Majami. Zły pies - Artur Górski - ebook + książka

Majami. Zły pies ebook

Artur Górski

3,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Rozmowa z najsłynniejszym polskim policyjnym przykrywkowcem.

Janek Fabiańczyk, pierwowzór słynnego Majamiego z "Pitbulla" Patryka Vegi, to przykrywkowiec, czyli człowiek z najbardziej elitarnej i najbardziej tajemniczej formacji w polskiej policji. Jako agent przykrywkowy wszedł w struktury gangu mokotowskiego i przyczynił się do jego rozbicia. Jako oficer kryminalny w komendzie stołecznej rozpracował brutalnego bandytę, który zasłynął tym, że swoje ofiary przypalał żelazkiem…

Za przekroczenie uprawnień trafił do więzienia z wyrokiem wyższym niż zatrzymany przez niego przestępca. Bo w spotkaniach z gangsterami był brutalny i bezkompromisowy. A w więzieniu gliniarz ma gorzej od pedofilów.

Jak cienka jest granica między dobrym policjantem i złym psem? Kogo nie toleruje się w polskiej policji? Jak wygląda życie gliny po drugiej stronie więziennych murów?

Niecenzurowana opowieść jednego z najskuteczniejszych policjantów w Polsce.

Artur Górski – dziennikarz, pisarz, autor bestsellerowej rozmowy z Jarosławem Sokołowskim "Masa o kobietach polskiej mafii", nagrodzonej Bestsellerem Empiku 2014 w kategorii literatura faktu, kolejne tomy – "Masa o pieniądzach polskiej mafii", "Masa o porachunkach polskiej mafii", "Masa o bossach polskiej mafii", "Masa o kilerach polskiej mafii", "Masa o żołnierzach polskiej mafii", "Masa o życiu świadka koronnego" i "Masa o procesie polskiej mafii" – przez wiele miesięcy podbijały listy bestsellerów. W 2017 roku udało mu się w formie książki doprowadzić do spotkania nieprzejednanych wrogów – Moniki Banasiak i Jarosława Sokołowskiego, i tak powstała bestsellerowa rozmowa "Słowikowa i Masa. Twarzą w twarz". Poza tym napisał wiele powieści sensacyjnych, m.in. "Gucci Boys", "Al Capone w Warszawie", "Zdrada Kopernika", oraz pozycji z gatunku non-fiction: "Świat tajnych służb", "Gang i Pięść Dawida". Specjalizuje się w problematyce międzynarodowej przestępczości zorganizowanej. Twórca magazynu "Focus Śledczy".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 153

Oceny
3,9 (193 oceny)
66
60
48
15
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgnieszkaPikula1

Całkiem niezła

ciekawa. polecam
00
Narko211

Nie oderwiesz się od lektury

👍
00
Magda161617

Nie oderwiesz się od lektury

polecam!
00

Popularność




 

Copyright © Artur Górski, 2018

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

www.panczakiewicz.pl

Zdjęcie na okładce

© Bartosz Krupa/East News

Zdjęć w książce nie traktujemy jako ilustracji

do konkretnych rozdziałów,

ale jedynie jako uzupełniający materiał reporterski.

Dlatego też nie zostały podpisane.

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

Redakcja

Ewa Charitonow

Korekta

Katarzyna Kusojć

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8123-836-6

Warszawa 2018

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

 

 

Fot. Tatiana Jachyra

Artur Górski – dziennikarz, pisarz, autor rozmowy z Jarosławem Sokołowskim Masa o kobietach polskiej mafii, nagrodzonej Bestsellerem Empiku 2014 w kategorii literatura faktu Kolejne tomy – Masa o pieniądzach polskiej mafii, Masa o porachunkach polskiej mafii, Masa o bossach polskiej mafii, Masa o kilerach polskiej mafii, Masa o żołnierzach polskiej mafii, Masa o życiu świadka koronnego i Masa o procesie polskiej mafii – przez wiele miesięcy podbijały listy bestsellerów. W 2017 roku udało mu się w formie książki doprowadzić do spotkania nieprzejednanych wrogów – Moniki Banasiak i Jarosława Sokołowskiego, i tak powstała fascynująca rozmowa Słowikowa i Masa. Twarzą w twarz i Słowikowa o więzieniach dla kobiet. Poza tym napisał wiele powieści sensacyjnych, między innymi Gucci Boys, Al Capone w Warszawie, Zdrada Kopernika, oraz pozycji z gatunku non-fiction: Świat tajnych służb, Gang i Pięść Dawida. Specjalizuje się w problematyce międzynarodowej przestępczości zorganizowanej. Twórca magazynu „Focus Śledczy”.

 

 

Od autora

Są ludzie, którzy prezentują światu wiele twarzy – jedni z powodu dwulicowości, inni z racji wykonywanego zawodu.

Jan Fabiańczyk, policjant, szerzej znany jako Majami, bez wątpienia zalicza się do tej drugiej kategorii. Jako tak zwany agent przykrywkowy przeniknął do jednej z najgroźniejszych polskich grup przestępczych, czyli gangu mokotowskiego, i w znacznym stopniu przyczynił się do rozbicia tej struktury.

Niejako przy okazji spenetrował kilkanaście lat temu wiele innych organizacji przestępczych, także tych o korzeniach za Bugiem i w Azji.

Czyli był jednocześnie i stróżem prawa, i – przynajmniej z pozoru – kimś, kto to prawo łamał.

Myślę, że gdyby porównać zasługi Majamiego z dokonaniami największej gwiazdy operacji specjalnych, czyli agenta przykrywkowego FBI Joego Pistone’a, Fabiańczyk nie miałby się czego wstydzić. Ba, nawet w zestawieniu z przygodami hollywoodzkich Policjantów z Miami (stąd ksywka) historie warszawskiego policjanta robią wrażenie. Nic dziwnego, że zainteresowało się nimi rodzime kino; działalność Fabiańczyka zainspirowała, między innymi, twórców Pitbulla. A on sam, jako że wystąpił w kilku filmach, mógł włączyć do swojego portfolio dodatkowe twarze – postaci, w które się wcielił.

Na tym jednak nie koniec. W wyniku zaskakującego i bardzo dziwnego splotu okoliczności mojemu bohaterowi dorobiono jeszcze jedną gębę. Gębę przestępcy. I to nie udawanego, nie działającego pod przykrywką, ale takiego, który zasłużył sobie – zdaniem sądu – na karę wieloletniego więzienia.

Dlaczego?

Po zakończeniu kariery agenta wśród gangsterów Fabiańczyk pracował jako oficer kryminalny w Komendzie Stołecznej, gdzie jednym z jego największych osiągnięć było zatrzymanie niezwykle brutalnego bandyty, stosującego wobec ofiar wymyślne tortury – między innymi przypalanie żelazkiem. Bandyty, którego grupa miała na koncie nie tylko wymuszenia, ale również zabójstwa.

Mimo wysiłków przestępca pozostawał nieuchwytny. Albo raczej bezkarny – miał poczucie przewagi nad policją, której brakowało dowodów, i drwił z niej przy każdej okazji. Ale nosił wilk razy kilka… Gangster został zmuszony przez Majamiego do przyznania się do winy, tyle że nie w trakcie aksamitnego przesłuchania. Przesłuchania, które odbyło się w lesie, pod groźbą użycia broni.

Przesada? Nie mnie o tym rozstrzygać. Być może nie było innego sposobu na wykluczenie sadysty ze społeczeństwa.

Niedługo później zaczął mieć problemy Fabiańczyk – najpierw z kolegami ze służby, a następnie z prokuratorem i sądem. Za przekroczenie uprawnień służbowych i groźby karalne trafił do więzienia z wyrokiem wyższym niż ten, jaki usłyszał zamknięty przez niego przestępca.

