Kochankowie ze Stambułu - Budayicioglu Gülseren - ebook + książka
NOWOŚĆ

Kochankowie ze Stambułu ebook

Budayicioglu Gülseren

3,0

22 osoby interesują się tą książką

Opis

Burzliwe relacje, nieokiełznane namiętności, żar spalający kochanków

 

Atrakcyjna i elegancka Nalan żyje w imponującej rezydencji pośród bogactwa. Mimo luksusów, którymi się otacza, w jej pięknych, lecz przepełnionych smutkiem oczach kryje się samotność. Mąż nie okazuje kobiecie czułości ani uczuć. Brak bliskości doprowadza ją na skraj rozpaczy. Nie potrafi tak żyć
i rozpaczliwie szuka miłości. Zaczyna burzliwy romans z Hayrim, mężczyzną, który do tej pory był jej szoferem.

Kiedy Nalan rzuca się w wir namiętności, przestaje sobie radzić z emocjami
i trafia do psychoterapeutki. Opowiadając jej o swoich związkach, dociera do najbardziej bolesnych traum z dzieciństwa i odkrywa niezagojone rany, które od lat kształtowały jej wybory. Czy uda jej się odnaleźć siebie i zaufać na nowo?

 

Historia, która poruszy Twoje serce.

 

Pełen dynamiki i dramatyzmu romans dla miłośników miłosnych historii.


Książka dla fanek Złotego chłopaka i Narzeczonej ze Stambułu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 463

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (2 oceny)
0
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Gülseren Buday­i­cio­glu

Kochankowie ze Stam­bułu

tłu­macz: Ewa Rata­jczyk

Przed­mowa

Drodzy Czytel­nicy,

kiedy za­częłam pisać tę serię książek, czułam lekki niepokój, czy ktoś po nie sięg­nie, czy mnie zro­zu­mie i czy przesłanie, które chciałam wyrazić, zostanie odkryte i przyjęte. Teraz jed­nak mam świado­mość, że czytel­nicy ro­zu­mieją mnie na tyle, na ile ja zro­zu­mi­ałam ich.

Gdy widzi­ałam en­tuz­jazm, z jakim spotkał się serial telew­izyjny Nar­zeczona ze Stam­bułu, zrealizow­any na pod­stawie mo­jej książki Hayata Dön (Powrót do ży­cia), oraz zain­t­eresow­anie, z jakim oglądano sceny przed­stawiające ter­apię, naszła mnie myśl, że być może pow­in­nam nap­isać coś jeszcze.

Dla mnie, podob­nie jak dla więk­szości, bycie ro­zu­mi­anym jest czymś pięknym, ważnym i cennym.

Być może dlat­ego wśród moich dro­gich czytel­ników czuję się tak, jakbym przeby­wała z na­jlepszymi przy­ja­ciółmi. Zrodz­iła się między nami trudna do opis­ania więź. Przepływa między nami en­er­gia – piękna, pozyty­wna en­er­gia, która pod­nosi nas wszys­tkich na duchu.

Szczególne zain­t­eresow­anie wzbudz­iło po­jęcie „wzorca losu”. To nat­ur­alne, że ludzie in­teresują się swoją przyszłoś­cią i swoim losem. Możemy to nazwać pewną formą psy­cho­lo­gicznego wróżenia. Zwłaszcza kobi­ety cechuje zam­iłow­anie do wróżb. Moja kochana mama prze­powiadała mi przyszłość przy każdej filiżance kawy i za­wsze mówiła wspan­i­ałe rzeczy.

Prawie słyszę, jak zwracasz mi uwagę, że prze­pow­ied­nie nie za­wsze głoszą rzeczy wspan­i­ałe, ale ja skupiam się na tym, jak możemy zmi­enić te pesymistyczne za­pow­iedzi w coś pozyty­wnego. I muszę to wyjaśnić w taki sposób, abyś dz­ięki temu mógł zmi­enić swoje życie na lepsze.

Tak więc, czyta­jąc o ży­ciu i miłości oraz wzlotach i up­adkach Nalan, Hayriego, Türkân i dziew­czyny z ludu Lazów, głów­nych bo­haterów tej pow­ieści, czyta­jąc o ich ży­ciu i pozna­jąc wzorce ich losów, a także widząc, co los dla nich przy­go­tował i co mogli, a czego nie mogli zmi­enić w swoim ży­ciu, możesz spojrzeć na własne i spróbować zmi­enić to, czego w nim nie lu­b­isz.

Nasze społeczeństwo tworzą ludzie z bardzo róż­nych śro­dow­isk społeczno-kul­tur­ow­ych i o różnym statusie ma­teri­alnym, wszy­scy jed­nak mu­simy razem żyć. Ro­bot­nicy, mieszkańcy wsi, ludzie zamożni i ci bez grosza, wyk­ształ­ceni, mniej wyk­ształ­ceni… Oby­wa­tele tego samego kraju, podobni pod wieloma względ­ami, ale różn­iący się w in­nych as­pek­tach, ludzie z roz­maitymi naw­ykami i o odmi­ennym świ­ato­poglądzie… Oni często się w sobie za­ko­chują.

Co się stanie, jeśli chło­pak ze slum­sów i dziew­czyna, która wiedzie życie księżn­iczki w okaza­łej rezy­dencji, nies­podziewanie za­pałają do siebie uczu­ciem? Jaką cenę przyjdzie im za­pła­cić za tę miłość? Za­stanawiałeś się kiedyś nad tym?

Moje książki są przesiąknięte czymś, co nazy­wamy hüzün, uczu­ciem podobnym do mel­an­cholii, przygnębi­enia lub słodko-gorzkiego smutku. Za­pewne wiesz, że niew­iele możemy z nim zrobić; hüzün przenika wszys­tkie as­pekty ży­cia i, podob­nie jak miłość, jest uczu­ciem, które wszy­scy znamy, ale które trudno opisać słowami. W pędzącym, ogran­iczonym świecie być może po­trze­bujemy nieco więcej hüzün, nie sądzisz?

W tej książce opiszę wielką miłość, miłość, która przyprawia o szyb­sze bicie serca i za­równo siebie, jak i kochanków zami­enia w nagi płom­ień. Opowiem o cenie, jaką przyszło za nią za­pła­cić, a także opiszę roz­stanie, rozwidle­nie dróg, które poeci świ­ata często przyrówny­wali do śmierci. Wspól­nie poszukamy odpow­iedzi na py­tanie, co jest boleśniejsze: śmi­erć czy rozłąka.

