemu się udaje, to ona też może, koniec dyskusji.

Julia w milczeniu nadyma policzki, nakłada na nie trochę różu.

– Jestem gotowa – mówi. – Możesz zamawiać taksówkę – dodaje, upychając w torebce jakieś typowo kobiece akcesoria, których przeznaczenie mimo wspólnie spędzonych lat pozostaje Szymonowi nieznane.

– Pojedziemy tramwajem – odpowiada Szymon i chowając telefon do kieszeni, z dezaprobatą wpatruje się w nadąsaną minę Julii.

– Makijaż mi spłynie w tym skwarze pod maseczką – ripostuje ona, ale Szymona nie wzruszają argumenty z kategorii zdrowie i uroda, chciałby przeciągnąć w czasie moment dotarcia do Burdelu albo najlepiej w ogóle do niego nie docierać.

Gdyby Julia była skłonna rozważyć romantyczny wieczór w towarzystwie serialu o wikingach, Szymon chętnie przystałby na takie rozwiązanie, ale wszystkie znaki w wyglądzie i zachowaniu Julii potwierdzają, że nic z tego. Nie zmieni zdania, nawet jeśli wybór środka transportu będzie się wiązał z zaprzepaszczeniem piorunującego efektu, jaki zamierzała wywołać swoim pojawieniem się w Burdelu. Szymon nie bardzo tylko wie, na kim dokładnie ten piorunujący efekt miałby zrobić wrażenie, no bo przecież nie na nim.

2

Karol Maj, jeden z bohaterów tej historii, lat dwadzieścia siedem, aktor, anonsuje swojej dziewczynie, Zuzannie Jeżyk, lat trzydzieści plus, następującą wiadomość:

Cześć,

chodźmy wszyscy do Burdelu!

Marika bierze rozwód!

POTRZEBNE WSPARCIE!

Yours

Sandra Prus

– Znowu? – mruczy Zuza, próbując skupić się na bardzo ważnym zadaniu, które właśnie realizuje, a przynajmniej udaje, że zamierza je zrealizować jeszcze na dziś, na wczoraj, na ASAP, w czym wcale jej nie pomaga obecność Karola. On dla równowagi wszystko realizuje na jutro, pojutrze, na za tydzień.

– Noo… – potwierdza Karol, skanując wzrokiem wiadomość, zdążył ją przeczytać przynajmniej siedem razy. – Marika robi w Burdelu imprezę, takie break up party czy coś w tym stylu – dodaje.

Rzuca Zuzie ukradkowe spojrzenie i ocenia jej entuzjazm dla całonocnego chlania do upadłego jako trzy na dziesięć.

Zuza wzdycha głęboko, ponieważ dokładnie wie, co oznacza ten ton w głosie Karola.

– Z kim tym razem? – pyta, obracając się na krześle.

– Wiesz, sam trochę za tym nie nadążam – brawurowo odgrywa niewiedzę Karol. – Chyba z jakąś laską… Jak ona miała na imię…? – brnie dalej, wznosząc się na wyżyny sztuki aktorskiej, brawo, chcę podziękować Akademii i Bogu, ten zaszczyt to doprawdy zbyt wiele, nie trzeba.

– Patrycja – odpowiada beznamiętnie Zuza, udając, że wierzy w zaskoczenie Karola, ale lekkie drżenie kącika ust natychmiast go zdradza.

„Kiepski z niego aktor, nic dziwnego, że bezrobotny”, myśli Zuza i natychmiast się za to gani, bądź co bądź przecież Karola kocha.

Już ona dobrze wie, kim jest ta cała Patrycja, zwłaszcza że zainteresowanie osobniczkami tej samej płci w niczym jej nie przeszkadzało zainteresować się należącym do Zuzy Karolem, a Zuza ślepa przecież nie jest, widziała.

– I co w związku z tym? – pyta, krzyżując ramiona na piersi, a jej prawa brew mimowolnie wędruje ku górze, nadając twarzy surowy wyraz.

– No wiesz, impreza jest – objaśnia Karol. – W Burdelu, wszyscy się wybierają. Idziemy? – pyta z obojętnością w głosie.

„No tak, jednak niezły z niego aktor, tym razem prawie mu uwierzyłam”, myśli ze wzruszeniem Zuza.

– Mam dużo pracy – negocjuje – deadline, nie wyrobię się.