Wszak wymuszone zeznania się nie liczą…

Ta książka w niewielkim zaledwie stopniu odkrywa tajniki wywiadowczej roboty Majamiego (na co wkrótce nadejdzie czas) i niemal w całości poświęcona jest jego pobytowi za kratami. Ci, którzy choć trochę znają realia penitencjarne, doskonale wiedzą, że gliniarz w puszce to wyjątkowo podła rola. Gdy współosadzeni dowiadują się, że dzielą celę z mundurowym, nie dają mu żyć. Prawie tak samo jak gwałcicielowi czy pedofilowi.

Na marginesie – do aresztu Fabiańczyk trafił właśnie w mundurze. Takiego scenariusza nie wymyśliłby żaden filmowiec…

W taki oto sposób dobry pies zmienił się w złego psa, a zły pies w psa zaszczutego. W imię prawa, dla dobra porządku publicznego. Dla świętego spokoju.

Słynny przykrywkowiec został uznany za przestępcę, a jego zasługi przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Po ogłoszeniu wyroku musiał walczyć nie tylko o dobre imię, ale i o przetrwanie.

Udało się połowicznie – został przedterminowo zwolniony, ale nie oczyszczono go z zarzutów.

Takie rzeczy nie dzieją się w Miami. No, ale tu nie Floryda, tylko kraj nad Wisłą.

Sorry, taki mamy klimat.

Artur Górski

Prolog

W mundurze do puchy

Stary i doświadczony recydywista, który pracował przy wydawaniu ubrań więźniom wychodzącym na wolność, nie spodziewał się, że w tej robocie jest w stanie zaskoczyć go cokolwiek. Uważał, że za kratami widział już wszystko, więc spokojnie sięgnął długim kijem po ciemny pokrowiec z cywilkami Majamiego. Rozsunął zamek błyskawiczny i… zdębiał. W środku znajdował się najprawdziwszy policyjny mundur. Z dystynkcjami komisarza na naramiennikach.

– Co to, kurwa, jest? – wystękał w kierunku właściciela.

– A co ma być? Moje ubranie – usłyszał w odpowiedzi.

– Ale co tu jest grane? – Garus-magazynier drążył temat. – Przecież psy nie grzeją puchy! A już na pewno nie przywozi się ich tutaj w mundurach…

– Jak mówi, że jego, to pewnie jego. – Wzruszył ramionami świadek tej sceny, oddziałowy.

Stary podumał przez chwilę, po czym się uśmiechnął.

– A może to jakiś zabezpieczony w sprawie dowód? No tak, pewnie wyrabiałeś się na psa! Brałeś udział w napadzie jako przebieraniec i wtedy cię zawinęli?

– Nie wyrabiałem się na psa, naprawdę jestem psem! – zniecierpliwił się Majami.

Mając w perspektywie rychłe wyjście na wolność, nie widział powodu, aby ukrywać przed starym gitem, że przez niemal dwadzieścia lat był zatrudniony w policji. Ale i nie zamierzał się tłumaczyć, jakim cudem wylądował za kratami. W dodatku w stroju służbowym.

Spojrzał błagalnie na funkcjonariusza służby więziennej. Chciał jak najszybciej dopełnić formalności i opuścić wreszcie budynek przy Rakowieckiej.

Był piękny lipcowy dzień. A Warszawa, ustrojona flagami na obchody kolejnej rocznicy powstania warszawskiego, wydała mu się o wiele piękniejsza niż ta sprzed niespełna trzech miesięcy, gdy trafił za kraty. Wtedy, 17 maja 2008 roku, niebo było tak samo błękitne i wiał tak samo ciepły wiatr. A jednak wszystko wyglądało inaczej.

Gdy Majami wychodził przez bramę, mundur był jak najbardziej na miejscu. Sugerował funkcjonariusza, który doprowadził przestępcę na miejsce odbycia kary, a sam wraca do służby. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że jakiś czas temu do aresztu został doprowadzony on sam, z całym pakietem poważnych prokuratorskich zarzutów.

