Za kratami - Artur Górski - ebook + audiobook + książka

Za kratami ebook

Artur Górski

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Niecenzurowana opowieść o polskich więzieniach.Nie chciałbyś tam trafić - nawet z krótkim wyrokiem… Tam rządzą zupełnie inne reguły gry niż na wolności; to, co wydaje ci się błahe i bezwartościowe, tam jest obiektem pożądania. Nawet czas płynie inaczej niż po twojej stronie muru. Ten, kto więzienie zna jedynie z filmów czy książek, nie ma pojęcia o życiu za kratami - o tym, na czym rzeczywiście polega ograniczenie wolności i upokorzenie osadzonego. Autor książki wielokrotnie odwiedzał swych rozmówców w polskich więzieniach i dobrze zna panujące w nich realia. W swojej książce stara się pokazać, jak rzeczywiście jest po tamtej stronie, a nie - jak powinno być. "Za kratami" to książka brutalna, wręcz bolesna i zaprzeczająca popularnej teorii, jakoby zakład karny był wygodnym sanatorium, gdzie skazani nudzą się na koszt społeczeństwa. Tam się cierpi - naprawdę.

Artur Górski- dziennikarz, twórca magazynu "Focus Śledczy", pisarz, autor bestsellerowej serii "Masa o polskiej mafii". O polskich zakładach karnych pisze od lat, między innymi w książkach "Gang", "Słowikowa o więzieniach dla kobiet" czy "Majami zły pies". Liczne są też wątki więzienne - także zagraniczne - w powieści "Przemytnik". Autor dwóch sezonów serialu audio "Dorwać gangstera" oraz podcastu Audioteki "Kryminalna Europa".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 187

Oceny
4,0 (164 oceny)
70
49
32
9
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Balijka1976

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobry reportaż. Wiezienie pokazane z perspektywy różnych osób. Jeżeli kogoś intereduje taka tematyka polecam.
10
michalzmz

Nie polecam

Czyta robot Tresc slaba
00
Narko211

Nie oderwiesz się od lektury

👍
00
nielip

Całkiem niezła

wymyślone bajki patusòw
00
irmek1

Dobrze spędzony czas

ciekawe jak zawsze
00

Popularność




Copyright © Artur Górski, 2022

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

Zdjęcie na okładce

© Dave Wall/Arcangel.com

Zdjęcia w tekście

© Laski Diffusion, Agata Pilarska-Jakubczak, Album/Prisma,

Łukasz Szelemej (2), K. Mikuła, M. Stelmach/Wprost – EAST NEWS

© Wojtek Jargiło (2), Donat Brykczyński, Przemysław Szyszka,

Łukasz Szeląg (2), Jacek Domiński, Piotr Kamionka (2),

Michał Dyjuk, Michał Kość/Agencja Wschód – REPORTER

Zdjęć w książce nie traktujemy jako ilustracji

do konkretnych rozdziałów, ale jedynie jako

uzupełniający materiał reporterski.

Dlatego też nie zostały podpisane.

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

Redakcja

Agata Ludwikowska

Korekta

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8295-758-7

Warszawa 2022

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Od autora

Tematyką więzienną zajmuję się od dawna. Jako dziennikarz czy autor książek odwiedziłem wiele zakładów karnych, gdzie przeprowadzałem wywiady z osadzonymi. Miałem także możliwość porozmawiać na temat rodzimego więziennictwa z funkcjonariuszami Służby Więziennej.

Efektem tych spotkań stały się dziesiątki artykułów i kilka książek, w których więzienie, zwane potocznie „puchą”, stanowi bohatera na własnych prawach. Wystarczy wymienić takie publikacje, jak Słowikowa o więzieniach dla kobiet, Majami, zły pies czy Gang. Również w mojej serii – pisanej z Jarosławem Sokołowskim – Masa o polskiej mafii wątki więzienne odgrywają znaczącą rolę.

Na tym nie koniec. Przez długi czas w mojej pracy dziennikarskiej zajmowałem się tematyką NRD-owskiej tajnej policji Stasi i jeździłem po niemieckich zakładach karnych, określanych mianem „katowni bezpieki”, zbierając materiały do książek i artykułów. To było inne doświadczenie, ale jakże pouczające.

Temat więzień jest obecnie zaskakująco popularny, także za sprawą kina czy literatury kryminalnej, ale obraz, który przekazuje nam kultura popularna, znacząco rozmija się z rzeczywistością. Owszem, co jakiś czas pojawiają się książki pisane przez osoby, które znają temat z własnego doświadczenia, ale ich przekaz jest jednostronny, pisany z określonej perspektywy: osadzonego, strażnika, szefa zakładu karnego czy lekarza więziennego.

Książka Za kratami jest próbą szerszego spojrzenia na temat – są zatem i relacje więźniów, i tych, którzy ich nadzorują, oraz tych, których zadaniem jest przywrócenie ich do normalnego społeczeństwa, czyli wychowawców. Oddałem głos także funkcjonariuszom zwolnionym z pracy oraz rodzinom osadzonych – ludziom, którzy cierpią w milczeniu i których dramat mało kogo obchodzi.

W książce pojawia się też wątek Adama Dudały odsiadującego wieloletni wyrok za podwójne zabójstwo, którego – wiele na to wskazuje – wcale nie popełnił. Wprawdzie nie dostałem zgody na widzenie z nim, ale odbyliśmy kilkanaście rozmów telefonicznych, za które jestem wdzięczny administracji zakładu karnego. W tej książce stawiam pytanie: jak wynagrodzić niewinnie osadzonemu złamane życie (mam na myśli wszystkich, którzy zostali skazani niesłusznie), ponad dwadzieścia lat spędzonych w celi. Człowiek, który wychodzi z zakładu karnego po ćwierćwieczu, nie wyrzuci z głowy tego, co zostawił za murem. Ma świadomość, że państwo po prostu go skrzywdziło, zabierając mu szansę na wszystko, co rozumiemy pod pojęciem życiowych osiągnięć i kariery. On wie, że jego życie jest już przegrane. Takiego stanu przeciętny obywatel nawet nie może sobie wyobrazić.

Stawiam zatem pytanie, ale żadna sensowna odpowiedź nie przychodzi mi do głowy.

Czytelnikowi nie życzę miłej lektury – ona nie ma prawa być miła. To ponura książka. Mam jednak nadzieję, że skłaniająca do refleksji nad rzeczywistością, w jakiej osadzeni pokutują za swoje grzechy. I do rozważenia, czy więzienie rzeczywiście pomaga skazanemu stać się lepszym człowiekiem. I czy w ogóle o to w tym wszystkim chodzi?

Artur Górski

Przychodzi wezwanie do stawienia się...

W końcu przyszło.

Doskonale wiedziałeś, że tak się stanie, nie wydarzy się żaden cud, a jednak w głębi ducha wierzyłeś, że komuś się coś pomyli, coś się gdzieś zawieruszy, ktoś się za tobą wstawi i uratuje cię przed tym, co nieodwołalne. Przecież nie jesteś żadnym przestępcą – każdy, kto cię zna, zapewni, że porządny z ciebie gość: uczciwy, serdeczny, rodzinny. To, że ta babka wlazła na pasy, a ty jej nie zauważyłeś – przecież było ciemno, lał deszcz jak z cebra – jeszcze nie robi z ciebie jakiegoś zwyrola. Nie chciałeś jej potrącić, robiłeś, co mogłeś, żeby ją wyminąć, ale… nie wyszło. Może dlatego, że była o kulach i nie zrobiła żadnego uniku. A może dlatego, że wypiłeś na imieninach kolegi te nieszczęsne trzy szklaneczki whisky i trochę ci się spowolniły reakcje. Twój prawnik zapewniał, że jakoś się z tego wyślizgasz, bo nigdy nie miałeś jakichkolwiek problemów z prawem, masz doskonałą opinię z miejsca pracy, a kobieta sama była sobie winna. No, może niezupełnie. Ale przestępstwo nieumyślne to nie to samo, co z premedytacją! W każdym razie prawnik coś tam pieprzył o zawiasach, o nadzorze elektronicznym… Takie tam prawnicze gadanie.

