Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
118 osób interesuje się tą książką
Dzień, w którym Lena odbiera dyplom opiekuna medycznego, ma być początkiem lepszego życia. Usamodzielni się i wyprowadzi z domu, od pijącego ojca i współuzależnionej matki. Los w końcu zaczyna jej sprzyjać: dostaje pracę w domu opieki i wprowadza się z Markiem do wynajętej kawalerki, gdzie może hodować swoje ukochane rośliny. W pracy Lena się spełnia, ma cel: dotrzeć do jednej z podopiecznych, pani Zofii, która uparcie milczy i nie wypuszcza z rąk tajemniczego zawiniątka. Wszystko powoli się układa.
W jednym momencie ta układanka się rozsypuje, a wybory, przed którymi stanie Lena, nie będą należeć do łatwych. Niespodziewane wsparcie dostanie od pani Zofii. Niewidzialna nić porozumienia, która połączy kobiety, przeistoczy się w coś trwałego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 249
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkie postacie i wydarzenia opisane w książce są fikcyjne. Wszelkie podobieństwo do osób żyjących jest przypadkowe.
Niezmiennie Hani, Jasiowi i Jarkowi
Bóg nie może być wszędzie,
dlatego wynalazł matkę
Matthew Arnold
Prolog
Była na pogrzebie własnej matki. Trumnę powoli opuszczano do głębokiego dołu.
Byłyśmy tak blisko siebie – pomyślała – a jednocześnie takie obce.
Kochała ją i jej nienawidziła. Żałowała jej, ale nie współczuła. Sama siebie nie poznawała w tej chwili. Targały nią skrajne emocje, a to wszystko przez ostatnie wydarzenia w jej życiu, przez prawdę, której się dowiedziała.
Czuła na sobie wzrok tych kilku osób, które pofatygowały się, by przyjść i pożegnać jej matkę. Nagle coś zimnego i mokrego spadło na jej twarz. Spojrzała w niebo. Zaczął kropić deszcz.
To dobrze – stwierdziła w myślach. To zamiast moich łez, które nie chcą się pojawić. A może to ty płaczesz? Może jesteś już tam, na górze, i zrozumiałaś, co zrobiłaś? Lub to, czego właściwie nie zrobiłaś...
Schyliła się po garść ziemi. Zimna była i mokra. Przesypywała jej się przez palce. W końcu sypnęła. Odgłos uderzenia o trumnę sprawił, że zamarła. Wściekła była na nią. Za całe swoje życie. Ale z miłości do niej pragnęła rzucić się w ten dół i przytulić do tych desek, które zasypywane były ziemią. Chociaż raz się przytulić...
1
Lena Kowalska trzymała w ręku dyplom opiekuna medycznego. Czuła, że ma u stóp cały świat. Miała wrażenie, że złapała Pana Boga za nogi.
Świat stoi przede mną otworem – pomyślała.
Wierzyła, że dyplom jest pierwszym krokiem do otwarcia nowego rozdziału, rozpoczęcia lepszego życia, którego tak bardzo potrzebowała.
Było piękne, ciepłe czerwcowe południe. Tłum młodych ludzi ubranych na galowo powoli się rozchodził. Wszyscy zebrani dziś w szkole odbierali dyplomy, niczym przepustki do lepszego świata. W oczach niektórych kolegów i koleżanek widziała szczęście, dumę i wizję kariery, którą mieli przed sobą. Inni, niewzruszeni, trzymając dyplomy jak zwykłe kartki, udawali się do swoich domów, by wieść życie takie, jak dotychczas.
Czy jako opiekun medyczny można zrobić karierę? To nie było dla niej ważne. Marzyła, by wyprowadzić się z domu, a dyplom, który trzymała w rękach, sprawiał, że była coraz bliżej spełnienia swoich pragnień. To nie było zwykłe marzenie, jak każdej młodej dziewczyny, ani żadne fanaberie czy zachcianki. Lena naprawdę wierzyła, że jego realizacja uratuje jej życie.
Z uczuciem żalu pomyślała, że zawsze chciała być pielęgniarką. Wiedziała jednak, że opiekuna medycznego zrobi szybciej, a zależało jej na czasie. I to bardzo.
Obejrzała się, by rzucić na szkołę ostatnie spojrzenie. Uśmiechnęła się na myśl, co ją czeka w najbliższym czasie. Wzięła głęboki oddech, odwróciła się i ruszyła przed siebie. Musiała pokazać mu ten dyplom. Był najważniejszą osobą w jej życiu. Miała nadzieję, że nie będzie zły, kiedy przyjdzie do niego do pracy. Mieszane uczucia na chwilę zasiały ziarno niepewności, jednak radość wzięła górę. Szybkim krokiem zmierzała do zakładu, w którym pracował Marek. Pomyślała o swojej matce. Zadzwonić do niej? Wysłać wiadomość? Poinformować o tym, że spełniła swoje marzenie? Tak szybko, jak wpadła na ten pomysł, tak szybko go odrzuciła.
Im była bliżej, tym głośniej i wyraźniej słyszała dobiegającą z warsztatu muzykę. Budynek był stary i niewielki. Na parkingu roiło się od samochodów. Garaż, w którym naprawiano auta, był otwarty na oścież. Wiedziała, że w środku jest bardzo gorąco. Marek nieraz jej o tym opowiadał.
Weszła na podwórko przez otwartą bramę, na placu kręciło się kilku mężczyzn w różnym wieku, wszyscy w takich samych ubraniach roboczych. Była tutaj pierwszy raz. To miejsce było takie, jak opisywał je Marek. W końcu go zobaczyła: chłopaka, który dawał jej nadzieję, że życie może być inne. To właśnie z nim chciała zbudować lepsze jutro.
– Marek!
Muzyka dobiegająca z garażu zagłuszała ją.
– Marek! – krzyknęła głośniej.
Usłyszał ją ktoś inny. Zerknął na nią i palcem pokazała na Marka. Po chwili wszyscy spojrzeli w jej stronę. Stanęła zmieszana. Nie lubiła być w centrum zainteresowania. Przyzwyczajona była do cienia, bo to w nim żyła. Na uboczu, w cieniu, po cichu. Niezauważalna. Widziała zaskoczenie w jego oczach. Ale kiedy się uśmiechnął i zaczął iść w jej kierunku, wszystkie obawy, że niepotrzebnie tu przyszła, zniknęły.
– Mam dyplom! – Prawie krzyknęła, rzucając się Markowi w ramiona. Była szczęśliwa.
Muzyka przycichła, a z garażu dało się słyszeć pogwizdywanie i śmiechy kolegów.
Przytulił ją. Dobrze wiedział, ile dla Leny znaczy ten dyplom. Bardzo dobrze znał jej plany na przyszłość. Sam też był ich częścią.
– Mała! Gratuluję ci. – Patrzył na nią ciepło.
– Młody! Znowu przerwa? – ryknął jakiś głos za nimi.
Marek puścił Lenę, zrobił krok do tyłu i speszony zerknął za siebie.
– Szefie, to moja dziewczyna.
– Dzień dobry – wtrąciła zawstydzona.
Przed nią stał pewny siebie facet w takim samym ubraniu jak reszta. Robocze ogrodniczki opinały się niebezpiecznie na jego dużym brzuchu. Można było odnieść wrażenie, że guziki od koszuli za chwilę odpadną.
– Lena przyszła pokazać swój dyplom – zaczął się tłumaczyć Marek.
– Dyplom? A co skończyłaś? – zapytał przyjemniejszym tonem mężczyzna.
– Opiekuna medycznego – odpowiedziała nieco śmielej, w końcu to jej przepustka do lepszego świata.
– Opiekun medyczny... – Zamyślił się. – Ktoś mówił, że potrzebuje do roboty – zastanawiał się, przeczesując ręką rzadkie włosy.
Lena otworzyła szerzej oczy. Na chwilę wstrzymała oddech. Serce przyspieszyło.
– No nie przypomnę sobie. – Machnął ręką.
Opadły jej ramiona. Wypuściła powietrze.
– Muszę wracać do pracy, mała. Zadzwonię, jak skończę – powiedział Marek.
Wracała do domu w dobrym humorze. Po drodze musiała wstąpić do biblioteki i to właśnie myśl o tym miejscu sprawiała, że była radosna. Układała w głowie plan. Na pendrivie miała przygotowane niezbędne dokumenty. Teraz potrzebowała gazety. Wstąpiła do kiosku z prasą, wybrała trzy najpopularniejsze tygodniki regionalne i ruszyła do kasy.
Wyjmowała portfel, w którym miała ostatnie pieniądze, kiedy zadzwonił jej telefon.
– Przepraszam – rzekła do niezbyt przyjemnej kasjerki, która srogim wzrokiem śledziła każdy jej ruch.
Kobieta przewróciła oczami.
– Przypomniał sobie! Dom pomocy społecznej potrzebował opiekuna – usłyszała, kiedy przyłożyła telefon do ucha. – Tylko to było w tamtym tygodniu – dodał Marek i szybko się rozłączył.
Lena spojrzała na kasjerkę. Przełknęła ślinę. W międzyczasie chowała komórkę do kieszeni.
– Wie pani – zaczęła nieśmiało – chyba już nie potrzebuję tych gazet.
– To czego gitarę zawraca! – Kobieta podniosła głos, na co Lena automatycznie się skuliła.
Odłożyła szybko gazety na miejsce, jeszcze raz przeprosiła i wyszła w pośpiechu.
W bibliotece osiedlowej często korzystała z komputera. Nie miała własnego. Naniosła parę zmian w liście motywacyjnym, wydrukowała kilka egzemplarzy. CV przygotowała wcześniej. Miała to. Trzymała w rękach niezbędne dokumenty. Uśmiechnęła się. Tego dnia uśmiechała się częściej niż w ciągu ostatnich kilku tygodni.
– Maro, piwko po robocie? – zagaił Łukasz.
– Nie, dzięki, dzisiaj nie mogę. – Marek się uśmiechnął. – Innym razem – dodał podekscytowany. Nie mógł się doczekać spotkania z dziewczyną.
– Przepadłeś chłopie – skomentował Łukasz, jednocześnie poklepując kumpla po ramieniu.
Poznali się w zawodówce. Razem poszli na praktyki do Grubego – tak wszyscy nazywali ich szefa – zostali u niego do dziś i trzymają się razem.
Wsiadł na rower. Zależało mu, by jak najszybciej dotrzeć do domu, wskoczyć pod prysznic i spotkać się z Leną. W końcu dziś było jej święto. Chciał się zachować jak prawdziwy mężczyzna. Wszedł ostrożnie do domu. Natychmiast dopadły go najmłodsze siostry – bliźniaczki. Przytulił je i zaraz połaskotał, żeby uwolnić się od nich.
– Dobra, uciekajcie, bo nie mam czasu.
Na te słowa z kuchni wyszła jego mama. Jak zwykle umęczona.
– A dokąd to się spieszysz? Dopiero wszedłeś – spytała spokojnie, jednak z wyczuwalną pretensją w głosie.
– Dziś Lena zdobyła dyplom, mamo. Chcę ją gdzieś zabrać – tłumaczył, sam nie wiedząc dlaczego.
– Myślałam, że mi trochę pomożesz przy dzieciach – powiedziała matka z miną cierpiętnicy.
Znowu to samo – pomyślał. Ale to są wasze dzieci, nie moje!
Czy naprawdę tego nie rozumieli, że ma własne życie i prawo decydowania o sobie?