Równie mocno jak rozłąka rani coś jeszcze: zdrada… W tej pow­ieści opiszę niew­i­erność i rany, które z jej po­wodu powstają w naszej duszy.

We wszys­tkich moich książkach opisuję his­torie prawdziwe, przeżyte, nap­isane przez życie i los. Rzecz jasna opow­ieści, które nie są wyt­worem wyo­braźni, są zu­pełnie inne niż te wymyślone, a ich za­kończenie jest nap­isane przez życie, nie przez autora.

Spędza­jąc całe dnie w poradni, słuchając his­torii roz­mai­tych ludzi, zdałam sobie sprawę z tego, że życie ma swoje własne poczucie spraw­ied­li­wości. Boskiej spraw­ied­li­wości… Żyjąc w sz­a­lonym biegu i nieus­tan­nie pędząc tam i z powro­tem, nie dostrzegamy jej. Chcemy widzieć spraw­ied­li­wość na­tych­mi­ast, od razu, w danej chwili, ale życie nie za­wsze spieszy się tak jak my. Z dużym wyprzedzeniem wie, co i kiedy zrobi.

Kara i na­groda przy­chodzą do nas poprzez emocje. Ludzkie życie jest przeży­wane w emoc­jach i przez emocje. Radości, szczęś­cia, bólu, straty i miłości doświad­czamy dz­ięki emoc­jom. Choćbyśmy byli pewni, że decyzje pode­jmujemy w opar­ciu o sk­ru­pu­latne przemyślenia i po należytym za­stanowieniu, na ogół decy­dują za nas emocje.

Nasz los się pisze, jeszcze zanim się urodz­imy. Przy­chodz­imy na świat w rodz­in­ach, które przy­go­towały się, by nas przyjąć i chronić, albo postanow­iły się od nas odwró­cić; w rodz­in­ach, które wyczekują naszego przyby­cia albo się go boją. Dorastamy w tych rodz­in­ach, jesteśmy w nich kształtow­ani i wi­erzymy w rzeczy, które przed­stawia nam się w nich jako prawdę. W tych domach ugruntow­ane w dzieciństwie przekon­ania, te, których jakimś trafem nigdy nie byliśmy w stanie zmi­enić i które wy­warły głęboki wpływ na nasze losy, wyryły się w naszych umysłach. To właśnie rodz­ina kształtuje nasze emocje: wzmac­nia nas albo rani i niszczy.

Co do ran… Czy nasze losy nie są pisane przez rany za­dane nam w rodzinie?

To nasze rany czynią z nas dyk­tat­orów, przy­wód­ców i bo­haterów, odkry­w­ców, wyn­alazców, świ­atowej sławy pis­arzy, kom­pozyt­orów i artys­tów; tworzą z nas pot­wory i morder­ców; mi­ażdżą nas, odrzu­cają i sprawiają, że czujemy się niekoch­ani, porzu­ceni i zdeptani; to również te rany sprawiają, że jesteśmy życz­liwi, trosk­liwi i współczujący…

To właśnie w naszych domach piszą się losy każdego z nas.

Pożary bólu z dzieciństwa niełatwo ugasić ani ich za­pom­nieć. Blizny nosimy do śmierci. W późniejszym okresie za­czy­namy emanować pozyty­wną lub negaty­wną en­er­gią, którą nas­iąknęliśmy we wczesnym dzieciństwie.

Nasze emocje, podob­nie jak wirusy, przyczyniają się do powst­awania epi­demii. Jeśli emanujemy gwałtownymi emoc­jami, to w naszym świecie sza­leje przemoc, miłość na­to­mi­ast obe­jmuje nas de­likat­nym, czułym uś­ciskiem.

Jeśli dziecko rodzi się w świecie, w którym jest niekochane i niech­ciane, w rodzinie, w której nie jest cen­ione i jest pozbawione god­nego za­ufania opiekuna, trudno mu w wieku dorosłym ufać i żyć spoko­jnie, szczęśli­wie, czer­piąc radość z tego, co niesie los. Choć dziecko nie ma na to żad­nego wpływu, życie już pier­wszego dnia odcina je od pięk­nych ścieżek, które się przed nim roztaczają. W późniejszym okresie ży­cia dziecko to próbuje wypełnić emoc­jon­alną pustkę inną treś­cią lub czyn­noś­ciami takimi jak za­k­upy, ob­jadanie się czy narkotyki.

Moi drodzy przy­ja­ciele, szczęście jest decyzją. Jeśli ktoś jest nieszczęśliwy, nic na świecie nie zdoła go uszczęśli­wić. Niemal słyszę, jak py­tacie: „A kto chciałby być nieszczęśliwy?”. Oczy­wiście nikt by tego nie chciał, ale jeśli za­b­rakło os­oby, która za­dałaby sobie trud i nauczyła dziecko, jak być szczęśli­wym, jego dusza nieus­tan­nie trwa w rozgoryczeniu; jeśli jego poczucie spraw­ied­li­wości zostało zach­wiane, to inni nie są w stanie sprawić, by taki człow­iek był szczęśliwy. To brak miłości sprawia, że ludzie są źli i wrogo nastawieni; często są oni po­godzeni ze swoim nieszczęś­ciem i gniewem. Tylko ten, kto naprawdę chce i wytrwale próbuje, będzie w stanie się zmi­enić.

Idąc przez życie potur­bow­ani i udręczeni, szybko za­pom­i­n­amy, że zdar­zają się dni, kiedy los bywa dla nas łaskawy.

Od mo­mentu nar­odzin gro­madz­imy niez­liczone uczu­cia i emocje, a wszys­tkie one się od siebie różnią. Emocje, nieza­leżnie od tego, jak je przeży­wamy, są jak pióropusze dymu o róż­nych odcie­niach i za­pachach. Gdybyśmy je wszys­tkie zamknęli w słoju, a później mocno nim wstrząs­nęli, wyłon­iłby się ko­lor naszego losu. Szukamy i zna­j­dujemy ścieżkę ży­cia przeple­cioną emoc­jami, których na­jczęś­ciej doświad­cza­liśmy w przeszłości. Innymi słowy, nieus­tan­nie zmuszamy się do ponownego przeży­wania bólów dzieciństwa. Ludzie i zdar­zenia się zmi­eniają, ale uczu­cia po­zostają takie same.

Po oczach na­tych­mi­ast roz­pozna­jemy ludzi, którzy poz­wolą nam ponownie przeżyć nasze dziecięce bóle. I za­ko­chujemy się w tych osobach. Jakby coś przy­ciągało nas do nich niczym magnes. Wyczuwamy coś szczegól­nego i nazy­wamy to przypadkiem lub zbiegiem okoliczności, choć nierz­a­dko wcale nim nie jest. Życie sprawia, że odna­j­dujemy tych ludzi.

Gdyby pien­iądze mo­gły uszczęśli­wiać, szczęśliwi na tym świecie byliby tylko bogaci. Pien­iądze za­pewniają kom­fort i wiele ułatwiają, ale nasze emocje szukają po­cieszenia gdzie in­dziej.

Ubóstwo samo w sobie jest, rzecz jasna, jednym ze źródeł nieszczęś­cia, ale jeśli nie jesteś bogaty, a mimo to w ten czy inny sposób udaje ci się prz­etrwać, to za­liczasz się do tych, którym na­jbliżej do szczęś­cia.

W każdym z nas skrywa się lew, ta idealna osoba, którą za­wsze chcieliśmy być, ale z jakiegoś po­wodu nie staliśmy się nią. Patrzymy na siebie z pog­ardą i oczer­niamy się, ponieważ nie jesteśmy tacy jak ten ideał. Ten wo­jown­iczy lew, nieus­tan­nie drap­iący, szturchający i gryzący, przestaje nam przeszkadzać, choćby tylko chwilowo, gdy jesteśmy za­koch­ani, ponieważ miłość jest tak wielka i tak spek­tak­u­larna, że może nawet posk­romić dzikie zwi­erzę. Jed­nak bywa również zdradziecka i szybko wyn­iszcza ludzi.

Często myślę, że gdybyśmy mieli więcej szczęśli­wych dzieci, które są dumą i radoś­cią rod­z­iców i które mo­gły liczyć na ws­parcie emoc­jon­alne, nasz kraj wy­glądałby zu­pełnie in­aczej. Mam szczerą nadzieję, że kole­jne pokolenia, wy­chow­ując swoje dzieci, będą o tym pam­iętały.

Aby wieść dobre życie, być szczęśli­wym i odnosić suk­cesy, należy za­wsze szukać nadziei i świ­atła. Wzmac­ni­anie pewności siebie u in­nych i dawanie im nadziei jest banal­nie proste. Możemy to robić, kiedy tylko chcemy. Ciepły uśmiech, pełen miłości dotyk, drobne gesty, które wyrażają troskę i miłość, wszys­tko to może sprawić, że ludzie, z którymi przeby­wamy, poczują się lepiej.

Fun­da­men­tem wszys­tkich dobrych rzeczy jest to, że ludzie czują się dobrze sami ze sobą. Te dobre rzeczy to spokój, szczęście, zdrowie i suk­ces.

Miłość naprawdę jest lekarstwem na wszys­tkie bolączki. Na­jnowsze badania sug­er­ują, że więk­szość nieulecza­l­nych chorób bierze się z braku miłości. A więc miłość może nawet powstrzymać śmi­erć…

Mieszkańcy naszego kraju różnią się od ludzi z in­nych kra­jów. Jesteśmy społeczeństwem, które uwiel­bia doświad­czać pełni emocji. Ja też taka jestem i cieszę się z tego, ponieważ ludzie oży­wają i żyją pełnią ży­cia tylko wtedy, gdy czują. Owszem, zdar­zają się pon­ure dni, ale są też dni za­lane jasnym, lśn­iącym świ­atłem.

Moi drodzy przy­ja­ciele, nap­isałam tę książkę na pod­stawie prawdzi­wych his­torii, dlat­ego dołożyłam wszelkich starań, aby ukryć prawdziwą tożsam­ość bo­haterów.

Jeśli moje książki przyczyn­iły się do tego, że choć jedna sekunda waszego ży­cia była odrobinę szczęśli­wsza i pełniejsza miłości, to jestem przeszczęśliwa.

Z wyrazami miłości i najser­deczniejszymi życzeniami dla każdego z was

dr Gülseren Budayıcıo­glu, psy­chi­atra Ank­ara 2019

1

Kiedy dot­arłam do kliniki, w oddali usłysz­a­łam muzykę. Był to bardzo stary ut­wór z cza­sów mo­jej młodości, jed­nak ludzie wciąż uwiel­biają go słuchać.

Jesteś dla mnie wszys­tkim…

Popadam w ek­scytację oraz mel­an­cholię jed­nocześnie i czuję się tak jak w cza­s­ach, gdy ta pi­osenka była prze­bojem: sil­niejsza, młod­sza i pełna wigoru. Przy­glądam się sobie w lus­trze windy. Może nie jestem już tak młoda jak kiedyś, ale wciąż mam dużo en­er­gii. Tę en­er­gię dają mi porad­nia i jej pacjenci, którzy wkrótce, jeden za dru­gim, za­czną przekraczać jej próg. Choć przy­chodzą do mnie głównie ze smut­nymi i pon­urymi his­tori­ami, błysk, który widzę w ich oczach, gdy opuszczają gabinet, nie przestaje mnie za­dzi­wiać i uskrzydlać.

Wchodzę do holu i kier­ując się do gabin­etu, posyłam uśmiech rejestrat­orkom, które wstają i odwza­jem­niają go na mój widok. Zobaczymy, kto się dziś zjawi, by opow­iedzieć mi, jakie figle spłatał mu los. Zobaczymy, kto przyjdzie zwi­erzyć mi się ze swoich nieszczęść i bólu.

Gdy siedzę przy bi­urku i wyciągam rękę w stronę sza­fek z dok­u­mentami po mo­jej lewej stronie, by wyjąć teczkę, do gabin­etu wpada Tuna, trzyma­jąc szk­lankę wody i nie ron­iąc ani kropli. Czytel­nicy poprzed­nich książek za­pewne wiedzą, że Tuna to moja prawa ręka, na­jlepsza asys­tentka, jaką mo­głabym sobie wymar­zyć. Jak to możliwe, że ktoś tak pulchny jest tak zwinny? Ja, na przykład, nigdy nie byłam tak zręczna. Pam­iętam, jak nauczy­cielka wuefu ustaw­iła nas w szeregu i kazała robić salto na gu­mow­ych matach. To była dla mnie tor­tura, a gdybym poprosiła Tunę, by wykon­ała salto tutaj, na dy­wanie, nie mi­ałaby z tym prob­lemu, mimo wieku i budowy ciała…

Wiem, że jeśli pod­niosę głowę, za­cznie mówić, więc siedzę po­chylona. Biorę od niej szk­lankę i wyp­i­jam wodę jednym haustem. Jest lodowata, za­wsze taką piję. Słońce czy deszcz, bez względu na porę roku, lu­bię się napić lodowa­tej wody. Kiedy odstawiam szk­lankę na bi­urko, Tuna stoi przede mną wyczekująco, z tru­dem powstrzymując pod­niecenie. Na­jwyraźniej ma do pow­iedzenia coś ważnego. Ze spuszczoną głową proszę:

– Tuna, zrób salto na tym dy­wanie.

Po chwili obie parskamy śmie­chem.

– Musi się pani nieźle nudzić, skoro prosi mnie pani o coś takiego!

– Zrobiłabyś to, prawda? Gdybym poprosiła cię serio?

– Oczy­wiście! To prze­cież nic złego!

– No pewnie. A teraz mi zdradź, co chcesz pow­iedzieć.

– Przed gabin­e­tem czeka kobi­eta, pani Nalan. Bardzo wyt­worna! Przy­po­m­ina ak­t­orkę ze starych filmów, wie pani, taką w stylu Filiz Akın. Ale ub­rana jest dzi­wacznie. Może to nowa moda, za di­abła się nie znam. Ma na sobie czarną koronkową suknię do ziemi ze wstawkami z czarnej tkan­iny, w jed­nej ręce trzyma ogromny wach­larz, a w dru­giej torebkę. Nawet jej fryzura wydaje się staroświecka. Wie pani co? Wy­gląda, jakby ktoś ją ściągnął z tronu i przy­wlókł tu siłą. Brak­uje tylko dam dworu.

– Tuna, co ty opowia­dasz? Można by pomyśleć, że to postać z ba­jki! Skąd ty bierzesz te his­torie?

– Z ba­jki? Zro­zu­mie pani, co mam na myśli, kiedy ją pani zobaczy. Jest dzi­wna… Nie wiem, co tak wkur­zyło fa­ceta obok niej, ale wy­glądał, jakby miał ochotę pobić ją tym jej wach­lar­zem. Biedaczkę dopadło jakieś za­łamanie ner­wowe. Na szczęście wk­roczyłam do ak­cji i trochę ich uspokoiłam. Człow­iek się nie spodziewa takiego zachow­ania po kobiecie takiej jak ona. Zro­zu­mie pani, kiedy ją pani zobaczy. Po­zostali pacjenci nie wiedzieli, gdzie podziać wzrok. W końcu za­częli się na nich gapić, jakby oglądali tel­enow­elę! Ja, oczy­wiście, nie mo­głam być taka beztroska. Mu­si­ałam dzi­ałać. Gdyby nie moja in­ter­wencja, Bóg jeden wie, co by jej zrobił. Coś nieby­wałego!

Takich in­form­acji za­wsze oczekuję od Tuny. Zanim pacjenci we­jdą do gabin­etu, są skanow­ani jej czujnym wzrokiem. Przy­gląda im się, naw­iązuje z nimi kon­takt, a następnie in­for­muje mnie, jeśli wyczuwa coś niezwykłego lub wart­ego wzmi­anki. Dzieje się tak dlat­ego, że w moim gabinecie pacjenci nie czują się nat­ur­al­nie. U mnie odkry­wają nowe teryt­oria, na­to­mi­ast Tuna widzi ich w świecie realnym, niejako w codzi­ennym ży­ciu. In­form­acje, które mi przekazuje, są na ogół niezwykle przy­datne, dziś jed­nak odnoszę wrażenie, że chyba trochę przesadza…

– Jest z nią młody mężczyzna. Przysto­jny. Trochę podobny do İbrahima Tatlısesa. Typ macho, ale sprawia wrażenie całkiem przyz­woit­ego fa­ceta. Niew­ielu wyo­braziłoby ich sobie jako parę. Gdybym była reżyserką filmową, nie ob­sadz­iłbym go w głównej roli, jeśli ona mi­ałaby grać pier­wszo­pla­nową bo­haterkę. Któreś z nich trzeba by było zami­enić.

– Tuna, coś mi się zdaje, że na­oglądałaś się os­tat­nio starych filmów. Te twoje wzmi­anki o Filiz Akın i İbrahimie Tatlısesie… Czyżbyś w końcu została reżyserką?

– Nic podob­nego, pani Gülseren. Zori­entuje się pani, co mam na myśli, kiedy ich pani zobaczy. On ma na sobie czer­wony płaszcz, taki sam jak ten, który nosił İbrahim Tatlıses. Pam­ięta pani, jak po­jechałyśmy na Cypr i któregoś dnia pod­szedł do nas sam İbrahim Tatlıses w czer­wonym płaszczu? Tak właśnie wy­gląda ten fa­cet na korytarzu. Wysoki, dobrze zbudow­any, czarne oczy i czarne brwi. Brak­uje mu tylko wąsów. Ma lekki za­rost, ale bez wąsów. Jak taka kobi­eta wytrzymuje z takim mężczyzną, nigdy nie po­jmę. Taka ślicznotka, ale Boże drogi, ciągle płacze! Nie można jej uspokoić. Gdybym była reżyserką, ob­sadz­iłabym ją w roli królowej. Strój ma już odpow­iedni!

– Dz­iękuję, Tuna, to mi wys­tar­czy.

– Nie pow­iedzi­ałam jeszcze na­jważniejszego! Ten fa­cet przyprowadził ją tu siłą i mówi, że on chce we­jść pier­wszy. Chce panią poprosić o podanie tej kobiecie tab­letek, bo nie może jej uspokoić. No i nie bardzo wiem, jak ich wprowadzić…

– Ach tak. Mam jej podać pigułki. No cóż, fant­astycznie, nieprawdaż? Lepiej go wpuść. 

– Już się robi. W międzycza­sie postaram się uspokoić kobi­etę.

Tuna szyb­kim krokiem opuszcza gabinet. Gdybym jej poz­woliła, gadałaby do rana.

Chwilę później rozlegają się dwa głośne stuknię­cia do drzwi i do gabin­etu wchodzi wysoki ciem­nowłosy mężczyzna w czer­wonym płaszczu. Tuna mi­ała rację – rzeczy­wiście wy­gląda jak İbrahim Tatlıses! Dość ob­cesowo i natar­czy­wie wyciąga rękę, przed­stawia się, a następnie si­ada na krześle naprze­ciwko mo­jego, szer­oko roz­stawiając nogi. Za­jmuje dużo miejsca. Wyciąga klucze i tele­fon komórkowy, z głośnym łoskotem kładzie je na stole przed sobą i odwraca się do mnie.

W jego ciem­nobrązow­ych oczach widać wyraźny, lecz sztuczny uśmiech. Jest w nim coś, co nie wzbudza za­ufania, aura człow­ieka ma­jącego o sobie zbyt wyso­kie mniemanie i chcącego zdom­in­ować przestrzeń, w której się zna­j­duje. Wpatruje się we mnie wyniośle. Widać, że chce jak najszy­b­ciej za­łatwić sprawę i sobie pójść.

Moje spojrzenie w niczym nie przy­po­m­ina jego.

Fa­cet lekko opi­era ręce na moim bi­urku i za­czyna mówić.

– Pani dok­tor, nie uwi­erzy pani, ile wysiłku mnie kosztowało przyprowadzenie tu Nalan. Za żadne skarby nie chciała przyjść, nawet próbowała się ze mną bić, ale słowo daję, tak dalej być nie może. Od wielu dni urządza mi piekło. Sek­retarka na własne oczy widzi­ała, jak mnie zaatakowała. Jak dziki ko­cur! Przy pier­wszej lepszej okazji go­towa mnie zabić. Raczej nie zwracam się po tego rodzaju pomoc, ale szczerze mi jej żal. Na­jgor­sze w tym wszys­tkim jest to, że się boję, że może mnie mocno szturch­nąć, jak ją przypadkowo uderzę, a wtedy zu­pełnie przest­anie nad sobą panować. A jak ją uderzę i ona um­rze? Co wtedy? Jest takie pow­iedzenie, że cza­sami trudno odróżnić za­bójcę od ofi­ary…

Na jego war­gach po­jawia się nieprzyjemny grymas, ale moje spojrzenie go tem­per­uje.

Irytuje mnie pog­arda, z jaką o niej mówi. Za­stanawiam się, w czym może tk­wić prawdziwy prob­lem…

– W czym prob­lem? Dlaczego tak się na pana złości?

– Prob­lemu nie ma. Chodzi tylko o to… Jej się zdaje, że jestem jakimś produk­tem za­rejestrow­anym wyłącznie na jej nazwisko. Mieszkamy razem od sied­miu lat. Z początku byłem w niej sza­leńczo za­kochany. Nie oglądałem się za innymi. Związek z kobi­etą taką jak ona był wtedy dla mnie odległym mar­zeniem. Próbowałem zwró­cić na siebie jej uwagę, ale z marnym skutkiem. Nalan nie jest do końca nor­malną os­obą, tak w ogóle. Jest specy­ficzna. Pra­cow­aliśmy w jed­nej firmie i bardzo mi na niej wtedy za­leżało. Mu­si­ałaby pani widzieć, jak się w nią wpatry­wałem, jak kot w kuszący kawałek wątróbki, który wisi poza za­się­giem! Zresztą nie tylko ja; więk­szość mężczyzn w firmie. W każdym ra­zie, w skrócie, ktoś chyba coś szepnął sze­fowi czy coś takiego, bo pod­szedł do mnie pewnego dnia i pow­iedział, że mam być jej kierowcą i we wszys­tkim jej po­magać. Pow­inienem dodać, że szef mnie lu­bił.

Mówi to z dumą. Przy­chyl­ność szefa jest dla niego ważna.

– Wie pani, jak to mówią: niewidomy prosi Wszech­mo­gącego o jedno oko, a Wszech­mo­gący bło­gosławi go dwo­j­giem oczu. Byłem w siódmym niebie. Wiedzi­ałem wtedy, że choćby nie wiem co, zdobędę tę kobi­etę.

– To wtedy zwró­cił pan na nią uwagę?

– Skąd! Za­kochałem się w niej dużo wcześniej, ale nie mo­głem się nawet do niej zbliżyć! To byłoby jak postawienie pro­chu obok płomi­enia. Wszys­tko trwało dłużej, niż przewidy­wałem, ale w końcu ptaszek wle­ciał do mo­jej klatki.

– Więc to wszys­tko było za­pla­now­ane?

– Nie! Pani się chyba nie zna na tych rzeczach.

– Na jakich?

– Takich jak miłość.

Jeśli ja się nie znam na miłości, to kto się zna? Jemu się zdaje, że on jeden ro­zu­mie ser­cowe rozterki, a jed­nak przyprowadza do mnie kobi­etę, w której się sza­leńczo za­kochał, bo chce z nią zer­wać!

– Dlaczego pan tak uważa?

– Słucham?

– Pow­iedział pan, że nie znam się na rzeczach takich jak miłość.

– A, tak. No cóż, syty głod­nego nie zro­zu­mie. Pani wy­gląda na os­obę, która nie doświad­czyła niedostatku. Więc ludzie tacy jak my… cóż, wąt­pię, by nas pani zro­zu­mi­ała.

Ludzie tacy jak my? Więc jesteśmy niby z róż­nych grup? Ależ się myli. Za­liczam się właśnie do tych, których on nazywa „nami”, ale chyba nie chcę go zro­zu­mieć, on mnie zresztą też nie. Więc w tej sprawie ak­urat może mieć rację.

Przy­chodzi, obraża kobi­etę, którą pier­wszy raz widzi, wyśmiewa ją, a później próbuje opow­iedzieć jej o swo­jej wielkiej, szlachet­nej miłości! No cóż, skoro tak to ma wy­glądać, to na pewno nie chcę pana zro­zu­mieć, drogi panie. Proszę pow­iedzieć, co ma pan do pow­iedzenia, i wyjść. Nie zam­ierzam marnować czasu ani en­er­gii.

Te myśli, choć niewinne, mu­si­ały odma­lować się na mo­jej twarzy, bo dostrzegłam lekko zaniepoko­joną minę mo­jego goś­cia.

– Na nasze po­trzeby proszę przyjąć, że ro­zu­miem. Słucham pana – ozna­jmiłam.