Kiedy w południe usłyszałeś dzwonek do drzwi, nie miałeś wątpliwości, że to listonosz – od ogłoszenia wyroku w drugiej instancji minęły trzy tygodnie, a więc to musiało być wezwanie do odbycia kary pozbawienia wolności w zakładzie karnym. Mniej więcej tyle czasu trzeba, aby twoja sprawa pojawiła się w systemie Służby Więziennej.

I rzeczywiście – kwitujesz odbiór przesyłki i czytasz najgorszy komunikat w swoim życiu: „Skazanego na karę pozbawienia wolności sąd wzywa do stawienia się w wyznaczonym terminie w areszcie śledczym, położonym najbliżej miejsca jego stałego pobytu, wraz z dokumentem stwierdzającym tożsamość. Sąd może polecić doprowadzenie skazanego do aresztu śledczego bez wezwania”.

Pamiętasz? Brałeś pod uwagę różne scenariusze – że uciekniesz, gdzieś się ukryjesz, zmienisz wygląd. Pojedziesz w Bieszczady i nikt tam nie będzie cię szukał.

Tym, którzy cię żałowali, mówiłeś: nie ma wała, nie dam się zamknąć, to przecież, kurwa, niemożliwe. Ale wciąż też słyszałeś, że kara jest nieunikniona, a robiąc coś głupiego, można tylko pogorszyć sytuację. Bo to życie, a nie powieść Hrabia Monte Christo. Zresztą jej bohater też trafił do puchy i dopiero z niej się ukręcił.

Oczywiście, wiesz, dokąd się udać – kilkakrotnie ci uświadamiano, jaki zakład karny znajduje się najbliżej twojego domu. Jeśli jesteś z dużego miasta, powiedzmy z Warszawy, masz wybór – możesz pojechać na Białołękę, na Kłobucką albo na Chłopickiego. Poza stolicą nie zostaniesz przyjęty.

Jeśli jesteś z mniejszej miejscowości – wybór masz ograniczony. Ale co to za różnica? Więzienia aż tak bardzo się między sobą nie różnią, zresztą nie masz pewności, czy po tak zwanej przejściówce nie zostaniesz wywieziony w jakieś inne miejsce na mapie Polski.

Owszem, zdarzają się przypadki, że skazany chce trafić do określonego ZK, który znajduje się daleko od jego miejsca zamieszkania, i zmienia sobie na tę okoliczność meldunek, ale powiedzmy, że ciebie to nie dotyczy.

Oczywiście, na razie nie myślisz o tym, dokąd ostatecznie trafisz – na razie masz przed oczami bramę, którą przekroczysz już niedługo, i niejasny obraz tego, co czeka cię za murem. Może niepotrzebnie naoglądałeś się tylu filmów, których akcja dzieje się za kratami, bo wiesz z nich jedno: idziesz tam nie po to, aby rozliczyć się ze sprawiedliwością, ale po to, aby przeżyć koszmar upokorzenia. Z drugiej strony, dobrze, że już wiesz, że nie czeka cię pobyt w sanatorium.

Żeby było jasne: nikt ci nie zapewnił biletu na przejazd, nie jedziesz w delegację służbową – to musisz ogarnąć we własnym zakresie. Najważniejsze, żebyś stawił się w zakładzie karnym niezwłocznie; żeby na ciebie nie czekali. Bo tam pracują nerwowi goście – jeśli uznają, że się spóźniasz, wyślą po ciebie policję i zostaniesz doprowadzony siłą. A to będzie bardzo zły początek – osadzony doprowadzony przez policję jest traktowany gorzej niż ten, który pojawił się z własnej woli (choć można dyskutować, czy jest to rzeczywiście własna wola). Na pewno okoliczność ta zostanie uwzględniona przy ocenie okresowej – będzie brana pod uwagę przez sąd penitencjarny (naturalnie, za jakiś czas), od którego zależy, czy wyjdziesz na wolność przedterminowo, czy też nie. A póki co, może mieć znaczenie przy kwalifikacji do podgrupy, o czym za chwilę.