Nie ma ochoty na spotkanie z obiektem Marika, nawet jeśli został trwale rozłączony z obiektem Patrycja, a co za tym idzie, tego drugiego w okolicznościach, jakimi jest rozstanie, raczej nie należy się spodziewać.

– Powinniśmy iść – zagrywa się dalej Karol. – Okazać wsparcie. Marice musi być trudno po rozstaniu. To nasza koleżanka.

– Chyba twoja – fuka na niego Zuza, kręcąc głową. – No dobra, niech będzie. – Ciężko wzdycha i zgadza się, zanim Karol wysunie spontaniczną propozycję okazania wsparcia biednej Marice w ramach indywidualnej eskapady, co to, to nie. Na to zgody nie ma. – Ale jak mnie z roboty wyleją, będzie na ciebie – rzuca z grymasem na twarzy, który szybko przemienia się w promienny uśmiech, bo Karol już jest obok i ściska ją w pasie.

– No to się zbieraj – szepce jej do ucha i cmoka w policzek.

I Zuza się zbiera, bo związek to sztuka kompromisu, co w tym wypadku oznacza, że Karol może iść do Burdelu, a ona będzie mu towarzyszyć i kątem oka obserwować, czy jego entuzjazm we wspieraniu zrozpaczonej DJ-ki nie przekracza aby powszechnie akceptowanych granic koleżeństwa. Po piątym piwie bowiem lubią się one upłynniać i relacja dryfuje wówczas w rejony co najmniej dwuznaczne, a to mogłoby narazić podstawową komórkę rodzinną Zuzy na niebezpieczeństwo rozpadu, na który ona pozwolić nie zamierza, a przynajmniej nie dziś i nie z inicjatywy Karola.

3

Julia poci się pod maseczką, czuje, jak po nosie ciekną jej słone krople, spływają na starannie uszminkowane usta, niwecząc pracę włożoną w zabiegi upiększające. Obserwuje mijane budynki, samochody, ludzi robiących w Lidlu ostatnie zakupy; czuje w sercu dziwny niepokój, nie potrafi go nazwać, przeczucia wypełniają ją po samą grdykę, dużo sobie obiecuje po tym wieczorze, chociaż nie bardzo wie, co takiego niby miałoby się wydarzyć. Kątem oka zerka na Szymona i pyta, co tam na fejsie, bo najwyraźniej dzieje się tam coś niesłychanie ważnego, skoro ten wpatruje się w ekran telefonu już dobre dziesięć minut i nie zwraca na Julię najmniejszej uwagi. Nawet nie próbuje jej zabawiać konwersacją, żeby umilić trochę czas dotarcia z punktu A, gdzie mieszkają, do punktu B, gdzie znajduje się Burdel.

– Nic – odpowiada Szymon, chowając telefon do kieszeni, ale widocznie nie jest to prawda, bo wytrzymuje zaledwie trzydzieści sekund i znów odświeża ekran. Kto wie, może właśnie dostał ważnego maila? A jednak nic.

Do wagonu wsiada rozbawiona grupka młodzieży, ewidentnie złaknionej przygód i rozochoconej alkoholem wypitym na jakiejś domówce. Szymon ma nadzieję, że gdziekolwiek jadą, nie będzie to Burdel, tego by było zbyt wiele. Nie widzi grymasu, który musiał się pojawić na twarzy Julii, zasłania go maseczka. Widzi za to nerwowy dygot lewej stopy, Julia zatacza nią coraz większe okręgi, co może zwiastować nadejście jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego dąsa tudzież wylewu pretensji dotyczących jego, Szymona, oziębłości i braku zainteresowania jej kobiecością. Szymon chwyta więc w dłoń palce Julii i ściska lekko, co trochę uspokaja nerwową stopę. Katastrofa zostaje odroczona. Tymczasem w tramwaju rozlega się muzyka, niewątpliwie bardzo popularna, bo młodzież reaguje na puszczony z telefonu bit radosnym entuzjazmem, pokrzykując, pohukując i podśpiewując fałszywie refren, coś o hajsie, koksie i dupach. Szymon nie chce znać szczegółów, ale szczegóły trafiają do uszu wbrew jego woli, wwiercają mu się w mózg, jest na nie skazany. Chciałby się od nich odgrodzić, schować do wnętrza samego siebie, ale nic z tego. Musi słuchać.

