Kochana córeczko - Anna Siedlecka - ebook
NOWOŚĆ

Kochana córeczko ebook

Siedlecka Anna

4,8

118 osób interesuje się tą książką

Opis

Dzień, w którym Lena odbiera dyplom opiekuna medycznego, ma być początkiem lepszego życia. Usamodzielni się i wyprowadzi z domu, od pijącego ojca i współuzależnionej matki. Los w końcu zaczyna jej sprzyjać: dostaje pracę w domu opieki i wprowadza się z Markiem do wynajętej kawalerki, gdzie może hodować swoje ukochane rośliny. W pracy Lena się spełnia, ma cel: dotrzeć do jednej z podopiecznych, pani Zofii, która uparcie milczy i nie wypuszcza z rąk tajemniczego zawiniątka. Wszystko powoli się układa.
W jednym momencie ta układanka się rozsypuje, a wybory, przed którymi stanie Lena, nie będą należeć do łatwych. Niespodziewane wsparcie dostanie od pani Zofii. Niewidzialna nić porozumienia, która połączy kobiety, przeistoczy się w coś trwałego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 249

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (43 oceny)
37
3
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
madzia935

Nie oderwiesz się od lektury

Historia bardzo wzruszająca, choć trochę za dużo zabiegów okoliczności.
10
Barbarka75

Nie oderwiesz się od lektury

Książka warta przeczytania.Polecam.
00
Marlenag55

Nie oderwiesz się od lektury

To taka książka która zostaje w pamieci na długo, porusza wiele tematów trudnych, pokazuje, że to co czasami ułożymy w naszej głowie nie znając całej prawdy potrafi nas zatruwać... Polecam
00
Joladem

Nie oderwiesz się od lektury

świetna, wzruszająca, życiowa
00
kobierskawies

Nie oderwiesz się od lektury

jak dobrze, że sięgnęłam po tę książkę, przeczytałam jednego dnia z paczką chusteczek
00



Co­py­ri­ght © Anna Sie­dlecka Co­py­ri­ght © 2025 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Źró­dło ob­razu: Skrip­nik Olga (stock.adobe.com)
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Ka­ta­rzyna Pa­stuszka
Wy­da­nie I
Ra­dom 2025
ISBN 978-83-68261-48-6
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

Wszyst­kie po­sta­cie i wy­da­rze­nia opi­sane w książce są fik­cyjne. Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób ży­ją­cych jest przy­pad­kowe.

Nie­zmien­nie Hani, Ja­siowi i Jar­kowi

Bóg nie może być wszę­dzie,

dla­tego wy­na­lazł matkę

Mat­thew Ar­nold

Pro­log

Była na po­grze­bie wła­snej matki. Trumnę po­woli opusz­czano do głę­bo­kiego dołu.

By­ły­śmy tak bli­sko sie­bie – po­my­ślała – a jed­no­cze­śnie ta­kie obce.

Ko­chała ją i jej nie­na­wi­dziła. Ża­ło­wała jej, ale nie współ­czuła. Sama sie­bie nie po­zna­wała w tej chwili. Tar­gały nią skrajne emo­cje, a to wszystko przez ostat­nie wy­da­rze­nia w jej ży­ciu, przez prawdę, któ­rej się do­wie­działa.

Czuła na so­bie wzrok tych kilku osób, które po­fa­ty­go­wały się, by przyjść i po­że­gnać jej matkę. Na­gle coś zim­nego i mo­krego spa­dło na jej twarz. Spoj­rzała w niebo. Za­czął kro­pić deszcz.

To do­brze – stwier­dziła w my­ślach. To za­miast mo­ich łez, które nie chcą się po­ja­wić. A może to ty pła­czesz? Może je­steś już tam, na gó­rze, i zro­zu­mia­łaś, co zro­bi­łaś? Lub to, czego wła­ści­wie nie zro­bi­łaś...

