Komandos. Gang z Żoliborza - Artur Górski - ebook + audiobook

Komandos. Gang z Żoliborza ebook

Artur Górski

3,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wyrósł w cieniu Pruszkowa i Wołomina, ale szybko stał się jednym z najważniejszych graczy polskiego podziemia kryminalnego. Gang żoliborski – bo o nim mowa – funkcjonujący według klasycznych reguł mafijnych, początkowo siał postrach na północy stolicy, a z czasem wyrósł do struktury mogącej złamać pozornie silniejszych przeciwników. Jego boss, zwany „na mieście” Księdzem, skupił wokół siebie młodych desperados, dla których gangsterka była całym życiem. Życiem i… śmiercią. Jego wiernym żołnierzem był Tomasz Syga, pseudonim Komandos – jeden z najbardziej znanych (i budzących respekt) stołecznych gangsterów. Człowiek, o którym nawet w środowisku kryminalnym mówiło się jako o bezwzględnym sadyście; o kimś, kogo lepiej nigdy nie spotkać w ciemnej ulicy. Komandos żył gwałtownie i gwałtownie rozstał się z tym światem, pozostawiając po sobie mroczną legendę.

Ale to nie jest opowieść jedynie o Komandosie – to jest historia całego kryminalnego Żoliborza oraz jego sojuszników i wrogów, z których większość jest już „po tamtej stronie”…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 156

Oceny
3,8 (32 oceny)
9
10
10
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Epikur46

Z braku laku…

Jak na rangę wydarzeń książka raczej nudna.
00
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

dobrze się czyta. ciekawa
00
Jola_

Dobrze spędzony czas

całkiem niezły reportaż
00

Popularność




Copyright © Artur Górski, 2024

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

Zdjęcia w środku

Albert Zawada/Agencja Wyborcza.pl,

MARZENA HMIELEWICZ/Agencja Wyborcza.pl,

Filip Klimaszewski/Agencja Wyborcza.pl x 2,

Grażyna Jaworska/Agencja Wyborcza.pl,

Jacek Marczewski/Agencja Wyborcza.pl,

Wojciech Olkuśnik/Agencja Wyborcza.pl x 2,

Robert Kowalewski/Agencja Wyborcza.pl,

Sławomir Kamiński/Agencja Wyborcza.pl,

Bartosz Bobkowski/Agencja Wyborcza.pl x 2,

Piotr Molęcki/Agencja Wyborcza.pl,

Alterphotos/imago sport/Forum,

Krzysztof Żuczkowski/Forum,

DAMIAN RUCIŃSKI/REPORTER,

mat. policyjne x 2,

tannujannu/Adobe Stock

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta

Katarzyna Kusojć

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8391-513-5

Warszawa 2024

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

OD AUTORA

To nie jest opowieść wyłącznie o Komandosie i nawet spodziewam się komentarzy, że na dobrą sprawę książka powinna mieć inny tytuł. Ale kto powiedział, że tytułowy bohater musi bezwzględnie zdominować całą publikację? Tak naprawdę życie Tomasza Sygi, pseudonim Komandos – krótkie, choć barwne i pełne spektakularnych zwrotów akcji – nie nadaje się na samodzielną książkę, już bardziej na długi reportaż, w ostateczności pracę licencjacką na wydziale kryminologii i kryminalistyki. Ale przestępczy życiorys tego gangstera można potraktować jako punkt wyjścia, doskonały klucz do polskiego podziemia kryminalnego lat 90. i początków następnego stulecia. W tym zresztą duchu będą pisane kolejne tomy tej gangsterskiej serii – sławny, czy raczej owiany złą sławą, boss będzie przyczynkiem do analizy głośnych konfliktów, jakie wstrząsały naszym krajem przez ostatnie dekady.

Syga nie zdążył (pytanie, czy miał w ogóle taki potencjał) stać się tak sławnym bossem jak szefowie rozbitej na początku XXI wieku grupy pruszkowskiej. Ba, nie stanowił takiego utrapienia dla organów ścigania jak jego konkurent Rafał S., pseudonim Szkatuła. Ale na pewno był legendą (choć mowa oczywiście o czarnej legendzie) stołecznego półświatka, z którą musieli się liczyć wszyscy ci, którzy chcieli w nim rządzić. Ci, którzy w końcu go zabili.

