Kolory życia. Opowieści niosące nadzieję - Natasza Socha, Katarzyna Enerlich, Liliana Fabisińska, Magda Knedler, Agnieszka Krawczyk, Agnieszka Lingas-Łoniewska, Magda Stachula, Małgorzata Warda - ebook

Opis

Świat jest pełen kolorów. Czasem dominują ciemniejsze, by po chwili znowu zrobiło się jaśniej.

Bohaterowie opowiadań mierzą się z różnymi problemami – śmiercią, strachem przed starością, konfliktem z rodzeństwem, chorobą, toksyczną relacją z matką, wypadkiem, po którym wszystko się zmienia, wypaleniem, nieszczęśliwą miłością. Wydaje im się, że już nigdy nie będzie dobrze, że utknęli w jakimś magicznym punkcie, z którego nie można pójść dalej. Czy uda im się ruszyć do przodu? Czy życie nabierze jaśniejszych barw?

Osiem cenionych autorek napisało opowiadania dające nadzieję, udowadniając, że nigdy nie jest za późno, by zmienić swoje życie na lepsze.

Autorzy:

Natasza Socha, Katarzyna Enerlich, Liliana Fabisińska, Magda Knedler, Agnieszka Krawczyk, Agnieszka Lingas-Łoniewska, Magda Stachula, Małgorzata Warda.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 307

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (73 oceny)
30
29
11
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kataryna0905

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobry zbiór opowiadań ,których poziom jest wyrównany co się nieczęsto zdarza. Polecam!
00
czekolada72

Z braku laku…

z braku laku...
00
Listopadska

Nie oderwiesz się od lektury

Warto, inaczej sue widzi zycie
00
Wiola128

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Piękne opowiadania chwytające za serce i dające nadzieję
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­na­łu: Ko­lo­ry ży­cia. Opo­wie­ści nio­sące na­dzie­ję
Po­kra­ka © Co­py­ri­ght by Na­ta­sza So­cha,A po bu­rzy... © Co­py­ri­ght by Ka­ta­rzy­na Ener­lich,Obłęd w ciap­ki © Co­py­ri­ght by Li­lia­na Fa­bi­si­ńska,Mi­ędzy nami ci­sza © Co­py­ri­ght by Mag­da Kne­dler,Two­je spraw­ki, moje spra­wy © Co­py­ri­ght by Agniesz­ka Kraw­czyk,Gi­sel­le © Co­py­ri­ght by Agniesz­ka Lin­gas-Ło­niew­ska,Prze­mi­ja­nie © Co­py­ri­ght by Mag­da­le­na Sta­chu­la-Nie­ścio­ruk,Cala © Co­py­ri­ght by Ma­łgo­rza­ta War­da © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło sp. z o.o., War­sza­wa 2022
Re­dak­cja: Do­ro­ta No­sow­ska
Ko­rek­ta: Bar­ba­ra Za­wiej­ska
Skład i ła­ma­nie: Syl­wia Kusz, Ma­graf s.c., Byd­goszcz
Ilu­stra­cje we­wnętrz­ne: co­olvec­tor/pl.fre­epik.com
Zdjęcia okład­ko­we: Vra­diy Art/Stock­sy.com, Rene de Haan/Stock­sy.com
Pro­jekt okład­ki: Eli­za Luty
Zdjęcia na okład­ce: So­ren Ege­berg/Stock­sy.com Dean Dro­bot/Shut­ter­stock
Re­dak­tor ini­cju­jąca: Blan­ka Wo­śko­wiak
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wy­daw­nic­two nie po­no­si żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­al­ne szko­dy wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w ksi­ążce.
Wy­da­nie I, 2022
ISBN: 978-83-8132-418-2
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­sza­wa tel. 22 312 37 12
Dział han­dlo­wy:han­dlo­wy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urządze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stąpie­niach pu­blicz­nych tyl­ko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­cie­la praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Ka­żda z nas po­trze­bu­je w ży­ciu prze­bu­dze­nia. Przy­cho­dzi taki mo­ment, kie­dy py­ta­my same sie­bie, ile je­ste­śmy w sta­nie jesz­cze znie­ść i jak dłu­go będzie nam źle? Od­no­si­my wra­że­nie, że wpa­dły­śmy w la­wi­nę nie­po­wo­dzeń, że nie po­tra­fi­my się już z ni­cze­go cie­szyć, że to, co czu­je­my, to wy­łącz­nie smu­tek i znie­chęce­nie. Uśmie­cha­my się tro­chę sztucz­nie, z wy­si­łkiem roz­ci­ąga­jąc usta, ży­cie wy­da­je nam się ilu­zją, czy­mś, co nie do ko­ńca jest praw­dzi­we. I na­gle przy­cho­dzi dzień, w któ­rym chce­my się obu­dzić. Otwo­rzyć sze­ro­ko oczy. Za­cząć od po­cząt­ku, stwo­rzyć sie­bie na nowo, zno­wu być czy­stą kart­ką, na któ­rej po­wsta­nie zu­pe­łnie inna hi­sto­ria. Kto wie, może tym ra­zem z hap­py en­dem?