Jest patent na krótkie odwleczenie początku odsiadki – żebyś został przyjęty, musisz się stawić w godzinach pracy administracji zakładu karnego, czyli z reguły do szesnastej. Ktoś przecież musi potwierdzić, że się stawiłeś, zabrać twój dowód osobisty, wypełnić wszystkie niezbędne kwity.

Jeśli zapukasz za pięć szesnasta, usłyszysz, że masz się stawić następnego dnia. Czyli jeszcze jedna noc z żoną/mężem/kochanką/kochankiem/w samotności – przed tobą.

Ale czy warto? Czy nie lepiej zacząć odsiadkę jak najszybciej, żeby jak najszybciej ją skończyć?

Powiedzmy, że nie chcesz, aby rodzina ci towarzyszyła w tej „ostatniej drodze” – nie życzysz sobie rozdzierających scen albo kolejnej porcji zarzutów, że zmarnowałeś czyjeś życie, że naznaczyłeś dzieci piętnem potomków kryminalisty. Zawozi cię kolega, przybija ci piątkę i zapewnia, że będzie cię odwiedzał. Jeszcze nie wiesz, że z tymi odwiedzinami sprawa nie jest taka prosta; że nie będziesz przyjmował gości, jakich chcesz i kiedy chcesz. Rytm odwiedzin określi ci Służba Więzienna, ale o tym dowiesz się już niedługo.

Na razie stawiasz się „na bramie” – tam, gdzie koczują rodziny osadzonych, czekające na widzenie. Widzisz zrobione na bóstwo kobiety o smutnych oczach i małe dzieci, które, nie wiedzieć czemu, zachowują się tak beztrosko, jakby nie zdawały sobie sprawy, gdzie są i co się dzieje z tatą. Przez chwilę zastanawiasz się, czy twoje dziecko też będzie traktowało wizytę w pierdlu jak w jakiejś pieprzonej Hulakuli. Przekonasz się – za miesiąc, dwa. No, może za pół roku, bo żona przez długi czas będzie się kładła Rejtanem, że dziecko nie powinno oglądać więzienia. W końcu ulegnie.

Masz ze sobą bardzo niewiele – tak naprawdę tylko ubranie i jakieś podstawowe rzeczy. Potem, w zależności od tego, do jakiej podgrupy zostaniesz zakwalifikowany, będziesz mógł mieć ich więcej.

Na razie trafiasz na tak zwaną przejściówkę, na której spędzisz mniej więcej dwa tygodnie – to tam zostaniesz zakwalifikowany na oddział docelowy. Dwa tygodnie to wystarczająco dużo czasu, aby sprawdzić, czy jesteś na coś chory, czy nie przywlokłeś za kraty jakiejś zakaźnej francy, czy nie masz problemów z używkami. I generalnie – jaki z ciebie typ: spokojny czy narwany, twardy czy ze skłonnościami do autodestrukcji, chętny do współpracy ze Służbą Więzienną czy krnąbrny i oporny.

Następnie opinie wychowawców, psychologów i lekarza trafiają do komisji penitencjarnej, która „wrzuci cię” do odpowiedniej podgrupy. Są trzy: jedynka, czyli zakład karny zamknięty (zwany zamkiem), dwójka, czyli zakład karny półotwarty (zwany półotworkiem), oraz trójka, czyli zakład karny otwarty (zwany otworkiem). Ty, który trafiasz za kraty po raz pierwszy, jesteś tak zwaną „petką”, natomiast ci, którzy wrócili z wolności do „chliwa”, są recydywistami, czyli „erkami”. Żeby było jasne: „erka” to ten, kto siedział z wyrokiem. Jeśli do więzienia trafia osadzony, który przebywał w areszcie śledczym nawet przez dłuższy czas (do dyspozycji prokuratora), ale jego sprawa nie zakończyła się prawomocnym wyrokiem – także jest „petką”. Choć zna on więzienne realia nie gorzej niż stary „recedens”. W penitencjarnym alfabecie jest jeszcze „emka”, czyli osadzony młodociany – taki, który jeszcze nie przekroczył 21. roku życia. Tak naprawdę to powinien być naznaczony literką „D” – od „dziecko”, ale dla wymiaru sprawiedliwości dzieciństwo kończy się bardzo szybko.

Na marginesie – pewien nieżyjący już boss jednej z dużych stołecznych grup przestępczych powiedział mi kiedyś, że wsadzanie młodziaków z wyrokami dłuższymi niż pół roku to nieporozumienie. Przynajmniej takich, którzy wpadli za coś drobnego – za jakiś włam.

Wystarczy kilka miesięcy, żeby młody się przekonał, że pierdel to potworne miejsce, i po wyjściu na wolność zrobi wszystko, aby nigdy więcej do niego nie wrócić. Jeśli posiedzi dłużej, to nasiąknie więzieniem, stanie się prawdziwym kryminalistą i już nigdy nie wróci do normalnego świata.

Ty raczej nie trafisz na zamek – to jest miejsce dla recydywistów czy „pezetów” (członków zorganizowanych grup przestępczych) oraz skazanych za poważniejsze przestępstwa: za „głowę”, za handel narkotykami czy za „majty”, a więc gwałt i wymuszenie czynności seksualnej (artykuł 197 Kodeksu karnego). Ty stałeś się przestępcą niejako przez przypadek, przez zrządzenie losu, wbrew twojej woli. No, ale jednak!

A gdzie trafisz? O tym za chwilę.

Jeśli chodzi o wspomniane „pezety”, to jest to podgrupa w podgrupie – sprawdza się delikwenta nawet przez trzy miesiące i albo mu się zdejmuje tę kwalifikację, albo dalej utrzymuje. „Pezety” uważają się za więzienną elitę – ostatecznie nie siedzą za jakieś frajerskie włamy czy alimenty, ale za to, że naprawdę siali grozę na mieście i nawet policja bała się konfrontacji z nimi.

Dla gości specjalnych jest specjalna atrakcja, czyli „enka” – oddział dla więźniów niebezpiecznych (słynne czerwone stroje), ale rzadko kto trafia tam od samego początku. Nawet zabójcy, jeśli nie wykazują się agresją wobec innych osadzonych czy gadów (strażników więziennych), nie są wrzucani do pojedynczych cel pod specjalnym nadzorem. Zresztą, nie w każdym zakładzie karnym jest typowa „enka”. Jeśli „wjeżdża” ktoś, kto wykazał się szczególnym okrucieństwem i ma skłonności psychopatyczne, musi być odpowiednio potraktowany. Jak słynny Kajetan P. – ten, który z zimną krwią zamordował swoją nauczycielkę języka włoskiego, po czym poćwiartował jej ciało, wrzucił do walizki i wiózł taksówką przez pół miasta. Oczywiście, „enka” w tym przypadku nie jest jakąś dodatkową karą – jest po prostu środkiem zapobiegawczym. Zarówno „enka”, jak i „pezet” nie są kwalifikacją raz na zawsze, bywają zdjęte, choć jeśli chodzi o to drugie – zdarza się to raczej rzadko. W sumie, to żaden honor dla mafiosa przestać nim być za sprawą decyzji komisji kwalifikacyjnej zakładu karnego. Mimo że „pezety” nie mają lekkiego życia – i rzadsze odwiedziny bliskich, ograniczoną możliwość korzystania z zajęć kulturalno-oświatowych i kiepskie szanse na zatrudnienie. Nie mówiąc już o przepustkach.

Pewnie liczysz na to, że zostaniesz zakwalifikowany na „otworek”, gdzie życie toczy się trochę inaczej niż na „zamku” – słusznie – jednak wiele zależy od ciebie. Czas na przejściówce to czas na urządzenie sobie ponurej rzeczywistości na warunkach możliwie znośnych. Tak naprawdę to wychowawca, z którym odbędziesz kilka rozmów, zarekomenduje cię przed władzami więzienia do określonej podgrupy. Jesteś „petką”, nie grypsujesz, nie latałeś z kopytem po ulicy – masz wiele atutów w ręku. Nigdy nic nie wiadomo.

Przed tobą cela na przejściówce – nie będziesz siedział sam: z tobą będzie jeszcze najmarniej czterech lub pięciu innych skazanych. I byłoby dobrze, żebyś się z nimi dogadał. Bo nie dogadać się w domu czy pracy a nie dogadać się za kratami to dwie różne sprawy – tu będziesz musiał być z wrogiem czy osobą ci niechętną non stop na powierzchni sześciu metrów kwadratowych. I w tym filmie mogą być naprawdę dramatyczne zwroty akcji, szczególnie jeśli reszta celi nie będzie po twojej stronie.

Oczywiście teraz, tuż po przekroczeniu bramy, boisz się wszystkiego, wszystko cię przeraża i jeśli ktoś pod celą okaże wobec ciebie wrogość – nie będziesz się stawiał. Przyjmiesz na siebie wszystko. Dlatego postanawiasz z nikim nie zadzierać, siedzieć cicho, nie prowokować sytuacji konfliktowych. Rzecz w tym, że doświadczeni osadzeni są jak psy – wyczuwają strach, wyczuwają panikę. I choćby z nudów, choćby dla rozrywki, zaczynają dojeżdżać świeżego frajera – żeby się dowiedział, w jakim świecie żyje.

Dlatego na przejściówce nie wrzuca się do jednej celi recydywistów i tych ze statusem „petki” – każda z kategorii siedzi osobno. Oczywiście, czasami obłożenie pierdla jest tak duże, że nie ma wyjścia i trzeba pomieszać kategorie, ale są to sytuacje stosunkowo rzadkie.

Inna sprawa, że zdarzają się „petki”, które od początku chcą być traktowane jak więzienna elita, a nie frajerstwo – deklarują wychowawcy, że grypsują i chcą trafić do celi z takimi samymi. Choć akurat grypsującym można zostać jedynie w efekcie odsiadki i ten, kto zgłasza przynależność do tej subkultury, a jest za kratami po raz pierwszy, pokazuje, że nic nie rozumie.

Zdaniem wychowawców, takie zachowanie często wynika z tego, że osadzony chce sobie zagwarantować na starcie jak najwyższą pozycję, a nie walczyć o nią mozolnymi zabiegami i przekonywaniem doświadczonych osadzonych, że nie jest wielbłądem, tylko prawdziwym urką.

Na przejściówce nie dzieje się nic szczególnego – oprócz rozmów z wychowawcami czy badań wieje nudą. Nudzą się szczególnie ci, którzy mieli wątpliwą przyjemność być już kiedyś w tym pensjonacie – nie ma tu telewizora ani nawet odbiornika radiowego. Tak naprawdę jest tylko stół. Tu się nie siedzi – tu się czeka. A gady obserwują cię cały czas, bo cele przejściowe zawsze są monitorowane: ostatecznie nie wiadomo, z kim ma się do czynienia. Przecież może się zdarzyć, że delikwent odpuści sobie czekanie na przydział do podgrupy i wybierze drogę „wybujania się”, czyli samobójstwo. I choć nowo przybyli osadzeni są pod ścisłym nadzorem, zdarzają się przypadki odebrania sobie życia. W afekcie, w histerii, z przerażenia. Być może dwa tygodnie później, już na docelowym oddziale, desperat wybrałby jednak życie.

Nowi osadzeni to, cytując Forresta Gumpa, pudełko czekoladek – nigdy nie wiesz, na co trafisz. Jeden zamyka się w sobie, nie można wydobyć z niego choćby jednego słowa. Drugi na nową sytuację zareaguje agresją – będzie się o wszystko wykłócał, będzie się rzucał i na strażników, i na współosadzonych. Tak naprawdę oba typy są niełatwe i nieprzewidywalne. Jeszcze inni chcą się dowiedzieć wszystkiego o swojej sytuacji i najbliższej przyszłości – zasypują wychowawców gradem pytań, mają wątpliwości, tworzą problemy. Najczęściej pytają o to, kiedy wreszcie będą mogli zobaczyć się z rodziną. W drugiej kolejności – o to, kiedy dostaną swoje ubrania. I te, które zdeponowali w magazynie, i te – z wolności. No, ale talon na ubrania, na którym wszystko zostanie wyszczególnione (na przykład koszula – sztuk dwie, spodnie – sztuk dwie, majtki – sztuk pięć), to dalsza kwestia. Na ostatnim etapie przejściówki tuż przed odesłaniem na oddział docelowy.

Powiedzmy, że twój okres przejściowy dobiega końca i zastanawiasz się, dokąd cię przewiozą. A może cię nie przewiozą, tylko pozostawią w tym zakładzie karnym, w którym przebywasz – ostatecznie jest taka zasada, że osadzony powinien odbywać karę w miarę możliwości blisko swojego miejsca zamieszkania. Żeby rodzina nie musiała jechać na widzenie kilkaset kilometrów. To teoria – w praktyce bywa zupełnie inaczej.

Jeśli twój wyrok opiewa na nie więcej niż dwa lata – możesz liczyć na to, że już nigdzie nie będziesz przewożony. To wynika z Kodeksu karnego wykonawczego. Ci, którzy mają dłuższe wyroki, najczęściej są transportowani – nawet do innej części kraju. Nie wiadomo, czemu ma to służyć. Być może chodzi o to, że osoba, która zasłużyła na większy niż dwuletni wymiar kary, musi trafić do odpowiedniej jednostki, czyli, co tu dużo gadać: nie za lekkiej. Z tego powodu rodowity góral z Zakopanego musi się liczyć z „wycieczką” na północ, na przykład do Kamińska tuż przy granicy z obwodem kaliningradzkim. To taka penitencjarna synergia skazanego i spersonalizowanego pod niego pierdla.

Co ciekawe, osadzonemu, który rusza w drogę do innego zakładu karnego, nie mówi się, dokąd jedzie – to ma być dla niego niespodzianka. Podróżuje kabaryną (furgonetką SW) bez okien, więc nawet nie ma szans zorientować się, w jakim kierunku podąża. Dokąd trafił, dowiaduje się dopiero na miejscu.

Zresztą taka droga bywa długa i kręta – jeśli delikwent jedzie na przykład z Warszawy do Sztumu (a Sztum to nawet twardzi recydywiści wolą omijać szerokim łukiem), to jego kabaryna zbiera po drodze innych osadzonych, którzy mają tam trafić. Czyli musi zahaczyć o kilka innych zakładów karnych – czasami więc taka jazda trwa nawet tydzień.

Jak w starym żydowskim dowcipie: „Mosze, dokąd idziesz? Idę jechać siedzieć”.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

Od autora

Przychodzi wezwanie do stawienia się...

Byle nie jechali po rajtach

Jak nawijać makaron na uszy

Kto nie lubi wychowka

Dziś prawdziwych grypsujących już nie ma

Krew w imię zasad

Cwel, rajer i cwaniaki

Porucznikom nie dała, a złodziejowi dała

Trzeciego dziecka już nie chciałam

Kochała tyrana, zabiła tyrana

Sprawa Adama Dudały

Bujając w furgonetce

Żona więźnia – najtrudniejsza rola

Blondynka zakochała się w gangsterze

Zwolniona dla dobra służby

Zakończenie