Schy­liła się po garść ziemi. Zimna była i mo­kra. Prze­sy­py­wała jej się przez palce. W końcu syp­nęła. Od­głos ude­rze­nia o trumnę spra­wił, że za­marła. Wście­kła była na nią. Za całe swoje ży­cie. Ale z mi­ło­ści do niej pra­gnęła rzu­cić się w ten dół i przy­tu­lić do tych de­sek, które za­sy­py­wane były zie­mią. Cho­ciaż raz się przy­tu­lić...

1

Lena Ko­wal­ska trzy­mała w ręku dy­plom opie­kuna me­dycz­nego. Czuła, że ma u stóp cały świat. Miała wra­że­nie, że zła­pała Pana Boga za nogi.

Świat stoi przede mną otwo­rem – po­my­ślała.

Wie­rzyła, że dy­plom jest pierw­szym kro­kiem do otwar­cia no­wego roz­działu, roz­po­czę­cia lep­szego ży­cia, któ­rego tak bar­dzo po­trze­bo­wała.

Było piękne, cie­płe czerw­cowe po­łu­dnie. Tłum mło­dych lu­dzi ubra­nych na ga­lowo po­woli się roz­cho­dził. Wszy­scy ze­brani dziś w szkole od­bie­rali dy­plomy, ni­czym prze­pustki do lep­szego świata. W oczach nie­któ­rych ko­le­gów i ko­le­ża­nek wi­działa szczę­ście, dumę i wi­zję ka­riery, którą mieli przed sobą. Inni, nie­wzru­szeni, trzy­ma­jąc dy­plomy jak zwy­kłe kartki, uda­wali się do swo­ich do­mów, by wieść ży­cie ta­kie, jak do­tych­czas.

Czy jako opie­kun me­dyczny można zro­bić ka­rierę? To nie było dla niej ważne. Ma­rzyła, by wy­pro­wa­dzić się z domu, a dy­plom, który trzy­mała w rę­kach, spra­wiał, że była co­raz bli­żej speł­nie­nia swo­ich pra­gnień. To nie było zwy­kłe ma­rze­nie, jak każ­dej mło­dej dziew­czyny, ani żadne fa­na­be­rie czy za­chcianki. Lena na­prawdę wie­rzyła, że jego re­ali­za­cja ura­tuje jej ży­cie.

Z uczu­ciem żalu po­my­ślała, że za­wsze chciała być pie­lę­gniarką. Wie­działa jed­nak, że opie­kuna me­dycz­nego zrobi szyb­ciej, a za­le­żało jej na cza­sie. I to bar­dzo.

Obej­rzała się, by rzu­cić na szkołę ostat­nie spoj­rze­nie. Uśmiech­nęła się na myśl, co ją czeka w naj­bliż­szym cza­sie. Wzięła głę­boki od­dech, od­wró­ciła się i ru­szyła przed sie­bie. Mu­siała po­ka­zać mu ten dy­plom. Był naj­waż­niej­szą osobą w jej ży­ciu. Miała na­dzieję, że nie bę­dzie zły, kiedy przyj­dzie do niego do pracy. Mie­szane uczu­cia na chwilę za­siały ziarno nie­pew­no­ści, jed­nak ra­dość wzięła górę. Szyb­kim kro­kiem zmie­rzała do za­kładu, w któ­rym pra­co­wał Ma­rek. Po­my­ślała o swo­jej matce. Za­dzwo­nić do niej? Wy­słać wia­do­mość? Po­in­for­mo­wać o tym, że speł­niła swoje ma­rze­nie? Tak szybko, jak wpa­dła na ten po­mysł, tak szybko go od­rzu­ciła.

Im była bli­żej, tym gło­śniej i wy­raź­niej sły­szała do­bie­ga­jącą z warsz­tatu mu­zykę. Bu­dy­nek był stary i nie­wielki. Na par­kingu ro­iło się od sa­mo­cho­dów. Ga­raż, w któ­rym na­pra­wiano auta, był otwarty na oścież. Wie­działa, że w środku jest bar­dzo go­rąco. Ma­rek nie­raz jej o tym opo­wia­dał.