– Mógłbym tu siedzieć i ba­jerować, ale gdyby pani wiedzi­ała, jak sz­a­lałem na punkcie tej kobi­ety na samym początku… Byłem nią tak za­uroczony, że gdyby ktoś mi pow­iedział, że kiedyś zostawię ją z włas­nej woli, nazwałbym go obłąkanym. Byłem jak Madżnun ze starej opow­ieści; po­trze­bowałem góry, którą mógłbym zrównać z ziemią, żeby udo­wod­nić swoją miłość. Jak ja za nią tęskniłem i płakałem! Oczy­wiście ona o tym nie wie. Jest kobi­etą, a kobi­etom nie można okazy­wać sł­abości.

Wspan­iale… Nie ro­zu­miem go, fakt, ale przyna­jm­niej mówi coś nowego. Nie wolno okazy­wać sł­abości… To stwi­er­dzenie pada z ust mężczyzny. Dzi­wne, bo takie opinie za­zwyczaj słyszę od kobiet.

– Koniec końców mądrze to rozegrałem i udało mi się ją zdobyć. Za­kochała się we mnie. Szkoda, że mnie pani wtedy nie widzi­ała. Nawet chodzić za­cząłem in­aczej. „Tylko popatrz”, powtar­z­a­łem sobie. „Mi­ałeś to w sobie od za­wsze i nawet o tym nie wiedzi­ałeś. Powaliłeś na kolana królową”. To spory wysiłek, pani dok­tor. Zwłaszcza dla ludzi takich jak my. Spory wysiłek.

Znów to samo. „Ludzi takich jak my”. Odcina się ode mnie. Stawia między nami gran­icę. Zdaje mu się, że pochodz­imy z róż­nych świ­atów. Cóż, jeśli przyszedł tu, by mnie rozg­niewać, to mu się udało. Nigdy nie przy­wiązy­wałam wagi do pochodzenia, a przyna­jm­niej starałam się tego nie robić. Jeśli mam do czyni­enia z ludźmi z naszego kraju, z tych ziem, ogrom­nie to cenię. Tworzą ze mną jed­ność, a ja z nimi. Jesteśmy ulepi­eni z tej samej gliny. Jed­nak według tego człow­ieka to nie jest ta sama glina.

– Ale nic nie trwa wiecznie. Nawet miłość. Dlat­ego zjaw­iłem się dziś u pani. Żeby ur­atowała mnie pani przed tą kobi­etą. Dlaczego? Bo za­kochałem się w in­nej.

W jego oczach po­jawia się błysk sza­leństwa. Co za beztroski, non­sz­a­lancki człow­iek! Zwykle chcę zro­zu­mieć ludzi siedzą­cych przede mną i słucham ich, by wczuć się w ich położenie, ale przy tym mężczyźnie nie po­trafię. Nie czuję się nawet tak, jakbym mi­ała przed sobą prawdziwą os­obę. Ale on nie jest moim pacjen­tem, więc nie ma sensu się nim prze­j­mować. Nie muszę go ro­zu­mieć.

– Nasz związek trwał pełne siedem lat. Ale po tym cza­sie ek­scytacja za­częła u mnie po­woli gas­nąć. Chyba się nią znudz­iłem. I wtedy, nies­podziewanie, pewnego dnia w barze natknąłem się na kobi­etę znad Morza Czarnego. Co za zjaw­isko! Za­parło mi dech w pier­siach. Sza­leńczo się w niej za­kochałem.

– Wiele miał pan takich przy­gód w trakcie związku z panią Nalan?

– Niez­byt…

Niezbyt!

– Nalan za­wsze była moją księżn­iczką. Moją królową. Nie tylko byłem w niej za­kochany. Byłem nią zach­wycony! Przeżyliśmy wspan­i­ałe chwile.

Gdy wspom­ina tamte dni, widzę, że wy­wołują w nim nos­tal­giczną radość. Skoro tak się czuje, gdy myśli o Nalan, jak zam­ierza ją zostawić? Twi­er­dzi, że miłość dobiegła końca, ale ja nie odnoszę takiego wrażenia.

– Kier­uję się sercem, pani dok­tor. Jestem prawdzi­wym ro­mantykiem. Jak się za­kocham, to nie słyszę ani nie widzę niczego in­nego. Kiedy zobaczyłem Lazyjkę, poczułem, że coś wbija się w moje serce. Nie da się tego usunąć, nawet gdybym bardzo się starał. Od samego początku wiedzi­ałem, że doprowadzi mnie to do sza­leństwa i praw­do­podob­nie cza­sem rzuci na kolana. Ale ta za­zdrość Nalan! Nie mi­ałem kogo poprosić o radę, więc sam zdecy­dowałem, że na­jlepiej zostawić ją od razu. Zachow­ałem się wobec niej uczciwie i pow­iedzi­ałem wprost, że za­kochałem się w in­nej kobiecie i że to koniec. I co dostałem w zamian za moją szczer­ość? Od tamtej pory urządza mi piekło! Cały czas do mnie wydzwania i ciągle krzyczy przez tele­fon: „Jak możesz mi to robić, jak możesz mi to robić?”. Ludzie koch­ani, nawet życie musi się kiedyś skończyć! Mówię jej, że wszy­scy kiedyś kopniemy w kal­en­darz, a skoro życie ma koniec, to z pewnoś­cią koniec może mieć też związek. Ale czy to do niej doci­era? Skąd. Nie mogę jej przemówić do roz­sądku, pani dok­tor. Kilka razy próbowała popełnić sam­obójstwo. A raczej udawała, że próbuje.

Od kiedy to uczciwość jest syn­onimem bezwstydności, zdrady, bezwzględ­ności i arogancji? Za kogo ten mężczyzna się uważa? Jemu wszys­tko wydaje się takie proste!

– Moja żona słowem nie protes­tuje, więc za kogo, do chol­ery, uważa się Nalan, żeby urządzać takie pot­worne sceny?

Nie wi­erzę. W dod­atku jest żonaty?

– Jest pan… żonaty?

– Dz­ięki łasce Boga tak. Mam też trzy córki. Moja żona, Türkân, niech ją Bóg bło­gosławi, siedzi w domu i się nie wtrąca, za to Lazyjka zachow­uje się ok­ropnie. Jest za­zdrosna nawet o to, że spędzam czas z żoną. Jeśli się dowie o Nalan, Bóg jeden wie, do czego się posunie.

Żona w domu, kochanka, która grozi, że się zabije, by powstrzymać go przed ode­jś­ciem, i w dod­atku inna kobi­eta, nowa miłość… To bez wąt­pi­enia mężczyzna o wielkich po­trze­bach! A jak beztrosko o tym wszys­tkim opowiada. Gdyby żona wytknęła nos za drzwi, gotów ją pobić do nieprzytom­ności, jego na­to­mi­ast podobne ogran­iczenia nie obowiązują. Może robić, na co tylko ma ochotę!

Dobry Boże, ależ ten człow­iek jest irytujący. Zwykle słucham słów, które padają w tym gabinecie, z dys­tansem, bez­nam­ięt­nie, bez os­ądz­ania czy potępi­ania, nawet w głębi duszy. Za­daję sobie tylko py­tanie: „Dlaczego? Dlaczego oni to robią?”.

Ale tego człow­ieka nie lu­bię. Jest prze­biegły i nieuczciwy i muszę się go jak najszy­b­ciej pozbyć.

– Prze­praszam, ale nie dosłysz­a­łam pańskiego imi­enia.

– Hayri.

– Panie Hayri, nie ulega wąt­pli­wości, że ma pan wiele kło­potów z kobi­etami, ale wydaje mi się, że te kło­poty sprawiają panu przyjem­ność.

– Rzeczy­wiście, ale pani dok­tor, proszę mnie uwolnić od Nalan. Mam dość. Wszys­tko jedno, jakim sposobem. Psy­cho­tropy, inne leki, wszys­tko jedno. Żeby po prostu dała mi spokój. Nie po­trze­buję, żeby popełn­iła sam­obójstwo i narobiła mi kło­potów.

– Proszę się nie martwić o Nalan, panie Hayri. Zna­jdę sposób, by ją uspokoić.

Patrzy na mnie z powąt­piewaniem. Tym razem odwza­jem­niam spojrzenie. Przy­glądam mu się uważnie chyba po raz pier­wszy, odkąd wszedł do gabin­etu. Ma w sobie coś obłud­nego i to mnie niepokoi.

– Insz Al­lach. Oby. Ale spójrzmy prawdzie w oczy, pani też jest kobi­etą. A więc będzie pani ocen­iać sprawę z jej per­spek­tywy, nie z mo­jej.

– A nie po to właśnie sprowadził pan tutaj Nalan? Żebym ją zro­zu­mi­ała? Przyjrz­ała się sytu­acji z jej punktu widzenia?

– Szkoda, że nie mogę tu przyprowadzić także Lazyjki.

– Po co chciałby ją pan do mnie sprowadzić?

– Hm… Kiedy zobaczy pani Nalan, będzie mnie pani przeklinać, ale gdyby pozn­ała pani Lazyjkę, być może spojrz­a­łaby pani na wszys­tko moimi oczami i zmi­en­iła zdanie. Ona jest wyjątkowa. Zu­pełne prze­ciwieństwo Nalan. Jeśli Nalan jest bi­ała, to Lazyjka jest czarna. Otwi­eramy butelkę rakı, we dwoje, siedz­imy i rozmawiamy do bi­ałego rana. A jakie cudowne są te nasze roz­mowy! Ona naprawdę po­trafi za­wró­cić fa­cetowi w głowie. Nawet kel­nerów przy­wołuje w taki sposób, że doprowadza mnie do sza­leństwa. Przy Nalan nabaw­iłem się złych naw­yków.

– Jak przy­wołuje kel­nerów?

– Po prostu krzyczy: Halo, tutaj! I nawet oni się przed nią trzęsą.

„Halo! Tutaj!”Dobry Boże! Dlaczego ten człow­iek nadal siedzi w moim gabinecie?

– Ach tak. Wie pan, nie pozn­ałam jeszcze Nalan, ale mam wrażenie, że bardziej pas­uje pan do tej dru­giej dziew­czyny, Lazyjki.

Robi się czer­wony na twarzy, a w jego oczach widzę is­ki­erki gniewu. Ledwo mogę uwi­erzyć w słowa, które wypły­wają z moich ust. Niew­iele brak­uje, żebyśmy za­częli się okładać.

A niech to!

– Cóż, dz­iękuję za in­form­acje, panie Hayri. Zechce pan teraz poprosić do mnie panią Nalan.

Trzeba by być ślepym, by nie dostrzec w jego oczach wś­ciekłości, gdy za­stanawia się nad odpow­iedzią. Wś­ciekłości i ni­en­aw­iści pon­iżonego mężczyzny wobec kobi­ety… Wstaje szybko i zbi­era swoje rzeczy ze stołu, nie za­pom­ina­jąc mnie poin­struować, bym przepisała Nalan „dużo tab­letek”.

Dz­ięki Bogu wy­chodzi, zanim sytu­acja zdąży wymknąć się spod kon­troli. Myśli wirują i sza­leją w mo­jej głowie. Jedna za­czyna dom­in­ować, głośna niczym alarm: „Panie Hayri! Proszę mi pow­iedzieć, co by było, gdyby to jedna z kobiet tak z panem postąpiła?”.

Nale­wam sobie do szk­lanki wody z dzbanka, który stoi na bi­urku, i próbuję się uspokoić. Jestem ciekawa, jaka okaże się Nalan. Jak to, u licha, możliwe, że znosiła tego mężczyznę przez tyle lat?

Po krótkim zam­ieszaniu przy ot­war­tych drzwiach pod­noszę wzrok i widzę Tunę prowadzącą za rękę kobi­etę. Pacjentka jest rozhisteryzow­ana, kręci głową jak dziecko i za­pi­era się sto­pami, wzdychając i jęcząc jak osoba po­grążona w głębokiej rozpaczy.

To klasy­czne ob­jawy bez­sil­ności… Tak zachow­ują się dzieci. Bezradne, zdes­perow­ane, gdy nie mogą poro­zu­mieć się z matką, gdy zdaje im się, że są na tym przytłacza­jącym, przer­aża­jącym świecie zu­pełnie same i próbują uniknąć śmierci… To nie jest zachow­anie os­oby dorosłej. Czego ona się boi? Co jest po­wo­dem pan­iki, his­terii? Wy­gląda na to, że przeżywa pot­worną rozpacz.

Wstaję po­woli, jakbym wit­ała sam­otne i przestraszone dziecko, i bez słowa, ze skupi­eniem, uwagą i uczu­ciem spoglądam jej głęboko w oczy.

Dlaczego? Ponieważ lekarstwem na wszys­tkie bolączki świ­ata jest miłość i czułość.

Kobi­eta jest tak bardzo przer­ażona i span­ikow­ana, że nawet jeśli coś powiem, nie usłyszy mnie. Przy­po­m­ina niemowlę przeży­wa­jące chwilę bardzo real­nej i ok­rut­nej grozy. Nie jest w stanie wydobyć z siebie słowa. Muszę się z nią poro­zu­mieć w inny, niew­erbalny sposób.

Dostrzega na mo­jej twarzy ser­deczność, widzi, że jestem spoko­jna i że w gabinecie nie ma niczego, co stanow­iłoby zagrożenie, więc odwza­jem­nia dłuższe spojrzenie. Uśmiecham się lekko, a ona przy­gląda mi się uważniej. Protesty, płacz i szamotan­ina za­czynają nieco sł­ab­nąć. Nie pod­chodzę do niej. Wciąż trzyma­jąc Tunę za rękę, za­czyna się do mnie zbliżać. Mruga kilka razy. Trzęsie się cała jak osika, a jej wargi drżą.

Jest przer­ażona, ale widać, że strach, z którym musi się mierzyć, nie jest nowy ani niezn­any. To stary lęk, który to­war­zyszy jej od za­wsze, coś je­dynie wyz­woliło te niepokoje, nad którymi przez lata panowała…

Stoimy teraz twarzą w twarz. Nie por­uszam się. Wyciągam rękę, po­woli, bardzo po­woli. Choć mój ruch jest spoko­jny i niespieszny, ona wciąż się boi. Uśmiecham się szerzej. Przy­go­towuję się do tego, by się do niej odezwać, jed­nak w tej chwili liczą się nie tyle same słowa, ile raczej sposób, w jaki je wypo­wiem. Ton, natężenie głosu i rytm, a także cała moja post­awa muszą być de­likatne jak kołysanka.

Z moich ust wymyka się ciche, ła­godne „hm”. Nawet Tuna jest za­skoczona. Na jej twarzy widać strużki potu od wysiłku, jakim jest przytrzymy­wanie Nalan. Wzrokiem daję jej znać, by puś­ciła kobi­etę, i gestem odprawiam Hayriego. Gdy wy­chodzi na korytarz, ogląda­jąc się za siebie, Tuna de­likat­nie wy­puszcza kobi­etę. Jej ręce zwisają bezwład­nie wzdłuż ciała, drżenie nieco ustępuje, a krzyki ustają. Wyciągam do niej rękę, znów bardzo po­woli. Jej wzrok podąża za moją dłonią. Boi się, że ją chwycę, ale tego nie robię. De­likat­nie dotykam jej ręki i głaszczę ją z czułoś­cią. To samo próbuję zrobić z drugą. Zdaje się, że przer­ażenie w jej oczach po­woli gaśnie. Mruży je i wpatruje się we mnie. Wyczuwam, że jej mięśnie lekko się rozluźniają.

Jestem por­uszona wy­glą­dem jej zielo­nych oczu: opuchnięte i za­czer­wienione od płaczu, są pełne rozpaczy. To właśnie oczy, bardziej niż cokolwiek in­nego, ukazują wnętrze człow­ieka – w tych widzę hüzün. Ła­godnym tonem mówię:

– Ma pani piękne oczy, ale są pełne smutku.

Te słowa wypo­wiadam tak, jakbym śpiewała kołysankę. W końcu kobi­eta uspokaja się na tyle, by mnie usłyszeć i spróbować zro­zu­mieć. Usiłuje dociec, gdzie się zna­j­duje i z kim ma do czyni­enia. Nie wie, że do tego gabin­etu pow­inna była trafić dawno temu i że od jakiegoś już czasu jestem go­towa jej wysłuchać i okazać zro­zu­mi­enie. Hayriego mogę nie ro­zu­mieć, ale ją – owszem.

Po­woli pod­noszę ręce, uśmiecham się i mówię:

– Dobrze, dobrze. Przest­anę. Pod­daję się. Nie mam nic do ukry­cia, pani Nalan. Nie zam­ierzam pani skrzy­wdzić.

Wciąż patrzy na mnie tym swoim py­ta­jącym wzrokiem. Za­stanawiam się, czy wie, że ma piękne oczy. Czy to dobrze, jeśli kobi­eta wie, że jest piękna? Kiedy byłam młoda, moja bab­cia mawiała: „Oby spotkał cię los brzy­dkich, a nie pięk­nych”. Im jestem starsza, im lepiej znam życie, tym bardziej ro­zu­miem to pow­iedzenie. Sama uroda nie wpływa na los człow­ieka, kształtują go więk­sze oczekiwania z po­wodu urody, a im więcej oczekujemy od ży­cia i ludzi, tym więk­sze i boleśniejsze są nasze rozczarow­ania. Piękno nierz­a­dko sprawia, że ludzie stają się ego­centryczni i prze­jawiają skłon­ność do trak­tow­ania in­nych z góry. To po­zorne bło­gosław­ieństwo – piękno – może zami­enić się w przekleństwo; os­oby nim ob­dar­zone często nie za­znają szczęś­cia, jakim cieszą się ci, których lekce­ważą.

Spis rozdzi­ałów

Podz­iękow­ania

Przed­mowa

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Słown­iczek

Ori­gin­ally pub­lished un­der the title Cam­daki Kiz

Copy­right © Gülseren Buday­i­cio­glu, 2019

© Kalem Agency

All rights re­served

Copy­right for this edi­tion © Wydawn­ictwo WAM, 2024

The book was pub­lished with the sup­port from the TEDA pro­gramme

(Re­pub­lic of Tur­key's Min­istry of Cul­ture and Tour­ism)

Opieka redak­cyjna: Ag­nieszka Ćwieląg-Piec­ulewicz

Redak­cja: Ag­nieszka Zielińska

Korekta: Syl­wia Ka­jdana, Lidia Kozłowska

Pro­jekt okładki: Mari­usz Banachow­icz

Skład: Lucyna Ster­czewska

ePub e-ISBN: 978-83-277-4216-2

Mobi e-ISBN: 978-83-277-4217-9

MANDO

ul. Ko­per­nika 26 • 31-501 Kraków

tel. 12 62 93 200

www.wydawn­ict­wo­mando.pl

DZIAŁ HAND­LOWY

tel. 12 62 93 254-255 • faks 12 62 93 496

e-mail: han­del@wydawn­ict­wo­mando.pl