4

Taksówka zajeżdża pod Burdel z impetem godnym cesarskiego rydwanu. Karol w duchu dziękuje inżynierom z Doliny Krzemowej za narzędzie do nawigacji satelitarnej, bez niego krążyliby po Kazimierzu pół nocy i nigdy nie dojechali do celu, ale co się odwlecze, to nie uciecze, dotarli. Facet nie znał po polsku ani słowa, a komendy dotyczące skrętu w lewo za pięćset metrów wybrzmiewały w jakimś egzotycznym języku, który Zuza konfidencjonalnym tonem zidentyfikowała jako gruziński. Próbowała poczęstować kierowcę skitraną w piersiówce wódką, na szczęście Grigorij wykazał się silną wolą i jeszcze silniejszą etyką zawodową: kręcił przecząco głową na entuzjastyczne toasty Zuzy, która uznała, że nawet jeśli nie zna gruzińskiego, to z pewnością uda jej się dogadać z kierowcą w internacjonalnym języku upojenia alkoholowego.

Wytaczają się na chodnik jak Rolling Stonesi po imprezie w hotelu Imperial i ruszają w stronę rosnącego tłumu, rozsypanego po chodniku celem zaspokojenia potrzeby związanej z uzależnieniem od produktów tytoniowych, których palenie w ciepłych i przytulnych wnętrzach lokali od kilkunastu lat pozostaje nielegalne.

– No, jesteście! – krzyczy Sandra, ściskając kolejno Zuzę i Karola, aby zachować wymaganą protokołem towarzyskim serdeczność, nieurągającą jednak dobremu tonowi relacji damsko-męskich.

Zuza wstrzymuje oddech i liczy do trzech, kiedy przychodzi kolej na uścisk Sandry z Karolem, po czym bezgłośnie wypuszcza powietrze, oceniając to przywitanie jako spontaniczny wyraz przyjacielskiej afektacji, zupełnie niegroźny, można odetchnąć. Przyjaciele wyrastają obok nich jak grzyby po deszczu, uściskom nie ma końca. Piotr, Julia, Szymon, nawet ta pizda Sara. Pojawia się też Marika, zrobiła sobie przerwę i zapętliła jakiś bit z winyla, by móc się oddać przyjmowaniu kondolencji rozstaniowych po burzliwym związku z Patrycją.

– Nigdy więcej nie wjebię się w relację z laską, przysięgam – deklaruje stanowczo i odpływa gdzieś w tłum, wezwana przez kolejnych zatroskanych jej statusem przyjaciół.

Julia wita się z Karolem i czuje, jak zalewa ją fala gorąca, czuje drżenie w żołądku i już wie, że odtąd nic nie będzie takie samo. Na ułamek sekundy świat staje w miejscu i ważą się jego dalsze losy, w tym także los Julii. Julia ma w oczach wybuchające gwiazdy, a w brzuchu rój motyli, one chcą wyfrunąć przez usta wraz z rozbrzmiewającą w jej sercu pieśnią, której na imię Karol. Julia poprawia włosy, ukrywając zakłopotanie, bo przecież takie historie zdarzają się w powieściach, a nie w życiu, a już na pewno nie w życiu Julii. Tymczasem jej mózg rozpoczyna produkcję oksytocyny, serce pompuje krew w tempie szybszym niż zwykle, a między suchymi zazwyczaj wargami pojawia się wilgoć, bo Julia widzi Karola po raz pierwszy z kolejnych i od tego spojrzenia w jej sercu zaczyna kiełkować uczucie, którego nie powinna przecież żywić tak z przypadku do kogoś dawno niewidzianego, kogo przecież już zna, a tu proszę bardzo, taka niespodzianka. Komedia romantyczna z komplikacjami natury moralnej, proszę przygotować popcorn i usiąść wygodnie, bo będzie się działo!

– Siadamy? – pyta Karol, widząc, że dwóch smutnych typów właśnie dopiło swoje trunki i najwyraźniej zamierza zmienić lokal bądź też udać się na nocny spoczynek.

Towarzystwo rusza zatem do stolika, organizując po drodze niezbędną liczbę krzeseł. Przepraszam? Czy można? Dziękuję! Na stoliku pojawiają się kolejne alkohole zdobyte w mozolnym trudzie stania w kolejce do baru. Toastom nie ma końca, następują wymiana grzecznościowych informacji i drobne przechwalanko sukcesami tych, którzy je posiadają na swoim koncie, czyli głównie ze strony Piotra i Sandry. Wystawy, koncerty, nowe kontrakty, takie tam. Reszta kiwa głowami w zadumie i szybko zmienia temat na mniej zobowiązujący, co jest tym łatwiejsze, że na stoliku pojawia się bateria wódeczek przytachana przez Burdelmamę, jak pieszczotliwie zwany jest Maciek, dziś będący w wyjątkowo dobrym nastroju – jego nos wietrzy w powietrzu dobry utarg, knajpa pęka w szwach. Maciek narzeka przez chwilę na brak dotacji i wysokie czynsze, po czym wznosi toast: na pohybel skurwysynom i covidowi, bardzo dziękuję, za to można się napić.

Trunek rozgrzewa gościom przełyki, czas zacząć drugą rundę. Kategoria podróże. Julia z Szymonem nie planują nic ekstrawaganckiego, może jakiś weekend w górach, zobaczymy. Zuza z Karolem pewnie pojadą nad morze, więc też nie ma o czym gadać. Za to Sandra z Piotrem chwytają wiatr w żagle i roztaczają przed przyjaciółmi wizję rajskich plaż na wschodnim wybrzeżu Turcji, drinków sączonych na greckich wyspach i rajdu na grzbiecie wielbłądów po marokańskich pustyniach. Trudno z tym wejść w konkury.

– Nie martwią was uchodźcy? – chce wiedzieć Julia, sącząc przez słomkę piołunówkę z colą. – Wiecie, tu kurort, a tam za płotem holocaust.

– Daj spokój – parska Sandra. – Muszę odpocząć, to był ciężki rok, potrzebuję się zrelaksować, tyle pracy, projekty. Naładować się muszę, zanim znów wszystko zamkną – rzuca, poprawiając włosy, a Piotr obejmuje ją ramieniem na znak, że zgadza się ze wszystkim. Sprawa została już postanowiona, żaden kryzys migracyjny nie popsuje im planów urlopowych, co to, to nie. – Będzie fajnie, wyślemy wam fotki – dodaje z uśmiechem Sandra, co drażni Julię.

Czas wytoczyć cięższe działa i wykorzystać okazję do przeprowadzenia istotnej dyskusji na temat losów świata wobec wizji jego nieuchronnego końca wywołanego polityką wzrostu i gospodarki rabunkowej, ale nikt nie podejmuje tak odważnie rzuconej rękawicy i dyskusja odpływa w rejony anegdotyczne: co tam nowego w serialach i ile utyli przez kwarantannę. To z kolei nie podoba się Zuzie, która ustanowiła swój własny rekord, dobijając do siedemdziesiątki, gratulacje, złoty medal za spasły tyłek przyznajemy właśnie tobie. Zuza dopija piwo jednym haustem i wymyka się po kolejne, aby uniknąć rozmowy schodzącej na coraz bardziej intymne i kłopotliwe tematy; nie będzie się przed nikim tłumaczyć.

Szymon podąża za nią, ale nie jako pocieszyciel, nie interesuje go Zuza, interesuje go potrzeba, którą zamierza dyskretnie załatwić w toalecie, co po raz kolejny nie licuje z godnością nadaną mu przez tak ciężko wypracowany, a po części odziedziczony status. Zadanie jest trudne, bo natychmiast porywa go kolejka i Szymon nie jest pewien, czy aby ta właściwa, w której chciałby właśnie stanąć. Przeciska się przez parujące ciała krążące wokół baru i kiedy już się wydaje, że jego oczom ukazał się zbawienny przesmyk prowadzący wprost do ustępu, drogę zagradza mu jakaś postać. Nie rozpoznaje jej, ale ona najwyraźniej rozpoznaje jego, Szymona, i uśmiecha się w sposób sprawiający, że potrzeba, za którą Szymon stoi, a raczej się przeciska, okazuje się nieco mniej pilna.

– Doktor Barciszewski? – pytają usta należące do szczupłej blondynki.

Oczy i mózg Szymona nie przypisują do nich żadnego ze znanych mu imion. Burczy więc pod nosem, że jeszcze nie doktor, i prosi o przypomnienie okoliczności, w których została zawarta ta dziwna znajomość, bo jego pamięć tak daleko niestety nie sięga.