We­szła na po­dwórko przez otwartą bramę, na placu krę­ciło się kilku męż­czyzn w róż­nym wieku, wszy­scy w ta­kich sa­mych ubra­niach ro­bo­czych. Była tu­taj pierw­szy raz. To miej­sce było ta­kie, jak opi­sy­wał je Ma­rek. W końcu go zo­ba­czyła: chło­paka, który da­wał jej na­dzieję, że ży­cie może być inne. To wła­śnie z nim chciała zbu­do­wać lep­sze ju­tro.

– Ma­rek!

Mu­zyka do­bie­ga­jąca z ga­rażu za­głu­szała ją.

– Ma­rek! – krzyk­nęła gło­śniej.

Usły­szał ją ktoś inny. Zer­k­nął na nią i pal­cem po­ka­zała na Marka. Po chwili wszy­scy spoj­rzeli w jej stronę. Sta­nęła zmie­szana. Nie lu­biła być w cen­trum za­in­te­re­so­wa­nia. Przy­zwy­cza­jona była do cie­nia, bo to w nim żyła. Na ubo­czu, w cie­niu, po ci­chu. Nie­zau­wa­żalna. Wi­działa za­sko­cze­nie w jego oczach. Ale kiedy się uśmiech­nął i za­czął iść w jej kie­runku, wszyst­kie obawy, że nie­po­trzeb­nie tu przy­szła, znik­nęły.

– Mam dy­plom! – Pra­wie krzyk­nęła, rzu­ca­jąc się Mar­kowi w ra­miona. Była szczę­śliwa.

Mu­zyka przy­ci­chła, a z ga­rażu dało się sły­szeć po­gwiz­dy­wa­nie i śmie­chy ko­le­gów.

Przy­tu­lił ją. Do­brze wie­dział, ile dla Leny zna­czy ten dy­plom. Bar­dzo do­brze znał jej plany na przy­szłość. Sam też był ich czę­ścią.

– Mała! Gra­tu­luję ci. – Pa­trzył na nią cie­pło.

– Młody! Znowu prze­rwa? – ryk­nął ja­kiś głos za nimi.

Ma­rek pu­ścił Lenę, zro­bił krok do tyłu i spe­szony zer­k­nął za sie­bie.

– Sze­fie, to moja dziew­czyna.

– Dzień do­bry – wtrą­ciła za­wsty­dzona.

Przed nią stał pewny sie­bie fa­cet w ta­kim sa­mym ubra­niu jak reszta. Ro­bo­cze ogrod­niczki opi­nały się nie­bez­piecz­nie na jego du­żym brzu­chu. Można było od­nieść wra­że­nie, że gu­ziki od ko­szuli za chwilę od­padną.

– Lena przy­szła po­ka­zać swój dy­plom – za­czął się tłu­ma­czyć Ma­rek.

– Dy­plom? A co skoń­czy­łaś? – za­py­tał przy­jem­niej­szym to­nem męż­czy­zna.

– Opie­kuna me­dycz­nego – od­po­wie­działa nieco śmie­lej, w końcu to jej prze­pustka do lep­szego świata.

– Opie­kun me­dyczny... – Za­my­ślił się. – Ktoś mó­wił, że po­trze­buje do ro­boty – za­sta­na­wiał się, prze­cze­su­jąc ręką rzad­kie włosy.

Lena otwo­rzyła sze­rzej oczy. Na chwilę wstrzy­mała od­dech. Serce przy­spie­szyło.

– No nie przy­po­mnę so­bie. – Mach­nął ręką.

Opa­dły jej ra­miona. Wy­pu­ściła po­wie­trze.

– Mu­szę wra­cać do pracy, mała. Za­dzwo­nię, jak skoń­czę – po­wie­dział Ma­rek.

Wra­cała do domu w do­brym hu­mo­rze. Po dro­dze mu­siała wstą­pić do bi­blio­teki i to wła­śnie myśl o tym miej­scu spra­wiała, że była ra­do­sna. Ukła­dała w gło­wie plan. Na pen­dri­vie miała przy­go­to­wane nie­zbędne do­ku­menty. Te­raz po­trze­bo­wała ga­zety. Wstą­piła do kio­sku z prasą, wy­brała trzy naj­po­pu­lar­niej­sze ty­go­dniki re­gio­nalne i ru­szyła do kasy.

Wyj­mo­wała port­fel, w któ­rym miała ostat­nie pie­nią­dze, kiedy za­dzwo­nił jej te­le­fon.

– Prze­pra­szam – rze­kła do nie­zbyt przy­jem­nej ka­sjerki, która sro­gim wzro­kiem śle­dziła każdy jej ruch.

Ko­bieta prze­wró­ciła oczami.

– Przy­po­mniał so­bie! Dom po­mocy spo­łecz­nej po­trze­bo­wał opie­kuna – usły­szała, kiedy przy­ło­żyła te­le­fon do ucha. – Tylko to było w tam­tym ty­go­dniu – do­dał Ma­rek i szybko się roz­łą­czył.

Lena spoj­rzała na ka­sjerkę. Prze­łknęła ślinę. W mię­dzy­cza­sie cho­wała ko­mórkę do kie­szeni.

– Wie pani – za­częła nie­śmiało – chyba już nie po­trze­buję tych ga­zet.

– To czego gi­tarę za­wraca! – Ko­bieta pod­nio­sła głos, na co Lena au­to­ma­tycz­nie się sku­liła.

Odło­żyła szybko ga­zety na miej­sce, jesz­cze raz prze­pro­siła i wy­szła w po­śpie­chu.

W bi­blio­tece osie­dlo­wej czę­sto ko­rzy­stała z kom­pu­tera. Nie miała wła­snego. Na­nio­sła parę zmian w li­ście mo­ty­wa­cyj­nym, wy­dru­ko­wała kilka eg­zem­pla­rzy. CV przy­go­to­wała wcze­śniej. Miała to. Trzy­mała w rę­kach nie­zbędne do­ku­menty. Uśmiech­nęła się. Tego dnia uśmie­chała się czę­ściej niż w ciągu ostat­nich kilku ty­go­dni.

* * *

– Maro, piwko po ro­bo­cie? – za­gaił Łu­kasz.

– Nie, dzięki, dzi­siaj nie mogę. – Ma­rek się uśmiech­nął. – In­nym ra­zem – do­dał pod­eks­cy­to­wany. Nie mógł się do­cze­kać spo­tka­nia z dziew­czyną.

– Prze­pa­dłeś chło­pie – sko­men­to­wał Łu­kasz, jed­no­cze­śnie po­kle­pu­jąc kum­pla po ra­mie­niu.

Po­znali się w za­wo­dówce. Ra­zem po­szli na prak­tyki do Gru­bego – tak wszy­scy na­zy­wali ich szefa – zo­stali u niego do dziś i trzy­mają się ra­zem.

Wsiadł na ro­wer. Za­le­żało mu, by jak naj­szyb­ciej do­trzeć do domu, wsko­czyć pod prysz­nic i spo­tkać się z Leną. W końcu dziś było jej święto. Chciał się za­cho­wać jak praw­dziwy męż­czy­zna. Wszedł ostroż­nie do domu. Na­tych­miast do­pa­dły go naj­młod­sze sio­stry – bliź­niaczki. Przy­tu­lił je i za­raz po­ła­sko­tał, żeby uwol­nić się od nich.

– Do­bra, ucie­kaj­cie, bo nie mam czasu.

Na te słowa z kuchni wy­szła jego mama. Jak zwy­kle umę­czona.

– A do­kąd to się spie­szysz? Do­piero wsze­dłeś – spy­tała spo­koj­nie, jed­nak z wy­czu­walną pre­ten­sją w gło­sie.

– Dziś Lena zdo­była dy­plom, mamo. Chcę ją gdzieś za­brać – tłu­ma­czył, sam nie wie­dząc dla­czego.

– My­śla­łam, że mi tro­chę po­mo­żesz przy dzie­ciach – po­wie­działa matka z miną cier­pięt­nicy.

Znowu to samo – po­my­ślał. Ale to są wa­sze dzieci, nie moje!

Czy na­prawdę tego nie ro­zu­mieli, że ma wła­sne ży­cie i prawo de­cy­do­wa­nia o so­bie?

– Wła­śnie! – Z du­żego po­koju do­biegł głos ojca.

Ma­rek spoj­rzał na niego, choć wcale nie mu­siał – ob­raz taki sam jak zwy­kle. Umę­czony po ro­bo­cie oj­ciec le­żał roz­wa­lony na fo­telu, z no­gami skrzy­żo­wa­nymi na ni­skiej, po­ły­sku­ją­cej sta­ro­mod­nej ła­wie.

– Trzeba po­móc matce!

Ża­ło­sne – sko­men­to­wał w my­ślach.

Oj­ciec, tra­dy­cyj­nie, po swoim wiel­kim prze­mó­wie­niu się­gnął po ga­zetę, by po­now­nie ją roz­ło­żyć przed no­sem i za­czy­tać się w ja­kimś ar­ty­kule. Wszystko po to, by wy­łą­czyć się z ży­cia ro­dzin­nego i od­ciąć od co­dzien­nych spraw.

Nie cier­piał tego wi­doku. Nie cier­piał tego, że ni­gdy go z nimi nie było, na­wet je­śli sie­dział tu, w tym swoim fo­telu. Nie cier­piał tego, że cią­gle ro­bił matce dzieci, nie wspo­mi­na­jąc o tym, że nie ro­bił tego ci­cho. Za­po­mi­nał, że w domu są też już do­ro­słe dzieci i wie­dzą, skąd się wzięły. Nie ro­zu­miał też w tej kwe­stii matki. Dla­czego się nie za­bez­pie­czała? Bliź­niaki miały już po cztery lata, oprócz nich było ich jesz­cze czworo. Miał na­dzieję, że wię­cej ro­dzeń­stwa mieć nie bę­dzie. I miał na­dzieję, że po ojcu odzie­dzi­czył tylko jedno: za­jawkę na maj­ster­ko­wa­nie przy sa­mo­cho­dach.

– Mamo. – Ma­rek wziął ko­bietę pod rękę i za­pro­wa­dził do kuchni. Po­sta­no­wił być sta­now­czy: – Wy­cho­dzę dzi­siaj.

– Na­prawdę nie wiem, czy ta dziew­czyna jest od­po­wied­nia dla cie­bie. – Ko­bieta skrzy­żo­wała ręce na pier­siach.

Znowu to samo. Opa­dły mu ra­miona. Nie po­tra­fił zro­zu­mieć, jak wie­rząca osoba może se­lek­cjo­no­wać lu­dzi na od­po­wied­nich bądź nie. Lep­szych i gor­szych. Na­daje się czy się nie na­daje? Jest do­bra czy zła? Ja­kimi ka­te­go­riami matka się su­ge­ro­wała? W czym we­dług sie­bie była lep­sza od Leny?

– I znowu bę­dziesz wy­da­wał pie­nią­dze! – kon­ty­nu­owała.

Przy­mknął oczy i wes­tchnął. Te­mat nu­mer dwa.

Tak, będę wy­da­wał swoje pie­nią­dze – po­my­ślał.

Nie ro­zu­miał, dla­czego mie­sięcz­nie ze swo­jej wy­płaty mu­siał od­da­wać pięć stów ro­dzi­com. Było mu wstyd z tego po­wodu. Miał na­dzieję, że nikt się ni­gdy o tym nie do­wie. Zwłasz­cza Lena i Łu­kasz.

* * *

Pe­da­ło­wał wście­kle, by się nie spóź­nić. Był zły, że je­chał na randkę ro­we­rem, był zły, że ro­dzice trak­tują go jak dziecko. Po­trze­bo­wał zmiany. Po­trze­bo­wał wy­rwać się z tej klatki, w któ­rej było mu za cia­sno. Chciał od­na­leźć prze­strzeń i nie­za­leż­ność. Po­mysł Leny po­do­bał mu się z każ­dym dniem co­raz bar­dziej. Nie chciał my­śleć o re­ak­cji ro­dzi­ców, kiedy już po­stawi ich przed fak­tem do­ko­na­nym.

Do­tarł na miej­sce. Ubrana była tak samo jak w ciągu dnia. Do­my­ślił się, że nie chciała wstą­pić do domu na­wet na chwilę, choćby po to, by się prze­brać. Ale za to, tak jak wcze­śniej, jej oczy błysz­czały ra­do­ścią.

– Ja­dłaś kie­dyś su­shi?

– Ni­gdy. – Spu­ściła wzrok z lek­kim za­kło­po­ta­niem.

– To bar­dzo do­brze się składa. Ja też nie. – Szcze­rze się uśmiech­nął.

Do­brze, że zro­bił re­zer­wa­cję. Cały ogró­dek przed re­stau­ra­cją był za­peł­niony, ale ich sto­lik z ta­bliczką „re­zer­wa­cja” cze­kał. Za­jęli miej­sca. Wpa­try­wali się w karty, nie ma­jąc po­ję­cia, co za­mó­wić. Wszystko było dla nich nowe, obce. W końcu wspól­nie zde­cy­do­wali, że we­zmą ze­staw dnia.

Lena nie­pew­nie roz­glą­dała się na boki. Lu­dzie za­jęci byli roz­mo­wami, ge­sty­ku­lo­wali, opo­wia­da­jąc, jak mi­nął im dzień, śmiali się, kon­su­mo­wali.

Bar­dzo rzadko by­wała w lo­ka­lach. Każde wyj­ście wią­zało się z wy­da­niem pie­nię­dzy, a z nimi było u niej kru­cho. Jesz­cze raz ro­zej­rzała się do­okoła. Nie pa­so­wała tu. Inne dziew­czyny były pewne sie­bie. Z za­lot­nymi spoj­rze­niami, uwo­dzi­ciel­skimi uśmie­chami o czymś opo­wia­dały, z wdzię­kiem po­pra­wiały włosy, ko­lo­rowe pa­znok­cie co rusz wy­stu­ki­wały coś waż­nego na kla­wia­tu­rach naj­mod­niej­szych i naj­droż­szych te­le­fo­nów. Ich ubra­nia też były inne. Zda­wała so­bie sprawę, że na wie­czór po­winna za­ło­żyć coś in­nego, może tro­chę od­waż­niej­szego, sek­sow­niej­szego, ale nie mo­gła tego zro­bić. Za­sta­na­wiała się, ja­kie ży­cie mają te dziew­czyny. Jaką mają sy­tu­ację w domu? Cza­sami ma­rzyła, by móc pod­pa­trzyć cho­ciaż tylko przez chwilę, jak wy­gląda co­dzien­ność w zwy­kłych, nor­mal­nych do­mach. Czy matki sie­dzą wie­czo­rami z cór­kami przy go­rą­cej her­ba­cie w kuchni i roz­ma­wiają o prze­pi­sach ku­li­nar­nych i przy­ja­ciół­kach? Czy oj­co­wie przy­cho­dzą wie­czo­rami do po­koju swo­ich có­rek i prze­strze­gają przed pierw­szymi chło­pa­kami? Po­smut­niała.

Po­czuła do­tyk. To Ma­rek się­gnął po jej dło­nie.

– Mała – spoj­rzał jej w oczy – od dziś za­czy­nasz nowe ży­cie. Wszystko się te­raz zmieni, zo­ba­czysz – po­wie­dział szcze­rze.

Bar­dzo w to wie­rzyła. Mu­siała. Miała swoje plany, swoje ma­rze­nia, które każ­dego wie­czoru, tuż przed za­śnię­ciem, roz­wi­jały się przed nią jak klatki z ja­kie­goś do­brego filmu. Kie­dyś czy­tała o po­tę­dze pod­świa­do­mo­ści i głę­boko w nią wie­rzyła.

– Dziś jest twój dzień – po­wtó­rzył.

Uśmiech­nęła się.

Lu­bił, kiedy się uśmie­chała, a jesz­cze bar­dziej, kiedy się śmiała, wła­śnie tak jak te­raz. Mo­co­wała się z pa­łecz­kami, by utrzy­mać je w dłoni dłu­żej niż przez kilka se­kund.

– Do ju­tra się nie na­uczę – prych­nęła.

Za­śmiał się. Śmiały się też jego oczy. Dzięki niej. Dzięki jej ra­do­ści.

– Jesz­cze mu­simy na­uczyć się tym chwy­tać su­shi i do­star­czać je w ca­ło­ści do buzi!

– To nie­moż­liwe.

Odło­żyła pa­łeczki i za­częła się gło­śno śmiać. Mu­siała wy­trzeć łzy, które po­pły­nęły jej z oczu. Kiedy spo­glą­dała na in­nych, wy­da­wało się to ta­kie pro­ste.

– Pod­daję się. – Ma­rek też odło­żył pa­łeczki roz­ba­wiony.

– Zróbmy so­bie chwilę prze­rwy i spró­bujmy jesz­cze raz. – Mó­wiąc to, roz­pro­sto­wała ręce.

– Je­stem głodny! – Wlał na ta­lerz ja­kiś sos, pod­pa­trzyw­szy, co ro­bią inni.

– My­ślisz, że się tym naj­esz?

– Naj­wy­żej po su­shi pój­dziemy na ke­baba.

Do­bry hu­mor ich nie opusz­czał. Ma­rek chwy­cił rolkę su­shi, za­nu­rzył w so­sie, by po chwili de­lek­to­wać się jego sma­kiem.

– Mu­sisz tego spró­bo­wać!

Spoj­rzała prze­ra­żona na wielki ka­wa­łek, który Ma­rek za­mie­rzał wpa­ko­wać jej do ust.

– Tego się nie kroi – po­wie­dział ści­szo­nym gło­sem, tak, by inni nie sły­szeli.

Krę­ciła prze­cząco głową, nie mo­gąc prze­stać się śmiać. Niby jak miała to po­łknąć?! Dys­kret­nie zer­k­nęła na in­nych. Ma­rek miał ra­cję.

Od dziś za­czy­nam nowy roz­dział ży­cia. Czas start – po­my­ślała Lena i otwo­rzyła usta.

Nie mo­gła so­bie po­ra­dzić z tą wielką por­cją. Wy­obra­żała so­bie, jak musi wy­glą­dać. Jak cho­mik. Chciało jej się śmiać. Za­kryła dło­nią usta i sku­piła się na prze­gry­za­niu i po­ły­ka­niu. Su­shi było pyszne, a ten sos mo­gła do­da­wać do każ­dego po­siłku.

To był ich wie­czór. De­gu­sto­wali nowe smaki. De­lek­to­wali się. Oby­dwoje ma­rzyli o lep­szym ży­ciu. Obie­cy­wali so­bie, że się­gną po swoje ma­rze­nia. Ra­zem. Jedno przy dru­gim. Po­trze­bo­wali tylko prze­strzeni i wspar­cia, czyli sie­bie na­wza­jem.

Jesz­cze raz rzu­ciła okiem na ogró­dek. Tym ra­zem nie pa­trzyła na lu­dzi. Jej wzrok za­trzy­mał się na pięk­nych, ko­lo­ro­wych sur­fi­niach, które ota­czały re­stau­ra­cyjne pa­tio. Ko­chała kwiaty, ale te­raz nie mo­gła so­bie na nie po­zwo­lić. Nie na ta­kie ilo­ści, o ja­kich ma­rzyła. Wie­działa, że kie­dyś, kiedy bę­dzie miała wła­sny kąt, bę­dzie w nim zie­lono, cie­pło i przy­tul­nie. Ko­chała skrzy­dło­kwiaty, za­mio­kul­kasy, he­dery czy alo­ka­zje. Zie­leń ko­ja­rzyła jej się z bez­pie­czeń­stwem, a tego bra­ko­wało jej naj­bar­dziej.

Z prze­my­śleń wy­rwał ją gło­śny śmiech dziew­czyn z są­sied­niego sto­lika. Za­my­śliła się.

– Czy nas coś nie omija? – Sama nie wie­działa, kiedy wy­po­wie­działa te słowa.

Ma­rek po­dą­żył za wzro­kiem Leny. Po­now­nie się­gnął po jej rękę. Ich dło­nie się spo­tkały.

– My­ślę, że wszystko jesz­cze przed nami. Nic stra­co­nego.

Spoj­rzała na niego z wdzięcz­no­ścią.

– Masz ra­cję.

Wra­cali nie­spiesz­nie do do­mów. Ma­rek jedną ręką pro­wa­dził ro­wer, drugą trzy­mał dłoń Leny. Był cie­pły wie­czór. Nie­przy­jemny dreszcz prze­biegł dziew­czy­nie po ple­cach, kiedy zbli­żali się do jej bloku.

– Je­dziesz tam ju­tro? – spy­tał.

– Tak – od­po­wie­działa pewna sie­bie.

– Trzy­mam kciuki, pani opie­kun.

– Trzy­maj mocno.

Przy­tu­lił ją. Tyle by dała, by trwać w tym uści­sku jak naj­dłu­żej. Albo na za­wsze. Byle tylko nie iść na górę.

Otwo­rzyła drzwi do klatki klu­czem. Nie chciała ha­ła­so­wać wbi­ja­niem kodu do do­mo­fonu. Na klatce scho­do­wej zdjęła buty i na pal­cach wspi­nała się po scho­dach. Po­woli i jak naj­ci­szej wkła­dała klucz do zamka. Prze­krę­ciła go. Z miesz­ka­nia nie do­cho­dziły żadne dźwięki. Było ci­cho i ciemno. To był do­bry znak. Ostroż­nie za­mknęła drzwi wej­ściowe i na pal­cach po­szła do swo­jego po­koju. Za­mknęła za sobą drzwi obite płytą i do­piero wtedy włą­czyła świa­tło. Za­wsze kiedy wi­działa tę płytę, wsta­wioną za­miast zwy­kłej szyby, gę­sia skórka po­ja­wiała się jej na rę­kach. Wspo­mnie­nia wra­cały. Za­sta­wiła drzwi fo­te­lem. Ode­tchnęła z ulgą i po­de­szła do okna. Po­ma­chała Mar­kowi na znak, że jest bez­pieczna. Taką mieli umowę. Pa­trzyła przez chwilę, jak jej chło­pak znika za blo­kami. Prze­brała się w pi­żamę. Wy­jęła z szafy inną, tro­chę lep­szą ko­szulę, choć też ku­pioną na szma­tach, i po­wie­siła na drzwiach me­bla ra­zem ze spodniami, które miała na so­bie dzi­siaj.

W końcu le­żała w swoim łóżku. Miała dy­plom. Uśmie­chała się. Stre­so­wała się ju­trzej­szą wi­zytą w domu opieki, ale te­raz miała wra­że­nie, że może wszystko. Się­gnęła po naj­waż­niej­szy przed­miot w po­koju, sto­jący na sto­liku noc­nym. Stara ramka z je­dy­nym zdję­ciem jej babci. Po­gła­dziła po­ry­so­waną szybkę, jakby chciała do­tknąć sta­ruszki, i szep­nęła:

– Trzy­maj za mnie kciuki.

Z tą my­ślą za­snęła.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki