Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To kontynuacja sławnej powieści historycznej Roberta Gravesa „Ja, Klaudiusz”. Tytułowy bohater miał już 51 lat, gdy po zamordowaniu Kaliguli w 41 roku n.e. niespodziewanie został wyniesiony do godności cesarza Rzymu. Ułomności fizyczne - to, że się jąkał, utykał na nogę, ślinił i miał tiki nerwowe - sprawiły, iż przetrwał liczne spiski i morderstwa, które przerzedziły ród cesarski. Jego żoną była Messalina, kobieta obdarzona nienasyconym temperamentem seksualnym i skłonnością do intryg. Klaudiusz długo tolerował jej wybryki, ale nadszedł czas, gdy musiał położyć im kres... Graves bardzo sugestywnie ukazał walkę o władzę, wpływy i bogactwa oraz towarzyszące jej namiętności.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 733
OD AUTORA
System monetarny występujący w tej książce przedstawia się następująco. Podstawową jednostką monetarną jest „sztuka złota”, czyli aureus. Warta jest sto sesterców lub dwadzieścia pięć srebrnych denarów („sztuk srebra”). W przybliżeniu jest to równowartość dziesięciu złotych. Jednostką długości jest mila rzymska, równa 1478,5 metra. Daty w książce dla ułatwienia podano według kalendarza gregoriańskiego. Zachowano również współczesne nazwy miast oraz większości terminów wojskowych. Kalendarz grecki, którym posługuje się Klaudiusz, oparty jest na zasadzie liczenia od pierwszej olimpiady w roku 776 p.n.e. Podobną zasadę zastosowano odnośnie do najbardziej popularnych imion. I tak, pisze się Liwiusz zamiast Titus Livius, Cymbelin zamiast Cunobelinus, Marek Antoniusz zamiast Marcus Antonius.
Klaudiusz pisał po grecku, zgodnie z duchem jego czasów, starannie wyjaśniał zatem łacińskie dowcipy oraz zamieszczał swoje tłumaczenie fragmentu dzieła Enniusza.
Kilku recenzentów książki „Ja, Klaudiusz”, która poprzedza Klaudiusza i Messalinę, sugeruje, że pisząc tę książkę, korzystałem jedynie z „Roczników” Tacyta oraz „Żywotów cezarów” Swetoniusza, a uzyskany materiał poszerzyłem o wytwory swojej bujnej wyobraźni. Nie jest to prawda w wypadku „Ja, Klaudiusz”, a zupełnie inaczej jest w wypadku kolejnej książki. Źródłami do napisania „Klaudiusza i Messaliny” były prace następujących starożytnych pisarzy: Tacyta, Kasjusza Diona, Swetoniusza, Pliniusza, Warrona, Waleriusza Maksyma, Orozjusza, Frontyna, Strabona, Cezara, Kolumelli, Plutarcha, Flawiusza, Diodora, Focjusza, Ksylifina, Zonaraza, Seneki, Petroniusza, Juwenala, Filona, Celsusa, autorów „Dziejów Apostolskich” i apokryficznych ewangelii Nikodema i św. Jakuba, a także listy i mowy Klaudiusza.
Kilka zdarzeń opisanych w tej książce, mimo że nie popartych żadnymi faktami historycznymi, jednak, mam nadzieję, nie wydaje się nieprawdopodobne. Żadna z opisanych postaci nie jest fikcyjna. Największe trudności sprawiło mi opisanie zwycięstwa Klaudiusza nad Karaktakiem z powodu skąpych informacji na ten temat. By względnie wiernie przedstawić obraz brytyjskiego druidyzmu, dodatkowo korzystałem z wyników prac archeologicznych, ze starej literatury celtyckiej oraz z wiadomości o megalitycznej kulturze na Nowych Hebrydach, gdzie do dziś dolmeny i menhiry odgrywają znaczną obrzędową rolę. W krytyce wczesnego chrześcijaństwa starałem się nie wymyślać nowych zarzutów, lecz jedynie powtarzać te z czasów antycznych. Sam Klaudiusz nieprzychylnie odnosił się do chrześcijaństwa, a swoje sądy o religiach bliskowschodnich czerpał ze słów Heroda Agrypy, króla żydowskiego, który skazał na śmierć św. Jakuba i uwięził św. Piotra, a który był przyjacielem Klaudiusza.
Ponownie dziękuję Laurze Riding za staranne przygotowanie maszynopisu oraz za cenne wskazówki; T.E. Shaw za sczytanie „szczotek”; Jocelyn Toynbee, wykładowcy historii starożytnej w Newnham College w Cambridge, za serdeczną pomoc. Kieruję także słowa podziękowania do Arnalda Momigliano, autora monografii o Klaudiuszu.
ROZDZIAŁ I
41 r. n.e.
Dwa lata mijają od chwili, kiedy ukończyłem swą długą opowieść o tym, w jaki sposób ja, Tyberiusz Klaudiusz Druzus Neron Germanik, kuternoga, jąkała, rodzinny głupek, którego żaden z moich krwi i władzy żądnych krewnych nie zadał sobie trudu skazać na śmierć, otruć, zmusić do samobójstwa, zamorzyć głodem – jednym słowem: pozbyć się praktykowanym w naszej rodzinie zwyczajem; w jaki sposób, powtarzam, przeżyłem ich wszystkich, nawet mego szalonego bratanka Kaligulę, i pewnego dnia, całkiem niespodzianie, zostałem przez optio1 i centurionów pretorianów obwołany cesarzem.
Na tym dramatycznym momencie zakończyłem swoją opowieść; , przyznaję, w sposób, jak na historyka, wielce niestosowny. Historiografia bowiem nie uznaje efektownej maniery przerywania dzieła w momencie największego napięcia. Wedle przepisów powinienem był uwzględnić przynajmniej jeszcze jedno stadium w rozwoju zdarzeń. Powinienem był opowiedzieć o stanowisku, jakie zajęła reszta armii wobec samowoli pretorianów; o tym, co myślał i czuł senat, gdy mu przyszło przyjąć władcę tak nieświetne rokującego nadzieje; o tym, czy doszło do rozlewu krwi i jakie były dalsze losy pretorianów: Kasjusza Cherei, Akwili, Tygrysa, męża mej bratanicy, Winicjusza, i pozostałych zabójców Kaliguli. Zamiast tego zwierzyłem się w zakończeniu z myśli, które przebiegały mi przez głowę, gdy siedzącego niewygodnie na ramionach dwóch pretorianów, przystrojonego złotym wieńcem Kaliguli, krzywo wsadzonym na głowę, obnoszono mnie triumfalnie naokoło dziedzińca.
Jeżeli nie kontynuowałem dzieła, to dlatego, iż uważałem je raczej za rodzaj apologii niż pracę ściśle historyczną. Chciałem w jakiś sposób usprawiedliwić swoją zgodę na przyjęcie władzy cesarskiej. Prawdopodobnie bowiem przypominacie sobie, że zarówno mój dziadek, jak i ojciec byli republikanami z krwi i kości i że w spadku po nich przejąłem republikańskie przekonania. Rządy Tyberiusza i Kaliguli utwierdziły mnie jeszcze w niechęci do monarchii. Cezarem obwołano mnie w pięćdziesiątym roku życia; w tym wieku trudno już zmienić polityczną barwę. Chodziło mi więc o to, żeby przekonać czytelnika, jak obca mi była wszelka żądza władzy i że tylko nieuchronna konieczność kazała mi ulec kaprysowi żołnierzy. Odmawiając wydałbym wyrok śmierci nie tylko na siebie, ale i na Messalinę, którą gorąco kochałem, i na swe nienarodzone jeszcze dziecię. (Ciekawa rzecz, skąd biorą się tak silne uczucia do nienarodzonego jeszcze dziecka). Nie chciałem, żeby potomność widziała we mnie chytrego oportunistę, który robi z siebie półgłówka i przyczaiwszy się czeka cierpliwie, kiedy go zaleci od strony pałacu wiatr spisku przeciw cesarzowi, aby w pomyślnym momencie zgłosić się śmiało po sukcesję. Podejmując obecnie dalszy ciąg autobiografii, pragnę przede wszystkim wytłumaczyć, dlaczego linia mego postępowania w ciągu trzynastoletnich rządów wykazuje tyle załamań. Mam nadzieję, że uda mi się usprawiedliwić pozorny brak konsekwencji w mych poczynaniach z różnych okresów panowania, gdy wykażę ich zależność od przekonań, którym nigdy, przysięgam, dobrowolnie się nie sprzeniewierzyłem. A jeśli nie potrafię usprawiedliwić swych czynów, to może przynajmniej wykażę, w jak niezwykle trudnej znajdowałem się sytuacji, pozostawiając czytelnikom rozstrzygnięcie, jak powinienem był postępować.
Powróćmy więc do chwili, w której przerwałem swoje opowiadanie. Wpierw jednak pozwólcie mi podkreślić, że sprawy wzięłyby znacznie gorszy dla Rzymu obrót, gdyby właśnie w tym czasie nie bawił w stolicy król żydowski Herod Agrypa. On jeden w krytycznej chwili po zamordowaniu Kaliguli nie stracił głowy i ocalił życie tłumom zebranym w teatrze palatyńskim. Gdyby nie on, germańska straż przyboczna sprawiłaby wśród widzów niebywałą masakrę. Dziwne może się wydać moim czytelnikom, że aż do ostatniej strony tej historii nie spotkali się z najmniejszą wzmianką dotyczącą zdumiewających losów Heroda Agrypy, choć drogi naszego życia tyle razy się krzyżowały. Wynikło to stąd, że przygody Heroda tworzyły same przez się całość; chcąc je potraktować tak, jak na to zasługiwały, musiałbym ich bohatera uczynić pierwszoplanową postacią mojej opowieści, której punkt ciężkości miał przecież leżeć gdzie indziej, a której i tak już groziło nieustanne przeładowanie materiałem wątpliwej wartości. Dlatego też rad jestem, że pominąłem dotychczas Heroda. Ponieważ w wypadkach, na które teraz przychodzi kolej, odegrał on poważną rolę, mogę, nie obawiając się niewskazanej dygresji, opowiedzieć historię jego życia aż do śmierci Kaliguli i ciągnąć ją równolegle ze swoją własną aż do chwili śmierci samego Heroda. W ten sposób nie nadwerężę dramatycznej jedności, co nastąpiłoby, gdybym historię Heroda rozbił między obydwa tomy. Nie chcę przez to jednak powiedzieć, że należę do historyków dramatyzujących swe dzieła. Jak mogliście zauważyć, jestem raczej ostrożny w stosowaniu jakichś określonych form literackich. Faktem jednak jest, że nie można pisać o Herodzie, nie zaprawiając opowiadania pewną dozą teatralności. Życie jego bowiem przypominało teatralną sztukę; on sam grał w niej główną rolę, a reszta zespołu dzielnie mu sekundowała. Nie była to jednak tragedia w czystym stylu klasycznym; ten charakter posiadało tylko zakończenie z konwencjonalną karą bogów za konwencjonalny grzech pychy. Poza tym zbyt wiele było w sztuce elementów niehelleńskich. Tak na przykład bóg, który wymierzył karę, nie należał do wytwornego towarzystwa olimpijczyków. Przeciwnie, był to chyba najdziwaczniejszy z bogów, jacy znajdują się na obszarze moich rozległych dominiów i poza ich granicami; bóg, którego wizerunek nigdzie nie istnieje, którego imienia nie wolno wymawiać pobożnym wyznawcom (chociaż ku czci jego obrzezują napletek i dokonują wielu innych dziwnych i barbarzyńskich obrządków). Bóg ten podobno przebywa samotny w Jerozolimie, w antycznej cedrowej skrzyni obitej borsuczymi, na niebiesko farbowanymi skórami; nie chce mieć nic do czynienia z innymi bóstwami tego świata i nawet nie przyjmuje do wiadomości ich istnienia. Zresztą historia Heroda obok elementów tragicznych zawiera zbyt wiele farsowych, aby mogła się stać tematem dla dramaturga złotego wieku Hellady. Wyobraźcie sobie tylko dostojnego Sofoklesa, który w górnolotnym, poetyckim stylu ma mówić o długach Heroda.