– Właśnie! – Z dużego pokoju dobiegł głos ojca.
Marek spojrzał na niego, choć wcale nie musiał – obraz taki sam jak zwykle. Umęczony po robocie ojciec leżał rozwalony na fotelu, z nogami skrzyżowanymi na niskiej, połyskującej staromodnej ławie.
– Trzeba pomóc matce!
Żałosne – skomentował w myślach.
Ojciec, tradycyjnie, po swoim wielkim przemówieniu sięgnął po gazetę, by ponownie ją rozłożyć przed nosem i zaczytać się w jakimś artykule. Wszystko po to, by wyłączyć się z życia rodzinnego i odciąć od codziennych spraw.
Nie cierpiał tego widoku. Nie cierpiał tego, że nigdy go z nimi nie było, nawet jeśli siedział tu, w tym swoim fotelu. Nie cierpiał tego, że ciągle robił matce dzieci, nie wspominając o tym, że nie robił tego cicho. Zapominał, że w domu są też już dorosłe dzieci i wiedzą, skąd się wzięły. Nie rozumiał też w tej kwestii matki. Dlaczego się nie zabezpieczała? Bliźniaki miały już po cztery lata, oprócz nich było ich jeszcze czworo. Miał nadzieję, że więcej rodzeństwa mieć nie będzie. I miał nadzieję, że po ojcu odziedziczył tylko jedno: zajawkę na majsterkowanie przy samochodach.
– Mamo. – Marek wziął kobietę pod rękę i zaprowadził do kuchni. Postanowił być stanowczy: – Wychodzę dzisiaj.
– Naprawdę nie wiem, czy ta dziewczyna jest odpowiednia dla ciebie. – Kobieta skrzyżowała ręce na piersiach.
Znowu to samo. Opadły mu ramiona. Nie potrafił zrozumieć, jak wierząca osoba może selekcjonować ludzi na odpowiednich bądź nie. Lepszych i gorszych. Nadaje się czy się nie nadaje? Jest dobra czy zła? Jakimi kategoriami matka się sugerowała? W czym według siebie była lepsza od Leny?
– I znowu będziesz wydawał pieniądze! – kontynuowała.
Przymknął oczy i westchnął. Temat numer dwa.
Tak, będę wydawał swoje pieniądze – pomyślał.
Nie rozumiał, dlaczego miesięcznie ze swojej wypłaty musiał oddawać pięć stów rodzicom. Było mu wstyd z tego powodu. Miał nadzieję, że nikt się nigdy o tym nie dowie. Zwłaszcza Lena i Łukasz.
Pedałował wściekle, by się nie spóźnić. Był zły, że jechał na randkę rowerem, był zły, że rodzice traktują go jak dziecko. Potrzebował zmiany. Potrzebował wyrwać się z tej klatki, w której było mu za ciasno. Chciał odnaleźć przestrzeń i niezależność. Pomysł Leny podobał mu się z każdym dniem coraz bardziej. Nie chciał myśleć o reakcji rodziców, kiedy już postawi ich przed faktem dokonanym.
Dotarł na miejsce. Ubrana była tak samo jak w ciągu dnia. Domyślił się, że nie chciała wstąpić do domu nawet na chwilę, choćby po to, by się przebrać. Ale za to, tak jak wcześniej, jej oczy błyszczały radością.
– Jadłaś kiedyś sushi?
– Nigdy. – Spuściła wzrok z lekkim zakłopotaniem.
– To bardzo dobrze się składa. Ja też nie. – Szczerze się uśmiechnął.
Dobrze, że zrobił rezerwację. Cały ogródek przed restauracją był zapełniony, ale ich stolik z tabliczką „rezerwacja” czekał. Zajęli miejsca. Wpatrywali się w karty, nie mając pojęcia, co zamówić. Wszystko było dla nich nowe, obce. W końcu wspólnie zdecydowali, że wezmą zestaw dnia.
