12,99 zł
Korespondent wojenny i reporter w państwach postjugosłowiańskich opisuje historię, jaką poznał w trakcie pobytu na Bałkanach. W czasie II wojny światowej Chorwatka została zgwałcona przez Niemców. Wiele lat później jej syn musi borykać się z konsekwencjami zbrodni sprzed lat. Tę opowieść o krzywdzie, uprzedzeniach i wyobcowaniu wśród swoich można odnieść również do wojen, jakie w latach 90. XX wieku przetoczyły się przez Bałkany.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 127
Artur Górski
Saga
Syn zgwałconej
Copyright © 1994, 2021 Artur Górski i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
ISBN: 9788726788792
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
”Nie ma już domów, ani małych ani dużych, wszystko zostało puszczone z dymem, a to jest złe przywidzenie. Nie ma nieba, jako, że zniknęło na zawsze w kłębach dymu i pożodze.”
(lvo Andrić ”Dom na odludziu”)
...Wyłupane oczy Chrystusa...
Na niebie nie było obłoków - były jakieś tumany kurzu, który wcale nie był kurzem, a raczej ciężką zasłoną płaczu i nienawiści, która stale unosiła się do nieba. Mówiono: - „tam w górze”. Nikt nie mówił: „na niebie”, bo niebo kojarzyło się z Bogiem, słońcem i winem, wypijanym na tej ziemi od setek lat. Teraz płynęła tu krew i mieszkańcy nie dziwili się zbytnio temu - znali dobrze opowieści ojców, którzy znali opowieści swoich ojców o tym, że co pewien czas krew musi wsiąkać w te góry i doliny, aby ożywiać ich przyrodę. Piękną, bujną, niepowtarzalną...
Bóg też już nie istniał - wszak on żyje wtedy, gdy ku niemu - zawieszonemu gdzieś ponad wszystkim - zwracają się twarze pełne nadziei i składają dłonie do modlitwy. I jeszcze wtedy, gdy iglice świątyń przypominają o jego istnieniu, świecąc światłem, przekazywanym ze słońca i księżyca. Wszystko jedno czy są to iglice kościołów katolickich czy księżyce na szczytach meczetów. Wielu powiada: - jeden jest Bóg; inni - że jest ich tylu, ile wyznań; a jeszcze inni, że tylu, ilu wierzących. Przecież każdy z nich modli się do swojego Boga, wymyślonego przez siebie na kanwie świętej opowieści. Może to być Koran, może być Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu.
Ale tu już nikt w Boga nie wierzył. A z drugiej strony, ten kto miał siłę na coś więcej niż umieranie, modlił się do Boga o ratunek, o jeszcze jeden dzień życia, o zdrowie dla swojego dziecka...
***
To było wtedy, kiedy Bóg odebrał ludziom rozum.
Nie, nie wszystkim, nie da się przecież napisać książki o wszystkich ludziach, o wszystkich miejscach na świecie.
Ta opowieść dzieje się wtedy, kiedy Najwyższy odebrał rozum Serbom, Chorwatom i Muzułmanom.
Wielu się oburzy: - Jak ktoś śmie mówić o mordowanych Muzułmanach, mieszkańcach Sarajewa, Tuzli czy Srebrenicy, że jakaś nadzwyczajna siła odebrała im rozum? Przecież zabrano im domy, rodziny, wreszcie wolność, ale nie to, czego odebrać się nie da...
Może to i racja - nie wolno obrażać tych, którzy cierpieli bez własnej winy, tym bardziej, że sprawcy wojny tych trzech społeczeństw tracili najmniej. Tak... oni jeździli na negocjacje pokojowe do Genewy, Strasburga czy Nowego Jorku. Rezydowali w eleganckich hotelach i pojawiali się w szykownych garniturach przed kamerami wielkich sieci telewizyjnych. SKY, CNN, NBC - to był ich świat, w którym czuli się znacznie lepiej niż na sarajewskich wzgórzach. Niż w transporterze jadącym z Jajce do Banja Luki pod ostrzałem jakichś partyzantów, a jeśli nawet nie pod ostrzałem to w trupiej ciszy, zwiastującej ogień, dym i krew.
Ale - mimo wszystko. Mimo wszystko działo się to tam i wtedy, gdy Bóg odebrał ludziom rozum. Nie jednemu człowiekowi, nie grupie głodujących czy ginących, ale ludziom, całemu gatunkowi zamieszkałemu w środkowej części Półwyspu Bałkańskiego. Przecież nikt chyba nie słyszał o przypadku, aby serbskie krowy pobodły się z chorwackimi bykami, lub aby muzułmańskie gęsi napadły na prawosławne kury... To człowiek zgłupiał.
A właściwie jest jeszcze inne określenie na to, co się wydarzyło. Ludzie zapomnieli. Tak, stracili pamięć, jakaś zasłona zakryła dni, które spędzili zgodnie w federacyjnej Jugosławii.
- To był sztuczny twór - powiadają politycy, tak eks-jugosłowiańscy, jak również komentatorzy z całego świata. Już nawet państwo sprzed drugiej wojny światowej: - Słowenia - Chorwacja - Serbia zostało założone jakby wbrew wzajemnym urazom choćby Chorwatów i Serbów, i przy pewnej obojętności ze strony post-habsburskiej Słowenii. A co dopiero federacja o którą walczył marszałek Józef Broz Tito? Ten Chorwat z Kumrowca, z łagodnego Zagorja, które opromienia swymi łaskami dobra pani Matka Boska z Bistricy. Z ziemi, która jest kwintesencją Chorwacji i integralnym przedłużeniem terytorium Zagrzebia (choć wcale nie zaczyna się w tym mieście). Z gór, w których człowiek łagodnieje i traci wszelką ochotę do wojaczki... Tam urodził się Tito.
Ejże... - ktoś inny krzyknie. - Wszak Zagorje to ziemia bohatera chłopskiego, przywódcy powstania z szesnastego wieku, Mateusza Gubca. Czy naprawdę w Zagorju tylko wino i śpiew stanowią istotę życia jego mieszkańców?
- Jakie wino? - ktoś się zdziwi. - Przecież każdy chłopiec, nawet najmniejszy, wie że Zagorje to kraina miodem pitnym płynąca. Trochę podobnym do polskiego alkoholu - może nieco lżejszym i bardziej lepkim, mniej klarownym.
- Tak, to prawda - w Mariji Bistrici pije się gwirc, zagryzając go miodowym ciasteczkiem. A wino, wino...
- A wino tam pije się macedońskie. Kavadarci, na przykład. A rakiję ze śliw - bośniacką.
- Ale to sztuczny twór, ta titowska republika. Zachłanny był marszałek i pewnie wcale nie czuł się Chorwatem, lecz Jugosłowianinem - powiada amerykański korespondent. Dla niego pewne rzeczy są oczywiste. W stanie Nebrasca jest niezależność od Utah czy stanu Texas, mają tam własny dystrykt czy policję stanową, prezydent też nie wszystko może.
- A dzieci również były sztuczne?
- Jak to - dzieci sztuczne?
- No te, co rodziły się w Jugosławii z ojca Serba, matki Chorwatki? Te, ze związków Macedończyków i Słowenek, muzułmanów i katolików?
- Do dzieci można zmusić, można stworzyć system, taką policy, państwową policy, że jak będzie dziecko Żyda i Murzyna - shit, Serba i Chorwatki - to rząd daje nagrodę.
- Jaką nagrodę?
- Car, oczywiście car. Natomiast za dwoje dzieci - bungalow gdzieś w mountains.
- I ta miłość też była nieprawdziwa? Tego Serba i jego żony, Chorwatki? I ich wspólna miłość dla dziecka... a potem dla jego dzieci?
- Yes, tego nigdy nie było. To powinno zostać forgotten, raz na zawsze „wiped” z history, z maps, z awareness...
***
Ta wioska nazywa się Gubitica. Nie, nie szukajcie jej na mapie, bo niniejsza opowieść została „złożona” z losów kilku takich wiosek, w których dachy uniosły się ku Bogu jako dym, konie i krowy zostały pozamieniane w szkielety, a ludzie... Ludzie też, tyle że wolniej niż zwierzęta. Gdzie leży? Powiedzmy, że w górach na szlaku z Sarajewa do Mostaru, na styku Bośni i Hercegowiny, skąd już nie tak daleko do raju, który wcale nie jest rajem, a co najwyżej czyśćcem. Niedaleko mianowicie stąd do Chorwacji, która wciska się długim językiem pod masywne cielsko Bośni i Hercegowiny, łącząc półwysep Istria z Dubrownikiem. Mniej więcej koło Gubiticy mogłyby się krzyżować różne światy - blisko stąd przecież do katolickich kościołów a także do muzułmańskich meczetów - tak w Bośni jak również w serbskim Kosowie, czy resztek islamskich świątyń w Albanii. I krzyżują - tak jak Żydzi Chrystusa, wbijając mu oszczep w bok, uprzednio nałożywszy cierniową koronę. Krzyżują się światy...
***
W Gubiticy zostało dziesięć domów. Co to zresztą znaczy - zostało? Domy te, przynajmniej w połowie, pokryte są dachami, we framugach tkwią jeszcze wejściowe drzwi, a w studniach woda odbija mizerne twarze tych, którzy zanurzają w niej wiadra.
Czym się żywią jej mieszkańcy? Czymś muszą. Nie, nieprawda - wcale nie ma takiego przymusu. Choćby wczoraj zmarł z głodu stary Ino, przy czym niektórzy utrzymują, że Ino poszedł do Boga ze starości, a oprócz tego miał jakieś wielkie kłopoty z płucami. Pluł krwią, prawie nic nie mógł mówić, a gdy jednak to robił, to ludziom we wsi zdawało się, że to skrzypi stara konstrukcja studni. Wagi we wsi nie ma, ale ci, co wynosili Ino do wykopanego dołu twierdzili, że nie ważył on więcej niż worek słomy. Przesadzali pewnie, bo człowiek nie może ważyć tak mało. Szczególnie dorosły człowiek.
Jego żona - nikt nie pamięta jak ona się naprawdę nazywa, wszyscy od lat do niej mówili Bakice - została przy życiu, ale pewnie już niedługo połączy się z Ino. Rozpaczała całe dnie, krzyczała, że Bóg o niej zapomniał, nic nie chciała wziąć do chyba ust, że kubek wody. Ale w końcu przekonała się do starego sera wyprodukowanego jeszcze z mleka kozy, którą niegdyś posiadała. A koza padła przed kilkoma miesiącami, więc i ser nie był najświeższy. Moczyli go jednak ludzie w wodzie i tak udało się babce jakoś go przełknąć.
Ich syn Davor, mężczyzna prawie pięćdziesięcioletni, nie był na wojnie. Wprawdzie i nogi, i ręce miał na miejscu, ale nie zgłosiła się po niego żadna komisja poborowa - ani Muzułmanie, ani Serbowie nie chcieli go do wojska. Wprawdzie prezydent republiki, Alija Izetbegović zapowiadał, że każdy zdrowy mężczyzna zostanie wcielony do armii, ale tak się nie stało. Poza tym Davor zupełnie nie wiedziałby jak odróżnić swojego od wroga. Wprawdzie Serba czy Chorwata rozpozna, ale dopiero jak zaczną mówić i ten z Zagrzebia będzie to śmieszne „jot” dodawał do niektórych wyrazów, jak „hljeb” czy „mlijeko”. Serb, z kolei ma tę charakterystyczną czapkę czetniczą, ale kiedy coś się dzieje szybko, to trudno odróżnić.
Tak czy inaczej Davor siedział w domu, łatał strych, patrzył jak mdleją z głodu dzieci sąsiadów i błogosławił Boga, że ten nie dał mu potomstwa. Że w porę zabrał jego żonę do królestwa niebieskiego, choć umierając cierpiała straszliwie. Raka nikt w porę nie wykrył, a jak już lekarz w Tuzli powiedział o co chodzi, to nie było ratunku.
Ale teraz cała Bośnia była chora na raka i umierała w straszliwych cierpieniach. Wprawdzie przywódca Serbów zamieszkałych na terenie tej republiki - Radovan Karadżić - wielokrotnie oświadczał, że jego ziomkowie jedynie się bronią i przestaną strzelać, kiedy i druga strona odstąpi od agresji, ale na słowach się skończyło. W dzień i w nocy słychać było boje, a niebo rozświetlały wybuchy bomb. Niektórzy mówili, że Karadżić, ten sarajewski psychiatra, w ogólne nie wiedział co się dzieje w Bośni i przede wszystkim nie panował nad Serbami, którzy podzieleni na dziesiątki, a może i setki oddziałów, prowadzili własne wojny. To już nie był konflikt Belgradu z Sarajewem - wsie walczyły z wsiami, zbrojnie nacierały na siebie miasteczka, ci którzy podpalili cerkiew, musieli natychmiast gasić płomienie w meczecie.
A patrzył na to Chrystus bolejący - nie, wcale nie patrzył. Przecież setki gazet na całym świecie pokazywały zdjęcia figurek Chrystusa, którym religijni oponenci wyłupywali oczy.
...Bośnia na nas patrzy...
Ciemne, błyszczące limuzyny przedstawicieli europejskich ambasad już od rana sunęły Aleją Europy w kierunku strasburskiego Pałacu - siedziby Rady Europy i Parlamentu Europejskiego.
Taki widok nie jest niczym nadzwyczajnym - potężne samochody są nieodłączną częścią miasta, uważanego za jedną ze stolic Starego Kontynentu. Jedną ze stolic? A mogą być dwie?
W zasadzie jest to niemożliwe, ale o prymat głównego europejskiego miasta ubiegają się zarówno Strasburg jak i Bruksela, i ich mieszkańcom pozostawmy kłótnię o ów tytuł. Zresztą, być może o oficjalnym nadaniu stołecznych funkcji zadecydują osoby, znajdujące się gdzieś daleko od obu metropolii - w zacisznych bońskich gabinetach, lub w jakiejś podparyskiej rezydencji.
Tak czy inaczej, tego ranka limuzyny sunęły cicho, dostojnie i z powagą, należną szacownemu miejscu. Zakładając oczywiście, że silnik może pracować z powagą... Może, dyplomatyczny silnik może. Silnik, który „ciągnie” potężną blachę i miękkie fotele, na których spoczywają eleganccy wysłannicy rządowi, udający się na konferencję w sprawie wojny w Bośni i Hercegowinie. Owa konferencja została zorganizowana w trybie umiarkowanie pilnym, pod egidą Rady Europy, w związku z zaostrzeniem się sytuacji w tej postjugosłowiańskiej republice.
Kiedy polityczna Europa uznała, że mediacje ONZ nie przynoszą pożądanych rozwiązań, negocjatorzy załamują ręce, a Serbowie lekceważą wezwania Sekretarza Generalnego tej organizacji do zaprzestania agresji na chorwackie i muzułmańskie prowincje - postanowiła zorganizować konferencję. Nadano jej, naturalnie, znaczną rangę - w hallu Pałacu Europy pojawili się niektórzy europejscy ministrowie spraw zagranicznych, kilku zastępców, podsekretarze stanu.
***
Rozpoczęcie obrad zaplanowano na godzinę 9 rano - miał je otworzyć sam zastępca Sekretarza Generalnego Rady, Pablo Gomez. Właśnie... Czy on rzeczywiście tak się nazywał? Może trzeba spojrzeć do gazet z tamtego dnia, a może... lepiej nie patrzeć. Przyjmijmy, że to był właśnie Pablo Gomez, znakomity prawnik-konstytucjonalista, ekspert do spraw stosunków międzynarodowych, negocjator z ramienia Wspólnoty Europejskiej podczas rozmów politycznych ze Stanami Zjednoczonymi. Autorytet.
Politycy rozpoczęli wymianę poglądów już w kawiarni, znajdującej się na parterze gmachu. Piękny widok na strasburskie kanały i pływające po nich kajaki z pobliskiego Canoe Club sprzyjał tematom pogodnym.
- Skąd szanowny pan przybywa? - pytał dyplomata dyplomatę.
- A czy my się już gdzieś nie spotkaliśmy? Przecież podczas konferencji Ministrów Młodzieży...
- Ano właśnie, Lizbona 1990, wrzesień. Zmienił się pan nieco, ale... Już pan nie zajmuje się problematyką młodzieżową?
- Wie pan, nic nie jest wieczne, człowiek się rozwija, młodzież wyrasta.
- Tak, to prawda, ja zresztą też już nie pracuję w ministerstwie Kobiet, Rodziny i Młodzieży. A pamięta pan pogodę w Lizbonie? Straszne piekło, nie wyobrażam sobie przeżywania tego jeszcze raz. W wełnianym garniturze... A, przepraszam, bo tego sobie nie powiedzieliśmy - czy pan również weźmie udział w konferencji poświęconej Jugosławii?
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.