Dziewczyna śmieje się perliście, prezentując garnitur zdrowych, białych zębów – których prostą linię zawdzięcza wysiłkowi zastępu ortodontów i zasobnemu portfelowi troskliwych rodziców, mających na uwadze dobro córki, czyli jej piękno – i przypomina zajęcia z teorii literatury, analizy tekstów Stanleya Fisha, debaty dotyczące kanonu, pragmatyzmu i trójkąta kulinarnego Lévi-Straussa. Szymon nie przypomina sobie dobrze twarzy (studenci mimo usilnych próśb, gróźb i zachęt logowali się na zajęcia z wyłączonymi kamerkami), ale rozpoznaje ów słodki jak miód spadziowy głos z takim zapamiętaniem dzielący się głębokimi przeżyciami, jakie może zaoferować studentce drugiego roku lektura Harolda Blooma i odkrycie, że to nie my mówimy językiem, ale język nami. Głos, tym razem wydobywający się z młodego ciała, a nie z głośników laptopa, dziękuje za owocny semestr i dopytuje, czy jesienią pojawi się okazja, aby powtórzyć to oszałamiające przeżycie i wspólnie odkrywać meandry dyskursu postmodernistycznego. Szymon odpowiada coś o pensum dydaktycznym i sylabusach, że nie wiadomo, ale owszem, może, kto wie, jeśli dziekan pozwoli. Głos wpada w wibrację, dziewczyna śmieje się i żegna, do zobaczenia, tym razem może na żywo, zostawiając Szymona samego sobie, w samym środku jednej z kolejek, a może po prostu jakiegoś zgromadzenia towarzyskiego, które zamiast usiąść jak ludzie, zdecydowało się tłoczyć na samym środku Burdelu, blokując drogę zarówno do wodopoju, jak i do ustępu.

Szymon czuje ukłucie gdzieś głęboko w sobie, ale nie potrafi powiedzieć, czy to pęcherz go kłuje, czy też może coś innego, o czym Szymon zdążył już przez sześć lat spędzonych z Julią zapomnieć, coś, co domaga się uwagi i interwencji nielicującej z powagą, jakiej wymaga od niego tak sumiennie pielęgnowany status.

Tymczasem rozmowa przy stoliku skrzy się jak rżnięty kryształ w blasku słońca, żartom nie ma końca, Zuza też się śmieje, ale tylko na pokaz – jej umysł nie rejestruje już treści rozmów, jej umysł pragnie zarejestrować na swoim radarze Karola, który oddalił się w celu przeprowadzenia konwersacji z jakimś dawno niewidzianym znajomkiem, i tak się nieszczęśliwie złożyło, że sceną ich rozmowy jest krawężnik wyrastający sobie z ulicy gdzieś za Zuzy plecami, tak że ukochanego ani widu, ani, co gorsza, słychu. Zuza wyostrza zmysły, jej uszy nastrajają się na częstotliwość głosu Karola, słuch ma czuły jak nietoperz, zaraz zacznie słyszeć ultradźwięki, ale niestety, nie dochodzi do niej ani pół słówka, co wzbudza w Zuzie niepokój, tym większy, że dochodzi ją za to śmiech tej pizdy Sary i bardzo by się chciała dowiedzieć, czy aby przypadkiem to nie z powodu Karola wydobyły się z jej gardła te fanfary. Ale przecież nie wstanie i nie sprawdzi, co to, to nie, przecież nie jest, do kurwy nędzy, zazdrosna, nie, nie, nic z tych rzeczy, to jest, proszę państwa, zupełnie inna sytuacja, można wręcz powiedzieć, że uzasadniona. Skoro ona, Zuza, pierze Karolowi skarpetki, to przecież ma prawo wiedzieć, komu on te żarty opowiada i dlaczego nie jej.

Wierci się więc na krześle i nasłuchuje Karola jak wyżeł kaczek, kiedy nagle czuje czyjąś rękę na swoim ramieniu, prawie upada na ziemię z wrażenia, ale szybko odzyskuje formę – to tylko Julia, ta pierdolnięta Julia, która nagle postanowiła opowiedzieć Zuzie jakąś tam historię o kwiatkach z balkonu czy może kasjerce z Żabki, co ją zapytała, czy posiada certyfikat covidowy, a Julia jej w panice i konsternacji wywaliła pod nos certyfikat potwierdzający pełnoletność, ha, ha, ha, ale ubaw, normalnie koń by się uśmiał. Zuza nie chce słuchać o przygodach Julii, Zuza chce się dowiedzieć, o czym rozmawia Karol i dlaczego tak długo, ale Julia nie daje za wygraną i z zapałem rozprawia o zjawiskach astrologicznych, nowiu w Wodniku i wpływie retrogradacji Merkurego na cykl rozwojowy zielistki, oraz o życiu seksualnym żyraf, którym niedawno zaczęła się szalenie interesować, tak jakby ją, Zuzę, mogło to cokolwiek obchodzić.

Przeprasza więc uprzejmie, ale ma ważną sprawę do załatwienia, kogoś właśnie zobaczyła, z kimś musi się natychmiast przywitać, jeszcze w tej sekundzie… aż tu nagle! Pojawia się Karol i jak gdyby nigdy nic, cały rumiany i uśmiechnięty, dosiada się do stolika, i to kiedy ona już właśnie wstała, więc jednak trochę głupio tak po prostu usiąść i się zdemaskować. Zuza idzie zatem i udaje, że szuka kogoś wzrokiem, podczas gdy Julia kontynuuje swój monolog niezrażona ewakuacją słuchaczki i sączy Karolowi do ucha rozmaite ciekawostki przyrodnicze, przekonując, że z tymi delfinami to jest doprawdy fascynująca historia. Czy Karol wie, że niektóre delfiny trzymane w niewoli popełniają samobójstwo? Czy Karol wie, że samice delfinów mają łechtaczki podobne do ludzkich?

Karol nie wie, ale słucha cierpliwie, wpatrzony w wypukłości na dekolcie Julii, taksuje wzrokiem szczupłe nadgarstki, dyskretnie wciąga w nozdrza jej zapach i musi stwierdzić, że podoba mu się to, co widzi, choć widzi przecież nie pierwszy raz.

Tymczasem Zuzę pochłania ludzki rój szumiący wesoło przy barze; łupanka dobiegająca z głośników wymaga podniesienia poziomu rozmów o dwa tony, w efekcie wszyscy się przekrzykują i nikt nie jest pewien, na jaki temat, ale w wieczory takie jak ten nie jest to szczególnie istotne. Zuza lawiruje pomiędzy ciałami kobiet i mężczyzn jak linoskoczek, aż w końcu niemal zderza się z Szymonem powracającym z misji, która kosztowała go dużo czasu i energii, stanie w kolejce do ustępu to lekcja cierpliwości. Następuje wymiana uprzejmości, kolejna tego wieczoru, Szymon dopytuje się szczegółowo o stan zdrowia Zuzy i wszystkich członków jej rodziny, o jej plany zawodowe i widoki na niepewną przyszłość – jemu, Szymonowi, na razie nie wróży ona niczego dobrego. Poleca przy okazji kilka filmów, które właśnie trafiły na VOD Nowych Horyzontów, i koniecznie chce wiedzieć, czy odwiedzą ich z Karolem któregoś wieczoru w celach towarzysko-konsumpcyjnych.

Zuza wzdryga się na samą myśl o konieczności wysłuchiwania monologów Julii nad talerzem włoskiego makaronu, ale obiecuje przyjść i opowiada Szymonowi o wszystkich sprawach, o których Karol odmawia słuchania, opowiada szczegółowo i z detalami, bo przecież lubi mówić, a Szymon cierpliwie słucha, nie wykazując oznak znudzenia, wręcz przeciwnie, i częstuje kieliszkiem cytrynówki dla animuszu oraz pogłębienia więzów międzyludzkich. Z tego rozgadania Zuza zapomina na chwilę o Karolu, a ten siedzi sobie spokojnie, niestrzeżony, jak auto zaparkowane gdzieś w krzakach, i zwierza się Julii z trudów bycia aktorem stojącym na progu świetlanej kariery w dobie pandemii COVID-19, która przekroczenie tegoż progu skutecznie mu pokrzyżowała.

Julia kiwa głową ze zrozumieniem i opowiada o swych własnych trudach: wysysających życiodajne soki zleceniach copywriterskich, redagowaniu poradników z dziedziny uwierz w siebie i bądź zwycięzcą oraz o codziennej krzątaninie, która skutecznie zabiła w niej poetyckie skłonności, a przecież była z nich tak dumna! Od półtora roku spod jej pióra nie wyszło ani pół wersu, a przecież tak się dobrze zapowiadała jako młoda poetka, a przecież tyle uczuć miała do wyrażenia i zamknięcia w kwieciste frazy, a tu nic, taki klops, i to na dodatek sojowy. Karol współczuje jej szczerze i wyraża chęć przeczytania dawniejszych utworów, na co Julia kręci głową, zarzekając się, że nie, że to niedobre, że to wprawki jedynie do poezji prawdziwej, którą zamierza z siebie dopiero wyłonić i ukazać światu, kiedy będzie gotowa i dojrzeje; że na razie ziarno zostało w niej zasiane, ale z jakichś powodów za cholerę nie chce wykiełkować, nie mówiąc już o tak niecierpliwie wyczekiwanych zbiorach soczystych, nabrzmiałych sokiem owoców w postaci sonetów czy innych jakichś tam form literackich, które się Julii marzą. Ale Julia nie przyszła tu, żeby wyśpiewywać Karolowi do ucha gorzkie żale, Julia przyszła się bawić, chłonąć życie i wrażenia, przyszła wdychać opary gorącej czerwcowej nocy! Przerywa więc rozmowę i oznajmia, że czas zapląsać, włożyć czerwone pantofelki i poczuć bluesa, pokiwać się trochę do tej melodii płynącej z głośnika, pokołysać się w blasku kolorowych świateł rozświetlających twarze, przepłynąć przez tłum prosto w pustkę, i szarpie Karola za rękaw, niech jej towarzyszy w tej przygodzie, co mu szkodzi, a jak jutra nie będzie?

Karol zgadza się ochoczo, a po drodze cmoka w policzek Zuzę, pochłoniętą dyskusją z Szymonem, który cierpliwie objaśnia jej meandry swojej ledwo co napoczętej rozprawy doktorskiej poświęconej analizie sonetów krymskich z perspektywy ekokrytycznej – czym wkrótce ma zamiar zrewolucjonizować dotychczasowy stan wiedzy odnośnie do twórczości narodowego wieszcza, pieszczotliwie nazywanego przez Szymona Adasiem – i opowiada o wszystkich przeszkodach, które dzielnie zwalcza, wspinając się jak Syzyf po chybotliwych szczeblach kariery akademickiej. Zuza na chwilę przełącza zmysły na odbiór częstotliwości generowanej przez obiekt Karol, lecz całus ją uspokaja, więc dalej słucha Szymona, z przekonaniem wyrażając entuzjazm dla tak śmiało zakrojonego projektu naukowego.

Piosenka się kończy, ale niestrudzona Marika przechodzi do kolejnego utworu, dbając o dobór repertuaru, aby roztańczeni goście nie ustawali w wysiłkach i wciąż się kołysali. Julia porusza biodrami do rytmu, trochę zbyt chwiejnie, trochę zbyt szeroko, stawiając uważnie kroki, żeby nie stracić równowagi. Czuje zapach Karola, który kręci się tuż obok, podśpiewując po cichu tekst piosenki, co Julia odbiera jako znak, że to do niej te słowa z ust jego płyną i o niej to Karolowe nucenie się odbywa. Karol nie myśli zbyt wiele, po prostu tańczy i pozwala się nieść muzyce, wiruje wokół Julii, dokonując przy okazji oceny prezentowanych przez nią walorów, i ocena ta wypada korzystnie, co zaszczepia w jego czułym na kobiece wdzięki sercu zalążek pożądania.

Gdyby Zuza była w tej chwili mniej zaabsorbowana wymianą uprzejmości z Szymonem i Sandrą – właśnie piją kolejkę za powodzenie nowego projektu z udziałem jakiejś młodej, obiecującej artystki – zauważyłaby charakterystyczny błysk w oku Karola, który kazałby jej mieć się na baczności i potroić czujność, bo z takich błyskawic strzelających z oczu mężczyzny nigdy nie wynika nic dobrego, a już na pewno nie dla Zuzy. Niestety wraz ze wzrostem stężenia procentowego alkoholu we krwi jej czujność spada, a wewnętrzny radar wyczuwający zagrożenie skanuje coraz mniejszy obszar i nie rejestruje obiektów, o które może się rozbić okręt związku żeglujący kolejny rok po wzburzonych falach miłosnego oceanu.