Opowieść o Komandosie to opowieść o szczególnym okresie w historii polskiej przestępczości – zaczyna się w momencie, gdy wielkie grupy mafijne, takie jak Pruszków czy Wołomin, znajdują się u szczytu potęgi, a kończy już po ich rozbiciu, gdy na scenę wkraczają młode wilki półświatka – bardziej brutalne i krwawe niż ich poprzednicy.

Gdy w 2000 roku policja aresztowała bossów grupy pruszkowskiej, a następnie rozpoczął się ich wielki proces, opinia publiczna była przekonana, że rodzima hydra została ostatecznie pokonana. Jakoś nie chciała przyjąć do wiadomości, że młode grupy przestępcze – takie jak Mokotów, Mutanci, Żoliborz czy gangi Nowego Dworu Mazowieckiego – toczą między sobą krwawe wojny, w których giną również niewinni ludzie i problem wcale nie jest mniejszy niż przed 2000 rokiem. Skala zagrożenia dotarła do świadomości przeciętnego Kowalskiego dopiero na początku marca 2003 roku, gdy w wyniku strzelaniny między policją a dwoma członkami gangu Mutantów śmierć poniosło dwóch antyterrorystów (oraz dwóch gangsterów). Okazało się, że wojna z mafią wciąż jeszcze trwa – i wcale nie jest łatwiejsza niż kilka lat wcześniej.

W czasie, gdy doszło do akcji w Magdalence, Komandos nie żył już od kilku miesięcy – jego wojna dobiegła końca. Stał się jednym z głównych symboli nowej fali przestępczości, mimo że tak naprawdę jedynie przez nią przemknął; nie udało mu się podporządkować sobie stolicy, choć, jak się zdaje, miał takie aspiracje. Pytanie: czy rzeczywiście był zapowiedzią nowego, czy może raczej jednym z ostatnich przedstawicieli gangsterki lat 90., którzy nie mieli szans w starciu z młodymi wilkami?

To pytanie pozostaje bez odpowiedzi…

*

Jak zauważą Czytelnicy, niektóre nazwiska bohaterów pozostawiłem w pełnym brzmieniu, a niektóre jedynie w postaci pierwszej litery. Uznałem, że pełnych nazwisk będę używał w odniesieniu do osób powszechnie (a przynajmniej – w wielu kręgach) znanych oraz głównych bohaterów tej opowieści, w większości przypadków już nieżyjących.

PROLOG

Komandos nie był ani pierwszym, ani ostatnim gangsterem, który czuł, że śmierć depcze mu po piętach i wcześniej czy później chwyci go za gardło. Czy to znaczy, że ten jeden z najsłynniejszych przestępców stolicy początków XXI wieku drżał o swoje życie, siedział zamknięty w czterech ścianach, odmawiał różaniec i spisywał testament? Oczywiście nie, choć być może w ten sposób uniknąłby tego, co teoretycznie nieuchronne. Ale w tamtym czasie „ludzie z miasta” nie chowali się po domach – trwała najbardziej krwawa wojna grup mafijnych i ten, kto jej unikał, przestawał się liczyć. A Komandos nie chciał ponownie wypaść z gry – nieco wcześniej wyszedł na wolność po kilkuletnim pobycie w areszcie śledczym (był podejrzany o udział w zabójstwie członka konkurencyjnego gangu w październiku 1997 roku) i zorien­tował się, że miasto bardzo się zmieniło, a ci, którzy kiedyś drżeli na jego widok, teraz przejmują jego terytoria. Jeśli chciał je odzyskać, musiał być gotowy na bitwę. Prawdopodobnie, tak jak wielu gangsterów, wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę, a może nawet w nieśmiertelność – innych zabijają, ale przecież… ja wciąż żyję. A może w ogóle nie zastanawiał się nad kwestią przemijania – po prostu robił swoje. Owszem, unikał spotkań w świetle dnia, w ruchliwych punktach miasta, ale raczej były to działania pozorne – taki „zestaw obowiązkowy zwierzyny łownej”, który bynajmniej nie gwarantował bezpieczeństwa.

Kiedy późnym wieczorem 13 sierpnia 2002 roku podjechał na stację benzynową przy ulicy Radzymińskiej, z pewnością nie spodziewał się, że to będzie ostatnie tankowanie w jego życiu. Bmw 7 ma duży bak, więc trwało ono dość długo. Potem Komandos wszedł do sklepu, zrobił drobne zakupy i podjechał pod stanowisko z odkurzaczem. Czysta, zadbana fura to była wówczas wizytówka „chłopaka z miasta” – ten, kto poruszał się zabłoconym samochodem, w którym można było „sadzić ziemniaki”, nie miał prawa uważać się za gangusa z klasą. Szczególnie jeśli jeździł beemką z górnej półki…

Ciekawe, czy wtedy – na stacji benzynowej – choć przez chwilę pomyślał o dramatycznych wydarzeniach, w jakich wziął udział niespełna trzy miesiące wcześniej. O krwawej jatce, do której doszło 31 maja 2002 roku w stołecznej galerii handlowej Klif przy ulicy Okopowej. W tamtejszej restauracji rybnej Viking, w obecności wielu przypadkowych przechodniów, zginęły wówczas dwie osoby: Krzysztof B. oraz Artur Mudyn, pseudonim Budyń, a rzekomo (rzekomo, bo ta sprawa tak naprawdę nigdy nie została wyjaśniona do końca) ofiarą miał być także sam Komandos. I jeśli rzeczywiście był to zamach na niego, tylko cudem uniknął wtedy śmierci…

Na praskiej stacji benzynowej cudu nie było.

Tego już się nigdy nie dowiemy, ale można podejrzewać, że gangster, który zamierza odkurzyć swój samochód, nie bierze pod uwagę, że ktoś może mu te spokojne chwile zakłócić. A może był znieczulony kokainą – narkotyki od młodości pomagały mu przezwyciężyć strach, ale też powodowały, że stawał się nieostrożny.

A jednak… Za jego plecami zjawił się mężczyzna, który wyjął broń i oddał kilka strzałów w stronę Komandosa. Być może był to ten sam człowiek, który przeprowadził egzekucję w Klifie. Kamera uchwyciła zabójcę – i rzeczywiście sylwetką przypominał kilera, który strzelał w galerii handlowej. Skąd wiedział, że Komandos będzie o określonej porze na stacji benzynowej? Czy śledził go, a jeśli tak, czy wiedział, skąd wyruszy?

Kim był? Kto go wysłał? W śledztwach i przekazach medialnych padają różne nazwiska, ale to wszystko bardziej domysły niż twarda wiedza. Urodzony w 1968 roku Komandos w chwili śmierci miał 34 lata – ktoś mógłby powiedzieć, że miał przed sobą świetlaną przyszłość. Ale to byłaby wierutna bzdura…

ROZDZIAŁ 1

W ORBICIE PRUSZKOWA

Dlaczego serię książek o polskich gangsterach postanowiłem rozpocząć właśnie od Tomasza Sygi, czyli Komandosa? Przede wszystkim oczywiście ze względu na rolę, jaką odegrał w polskiej mafii; na jego wyjątkowo dramatyczny, a przez to – w jakimś sensie – literacko-filmowy życiorys. Ale nie tylko dlatego – obaj mieszkaliśmy w tym samym czasie na warszawskim Żoliborzu i pewnie mijaliśmy się w alejkach osławionego bazaru przy ulicy Wolumen. Wcześniej zaś, gdy ja pomieszkiwałem na wolskim osiedlu Koło, on był wychowankiem tamtejszego Domu Dziecka numer 3 przy ulicy Dalibora. Takie zbiegi okoliczności wzbudzają ciekawość, nawet jeśli obiektem zainteresowania jest wyjątkowo brutalny bandyta…

Postać Komandosa kojarzy się przede wszystkim z owianą wyjątkowo złą sławą grupą żoliborską – Syga był jednym z najbliższych współpracowników jej szefa Stefana Kolasińskiego, pseudonim Ksiądz. I jako żołnierz Księdza miał z pewnością bardzo wielu wrogów, choć nie ma pewności, czy to, co wydarzyło się w sierpniu 2002 roku, pozostawało w jakimkolwiek związku z działalnością Żoliborza. W tamtym czasie Ksiądz (zabity dwa lata wcześniej) był już przeszłością, a Tomasz Syga zdążył sobie narobić wrogów w zupełnie innych strukturach, który wyrosły ponad Żoliborz. I pojawili się gracze znacznie mocniejsi od Księdza czy tych, którzy prowadzili z nim wojny i którzy w końcu go zlikwidowali…

*

Żeby zrozumieć niezwykłą karierę Komandosa, a przede wszystkim fenomen powstawania i rozwoju wyjątkowo brutalnych grup przestępczych, które toczyły ze sobą wojny o wiele bardziej krwawe niż w czasach dominacji Pruszkowa czy Wołomina, trzeba przypomnieć Polskę przełomu wieków. Polskę, która po rozbiciu mafii miała być krajem praworządnym, bezpiecznym, takim, w którym białe jest białe, a czarne występuje już tylko we wspomnieniach.

W sierpniu 2000 roku świadkiem koronnym został wysoko postawiony gangster grupy pruszkowskiej Jarosław Sokołowski, pseudonim Masa – ten sam, z którym napisałem serię Masa o polskiej mafii. To między innymi dzięki jego zeznaniom udało się postawić przed sądem i skazać na długoletnie wyroki szefów tak zwanego Starego Pruszkowa – struktury, która swymi mac­kami oplatała nie tylko podziemie kryminalne całego kraju, ale także sfery gospodarcze, a nawet – w jakimś stopniu – polityczne. Wprawdzie przeciętny Polak nie do końca wiedział, na czym polega działalność rodzimej mafii i czy faktycznie wpływa ona na bieg spraw publicznych, ale na pewno coraz bardziej bał się wychodzić na ulicę ze świadomością, że może stać się przypadkową ofiarą gangsterskich porachunków. A o tych media donosiły nieustannie – od głośnej egzekucji Wojciecha K., pseudonim Kiełbasa, którego zastrzelono w 1996 roku w Pruszkowie (choć mafijne zabójstwa zdarzały się też wcześniej), mordowanie na ulicach stało się niemal składową codzienności. Początkowo mafijni kilerzy strzelali celnie, zabijając jedynie innych gangsterów, ale po wydarzeniach pod restauracją T.G.I. Friday w warszawskiej Atrium Plaza Polacy przestali ufać cynglom. Otóż 20 marca 1999 roku doszło do egzekucji, którą przeprowadzili ludzie zbuntowanego gangstera Wołomina – Karola S. Ich celem był niejaki Kajtek – żołnierz wierny bossowi grupy Marianowi K., pseudonim Klepak, na którego od pewnego czasu polował Karol S. (uważany także za inspiratora najgłośniejszej egzekucji mafijnej lat 90., czyli strzelaniny w restauracji Gama na warszawskiej Woli, w wyniku której śmierć ponieśli bossowie Wołomina, w tym wspomniany Klepak i Ludwik A., pseudonim Lutek, oraz ich przyboczni). W egzekucji przeprowadzonej w Atrium Plaza zginął Kajtek, ale także Bogu ducha winny pracownik Teatru Wielkiego (według innych informacji – Filharmonii Narodowej).

Wojna rozlała się poza granice półświatka!

Oczywiście nie za wszystkimi zdarzeniami stali bossowie Pruszkowa czy Wołomina, ale media chętnie przypisywały je ośmiornicy – nawet jeśli zabójcą okazała się osoba niepowiązana wprost ze zorganizowanym podziemiem kryminalnym, wynajdywano w jej przeszłości elementy pasujące do układanki. Tak było choćby w przypadku Małgorzaty Rozumeckiej, która stała za zabójstwem dwóch dilerów sieci telekomunikacyjnej Era. Choć w tym tragicznym zdarzeniu z 1997 roku nie uczestniczyła żadna większa struktura, skazana została niejako „przypisana” do Pruszkowa, bo faktycznie w przeszłości kręciła się przy „chłopcach z miasta”, a jak wyznał Masa: „ona była dziwna, kochała świat gangsterski”. Miała nawet proponować Pruszkowowi pieniądze za zabicie jakiegoś mężczyzny, z którym była w konflikcie. Związków z mafią doszukiwano się u wszystkich, którzy weszli w konflikt z prawem, a szczególnie ze 148 artykułem Kodeksu karnego ( „kto zabija człowieka”), bo to po prostu było atrakcyjne z punktu widzenia mediów.

Z czasem ofiarą cyngli (zwanych niekiedy seryjnymi samobójcami) zaczęli padać ludzie z pierwszych stron gazet, i to niekoniecznie związani ze środowiskiem przestępczym – albo związani z nim w sposób, nazwijmy to, dyskretny. Jako że gangsterskie lata 90. zostały dość szczegółowo opisane (w tym miejscu polecam także serię Masa o polskiej mafii), przypomnę tylko kilka zdarzeń, które wstrząsnęły opinią publiczną i sprawiły, że organy ścigania zaczęły działać skuteczniej, niż to robiły do połowy dekady.

W grudniu 1999 roku został zastrzelony jeden z bossów polskiej mafii – Andrzej Kolikowski, pseudonim Pershing – ponure spotkanie z cynglem miało miejsce w Zakopanem, na parkingu w okolicach stoku narciarskiego Polana Szymoszkowa, a wyroki w tej sprawie usłyszeli Ryszard Niemczyk i Ryszard Bogucki. Wprawdzie egzekucja na szefie dużej grupy przestępczej nie była czymś nowym, nieco wcześniej, w kwietniu 1998 roku, został zastrzelony choćby lider gdańskiego półświatka, Nikodem Skotarczak, pseudonim Nikoś, jednak śmierć Pershinga nie była wydarzeniem na skalę lokalną, ale sygnałem, że za chwilę rozpocznie się wojna w całej gangsterskiej Polsce. Dlatego policja i prokuratura rozpoczęły pospieszną (może nawet zbyt pospieszną, bo nie udało się zgromadzić wystarczających dowodów, które pogrążyły do końca mafijnych bossów) akcję rozprawienia się ze zorganizowaną przestępczością.

Niedługo później, w kwietniu 2000 roku (a więc jeszcze przed rozbiciem Pruszkowa), media przekazały sensacyjną wiadomość: samobójstwo popełnił były wicepremier PRL (pierwszy wicepremier w gabinecie Mieczysława Rakowskiego), były szef Głównego Urzędu Ceł, biznesmen Ireneusz Sekuła. Wiadomo było, że dawny dygnitarz pozostawał w dobrych relacjach z Pershingiem (i generalnie z szarą strefą), a plotka głosiła, że był zadłużony u bossa na kilka milionów dolarów. Kolikowski miał zwyczaj zapisywać w notesie informacje o swoich dłużnikach, a kiedy zmarł, notes wpadł w ręce „zarządu” grupy pruszkowskiej. Pytanie, czy Sekuła, poddany szantażom, postanowił z własnej woli przenieść się na tamten świat, czy jednak ktoś mu w tym pomógł. Trudno uwierzyć, że sam kilkakrotnie strzelił sobie w brzuch – to wyglądało raczej na zabójstwo. I taka właśnie wersja pojawiła się w serii Masa o polskiej mafii – oczywiście można się z nią spierać, tym bardziej że sam poszkodowany przed śmiercią nie zdołał wyjaśnić, co tak naprawdę się wydarzyło.

Poznałem Sekułę jeszcze w czasach, gdy był wicepremierem w rządzie Mieczysława Rakowskiego – imponowało mi, że brał na siebie odpowiedzialność za wszystkie działania gabinetu i nie próbował błędów tej ekipy zrzucać na swojego pryncypała, czyli Rakowskiego. Dlatego pod koniec doby PRL-u stał się kimś w rodzaju chłopca do bicia dla mediów, które nie obawiając się cenzury, mogły krytykować, kogo tylko chciały. Zrobiłem z nim kilka wywiadów i zawsze odnosiłem wrażenie, że jeśli ktoś absolutnie nie pasuje do kryminalnego półświatka, to właśnie on. Cóż, byłem młody – nie wszystko oceniałem trafnie. A może zresztą Sekuła nie do końca wiedział, w co się pakuje, nawiązując konszachty z takimi ludźmi jak Pershing? Może po prostu uważał, że biznesmeni powinni się trzymać razem, nie pytając jeden drugiego, na czym zarabia pieniądze…

W sumie aż dziwne, że żadnemu kreatorowi teorii spiskowych nie przyszło do głowy, aby postawić tezę, jakoby za śmiercią Pershinga stał zdesperowany Sekuła. A może jednak gdzieś takie poglądy się pojawiły?

Już po aresztowaniu większości pruszkowskich bossów (tylko Andrzejowi Z., pseudonim Słowik) udało się na jakiś czas zbiec do Hiszpanii, doszło do kolejnego tragicznego wydarzenia na styku polityki i mafii. W kwietniu 2001 roku w Warszawie, w pobliżu mostu Poniatowskiego kiler Tadeusz Maziuk zastrzelił byłego ministra sportu i biznesmena Jacka Dębskiego – na strzał wyprowadziła go młoda kobieta o pseudonimie Inka. Zleceniodawcą był zmarły dwa lata później gangster Jeremiasz Barański, pseudonim Baranina. Oczywiście śmierć szefa resortu sportu nie miała nic wspólnego z polityką, panowie nie pokłócili się o to, jaka ma być Polska, bardziej prawicowa czy lewicowa, ale po prostu o pieniądze. Co ciekawe, Dębski przestał być ministrem rok wcześniej, po tym jak ogłosił, że środowiska bliskie premierowi zmuszały go, aby szukał kompromitujących kwitów na głowę państwa, czyli prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Czyli był politykiem kontrowersyjnym.

Jednak dla opinii publicznej wiadomość, że wysokiej rangi polityk ginie w mafijnych porachunkach, była kolejnym dowodem na to, że życie publiczne gnije, a winna temu jest przestępczość zorganizowana i bierne organy ścigania. Nawet jeśli za chwilę miał się rozpocząć pierwszy proces grupy pruszkowskiej, a policja i prokuratura uważane były za zwycięzców w wojnie z mafią.

Tym bardziej że nieco wcześniej policja i generalnie organy ścigania, a także ich przełożeni z ramienia rządu zanotowali potężną porażkę. 25 czerwca 1998 roku został zastrzelony, pod własnym domem na warszawskim Mokotowie, były szef policji generał Marek Papała – to było wydarzenie na miarę egzekucji włoskich prokuratorów, prowadzących śledztwa w sprawie mafii – Giovanniego Falconego i Paola Borsellino. Oczywiście za samą śmierć (do dziś zresztą niewyjaśnioną) policja nie jest odpowiedzialna, bo przecież generał nie był pod ochroną ani też nie pojawiały się żadne sygnały, że ktoś czyha na jego życie, ale na pierwszym etapie śledztwa popełniono błędy, które uniemożliwiły dotarcie do inspiratorów zbrodni i do samego kilera. Tak naprawdę miejsce zabójstwa stało się areną dla polityków, którzy niczym wytrawni aktorzy składali puste deklaracje, przy okazji zadeptując ślady po cynglu. Z drugiej strony trudno potępiać tych, którzy będąc odpowiedzialnymi za sprawy bezpieczeństwa, postanowili zapewnić Polaków, że coś takiego już się więcej nie powtórzy.

I z pewnością sprawa generała Papały była jednym z najważniejszych sygnałów, że jeśli szybko nie urwie się łba tej hydrze, przejmie ona kontrolę nad krajem. Za jakiś czas miało się okazać, że hydra nie była aż tak silna i poddała się bez większej walki. Ale – co też miało się okazać po czasie – na gruzach upadających wielkich struktur przestępczych i w cieniu wojny z mafią lat 90. zaczęła wzrastać nowa. Tyle że na razie społeczeństwo ją lekceważyło.

Polska przełomu wieków to jednak nie tylko walka ze zorganizowaną przestępczością – to także różne wydarzenia, z których mogło wynikać, że sprawy państwowe idą w dobrym kierunku. Lubiany (choć na prawicy nie do końca) prezydent Kwaśniewski zapewnił sobie reelekcję, wcześniej wetując nowelizację ustawy zakazującej rozpowszechniania pornografii, a wybitny reżyser Andrzej Wajda został uhonorowany Oscarem za całokształt pracy. Szerokim echem rozeszła się też wiadomość, że niemiecki Bundestag powołał fundację, która miała się zająć wypłacaniem odszkodowań dla przymusowych robotników z Polski. Generalnie nastroje wśród Polaków były dobre, a podsycała je świadomość, że już wkrótce ich kraj stanie się członkiem Unii Europejskiej.

W lipcu 2000 roku minister sprawiedliwości Lech Kaczyński ogłosił wytyczne dla prokuratorów o zaostrzeniu polityki karnej, co wychodziło naprzeciw społecznemu oczekiwaniu, że bandytom trzeba dokręcić śrubę. I nie bardzo wiadomo, dlaczego śruba ta jednak nie została dokręcona, a jeśli już, to tylko tym przestępcom, którzy byli znani z pierwszych stron gazet, obecnie zaś nie stanowili już żadnego większego zagrożenia, bo przebywali w aresztach śledczych. Tymczasem przestępczość organizowała się na wielką skalę – groźne grupy powstawały nie tylko w wielkich miastach, ale także na ich obrzeżach i na prowincji. Swoje ekipy tworzyli synowie zatrzymanych bossów, a także osoby, które dopiero wnikały do świata przestępczości.

Podczas gdy ludzie pasjonowali się tym, ile lat dostanie Malizna, Wańka czy Parasol, tacy adepci gangsterki jak Komandos mogli spokojnie obrastać w piórka…

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI