Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
[PK]
Akcja powieści toczy się - jak pisze Graves - trzysta lat po śmierci Homera, a więc około 300 r. p.n.e. na opanowanej przez plemiona greckie Sycylii.
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Książka dostępna w zasobach:
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (3)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Stefana Żeromskiego w Zakopanem
Wojewódzka Biblioteka Publiczna w Lublinie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 314
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
CÓRKA HOMERA
W przygotowaniu tego autora
BELIZARIUSZ
HERKULES Z MOJEJ ZAŁOGI
ROBERT GRAVES
Tłumaczył
Wacław Niepokólczycki
Wydawnictwo REBIS
Poznań 1994
Tytuł oryginału Homer's Daughter
Copyright © The Trustees of the Robert Graves Copyright Trust Copyright © for the Polish translation by REBIS Publishers, Poznan 1994
Projekt okładki
Jacek Piętrzyński
Ilustracja na okładce San Julian-Norma, Barcelona
ISBN 83-86211-01-6
Wydanie II
Wydanie I ukazało się nakładem Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik” w 1958 roku
Wydawnictwo REBIS ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel./fax 526-326, tel. 532-767, 532-751
Skład, łamanie komputerowe i naświetlanie perfekt s.c., Poznań, ul. Grodziska 11 Zakłady Graficzne im. KEN, Bydgoszcz, ul. Jagiellońska 1 zam. 250/94
JKiedy dzieciństwo moje upłynęło, a dni już przestały wydawać się wieczne, ale skurczyły się do dwunastu lub mniej godzin, zaczęłam poważnie przemyśliwać nad śmiercią. To pochód pogrzebowy mojej babki, w którym szła połowa kobiet z Drepanon, lamentujących jak kuliki, uświadomił mi własną śmiertelność. Wkrótce wyjdę za mąż, urodzę dzieci, zrobię się gruba, stara i brzydka — lub chuda, stara i brzydka — i niebawem umrę. Co zostawiając po sobie? Nic. Czego oczekując? Gorzej niż niczego: wieczystej półciemności, w której duchy moich antenatów i antenatek wałęsają się po niewyraźnej równinie szeleszcząc niczym nietoperze; posiadając całą wiedzę o tym, co było i będzie, a jednak bez możności wykorzystania jej; ciągle obdarzone ludzkimi namiętnościami jak zazdrość, żądza, nienawiść i żarłoczność, ale w niemocy ich zaspokojenia. Jak długi jest dzień, gdy jest się umarłym?
W parę nocy później ukazała mi się babka. Trzy razy próbowałam ją uściskać, lecz za każdym razem usuwała się na bok. Głęboko urażona zapytałam:
— Babciu, czemu nie stoisz spokojnie, kiedy chcę ciebie pocałować?
— Kochanie — odrzekła — wszyscy śmiertelnicy są tacy po śmierci. Ścięgna już nie krępują ich ciała ani kości, które znikają w okrutnym ogniu stosu całopalnego, a dusza ulatuje jak marzenie. Nie sądź, że mniej cię kocham: ja tylko nie mam ciała.
Nasi kapłani zapewniają, że niektórzy bohaterowie i bohaterki, dzieci bogów, cieszą się godną pozazdroszczenia nieśmiertelnością na Wyspach Błogosławionych; wymysł, w który nawet opowiadający nie wierzą. Jednego jestem pewna: że nie istnieje żadne prawdziwe życie poza tym, które znamy, a mianowicie poza życiem pod słońcem, księżycem, gwiazdami.
Umarli są umarłymi, chociaż składamy ich duchom obiaty z krwi mając nadzieję, że da im to złudę doczesnego odrodzenia. A jednak...
A jednak istnieją pieśni Homera. Homer umarł dwieście lat temu czy więcej, a mówimy o nim jak o kimś żywym. Mówimy, że Homer opiewa, nie opiewał takie to a takie wydarzenie. Żyje on dalece prawdziwiej nawet niż Agamemnon i Achilles, Ajas i Kasandra, Helena i Klitajmestra oraz inni, o których napisał w swym poemacie o wojnie trojańskiej. Oni są tylko cieniami przyobleczonymi w ciało poprzez jego pieśni, i pieśni jedynie zachowują siłę życia, moc kojenia, wzruszania czy wyciskania łez. Homer jest teraz i będzie wtedy, gdy moi współcześni poumierają i pójdą w niepamięć: słyszałam nawet takie nieświątobliwe proroctwo, że przeżyje samego ojca Zeusa, chociaż Mojry nie.
Rozmyślając nad tymi rzeczami w wieku lat piętnastu, stałam się melancholijna i wyrzucałam bogom, że nie zrobili mnie nieśmiertelną. I zazdrościłam Homerowi. Było to z pewnością dziwne u dziewczyny i nasza klucznica, Eurykleja, często kiwała nade mną głową, gdy snułam się po pałacu z nasępioną, opuszczoną twarzą zamiast zabawiać się jak inne w moim wieku. Nigdy jej nie odpowiadałam, lecz myślałam sobie: ,»A ciebie, kochana Euryklejo, nic już nie czeka oprócz dziesięciu czy dwudziestu co najwyżej lat, w których siły twe stopniowo zwiotczeją, a dolegliwości reumatyczne będą się wzmagać, i cóż dalej? Jak długi jest dzień, gdy się jest umarłym?”
Te moje rozważania o śmierci tłumaczą lub przynajmniej rzucają pewne światło na tę wysoce niezwykłą decyzję, którą ostatnio powzięłam — zapewnić sobie pośmiertne życie pod płaszczem Homera. Niechaj bogowie, którzy wszystko widzą, a których ja nigdy nie zaniedbuję czcić, udzielą mi powodzenia w tym usiłowaniu i ukryją me oszustwo. Femios, pieśniarz, złożył przysięgę nie do złamania, że puści w obieg mój poemat — w ten sposób spłacając dług, który zaciągnął w owo krwawe popołudnie, kiedy z narażeniem życia ocaliłam go od miecza o dwóch ostrzach.
Co się tyczy mojej pozycji i pochodzenia — jestem księżniczką Ely-mów, mieszanej rasy zamieszkującej Eryks i jego okolicę. Eryks jest uczęszczaną przez pszczoły górą, która dominuje nad wysuniętym ku zachodowi rogiem trójbocznej Sycylii, a nazwę swą wywodzi od wrzosu, którym karmią się niezliczone roje pszczół. My, Elymowie, chlubimy się, że jesteśmy najodleglejszym narodem cywilizowanego świata — z pominięciem pewnych kwitnących greckich kolonii założonych w Hiszpanii i Mauretanii, lecz przypisaliśmy sobie tę chlubę po raz pierwszy, kiedy ich jeszcze nie było; i nie wymieniając Fenicjan, którzy, choć nie są Grekami i składają barbarzyńskie ofiary z ludzi, mają pewne podstawy do tytułu cywilizowanych i zapuścili mocno korzenie w Kartaginie i na całym afrykańskim wybrzeżu.
Muszę teraz pokrótce powiedzieć o naszym pochodzeniu. Ojciec mój wywodzi swój ród w prostej męskiej linii od herosa Egestosa. Egestos urodził się na Sycylii, jako syn rzecznego boga Krimissosa i trojańskiej wygnanki szlacheckiego rodu, Egesty, lecz, jak powiadają, popłynął do Troi na prośbę króla Priama, gdy król Agamemnon z Myken obiegł gród. Troi jednakże było sądzone ulec, a Egestos miał szczęście uniknąć śmierci pośród achajskich włóczni. Obudzony ze snu przez swego krewniaka Eneasza Dardana, kiedy wróg wtargnąwszy do Troi zaczął rzeź jej zaspanych mieszkańców, wyprowadził grupę Trojan przez Skajską bramę do Aby-dos; Abydos było grodem warownym nad Hellespontem, gdzie (jak mówią) mając w pamięci wieszcze ostrzeżenie, udzielone mu przez matkę, trzymał w gotowości trzy dobrze zaopatrzone okręty. Eneasz również uszedł. Przebiwszy się przez achajskie oddziały na górę Ida, poczynił przygotowania, by załadować swych poddanych Dardanów na flotyllę, która stała wyciągnięta na brzeg która w Perkote, i niebawem ruszył w ślad za Egestosem.
Świeży wiatr uniósł Egestosa na południowy zachód przez Morze Egejskie, obok Cytery, wyspy Afodyty; i na zachód, przez Morze Sy-kańskie, aż ujrzał Etnę, wiecznie płonącą górę, która wznosi się na przeciwnym od nas wybrzeżu Sycylii. Tu przybił do brzegu i nabrał wody do picia dla swej floty, zanim posterował na południe omijając przylądek Peloros. W pięć dni później wyłoniły się w polu widzenia Wyspy Egackie i z wdzięcznością w sercu wyciągnął swe okręty na piasek w otoczonej lądem zatoce Rejtron, którą ocieniała góra Eryks, gdzie się był urodził. Niebieski zimorodek przemknął nad sterami okrętów i na ten znak łaskawości bogini Tetydy, która ucisza morza, Egestos spalił swoją flotę ku jej czci; najpierw jednak roztropnie wyjął z okrętów cały ładunek, liny, żagle, metal i inne przedmioty, które mogły mu się przydać na lądzie. By upamiętnić tę ofiarę złożoną około czterystu lat temu, moi rodzice nazwali mnie Nauzykaa, co znaczy „palenie okrętów”.
Jak dotychczas żadni inni po grecku mówiący koloności nie osiedlili się w zachodniej Sycylii. Cała wyspa, z pominięciem kilku kreteńskich osiedli, była wtedy zamieszkana przez Sykańczyków, rasę iberyjską, a wielu z nich zawarło przyjaźń z Egestosem i jego matką, którzy mieszkali w mocnym grodzie umieszczonym na kolanach góry. Egestos zwrócił się do ich króla, swego opiekuna, i złożywszy mu wspaniałe dary z kotłów, trójnogów i spiżowej broni przywiezionej z Troi wstawił się u niego za trojańskimi uciekinierami; a choć będąc z natury posępną i zarozumiałą rasą Sykańczycy z Eryksu nie ukrywali swej podejrzliwości, król w końcu nakłonił radę, by pozwoliła Egestosowi pobudować gród niemal u szczytu góry. Egestos nazwał go Hypereja, „wyższe miasto”; potem kupił jeszcze od Sykańczyków dużą ilość owiec, kóz, bydła i wieprzy. Wkrótce zdążając od Lacjum przypłynął Eneasz z sześcioma okrętami i dał wyraz swej przyjaźni, pomagając Egestosowi ukończyć budowę murów miasta. Wzniósł również świątynię Afrodyty na szczycie góry — instytucję, o której mam mało dobrego do powiedzenia, jakkolwiek dzieło to było ze strony Eneasza świątobliwe, bo Afrodyta była jego matką. Z początku lud Hyperei żył na dobrosąsiedzkiej stopie z mieszkańcami Eryksu, którzy pokazali mu wszystkie bogactwa góry, a w zamian uczyli się tajników rzemiosła kowalskiego i ciesielskiego, poza tym sztuki łowienia tuńczyków i mieczyków harpunem z platformy umieszczonej w połowie wysokości masztu. Oba te narody łączył kult sykańskiej górskiej bogini Elymy — którą nasi ludzie utożsamiali z Afrodytą, chociaż daleko więcej przypominała ona boginię Alfito z Arkadii — obecnie zaś jesteśmy znani jako Elymowie. Homerydzi tłumaczą to podobieństwo mówiąc, że Herakles przywiózł z sobą po skończeniu dziesiątej pracy jedną z kapłanek Elymy i umieścił w Arkadii.
W jakieś siedem pokoleń później do uformowanego w ten sposób narodu został dodany nowy element, Fokajczycy; a do tego czasu dumne achajskie miasta na Peloponezie, które uplanowały zburzenie Troi, legły w gruzach. Barbarzyńscy Dorowie, tak zwani Heraklidzi, władający żelazną bronią i z żelaznymi sercami, wpadli przesmykiem korynckim paląc warownię za warownią i wygnali Achajów z bogatych pastwisk i pól w górzyste okolice północy; żyją tam do dziś skarlali i niesławni. Jednak dawniejsi mieszkańcy Grecji — Pelazgowie, Jonowie i Ajolowie — wszyscy, którzy kochali wolność a posiadali okręty, zebrali pośpiesznie swe skarby i podnieśli żagle, by znaleźć sobie nowe schronienie za morzami, zwłaszcza w Azji Mniejszej, dokąd przedtem często udawali się w celach handlowych. Wśród tych emigrantów byli Fokajczycy z góry
Parnas, potomkowie Filokteta łucznika, którego strzały zabiły księcia Parysa pod Troją; lecz wiedli ich dwaj ateńscy mężowie szlachetnego rodu. Ich nowe miasto, Fokaja, pobudowane na lądzie stałym za Chios, zasłynęło z kupieckich galer o pięćdziesięciu wiosłach, które odważnie przemierzały całe Morze Śródziemne wzdłuż i wszerz — na zachód aż do słupów Heraklesa, a na północ do ujścia rzeki Po. Gerion, król Tartessos w południowej Hiszpanii, upodobał sobie pewnych uczciwych fokajskich kupców, zaprosił ich, aby się osiedlili w jego kraju, i obiecał wybudować im miasto. Zgodzili się z radością i popłynęli do domu po swoje żony, dzieci, dobytek i świętości, pewni, że zastaną już wzniesione mury miasta, gotowe na ich przyjęcie, gdy przyjadą następnego lata.
Bogowie jednak zarządzili co innego. Kolonistów jadących w konwoju, z dziobami okrętów uwieńczonymi mirtem, północno-wschodni wiatr zdmuchnął z kursu i rzucił na brzeg Libii pomiędzy karmiących się lotosem Nasamonów. Choć ocalili pięć z siedmiu okrętów, okazało się, że tak mało nadają się one do żeglugi, iż wykorzystując rześki powiew południowego wiatru posterowali do Sycylii, najbliższego lądu, gdzie można by je ponaprawiać. Bezpiecznie dojechali do podnóża góry Eryks i wyciągnęli flotyllę na piasek w zatoce Rejtron, nie utraciwszy ani jednego człowieka, choć dna wszystkich okrętów były wysoko zalane wodą i zepsuły się zapasy. Wierząc, że Posejdon przeznaczył im, aby się osiedlili w tych okolicach, a nie w Tartessos — mirt na dziobach okrętów nie pozwalał im powrócić — przyszli jako błagalnicy do króla Hyperei, który wielkodusznie przebaczył im zło uczynione przez ich przodków Trojanom. Niemniej jednak powiadają, że kapitan i załoga jednego okrętu usiłowali odpłynąć z powrotem do Azji Mniejszej, ale ledwie przepłynęli z półtorej mili, Posejdon zmienił ich w skałę; skała ta wciąż pruje fale na pokaz całemu światu. Nazywają ją Skałą Złej Rady, dodając, że Posejdon zagroził zwaleniem wierzchołka Eryksu na głowy następnych dezerterów.
Otóż Hyperejczycy wybudowali wieś na południowej stronie podnóża Eryksu i nazwali ją Egesta — imieniem kobiety, od której pochodzili. Nazwali też dwa płynące tam strumienie Simois i Skamander, tak jak trojańskie rzeki wymienione przez Homera. Tutaj, z pozwoleniem króla Eryksu, wybudowali świątynię dla ducha herosa Anchizesa Dardana, ojca Eneasza, który, jak powiadają, zmarł przy budowie Hyperei. Fokajczycy najęli Sykańczyków i wkrótce na sykańską modłę rozbudowali tę wieś do wielkości miasta, nad którym powierzono władzę księciu z Hyperei. Jednakże dzicy Sykańczycy, oburzeni tym nowym wtargnięciem na teren ich pastwisk i polowań, nie wahali się wciągać w zasadzki i zabijać nowo przybyłych; zaś Eurymedont, sykański król Eryksu, odmówił swej interwencji w tej sprawie oświadczając, że nigdy nie dawał Fokajczykom swej zgody na objęcie w posiadanie Egesty. Udzielał nawet swoim ziomkom tajemnej pomocy, a to naturalnie przyśpieszyło kłótnię pomiędzy Eryksem i Hypereją. Zbrojne utarczki doprowadziły do wojny, w której Eurymedont został doszczętnie pokonany. Hyperejczycy zagarnęli Eryks, ogłosili własnego króla „Ojcem Ligi Elymejskiej” — Eryksu, Hyperei i Egesty — i rozkazali, aby rady miejskie popierały mieszane małżeństwa tych trzech plemion. Nasza krew jest przeto mieszana, jednakże językiem panującym została jońska greka z lekkim odcieniem ajolskiej; a choć żyjemy w oddaleniu, jesteśmy pod każdym względem daleko lepsi od Dorów z Peloponezu, którzy koczują niechlujnie wśród poczerniałych ruin pięknych miast uczczonych w Homerowych pieśniach.
Dobra jest ta nasza wyspa, a morza ją otaczające pełne ryb — zwłaszcza tuńczyków, których twarde mięso było zawsze naszym podstawowym pożywieniem; jeśli możemy się na coś skarżyć, to na to, że większa część Sykańczyków z uporem odmawia przyłączenia się do naszej Ligi Elymejskiej. Ci Sykańczycy są dzicy, wysocy, krzepcy, nieokrzesani, wytatuowani, niegościnni i płodni. Nie szanują ani podróżnych, ani błagal-ników i żyją jak zwierzęta w górskich jaskiniach, każda rodzina oddzielnie, razem ze swymi stadami. Nie uznają żadnego króla i żadnego bóstwa z wyjątkiem bogini Elymy, czczonej jako płodna przewidująca Maciora, i nie uznają żadnego prawa oprócz własnych skłonności; ponadto nie pędzą napitków, nie używają ani spiżowej, ani żelaznej broni, nigdy nie wypuszczają się na morze, nie mają placów targowych, a w pewnych okresach nie wzdragają się przed zakosztowaniem ludzkiego mięsa. Z tymi wstrętnymi dzikusami — wstyd mi zaliczyć ich do kuzynów — nie jesteśmy ani na pokojowej, ani na wojennej stopie; jednakże mądrzy podróżni przemierzają ich kraj tylko w dobrze uzbrojonym towarzystwie, puszczając przodem psy, by podniosły wrzawę, gdyby w lesie lub wąskim wąwozie była przygotowana zasadzka.
Mieliśmy wreszcie szczęście, że nie mieszkaliśmy na drodze Sykulskiej inwazji, która nastąpiła tuż przed przybyciem Fokajczyków. Sykulowie są Illiryj czy kami z zupełnie innego pnia niż Sykańczycy, którzy przeprawili się przez Cieśninę Messy ńską na tratwach, a że są ruchliwi i liczni, zawładnęli wkrótce środkową i południową Sycylią, pochłaniając osiedla pozakładane przez Kreteńczyków i Achajów. Jednak wszystkie wojownicze bandy wyruszające na zwiady w naszym kierunku ponosiły ciężkie straty — nie są oni tak mocno zbudowani ani tak groźni w walce jak Sykańczycy — i odtąd na podstawie cichego porozumienia Sykulowie trzymają się swoich granic i nie zaczepiają nas. Handlują głównie z Grekami z Eubei i Koryntu. Małe fenickie placówki kupieckie na przylądkach i wysepkach przy północnym wybrzeżu nie przyczyniały nam jak dotychczas kłopotu, ponieważ, jak mówi mój ojciec, „handel rodzi handel”. Obecnie zakłada się greckie kolonie na wschód od nas i na palcach italskiej nogi, co nam się bardzo podoba.
Co się tyczy nowszych czasów, mój pradziadek, król Nauzytoos, syn córki Eurymedonta, zwołał radę wszystkich Elymów, żeby rozważyć widzenie, które miał we śnie. Zobaczył, jak orzeł opadł w ślizgu ze szczytu Eryksu aż nad samo morze; orłu towarzyszyło stado białoskrzydłych mew, jedne z prawej strony, a drugie z lewej. Wizję tę wróżbiarze wyjaśnili jako boski nakaz, by porzucił Hypereję i odtąd zaczął żyć z morza, zamieszkując na cyplu między dwoma zatokami. Pozostawiwszy do obrony przed sykańskimi bandytami silny oddział swych wolarzy, pasterzy owiec i świnopasów, Nauzytoos sprowadził większość Hyperejczyków na półwysep w kształcie sierpa, o dwie mile od zatoki Rej tron, gdzie wybudował miasto Drepanon. Zgodnie z miejscową tradycją to tutaj dawny bóg Kro-nos cisnął w morze diamentowy sierp, którym wykastrował swego ojca Uranosa; a starzy ludzie szepcą czasem ponuro: „Przyjdzie dzień, że wyłowią sierp w sieci; Apollonowi jest pisane, by go użył przeciw swemu ojcu, Zeusowi”.
Miasto Nauzytoosa było położone bardzo dogodnie. Zwężenia półwyspu strzegł przeciw sykańskim najazdom mur, a z dwóch przystani wymienionych w wyroczni jedna chroniła okręty przed północno-zachodnimi wiatrami, a druga przed południowo-wschodnimi. Ponieważ zaś Fokaj-czycy z Egesty, których Nauzytoos poprosił, by się przyłączyli do niego, nie zapomnieli swej biegłości na morzu, zaczął niebawem wysyłać galery o pięćdziesięciu wiosłach na długie wyprawy we wszystkich kierunkach. Głównymi przedmiotami elymejskiego handlu były, zarówno wówczas jak i teraz, wino, sery, miód, wełna, suszone na słońcu tuńczyki i mieczyki oraz inne produkty żywnościowe; poza tym składane łóżka z drzewa cyprysowego, w których wyrobie celujemy, haftowane szaty z najlepszej wełny i sól z naszych solanek. Towary te wymieniano na cypryjski spiż, hiszpańską cynę, chalibejskie żelazo, kreteńskie wino, korynckie wyroby malowane, afrykańskie gąbki i kość słoniową, i wiele innych zbytkownych przedmiotów. Nasze dwie przystanie okazały się bardzo dogodne, bo jeśli tylko pogoda ma się zmienić, można przyholować okręty z jednej do drugiej i umieścić poza zasięgiem fal. Krótko mówiąc zaczęliśmy prosperować i bogacić się, i wszystkie narody, z którymi handlujemy jak ludzie uczciwi, a nie piraci, zawsze nas mile widzą. Rzadko jednak obecnie używa się Rejtronu jako przystani, gdyż jest niezdatny do obrony przed najazdami, a ostatnio zamulony; ale składamy tam doroczne ofiary Afrodycie i Posejdonowi i pasiemy bydło na sąsiedniej równinie.
Mój ojciec, król Alfejdes, poślubił córkę sprzymierzeńca, pana Hiery, która jest największą z Wysp Egackich. Urodziła mu czterech synów i jedną córkę, to jest mnie. W czasie, w którym ta opowieść się zaczyna, Laodamas, mój najstarszy brat, był już ożeniony z Ktimeną z Bucynny, innej wyspy Egackiego Archipelagu; Halios, drugi podług starszeństwa, wypędzony z kraju gniewem ojca zamieszkał pośród Sykulów z Minoi; Klitoneos, trzeci, po raz pierwszy zgolił męski zarost i otrzymał broń. Ja jestem o trzy lata starsza od Klitoneosa i niezamężna — ale z własnej chęci, nie z braku starających się o mnie, choć wyznam, że nie jestem ani wysoka, ani specjalnie piękna. Czwarty mój brat, Telegonos, urodzony, kiedy matka była już w średnim wieku, wciąż jeszcze mieszka w kobiecej części domu, tacza po ziemi orzechy, jeździ na jabłkowitym koniu na biegunach i straszą go okropnym królem Echetosem, kiedy jest niegrzeczny. W poemacie epickim, który właśnie, ukończyłam, moi rodzice występują jako król Alkinoos i królowa Arete z Drepane — królewska para, która przyjęła Jazona i Medeę w „Pieśni o Złotym Runie”. Wybrałam te imiona częściowo dlatego, że „Alkinoos” znaczy „tępogłowy”, a ojciec najwięcej się chlubi swoją tęgą głową; częściowo dlatego, że Arete (jeżeli skrócić pierwsze „e”) znaczy „wierność”, co jest naczelną cnotą mojej matki; a częściowo z tej przyczyny, że w punkcie przełomowym mojego dramatu musiałam grać rolę Medei.
Tyle na razie.
BURSZTYNOWY NASZYJNIK
W pewien nieszczęśliwy wieczór przed trzema laty, wkrótce po ślubie mojego brata Laodamasa, zaczął dąć południowy wiatr zwany syroko i olbrzymia chmura usiadła ciężko na ramionach góry Eryks. Skutek jak zwykle był taki, że w ogrodzie powiędły rośliny, rozkręciły mi się loki i wszyscy stali się kłótliwi i opryskliwi — a moja bratowa, Ktimena, nie gorzej od innych. Tej nocy, skoro tylko znalazła się sama z Laodamasem w swojej dusznej sypialni na piętrze górującym nad dziedzińcem biesiadnym, zaczęła wyrzucać mu bezczynność i brak przedsiębiorczości. Rozwodziła się szeroko nad wartością swojego posagu i spytała, czy Laodamasowi nie wstyd spędzać dni na polowaniu i rybołówstwie, miast zdobywać bogactwa w śmiałych zamorskich wyprawach.
Laodamas roześmiał się i rzekł beztrosko, że siebie tylko winna za to ganić — to jej uroda trzyma go w domu.
— Gdy mi się znudzi twe rozkoszne ciało, żono, na pewno odpłynę, dokąd tylko mnie okręt poniesie: do kraju Kolchów i do Stajen Słońca, jeśli zajdzie potrzeba. Ale ten czas nie nadszedł jeszcze.
Ktimena powiedziała rozzłoszczona:
— Tak, sądząc po tym, jak dokuczasz mi nocnymi umizgami, nie wy-daje się, by moje uściski miały ci się prędko sprzykrzyć. Ale ledwie pasmo brzasku się ukaże, już odchodzisz, skory jedynie do swojej psiarni, łuku i włóczni na dzika. Nie widzę cię później aż do wieczora, kiedy to jesz jak wilk, żłopiesz jak delfin, grasz parę lisich partii warcabów i znowu walisz się do łóżka, by mnie zasypać gorącymi niedźwiedzimi pieszczotami.
— Nie bardzo byś mnie ceniła, jeślibym zawiódł w wypełnianiu moich mężowskich powinności.
— Mężowskie powinności spełnia się nie tylko na pościeli.
Było to jak w walce, kiedy pięściarzowi udaje się ciosami z lewej utrzymać na odległość swego mniejszego przeciwnika, póki ów w końcu nie wśliźnie się pod ramię wysokiego i nie uderzy pod serce. Laodamas rozgniewał się, ale pokazał, że on także nie jest nowicjuszem w zwarciu.
— Chciałabyś, żebym cały dzień gnuśniał w domu i opowiadał ci powiastki, a kiedy przędziesz, motał wełnę i biegał na twoje posyłki? Mam zamiar pozostać w Drepanon, pokąd nie stwierdzę z przyjemnością, żeś brzemienna (o ile nie jesteś bezpłodna, jak twoja ciotka albo starsza siostra). Ale póki tu przebywam, wolę polować na dziki albo dzikie kozy, co jest na pewno odpowiedniejszą rozrywką dla mężczyzny niż zabijanie czasu od śniadania do kolacji, tak jak to robią młodzi ludzie mego wieku i pozycji: piją, grają w kości, tańczą, plotkują na placu targowym, łowią z nabrzeża ryby na wędkę, haczyk i spławik i rzucają krążki na dziedzińcu. Może wołałabyś, żebym prządł i tkał, jak Herakles w Lidii, gdy uległ czarom królowej Omfali?
— Chcę naszyjnika — rzekła nagle Ktimena. — Chcę mieć piękny naszyjnik z hiperborejskiego bursztynu przetkanego paciorkami ze złota i ze złotą klamerką w kształcie dwóch węży sczepionych ogonami.
— Ach, tak? A gdzie taki skarb można dostać?
— Ma go już matka Eurymacha, a kapitan Dymant obiecał drugi swojej córce, Prokne, przyjaciółce Nauzykai, za powrotem z następnej podróży z piaszczystego Pylos.
— Czy może chcesz, żebym zaczaił się na jego okręt, gdy w drodze do domu będzie przepływał obok Motii... na sposób bucyniański?
— Wypraszam sobie wszelkie żarty na temat mojej wyspy, jeśli to miał być żart. Nie, nie całuj mnie! Ten wiatr jest okrutny i głowa mnie boli. Odejdź, idź sobie spać gdzie indziej. Spodziewam się, że świt cię zastanie bardziej rozsądnie usposobionym.
— Nie wolno mi pocałować swojej żony na dobranoc; tak? Uważaj, żebym cię nie odesłał z powrotem do ojca, razem z posagiem!
— Z posagiem? To nie będzie łatwe. Z dwustu sztab spiżu i dwudziestu bel płótna ocalonych z sydońskiego statku, który niosła woda, bez załogi, znalezionego przez mojego ojca w pobliżu Bucynny...
— Który niosła woda, mówisz? On wymordował calutką załogę w tradycyjnym bucyniańskim stylu, o czym dobrze wiedzą na wszystkich placach targowych Sycylii.
— ...z dwustu sztab spiżu i dwudziestu bel płótna, powtarzam, ulokowałeś blisko połowę w libijskich spekulacjach. Miało to być wymienione na kadzidło, złoty piasek i na jaja strusie, lecz wątpię, czy je zobaczysz.
— Trudno kobiecie uwierzyć, że, skoro okręt raz podniósł kotwicę i rozpostarł żagle, kiedykolwiek zawinie do portu.
— Nie powątpiewam w żeglowność okrętu, ale w uczciwość jego kapitana, któremu tak głupio zaufałeś za poradą przyjaciela, Eurymacha. Nie pierwszy to raz Libijczyk nie dotrzymałby swych zobowiązań. Uwierzę, jeśli mi kto powie, że Eurymach ma obiecany procent z tej transakcji.
— Słuchaj, ta sprzeczka bardzo niewiele ci pomoże na ból głowy — rzekł Laodamas. — Przyniosę ci czarę wody i miękką szmatkę, żebyś przemyła sobie skronie. Syroko jest zabójcze dla nas wszystkich.
Co on zamierzał zrobić z dobroci, ona wzięła za ironię. Leżała cicho i nieruchomo, póki nie przyniósł jej do łóżka srebrnej czary, wtedy nagle usiadła, wyrwała mu ją i oblała go wodą.
— Na ostudzenie twoich gorących lędźwi, ty Priapie! — wrzasnęła.
Laodamas nie przestał panować nad sobą i nie złapał jej za gardło, jakby uczynił niejeden mężczyzna. Nigdy nie słyszałam, żeby uderzył kobietę, ani nawet, by wychłostał krnąbrną niewolnicę. Cisnął tylko na Ktimenę złe spojrzenie i powiedział:
— A więc dobrze, będziesz miała swój naszyjnik i oby ściągnął on mniej strapień na nasz dom niż naszyjnik tebańskiej Eryfili w homeryckiej pieśni!
Podszedł do nabijanej gwoździami drewnianej skrzyni, rozwarł ją i wyjął kilka swoich osobistych rzeczy — złoty kubek, hełm z kitą strusich piór, sprzączkę ze srebra i lapis-lazuli, parę nowych szkarłatnych pantofli, trzy chitony, sztylet z rękojeścią wysadzaną klejnotami, w pochwie z kości słoniowej rzeźbionej w lwy ścigające królewskiego jelenia, i piękną osełkę z Serifos. Włożył hełm na głowę, na podłodze rozpostarł gruby płaszcz z prążkowanej wełny i poukładał na nim swe skarby. Potem zamknął skrzynię, powiesił klucz na gwoździu w głowach łóżka, chwycił zawiniątko i ręką namacał skobel.
— Gdzie się z tym wybierasz? Żądam wyjaśnienia. Połóż to zaraz z powrotem! Muszę ci coś powiedzieć.
Laodamas nie zwrócił na nią uwagi i wyszedł z zawiniątkiem na plecach.
— Idź więc między kruki, szaleńcze! — wrzasnęła Ktimena.
Rozmowa ta odbyła się około północy. Moja sypialnia mieści się obok, a mając słuch niezwykle wyostrzony przez lekką gorączkę usłyszałam każde słowo. Narzuciwszy pośpiesznie koszulę wybiegłam za Laodama-sem i złapałam go za rękaw.
— Dokąd idziesz, bracie? — zapytałam.
Spojrzał na mnie tępo. Tego wieczora pił słodkie ciemne wino i chociaż szedł równo, widziałam, że wcale nie był sobą.
— Idę między kruki, siostrzyczko — odrzekł smutno. — Ktimena powierzyła mnie ich pieczy.
— Proszę cię, nie zwracaj uwagi na to, co ci żona mówiła dziś w nocy — błagałam. — Dmie syroko i o tej porze miesiąca ona zawsze czuje się nie najlepiej.
— Żąda bursztynowego naszyjnika z paciorkami z grudek złota i klamerką ze sczepionych złotych węży. Ma to być blady hiperborejski bursztyn; nasza własna, ciemniejsza odmiana nie zadowala jej, choć jest na niej śliczny pobłysk purpury, jaki się nie zdarza w innych. Chcę przywieźć jej ten naszyjnik na dowód, że nie jestem próżniakiem ani tchórzem.
— Skąd? Od kruków?
— Albo kawek... Nie mogę jej pozwolić, by mnie lżyła tak jak dziś. Wszystkie służebne musiały słyszeć i wkrótce się rozniesie po mieście. Jak dojdzie do Eurymacha i jego przyjaciół, nazwą mnie głupcem, że nie sprawiłem jej lania.
— Jeszcze nigdy lanie nie wyleczyło złośnicy ani kobiety chorej.
— Zgoda, choć gdybym kochał Ktimenę inaczej, może bym nie tak myślał. Opuszczam ją, żeby powstrzymać swe ręce od gwałtu.
— Na długo?
— Póki nie będę mógł jej przywieźć naszyjnika. Paromiesięczna rozłąka dobrze zrobi nam obojgu.
— Wspomniałeś o naszyjniku Ery fili, słyszałam, a były to słowa złowróżbne. Jeżeli nie złożysz ofiar bogini naszego ogniska i Afrodycie, całość tego domostwa będzie zagrożona. Nie odchodź postawiwszy zrazu zły krok, Zatrzymaj się i włóż te rzeczy z powrotem do skrzyni.
— I proś Ktimenę o przebaczenie, co? Nie, nie mogę już zawrócić. Jakiś bóg przynagla mnie w drogę. Dobranoc, siostro! Spotkamy się, gdy się spotkamy.
Opowieść o Eryfili należy do słynnego tebańskiego cyklu, który recytują Synowie Homera. Nienawistna ta kobieta była żoną Amfiarajosa, króla argiwskiego, lecz dla naszyjnika Afrodyty, który darzył tę, co go nosiła, nieodpartym urokiem, wysłała męża na śmierć pod Teby.
Laodamas stąpał powoli po schodach, słyszałam, jak burknął do odźwiernego, by odryglował frontową bramę. Wyjrzałam z okna i zobaczyłam go w świetle księżyca idącego ku nabrzeżu, gdzie stał uwiązany wielki rodyjski okręt. Chciałam obudzić ojca, ale ponieważ wiedziałam, że po trzech dniach febry zapadł w głęboki, krzepiący sen, nie ośmieliłam się niepokoić go tym, co mogło okazać się błahostką. Sama Ktimena nie przywiązywała do tego zajścia wielkiej wagi. Laodamas, mówiła sobie, nie zechciałby cofnąć obraźliwych uwag o jej ojcu ani słuchać, gdyby spróbowała usprawiedliwić się, że to wszystko wynikło ze zdenerwowania. Odwróciła się więc do ściany i wkrótce z czystym sumieniem twardo zasnęła.
Leżałam nie śpiąc w świetle księżyca, póki nie usłyszałam, jak gdzieś w dali buchnął śpiew, jakby tłum mężczyzn wyległ z jakiegoś pomieszczenia, a w chórze pijackiego śmiechu, który zabrzmiał później, rozpoznałam gdaczący głos Eurymacha.
Wszystko w porządku — pomyślałam znużona. — Eurymach jest jeszcze na nogach. Jakże ja go nie cierpię; ale przynajmniej zapobiegnie głupiemu i nierozważnemu postępkowi mojego brata.
JKiedy nazajutrz przekonaliśmy się, że rodyjski okręt zniknął wyzyskując nagłą zmianę wiatru, a także nie było Laodamasa, udałam się pośpiesznie do świątyni Posejdona, gdzie niebawem Eurymach miał złożyć comiesięczną ofiarę z czerwonego byka. Chciałam zapytać, co Eurymachowi wiadomo w tej sprawie.
— Nic a nic, droga księżniczko. Skądżeby? — odrzekł flegmatycznie, wsparty o topór ofiarny, patrząc mi prosto w oczy, jakby mnie chciał zmieszać.
— Skąd? Bo ubiegłej nocy byłeś razem z Laodamasem na wale na-brzeżnym; nie próbuj zaprzeczać. Słyszałam twój piskliwy śmiech, kiedy Rodyjczycy wyśpiewywali tę sprośną śpiewkę o swoim antenacie Hermesie i śliskim bukłaku z koźlej skóry.
— To musiało być na chwilę przed moim odejściem.
— Czemuś się o niego nie zatroszczył jak trzeba? Był pijany i nieszczęśliwy. Należało to do twoich obowiązków kompana.
— On dał mi dowód niezbyt wielkiej łaskawości, a jak to mówią, dwóch trzeba do kompanii, lecz jednego do jej rozwiązania. Niepowodzenie libijskiego przedsięwzięcia pomieszało mu rozum. Zeszłej nocy oskarżał mnie zajadle, że uknułem spisek z kapitanem, by ukraść spiż Ktimeny i płótno, a potem udać, że okręt się rozbił opodal Syrt. Gdy wspomniałem na naszą starą przyjaźń i powiedziałem: „Chyba cię kto zamroczył, że mówisz takie bzdury” — zrobił się nie do zniesienia obelżywy. Miast go jednak zachęcić, by użył swych pięści, i rozkwasić mu nos (jestem daleko lepszym od niego pięściarzem, nawet gdy jest trzeźwy), odwróciłem się na pięcie i poszedłem spać, rad ze swej powściągliwości. Tego ranka ze zdumieniem się dowiedziałem, że rodyjscy sprzedawcy purpury odpłynęli. Sądzisz, że Laodamas przyłączył się do nich?
Eurymach nigdy nie był ze mną szczery. Myślałam sobie wówczas: „Nie chce przedwcześnie odkryć mi swych wad, jest bowiem jednym z moich zalotników, w dodatku tym, którego mój ojciec najbardziej chciałby mieć za zięcia, z zastrzeżeniem, że złoży należyty dar”. Zawsze nienawidziłam ludzi, którzy próbując ukryć fałszywe zamiary pod miodnym uśmiechem są na tyle próżni, iż sądzą, że ja ich nie przejrzę.
— Jeżeli odpłynął — odparłam ostro — mój ojciec nie będzie miał przez to lepszego mniemania o tobie.
— Nie, ale jak mu wytłumaczę, co zaszło między nami, tymi samymi słowami, co tobie, niewątpliwie znajdę u niego większe zrozumienie. — Kiedy to mówił, jeden z naszych domowych niewolników przyniósł wiadomość od mojego ojca, iż gorączka minęła i byłby ogromnie zobowiązany, gdyby Eurymach mógł porozumieć się z nim w sprawie dwóch nocnych stróżów, jak tylko złoży ofiarę.
— Jakich stróżów? — spytałam niewolnika.
— Z zarannej zmiany na wale nabrzeżnym — odrzekł. — Ci, którzy mieli ich zluzować, donieśli przed chwilą, że sztucznie uśpieni leżą za szopą na żagle. Brakuje dwóch żagli i trzech zwojów najlepszej liny z Byblos.
— I co ty na to, Eurymachu? — powiedziałam.
Badałam pilnie jego twarz, lecz była bez wyrazu.
— Wieść to chyba bardzo niezwykła? — naciskałam. — Rodyjczy-cy słyną z surowej uczciwości w handlu i trudno mi zrozumieć, by którykolwiek z ich wielkich okrętów miał tę opinię narażać na szwank dla dwóch żagli i paru zwojów liny.
Odrzekł mi gładko:
— Coś w tym jest, śliczna Nauzykao. Być może, potrzebowali takie-lunku bezzwłocznie i nie mogli czekać na posłuchanie u władz portu; przeto sami sobie poradzili, uśpili straż, aby nie narobiła hałasu, i odpłynęli.
— W takim razie zostawiliby należytą zapłatę w winie lub metalu.
— Jeśli Laodamas odpłynął z nimi i przyrzekł uregulować ten dług po powrocie, jako zapłatę za przejazd, to nie. Oto już idzie czerwony byczek z przepaską na łbie. Wybacz mi mój pośpiech. Niewolniku, odpowiedz królowi, że uradowała mnie wieść o polepszeniu jego zdrowia i omówię wypadek ze stróżami, skoro tylko złożę tę ofiarę i przejrzę wnętrzności.
— Pomyślnej rozmowy — rzuciłam za nim, gdy się bezczelnie obrócił plecami.
Wyjazd Laodamasa nie wydał się zrazu sprawą poważną, jakkolwiek wróżby uzyskane z wnętrzności byczka były bardzo groźne — zwierzę wyglądało zdrowo, lecz miało psujące się trzewia. Władze portowe zgodziły się po namyśle, że rodyjski kapitan, który już raz odwiedził Dre-panon przed trzema laty jako oficer na innym okręcie tego samego kupca, był uczciwym i zdatnym żeglarzem. Zapłata za żagle i liny niewątpliwie kiedyś nastąpi, a Stróże niekoniecznie musieli być uśpieni przez kapitana czy któregoś z członków jego załogi. Bardzo możliwe, że to jakiś ely-mejski kompan wypłatał im figla. Laodamas znajduje się w bezpiecznych rękach, a ponieważ jest kwiecień, więc powinien wrócić najpóźniej w lipcu, przywożąc Ktimenie obiecany bursztynowy naszyjnik.
Mój ojciec, choć gniewny, że najstarszy syn nagle odjechał nie żegnając się ani nie czekając, aż minie jego gorączka — wygnanie mojego brata Haliosa przed pięciu laty wciąż mu jątrzyło serce — poprzestał na powiedzeniu Ktimenie, że powinno to być dla niej nauczką, aby w przyszłości nie dokuczała dobremu mężowi ponad miarę. Ktimena usprawiedliwiała się, że wina była po stronie Laodamasa, który drwił z jej bólu głowy, zelżył szlachetny lud Bucynny i swoim pijackim gadaniem zmuszał ją do czuwania, gdy pragnęła tylko zasnąć złożywszy mu głowę na piersi.
Chociaż ta wersja kłótni była nieuczciwie jednostronna, nie starałam się jej przeczyć. A Fitalos, stary ojciec mojej matki, co zrzekł się panowania nad Hierą na korzyść swojego zięcia, a teraz wałęsał się po naszych dobrach jako honorowy rządca, utrzymywał, że Ktimena miała słuszność potępiając bezczynność Laodamasa.
— W cywilizowanym kraju — gderał — poluje się tylko po to, by dzikie zwierzęta nie pustoszyły pól ani winnic, mięso zaś jest kwestią uboczną. Ale nasze pola są tak dobrze ogrodzone, a zwierz w okolicy tak nieliczny, że Laodamas musiał przeszukiwać odległe lasy, rzadko przynosząc do domu choćby zająca. Nie wygląda na to, aby w pałacu tak rozpaczliwie potrzeba było dziczyzny; czyż brak nam kiedy tłustych wieprzy lub smakowitych wołów? Z drugiej zaś strony, jeśli chłopiec potrzebuje przygód, niech jedzie robić obławy na niewolników na italskiej Daunii czy Sardynii, jak ja w jego wieku.
Moja matka nigdy nie zabiera głosu, póki sytuacja jest niejasna, ponieważ zaś nie było jeszcze pewne, czy Laodamas wszedł na pokład ro-dyjskiego okrętu, więc i teraz się nie odzywała. Klitoneos jednak ofiarował Ojcu Zeusowi modlitwę za bezpieczny powrót brata, a następnie poprosił Ktimenę o pozwolenie ćwiczenia Argosa i Lajlapsa, psów Laoda-masa, na co zgodziła się z kwaśnym uśmiechem.
— On z pewnością musiał odpłynąć — powiedział jej Klitoneos — bo gdyby poszedł gdzieś w góry, na polowanie, za nic by nie zostawił swoich psów.
W miesiąc później tajemnica pogłębiła się, kiedy kapitan pewnego okrętu doniósł, iż rozmawiał z Rodyjczykami opodal wyspy Skiros, która była jego portem macierzystym. Jednak Laodamasa nie było na pokładzie, a w każdym razie Rodyjczycy nic o nim nie mówili. Możliwe, że wysadzili go na brzeg w Akragas, gdzie się znajduje słynna świątynia Afrodyty, lub w jakimś innym porcie po drodze. Wtedy matka Eurymacha przypomniała sobie nagle, że o brzasku dnia, o którym mowa, gdy rodyjski okręt był jeszcze przycumowany w przystani Drepanon, postrzegła galerę o dwudziestu wiosłach, fenicką z budowy oraz takielunku, stojącą w zatoce południowej. Może Laodamas po wiosłował do niej i ugodził się o przyjazd? Z kolei i inna kobieta, służąca Ktimeny, Melanto, która wówczas spała na dachu, potwierdziła, że widziała ten okręt z łódką na holu. Skoro ją jednak przyciśnięto, aby wyjaśniła, czemu nie wspomniała wcześniej o tak ważnej sprawie, mówiła tylko powtarzając w kółko: — Nie chciałam powodować zamieszania, milczenie jest złotem. — Wieści te znów wznieciły mnóstwo bezowocnych rozważań, nikt jednak nie niepokoił się poważnie o Laodamasa aż do czasu, kiedy z końcem października pogoda zepsuła się, a nasze wyciągnięte przed zimą na piasek okręty powlekano jak co roku warstwą smoły.
Musiałam znosić ciężar gwałtownych żalów Ktimeny i jej litości nad samą sobą. Byłyśmy złączone domowymi zajęciami, a Ktimena utrzymywała, że nie może wywnętrzać się przed służącymi nie ściągając na siebie oskarżenia o porywcze potraktowanie Laodamasa — co byłoby niesprawiedliwe, lub nie obwiniając go — co znowu byłoby nieładne. Powiedziała, że ja jedna znam owe okoliczności, a ponadto czuła się usprawiedliwiona czyniąc ze mnie powiernicę swego tajemnego smutku, bowiem zniknięcie Laodamasa było w dużej części moją winą.
— No, wiesz! — krzyknęłam, szeroko otwierając oczy. — Jak to rozumiesz, bratowo?
— Gdybyś siedziała cicho w swoim pokoju, karmiłby się on nadzieją, że nasza rozmowa uwięzła w grzechocie okiennic i drzwi targanych przez syroko; to twoje natrętne współczucie posłało go w drogę. A gdybyś wówczas obudziła któregoś z odźwiernych, kazała śledzić swego brata i donieść o jego krokach wujaszkowi Mentorowi lub komuś innemu odpowiedzialnemu, nie wypłakiwałabym teraz oczu w beznadziejnej tęsknocie.
Chociaż mruknęłam łagodnie: — Tak, wszystkich nas należy winić — wiedziałam bardzo dobrze, że owej nocy dziewczęta śpiące w korytarzu blisko drzwi sypialni nie tylko słyszały tyleż z kłótni co i ja, lecz zostały później całkowicie przez nią wtajemniczone. Jednakże ze względu na Laodamasa znosiłam Ktimenę. Nie była całkiem złą kobietą, zawyrokowałam; zdrowie jej nie dopisywało, a czyż przy rzadkich okazjach, gdy sama popadam w chorobę, nie zachowuję się równie nierozumnie? Wieczne skargi Ktimeny sprawiły, że jeszcze mniej kwapiłam się do małżeństwa niż przedtem i przebywałam poza domem tak wiele, jak tylko pozwalała mi na to przyzwoitość, biorąc ze sobą robótkę do ogrodu, gdzie Ktimena rzadko mi towarzyszyła, bo bała się pająków. Nie ruszałam się zaś na krok bez kobiet służebnych, ilekroć pogoda zmuszała mnie do pozostania w domu.
Tutaj opiszę nasz pałac. Dla celów mojego eposu wyposażyłam go o wiele wspanialej, niż się rzecz miała w istocie: dałam mu próg spiżowy, drzwi złote, srebrne odrzwia i dwa złote psy, aby trzymały straż po obu stronach; a także ściany ze spiżu zdobne fryzem z lapis-lazuli i złote posągi chłopców ze zwiniętymi dłońmi, w które wtykano pochodnie z żywicznego rdzenia sosny; i wiele innych rzeczy. Takie upiększenie nie kosztuje nic, nic także nie kosztuje przedstawienie siebie samej jako wysokiej, pięknej pani o miękkim głosie albo powiększenie ilości naszej domowej służby z dwudziestu na pięćdziesiąt niewiast. Wszelako na ogół przestrzegałam prawdy, nie będąc bowiem łgarzem z urodzenia, uważam próżne wymysły za niegodne, jakkolwiek chwilami przesadzam jak wszyscy i muszę przerabiać, przeinaczać, pomniejszać i rozdmuchiwać wydarzenia, by dostosować je do wymogów tradycji epickiej. Właściwie trzymałam się jak najbliżej swych doświadczeń, a kiedy postawiony temat zmuszał mnie do opisu nie znanych mi rzeczy, to albo przechodziłam lekko ponad nimi, albo dawałam w to miejsce opis tego, co znam dobrze. Na przykład odnośnie do Itaki, Dzakyntos, Same i innych wysp tej grupy, które są główną sceną mego poematu — nie zwiedziwszy ich nigdy ani nie mogąc uzyskać opisu ich położenia czy wyglądu, obywałam się Wyspami Egackimi, które są o wiele mniejsze, ale za to gruntownie mi znane. Itaka jest naprawdę Hierą, która, choć niewidzialna z Drepanon (bowiem Bucynna — nazywam ją Same — zasłania widok na nią), ze szczytu góry Eryks jest doskonale widoczna na horyzoncie. Egusę nazywam Dza-kyntos, a co się tyczy pozostałych wysp wymienionych w Iliadzie — Neriton, Krokileja, Ajgilips — pominęłam je, bo są tylko cztery Egaty, a czwarta, Motja, nisko położona, bogatą w zboże, jest mi potrzebna do zastąpienia Dulichionu. Nie może to mieć wielkiego znaczenia. Ci, którzy słuchając mego poematu stwierdzą, że to nie zgadza się z ich znajomością geografii, uszanują sławę Homera i będą sądzili, że albo trzęsienie ziemi musiało zmienić konfigurację Same, Itaki i innych wysp, albo że nazwy zostały zmienione.
Jak mówiłam, nasz pałac jest mniej więcej taki, jak opisałam w moim poemacie, aczkolwiek frontowe drzwi do głównego budynku są w rzeczywistości dębowe, nabijane spiżem, odrzwia z kamienia ciosanego, a próg jesionowy. Do pochodni mamy tylko jeden posąg chłopca, z cyprysu, kryty źle wtartą pozłotą; i psy u drzwi są z czerwonego egipskiego marmuru, i ściany z płytek z drzewa oliwnego z karmazynowym fryzem. Nasz pałac składa się z trzech części. Główny budynek ma piętro osłonięte dwuspadowym dachem i ścieki z dachówek, co odprowadzają zimowe deszcze do studni mieszczącej się w rogu dziedzińca biesiadnego; woda, która z łoskotem wlewa się do głębokiej cembrowanej studni, szumi wspaniale, skoro ustanie letnia pora suszy. Sala tronowa mego ojca i inne podobne pokoje są na parterze, na górze mieszczą się nasze sypialnie, zaś główne drzwi prowadzą na dziedziniec biesiadny. Z tyłu, za salą tronową, pod kuchnią jest duża, chłodna piwnica używana jako skład. Moja matka nosi klucz od jej masywnych drzwi umocowany na kółku do przepaski, lecz Eurykleja, klucznica, ma drugi.
Dziedziniec biesiadny otaczają brukowane i kryte krużganki, a na obszernej przestrzeni środkowej jest ubita ziemia. Tu podejmujemy gości, usadzając ich na stołkach i ławach wokół stołów wspartych na kozłach. Stąd wiodą wrota do dziedzińca zewnętrznego czyli ofiarnego, o podobnych krużgankach i z górującym nad nim ołtarzem poświęconym Zeusowi oraz innym mieszkańcom Olimpu. W zachodnim końcu tego dziedzińca ojciec pobudował okrągłą sklepioną komorę na zaciszne schronienie dla siebie; we wschodniej zaś stronie główna brama z pokojem dla gości na górze wiedzie na ulicę, a jest ona pod nadzorem wysokiej wieży strażniczej, która wznosi się między dwoma dziedzińcami. Drzwi w murze koło sklepionej komory wychodzą na wąski korytarz biegnący wzdłuż pałacu i zaopatrzony w boczne wejście na dziedziniec biesiadny, drugie do sieni dla służby i kilkoro innych drzwi prowadzących do sadu. Nasz sad jest najbujniejszy na całej Sycylii, kilkuakrowy, wznoszący się łagodnie tarasami, grodzony ciernistym żywopłotem. Są w nim takie owoce, jak gruszki, morwy, wiśnie, pigwy, jarzębina, mącznice, granaty i kilka odmian winorośli oraz fig dojrzewających w różnych porach. Nie ma u nas oczywiście całorocznego sezonu winobrania, jak utrzymuję w swoim poemacie i jak zazwyczaj twierdzi mój wuj Mentor, gdy sobie podpije. Mamy także poletko melonów, lasek leszczynowy oraz ogródek warzywny: kapustę, koper, rzepę, rzodkiewkę, marchew, arum, pasternak, selery, brukiew, cykorię, majeranek, miętę, koper i szparagi. (Widzę, że wymieniłam koper dwa razy, ale to bardzo przydatna roślina.) Dwa źródła tryskają w górze ogrodu; jedno z nich służy do nawadniania. Drugie przechodzi pod dziedzińcem ofiarnym i wypływa tuż przy głównej bramie; jest to główne zaopatrzenie w wodę do picia dla mieszkańców miasta, którzy dzień cały schodzą się tu tłumnie z dzbanami i kubłami. Za domem stoją stajnie i chlewy, za nimi zaś rośnie oliwnik zajmujący około akra.
Wyspa Hiera jest mniej więcej nasza, chociaż nominalnie rządzi nią ród mojej matki; hodujemy tam piękną rasę czerwonego bydła. Pasiemy też duże trzody wieprzy i wołów na górze Eryks razem z licznymi stadami owiec; i niezliczone pszczoły z naszych pasiek także korzystają z tych pastwisk. Zimą znosimy ule do Drepanon, żeby pszczołom było ciepło. Toteż, co do produktów ziemi i morza, nasi niewolnicy lepiej jedzą niż wielu królewskich synów na jałowych wyspach Morza Egejskiego. (Tam podstawowym pożywieniem jest pieczony korzeń złotogłowca lub malwy, z braku pszenicy i jęczmienia, a w sezonie ryby i figi, i odrobina oliwy, i kozie mięso.)
Nie dziwota, że wrogowie zazdroszczą nam szczęścia, i nie dziw, że gdy spadło na nas nieszczęście wywołane niewczesnym żądaniem Kti-meny, buntowniczy poddani ojca okazali tak niewiele lojalności i miłości dla naszego domu i zeszli się całym mrowiem, aby nas pożreć.
Ojciec mój ma reputację sknery, co jest niesłuszne. Bogowie na pewno nie mogą uskarżać się, że im skąpi ofiar, ani domownicy, że chodzą nie-dokarmieni lub źle odziani. Ojciec jest pracowity i energiczny, potępia rozrzutność, ocenia ubóstwo jako karę bogów za nieprzezorność i gardzi człowiekiem, który daje znakomite dary obcym raczej dla popisu niż w nadziei ewentualnego zysku. On to pierwszy zaprowadził w zachodniej Sycylii uprawę lnu i założył warsztaty tkackie nie opodal głównej bramy. Chlubimy się ścisłością tej tkaniny — jeśli się mocno naciągnie sztukę naszego płótna i nachyli pod kątem, kropelki oliwy mogą się toczyć poprzez całą jego długość, żadna nie przesiąknie przez materię. Ojciec nie znosi lenistwa zarówno u mężczyzn jak i u kobiet, zawsze wynajduje robotę niewolnikom, nawet gdy deszcz pada, i wierzy, że wczesne małżeństwa są podnietą do pracowitości.
To przywodzi mnie do kwestii moich zalotników. Gdy tylko skończyłam szesnaście lat, ojciec obwieścił w Radzie Elymejskiej — która jest zorganizowana na zasadzie dwunastorodowego systemu — że będzie teraz przyjmował prośby o moją rękę, ale że zaszczyt aliansu z królewskim domem może być okupiony tylko taką to a taką podstawową ceną. W odpowiedzi Ajgyptios, jeden z fokajskich radnych, nadmienił, iż zazwyczaj elymejska panna młoda wnosi do rodziny męża posag, który gwarantuje traktowanie jej z szacunkiem, i że ten posag ma daleko większą wartość niźli jakiekolwiek grzeczne podarunki, którymi zalotnik mógłby uważać za stosowne obdarzyć ojca panny młodej. Niewątpliwie, rzekł, wysunięta tutaj innowacja, która odwraca role panny i pana młodego, była w tym wypadku usprawiedliwiona korzyściami, o jakich napomknął mój ojciec. Ale czy nie prowadziłoby to, gdyby stało się powszechnie naśladowane, do zrównania młodych kobiet z wyższych sfer z pospolitymi nałożnicami kupowanymi za tyle to a tyle głów bydła lub równowartość w bitej miedzi, a tym samym do pozbawienia ich wszelkich praw i przywilejów prócz tytułu żony?
Sykański radny imieniem Antifos zauważył wówczas, iż moja bratowa, Ktimena, wniosła z sobą posag, tak samo moja matka. Czyż nie byłoby logiczniej i wspaniałomyślniej, zapytał, jeśliby król rozciągnął ten obyczaj na omawiany przypadek?
Ojciec odparł, że nie stwierdza braku logiki czy wspaniałomyślności w swojej propozycji. Zwyczaje ślubne są zmienne, powiedział, i jeszcze nie tak dawno człowiek nie mógł rozporządzać własną córką, bo to był przywilej jej wuja — przywilej, przy którym Sykańczycy z Wysp Egac-kich upierają się do dziś. Posagi są kłopotliwym reliktem przestarzałego systemu i nie istniały w naszej patriarchalnej gospodarce. Nie, nie, młodzieniec z dobrego rodu, który woli ubiegać się o moją rękę niż o rękę córki uboższego i mniej wpływowego domu, przekona się, jakie odniesie korzyści wydatkując na ten cel pokaźny skarb i traktując mnie z najwyższym szacunkiem, kiedy zostanę jego żoną.
— Czy nie zechciałbyś, mój panie królu, powiedzieć szerzej o tych korzyściach? — spytał wysoki, kpiarski książę Antinoos. — Nauzykaa nie dziedziczy z własnego tytułu; ma nadto czterech braci, a co najmniej pośród trzech z nich rozdzielisz swoją własność.
— Odmawiam wyjaśnień w tej sprawie — krzyknął ojciec tupiąc nogą. — Korzyści związane z poślubieniem księżniczki zapowiadają się rzetelnie, chociaż nie są bezpośrednie.
Eupejtes, ojciec Antinoosa, zamknął dyskusję sugerując, że jak będę o rok starsza, o piędź wyższa i zaokrąglą mi się kształty, piękność już teraz zapowiadana ściągnie do mnie mnóstwo zalotników współzawodniczących między sobą hojnymi darami. Do owego czasu dyskusja nad moją przyszłością wydaje mu się cokolwiek przedwczesna.
Ojca mego rozzłościł taki efekt jego obwieszczenia, ja zaś czułam się jak przyniesiona na targ chuda ryba, za którą nikt nie chce zaofiarować zapłaty. Rozlega się okrzyk: „Wrzućcie ją z powrotem do morza, niechaj potłuścieje”. A niektóre towarzyszki moich zabaw dokuczały mi nazajutrz okrutnie. Jedna z nich poprosiła, żebym powiedziała, ile kosztuję. Jeślibym była tania, uda jej się może skłonić rodziców, żeby kupili mnie dla pastucha. Moja matka, jak widziałam, żałowała, że tę sprawę roztrząsano publicznie, ale była nazbyt lojalna, by się do tego przyznać. Zaręczyła w każdym razie, że spytają mnie o zdanie, zanim ostatecznie wybiorą dla mnie męża, i będę miała prawo odrzucić kandydata, jeżeli zdołam uzasadnić niechęć do proponowanej partii. Ona tymczasem weźmie się do tkania weselnej szaty z morskiej purpury, którą będę mogła zdobić w wyszywane złotem i szkarłatem wzorki na dowód, że jestem posłuszną córką swojego ojca. Dostarczyła mi szaty, jak przyrzekła, ale ja pracowałam nad wzorkami okropnie niepracowicie, a na każde trzy ukończone, jeden co najmniej prułam w tajemnicy, kiedy nikt nie widział.
Wkrótce Drepanon dowiedziało się, co ojciec rozumiał przez „niebez-pośrednie korzyści”. Kiedy pod koniec roku Eurymach wystąpił z prośbą o pozwolenie starania się o mnie, przyznano mu wolne właśnie miejsce młodszego kapłana Posejdona, co przynosiło pokaźne dochody, oraz obiecano, że w razie zawarcia małżeństwa otrzyma prawo wyłączności przewozu pomiędzy wyspami. Antinoos, Mulios i Ktesippos, inni zalotnicy, albo otrzymali, albo mieli obiecane podobne względy. Żaden z nich nie wyznał, że mnie kocha, a wszyscy się po trosze bali ciętości mojego języka, której nie szczędziłam im, gdy ojciec nie słyszał. Wcale sobie nie upodobałam, ba, nawet nie poważałam żadnego z tej czwórki.
— Lepiej jednak nie być zbyt namiętnie przywiązaną do męża — mówiła mi moja matka. Mąż nigdy nie powinien być zbyt pewien uczuć swojej żony, ufnie polegając tylko na jej wierności małżeńskiemu łożu. Ja, na przykład, zdawałam sobie sprawę, kiedy twój ojciec kupił Eury-meduzę ,2 Apejry”, że korci go, by zrobić z niej nałożnicę, bo handlarze niewolników zażądali nadmiernie wysokiej ceny — dwudziestu sykli zamiast czterech — a on zapłacił nieomal bez targu. Nie śmiejąc jednak ryzykować ograniczał się do tego, że poklepywał ją czasami po policzku albo po ramionach. Nie, dziecino, kto się zakochał w swoim mężu, ten przepadł. Pomyśl, co zaszło między Ktimeną a Laodamasem: straciła dla niego głowę i stała się zazdrosna o dzikie kozy i świnie, na które polował całymi dniami. On jej nigdy nie kochał — małżeństwo zaprojektował ojciec — ale jest za dobrze wychowany, by się do tego przyznać. Toteż zaczęła się złościć; najpierw na siebie, a potem na niego. Gdybyż mogło być odwrotnie, gdybyż to jego namiętność była silniejsza niż jej!
Minęła zima, zbierano i tłoczono oliwki, kociły się owce, parkociły kozy, rozpoczął się sezon wyrabiania serów, z Libii przyleciały jaskółki, przepiórki i kukułki, bogini miłości wstąpiła na swą górę, pszczoły obsiadły chmarą nasze owocowe drzewa, młodzieńcy wyprawiali się łodziami łapać na harpun tuńczyki i mieczyki, zawitał pierwszy kupiecki okręt. Z ufnością wyglądaliśmy Laodamasa albo pewnej wiadomości od niego, albo w ogóle jakiejś wieści o nim, ale przez miesiąc czy nawet dłużej nie nadeszło ani słowo, choć wszystkie porty Sycylii słyszały o naszej trosce. Potem przybył kupiec z italskiej Hyrii licząc, że sprzeda nam wazy rzeźbione w kamieniu i biżuterię dedalską, której sztuka wyrabiania ciągle kwitnie w jego mieście, dawnej kolonii kreteńskiej. Był pękaty jak beczka, nalany i lśniący, ale miał suknie wyszywane w kwiaty w stylu knossań-skim i loczek na czole, który pobudzał moje dziewczęta do chichotów. Zszedłszy na ląd zaraz poprosił, by go zaprowadzono do pałacu, gdzie tłumiąc podniecenie pozdrowił ojca, zaś po obiedzie — uważa się bowiem, że złe to maniery, jeśli gość i gospodarz mówią co innego niźli komplementy, nim obiad się skończy — przemówił w te słowa:
— Oto dobra wieść dla ciebie, panie mój, królu, o twoim zaginionym synu, księciu Laodamasie. Spotkałem go jesienią u Tesprotów z Epiru, w doskonałym zdrowiu, bogom niech będzie chwała! Okazuje się, iż fe-nicki okręt, którym wypłynął z Drepanon, osiadł podczas burzy na mieliźnie opodal skalistej Korkyry; on jednak zdołał umknąć czarnej śmierci. Urwała się stępka i trzymała go na wodzie, przywartego do niej mocno, pokąd nie opadły białogrzywe fale i mógł powiosłować rękami do brzegu. Władca Korkyry przyjął twego syna po królewsku, wołając, że jest on widocznie ulubieńcem bogini Tetydy, a wkrótce odkrył, że mieli wspólnego przodka — Dzakyntosa, dawnego króla Troi, pradziada księżniczki Egesty. Nie tylko obsypał Laodamasa skarbami, ale dał mu list polecający do innego powinowatego, króla Tesprotów, Fejdona, który okazał się nie mniej hojny. W rezultacie syn twój nagromadził wielką obfitość złota i srebra, bursztynu, zbroi, cacek z kości słoniowej, czar, kotłów i trójnogów — dość, można powiedzieć, aby wzbogacić swych potomnych po dziesiąte pokolenie. Kiedy spotkaliśmy się, zasięgnął właśnie porady gołębiej wyroczni Zeusa u Dębów Dodony. Poczęstowałem go winem, on zaś polecił mnie tobie, panie, zapewniając, że u twych elymejskich poddanych znajdę chętnych nabywców na moje towary. Obiecuje on sobie powrócić mniej więcej w sezonie pierwszych fig, ale nie wcześniej, bowiem wyrocznia — któż zgadnie czemu? — ostrzegła go, by się nie spieszył do domu. Nie, panie, z rozbicia okrętu nie ocalił nawet odzieży — miał na sobie jedynie przepaskę wokół bioder i koralowy amulet na szyi, kiedy gościnny lud Korkyry znalazł go półżywego na piasku wybrzeża, z włosami pokrytymi skorupą soli.
Możecie sobie wyobrazić, co za ulgę sprawiła ta wieść ojcu, który klaskał w dłonie jak dziecko. Klitoneos ukrył głowę w czarze wina i pił, póki go nie zamroczyło. Wezwano mnie pośpiesznie i kazano zanieść radosną wiadomość Ktimenie, która już prawie nic nie jadła i nie piła. Większość czasu spędzała w łóżku w napadach histerycznych łkań. Rzadko kiedy podejmowałam się zlecenia z większą ochotą i rzadko spotykały mnie bardziej porywcze podziękowania — nigdy też nie miałam tak małej wiary w prawdziwość wiadomości.
Nie było takiej rzeczy, którą uznalibyśmy za zbyt dobrą dla hyryj-skiego kupca; ojciec zwołał Wszechelymejską Radę i obwieścił, że wieczorem na dziedzińcu biesiadnym odbędzie się uczta na cześć dobroczyńcy. Każdy z dwunastu szczepów ma przysłać po kilku przedstawicieli. Tuzin owiec, osiem wieprzy i dwa byczki złoży się w ofierze, wino i chleb będą bez ograniczenia, a Demodokos, najsławniejszy poeta Sycylii, ślepy Syn Ślepego Homera, zgodził się śpiewać o wojnie trojańskiej.
Co najmniej stu ludzi przybyło na ucztę, wszyscy w odświętnych szatach. Zabrzmiały hymny radosne do Zeusa, gdy na dziedzińcu ofiarnym rżnięto, oprawiano i pieczono zwierzęta. Demodok, który był nie tylko ślepy, ale w dodatku bezzębny, zasiadł w krześle nabijanym srebrem pod jednym ze słupów krużganka, a jego siedmiostruna forminga wisiała na kołku w zasięgu ręki. Obok na inkrustowanym stole Pontonoos, podczaszy, postawił mu kubek wina i kosz chleba, by krzepił się w przerwach między pieśniami. W odpowiedniej odległości od starca ustawiono półkolem na kozłach ze dwadzieścia stołów z drzewa bukowego, woskowanych i błyszczących, a każdy dźwigał ogromną misę z dobrze wyszorowanego spiżu, na której leżały parujące ćwierci baraniny, wieprzowiny, wołowiny. Znowu pomyślałam sobie, jak wstrętnie jedzą mężczyźni — odcinają paski mięsa sztyletami i pchają do ust, aż sok cieknie po rękach i brodzie! Tylko nieliczni używają chleba do otarcia, reszta nie troszczy się o to. Pontonoos lał wino, jego bystre oko postrzegało każdy odstawiany kubek czy puchar. Były to nasze najlepsze puchary. Boimy się zawsze, żeby kto bezmyślnie nie wyniósł jakiegoś po skończeniu biesiady, chociaż wszystkie mają odciśnięty albo ryty pałacowy znak (pies myśliwski szarpiący jelonka), toteż łatwo je odnaleźć. Jedne są srebrne, drugie złote, inne zaś rzezane w alabastrze albo liparycie, kilka jest wyrobu egipskiego.
Kupiec hyryjski, który wywodził swoje pochodzenie od brata króla Minosa, Sarpedona, otrzymał zaszczytną porcję — całą wołową polędwicę i łyk najlepszego ciemnego wina w pucharze z kryształu. Wlawszy w siebie kwaterkę tego wyśmienitego napoju, umiarkowanie zmieszanego z wodą, huknął się w pierś, postukał w czoło i wykrzyknął, że zapomniał przekazać wyrazy miłości od Laodamasa dla jego żony, rodziców i braci, i najprzedniejszych obywateli Drepanon. Przekazał je wśród uniżonej ciszy i choć frazesy te nie były charakterystyczne dla Laodamasa, sprawiły przyjemność. Powiedział też, że Laodamas zamierza wypłynąć do kraju z piaszczystego Pylos w Elidzie.
Powiadomiono nas, kobiety, że i nasza uczta jest gotowa, podreptałyśmy więc na dół, do jadalni. Mężczyźni chlubią się zjadaniem olbrzymich ilości przy wszystkich okazjach, jakby umierali z głodu. My, kobiety, obywamy się połową ich jedzenia i picia, a jesteśmy nie mniej krzepkie. Osobiście nie cierpię, kiedy dobrze urodzona panna, choćby nie wiem jak była żarłoczna, rozlewa wino i tłuszcz na suknie; a jeśli złapię którąś ze służących z ryjem w korycie, jak to się mówi, posyłam ją do mielenia zboża na najcięższych naszych żarnach, gdy ogłoszą następną porę jedzenia.
Kiedy mężczyźni uznali się za pokonanych mnogością jadła, przyszli niewolnicy niosąc ręczniki, gąbki i miednice z ciepłą wodą — do której wlano nieco octu — by gościom umyć dłonie. Inni tymczasem zbierali ze stołów i wynosili napoczęte mięsa wyczekującej ciżbie zgromadzonej
na dziedzińcu ofiarnym. Następnie jął śpiewać Demodok, a wybraną przezeń pieśnią był „Wyjazd Odyssa pod Troję”, dla uczczenia Fokajczyków, bowiem pradziad Odysa, Autolikos, ich przodek, żył pono na fokidzkim Parnasie, gdzie stoją Delfy, wieszcza siedziba Apolla. Wezwawszy Muzy, które Apollon sprowadził z zimnej północnej dziczy i przyjął na swe górne delfickie pokoje, Demodokos opisał przybycie zalotników królowej Heleny do Sparty.
Demodok opowiadał, a dwie akrobatki, które przywiódł ze sobą, wykonywały sztuki karkołomne w takt muzyki i ilustrowały epizody dramatyczne w bezsłownych mimach.
Kiedy dorosła piękna córa Ledy, Helena, do pałacu opiekuna jej, Tyn-dareosa, zjechali się z darami bogatymi albo przysłali swoich krewnych jako przedstawicieli wszyscy książęta Gecji. Był tam Argiwczyk Diome-des, świeżo po zwycięstwie pod Tebami, z Ajakidami, Ajasem i Teukrem, był Idomeneus król Krety; Patroklos kuzyn Achilla, Menesteus Ateńczyk oraz wielu innych. Przyjechał też Odys z Itaki, wnuk Autolikosa, lecz z próżnymi dłońmi, wiedział bowiem, że nie ma najmniejszej szansy — bo chociaż Kastor i Polideukes, bracia Heleny, chcieli, by poślubiła Me-nesteosa z Aten, i tak będzie oddana księciu Menelaosowi, najbogatszemu z Achajów, którego reprezentował potężny zięć Tyndareosa, Agamemnon.
Król Tyndareos nie odesłał żadnego z zalotników, ale też i nie przyjął ani jednego z ofiarowywanych darów, obawiał się bowiem, że jeśliby opowiedział się po stronie któregoś z książąt, poróżniłby się z innymi. Kiedyś Odys spytał go:
— Jeśli ci powiem, jak uniknąć kłótni, to czy w zamian pomożesz mi zaślubić twoją siostrzenicę, Penelopę, córkę pana Ikariosa?
— Zrobione! — krzyknął Tyndareos.
— Oto więc moja rada — ciągnął Odys. — Nalegaj, niechaj wszyscy zalotnicy przysięgną bronić wybrańca przed każdym, kto zaweźmie się na jego szczęsny los.
Tyndareos przyznał, że to roztropna droga. Złożywszy więc w ofierze konia i rozebrawszy go na ćwierci, kazał zalotnikom stanąć na skrwawionych cząstkach i wyrzec przysięgę, którą sformułował Odys — ćwierci te spalono w miejscu do dziś zwanym Grobowcem Konia.
Nie wiadomo, czy Tyndareos sam wyznaczył męża dla Heleny, czy też ona oznajmiła swój wybór przez włożenie mu wieńca na skronie. W każdym razie poślubiła Menelaosa, który stał się królem Sparty po śmierci Tyndareosa i podniesieniu do godności boskiej Dioskurów. Jednak małżeństwo ich było skazane na niepowodzenie: przed laty, składając bogom ofiary, Tyndareos głupio przeoczył Afrodytę, która zemściła się klątwą, że wszystkie trzy jego córki — Klitajmestra, Tymandra i Helena — zasłyną z cudzołóstwa.
— Czemu — pytał Demodok — Zeus i jego ciotka Temida Tytanka uplanowali wojnę trojańską? Czy po to, by rozsławić Helenę wprowadzeniem swarów między Europą i Azją? A może po to, aby wywyższyć rasę półbogów, a zarazem przerzedzić ludne szczepy, które uciskały powłokę Matki Ziemi? Niestety, przyczyna musi na zawsze pozostać niejasna, ale decyzja była podjęta już wtedy, gdy Eris w czasie wesela Pe-leusa i Tetydy rzuciła złote jabłko z napisem: „Dla Najpiękniejszej!” Wszechmocny Dzeus odmówił rozstrzygnięcia sprzeczki między Ateną, Herą i Afrodytą, z których każda pretendowała do jabłka, kazał natomiast Hermesowi zaprowadzić boginie na górę Ida, gdzie z dawna zagubiony syn Priama, Parys, będzie sędzią sporu.
Parys pasł bydło na Gargaros, najwyższym szczycie góry Ida, kiedy zjawił się przed nim Hermes w otoczeniu Hery, Ateny i Afrodyty. Hermes wręczył Parysowi złote jabłko niezgody i przekazał polecenie Zeusa: — Parysie, ponieważ jesteś równie mądry w sprawach serca jak przystojny, Zeus ci rozkazuje, byś osądził, która z tych bogiń jest najpiękniejsza, i przyznał jej tę złotą nagrodę.
Parys przyjął jabłko pełen wątpliwości. — Czy taki jak ja prosty pastuch może być arbitrem boskiego piękna? — zawołał. — Rozdzielę owoc równo między wszystkie trzy.
— Nie, nie, nie możesz nie posłuchać wszechmocnego Zeusa! — wykrzyknął Hermes. — Mnie zaś nie upoważniono, bym ci udzielił rady. Posłuż się wrodzoną inteligencją!
— Niech już będzie — westchnął Parys. — Ale najpierw upraszam się przegranych, żeby się na mnie nie zezłościły. Jestem tylko człowiekiem, skłonnym do popełniania najgłupszych omyłek.
Boginie zgodziły się przyjąć jego wyrok.
— Czy sądzić je tak jak stoją? — spytał Parys Hermesa. — Czy mają być gołe?
— Zasady współzawodnictwa zależą od twojej decyzji — odparł Hermes z oględnym uśmieszkiem.
— No to niech się rozbiorą.
Hermes powtórzył to boginiom i grzecznie odwrócił się tyłem.
Afrodyta była wkrótce gotowa, lecz Atena uparła się, że powinna ona zdjąć jeszcze słynną magiczną przepaskę, która dawała właścicielce tę przewagę, że wszyscy tracili dla niej głowę.
— Bardzo dobrze — rzekła zawistnie Afrodyta. — Zdejmę, ale pod warunkiem, że i ty zdejmiesz swój hełm — wyglądasz bez niego potwornie.
— Jeśli wolno — oznajmił Parys klaszcząc w dłonie, aby przywołać boginie do porządku — będę oceniał współzawodniczące po kolei i w ten sposób unikniemy niepotrzebnych sporów. Chodź no tutaj, boska Hero! Bardzo proszę, by inne boginie zostawiły nas na chwilę samych.
— Sumiennie mnie badaj — powiedziała Hera, wolno obracając się wokoło i prezentując mu swą wspaniałą postać — a pamiętaj, jeśli osądzisz, żem’najpiękniejsza, uczynię cię panem całej Azji i najbogatszym z żyjących.