Obecnie, jak już nadmieniłem, chcę szczegółowo opowiedzieć wszystko, co pominąłem poprzednio, i wydaje mi się, że będzie najlepiej, jeśli skończę najpierw starą historię, a dopiero potem przejdę do nowej.
Tak więc w tym miejscu rozpoczyna się wreszcie
HISTORIA HERODA AGRYPPY
Przede wszystkim trzeba pamiętać, że Herod Agrypa nie był ani krewnym, ani powinowatym wielkiego Marka Wipsaniusza Agrypy, Augustowskiego legata, który ożenił się z jedyną córką cezara, Julią, i został w ten sposób dziadkiem mojego bratanka Gajusza Kaliguli i mej bratanicy Agrypinilli. Nie był też wyzwoleńcem Agrypy, jak moglibyście przypuszczać ze względu na to, że w Rzymie wyzwoleni niewolnicy mają zwyczaj w dowód wdzięczności przyjmować imiona swoich poprzednich panów. Nie, nic podobnego. Został on tak nazwany przez swego dziadka Heroda Wielkiego, króla żydowskiego, na cześć wspomnianego Agrypy, który właśnie w tym czasie umarł. Przecież Herod Wielki, ten nieprzeciętny i groźny starzec, tron swój zawdzięczał w równym stopniu stosunkom z Agrypą, jak poparciu Augusta, który widział w nim pożytecznego sprzymierzeńca na Bliskim Wschodzie.
Rodzina Heroda wywodziła się z Edom, górzystej krainy leżącej między Arabią a południową Judeą, i nie była pochodzenia żydowskiego. Herod Wielki, urodzony z matki Arabki, otrzymał od Juliusza Cezara zarząd Galilei w tym czasie, kiedy ojciec jego dostał zarząd Judei. Miał wtedy zaledwie piętnaście lat. Od razu popadł w ciężkie tarapaty, gdyż tępiąc w swoim okręgu bandytyzm, skazał na śmierć bez sądu kilku obywateli żydowskich, za co pozwano go przed najwyższy sąd żydowski, sanhedryn. Na wezwanie to zareagował w sposób wysoce prowokacyjny, zjawiając się przed sędziami w purpurowym płaszczu, otoczony zbrojnymi żołnierzami. Ostatecznie jednak, nie czekając na wyrok, potajemnie opuścił Jerozolimę. Rzymski namiestnik Syrii, do którego się zwrócił z prośbą o poparcie, oddał mu zarząd nad innym okręgiem w tej samej prowincji, niedaleko Libanu. Nie chcąc się dłużej rozpisywać, powiem krótko, że Herod Wielki, którego ojciec tymczasem umarł otruty, został mocą wspólnej ustawy mego dziadka Antoniusza i stryjecznego dziadka Augusta (wówczas zwanego Oktawianem) królem żydowskim. Przez trzydzieści lat z wielką surowością i chwałą sprawował rządy nad krajami, których granice szczodrobliwość Augusta wciąż rozszerzała. Pojął aż dziesięć żon, w tym dwie własne siostrzenice, i po wielu nieudanych zamachach samobójczych umarł wreszcie na najstraszliwszą i najohydniejszą może chorobę, jaką zna medycyna. Zwie się ona chorobą Heroda. Innej jej nazwy nie znam, jak również nigdy nie słyszałem, żeby ktoś przedtem na nią zapadł. Charakterystyczne objawy to wilczy głód, wymioty, gnicie żołądka, robaki toczące członek i nieustanna biegunka. Przypadłości te stały się dla Heroda przyczyną niewypowiedzianych katuszy i doprowadziły do zupełnego szału tego już z samej natury niepohamowanego człowieka. Żydzi widzieli w nich karę bożą za dwa kazirodcze małżeństwa. W pierwszej żonie Mariamme, która pochodziła ze słynnej żydowskiej rodziny Machabeuszów, Herod był nieprzytomnie zakochany. Pewnego razu, wybierając się do syryjskiej Laodycei na spotkanie z mym dziadkiem Antoniuszem, wydał swemu szambelanowi poufny rozkaz, aby, w razie gdyby padł ofiarą intryg swoich wrogów, Mariamme została bezzwłocznie zabita. Nie chciał bowiem dopuścić, by stała się łupem Antoniusza. Podobnie postąpił, wyjeżdżając na Rodos, gdzie miał się spotkać z Augustem. Wszak obydwaj moi dziadkowie słynęli jako wielcy kobieciarze. Kiedy Mariamme dowiedziała się o tym rozkazie, poczuła słuszny żal do męża i powiedziała w obecności matki i siostry Heroda kilka słów, których było rozsądniej nie wypowiedzieć. Obydwie kobiety, zazdrosne o wpływ, jaki miała na ich syna i brata, powtórzyły mu słowa Mariamme zaraz po przyjeździe, dodając, że z zemsty dopuściła się ona cudzołóstwa z tym samym szambelanem, który otrzymał ów warunkowy rozkaz jej zgładzenia. Herod kazał stracić oboje. Ogarnęła go jednak później straszna rozpacz i wyrzuty sumienia, a wreszcie dostał gorączki i cudem udało się go ocalić. Kiedy wrócił do zdrowia, stał się tak ponury i podejrzliwy, że przy najbłahszej poszlace skazywał na śmierć swoich najlepszych przyjaciół i najbliższych krewnych. Jedną z jego ofiar był najstarszy syn Mariamne: oskarżony o spiskowanie przeciw ojcu, został wraz z bratem zgładzony. Autorem oskarżenia był ich przyrodni brat, którego Herod później też kazał stracić. Przy tej to właśnie sposobności August zrobił ową dowcipną uwagę: „Zaiste, wołałbym być świnią Heroda niż jego synem”. I rzeczywiście, świnie Heroda mogły spokojnie doczekać sędziwego wieku, gdyż przepisy religijne zakazywały Żydom spożywać wieprzowinę. Właśnie ów nieszczęśliwy książę, najstarszy syn Mariamne, był ojcem mego przyjaciela Heroda Agrypy, którego Herod Wielki, uczyniwszy sierotą, wysłał bezzwłocznie jako czteroletniego chłopca na dwór Augusta.
Herod i ja byliśmy rówieśnikami, a dzięki temu, że mieliśmy wspólnego przyjaciela – Postuma, do którego Herod poczuł specjalną sympatię – przebywaliśmy zawsze razem. Herod był ładnym chłopcem i należał do ulubieńców Augusta, który zaglądał czasami na boisko szkolne, aby zabawić się z chłopcami w ciągnienie liny, skakankę lub wojsko. Z Heroda urwis był nie lada. August miał ulubionego psa z gatunku wielkich puszystowłosych brytanów hodowanych w Adranas koło Etny. Pies ten słuchał tylko cezara, chyba że mu August wyraźnie powiedział: „Dopóki cię nie zawołam, masz być posłuszny temu a temu człowiekowi”. Bydlę, rade nierade, spełniało rozkaz, lecz trzeba było zobaczyć ten nieszczęśliwy wzrok, jakim patrzyło za odchodzącym panem. Herodowi udało się w jakiś sposób przywabić psa, a korzystając z tego, że zwierzęciu chciało się właśnie pić, dał mu miskę tęgiego wina. Pies urżnął się jak stary żołnierz, którego zwolniono z wojska. Wtedy Herod zawiesił mu na szyi dzwonek, ogon pomalował na żółto, a łapy i pysk na czerwono; do nóg przywiązał świńskie pęcherze, do grzbietu gęsie skrzydła i tak przystrojonego puścił na pałacowy dziedziniec. W pewnym momencie August przypomniał sobie swego ulubieńca. „Tyfon! Tyfon! – zaczął wołać. – Gdzie jesteś?”. Patrzy, aż tu jakiś dziwaczny potwór zatacza się od strony bramy. Był to jeden z najkomiczniejszych momentów tak zwanego Złotego Wieku. Ponieważ jednak zdarzyło się to podczas świąt Saturna, August wziął żart za dobrą monetę. Herod miał obłaskawionego węża, którego nauczył chwytać myszy. Nosił go zazwyczaj pod ubraniem i podczas lekcji, kiedy nauczyciel obrócił się do tablicy, wypuszczał ku wielkiej uciesze kolegów. W ogóle Herod tak absorbował uwagę klasy, że wreszcie odebrano go ze szkoły. Miał się uczyć razem ze mną pod kierunkiem Atenodora, mego białobrodego opiekuna z Tarsu. Początkowo usiłował płatać figle i Atenodorowi, ale skoro spostrzegł, że ten traktuje jego wybryki z pobłażliwym uśmiechem, a ja, będąc bardzo przywiązany do mego nauczyciela, nie zachęcam do nich, ustatkował się wkrótce. Herod posiadał bystry umysł, niezwykłą pamięć i szczególne zdolności do języków.
– Mam takie przeczucie, Herodzie – powiedział mu kiedyś Atenodor – że przyjdzie dzień, w którym zostaniesz powołany do objęcia najwyższej godności w swym ojczystym kraju. Powinieneś każdą godzinę młodości obrócić na przygotowanie się do tego zadania. Przy twoich zdolnościach możesz stać się równie potężnym monarchą jak twój dziadek Herod.
– Bardzo to piękne, Atenodorze – odrzekł Herod – ale cóż, kiedy ja mam tak liczną i tak przewrotną rodzinę. Nawet nie wyobrażasz sobie, co to za banda opryszków. Możesz rok podróżować po świecie i nie spotkasz gorszych drabów. Od czasu śmierci mojego dziadka, to jest od ośmiu lat, nie poprawili się, o ile mi wiadomo, ani trochę. Gdybym musiał powrócić do kraju, nie wiem, czy przeżyłbym pół roku. To samo mówił mój biedny ojciec, kiedy bawił w Rzymie, wychowując się w domu Azyniusza Polliona. I to samo powtarzał mój stryj Aleksander, który chował się razem z nim; obaj mieli rację. Stryj, który obecnie panuje w Judei, jest nieodrodnym potomkiem starego Heroda. Lecz gdy tamten wykazywał w swoich występkach pewną wielkość, ten jest tylko nikczemny. A moi stryjowie, Filip i Antypas, to para chytrych lisów.
– Jedynie cnota oprze się wielu zdrożnościom – odrzekł Atenodor. – Pamiętaj, że Żydzi są bardziej fanatycznie przywiązani do cnoty niż jakikolwiek inny naród. Jeżeli okażesz się cnotliwy, staną za tobą jak jeden mąż.
– Cnota żydowska jest inna niż grecko-rzymska, którą głosisz. Ale serdeczne dzięki za przepowiednię. Możesz liczyć na mnie, jeśli zostanę królem. Lecz dopóki nie zasiądę na tronie, nie mogę być bardziej cnotliwy niż reszta mojej rodziny.
Chcielibyście pewno, żebym wam jeszcze powiedział coś o charakterze Heroda. Na podstawie doświadczenia twierdzę, że ludzie przeważnie nie są ani cnotliwi, ani źli. Trochę tacy, trochę tacy – na ogół mierność bez znaczenia. Niewielu tylko posiada zdecydowanie krańcowy charakter. Ci zostawiają po sobie niezatarty ślad w dziejach. Podzieliłbym ich na cztery grupy. Do pierwszej zaliczyłbym czarne charaktery o kamiennych sercach. Ten typ doskonale reprezentuje Makron, prefekt pretorianów za Tyberiusza i Kaliguli. Następnie idą cnotliwi ludzie, również o kamiennych sercach; za przykład posłużyć może postrach mojego dzieciństwa, Katon Cenzor. Do trzeciej grupy należą ludzie cnotliwi o złotych sercach, jak stary Atenodor i mój biedny zamordowany brat Germanik. Ostatnią grupę stanowią bardzo rzadko spotykane okazy nicponiów o złotych sercach. Najdoskonalszym przedstawicielem tego typu był właśnie Herod Agrypa. Te nicponie o złotych sercach, te „antykatony”, okazują się w chwilach potrzeby najlepszymi przyjaciółmi. Człowiek niczego dobrego się po nich nie spodziewa. Nie posiadają, jak sami przyznają, żadnych zasad i dbają tylko o własną korzyść. Lecz kiedy znalazłszy się w rozpaczliwym położeniu, pójdziesz do takiego nicponia i powiesz mu: „Na litość boską, zrób dla mnie to a to”, zrobi to bez najmniejszej wątpliwości. I nie poczyta tego za przyjacielską przysługę. Powie, że wyświadczył ci tę przysługę tylko dlatego, że dogadzało to jego własnym krętackim planom. Nawet nie wolno mu wobec tego dziękować. Antykatony lubią uprawiać gry hazardowe i szastać pieniędzmi; lecz ostatecznie lepiej być kosterą i rozrzutnikiem niż żebrakiem. Przebywają ustawicznie w towarzystwie pijaków, morderców, filutów i oszustów, lecz rzadko upijają się sami, a jeśli zaaranżują jakieś skrytobójstwo, to można być pewnym, że zabitego nikt nie będzie bardzo żałował. Ofiarą ich oszustw padają raczej bogaci oszuści niż niewinna biedota; nie biorą też nigdy kobiety wbrew jej woli. Herod upierał się zawsze przy tym, że jest urodzonym szelmą.
– Mylisz się – twierdziłem ku jego irytacji. – Jesteś z gruntu uczciwym człowiekiem, który tylko udaje szelmę.
Na miesiąc czy dwa przed śmiercią Kaliguli rozmawialiśmy znowu na ten temat.
– Czy chcesz, żebym ci powiedział, kim jesteś? – zapytał.
– Zbyteczne – odrzekłem. – Jestem oficjalnym błaznem pałacowym.
– Są błazny, które usiłują robić wrażenie mądrych ludzi, i mądrzy ludzie usiłujący robić wrażenie błaznów, ale po raz pierwszy widzę błazna, który utrzymuje, że jest błaznem. Co do mnie, drogi przyjacielu, przyjdzie dzień, kiedy zobaczysz, jaki ze mnie będzie cnotliwy Żyd.
Po wygnaniu Postuma Herod zaprzyjaźnił się z synem Tyberiusza, Kastorem. Obaj młodzieńcy zasłynęli wkrótce jako najwięksi awanturnicy i hulaki w całym Rzymie. Prawie nie przestawali pić, a większą część nocy spędzali, jeśli wierzyć famie, na włażeniu i wyłażeniu przez okna i bójkach z nocną strażą tudzież z zazdrosnymi mężami i ojcami czcigodnych rodzin. Herod po dziadku, który odumarł go w siódmym roku życia, odziedziczył pokaźny majątek. Zaledwie jednak dostał pieniądze do rąk, przepuścił je i musiał zaciągać pożyczki. Najpierw pożyczał od swoich arystokratycznych przyjaciół – między innymi i ode mnie – a czynił to niby tak przypadkowo, że trudno było później domagać się zwrotu. Kiedy już wyczerpał kredyt w tych kołach, zaczął pożyczać od bogatych patrycjuszy, którzy radzi byli, że mogą się przysłużyć zażyłemu przyjacielowi cesarskiego jedynaka. Po pewnym czasie jednak i ci zaczęli się niepokoić o zwrot swoich pieniędzy; wtedy Herod zwrócił się do wyzwoleńców cesarskich kierujących finansami państwa, którzy, przekupieni, okazali gotowość udzielenia mu pożyczki ze skarbu. Herod zawsze umiał wytrząść jak z rękawa jakąś historię o bajecznych widokach, które go czekają w najbliższej przyszłości: raz miał przyrzeczone takie czy inne państwo na Wschodzie, kiedy indziej znów jakiś stary senator miał mu na łożu śmierci zapisać krocie sesterców. Wreszcie wszystkie tak pomysłowo odkrywane źródła zaczęły wysychać. W tym właśnie czasie – Herod miał wtedy trzydzieści trzy lata – umarł Kastor, jak się później okazało, otruty przez swoją żonę, a moją siostrę Liwillę, i Herod musiał czmychać z Rzymu przed wierzycielami. Byłby się może osobiście zwrócił o pomoc do Tyberiusza, ale ten oświadczył publicznie, że nie życzy sobie widzieć żadnego z przyjaciół zmarłego syna; widok taki bowiem mógłby „odnowić ojcowską boleść”. W rzeczywistości Tyberiusz podejrzewał przyjaciół Kastora o należenie do spisku na jego życie. Spisek ten istniał oczywiście tylko w fantazji Sejana, który też wmówił cezarowi, że inicjatorem sprzysiężenia był Kastor.
Herod uciekł więc do Edom, ziemi swych przodków, i zamieszkał w jakiejś zrujnowanej twierdzy na pustyni. Była to jego pierwsza od czasów dzieciństwa bytność na Wschodzie. W tym czasie stryj jego Antypas był wielkorządcą, czyli jak brzmiał właściwy tytuł, tetrarchą Galilei i Gilead. Państwo Heroda Wielkiego zostało bowiem podzielone pomiędzy jego trzech pozostałych przy życiu synów, a mianowicie: Antypasa, Archelaosa, którzy otrzymali Judeę z Samarią, i Filipa, tetrarchę Basanu, kraju leżącego za Jordanem, na wschód od Galilei. Wkrótce do twierdzy na pustyni przybyła żona Heroda, ubóstwiająca męża ponad wszystko księżna Cypros, i Herod zaczął nalegać, aby zwróciła się o pomoc do Antypasa, który był nie tylko jego stryjem, lecz równocześnie szwagrem, ożenił się bowiem z siostrą Heroda, Herodiadą, rozwiedzioną z poprzednim mężem, również własnym stryjem. Antypas całkowicie ulegał Herodiadzie i chcąc coś od niego uzyskać, trzeba było przede wszystkim zwrócić się do niej. Ale na to właśnie Cypros nie chciała się zgodzić. Niedawno podczas pobytu Herodiady w Rzymie obydwie niewiasty posprzeczały się ze sobą i Cypros przysięgła, że więcej słowem nie odezwie się do stryjenki. Zaklinała się więc teraz, że woli pędzić życie na pustyni, wśród barbarzyńskiego, lecz gościnnego ludu, niż upokorzyć się przed Herodiadą. Herod zaczął wtedy grozić, że popełni samobójstwo, rzucając się z fortecznej wieży w przepaść. Osobiście jestem najgłębiej przekonany, że na całym świecie nie ma człowieka, któremu samobójcze zamiary byłyby bardziej obce niż Herodowi, Cypros jednak w końcu uwierzyła w szczerość pogróżek, napisała do Herodiady list i przyznała się, że podczas ostatniej sprzeczki nie miała słuszności.
Herodiada, której dumę mile pogłaskała skrucha przeciwniczki, skłoniła męża, żeby zaprosił bratanka wraz z żoną do Galilei, gdzie Herod został urzędnikiem w Tyberiadzie, stołecznym mieście wzniesionym przez Antypasa ku czci Tyberiusza. Wkrótce jednak pokłócił się ze stryjem, człowiekiem dbałym o własne wygody, a skąpym, który, wyznaczywszy bratankowi skromny urząd i szczupłą pensyjkę, w przykry sposób wypominał wciąż swoje dobrodziejstwa. Pewnego razu w Tyrze, dokąd wyjechali razem na wywczasy, Antypas zaprosił Heroda z Cypros na biesiadę. Podczas dyskusji, która wywiązała się przy stole na temat prawa rzymskiego, Herod pozwolił sobie być odmiennego zdania niż stryj.
– Dziwię ci się, mój bratanku – oburzył się Antypas – że śmiesz spierać się ze mną, któremu zawdzięczasz, że masz co do ust włożyć!
– To oczywiście jest argument, jakiego można się po tobie spodziewać, stryju Antypasie – odparł Herod.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał rozgniewany tetrarcha.
– Tylko to, że jesteś ograniczonym gburem, równie źle wychowanym, jak niemającym pojęcia o zasadach prawa panującego w cesarstwie, i równie niemającym pojęcia o prawie, jak wstrętnym sknerą.
– Upiłeś się chyba! – wykrztusił purpurowy z gniewu Antypas.
– Tym gatunkiem wina, które ty podajesz, na pewno się nie upiłem. Zbyt dbam o własne nerki. Skąd, u licha, wydostałeś taką lurę? Musiałeś sobie dobrze nałamać głowę, zanim wynalazłeś coś podobnego. Czy to wino nie pochodzi przypadkiem z tego okrętu, który dość dawno temu zatonął w porcie i dopiero wczoraj został wydobyty? A może kazałeś popłukać wodą opróżnione amfory, zagotować te pomyje z wielbłądzim łajnem i rozlać do swych pięknych złotych czar?
Po tej rozmowie nie pozostawało oczywiście Herodowi nic innego, jak pognać z Cypros i dziećmi do portu i wskoczyć na pierwszy odchodzący statek. Statek płynął przypadkiem na północ, do Antiochii, gdzie namiestnik rzymski Flakkus ze względu na moją matkę Antonię przyjął Heroda bardzo uprzejmie. Ze zdziwieniem bowiem pewnie się dowiecie, że matka moja, ta cnotliwa matrona, która we własnym domu nie pobłażała żadnym zbytkom ani wybrykom, miała szczególną słabość do tego niepoprawnego urwisa. Miała jakby pewien rodzaj perwersyjnego podziwu dla jego awanturniczego życia, a Herod często przychodził zasięgać jej rady i ze szczerą skruchą spowiadał się z popełnionych szaleństw. Matka robiła zawsze zgorszoną minę, lecz w gruncie rzeczy chętnie słuchała tych spowiedzi i pochlebiał jej szacunek okazywany przez Heroda. Choć nigdy nie starał się naciągać jej na pożyczki, ona sama pożyczała mu od czasu do czasu pokaźniejsze sumy pod warunkiem, że będzie żył statecznie. Trzeba przyznać, że część tych długów nawet zwrócił. Były to właściwie moje pieniądze, o czym Herod wiedział, i za każdym razem przychodził mi serdecznie podziękować, jakbym to ja mu dawał. Kiedyś zwróciłem matce uwagę, że może jest zbyt szczodrobliwa dla Heroda. Odparła z gniewem, że jeśli pieniądze mają iść na marne, to niech je raczej z wytwornym gestem przepuści Herod, niżbym ja miał je przegrywać w kości do swych podejrzanych przyjaciół w trzeciorzędnych knajpach. Była to aluzja do wielkiej sumy, którą rzekomo przegrałem, w rzeczywistości zaś pożyczyłem w tajemnicy Germanikowi, kiedy potrzebował pieniędzy na uśmierzenie buntu w armii nadreńskiej. Pewnego razu, rozmawiając z Herodem, wyraziłem zdziwienie, że tak cierpliwie słucha długich wywodów mojej matki na temat rzymskich cnót.
– Mam wielki szacunek dla twojej matki, Klaudiuszu – odparł. – I pamiętaj, że w głębi duszy jestem wciąż jeszcze nieucywilizowanym Edomitą. Wielki zatem to dla mnie zaszczyt słuchać nauk rzymskiej matrony, której żywot jest równie nienaganny, jak pochodzenie znakomite. A poza tym mało kto w Rzymie mówi tak czystą łaciną jak ona. Jeżeli chodzi o właściwy szyk zdań podrzędnych i należyty dobór przymiotników, to z jednego kazania twojej matki odnoszę większą korzyść niż z wysłuchania całego kursu wykładów zawodowego gramatyka.
Namiestnik Syrii Flakkus służył swego czasu pod moim ojcem, znał przeto matkę, która towarzyszyła mężowi we wszystkich kampaniach, i miał dla niej wielki szacunek. Po śmierci ojca oświadczył się nawet o jej rękę, lecz matka odparła, że chociaż ma i zawsze mieć będzie dla niego wiele sympatii i uważa go za swego najlepszego przyjaciela, nie wyjdzie powtórnie za mąż, chce bowiem pozostać wierną pamięci swego wielkiego małżonka. Poza tym Flakkus, tłumaczyła, jest od niej znacznie młodszy i ich małżeństwo wywołałoby niemiłe plotki. Flakkus musiał więc ze swych zamiarów zrezygnować. Korespondowali jednak ze sobą przez długie lata, aż do śmierci Flakkusa, który umarł cztery lata przed śmiercią matki. Herod, wiedząc o tym stosunku, często z uznaniem podnosił szlachetność, piękność i dobroć Antonii i w ten sposób pozyskał sobie przychylność syryjskiego namiestnika, który zresztą sam nie mógł uchodzić za wzór cnót. Sławny był w Rzymie jego zakład z Tyberiuszem o to, kto więcej wypije. Flakkus pił dwie noce i dzień pomiędzy, nie omijając żadnej kolejki. Wreszcie o świcie drugiego dnia ze względów kurtuazji uchylił się od ostatniego kubka i w ten sposób pozwolił cesarzowi wygrać zakład. Tyberiusz jednak, jak opowiadają świadkowie tych zawodów, był już zupełnie wyczerpany, podczas gdy Flakkus mógł pić jeszcze przynajmniej przez parę godzin. Nic dziwnego, że teraz dobrze się czuł w towarzystwie Heroda. Nieszczęśliwy traf chciał jednak, że w Syrii bawił młodszy brat Heroda, Arystobul, a stosunki między braćmi nie były zgoła przyjacielskie. Herod obiecał kiedyś Arystobulowi udział w pewnej imprezie handlowej z Indiami i otrzymał od niego na ten cel odpowiednią sumę pieniędzy. Po pewnym czasie zawiadomił brata, że kapitał jego niestety przepadł, gdyż okręty wiozące towar zatonęły. Okazało się tymczasem, że okręty nie tylko nie zatonęły, lecz w ogóle nie wypływały z portu. Arystobul oskarżył teraz Heroda przed Flakkusem o oszustwo. Namiestnik o niczym nie chciał słyszeć. Jego zdaniem, oświadczył, Arystobul na pewno się myli, posądzając brata o nieuczciwość, a on, Flakkus, nie życzy sobie nie tylko występować w tej sprawie jako sędzia, lecz w ogóle nadawać jej urzędowego biegu. Arystobul dał za wygraną, postanowił jednak mieć brata na oku; spostrzegł bowiem, że Herod gwałtownie potrzebuje pieniędzy, i podejrzewał, że spróbuje je zdobyć w jakiś mniej lub bardziej nieuczciwy sposób. Wtedy zamierzał uciec się do szantażu i zmusić Heroda do zwrotu wyłudzonej sumy.
W jakiś rok później Flakkusowi wypadło rozstrzygnąć spór graniczny pomiędzy Damaszkiem i Sydonem. Wiedziano powszechnie, że w tego rodzaju sprawach namiestnik polega na zdaniu Heroda, który posiadał nie tylko doskonałą znajomość wielu języków, ale i odziedziczoną po dziadku umiejętność orientowania się w gmatwaninie sprzecznych zeznań, jakie zazwyczaj składają przed sądem mieszkańcy Wschodu. Toteż damasceńczycy wysłali po kryjomu do Heroda deputację, która zaproponowała mu pokaźną sumę pieniędzy w zamian za uzyskanie u Flakkusa pomyślnego dla Damaszku wyroku. Dowiedział się o tym Arystobul i kiedy spór rozstrzygnięto na korzyść popieranych przez Heroda damasceńczyków, udał się do brata i oświadczywszy mu, że wie o całej sprawie, zażądał zwrotu sumy wpłaconej ongiś jako udział handlowy. Herod wpadł w taką wściekłość, że Arystobul ledwie umknął z życiem. Widząc, że groźbą szantażu nie wymusi od brata ani grosza, poszedł do Flakkusa, opowiedział całą historię i dodał, że lada dzień mają nadejść dla Heroda worki złota z Damaszku. Flakkus przejął cenną przesyłkę u bram miasta i posłał po Heroda. W tych warunkach Herod nie mógł zaprzeczyć, że pieniądze były istotnie przeznaczone dla niego jako wynagrodzenie za pomoc w sporze o granicę. Nie tracąc jednak rezonu, prosił Flakkusa, aby łaskawie nie uważał tej sumy za łapówkę. Opinia, jaką wypowiedział w sądzie, była zgodna z prawdą: słuszność mieli za sobą damasceńczycy. Dodał też, że również sydończycy wysłali do niego deputację; oświadczył im jednak, że nie mają racji, nic więc nie może im pomóc.
– Prawdopodobnie Sydon ofiarował ci mniej niż Damaszek – zaśmiał się urągliwie Flakkus.
– Bądź łaskaw nie znieważać mnie – odparł Herod z miną skrzywdzonej cnoty.
– Protestuję przeciwko kupczeniu sprawiedliwością w sądzie rzymskim! – krzyknął wzburzony do głębi Flakkus.
– Sam sądziłeś tę sprawę, dostojny namiestniku.
– A ty mnie wystrychnąłeś na dudka w moim własnym trybunale! – pienił się Flakkus. – Między nami wszystko skończone. Ruszaj do stu diabłów, i to najkrótszą drogą!
– Obawiam się, że będzie to droga taenaryjska. Nie mam bowiem nawet obola, żeby opłacić Charona. – (Taenarum jest najbardziej na południe wysuniętym cyplem Peloponezu. Można się stamtąd dostać do podziemi drogą na przełaj, omijając Styks. Tamtędy to właśnie wyciągnął Herkules na ziemię Cerbera. Sprytni tubylcy, grzebiąc swoich zmarłych, nie wkładają im do ust tradycyjnej monety; wiedzą bowiem, że nie będą musieli opłacać przewozu). – Zupełnie niepotrzebnie gniewasz się na mnie, Flakkusie – ciągnął dalej Herod. – Wiesz chyba dobrze, jak się sprawa istotnie przedstawia. Na myśl mi nie przyszło, że źle postępuję. Pochodzę ze Wschodu i choć prawie trzydzieści lat spędziłem w Rzymie, trudno mi zrozumieć wasze szlachetne rzymskie skrupuły, gdy chodzi o tego rodzaju sprawę. Dla mnie przedstawia się ona całkiem prosto: damasceńczycy zaangażowali mnie w charakterze adwokata, a adwokaci biorą w Rzymie ogromne honoraria i nie przestrzegają tak sumiennie prawdy, jak ja w tym wypadku. Wyświetliwszy należycie sprawę, tym samym dobrze wywiązałem się z zadania, jakim mnie obarczyli damasceńczycy. Cóż więc może komu szkodzić, jeśli przyjmę ofiarowane mi dobrowolnie pieniądze? Bynajmniej też nie opowiadałem o tym, jakobym miał wpływ na ciebie. O tej możliwości wspominali sami damasceńczycy; pochlebiło mi to i zdumiało zarazem. A jak często podkreślała Antonia, ta niezwykle mądra i piękna kobieta…
Lecz na próżno Herod powoływał się na moją matkę. Flakkus dał mu dwadzieścia cztery godziny na opuszczenie miasta, zapowiadając, że jeśli po tym terminie Herod nie będzie już w drodze ku granicy syryjskiej, pociągnie go do odpowiedzialności karnej.
ROZDZIAŁ II
– No i dokąd teraz ruszymy? – zwrócił się Herod do Cypros.
– Wszystko mi jedno dokąd – odparła żałośnie – bylebym tylko nie musiała żebrać w skrusze o czyjąś łaskę; wolę umrzeć niż pisać podobne listy jak ostatnio. Jak myślisz, czy Indie są położone dość daleko, żebyśmy tam nie spotkali naszych wierzycieli?
– Cypros, królowo moja! – zawołał Herod. – Wybrnęliśmy cało z tylu przygód, wybrniemy i z tej również, i dożyjemy sędziwego wieku w szczęściu i dostatkach. Obiecuję ci też solennie, że zatriumfujesz nad Herodiadą, zanim rozprawię się ostatecznie z nią i z jej mężem.
– Och, ta wstrętna nierządnica! – zawołała Cypros z iście żydowskim oburzeniem. Nie można się dziwić temu oburzeniu, jeśli się pamięta, że Herodiada nie tylko popełniła kazirodztwo, wychodząc za mąż za swego stryja, lecz rozwiodła się z nim, by poślubić drugiego, bogatszego i potężniejszego. Biorąc jednak pod uwagę, że małżeństwa stryjów z bratanicami były dość rozpowszechnione w królewskich rodach orientalnych – szczególnie partyjskich i armeńskich – a rodzina Herodów była pochodzenia nieżydowskiego, Żydzi byliby skłonni okazać dla tego kazirodczego związku pewną wyrozumiałość. Cięższym natomiast kamieniem obrazy był dla nich (jak ongiś dla Rzymian) rozwód. Rozwód poczytywano za ujmę zarówno dla mężczyzny, jak dla kobiety, i nikt, kogo przykre okoliczności zmusiły do tego kroku, nie uważał rozwodu za umożliwienie powtórnego małżeństwa. Herodiada jednak dość długo przebywała w Rzymie i podobne skrupuły wydawały jej się śmieszne. W Rzymie prędzej czy później każdy się rozwodzi. Trudno na przykład mnie nazwać rozpustnikiem, a przecież już trzykrotnie się rozwodziłem i może uczynię to po raz czwarty. U Żydów panują poglądy zupełnie odmienne; dlatego też Herodiada była w Galilei osobistością wielce niepopularną.
Arystobul tymczasem udał się do Flakkusa.
– Czy nie zechciałbyś – spytał – w uznaniu przysługi, którą ci oddałem, ofiarować mi wspaniałomyślnie skonfiskowanej Herodowi sumy? Pokryje ona wyłudzone przez niego swego czasu pieniądze.
– Nie oddałeś mi żadnej przysługi – odparł Flakkus. – Przeciwnie, poróżniłeś mnie z moim najzdolniejszym doradcą, którego brak odczuwam bardziej, niżby to się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Dla podtrzymania powagi urzędu musiałem Heroda oddalić; ambicja nie pozwala mi się cofnąć; lecz gdybyś nie odkrył tej łapówki, nikomu nie stałoby się nic złego, a ja miałbym pod ręką człowieka, którego rady mógłbym zasięgać w tutejszych sprawach. Są one bowiem tak diabelnie pogmatwane, że prostolinijnie myślący Rzymianin, jak ja, nie potrafi się w nich zorientować. Herod ma tę orientację już we krwi; w tych wypadkach, w których mnie się zaledwie niewyraźnie majaczy, jak należy postąpić, on instynktownie natrafia na właściwą drogę, choć krócej ode mnie przebywał na Wschodzie.
– A czy ja nie potrafiłbym zastąpić Heroda? – spytał Arystobul.
– Ty, mały człowieczku? – wzgardliwie skrzywił się Flakkus. – Nie. Ty nie masz tego wyczucia co Herod. A co ważniejsze, nigdy go nie będziesz miał. Wiesz o tym równie dobrze jak ja.
– A co będzie z pieniędzmi?
– Nie dostanie ich Herod, a tym bardziej ty. Żeby jednak nie było między nami żadnego kamienia obrazy, odeślę je z powrotem do Damaszku. – Flakkus rzeczywiście uczynił, jak zapowiedział, wywołując w damasceńczykach przekonanie, że namiestnik syryjski niechybnie oszalał.
Arystobul pobył jeszcze miesiąc w Antiochii, a widząc, że całkiem stracił łaski, postanowił przesiedlić się do Galilei, gdzie posiadał majątek leżący o jakiś dzień drogi od Jerozolimy. Obiecywał więc sobie, że będzie odwiedzał stolicę podczas wszystkich ważniejszych świąt żydowskich; przewyższał bowiem religijnością pozostałych członków rodziny. Nie chciał jednak zabrać ze sobą wszystkich pieniędzy w obawie, że gdyby się przypadkiem poróżnił z Antypasem i musiał uciekać z Galilei, cały majątek przypadłby stryjowi. Za pośrednictwem antiochijskiej firmy bankowej przekazał więc mnie, jako zaufanemu przyjacielowi rodziny, większą część gotówki i prosił, żebym przy odpowiedniej sposobności ulokował tę sumę w jakiejś posiadłości ziemskiej.
Herod nie mógł wrócić do Galilei ani udać się do Basanu, gdyż pokłócił się z tamtejszym tetrarchą, swoim stryjem Filipem, który przywłaszczył sobie bezprawnie część jego dziedzictwa po ojcu. Nie było też mowy o Judei i Samarii. Kraje te przypadły w udziale najstarszemu ze stryjów Heroda. Okazał się on jednak tak złym władcą, że został zdjęty z urzędu, a państwo zamieniono w prowincję rzymską. Władzę namiestnika sprawował tam Poncjusz Piłat, jeden z wierzycieli Heroda. Pozostać w Edom Herod nie miał najmniejszej ochoty – nie był zupełnie amatorem pustyń. Nie mógł też liczyć na serdeczne przyjęcie ze strony żydowskiej kolonii w Aleksandrii. Żydzi aleksandryjscy byli bodaj jeszcze bardziej ortodoksyjni niż ich rodacy w Jerozolimie, a Herod skutkiem długiego pobytu w Rzymie nabrał bardziej liberalnych zwyczajów, a zwłaszcza w dziedzinie gastronomicznej. Stare prawo Mojżesza zakazywało Żydom – ze względów, jak przypuszczam, higienicznych – spożywania wielu całkiem zwykłych potraw. Nie zezwalano nie tylko na wieprzowinę, co by się może łatwiej dało usprawiedliwić, ale również na zające i króliki, które dostarczają przecież mięsa całkiem zdrowego. Poza tym zwierzęta przeznaczone do jedzenia należy uśmiercać w specjalny sposób. Nie wolno więc spożywać Żydom dzikiej kaczki zabitej z procy; kapłona, któremu ukręcono głowę, ani żadnej zwierzyny ustrzelonej z łuku. Zwierzę przeznaczone na stół żydowski musi mieć przeciętą gardziel i skonać z upływu krwi. Z innych zwyczajów wspomnieć jeszcze muszę o święceniu każdego siódmego dnia, który jest dniem zupełnego odpoczynku. Nie wolno wtedy wykonać najlżejszej nawet pracy; nie wolno ugotować posiłku ani napalić w piecu. Mają też Żydzi dni narodowej żałoby, które przypadają na rocznice dawnych klęsk, a często zbiegają się z rzymskimi świętami. Dopóki Herod przebywał w Rzymie, nie mógł być równocześnie ortodoksyjnym Żydem i cieszyć się popularnością w wyższych sferach towarzyskich. Wołał więc z dwojga złego narazić się na wzgardę swych ziomków niż Rzymian. Dlatego też obecnie postanowił nie próbować szczęścia w Aleksandrii ani nie mitrężyć dłużej na Bliskim Wschodzie, gdzie wszystkie drzwi były przed nim zamknięte. Raczej już gotów był schronić się w Partii lub wrócić do Rzymu. W pierwszej byłby mile widzianym gościem, partyjski król bowiem chętnie by się nim posłużył w swoich planach skierowanych przeciw naszej prowincji syryjskiej. W Rzymie mógłby szukać protekcji u mojej matki i przy jej pomocy załagodzić nieporozumienie z Flakkusem.
Plan udania się do Partii Herod po pewnym namyśle odrzucił. Byłoby to zupełne zerwanie z dotychczasowym życiem, czego sobie bynajmniej nie życzył, więcej miał bowiem zaufania do potęgi Rzymu niż Partii; zresztą brakowało mu pieniędzy na łapówki dla straży granicznej, która miała rozkaz zatrzymywania wszystkich zbiegów politycznych. W tych warunkach wszelka próba przedostania się za Eufrat byłaby krokiem bardzo nierozważnym. Tak więc ostatecznie Herod zdecydował się na Rzym. Zaraz się dowiecie, po jakich przygodach tam się dostał.
Herod prowadził w Antiochii życie na wysokiej stopie – i na kredyt. Kiedy mu przyszło opuścić Syrię, nie miał nawet czym zapłacić za miejsca na statku. Wprawdzie Arystobul ofiarował się z pożyczką, która by wystarczyła na koszty podróży do Rodos, zbyt poniżające jednak było skorzystanie z tej propozycji. Zresztą Herod nie chciał ryzykować podróży statkiem w dół Orontesu z obawy, że w porcie aresztują go wierzyciele. Nagle przypomniał sobie, że przecież istnieje człowiek, od którego można by pożyczyć niewielką sumę pieniędzy. Człowiekiem tym był dawniejszy niewolnik matki Heroda. Zapisała go ona w testamencie mojej matce, przez którą wyzwolony osiedlił się w Akrze, nadbrzeżnym mieście położonym na południe od Tybru. Pośredniczył tam w handlu zbożem i wiodło mu się wcale dobrze, a procent od zysków sumiennie przesyłał mojej matce. Niestety, droga do Akry prowadziła przez terytorium Sydonu, a ponieważ Herod przyjął podarunki zarówno od damasceńczyków, jak od sydończyków, nie miał najmniejszej ochoty wpaść w ręce tych ostatnich. Wysłał więc do Akry zaufanego wyzwoleńca, a sam w przebraniu umknął z Antiochii w kierunku wschodnim, tym właśnie, o którego obranie nikt go nie podejrzewał. Podróż odbył na skradzionym wielbłądzie, a wydostawszy się raz na Pustynię Syryjską, zatoczył wielki łuk i omijając zarówno Basan, należący do jego stryja, tetrarchy Filipa, jak Petrę, czyli Gilead, gdzie rządził Antypas, dostał się wreszcie do Edom. Tu, serdecznie powitany przez swoich półdzikich rodaków, zamieszkał znowu w tej samej zrujnowanej twierdzy i oczekiwał pieniędzy. Wyzwoleńcowi udało się uzyskać pożyczkę w wysokości dwudziestu tysięcy drachm attyckich, czyli ponad dziewięć tysięcy naszych aureusów. To znaczy, na tę sumę opiewał wystawiony przez Heroda i wręczony akryjskiemu faktorowi rewers. Wyzwoleniec otrzymał jednak tylko sześć tysięcy pięćset aureusów. Okazało się bowiem, że Herod kiedyś naciągnął eks-niewolnika swojej matki na półtrzecia tysiąca i ten teraz potrącił tę sumę z pożyczki. Wyzwoleniec miał pewne obawy, jak Herod będzie się zapatrywał na tego rodzaju transakcję, lecz ten się tylko roześmiał.
– Dwa i pół tysiąca już z góry uwzględniłem w rachunku – rzekł. – Gdyby ten sknera nie uważał, że postąpił niezmiernie sprytnie, pokrywając rewersem dawną należność, nigdy by mu nie przyszło do głowy pożyczyć mi pieniędzy; wie bowiem niewątpliwie, w jakich znajduję się opałach.
Herod, wydawszy pożegnalną ucztę dla całego plemienia, wyruszył z zachowaniem wszelkich środków ostrożności do Antedonu – portu leżącego opodal filistyńskiej Gazy, w miejscu, gdzie wybrzeże wygina się na zachód ku Egiptowi. Tutaj na pokładzie handlowego stateczku, który zabrał ich z Antiochii, czekała Cypros z dziećmi. Wedle umowy kapitan miał drogą na Egipt i Sycylię zawieźć ich dalej aż do Italii. Zaledwie jednak tak szczęśliwie znowu połączona rodzina zdołała się sobą nacieszyć, ukazała się łódź wioząca optio i dwóch rzymskich żołnierzy. Wszedłszy na pokład, podoficer pokazał rozkaz uwięzienia Heroda, podpisany przez tamtejszego komendanta. Jako przyczynę aresztowania wymieniono w dokumencie niezapłacenie długu w wysokości dwunastu tysięcy aureusów, które Herod pożyczył swego czasu z prywatnej szkatuły cesarskiej.
– Biorę to za dobrą wróżbę – rzekł Herod do Cypros, przeczytawszy dokument. – Skarbnik zmniejszył mi dług z sumy czterdziestu tysięcy do dwunastu. Musimy po przyjeździe do Rzymu wydać na jego cześć wielką ucztę. Wprawdzie podczas pobytu na Wschodzie oddałem mu wiele przysług, ale dwadzieścia osiem tysięcy to doprawdy wspaniały rewanż.
– Wasza wysokość wybaczy – wtrącił optio – ale nie pora mówić o ucztach w Rzymie przed spotkaniem z namiestnikiem. Otrzymał on rozkaz niewypuszczania waszej wysokości przed zapłaceniem długu.
– Ależ oczywiście! Zapłacę – uspokoił go Herod. – To drobnostka, która mi całkiem wypadła z pamięci. Teraz ruszaj z powrotem i oświadcz jego ekscelencji panu namiestnikowi, że jestem w zupełności na jego usługi. Niestety, jego uprzejme przypomnienie o pożyczce przyszło trochę nie w porę. Dopiero co, po sześciotygodniowej rozłące spotkaliśmy się z moją kochaną małżonką, księżną Cypros. Czy jesteś żonaty, optio? No to rozumiesz, jak wielką mamy ochotę pozostać teraz trochę sam na sam. Jeżeli nam nie dowierzasz, zostaw na pokładzie swoich dwóch żołnierzy. Za trzy, cztery godziny możesz powrócić, a wtedy chętnie będziemy ci towarzyszyć. A teraz pozwól sobie wyrazić moją wdzięczność – i Herod wsunął podoficerowi do ręki sto drachm.
Podoficer, nie czyniąc już dłużej żadnych wstrętów, zostawił swoich żołnierzy, a sam, wsiadłszy do łodzi, powiosłował w kierunku brzegu. Herod odczekał jeszcze godzinę czy dwie, aż do zmierzchu; następnie przeciął liny kotwiczne i statek wypłynął na pełne morze. Najpierw Herod zamierzał popłynąć na północ do Azji Mniejszej, ale szybko zmienił plan i skierował statek na południowy zachód. Postanowił spróbować, czy mu się nie poszczęści u Żydów aleksandryjskich.
Obydwaj żołnierze za zachętą majtków siedli do gry w kości i ani się spostrzegli, jak w pewnym momencie schwycono ich, związano i zakneblowano im usta. Kiedy niebezpieczeństwo pościgu przestało już grozić, Herod kazał ich uwolnić i obiecał, że jeśli zachowają się rozsądnie, wysadzi żywych i całych na ląd Aleksandrii. Żądał tylko, żeby przez dzień czy dwa po przybyciu towarzyszyli mu w charakterze eskorty wojskowej; w zamian przyrzekł zapłacić koszty podróży powrotnej do Antedonu. Żołnierze czym prędzej wyrazili zgodę, przerażeni, że w razie odmowy zostaną wrzuceni do morza.
Powinienem wspomnieć, że w ucieczce z Antiochii pomógł Cypros i dzieciom niejaki Silas, Samarytanin, oddany Herodowi duszą i ciałem. Był to człek w średnim wieku, o posępnym wejrzeniu, atletycznej budowie i olbrzymiej, czarnej, kwadratowo przyciętej brodzie. Swego czasu służył jako oficer w jeździe tubylczej, brał udział w wyprawie przeciw Partom i posiadał z tego okresu dwa ordery wojskowe. Herod kilkakrotnie podejmował się wyrobić mu obywatelstwo rzymskie, Silas jednak uparcie odmawiał, twierdząc, że zostawszy Rzymianinem, musiałby na rzymską modłę ogolić brodę, a na to nie chciał przystać za żadną cenę. Silas miał zawsze w pogotowiu dobre rady, z których Herod nigdy nie korzystał. Toteż ilekroć ten ostatni popadał w tarapaty, Silas miał zwyczaj mówić:
– A co? Nie przepowiadałem ci tego? Trzeba było mnie słuchać.
Silas chełpił się bezwzględną otwartością i pod względem taktu pozostawiał wiele do życzenia. Herod znosił go jednak, gdyż wiedział, że czy będzie na wozie, czy pod wozem, Silas go nigdy nie opuści. Silas był mu jedynym towarzyszem podczas pierwszej ucieczki do Edom i gdyby nie on, rodzina Heroda nigdy nie zbiegłaby z Tyru w dniu, kiedy Herod znieważył Antypasa. To on Herodowi, uciekającemu z Antiochii przed wierzycielami, dostarczył ubrania; on też później zaopiekował się Cypros i dziećmi i wynalazł dla nich statek. Kiedy sytuacja stawała się rozpaczliwa, Silas wpadał w doskonały humor. Wiedział, że będzie potrzebny Herodowi i znajdzie sposobność do powiedzenia:
– Jestem całkowicie na twoje rozkazy, drogi przyjacielu, jeśli wolno mi cię tak nazwać, lecz nigdy by do tego nie doszło, gdybyś słuchał rad moich.
W czasach pomyślności Silas posępniał z dnia na dzień i zdawało się, że z żalem wspominał dawne złe dni biedy i kłopotów. Jakby chcąc je przywołać, przestrzegał wciąż Heroda, że „na tej drodze” (bez względu na to, co to była za droga) dojdzie na pewno do ruiny. Ponieważ obecnie sytuacja była dość kiepska, Silas promieniał radością. Przekomarzał się z załogą i zabawiał dzieci opowiadaniem o długich i zawikłanych przygodach swego żołnierskiego żywota. Księżnie Cypros, która normalnie nie znosiła towarzystwa Silasa, obecnie wstyd było, że kiedykolwiek mogła być szorstka wobec tego zacnego, dobrodusznego przyjaciela.
– Żydzi mają wiele uprzedzeń do Samarytan – powiedziała pewnego dnia na statku – i ja wychowałam się w atmosferze tej niechęci. Musisz mi wybaczyć, Silasie, że trzeba było lat, żebym ją wreszcie teraz przezwyciężyła.
– Muszę cię przeprosić, księżno – odparł Silas. – Przeprosić z góry za swoją otwartość. Zechciej ją wybaczyć. Taki jestem z natury. Pozwolisz więc powiedzieć sobie, że gdyby twoi żydowscy przyjaciele i krewni na ogół mniej zadzierali nosa, a posiadali więcej miłości bliźniego, miałbym dla nich więcej sympatii. Pewien mój krewny wybrał się kiedyś w interesach handlowych z Jerozolimy do Jerycha. W drodze napotkał jakiegoś biednego Żyda, którego bandyci, obrabowawszy i poraniwszy, pozostawili półżywego na gościńcu. Nagi, zakrwawiony leżał w żarze słonecznych promieni. Mój krewniak obmył mu rany, obandażował, jak potrafił, wsadził na swego podjezdka i dowiózł do najbliższej oberży. Tam, ponieważ gospodarz domagał się zapłaty z góry, opłacił za rannego kilkudniowy pobyt, a w powrotnej drodze z Jerycha wstąpił po biedaka i pomógł mu dostać się do domu. Nie było zresztą w tym postępku nic nadzwyczajnego. My, Samarytanie, już tacy jesteśmy. Dziwniejszym jednak musi się wydać, że o kilka minut wcześniej tą samą drogą jechało trzech czy czterech zamożnych Żydów, wśród nich jeden kapłan. Widzieli oni człowieka leżącego w kałuży krwi i wołającego żałośnie o pomoc, ponieważ jednak był to nieznajomy, przejechali mimo, pozostawiając rannego jego własnemu losowi. Oberżysta, który również był Żydem, wytłumaczył memu krewnemu postępowanie swoich rodaków: nie chcieli – mówił – opatrzyć rannego w obawie, aby nie skonał im na rękach. Przez dotknięcie trupa bowiem strefniliby się, czyli stali się nieczyści w znaczeniu religijnym, a to pociągnęłoby za sobą wiele kłopotów dla nich i dla ich rodzin. Zwłaszcza kapłan, dodał oberżysta, który prawdopodobnie udawał się do Jerozolimy, żeby złożyć ofiarę w świątyni, nie mógł zaryzykować strefnienia się. Chwała Bogu – zakończył Silas swą opowieść – jestem Samarytaninem; u mnie co w sercu, to i na języku. Ja…
– No cóż, moja droga? – przerwał mu Herod. – Czyż to nie wysoce pouczająca historia? Pomyśleć tylko, że gdyby ten biedak był Samarytaninem, byłby uniknął niebezpiecznej przygody. Zbójcom nie opłaciłoby się napadać na człowieka dla paru groszy.
Przybywszy do Aleksandrii, Herod w towarzystwie Cypros, dzieci i dwóch żołnierzy złożył wizytę naczelnikowi gminy żydowskiej, niejakiemu Alabarchowi, który był urzędnikiem odpowiedzialnym wobec namiestnika za lojalne zachowanie swoich współwyznawców, przestrzegał regularnego opłacania przez nich podatków i pilnował, aby nie wszczynali burd ulicznych z Grekami lub w inny sposób nie naruszali spokoju publicznego. Herod, przywitawszy Alabarcha z wyszukaną uprzejmością, poprosił go o pożyczkę w wysokości ośmiu tysięcy aureusów, a w zamian przyrzekł użyć swoich wpływów na dworze cesarskim dla obrony interesów Żydów aleksandryjskich. W Edom, opowiadał, gdzie bawił ostatnio z wizytą u swoich krewnych, otrzymał list od cezara Tyberiusza. Cezar domaga się, aby natychmiast przybył do Rzymu, chce bowiem zasięgnąć jego rady w sprawach Wschodu. Chcąc uczynić zadość cesarskiemu życzeniu, wyruszył w drogę tak pośpiesznie, że nie zdołał zabrać ze sobą dostatecznej ilości pieniędzy. Fakt, że podróżował pod eskortą żołnierzy rzymskich, zdawał się poświadczać prawdę opowiadania i Alabarch zadecydował, że dobrze byłoby mieć w Rzymie wpływowego przyjaciela. Ostatnio znowu wydarzyły się w mieście zamieszki, wywołane przez Żydów, i Grecy ponieśli poważne straty materialne. Tyberiusz mógł się więc okazać skłonnym do ograniczenia dość znacznych przywilejów, którymi cieszyli się Żydzi.
Aleksander Alabarch był starym przyjacielem naszej rodziny. Administrował nieruchomościami, które matka moja odziedziczyła w Aleksandrii po dziadku, Marku Antoniuszu. August, choć większą część zapisów Antoniusza unieważnił, ten ze względu na moją babkę Oktawię zatwierdził. Nieruchomości aleksandryjskie stanowiły posag mojej matki, a następnie siostry Liwilli, kiedy wychodziła za mąż za syna Tyberiusza, Kastora. Liwilla jednak, która prowadząc życie na bardzo wysokiej stopie, wciąż potrzebowała pieniędzy, sprzedała wkrótce spadek po dziadku. Alabarch przestał więc być naszym administratorem i korespondencja pomiędzy nim a moją matką stopniowo się urwała. A chociaż obecne swe stanowisko zawdzięczał poparciu mojej matki i mógł stąd wnioskować o jej życzliwości, nie był przecież pewien, do jakiego stopnia może liczyć na protekcję Antonii w razie politycznych kłopotów. Wiedział natomiast dobrze, że Herod był swego czasu w zażyłych stosunkach z naszą rodziną, i chętnie by służył mu pożyczką, gdyby miał pewność, że zażyłość ta istnieje w dalszym ciągu. Tego właśnie nie wiedział. Zaczął więc wypytywać gościa o moją matkę, a Herod, który z góry przewidział całą sytuację i przezornie nie wspomniał ani słowem o swojej protektorce, odparł, że wnosząc z ostatnich wiadomości, jakie od niej otrzymał, Antonia cieszy się najlepszym zdrowiem. Ma nawet przypadkiem ze sobą, mówił, jeden z jej listów, pisany tuż przed jego wyjazdem z Antiochii. List ten, utrzymany w serdecznym tonie i zawierający wiele nowinek rodzinnych, pokazał Alabarchowi, a pismo mojej matki wywarło większe wrażenie niż eskorta wojskowa. List jednak kończyła Antonia słowami nadziei, że Herod może wreszcie się ustatkuje i zacznie pożytecznie pracować jako doradca polityczny jej wielce poważanego przyjaciela Flakkusa. Tymczasem Alabarch, który miał od swych antiochijskich przyjaciół wiadomości, że Herod poróżnił się z Flakkusem, nie był pewien, czy rzeczywiście Tyberiusz listownie zapraszał księcia. Kiedy wreszcie po pewnym wahaniu zdecydował się pożyczyć pieniędzy, jeden z porwanych żołnierzy, rozumiejący nieco po hebrajsku, odezwał się:
– Daj mi tylko osiem aureusów, Alabarchu, a zaoszczędzisz osiem tysięcy.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał Alabarch.
– To, że ten człowiek jest oszustem zbiegłym przed sprawiedliwością. Nie jesteśmy jego eskortą, porwał nas przemocą. Istnieje rozkaz cesarski, aby uwięzić go za wielkie długi, których narobił w Rzymie.
Sytuację ocaliła księżna Cypros, z płaczem padając Alabarchowi do nóg.
– Zaklinam cię na dawną przyjaźń z moim ojcem Fazaelem! – błagała. – Miej litość nade mną i nad moimi dziećmi! Nie skazuj nas na ostateczną nędzę! Mój mąż nie popełnił żadnego oszustwa. Wszystko, co opowiedział, jest w gruncie rzeczy prawdą, może tylko w szczegółach trochę ubarwioną. Udajemy się rzeczywiście do Rzymu i w związku z ostatnimi zmianami politycznymi jesteśmy pełni najlepszych nadziei. Pożycz nam tyle pieniędzy, żebyśmy mogli wydostać się z chwilowych trudności, a Bóg naszych ojców wynagrodzi ci tysiąckrotnie. Dług, z powodu którego Herod miał zostać aresztowany, to pozostałość z czasów jego młodzieńczej lekkomyślności. Kiedy tylko staniemy w Rzymie, znajdziemy uczciwe środki, aby uiścić tę należność. Lecz jeśli dostaniemy się w ręce nieprzyjaciół, których Herod posiada w rządzie Syrii, przepadniemy nieodwołalnie i my, i dzieci.
Wierność, z jaką Cypros dzieliła niedolę swego małżonka, wzruszyła Alabarcha do łez; zwrócił się do księżnej i uprzejmie, choć podejrzliwie zapytał:
– A czy małżonek twój przestrzega praw Mojżeszowych?
Herod, spostrzegłszy wahanie żony, sam zabrał głos:
– Chciej pamiętać, że w żyłach moich płynie krew edomicka. Trudno stawiać takie same wymagania Edomicie jak Żydowi. Edomici i Żydzi są braćmi po wspólnym przodku Izaaku, ale niech każdy Żyd, chełpiący się szczególną łaską Boga dla wybranego narodu, wspomni najpierw, jak Jakub, przodek Żydów, podstępnie wyłudził od Ezawa, przodka Edomitów, prawo pierworództwa i błogosławieństwo ojcowskie. Nie bądź zbyt bezwzględny, Alabarchu. Okaż więcej współczucia znękanemu i biednemu Edomicie niż swego czasu Jakub, bo – na Boga ojców moich! – pierwsza łyżka czerwonej soczewicy, którą weźmiesz do ust, napełni cię odrazą. Straciliśmy prawo pierworództwa, a wraz z nim szczególniejszą łaskę bożą. Chciejcie nam w zamian okazać tyle wspaniałomyślności, na jaką nas zawsze było stać. Wspomnij wielkoduszność Ezawa, który nie zabił Jakuba spotkanego przypadkiem w Penial.
– Lecz czy przestrzegasz praw Mojżeszowych? – nalegał Alabarch, choć płomienna wymowa Heroda wywarła na nim wrażenie, a na historyczne argumenty nie miał żadnej odpowiedzi.
– Jestem obrzezany i takoż obrzezane są moje dzieci. A „Księgi Praw”, objawionej waszemu przodkowi Mojżeszowi, przestrzegałem wraz z całym mym domem tak pilnie, jak tylko mogliśmy to czynić, będąc w trudnej sytuacji obywateli rzymskich i mając niedoskonałe sumienia Edomitów.
– Nie ma dwóch dróg dla sprawiedliwego – odrzekł sucho Alabarch. – Albo się przestrzega praw Księgi, albo je się łamie.
– Czytałem, że Pan pozwolił kiedyś nawróconemu Syryjczykowi Naamanowi towarzyszyć królowi swemu w składaniu ofiar w świątyni pogan. I Naaman okazał się wiernym przyjacielem Żydów. Czyż nie tak?
– A jeśli pożyczę ci żądaną sumę – spytał Alabarch – czy przysięgniesz mi na imię Pana, któremu niech będzie chwała wieczysta, że wedle możności swojej będziesz przestrzegał praw jego i kochał lud jego, i ani czynem żadnym, ani zaniedbaniem uczynku nie zgrzeszysz przeciw jego majestatowi?
– Przysięgam ci na najświętsze imię jego – rzekł Herod – i biorę żonę swą Cypros i dziatki swe na świadków, że od dnia dzisiejszego będę czcił Pana z całej duszy i ze wszystkich sił moich; że będę niezmiennie kochał i osłaniał lud jego. A jeśli kiedykolwiek świadomie, w zatwardziałości serca mego złamię przysięgę, niechaj robaki, które stoczyły mego dziadka Heroda, stoczą mnie za życia.
Tak więc Herod dostał pieniądze. Opowiadając mi później o tej przygodzie, zauważył:
– Znajdowałem się w takiej opresji, że przysiągłbym zrobić wszystko, czego ode mnie zażądają, byleby tylko dostać pieniądze.
Alabarch jednak postawił dwa warunki. Po pierwsze, Herod miał otrzymać teraz tylko połowę żądanej sumy, a właściwie jej równoważnik w srebrze. Drugie cztery tysiące zostaną mu wypłacone po przybyciu do Italii. Pomimo wszystko bowiem Alabarch nie całkiem dowierzał Herodowi i obawiał się, aby ten, dostawszy pieniądze, nie czmychnął do Maroka lub Arabii. Po drugie, Cypros miała zabrać dzieci do Jerozolimy, aby wyrosły tam na dobrych Żydów pod opieką samego arcykapłana, szwagra Alabarcha. Na ten ostatni warunek Herod z Cypros zgodzili się tym chętniej, iż wiedzieli, jakie niebezpieczeństwa grożą w Rzymie ładnym chłopcom i dziewczynkom z dobrych rodzin ze strony rozpustnego zwyrodnialca Tyberiusza. Stanęło więc na tym, że Cypros, odwiózłszy dzieci do Jerozolimy, miała przyjechać do męża do Rzymu.
Herod postanowił udać się do Aleksandrii i pożyczyć pieniądze od Alabarcha na wiadomość o upadku Sejana, którą przywiózł wyzwoleniec wysłany do Akry. Wiadomość ta znalazła w Aleksandrii potwierdzenie. Sejan, który był najbardziej zaufanym ministrem Tyberiusza, spiskował, jak się okazało, z moją siostrą Liwillą. Zamierzali oni zgładzić cezara i zagarnąć władzę w swoje ręce. Spisek odkryła moja matka i uprzedziła Tyberiusza, a ten przy pomocy mego bratanka Kaliguli i wyzutego z wszelkich uczuć nędznika Makrona szybko uporał się z Sejanem. Przy tej sposobności odkryto, że Liwilla otruła przed siedmiu laty swego męża Kastora i że Kastor nigdy nie spiskował przeciw ojcu, lecz został niewinnie oczerniony przez Sejana. Wobec tego Tyberiusz cofnął zakaz dopuszczania do siebie przyjaciół Kastora, a protekcja mojej matki stała się bardziej cenna niż kiedykolwiek. Gdyby nie te okoliczności, Herod nie straciłby czasu na upokarzające pertraktacje z Alabarchem. Żydzi potrafią być wprawdzie wspaniałomyślni, lecz są bardzo przezorni. Pożyczają swym współplemieńcom, kiedy ci nie z własnej winy wpadną w nieszczęście, i pożyczają bez procentu, gdyż zakazują im tego prawa Mojżeszowe. Jedyną nagrodą bywa dla nich w tych wypadkach zadowolenie moralne. Nie pożyczą jednak ani grosza nie-Żydowi, choćby ten konał z głodu, a tym bardziej Żydowi, który przyjąwszy na obczyźnie cudzoziemskie zwyczaje, sam się postawił, jak mówią, „poza nawiasem społeczności żydowskiej”. Chyba że mają pełną gwarancję, iż szlachetność sowicie im się opłaci.
ROZDZIAŁ III
Ani matka, ani ja nie wiedzieliśmy nic o powrocie Heroda do Italii, aż pewnego dnia otrzymaliśmy od niego w pośpiechu nakreślony list, w którym uprzedzał, że ma zamiar odwiedzić nas, i niejasno zaznaczył, że liczy na naszą pomoc; znajduje się bowiem w bardzo krytycznym położeniu finansowym.
– Jeśli mu chodzi o pożyczkę – zauważyłem – to odpowiedź usłyszy dość krótką, bo nam samym brak pieniędzy.
Jak wspomniałem w poprzedniej swej książce, nie mieliśmy istotnie w tym czasie pieniędzy do wyrzucenia. Lecz matka się oburzyła:
– To bardzo nieładnie, mój Klaudiuszu, stawiać sprawę w ten sposób. Zawsze byłeś gburem. Jeżeli Herod znalazł się w ciężkim położeniu i potrzebuje pieniędzy, musimy je dla niego w jakiś sposób zdobyć. Jestem winna to pamięci jego matki, kochanej Bereniki. Pomimo swych cudzoziemskich obyczajów i wierzeń Berenika była moją najlepszą przyjaciółką. A w dodatku jaką świetną gospodynią!
Matka nie widziała Heroda od siedmiu lat i całkiem wyraźnie odczuwała brak jego towarzystwa. Utrzymywali jednak ze sobą korespondencję i Herod bardzo sumiennie donosił matce o wszystkich swoich kolejnych kłopotach. A opisywał je w tak dowcipny sposób, że czytało się jego listy jak jakiś najbardziej zajmujący grecki romans awanturniczy. Najweselszy z tych listów był może ten, który napisał z Edom, wkrótce po opuszczeniu Rzymu; opowiadał w nim, jak to jego słodka, kochana naiwna Cypros starała się go odwieść od samobójczego zamiaru zeskoczenia z murów fortecy. „I miała zupełną rację – kończył – wieża była rzeczywiście wysoka”. Jeden z ostatnich listów, pisany również z Edom, kiedy czekał na pieniądze z Akry, utrzymany był w tym samym żartobliwym tonie. Herod opowiadał, jak pewnemu perskiemu kupcowi ukradł wielbłąda. Początkowo – pisał – myśl, że tak nisko upadł moralnie, napełniała go niezmiernym wstydem. Wkrótce jednak wstyd ustąpił miejsca błogiemu uczuciu zadowolenia z oddanej bliźniemu przysługi. Wielbłąd bowiem okazał się siedliskiem siedmiu czartów, z których jeden gorszy był od drugiego. Co za ulgę musiał poczuć ów kupiec, kiedy obudziwszy się pewnego ranka, stwierdził, że jego opętany wielbłąd zniknął razem z siodłem i uzdą. Podróż przez Pustynię Syryjską miał Herod tak koszmarną, jak tylko można sobie wyobrazić. Wielbłąd robił wszystko, aby nowy właściciel skręcił kark, skrupulatnie wykorzystywał w tym celu każde przejście przez wyschnięte koryto rzeki, każdy wąski górski przesmyk, a w nocy chciał śpiącego Heroda zdradziecko zatratować na śmierć. W liście z Aleksandrii Herod donosił, że wreszcie w Edom pozbył się wielbłąda, puszczając go po prostu luzem. Kiedy jednak wyruszył w dalszą drogę, bestia szła za nim ślad w ślad, aż do wybrzeża, a w ślepiach miała wyraz szczególnej złośliwości.
„Przysięgam ci, dostojna i czcigodna Antonio, przyjaciółko ma najdawniejsza i najszlachetniejsza dobrodziejko moja, że owego figla w Antedonie spłatałem namiestnikowi nie tyle z obawy przed wierzycielami, co ogarnięty panicznym lękiem przed wielbłądem. Gdybym się był dał zaaresztować, ten potwór usiłowałby na pewno się znaleźć w tej samej celi”.
W liście znajdował się dopisek: „Moi edomiccy kuzyni są niepomiernie gościnni, lecz nie należy stąd wnioskować, iżby wszelkie pomiarkowanie było im obce. Oszczędność swoją posuwają do tego stopnia, że tylko w trzech wypadkach wkładają na siebie czystą szatę – kiedy biorą ślub, kiedy umierają i kiedy złupiwszy jakąś karawanę, mogą się bezpłatnie zaopatrzyć w czyste płótno. Pranie jest wynalazkiem nieznanym w Edom”. Zajście z Flakkusem Herod przedstawił w jak najkorzystniejszym dla siebie świetle: cała sprawa, pisał, polegała tylko na nieporozumieniu. Oskarżał siebie o brak zastanowienia, a wychwalał Flakkusa jako człowieka obdarzonego wysokim poczuciem honoru, nadmiernym może nawet, jeśli godzi się użyć tego określenia – lud bowiem, nad którym sprawuje władzę, nie potrafi go należycie ocenić i uważa raczej za dziwaka.
Pominięte w liście szczegóły opowiedział nam Herod osobiście, nic lub prawie nic nie ukrywając. Wiedział bowiem, że otwarte przyznanie się do wszystkiego to najlepszy sposób postępowania z moją matką. Szczególnie ubawił ją – choć oczywiście udawała wielce zgorszoną – historią o porwaniu żołnierzy i wykorzystaniu tej eskorty dla zamydlenia oczu Alabarchowi. Opowiedział nam też, jak w powrotnej drodze z Aleksandrii zaskoczyła statek straszna burza i jak wszystkich, z wyjątkiem jego i kapitana, choroba morska powaliła na pięć dni i pięć nocy. Przez cały ten czas kapitan tylko płakał i modlił się, pozostawiając kierowanie statkiem w rękach jednego, jedynego Heroda.
– Kiedy wreszcie – ciągnął dalej – statek nasz zaprzestał podskoków i podrygów, a ja, puszczając mimo uszu podziękowania i pochwały wracającej do zdrowia załogi, ujrzałem z przedniego pomostu skrzącą się w słońcu Zatokę Neapolitańską, oślepiającą biel cudownych świątyń i will na wybrzeżu i górującego nad tym wszystkim potężnego Wezuwiusza, którego szczyt dymił dobrotliwie niby domowe ognisko, to wyznam szczerze, że się rozpłakałem. Zrozumiałem, że wracam do domu, do mojej pierwszej i najumiłowańszej ojczyzny. Przyszli mi na myśl wszyscy moi drodzy przyjaciele w Rzymie, z którymi dawno się rozstałem, a szczególnie ty, czcigodna, urocza i szlachetna Antonio. I oczywiście także ty, Klaudiuszu. Z jakąż radością, myślałem, będziemy się witać. Przede wszystkim jednak, rzecz prosta, musiałem się sam jakoś przyzwoicie urządzić. Nie wypadało mi przecież zjawić się u waszych drzwi niby żebrak lub ubogi klient proszący o wsparcie. Zaraz więc po wylądowaniu i zrealizowaniu przekazu, wystawionego przez Alabarcha na jeden z banków neapolitańskich, napisałem na Capri do cezara, prosząc, aby zaszczycił mnie audiencją. Udzielił jej łaskawie, oświadczając, że z radością się dowiedział o moim powrocie, i następnego dnia miałem z nim rozmowę, która napełniła mnie wielką otuchą. Cezar był początkowo w złym humorze, więc czułem się – ze wstydem wyznam – w obowiązku zabawienia go kilkoma azjatyckimi dykteryjkami, których ze względu na waszą skromność pozwolę sobie tutaj nie powtarzać. Znacie przecież cezara: człowiek o liberalnych poglądach, wolny od przesądów. Kiedy opowiedziałem mu jedną anegdotę, specjalnie w jego guście, rzekł: „Lubię takich jak ty, Herodzie. Chętnie powierzyłbym ci pewne bardzo odpowiedzialne stanowisko. Czy podjąłbyś się wychowywać mego jedynego wnuka Tyberiusza Gemellusa, który bawi tu razem ze mną? Jako bliski przyjaciel jego ojca, na pewno mi nie odmówisz, a i chłopiec, jestem pewien, poczuje do ciebie sympatię. Jest to, muszę z przykrością stwierdzić, młodzieniec trochę posępny i melancholijny; przydałby mu się starszy, pełen życia, o otwartym usposobieniu towarzysz, z którego mógłby brać przykład”. Przenocowałem na Capri, a rano byliśmy z cesarzem w najdoskonalszej komitywie. Nie bacząc na przestrogi lekarzy, pił ze mną całą noc. Myślałem już, że dawne szczęście powróciło na dobre, kiedy nagle ów włos, na którym tak długo nad moją biedną głową wisiał miecz Damoklesa, pękł. Z Antedonu nadszedł list, w którym ten idiota namiestnik donosił, że wydał rozkaz aresztowania mnie za niezapłacenie długu w wysokości dwunastu tysięcy, zaciągniętego w prywatnej szkatule cesarskiej. Pisał dalej, że „przez podstęp” uniknąłem aresztowania i umknąłem, porywając dwóch żołnierzy, którzy dotychczas jeszcze nie powrócili, a prawdopodobnie zostali zamordowani. Zapewniałem cezara, że żołnierze są żywi; że bez mojej wiedzy zakradli się na statek, by odbyć podróż na gapę, i że nie pokazano mi żadnego rozkazu aresztowania mnie. Możliwe, mówiłem, że żołnierzy w tym celu wysłano, woleli jednak urządzić sobie wycieczkę do Egiptu. W połowie drogi do Aleksandrii znalazłem ich ukrytych pod pokładem. Z Aleksandrii odesłałem zbiegów bezzwłocznie do Antedonu, aby ponieśli zasłużoną karę.
– Herodzie Agrypo – odezwała się poważnym tonem matka. – Opowiadając to, popełniłeś świadome kłamstwo. Wstydzę się za ciebie bardzo.
– Nie tak bardzo jak ja sam – rzekł Herod. – Wiele razy powtarzałaś mi, że uczciwość to najlepsza polityka. Ale na Wschodzie wszyscy kłamią i każdy odlicza na kłamstwo dziewięć dziesiątych tego, co słyszy. Na moment zdarzyło mi się zapomnieć, że wróciłem do kraju, gdzie odstąpienie od prawdy na włos jest poczytywane za nieuczciwość.
– Czy cesarz ci uwierzył? – spytałem.
– Spodziewam się z całego serca, że tak. Bo zapytał mnie tylko: „A jak sprawa z długiem?”. Wytłumaczyłem, że była to całkiem formalna pożyczka, na którą dałem dobre zabezpieczenie, udzielona mi z prywatnej szkatuły. I tylko temu zdrajcy Sejanowi zawdzięczam, że z tego powodu wydano rozkaz aresztowania mnie. Pomówię, rzekłem, bezzwłocznie ze skarbnikiem i załatwię tę sprawę. Ale cesarz nie zadowolił się tym zapewnieniem. „Herodzie – rzekł – jeżeli długu tego nie uregulujesz w ciągu tygodnia, nie zostaniesz wychowawcą mojego wnuka”. Otóż wiecie, jak cesarz jest skrupulatny na punkcie długów zaciągniętych w prywatnej szkatule. Tak niedbałym tonem, na jaki tylko mogłem się zdobyć, zapewniłem, że dług będzie uregulowany w ciągu trzech dni. Ale jakby mi kto kamień położył na sercu. Od razu też napisałem do ciebie, moja droga dobrodziejko, myśląc, że może…
– To było bardzo brzydko z twojej strony, że okłamałeś cezara – przerwała matka.
– Racja, zupełna racja – rzekł Herod, udając głęboką skruchę. – Ty na moim miejscu byłabyś niewątpliwie powiedziała prawdę. Mnie, niestety, zabrakło odwagi. A do tego tych siedem lat na Wschodzie, spędzonych z dala od ciebie; mocno doprawdy nadwerężyło moje moralne zasady.
Matka nagle powzięła decyzję.
– Klaudiuszu – rzekła. – W jaki sposób możemy dostać bezzwłocznie dwanaście tysięcy? Co powiesz o liście, który dziś rano otrzymałeś od Arystobula?
Szczęśliwym dla Heroda zbiegiem okoliczności właśnie tego rana otrzymałem od Arystobula list, w którym prosił mnie, abym korzystając ze spadku cen ziemi, wywołanego brakiem gotówki, zakupił w jego imieniu jakąś posiadłość wiejską. Równocześnie załączał przekaz bankowy na dziesięć tysięcy.
– Arystobul kupuje majątek? – zawołał ze zdumieniem Herod, kiedy mu matka opowiedziała treść listu. – A jakimże cudem doszedł on do dziesięciu tysięcy? Ten pozbawiony wszelkich zasad gałgan musiał najwidoczniej wykorzystać wpływ, jaki miał na Flakkusa, i obłowił się łapówkami dawanymi mu hojnie przez tubylców.
– W tym wypadku – rzekła moja matka – uważam, iż postąpił szkaradnie w stosunku do ciebie, donosząc memu przyjacielowi Flakkusowi o prezencie, który ci przysłali damasceńczycy za dzielną obronę ich sprawy. Miałam doprawdy lepsze wyobrażenie o Arystobulu. Toteż jedynie sprawiedliwym zadośćuczynieniem będzie, jeżeli tych dziesięć tysięcy, które otrzymasz jako chwilową pożyczkę – chwilową, Herodzie, pamiętaj – pomoże ci stanąć o własnych siłach. Z wydostaniem pozostałych dwóch chyba nie będzie trudności, jak sądzisz, Klaudiuszu?
– Zapominasz matko, że Herod ma jeszcze osiem tysięcy otrzymanych od Alabarcha. O ile ich już nie wydał. Jeśli pożyczymy mu pieniądze Arystobula, będzie miał więcej od nas.
Uprzedziłem Heroda, że jeśli w ciągu trzech miesięcy nie zwróci pieniędzy, będę uważał to za nadużycie zaufania. Cała sprawa zupełnie nie przypadła mi do gustu; wołałem ją jednak załatwić w ten sposób niż zastawić nasz dom na Palatynie. Inaczej zaś nie można było uzyskać pieniędzy. Wszystko jednak przyjęło niespodziewanie dobry obrót. Herod nie tylko zwrócił pożyczkę zaciągniętą w prywatnej szkatule, ale oddał też pieniądze Arystobula, i to na dwa dni przed terminem; a co więcej, pięć tysięcy pożyczone jeszcze dawniej, których nigdy nie spodziewaliśmy się już oglądać.
Herod jako wychowawca Gemellusa przebywał teraz często w towarzystwie Kaliguli, którego siedemdziesięciopięcioletni Tyberiusz niedawno zaadoptował i który uchodził za następcę starego cezara. Dzięki wytwornym ucztom wydawanym na cześć Kaliguli i pięknym prezentom w krótkim czasie pozyskał sobie zaufanie młodzieńca, a że Tyberiusz przybranemu synowi skąpił pieniędzy, więc Herod stał się pełnomocnym agentem do naciągania na znaczniejsze pożyczki ludzi, którzy chcieli zaskarbić sobie względy przyszłego cezara. Tyberiuszowi bowiem nie rokowano już długiego życia. Kiedy w ten sposób stosunek Kaliguli do Heroda zyskał trwalsze podstawy i wieść o tym dotarła do ogółu, mój przyjaciel nie miał już żadnych trudności z zaciąganiem pożyczek, równie dobrze we własnym imieniu, jak na rachunek swego dostojnego protektora. Większość długów datujących się sprzed siedmiu lat została umorzona przez śmierć wierzycieli. Za Sejana bowiem, a w dalszym ciągu za jego następcy Makrona, procesy o zdradę stanu przerzedziły mocno szeregi rzymskich bogaczy. O pozostałe długi Herod nie bardzo się troszczył. Któż by śmiał prześladować człowieka, który cieszył się na dworze tak wielkimi łaskami? Na spłacenie mnie Herod obrócił część pożyczki, którą w wysokości czterdziestu tysięcy zaciągnął u jednego z wyzwoleńców Tyberiusza. Wyzwoleniec ów jeszcze jako niewolnik był jednym z dozorców więziennych starszego brata Kaliguli, Druzusa, który został zamorzony głodem w podziemiach pałacu. Otrzymawszy wolność, eks-dozorca zajął się handlem niewolnikami. Kupował tanio chorych niewolników z wyższymi kwalifikacjami, leczył ich w szpitalu, którym sam zarządzał, i sprzedawał z dobrym zarobkiem. Zgromadził w ten sposób olbrzymi majątek, ale bał się, że Kaligula, zostawszy cesarzem, zechce pomścić jego okrutne obchodzenie się z Druzusem. Herod więc podjął się ułagodzić Kaligulę.