* * *

Majami: To, że coś zaczyna śmierdzieć, wyczułem na wiosnę 2008 roku. Nawiasem mówiąc, był to dziwny okres w historii naszej policji: młodzi przejmowali stery i pragnęli pozbyć się tych, którym nie ufali, za wszelką cenę. Powracano do różnych zamiecionych pod dywan spraw, takich choćby jak zabójstwo generała Papały; uważano, że stare psy, kojarzące się ze starymi układami, mogły blokować śledztwa. To znaczy tak się wydawało nowym! Prawdą jest, że starzy dużo wiedzieli, byli poukładani z ludźmi ze świecznika, czasami z najwyższego szczebla, i zachodziło podejrzenie, że będą dawać różne cynki.

Ja miałem za sobą osiemnaście lat pracy w tej służbie. Siłą rzeczy trudno mnie było traktować jak młodego wilka. Może nie traktowano mnie jak milicjanta, który przefarbował się na policjanta, bo jednak pracę rozpocząłem już po przemianach 1989 roku, ale z pewnością nie należałem do grupy aktualnie trzymającej w formacji władzę.

Artur Górski: Czyli co? Miałeś poczucie, że nie należysz do ulubieńców, ale chyba na poczuciu się kończyło? Normalnie pracowałeś, miałeś niezłe wyniki…

Majami: Do czasu. W kwietniu po raz pierwszy wezwano mnie do Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji. Póki co jeszcze nie w mundurze…

A.G.: A ma jakiekolwiek znaczenie, czy jesteś przesłuchiwany w mundurze, czy po cywilnemu?

Majami: Ma. Zaraz do tego dojdziemy.

Więc kiedy dostałem wezwanie na BSW, nie miałem pojęcia, co jest grane. Ale uznałem, że każdy pies musi czasem trafić przed oblicze tej policji w policji. Pewnie trzeba coś tam wyjaśnić, więc nie robiłem z tego problemu. Ale kiedy zaczęto mnie maglować, szczęka opadała mi coraz niżej. Zaczęto mi stawiać absurdalne pytania: czemu spotykam się z takim a takim gangsterem, czy ja przypadkiem nie jestem z nim w zbyt bliskich kontaktach, czy ja nie zapominam, komu służę.

Po tylu latach sumiennej pracy, po tym, jak podałem im jak na talerzu tylu bandytów!

Odparłem, że nie da się być operacyjnym i się nie pobrudzić kontaktami z przestępcami. Bo na tym polega ta robota, że funkcjonuje się w pobliżu półświatka i często pozyskuje stamtąd informacje. Ale ja nigdy nie przekroczyłem granicy. I że wszystko, co robię, robię w interesie tej pieprzonej służby.

Przesłuchujący pokręcili nosami, coś tam pomarudzili, ale w końcu dali mi spokój.

A.G.: Zapowiedzieli dalsze zaproszenia czy życzyli ci szczęścia i pomyślności?

Majami: Padła sugestia, że to jeszcze nie koniec. Wiedziałem, że to nie blef, ale nie przyszło mi do głowy, że to początek moich problemów.

Wkrótce zostałem wezwany ponownie, tym razem w mundurze. Podejrzewam, że chodziło o wywołanie we mnie wrażenia, że to nie są kumpelskie pogaduszki, tylko procedura, która może się zakończyć jego utratą. Ale o tym później. Więc kiedy pojawiłem się w BSW, obok dwóch funkcjonariuszy biura siedział prokurator. A to oznaczało, że już pracowano nad zarzutami wobec mojej osoby. Na biurku leżały dwie sterty jakichś kwitów, jedna mniejsza, druga większa. Przesłuchujący mnie wskazał na tę mniejszą.

– To są materiały w twojej sprawie i, niestety, mocno cię obciążają – powiedział. – Ale spójrz też na tę większą kupkę – to są kwity na twoich kolegów. Jeśli nam pomożesz, to jesteśmy w stanie zrobić tak, żeby ta twoja mniejsza kupka zniknęła zupełnie. Ty nam wystawisz tych, którzy nas interesują, a my damy ci spokój. I zapomnimy o wszystkim.

A.G.: Podejrzewam, że, przeciwnie niż w Procesie Franza Kafki, przedstawiono ci dotyczące ciebie zarzuty? I pozwolono ci się zapoznać z kwitami z tej mniejszej sterty.

Majami: Ależ skąd! Nie mogłem nawet tknąć ani jednych, ani drugich. Przecież o to właśnie chodziło – żebym dostał sraczki bez środków na rozwolnienie. To łatwa i dość skuteczna metoda. Panowie zaproponowali, żebym zaczął sypać kolegów, choć naprawdę nie miałem pojęcia, co do nich mają. Odebrałem to zatem bardziej jako zmuszanie mnie do złożenia deklaracji wierności nowej władzy niż chęć skorzystania z mojej wiedzy. Tak czy inaczej, zdecydowanie odmówiłem. Powiedziałem, że nie zniżę się do poziomu udawania, że wiem cokolwiek o niezgodnych z procedurami zachowaniach innych. Tym bardziej że naprawdę nie miałem niczego obciążającego na kogokolwiek. Było mi jedynie cholernie przykro, że policja szuka haków na policjantów, którzy narażali życie w walce z bandytami.

A.G.: Skoro ci nie powiedziano, co jest w tych teczkach, to znaczy, że pozwolono ci wyjść z tego spotkania bez kajdanek?

Majami: Tak. Ale ostatnim okazało się już kolejne wezwanie. Śledczy znów zażyczyli sobie, żebym pojawił się u nich w mundurze. Podobnie jak poprzednim razem rozmawialiśmy w obecności prokuratora.

– Namyśliłeś się? – padło pytanie na dzień dobry. – Opowiesz nam o swoich kolegach? My ci podamy konkretne nazwiska, a ty powiesz, co o nich wiesz.

Odmówiłem. Wyjaśniłem jedynie, że nie mam jakiejkolwiek wiedzy w tym temacie, i czekałem na ciąg dalszy. Wtedy usłyszałem, że za chwilę prokurator przedstawi mi zarzuty.

Zarzuty? Jakie, kurwa, zarzuty?!

Gdy oficer BSW zażyczył sobie, żebym oddał broń i legitymację służbową, zrozumiałem, że będzie źle. Tak się składało, że miałem wówczas dwie sztuki broni: służbowego gruchota P-64, pamiętającego jeszcze czasy środkowego PRL-u, oraz prywatną berettę M9, którą nosiłem na szelkach. Po prostu czułem się z nią bezpieczniej niż ze służbowym kopytem. Oczywiście miałem pozwolenie na jej posiadanie, więc nie wyrywałem się do jej oddania.

– I tak ci tę klamkę zabierzemy – powiedziano. – Chcesz się szarpać z kolegami?

Nie miałem na to ochoty, więc położyłem berettę na biurku.

– I to jest właśnie pierwszy zarzut – usłyszałem. – Pierwszy, ale nie ostatni.

Nie skumałem, o co chodzi.

– Jaki znów zarzut? – zapytałem. – Przecież mam pozwolenie.

– Oczywiście, że nie masz. Dwa tygodnie temu wysłaliśmy ci zawiadomienie o jego cofnięciu – oświadczył triumfalnie inspektor.

Zdębiałem.

A.G.: A nie dostałeś tego zawiadomienia?

Majami: Nie dostałem niczego.

Oni doskonale wiedzieli, że mieszkam pod kilkoma adresami, ciągle się przemieszczam i trudno mnie namierzyć. Być może coś tam wysłali, ale do mnie nic nie dotarło. Gdyby były jakieś awiza albo pokwitowałbym odbiór przesyłki, może i mieliby podstawy do takiego zarzutu, ale ja nie dostałem niczego. I wcale nie mam pewności, że cokolwiek zostało wysłane.

Fot. CBS/REPORTER

A.G.: Oddałeś legitymację?

Majami: Nie. Powiedziałem tym z BSW, że nie oni mnie przyjmowali do pracy i nie od nich tę legitymację dostałem. Ale akurat dokument aż tak bardzo ich nie interesował.

A.G.: Pierwszy, ale nie ostatni… Podejrzewam, że najgrubsze zarzuty były dopiero przed tobą?

Majami: Rzeczywiście.

Niemal natychmiast padło pytanie, czy znam gangstera Krzysztofa D., pseudonim Żelazko. Jak miałem go nie znać, skoro sam go przesłuchiwałem, zmusiłem do złożenia zeznań i podałem prokuraturze na talerzu? Facet poszedł siedzieć dzięki mojej pracy! Tyle że powinien dostać co najmniej ćwiarę. Ale nie dostał.

Usłyszałem zarzut przekroczenia uprawnień służbowych. Bandyta się na mnie poskarżył, a BSW to łyknęło z największą przyjemnością!

– W jaki sposób uzyskałeś wyjaśnienia od zatrzymanego Krzysztofa D.? – zapytano mnie.

– Przesłuchałem go i to wszystko – odparłem.

Wtedy prokurator, z wyraźnym triumfem w głosie, przypomniał mi, że wywiozłem go do lasu i ostrzelałem. I poinformował, że na drzewach zachowały się ślady po kulach.

A.G.: Poważny zarzut.

Majami: Poważny? Jakie to ma znaczenie, jak go przesłuchiwałem, skoro wszystkie jego zeznania się potwierdziły i pozwoliły zakończyć śledztwo wyrokami skazującymi?

A.G.: Zatem potwierdziłeś wersję, jaką przedstawił ci prokurator?

Majami: Nie zamierzałem ułatwiać mu zadania.

– Nie chciało mi się jechać na strzelnicę, a chciałem potrenować strzelanie do celu, więc udałem się do lasu i strzelałem do drzew – powiedziałem. – Ja wiem, że tak nie powinno się robić, ale przecież trenowałem w imię wyższych celów.

A.G.: Uwierzono ci?

Majami: Raczej nie.

A.G.: Przyznam, że ja też bym nie uwierzył.

Majami: No dobrze. Faktycznie wywiozłem tego fiuta do Lasku Bródnowskiego i trochę go tam sponiewierałem. Bo wiedziałem, że jak mu nie zafunduję nieco silniejszych wrażeń, to on nigdy nie pęknie. To był doświadczony przestępca, twardy gość i zwykła rozmowa za biurkiem nie przyniosłaby żadnych efektów. A w lesie od razu się zesrał. Niestety, czasem policja musi uciekać się i do takich metod. To jest brutalny świat.

Normalni ludzie powinni trzymać się od niego z daleka.

W każdym razie wszystkie zeznania, jakie wtedy uzyskałem, potwierdziły się w toku postępowania. Wszystkie daty i miejsca zdarzeń.

No, ale teraz to nie miało dla prokuratora znaczenia. Postawił mi kolejny zarzut, tym razem już bardzo gruby: usiłowanie zabójstwa. I jeszcze jeden, nieco mniejszego kalibru: ograniczenie wolności. W sumie zebrało się tego sporo. Akurat na kilkuletni wyrok.

Fot. CAF/PAP

A.G.: Zbliżamy się do finału czy jeszcze jakiś zwrot akcji?

Majami: Będzie wszystko, jak w dobrym filmie sensacyjnym. A właściwie w komedii sensacyjnej, takiej z Pazurą i Lubaszenką w rolach głównych.

Po przedstawieniu mi zarzutów prokurator polecił mnie tymczasowo aresztować. Nie było to zbyt trudne, bo znajdowałem się w gmachu Komendy Głównej Policji, otoczony mundurowymi. Pewnie gdyby zaszła taka potrzeba, znalazłoby się kilku ateciaków… No, ale ja nie zamierzałem kozaczyć. Tym bardziej że miałem stuprocentowe przekonanie o niesłuszności zarzutów.

Padło polecenie, aby mnie przewieźć na Rakowiecką, czyli do najsłynniejszego w stolicy aresztu śledczego.

– Mam tam jechać w mundurze? – zapytałem. – Może zawieźlibyście mnie najpierw do domu, żebym się chociaż przebrał?

Oficer BSW był nieprzejednany.

– Ty już tak splamiłeś ten mundur, że nie zrobi wielkiej różnicy, jeśli jeszcze trochę w nim poparadujesz – odparł. I rzucił do gliniarzy: – Kujemy!

Pewnie myślał, że wszyscy się rzucą na mnie, bo każdy marzy, żeby mnie zaobrączkować.

I tu się przeliczył. Nikt nie ruszył się z miejsca. A aspirant, do którego było skierowane to polecenie, pokręcił głową.

– Ja go nie skuję – powiedział. – Kolegę, oficera w mundurze? Nie ma chuja.

A.G.: Ktoś jednak musiał wykonać to przykre dla ciebie polecenie. Takie są procedury.

Majami: Skuli mnie policjanci z BSW. Oni nie mieli żadnych rozterek moralnych.

A potem zapakowano mnie do suki i ruszyliśmy na Rakowiecką. W sumie tę trasę da się pokonać w kilka minut, ale zatrzymaliśmy się jeszcze przy kiosku, bo zachciało mi się jarać. Jeden z chłopaków wyskoczył z wozu i kupił mi ulubione marlboro light. Oczywiście, wcześniej padło polecenie, żeby nigdzie się nie zatrzymywać. Miałem jednak wrażenie, że eskortujący mnie gliniarze są po mojej stronie.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, rozpoczęła się druga część komedii; kierownikowi zmiany aresztu śledczego na mój widok włosy stanęły dęba.

– Czy wyście wszyscy poszaleli? Pojebało was? Ja mam wejść do środka z nim w mundurze? Może jeszcze mam go tak wsadzić pod celę? Przecież jak go osadzeni zobaczą, to mi tu zrobią bunt! Zawieźcie go do domu, przebierzcie i wtedy możecie z nim wracać!

A.G.: Gdyby cię faktycznie zawieziono do domu, byłaby to komedia z gatunku raczej tych zupełnie niewiarygodnych…

Majami: To nie wchodziło w grę. Dlatego szybko zrobiono burzę mózgów – w wyniku której, oczywiście, prochu nie wymyślono – i ustalono, że ktoś poleci do magazynu i znajdzie mi kadzienki, czyli jakieś więzienne ciuchy. Chwilę później paradowałem już w zielonej kurtce, o wiele na mnie za małej, i w zielonych spodniach, o wiele za długich. Wyglądałem jak pieprzony klon Charliego Chaplina, wkraczający na plan taniej komedii.

W tym stroju trafiłem najpierw do poczekalni, a potem na oddział. Oczywiście, nie mogłem trafić pod celę z gangusami, którzy by mnie zatłukli gołymi pięściami, gdybym został rozpoznany, więc wrzucono mnie na frajernię, do jakichś dwóch zgredów. Jeden był takim klasycznym prowincjonalnym znętą, który gnębił żonę, a ta w końcu za którymś razem nie wytrzymała, drugi drobnym złodziejaszkiem systematycznie obrabiającym sąsiadów.

Jak widzisz, trafiłem do „ligi mistrzów”. Ale i tak znacznie lepiej, niż gdybym znalazł się wśród grypsujących.

W takim towarzystwie odpękałem te moje aresztowe trzy miesiące i siedem dni. Wielkich przygód nie było, nawet za często nie wychodziłem na spacerniak. Przez pierwszy miesiąc prawie w ogóle nie wystawiałem nosa z celi.

A.G.: Mimo wszystko ta wizyta musiała być dla ciebie ogromnym przeżyciem.

Majami: Nie, bo ja już miałem za sobą staż w więzieniu.

Po raz pierwszy trafiłem za kraty w ramach legendowania mnie jako przykrywkowca; musiałem spędzić w kryminale jakiś czas, żeby dać się poznać środowisku przestępczemu. To jednak temat na zupełnie inną opowieść. Ważne, że poznałem wówczas realia penitencjarne, wiedziałem, co mnie może spotkać, czego w więzieniu unikać, a czego się domagać.

Drugi raz, czyli areszt, sankcja, a nie odsiadywanie wyroku, przebiegł raczej spokojnie. Z tego, co wiem, gady, czyli strażnicy, byli bardziej obesrani ode mnie. Gdyby stało mi się cokolwiek, byłaby wielka afera i poleciałyby głowy.

A.G.: A jaki sens, z punktu widzenia organów ścigania, miało twoje aresztowanie?

Majami: Uważam, że niewielki. Prokurator miał zapewne nadzieję, że zmięknę i zacznę sypać. No, ale ja nie zmiękłem. Kiedy przyjechał do mnie i wyciągnął swoje teczki, pokręciłem głową i powtórzyłem to, co trzy miesiące wcześniej: że nic nie wiem o pozaprawnych działaniach moich kolegów ze służby.

Z kolei mój adwokat podważył zasadność takiego środka zapobiegawczego jak areszt, mówiąc, że przecież Krzysztof D. „Żelazko” trafił już za kraty, w związku z czym ja nie miałbym do niego dostępu. A zatem nie wchodziło w grę jakiekolwiek wywieranie na niego presji. Materiał procesowy został już zgromadzony i moje ewentualne próby mataczenia nie miałyby żadnego sensu. Nawiasem mówiąc, Żelazko spokojnie powinien był dostać ciężki wyrok, może nawet dożywotkę, a skończyło się na sześciu latach, co jest osiągiem niegodnym jego zasług. No, ale został tak potraktowany, bo poszedł na układ z BSW.

Zanim wyszedłem na wolność, aby odpowiadać z wolnej stopy, przywieziono mi raport o dyscyplinarnym zwolnieniu mnie ze służby. Nie musiałem go podpisywać, bo decyzja i tak już była w mocy. Wtedy jeszcze nie uświadamiałem sobie faktu, że takie zwolnienie oznacza brak prawa do policyjnej emerytury. Ale to szczegół.

Jakiś czas później wezwano mnie na komendę i zdegradowano do stopnia sierżanta sztabowego.

Kiedy wychodziłem na wolność, pogoda była tak samo piękna jak wtedy, kiedy mnie aresztowano. Ale o tym już chyba mówiłem?

Fot. Bruno Fidrych/Agencja Gazeta

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

Od autora

Prolog. W mundurze do puchy

Rozdział 1. Sadysta z żelazkiem

Rozdział 2. Pies na sterydach

Rozdział 3. Nowy – krwawy – Dwór

Rozdział 4. Na tropie Zwierzaka

Rozdział 5. Sześć lat dla czarnej owcy

Rozdział 6. Najważniejsze: uniknąć kadzienki

Rozdział 7. Tańcząc z esbekami

Rozdział 8. Na łasce kajfusa

Rozdział 9. Lepszy charakterny pies niż frajer

Rozdział 10. Ciolo: zabijanie dla zabijania

Rozdział 11. Fredzio, czyli inscenizacja aresztowania

Rozdział 12. Wietnamczycy, czyli poszukiwanie duchów

Rozdział 13. Ormiański boss oferuje robotę

Rozdział 14. Nie wychodziłem z mandżurem spakowanym na biało

Rozdział 15. Pitbull gryzie, ale jest wierny