Ka­żda zmia­na za­czy­na się za­rów­no w ser­cu, jak i gło­wie. Ale żeby za­cząć od nowa, trze­ba za­ak­cep­to­wać prze­szło­ść, po­go­dzić się z nią na­wet wte­dy, je­śli nie była dla nas naj­lep­sza. Nie da się uciec na ko­niec świa­ta, uda­jąc, że to, co zo­sta­wia­my, nie ma dla nas żad­ne­go zna­cze­nia. Nie wol­no wy­pie­rać tego, co się sta­ło, pró­bo­wać za­ko­pać w naj­głęb­szej dziu­rze, spa­lić ra­zem ze sta­ry­mi ga­ze­ta­mi. Je­dy­nym wy­jściem jest pod­nie­sie­nie gło­wy i spoj­rze­nie pro­sto w twarz prze­szło­ści. Je­że­li uda nam się za­ak­cep­to­wać wła­sne lęki i sła­bo­ści, mo­że­my ru­szyć da­lej, już bez ob­ci­ążeń i obaw, że zno­wu nam się nie uda.

Nasz świat jest wy­pe­łnio­ny fe­erią barw. Cza­sem do­mi­nu­ją te ciem­niej­sze, by po chwi­li zno­wu zro­bi­ło się ja­śniej. Ko­lor na­dziei nie za­wsze jest zie­lo­ny, tak na­praw­dę może być ja­ki­kol­wiek – wszyst­ko za­le­ży od nas.

Ten zbiór opo­wia­dań za­wie­ra osiem hi­sto­rii da­jących na­dzie­ję. Udo­wad­nia­jących, że ni­g­dy nie jest za pó­źno, by zmie­nić swo­je ży­cie na lep­sze. By za­cząć zno­wu się uśmie­chać. Bo­ha­te­ro­wie, a przede wszyst­kim bo­ha­ter­ki opo­wie­ści mie­rzą się z ró­żny­mi pro­ble­ma­mi – śmier­cią, stra­chem przed sta­ro­ścią, nie­do­po­wie­dze­nia­mi mi­ędzy ro­dze­ństwem, cho­ro­bą, tok­sycz­nym ukła­dem z mat­ką, wy­pad­kiem, po któ­rym wszyst­ko się zmie­nia, wy­pa­le­niem, nie­szczęśli­wą mi­ło­ścią. Wy­da­je im się, że już ni­g­dy nie będzie do­brze, że utknęli w ja­ki­mś ma­gicz­nym punk­cie, z któ­re­go nie mogą ru­szyć da­lej. A jed­nak idą na­przód...

Shang Yang – sta­ro­żyt­ny chi­ński po­li­tyk i fi­lo­zof – po­wie­dział kie­dyś, że „na­tu­ra ludz­ka każe głod­nym wal­czyć o po­ży­wie­nie, zmęczo­nym dążyć do od­po­czyn­ku, znu­żo­nym pra­cą szu­kać wy­tchnie­nia, a po­ni­żo­nym za­bie­gać o za­szczy­ty”.

Bo czło­wiek tak na­praw­dę ni­g­dy się nie pod­da­je.

Na­ta­sza So­cha

.

Nie ko­cham mo­jej mamy.

Wiem, nie wol­no o tym mó­wić gło­śno, pu­blicz­nie, bo to grzech. Są pew­ne rze­czy, któ­re wy­da­ją się oczy­wi­sto­ścią – i do nich na­le­ży mi­ło­ść do ro­dzi­ców. A jed­nak kie­dy po raz pierw­szy po­wie­dzia­łam to na głos, coś we mnie pękło. A moje ży­cie zmie­ni­ło się o sto osiem­dzie­si­ąt stop­ni.

Chce­cie po­słu­chać?

Je­stem małą dziew­czyn­ką i mam na so­bie bar­dzo ład­ną nie­bie­ską su­kien­kę. Do­sta­łam ją od bab­ci, któ­ra za­wsze uwa­ża­ła, że dziew­czyn­ki wca­le nie mu­szą ubie­rać się na ró­żo­wo i w ogó­le mogą ro­bić to, co chcą.

– Czy mogę jeść dżdżow­ni­ce? – spy­ta­łam ją kie­dyś na­praw­dę po­wa­żnie.

Bab­cia ski­nęła gło­wą i po­wie­dzia­ła, że je­śli ktoś lubi dżdżow­ni­ce i mu sma­ku­ją, to ona nie wi­dzi żad­nych prze­ciw­wska­zań.

Oczy­wi­ście, nie zja­dłam żad­nej, bo było mi ich żal. Ale cie­szy­ła mnie od­po­wie­dź bab­ci, że mi wol­no. Mama mó­wi­ła zu­pe­łnie coś in­ne­go. Tak na­praw­dę to ci­ągle cze­goś mi za­bra­nia­ła. Czu­łam się tak, jak­by wkła­da­ła mnie do wiel­kie­go sło­ja z gru­be­go szkła, po­ka­zy­wa­ła świat, a jed­no­cze­śnie gro­zi­ła pal­cem i mó­wi­ła, że mogę tyl­ko pa­trzeć. A kie­dy pró­bo­wa­łam wy­do­stać się na ze­wnątrz, śmia­ła się ze mnie i jesz­cze szczel­niej za­kręca­ła wiecz­ko.

Nie mo­żesz roz­ma­wiać z lal­ka­mi, bo to głu­pie.

Nie mo­żesz zje­ść naj­pierw ogór­ka, a po­tem chleb, bo tak się nie robi.

Nie mo­żesz za­ło­żyć tej bluz­ki, bo na pew­no po­bru­dzisz.

Oczy­wi­ście, że ubru­dzi­łam tę nie­bie­ską su­kien­kę. Prze­wró­ci­łam się na po­dwór­ku i ja­koś tak głu­pio upa­dłam pro­sto na piach. Po­środ­ku zro­bi­ła się ciem­na pla­ma, więc pró­bo­wa­łam ją zmyć śli­ną. Ale zro­bi­ło się jesz­cze go­rzej, bo piach i śli­na wy­mie­sza­ły się, no i...

Kie­dy mama to zo­ba­czy­ła, za­częła strasz­nie krzy­czeć. Że je­stem głu­pia, że je­stem ofer­mą, że pro­si­ła ty­si­ąc razy, żeby nie za­kła­dać ład­nych rze­czy, kie­dy wy­cho­dzi się na po­dwór­ko, że ona tego nie będzie pra­ła i że już ni­g­dy ni­cze­go mi nie kupi. A to prze­cież nie ona ku­pi­ła, tyl­ko bab­cia. Bab­ci też się obe­rwa­ło za to, że pró­bo­wa­ła mnie obro­nić.

– A ty się za­mknij – po­wie­dzia­ła do niej mama i wte­dy to już na­praw­dę chcia­ło mi się pła­kać.

– Wy­pio­rę sama – po­wie­dzia­łam jesz­cze.

Ale mama do­słow­nie zda­rła ze mnie tę su­kien­kę i wy­rzu­ci­ła do ko­sza. Bab­cia ją po­tem wy­jęła i po­wie­dzia­ła, że­bym się nie mar­twi­ła i że ona to wy­czy­ści. Ale nie mo­głam tej nocy za­snąć. Bo­lał mnie brzuch i było mi nie­do­brze. I na­wet miś nie po­mó­gł, cho­ciaż tu­li­łam go do sie­bie z ca­łej siły.

Naj­bar­dziej było mi smut­no z tego po­wo­du, że nie zdąży­łam po­wie­dzieć ma­mie, że do­sta­łam głów­ną rolę w szkol­nym przed­sta­wie­niu. Będzie­my grać Pi­ęk­ną i Be­stię i ja mia­łam być Bel­lą. Ta nie­bie­ska su­kien­ka ide­al­nie by się nada­wa­ła, ale te­raz mia­ła pla­mę. Może jed­nak uda się coś z tym zro­bić, bab­cia za­zwy­czaj mia­ła do­bre po­my­sły. Kie­dy zimą pisz­cza­łam, że szczy­pie mnie skó­ra, sma­ro­wa­ła mi twarz oli­wą albo gli­ce­ry­ną. To też szczy­pa­ło, ale tyl­ko przez chwi­lę, a po­tem było już do­brze. A kie­dy mia­łam go­rącz­kę, to ro­bi­ła mi okła­dy z ręcz­ni­ków za­nu­rzo­nych w zim­nej wo­dzie. W ogó­le przy bab­ci czu­łam się bar­dzo bez­piecz­nie.

– Będę gra­ła Bel­lę – po­wie­dzia­łam jej przy śnia­da­niu.

Mama też była przy tej roz­mo­wie. Cie­szy­łam się, że to po­wie­dzia­łam, bo te­raz prze­cież będzie mu­sia­ła za­py­tać o szcze­gó­ły.

– Cu­dow­nie! – za­chwy­ci­ła się bab­cia. – Anka, sły­sza­łaś? Na­sza mała będzie gra­ła Bel­lę. Znasz Pi­ęk­ną i Be­stię?

– Znam. Ro­zu­miem, że Bel­la to Be­stia? – za­śmia­ła się mama, a mnie zro­bi­ło się okrop­nie smut­no.

– Nie... wła­śnie nie... – pró­bo­wa­łam jej wy­ja­śnić.

– To cie­ka­we, cze­mu cie­bie wy­bra­li. – Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi i ka­za­ła mi się po­spie­szyć.

Nie mo­głam już prze­łk­nąć śnia­da­nia, cho­ciaż bab­cia na­ło­ży­ła mi po­dwój­ną por­cję dże­mu na ka­nap­kę.

– To był tyl­ko żart. – Pu­ści­ła do mnie oko.

– Na­praw­dę? – ucze­pi­łam się tej my­śli.

Bab­cia mo­gła mieć ra­cję! Mama często so­bie tak dziw­nie żar­to­wa­ła.

– Oczy­wi­ście, że tak. Poza tym do­brze wiesz, że Be­stia rów­nież nie była brzyd­ka.

Po­ki­wa­łam gło­wą. No tak! Mama pew­nie do­kład­nie to mia­ła na my­śli!

Bab­cia ura­to­wa­ła moją su­kien­kę. Na­szy­ła w miej­scu pla­my nie­bie­ską różę i zro­bi­ła mi prze­pa­skę na wło­sy z wiel­ką różą z ma­te­ria­łu. Mama nie przy­szła na przed­sta­wie­nie. Po­dob­no mia­ła dużo pra­cy.

Nie ko­cham mo­jej mamy.

Już sły­szę chó­ry lu­dzi grzmi­ących jak na za­wo­ła­nie – „Na pew­no cho­ciaż tro­chę ją ko­chasz! Mu­sisz!”. No wła­śnie nie. Nie ko­cham jej. I nie czu­ję się z tym źle, bo to ona pierw­sza mnie nie ko­cha­ła.

Kie­dyś usły­sza­łam, jak ktoś wła­śnie tak po­wie­dział. Pew­nie inne ska­żo­ne bra­kiem mi­ło­ści dziec­ko. I po­my­śla­łam, że to praw­da. To nasi ro­dzi­ce za­częli ten pro­ces. Spędza­li­śmy dzie­ci­ństwo, ko­cha­jąc ich i ma­jąc na­dzie­ję, że oni od­wza­jem­nia­ją na­szą mi­ło­ść. Po­tem to eska­lu­je i na­wet będąc do­ro­sły­mi, sta­ra­my się zdo­być sym­pa­tię na­szych ro­dzi­ców. Ale wresz­cie przy­cho­dzi taki dzień, kie­dy nie mo­żna dłu­żej wy­trzy­mać, i wte­dy zda­je­my so­bie spra­wę, że nic nie da się już zro­bić. Do­cie­ra do nas, że nie mo­żna ich ko­chać. Nie mo­żna ko­chać ojca ani mat­ki, bo oni ni­g­dy nam na to nie po­zwo­li­li. A ta mi­ło­ść, któ­rą no­si­li­śmy w so­bie, była wy­obra­że­niem. Ko­cha­li­śmy ideę na­sze­go ro­dzi­ca. Ko­cha­li­śmy jego po­ten­cjał by­cia do­brym, na­wet je­śli był on wy­ima­gi­no­wa­ny.

Mam dzie­si­ęć lat i zro­bi­łam coś strasz­ne­go.

Bar­dzo się tego wsty­dzę, ale na­praw­dę nie mo­głam ina­czej. Mam ko­le­żan­kę w kla­sie, Izę. Iza do­sta­ła pod cho­in­kę dwa cho­mi­ki, któ­re były tak cu­dow­ne, że za ka­żdym ra­zem py­ta­łam, czy mogę ją od­wie­dzić i tro­chę się z nimi po­ba­wić. I pew­ne­go dnia Iza po­wie­dzia­ła mi, że jej cho­micz­ki zo­sta­ły ro­dzi­ca­mi. I że wszy­scy bar­dzo się zdzi­wi­li, bo to mia­ły być dwie sa­micz­ki.

Ser­ce od razu za­bi­ło mi szyb­ciej, ale za­nim zdąży­łam za­py­tać, Iza była pierw­sza.

– Chcesz jed­ne­go?

My­śla­łam, że umrę ze szczęścia.

Po­bie­głam do domu i po­wie­dzia­łam o wszyst­kim bab­ci. Nie uśmiech­nęła się, jak to mia­ła w zwy­cza­ju, tyl­ko zmarsz­czy­ła czo­ło.

– Nie lu­bisz cho­mi­ków? – spy­ta­łam za­smu­co­na.

– Lu­bię, tyl­ko...

No tak. Mama. Ma­mie na pew­no nie spodo­ba się ten po­my­sł.

Osta­tecz­nie wy­my­śli­ły­śmy z bab­cią, że cho­mik za­miesz­ka w jej po­ko­ju. Ale i tak nie oby­ło się bez awan­tu­ry.

– Ty chy­ba po­stra­da­łaś zmy­sły na sta­re lata! Nie dość, że tu i tak ci­ągle pa­nu­je za­duch, to jesz­cze te­raz będzie śmier­dzieć tym gów­nem.

Sły­sza­łam ka­żde sło­wo i okrop­nie się trzęsłam. Nie chcia­łam, żeby mama wy­rzu­ci­ła cho­mi­ka, ale nie chcia­łam też, żeby bab­cia za mnie ob­ry­wa­ła. W my­ślach na­zwa­łam go Bo­bek i już wy­obra­ża­łam so­bie, jak ra­zem się ba­wi­my i jak kar­mię go mar­chew­ką.

Bo­bek u nas zo­stał. Ale to nie było do­bre dla ni­ko­go. Mama krzy­cza­ła nie­mal co­dzien­nie, że w domu śmier­dzi, że cho­mik ha­ła­su­je i że to nie jest zoo. I kie­dy mi­nęły czte­ry ty­go­dnie jej zło­ści i awan­tur, pod­jęłam de­cy­zję. Wy­jęłam Bob­ka z klat­ki i za­nio­słam na łąkę. Strasz­nie chcia­ło mi się pła­kać, ale nie mo­głam po­stąpić ina­czej. Wy­pu­ści­łam go na wol­no­ść, cho­ciaż bar­dzo ba­łam się, że do­pad­nie go ja­kiś duży ptak. Ale wo­la­łam o tym nie my­śleć. Kie­dy wró­ci­łam do domu, bab­cia była okrop­nie zde­ner­wo­wa­na.

– Bo­bek ucie­kł. Nie wiem jak, ale ni­g­dzie go nie ma.

Przy­tu­li­łam się do niej i za­częłam okrop­nie pła­kać. Bab­cia gła­ska­ła mnie po gło­wie, aż w ko­ńcu tro­chę się uspo­ko­iłam.

– Po­szu­ka­my go ra­zem – po­wie­dzia­ła, ale ja tyl­ko prze­cząco po­kręci­łam gło­wą.

I wte­dy bab­cia wszyst­kie­go się do­my­śli­ła.

– Wiesz, do­brze zro­bi­łaś. Cho­mi­ki mają na po­lach swo­je ro­dzi­ny i szyb­ko się od­naj­du­ją, a po­tem żyją ra­zem i są bar­dzo za­do­wo­lo­ne.

– Na­praw­dę? – Spoj­rza­łam na nią z na­dzie­ją.

Szyb­ko po­ki­wa­ła gło­wą.

– Tak. I są na­wet bar­dziej szczęśli­we niż w ta­kich ma­łych klat­kach. Kto wie, może wła­śnie za­pew­ni­łaś mu cu­dow­ne ży­cie.

Bar­dzo chcia­łam w to wie­rzyć. Bar­dzo.

Mama nic nie po­wie­dzia­ła na wi­dok pu­stej i umy­tej klat­ki. Nie wiem, czy ona w ogó­le wie­dzia­ła, jak mój cho­mik miał na imię.

Bo­bek. Mam na­dzie­ję, że te­raz sie­dzi gdzieś ze swo­ją ro­dzi­ną w nor­ce i opo­wia­da jej o mnie i o mo­jej bab­ci.

Na­dal mam dzie­si­ęć lat.

Wczo­raj po­szłam na pole, żeby po­szu­kać Bob­ka. Tak na­praw­dę to chcia­łam mu się rów­nież wy­pła­kać. Jesz­cze do wczo­raj mia­łam dłu­gie wło­sy. Bab­cia za­pla­ta­ła mi je w war­ko­cze albo ro­bi­ła coś w ro­dza­ju ko­ro­ny na gło­wie. Ale dzi­siaj le­pi­li­śmy w szko­le lu­dzi­ki z pla­ste­li­ny i dwie ko­le­żan­ki wpląta­ły mi tę pla­ste­li­nę we wło­sy. Pró­bo­wa­łam ją sama wy­ci­ągnąć, ale się nie uda­ło. Okrop­nie mnie to zde­ner­wo­wa­ło, tym bar­dziej że bab­cia była aku­rat w szpi­ta­lu i wie­dzia­łam, że nie będzie mo­gła mi po­móc.

Mama na wi­dok mo­ich wło­sów okrop­nie się skrzy­wi­ła.

– Coś ty zro­bi­ła?

– To nie ja... to ko­le­żan­ka...

– Tak, ja­sne, za­wsze ktoś inny jest win­ny, tyl­ko nie ty.

A po­tem po pro­stu wzi­ęła no­życz­ki i ob­ci­ęła mi wło­sy nie­mal przy sa­mej gło­wie. Okrop­nie te­raz wy­glądam. Jak chło­pak. Nie wiem, ile cza­su mi­nie, za­nim zno­wu uda mi się za­ple­ść war­ko­cze. Chy­ba całe ży­cie. Pró­bo­wa­łam nie pła­kać przy ma­mie, ale nie było mi ła­two.

– No, przy­naj­mniej masz te­raz po­rządek na gło­wie.

Nie od­po­wie­dzia­łam, zja­dłam na­wet obiad, cho­ciaż wca­le mi nie sma­ko­wał, a po­tem po­bie­głam na to pole.

– Bo­bek?

Usia­dłam na zie­mi i w ko­ńcu się roz­pła­ka­łam. Te­raz to na­praw­dę je­stem brzyd­ka. Na­stęp­ne­go dnia w szko­le tyl­ko się w tym utwier­dzi­łam. A wła­ści­wie zro­bi­ły to inne dzie­ci, któ­re po pro­stu mnie wy­śmia­ły.

Kie­dy bab­cia wró­ci­ła ze szpi­ta­la, po­wie­dzia­ła, że wy­glądam jak Dzwo­ne­czek.

– Ten z fil­mu Hook, wiesz któ­ry. Za­dzior­na, we­so­ła, z krót­ki­mi wło­sa­mi.

No tak. Coś w tym było. Jak do­brze, że bab­cia zno­wu była z nami!

Nie ko­cham mo­jej mat­ki.

Ta­kie sło­wa nie prze­cho­dzą ła­two przez gar­dło, nie w na­szej kul­tu­rze. Mat­ka jest ide­al­na już z sa­mej z de­fi­ni­cji. Strasz­nie ją mi­to­lo­gi­zu­je­my. Glo­ry­fi­ku­je­my do po­tęgi. A im wi­ęcej tych za­chwy­tów, tym wi­ęk­sze roz­cza­ro­wa­nia, łzy, fru­stra­cje. I strach przed wy­po­wie­dze­niem praw­dy. No bo jak? W na­szej nar­ra­cji mat­ka to ta, co ko­cha i się po­świ­ęca. Mat­ka Dzie­wi­ca. Mat­ka Po­lka. Ide­al­ny mo­del za­kła­da, że ko­bie­ta w ci­ąży jest doj­rza­ła we­wnętrz­nie, go­to­wa na ma­cie­rzy­ństwo i wie, że przyj­mie dziec­ko z mi­ło­ścią bez­wa­run­ko­wą. A co z tymi, któ­re nie były go­to­we? Uro­dzi­ły i do­szły do wnio­sku, że to jed­nak nie dla nich?

Dłu­go ją uspra­wie­dli­wia­łam. Czy sko­ro ro­bi­ła mi ka­nap­ki do szko­ły, to zna­czy, że była do­brą mat­ką? Albo może za­py­tam ina­czej. Czy ona mia­ła obo­wi­ązek mnie ko­chać? I czy ja rów­nież mu­szę ją ko­chać?

Mam trzy­na­ście lat i wła­śnie do­sta­łam pierw­szej mie­si­ącz­ki.

Tro­chę spa­ni­ko­wa­łam, bo nie by­łam przy­go­to­wa­na na ten dzień. Nie wie­dzia­łam, czy mogę wzi­ąć pod­pa­ski mamy i jak się ich uży­wa. Po­szłam więc do niej, a ona tyl­ko prych­nęła i po­kręci­ła z nie­sma­kiem gło­wą.

– Tyl­ko tego mi te­raz bra­ko­wa­ło.

Nie zro­zu­mia­łam, o co jej cho­dzi­ło, więc raz jesz­cze za­py­ta­łam o te pod­pa­ski. W ko­ńcu mi je dała i ka­za­ła się często myć. I po­wie­dzia­ła jesz­cze, że jak kie­dyś przyj­dę do domu z brzu­chem, to mogę się od razu pa­ko­wać. I że­bym nie chwa­li­ła się tym na pra­wo i lewo, bo okres to nic faj­ne­go. Za­pu­ka­łam do po­ko­ju bab­ci, żeby jej o tym po­wie­dzieć. Bab­cia wte­dy co­raz częściej cho­ro­wa­ła, ale do­bry hu­mor jej nie opusz­czał. Po­wie­dzia­ła, że mi gra­tu­lu­je, że te­raz ofi­cjal­nie sta­łam się ko­bie­tą i to ab­so­lut­nie cu­dow­ną. I że­bym ni­g­dy w to nie wąt­pi­ła. I że mo­że­my na­pić się szam­pa­na bez­al­ko­ho­lo­we­go, je­śli tyl­ko mam ocho­tę. Pew­nie, że mia­łam! Sie­dzia­ły­śmy w kuch­ni i po­pi­ja­ły­śmy na­pój z bąbel­ka­mi o sma­ku czar­ne­go bzu, a bab­cia opo­wia­da­ła mi o daw­nych cza­sach, kie­dy to ko­bie­ty mia­ły mie­si­ącz­kę i mu­sia­ły so­bie zu­pe­łnie ina­czej ra­dzić niż dzi­siaj.

– Wte­dy się o tym nie mó­wi­ło. Że coś tam się dzie­je „na dole” na­sze­go cia­ła. I wstyd było po­bru­dzić majt­ki. Więc za­pie­ra­ło się je sza­rym my­dłem, żeby nikt nie wi­dział. O pod­pa­skach to na­wet nie śni­ły­śmy. Watę przy­cze­pia­ło się agraf­ka­mi do maj­tek albo pod­kła­da­ło pod spód fo­lio­we wo­recz­ki. I trze­ba było tak cho­dzić, żeby się to nie prze­su­wa­ło. Raz zna­la­złam swo­ją do­mo­wej ro­bo­ty pod­pa­skę na ple­cach – za­chi­cho­ta­ła bab­cia. – Te­raz jest dużo ła­twiej. Wkła­dasz w majt­ki, przy­kle­jasz i z gło­wy. A jak­by cię brzuch bo­lał, to przyj­dź do mnie. Za­pa­rzę ci ja­kieś zió­łka.

Mat­ka nie wró­ci­ła wi­ęcej do tego te­ma­tu, cho­ciaż ci­ągle mia­łam mnó­stwo py­tań. Ale ona nie lu­bi­ła ze mną roz­ma­wiać. Ani o tym, co dzia­ło się w szko­le, ani o mo­jej bu­dzącej się ko­bie­co­ści, ani o tym, czy mam przy­ja­ció­łkę lub chło­pa­ka. Od­no­si­łam wra­że­nie, że im star­sza je­stem, tym mniej mnie lubi. Zu­pe­łnie jak­by mój wiek w czy­mś jej prze­szka­dzał. Bab­cia po­wie­dzia­ła mi kie­dyś, że mat­ka pa­nicz­nie boi się sta­ro­ści. A ja jej o tym przy­po­mi­nam. Za­częła też eks­pe­ry­men­to­wać z twa­rzą. Ci­ągle cho­dzi­ła na ja­kieś ma­sa­że, za­bie­gi, kok­taj­le wi­ta­mi­no­we i bez prze­rwy pa­trzy­ła w lu­stro.

Taty nie mam. To zna­czy wiem, że jest i cza­sem przy­sy­ła mi kart­ki z pod­ró­ży, ale tak na­praw­dę ma już inną ro­dzi­nę i inną cór­kę. Mat­ka po­wie­dzia­ła mi kie­dyś, że nas po pro­stu wy­mie­nił. Tak jak aku­mu­la­tor w sta­rej pan­dzie. Oj­ciec od­sze­dł od nas, kie­dy by­łam mała, nie pa­mi­ętam tego zbyt do­brze, ale po­dob­no to wła­śnie wte­dy wszyst­ko się zmie­ni­ło.

To zna­czy moja mat­ka.

Za­mknęła się w so­bie i prze­sta­ła mnie przy­tu­lać. Co praw­da nie pa­mi­ętam, czy ro­bi­ła to wcze­śniej, ale taką mam na­dzie­ję. Prze­cież mu­sia­ła mnie ko­chać. To tata wszyst­ko ze­psuł i to na nie­go po­win­nam być zła. Ze­psuł na­szą ro­dzi­nę, ze­psuł mamę i nie­ja­ko mnie rów­nież uszko­dził.

Gdy do­wie­dzia­łam się, że mama nie lubi, kie­dy ro­snę, sta­ra­łam się to opó­źnić. No­si­łam pod­ko­la­nów­ki, cho­ciaż wy­da­wa­ły mi się okrop­nie dzie­cin­ne, i wło­sy za­wi­ąza­ne w dwa ku­cy­ki. W szko­le zmie­nia­łam fry­zu­rę, bo czu­łam się w niej idio­tycz­nie, ale kie­dy wra­ca­łam do domu, zno­wu mia­łam ku­cy­ki. Mó­wi­łam też dzie­cin­nym to­nem i do­ma­ga­łam się ki­sie­lu. Nie prze­pa­da­łam za nim, ale po­dob­no lu­bi­łam go jako małe dziec­ko. Więc chcia­łam, żeby tak zo­sta­ło. Żeby mama nie mu­sia­ła się mar­twić, że do­ra­stam i spra­wiam jej tym przy­kro­ść. Szko­da, że tak wcze­śnie do­sta­łam tej mie­si­ącz­ki.

Ostat­nio za­sta­na­wia­łam się, co po­da­ro­wać jej na Dzień Mat­ki. Za­wsze przy­no­si­łam jej kwia­ty, a kie­dy by­łam mniej­sza, ro­bi­łam laur­ki. Ale to chy­ba nie były ide­al­ne pre­zen­ty, bo ni­g­dy się z nich ja­koś nie cie­szy­ła. Tym ra­zem uzbie­ra­łam tro­chę pie­ni­ędzy i ku­pi­łam jej krem prze­ciw­zmarszcz­ko­wy. Nie był tani, ale pani w skle­pie za­pew­nia­ła mnie, że czy­ni cuda.

– Ale to chy­ba nie dla cie­bie? – za­śmia­ła się.

– Dla mamy – wy­ja­śni­łam po­wa­żnie.

– To będzie za­chwy­co­na.

Nie była. Po­pa­trzy­ła na mnie ja­koś tak zim­no, a po­tem spy­ta­ła, co to ma zna­czyć.

– To dla cie­bie, sprze­daw­czy­ni po­wie­dzia­ła, że ten krem jest su­per.

– Two­im zda­niem je­stem aż tak sta­ra, że go po­trze­bu­ję?

Za­czer­wie­ni­łam się. W ogó­le o tym nie po­my­śla­łam.

– Nie... ale... – nie wie­dzia­łam, jak to wy­tłu­ma­czyć.

Mama nie ode­zwa­ła się do mnie przez resz­tę dnia, a po­tem zo­ba­czy­łam, jak wcie­ra so­bie ten krem w sto­py.

– Głu­pio zro­bi­łam – zwie­rzy­łam się bab­ci.

– Nie. Po pro­stu two­ja mama nie lubi, kie­dy ktoś jej przy­po­mi­na, ile ma lat. Nie do­cie­ra do niej, że ka­żdy się sta­rze­je i że jest to na­tu­ral­na ko­lej rze­czy.

Rok pó­źniej po­da­ro­wa­łam jej kwia­ty. Tak było bez­piecz­niej.

Mam czter­na­ście lat i zo­sta­łam za­kwa­li­fi­ko­wa­na do olim­pia­dy po­lo­ni­stycz­nej. Po­dob­no pi­szę ład­ne wy­pra­co­wa­nia i ład­nie mó­wię o ksi­ążkach. Mama na­wet mi po­gra­tu­lo­wa­ła. Po­wie­dzia­ła:

– No i bar­dzo do­brze. Co praw­da ksi­ążki to fik­cja, ale cza­sem fik­cja jest lep­sza niż to cho­ler­ne ży­cie.

Od bab­ci do­sta­łam kie­szon­ko­we, więc ku­pi­łam so­bie pierw­szy sta­nik. Naj­chęt­niej zro­bi­ła­bym to z mamą, ale nie chcia­łam mó­wić jej, że uro­sły mi pier­si. Ba­łam się, że nie będzie tym fak­tem za­chwy­co­na. W przy­mie­rzal­ni sta­łam przed lu­strem i pa­trzy­łam na swo­je na­gie cia­ło. By­łam dość szczu­pła, cho­ciaż mo­gła­bym mieć mniej­szą pupę. Mia­łam pła­ski brzuch i dłu­gie nogi. Moje pier­si były okrągłe, chy­ba ład­ne. Pani ze skle­pu po­wie­dzia­ła, że po­win­nam spró­bo­wać z mi­secz­ką B. Wy­bra­ła dla mnie kil­ka mo­de­li i mu­szę przy­znać, że nie­któ­re były na­praw­dę prze­ślicz­ne. Osta­tecz­nie sku­si­łam się na nie­bie­ski sta­nik z ko­ron­ki. Le­żał ide­al­nie, a moje pier­si wy­gląda­ły w nim na­praw­dę do­brze. Dwa dni pó­źniej mama przy­nio­sła go z ła­zien­ki, a na jej twa­rzy ma­lo­wa­ła się zło­ść.

– Co to jest?

– Moja bie­li­zna – od­po­wie­dzia­łam, pa­trząc na nią z prze­stra­chem.

– Ko­ro­nek ci się za­chcia­ło? I na co ty to za­kła­dasz? Na te dwie mi­ra­bel­ki?

Nie mia­łam mi­ra­be­lek. Mia­łam ład­ne pier­si w roz­mia­rze ja­błka. Tyl­ko że mama tego nie za­uwa­ży­ła, bo ni­g­dy na mnie nie pa­trzy­ła. Inna spra­wa, że no­si­łam sze­ro­kie blu­zy albo ku­li­łam ra­mio­na, żeby nie zo­ba­czy­ła, że doj­rze­wam.

– Tan­de­ta i tyle. Sama to wy­pierz. – Rzu­ci­ła mi sta­nik w twarz i wy­szła z po­ko­ju.

Nie wiem dla­cze­go, ale po­czu­łam się upo­ko­rzo­na. Przez dłu­gie lata wsty­dzi­łam się swo­jej ko­bie­co­ści. Nie no­si­łam su­kie­nek, uni­ka­łam ma­ki­ja­żu. Nie chcia­łam zło­ścić mat­ki tym, że je­stem młod­szą ko­pią jej sa­mej. Nie chcia­łam, żeby czu­ła się gor­sza, sta­ra, nie­po­trzeb­na.

Tak na­praw­dę to przez całe moje ży­cie ro­bi­łam wszyst­ko, żeby jej nie ura­zić. Stąpa­łam jak po szkle, jak po pęka­jącej krze na wo­dzie, po­ru­sza­jąc się ni­czym mo­tyl. Ci­cho, ci­chut­ko, bez zwra­ca­nia na sie­bie uwa­gi.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki