Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 270
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
fot. Archiwum prywatne
Beata Balogová
Od 2014 roku redaktorka naczelna dziennika „SME”. Wcześniej redaktorka naczelna anglojęzycznego tygodnika „The Slovak Spectator”, do którego dołączyła w 2003 roku. Absolwentka Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku, gdzie w latach 2006 i 2007 studiowała dziennikarstwo. W latach 1994–1995 Stypendystka Fulbrighta na Uniwersytecie Missouri w Columbii (USA). W 2020 roku zdobyła Europejską Nagrodę Dziennikaską w kategorii Opinie i Komentarze. Kornélie to jej debiut prozatorski.
Izabela Zając
Ukończyła słowacystykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dotychczas w jej przekładzie w Książkowych Klimatach ukazały się powieści Ivany Dobrakovovej Bellevue (2013) i Pod słońcem Turynu (2023) oraz Moniki Kompaníkovej Piąta łódź (2016).
Z Miłoszem Waligórskim przetłumaczyła Samka Tale księgę o cmentarzu autorstwa Danieli Kapitáňovej (2015) oraz opowiadania Víťa Staviarskiego (2011). Ponadto tłumaczyła opowiadania słowackiego dramatopisarza Mariana Janika, powieść poczytnego autora Jozefa Banáša. Publikowała przekłady w „Tekstualiach”, „Studium” i „Literaturze na Świecie”. W wydawnictwie Tatarak ukazały się w jej przekładzie nagradzane książki dla najmłodszych czytelników z ilustracjami i tekstami Simony Smetany (Čechovej) (Franciszek z Kompostu, Pszczelarz Józek, Elizka nie jest straszydłem). Od niedawna na falach Radia Kraków prowadzi audycję dla mniejszości słowackiej w Małopolsce zatytułowaną Na slovíčko. Od 2007 roku współpracuje z cieszyńskim Kinem na Granicy. Mieszka i pracuje w Krakowie.
Tytuł oryginału: Kornélie
Redakcja: Agnieszka Rzonca
Korekta: Martyna Kukuła, Magdalena Wołoszyn-Cępa
Współpraca produkcyjna: Szczepan Kulpa
Redaktorka prowadząca: Urszula Pieczek
Projekt makity: Karolina Korbut
Projekt okładki: Agnieszka Skłodowska
© Copyright by Beata Balogová, 2022
© Copyright for the Polish translation by Izabela Zając, 2024
© Copyright for the edition by Książkowe Klimaty, 2024
Książka została opublikowana ze wsparciem finansowym SLC Bratislava
Przekład powstał ze wsparciem finansowym funduszu LITA
ISBN 978-83-66505-69-8
Książkowe Klimaty
www.ksiazkoweklimaty.pl
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
W każdej rodzinie kiełkuje jakaś opowieść. Bez niej rodzina jest jak popiół z papierosów, które powoli zabijały moją mamę, rozwiewa ją wiatr. Podczas uroczystości rodzinnych i na stypach opowiada się o różnych wydarzeniach, niekiedy zabawnych, stosownie do nastroju uczestników, ale do wielkiej opowieści łączącej losy kilku generacji nikt się nie garnie z obawy, że mógłby pominąć jakiś szczegół albo kogoś urazić, bo przy stole może siedzieć osoba, której przypisuje się upadek rodziny. Oprawca, alkoholik, egoista albo zdzira. Nie każdy musi się zgadzać z wyborem głównego bohatera albo utożsamiać z rolą przypisaną mu przez narratora. Niektórzy przechowują opowieść na końcu języka, jakby byli gotowi w odpowiedniej chwili coś do niej dodać. Podczas spotkań rodzinnych krewni wolą mówić o własnych chorobach albo o dzieciach, a opowieści wymagające zręcznego narratora dławią w gardle. Przełykają je jak ślinę i noszą w żołądku jak wieczny głód. Nie chcą czegoś wykrakać, sprowadzić fatum.
Mają nadzieję, że ktoś inny wykona za nich tę pracę, skompletuje fragmenty, wspomnienia, nadzieje i obawy. Zbierze rodzinne mity, drobne kłamstewka przekazywane z lekko ściągniętymi brwiami i prawdy, które miały zbawczą moc. Mają nadzieję, że poza domami, starymi zdjęciami i porcelaną zostawią coś jeszcze, co przetrwa dla kolejnych pokoleń. Liczą, że ktoś podejmie się tego niewdzięcznego zadania i od małego będzie gromadził materiał, tak jak mrówki zbierają okruszki. Bez opowieści nie mieliby się po co schodzić przy grobach na pierwszego listopada, bo zmarli nie mieliby już po co wracać, poza imionami nikt by niczego nie pamiętał.
Cała, nawet najdalsza rodzina wiedziała, że pewnego dnia to zrobię. To było jak niepisana umowa bez możliwości wypowiedzenia: byłam zwolniona z kopania ogródka i pielenia, sprzątania, niemal wszystkich prac ręcznych, ale miałam zadanie, do którego nikt inny nie rościł sobie prawa. A ja od małego traktowałam je jako przywilej. Coś, co odróżniało mnie od pozostałych dzieci.
Akt pisania cieszył się w naszej rodzinie ogromnym szacunkiem. Najpierw zapisywałam białą kredą słowa na betonowych schodach: Alma, család, méhecske, kutya. Później przyszła kolej na wiersze, małe ramoty dorastającej poetki. I wreszcie na listy do samej siebie mające ambicję pozostawić niezatarty ślad. Ach tak, tyle że aby spisać rodzinną opowieść, trzeba na poły się zestarzeć, a na poły pozostać dzieckiem. Mam za sobą wiele prób, ale za każdym razem słowa rozlewały się w nieujarzmione potoki, które co prawda bawiły najbliższych, ale nie wiązały historii rodzinnej w całość. Po latach podejmuję kolejną próbę, w końcu do tego zadania wyznaczyła mnie moja babcia.
Moja opowieść z początku może niepokoić, ostatecznie jednak przynosi ukojenie. Jak w dzieciństwie, gdy mama smarowała spaloną skórę zsiadłym mlekiem. Nie wiem dokładnie, ile z tych wydarzeń, o których opowiem, naprawdę miało miejsce, a ile było tylko marzeniem sennym, jednym z tych, które czyhają na dzieci na pokrytych kurzem poddaszach i w rynnach.
Kornélie
Rodziny mają swoje małe przekleństwa i błogosławieństwa. Niekiedy jest to drobnostka, jakiś gest, który z czasem przerodził się w wielką tragedię. Bywa, że jest odwrotnie: tragedia przeradza się w gest, a później próbuje się go unikać. Każda rodzina szuka swojego sekretu, czegoś, co mogłaby przekazywać jak przepis na ogórki kiszone. Czegoś, co babki mogłyby szeptać na ucho swoim wnukom, leżąc na łożu śmierci.
Kobiety w naszej rodzinie przekazywały sobie imię: Kornélia. Miały je nosić te najsilniejsze. Nie mogły dać swoim córkom nazwiska, dlatego pierworodną nazywały imieniem Kornélia. To imię, do którego trzeba dojrzeć, by je polubić i zaakceptować. Jest jak rozkaz: Kornélia.
Dzieci się go boją. Nie tylko jego brzmienia, ale i tego, że będą je musiały nosić przez całe życie. Tak właśnie było z moją mamą, dlatego kazała nazywać się Nely, Nellike, żeby złagodzić brzmienie imienia, którego oficjalnej wersji używali ludzie będący z nią w mniejszej zażyłości.
Moja siostra z kolei chciała być Lią. Zdrobnienie nie miało ostrych krawędzi i szorstkości, nie drapało w gardle, gdy ktoś chciał je wymówić na głos, nie raniło uszu jak imię Kornélia, gdy wypowie się je zbyt głośno.
Mężczyźni w naszej rodzinie umierali bardzo wcześnie. Młodzi i pełni pasji, spadali z wysokości, pękały im serca, a kobiety zostawały same. Miłości były trudne – trwały bowiem przez całe życie, czyniły ludzi szczęśliwymi, doprowadzały na skraj załamania, dodawały otuchy i nie istniało na nie lekarstwo. Znałyśmy sekrety ziół, słowa, których nikt już nie używał, umiałyśmy czytać z gwiazd, obserwowałyśmy ptaki i łowiłyśmy opowieści, które pod koniec lata migrowały tak jak one z północy na południe. Latem przesiadywały na drzewach w ogrodzie Mamaki i gdy zrywało się czereśnię, gruszkę czy morelę, zaplątywały się we włosy albo czepiały się ucha.
Jako dziecko często przytulałam się do jabłoni. Żałowałam jej. Jedną z poskręcanych gałęzi opierała na skrzywionej kuli ortopedycznej, którą wuj János podłożył, żeby drzewo nie złamało się pod ciężarem jabłek. Owoców było bez liku, drobnych i pokrytych czarnymi plamkami, jakby zaraziły się ospą. Pewnego lata wujek János powiedział, że na wiosnę trzeba będzie uciąć gałąź. Wyobraziłam sobie tryskającą krew, jabłoń wydającą z siebie przeraźliwy krzyk, który płoszy wróble chowające się na sąsiednim orzechu. Te jabłka wcale mi nie smakowały, ale zjadałam je, żeby odciążyć jabłoń. Każdego ranka wybiegałam do ogrodu i zrywałam niedojrzałe owoce. Wgryzałam się w miąższ raz czy dwa razy i rzucałam jabłko kurom, które z zaciekawieniem przeciskały głowy przez szpary drewnianego płotu.
Mamaka, moja babcia, Kornélia Druga, powiedziała, żebym tego nie robiła, bo ta jabłoń musi je donosić jak kobieta, aż nadejdzie jej czas i jabłka same spadną na ziemię. Porównywała nas, kobiety, do jabłoni. Uginamy się pod ciężarem jabłek, dopóki z nas nie spadną, uginamy się pod ich naporem, nawet gdy są cierpkie i nikt ich już nie chce. Mamaka nigdy by nie pozwoliła wyciąć jabłoni. To były kobiety. Silne kobiety, nawet jeśli nie rodziły już soczystych jabłek. Ich bóle porodowe nadawały cierpkości owocom, które później przerabiałyśmy na dżemy.
Mawiała, że rano wystarczy jej wziąć kromkę chleba i pójść do ogrodu, a gdy wraca, jest już syta. Smakowały jej śliwki z najzwyklejszym chlebem. To było jej poranne ciasto ze śliwkami. Często widywałam ją z nożem i pajdą, jak szła do ogrodu, do swoich sióstr, jabłoni. Wierzyła, że wszystkiego, co muszę wiedzieć o życiu, mogę nauczyć się w jej ogrodzie.
Nie mówiła po słowacku i w tamtym czasie ja też nie znałam słowackiego. Nie pamiętam, kiedy nauczyłam się takich słów jak púpava albo perník, ale pamiętam swój smutek po tym, jak opuściłam słodki ogród w Gemerze.
Często chodziłam boso po tłustej węgierskiej ziemi, która po deszczu zapadała się pod stopami niczym gęste powidła śliwkowe, gdy zamoczy się w nich palec. Pamiętam ten odgłos mlaskania i widzę przed sobą ślady stóp. Powidła śliwkowe to rarytas. Gotowało się je w wielkim kotle na podwórku. Zrywało się śliwki, z ich ciał wydłubywało się pestki, przypominające skamieniałe serduszka, następnie śliwki całymi godzinami mieszało się w kotle, a wszystko wokół pachniało granatem i fioletem śliwkowej skórki.
Życie w ogrodzie toczyło się według rytmu, który podszeptywały drzewa i krzewy. Był czas truskawek, pomidorów i porzeczek. Długo myślałam, że porzeczki to maciupeńkie winogrona, które postanowiły więcej nie rosnąć, podobnie jak tamte drobne, kwaśne jabłka. Często udawaliśmy, że krwawimy. Rozgniataliśmy małe czerwone grona w palcach i nacieraliśmy sobie nimi buzie, kolana i brzuchy. Krwawiliśmy radośnie, krwawiliśmy krotochwilnie, krwawiliśmy upajająco. Pachnieliśmy latem, a beztroska unosiła się nad nami jak poranna mgła nad lasem. Myślałam, że Mamaka dzień w dzień stąpała tak lekko jak my, z poczuciem, że wszystko dopiero nadejdzie, że życie zawsze będzie tak niesłychanie hojne jak jej ogród, że krew zawsze będzie schodziła tak łatwo jak sok z porzeczek na brodzie, a ból będzie mijał tak szybko jak jesienne przeziębienie.
Byłam niczym mała pulchna rusałka w ogrodzie Mamaki, w którym jabłka dawały schronienie robakom, gruszki były twarde i kwaśne, a truskawki drobne i gdzie krwawiliśmy podczas dziecinnych zabaw.
Gdy podrosłam, mój czas w ogrodzie zaczął dobiegać końca, aż pewnego dnia opuściłam go na zawsze. Zostawiłam w nim Mamakę, która obiecała, że nie umrze, dopóki nie przedstawię jej swojego wybranka, a ja obiecałam jej towarzyszyć w ostatnich chwilach i odprowadzić ją na drugą stronę. Dotrzeć z nią aż po kres i pomachać na pożegnanie, gdy będzie przeprawiać się w niebyt. Żadna z nas nie dotrzymała słowa.
Od tamtej pory próbuję uchronić coś z tej otaczającej ją słodkiej melancholii, uchwycić inny bieg czasu: gdy dziś patrzę na swoje obecne życie, mam wrażenie, że wtedy w zasadzie nawet nie płynął, przypominał raczej bujanie fotela na biegunach, który nie wyrywa się przed siebie, lecz kołysząc, przesuwa się to w przód, to w tył. W przód i w tył, jakby w każdej sekundzie przeszłość łączyła się z przyszłością, by w pełni można było rozsmakować się w teraźniejszości.
Mamaka ratowała zgubione i połamane przedmioty. Była wiedźmą. Nauczyłam się od niej, że wszystko można skleić, ponownie wykorzystać i niczego nie wolno bezmyślnie wyrzucać. Nigdy nie pozbyłaby się torebki po cukrze, zbierała je i pakowała w nie jedzenie. Dlatego czasami chleb z masłem pachniał cukrem. Była wiejską uczoną, która badała nieskończone możliwości zastosowań różnych przedmiotów. Znała rzeczy, które pragnęły stać się biżuterią, wiedziała, że kamyczki chcą być ozdobą, a papier gazetowy ma większe ambicje niż służenie jednokrotnej lekturze. Moja mama, Kornélia Trzecia, też to potrafiła, podobnie jak moja siostra, Kornélia Czwarta. Tę wiedzę przekazuje swojej córce, Kornélii Piątej.
Kornélia Pierwsza
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Książkowe Klimaty
www.ksiazkoweklimaty.pl
Redakcja:
Promocja:
Sprzedaż:
KsiazkoweKlimaty
ksiazkoweklimaty
ksiazkowe_klimaty