Zuza nie widzi więc, jak dłoń Karola prześlizguje się po talii Julii, niby to przypadkiem, a jednak w sposób zamierzony i zdecydowany. Nie widzi też, że Julia wcale nie reaguje na ten z pozoru dyskretny dotyk i do należącego do Zuzy mężczyzny uśmiecha się tak, jak koleżanka uśmiechać się nie powinna. Zuzę zajmują inne sprawy, na przykład niespodziewane pojawienie się obiektu Patrycja, uwieszonego na ramieniu dostojnej, wytatuowanej blondynki, którą oprowadza po Burdelu niczym trofeum przywiezione z safari, a trzeba przyznać, że z jej towarzyszki jest okaz jak najbardziej przeznaczony do oglądania. Na banię przyszła, przywitać się, przechodziła akurat, całkiem przypadkiem, więc pomyślała, że wpadnie i powie cześć, ale już leci, bo inne imprezy ma dziś w harmonogramie, fajniejsze i bardziej cool, a nie jakieś tam Burdelowe potańcówki, to nawet nie jest prawdziwy densflor, tylko kawałek podłogi między barem a kiblami, szkoda nóg. Wytatuowana gazela wybucha głośnym śmiechem, który na chwilę zagłusza muzykę, i obejmuje Patrycję ramieniem, tak że już nie wiadomo do końca, kto z kim się tutaj bardziej obnosi.

Marika udaje, że jest bardzo zajęta poszukiwaniami jakiejś tylko sobie znanej wtyczki, i nurkuje pod stołem, klnąc i pomstując, że przyszła sama, a nie w towarzystwie jakiegoś samca o ciele wyrzeźbionym jak z reklamy bielizny Calvina Kleina, teraz już za późno na Tindera, nikt nie przyjdzie tak na ASAP, co zrobić. Sytuację ratuje interwencja czujnego jak ważka Burdelmamy. Maciek dyskretnie i z taktem wyprasza Patrycję, sugerując, że jak jej się nie podoba, może się pojawić na innej imprezie, nieco bardziej kompatybilnej z jej oczekiwaniami, a tymczasem szerokiej drogi, noc jest młoda. Patrycja nadyma się przez chwilę, ale szybko odzyskuje rezon i żegna się z towarzystwem, wyprowadzając za sobą nieco zdezorientowaną gazelę, która domaga się wyjaśnień i podania przyczyny tego wyproszenia. Burdelmama uśmiecha się z przekąsem, zamawia jeszcze jedną kolejkę na uspokojenie zszarganych nerwów i eksplodujących plotek mogących wyewoluować w niestosowne komentarze, a tym samym zepsuć tak wyśmienite dotychczas nastroje, więc zdrowie wasze w gardła nasze, bawmy się, życie krótkie, sztuka długa czy jak to tam szło.

Julia też pije jednego w tak doniosłej intencji, choć pewnie już nie powinna, ale jak wszyscy, to wszyscy, co jej szkodzi. Ociera usta dłonią, na których gorzki trunek doprawiony cytryną zostawił kilka kropel, popija czyimś piwem i rusza dalej w tan, nie chce myśleć o cudzych dramatach, ma własne, chce czuć lekkość w piersi, oddychać i śmiać się, niech się dzieje, co chce. Po przysłowiowych trzech oddechach czuje, że ten ostatni kieliszek to jednak był błąd i zupełnie niepotrzebna sprawa, rano będzie żałować i pomstować do nieba, że trzeba było odmówić, ale jest już za późno. I w tym momencie, drodzy państwo, następuje wyciemnienie, reszta wieczoru pogrąża się we mgle, z której zostaną Julii pojedyncze obrazy, strzępki rozmów i tępy ból głowy rozsadzający skronie. Tymczasem impreza toczy się dalej, wciąż z udziałem Julii, choć ta ewidentnie przeszła w tryb offline.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

Projekt okładki: Michał Dziadkowiec

Projekt typograficzny i skład: Robert Oleś

Redakcja: Patrycja Pączek / d2d.pl

Korekta: Alicja Binik / d2d.pl, Paulina Woźniak / d2d.pl

Projekt zrealizowany przy wsparciu finansowym Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO, realizowanej przez Krakowskie Biuro Festiwalowe ze środków Gminy Miejskiej Kraków.

ISBN 978-83-67121-74-3

Wydanie I

Warszawa 2025

Wydawnictwo Cyranka

al. Promienistych 6, 02-648 Warszawa

wydawnictwocyranka.pl

sprzedaż: [email protected]