Lena niepewnie rozglądała się na boki. Ludzie zajęci byli rozmowami, gestykulowali, opowiadając, jak minął im dzień, śmiali się, konsumowali.
Bardzo rzadko bywała w lokalach. Każde wyjście wiązało się z wydaniem pieniędzy, a z nimi było u niej krucho. Jeszcze raz rozejrzała się dookoła. Nie pasowała tu. Inne dziewczyny były pewne siebie. Z zalotnymi spojrzeniami, uwodzicielskimi uśmiechami o czymś opowiadały, z wdziękiem poprawiały włosy, kolorowe paznokcie co rusz wystukiwały coś ważnego na klawiaturach najmodniejszych i najdroższych telefonów. Ich ubrania też były inne. Zdawała sobie sprawę, że na wieczór powinna założyć coś innego, może trochę odważniejszego, seksowniejszego, ale nie mogła tego zrobić. Zastanawiała się, jakie życie mają te dziewczyny. Jaką mają sytuację w domu? Czasami marzyła, by móc podpatrzyć chociaż tylko przez chwilę, jak wygląda codzienność w zwykłych, normalnych domach. Czy matki siedzą wieczorami z córkami przy gorącej herbacie w kuchni i rozmawiają o przepisach kulinarnych i przyjaciółkach? Czy ojcowie przychodzą wieczorami do pokoju swoich córek i przestrzegają przed pierwszymi chłopakami? Posmutniała.
Poczuła dotyk. To Marek sięgnął po jej dłonie.
– Mała – spojrzał jej w oczy – od dziś zaczynasz nowe życie. Wszystko się teraz zmieni, zobaczysz – powiedział szczerze.
Bardzo w to wierzyła. Musiała. Miała swoje plany, swoje marzenia, które każdego wieczoru, tuż przed zaśnięciem, rozwijały się przed nią jak klatki z jakiegoś dobrego filmu. Kiedyś czytała o potędze podświadomości i głęboko w nią wierzyła.
– Dziś jest twój dzień – powtórzył.
Uśmiechnęła się.
Lubił, kiedy się uśmiechała, a jeszcze bardziej, kiedy się śmiała, właśnie tak jak teraz. Mocowała się z pałeczkami, by utrzymać je w dłoni dłużej niż przez kilka sekund.
– Do jutra się nie nauczę – prychnęła.
Zaśmiał się. Śmiały się też jego oczy. Dzięki niej. Dzięki jej radości.
– Jeszcze musimy nauczyć się tym chwytać sushi i dostarczać je w całości do buzi!
– To niemożliwe.
Odłożyła pałeczki i zaczęła się głośno śmiać. Musiała wytrzeć łzy, które popłynęły jej z oczu. Kiedy spoglądała na innych, wydawało się to takie proste.
– Poddaję się. – Marek też odłożył pałeczki rozbawiony.
– Zróbmy sobie chwilę przerwy i spróbujmy jeszcze raz. – Mówiąc to, rozprostowała ręce.
– Jestem głodny! – Wlał na talerz jakiś sos, podpatrzywszy, co robią inni.
– Myślisz, że się tym najesz?
– Najwyżej po sushi pójdziemy na kebaba.
Dobry humor ich nie opuszczał. Marek chwycił rolkę sushi, zanurzył w sosie, by po chwili delektować się jego smakiem.
– Musisz tego spróbować!
Spojrzała przerażona na wielki kawałek, który Marek zamierzał wpakować jej do ust.
– Tego się nie kroi – powiedział ściszonym głosem, tak, by inni nie słyszeli.
Kręciła przecząco głową, nie mogąc przestać się śmiać. Niby jak miała to połknąć?! Dyskretnie zerknęła na innych. Marek miał rację.
Od dziś zaczynam nowy rozdział życia. Czas start – pomyślała Lena i otworzyła usta.
Nie mogła sobie poradzić z tą wielką porcją. Wyobrażała sobie, jak musi wyglądać. Jak chomik. Chciało jej się śmiać. Zakryła dłonią usta i skupiła się na przegryzaniu i połykaniu. Sushi było pyszne, a ten sos mogła dodawać do każdego posiłku.
To był ich wieczór. Degustowali nowe smaki. Delektowali się. Obydwoje marzyli o lepszym życiu. Obiecywali sobie, że sięgną po swoje marzenia. Razem. Jedno przy drugim. Potrzebowali tylko przestrzeni i wsparcia, czyli siebie nawzajem.
Jeszcze raz rzuciła okiem na ogródek. Tym razem nie patrzyła na ludzi. Jej wzrok zatrzymał się na pięknych, kolorowych surfiniach, które otaczały restauracyjne patio. Kochała kwiaty, ale teraz nie mogła sobie na nie pozwolić. Nie na takie ilości, o jakich marzyła. Wiedziała, że kiedyś, kiedy będzie miała własny kąt, będzie w nim zielono, ciepło i przytulnie. Kochała skrzydłokwiaty, zamiokulkasy, hedery czy alokazje. Zieleń kojarzyła jej się z bezpieczeństwem, a tego brakowało jej najbardziej.
Z przemyśleń wyrwał ją głośny śmiech dziewczyn z sąsiedniego stolika. Zamyśliła się.
– Czy nas coś nie omija? – Sama nie wiedziała, kiedy wypowiedziała te słowa.
Marek podążył za wzrokiem Leny. Ponownie sięgnął po jej rękę. Ich dłonie się spotkały.
– Myślę, że wszystko jeszcze przed nami. Nic straconego.
Spojrzała na niego z wdzięcznością.
– Masz rację.
Wracali niespiesznie do domów. Marek jedną ręką prowadził rower, drugą trzymał dłoń Leny. Był ciepły wieczór. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł dziewczynie po plecach, kiedy zbliżali się do jej bloku.
– Jedziesz tam jutro? – spytał.
– Tak – odpowiedziała pewna siebie.
– Trzymam kciuki, pani opiekun.
– Trzymaj mocno.
Przytulił ją. Tyle by dała, by trwać w tym uścisku jak najdłużej. Albo na zawsze. Byle tylko nie iść na górę.
Otworzyła drzwi do klatki kluczem. Nie chciała hałasować wbijaniem kodu do domofonu. Na klatce schodowej zdjęła buty i na palcach wspinała się po schodach. Powoli i jak najciszej wkładała klucz do zamka. Przekręciła go. Z mieszkania nie dochodziły żadne dźwięki. Było cicho i ciemno. To był dobry znak. Ostrożnie zamknęła drzwi wejściowe i na palcach poszła do swojego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi obite płytą i dopiero wtedy włączyła światło. Zawsze kiedy widziała tę płytę, wstawioną zamiast zwykłej szyby, gęsia skórka pojawiała się jej na rękach. Wspomnienia wracały. Zastawiła drzwi fotelem. Odetchnęła z ulgą i podeszła do okna. Pomachała Markowi na znak, że jest bezpieczna. Taką mieli umowę. Patrzyła przez chwilę, jak jej chłopak znika za blokami. Przebrała się w piżamę. Wyjęła z szafy inną, trochę lepszą koszulę, choć też kupioną na szmatach, i powiesiła na drzwiach mebla razem ze spodniami, które miała na sobie dzisiaj.
W końcu leżała w swoim łóżku. Miała dyplom. Uśmiechała się. Stresowała się jutrzejszą wizytą w domu opieki, ale teraz miała wrażenie, że może wszystko. Sięgnęła po najważniejszy przedmiot w pokoju, stojący na stoliku nocnym. Stara ramka z jedynym zdjęciem jej babci. Pogładziła porysowaną szybkę, jakby chciała dotknąć staruszki, i szepnęła:
– Trzymaj za mnie kciuki.
Z tą myślą zasnęła.