Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy spadają na nas ból i cierpienie, w końcu zaczynamy rozumieć nie tylko to, że nie panujemy nad swoim życiem, ale także to, że nigdy nad nim nie panowaliśmy.
Timothy Keller
Pytanie, dlaczego Bóg miałby pozwolić na istnienie bólu i cierpienia na świecie, od zawsze dręczyło ludzi wierzących i niewierzących. W książce Krocząc z Bogiem przez ból i cierpienie Timothy Keller mierzy się z tą nieprzemijającą kwestią. Autor wskazuje na znaczenie oraz powód dla bólu i cierpienia w naszym życiu. W przekonujący i przełomowy sposób dowodzi, że jest to nieodzowna część ludzkiego doświadczenia, którą można przezwyciężyć tylko dzięki zrozumieniu naszej relacji z Bogiem. Odwołując się do mądrości Pisma Świętego i osobistych relacji o zwycięstwie nad przeciwnościami, Keller przedstawia ów ważny temat z jakże potrzebnej, nowej perspektywy.
W tej książce jest coś dla każdego – dla agnostyka (Keller przekonująco dowodzi, że nie ma prawdziwych ateistów), dla filozofa (choć cierpiących czytelników zachęca do pominięcia tej części) i dla człowieka wierzącego, który wzywany jest do wewnętrznego sanktuarium udziału w społeczności cierpień Chrystusa (gdzie nikt sam z siebie nie pragnie iść).
– The Gospel Coalition
To publikacja, która prezentuje wielowymiarowe podejście do cierpienia – mierząc się z jego wewnętrznymi i zewnętrznymi aspektami – i wprowadza nas w teologiczną i praktyczną głębię.
– Vertical Living Ministries
Timothy Keller urodził się i wychował w Pensylwanii, a wykształcenie zdobył w Bucknell University, Gordon-Conwell Theological Seminary i Westmnister Theological Seminary. Służbę pastorską rozpoczął w Hopewell w stanie Virginia. W 1989 roku, wspólnie z żoną i trzema synami, założył w Nowym Jorku wspólnotę Prezbiteriański Kościół Odkupiciela. Obecnie Kościół Odkupiciela każdej niedzieli gromadzi na nabożeństwach ponad pięć tysięcy uczestników i przyczynił się do powstania ponad dwustu pięćdziesięciu nowych kościołów na całym świecie. Timothy Keller jest autorem m.in.: Bóg. Czy są powody, by wierzyć; Bóg marnotrawny oraz Wolność od skupienia na sobie. Razem z rodziną mieszka w Nowym Jorku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 563
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mojej siostrze, Sharon Johnson, jednej znajbardziej cierpliwych iradosnych osób, jakie znam, która nauczyła mnie wiele onoszeniu brzemion, mierzeniu się zżałobą izaufaniuBogu.
Myślę, że potraktować życie poważnie znaczy tyle, że cokolwiek człowiek czyni na tej planecie, musi to robić, żyjąc wprawdzie ogrozie stworzenia (…) owszechobecnym pomruku strachu, który podszywa każdą rzecz. Wszystko inne jest fałszem.
Ernest Becker, The Denial of Death1 (Zaprzeczenieśmierci)
Będę wysławiał PANA wkażdym czasie, będę Go zawsze chwalił moimi ustami. Chlubię się PANEM, niech słyszą to uciśnieni iniech się weselą. Uwielbiajcie ze mną PANA, wspólnie wywyższajmy Jego imię.
Psalm 34,2-4, Biblia Paulistów2
Cierpienie jest wszechobecne, nieuniknione iczęsto przytłaczające wswym rozmiarze. Wtym samym czasie, kiedy, drogi Czytelniku, poświęcasz jedną godzinę na lekturę tej książki, gdzieś na świecie co najmniej pięcioro dzieci stanie się ofiarami przemocy inadużyć, które pozbawią je życia3. Jeśli lektura zajmie ci cały dzień, nim skończysz, ponad setka dzieci zginie gwałtowną śmiercią. Ajest to, oczywiście, tylko jedna zniezliczonych form ipostaci cierpienia. Każdej godziny tysiące ludzi umiera wwypadkach lub wwyniku choroby nowotworowej, asetki tysięcy dowiadują się, że ich bliscy nagle odeszli. To tak, jakby każdego dnia znikali wszyscy mieszkańcy małego miasta, pozostawiając za sobą zdruzgotane rodziny iprzyjaciół.
Kiedy w jednej chwili umiera wielu ludzi, jak w1970 roku w Bangladeszu, gdy uderzył cyklon Bhola, jak w2004 roku, gdy fala tsunami przetoczyła się przez Ocean Indyjski, czy jak w 2010 roku, gdy trzęsienie ziemi zrujnowało Haiti – a każde z tych straszliwych wydarzeń pochłonęło trzysta tysięcy lub więcej ofiar – mówią o tym agencje informacyjne na całym świeciei wszyscy pogrążają się w rozpaczy. Lecz takie zestawienia są mylące. Tak wielkie, historyczne wręcz, katastrofy naturalne w istocie nie zmieniają poziomu cierpienia. Każdego dnia dziesiątki tysięcy ludzi umiera wnieoczekiwany, tragiczny sposób, a setki tysięcy ich bliskich i przyjaciół zostaje przytłoczonych ciężarem szoku i smutku. O większości tych tragedii nie usłyszymy w mediach, gdyż w tym świecie ból irozpacz są normą.
Szekspir rozumiał to doskonale, gdy napisał:
Zkażdym nowym porankiem Nowe wdów jęczenia, nowy płacz sierot, Nowe skargi głośno biją wniebiosa4.
Zło i cierpienie są tak powszechne, że dane statystyczne, które przytoczyłem powyżej, niemal wogóle nas nie poruszają. Powinny nas jednak poruszyć. Ernest Becker przypomina o niebezpieczeństwie zaprzeczania niedolom życia i nieprzewidywalnej naturze cierpienia. Kiedy słyszymy o tragedii, uruchamia się w nas głęboko zakorzeniony psychologiczny mechanizm obronny. Myślimy, że takie rzeczy spotykają innych, ludzi ubogich lub nieostrożnych. Albo powtarzamy sobie, że jeśli tylko będą rządzić odpowiedni ludzie i zmienimy społeczeństwo na lepsze, nic takiego się nie powtórzy.
Jednak Becker uważał, że taki sposób myślenia świadczy o nieumiejętności „potraktowania życia poważnie” i uznania „życiaw prawdzie o grozie stworzenia (…) o wszechobecnym pomruku strachu, który podszywa każdą rzecz”5. Ten strach wywodzi się ze śmierci. Śmierć jest, w swojej istocie, nieprzewidywalna i nieuchronna.
To samo przesłanie płynie z artykułu Ann Patchett, który ukazał sięw The New York Times Magazine, gdy „snajperzy z Waszyngtonu” zabijali mieszkańców okolic stolicy USA, jak się zdawało, w całkowicie przypadkowy sposób, nie mając względu na wiek ani kolor skóry.
Zawsze doszukujemy się wmorderstwie jakiegoś sensu, aby móc bezpiecznie je od siebie odsunąć: ja nie jestem podobny do ofiary; ja nie mieszkam wtym mieście; ja nigdy bym tam nie pojechał; ja nie znam tego człowieka. Co jednak, kiedy nie ma żadnego opisu, żadnego miejsca, żadnych podejrzanych? Gdzie wtedy mamy szukać uspokojenia? (…)Prawda jest taka, że oddalanie własnej śmierci jest naszym największym narodowym hobby. Aktywność fizyczna, monitorowanie poziomu cholesterolu czy regularne badania mammograficzne, wszystkie są próbą przeciwstawienia się śmiertelności. Poznaj odpowiedni profil iokreśl, wjaki sposób od niego odbiegasz. Lecz pojedynczy, precyzyjny strzał snajpera, niekierowany wtłum, ale starannie wymierzony, przypomina ostraszliwości samej śmierci. Mimo naszych najlepszych intencji nadal pozostaje ona, wznacznej części, przypadkowa.I nieuchronnie nadchodzi6.
Patchett i Becker ujawniają, w jaki sposób najczęściej próbujemy zagłuszyć złowrogi pomruk strachu. Ta książka jest próbą odpowiedzi na ich apel – aby potraktować życie poważnie. Pragnę pomóc czytelnikom wieść dobre, a nawet radosne życie, mimo iżotacza ich przerażająca rzeczywistość. Każdy człowiek, jeśli tylko żyje wystarczająco długo, zmierzy się z utratą bliskich, upośledzającą i nieuleczalną chorobą, osobistymi zranieniami, problemami finansowymi i upadkiem moralnym. Nikt nie jest bezpieczny.
Dlatego bez względu na to, jakie działania podejmiemy, bez względu na to, jak bardzo zadbamy o dobre życie, bez względu na to, jak bardzo będziemy starać się wieść zdrowe, bogate, wygodne i pełne sukcesów życie pośród bliskich i przyjaciół – nieodwołalnie coś je zrujnuje. Żadne pieniądze, władza ani przygotowania nie zapobiegną żałobie, poważnej chorobie, zerwaniu relacji, kryzysom finansowym ani wielu innym problemom, które dotykają naszego życia. Ludzka egzystencja jest tragicznie krucha, wystawiona na kaprys sił, nad którymi nie jesteśmy wstanie zapanować. Życie jest tragiczne.
Intuicyjnie wiemy o tym wszyscy, a ci, którym przyszło zmierzyć się z cierpieniem i bólem, przekonali się osobiście, że nie zdołają poradzić sobie z nimio własnych siłach. Wszyscy potrzebujemy wsparcia, aby nie ulec rozpaczy. W tej książce chcę wykazać, że to wsparcie musi mieć charakter duchowy.
„Niech słyszą to uciśnieni iniech sięweselą”
W dniu ślubu Kathy i ja przysięgaliśmy sobie nawzajem wierność małżeńską w obecności bliskich i przyjaciół. Do tradycyjnych słów przysięgi dodaliśmy fragment Pisma Świętego z Psalmu 34,2-4, który wygrawerowaliśmy także na wewnętrznej stronie obrączek:
Będę wysławiał PANA wkażdym czasie, będę Go zawsze chwalił moimi ustami. Chlubię się PANEM, niech słyszą to uciśnieni iniech się weselą. Uwielbiajcie ze mną PANA, wspólnie wywyższajmy Jego imię.
Biblia Paulistów
Złożenie przysięgi małżeńskiej było ekscytującym przeżyciem, a jej wzniosłe słowa jedynie pogłębiły to doświadczenie. Rozpoczynaliśmy wspólne życie w służbie Chrystusowii zamierzaliśmy odważnie mówić światu o Bogu, którego znaliśmy. Jednak wówczas niemal zupełnie ignorowaliśmy słowa, które znajdują się w środku tego fragmentu. Zgodnie z nimi kryterium sukcesu w służbie jest: „niech słyszą to uciśnieni i niech się weselą”. I jak Kathy zauważyła później, jednym z powodów, dla których te słowa uszły naszej uwadze, było to, że „największym cierpieniem, jakiego wcześniej doświadczyliśmy, był wrośnięty paznokieć”. Byliśmy młodzi, a w młodzieńczej bucie trudno wyobrazić sobie ból i cierpienie. Nie mieliśmy pojęcia, jak ważne jest, aby pomóc ludziom pojąć cierpienie i zmierzyć się z nim – i samemu stawić mu czoła.
Kiedy zostałem pastorem, próbowałem zrozumieć, dlaczego tak wielu ludzi opiera się Bogu i odrzuca Go. Szybko uświadomiłem sobie, żezapewne głównym tego powodem jest nieszczęście i cierpienie. Jak dobry Bóg, sprawiedliwy Bóg, kochający Bóg, mógłby pozwolić na tak wiele nieszczęść, zepsucia, rozpaczy i cierpienia? Kiedy serce wypełnia się bólem, umysł równie szybko może wypełnić się zwątpieniem. Gdy rozmawiałem z cierpiącymi, często musiałem odpowiadać na żarliwe ataki przypuszczane na istnienie Boga i wiarę chrześcijańską. Przed laty pewna aktorka udzieliła wywiadu po tym, jak jej ukochany zginął w wypadku samochodowym. Od dawna już nie myślała ani nie mówiła o Bogu, ale po tym wydarzeniu pytała: „Jak kochający Bóg mógł na to pozwolić?”. W jednej chwili jej obojętność wobec Boga przerodziła się w gniew7. Takie właśnie doświadczenia skłaniały wielu myślicieli, jak np. Stendhala (właściwie Marie-Henry Beyle), do stwierdzeń, że „jedyną Bożą wymówką jest to, że Go nie ma”8.
Jednocześnie uświadomiłem sobie, żerównie wielu ludzi odnajduje Boga pośród nieszczęść i cierpienia. Przeciwności popychają ich ku Bogu, zamiast oddalać od Niego. Trudne chwile wybudzają ich z koszmarnego snu o duchowej samowystarczalności izmuszają do szczerego poszukiwania Boga. Cierpienie „umieszcza sztandar prawdy wtwierdzy zbuntowanej duszy”9. Przesadą jest twierdzić, że człowiek nie znajdzie Boga, dopóki nie doświadczy cierpienia – ale tylko niewielką przesadą. Kiedy spadają na nas ból i cierpienie, wkońcu zaczynamy rozumieć nie tylko to, że nie panujemy nad swoim życiem, ale także to, że nigdy nad nim nie panowaliśmy.
Przez lata zrozumiałem także, że przeciwności nie skłaniają ludzi jedynie do wiary w istnienie Boga. Tych, którzy już wierzą, prowadzą w głębsze doświadczenie Bożej realności, miłości i łaski. Ogień udręki jest jedną z najważniejszych dróg, która prowadzi nas od abstrakcyjnej wiedzy o Bogu ku osobistemu spotkaniu z nim jako kimś żywym i realnym. Jak trafnie ujął to C.S. Lewis, „Bóg szepce do nas w naszych przyjemnościach, mówi do naszych sumień, ale krzyczy w naszych cierpieniach”10. Wierzący pojmują umysłem wiele prawd wiary, lecz prawdy te przenikają do ich serc często dopiero wtedy, kiedy doświadczą rozczarowania, porażki i straty. Jak powiedział mi kiedyś człowiek, który znalazł się na krawędzi zniszczenia swojej kariery i utraty bliskich: „W zasadzie zawsze wiedziałem, że ‘Jezus jest wszystkim, czego potrzebujesz’, aby przejść przez życie. Ale tak naprawdę człowiek nie zrozumie, że Jezus jest wszystkim, czego potrzebuje, dopóki Jezus nie będzie wszystkim, co mu pozostało”.
I w końcu, w miarę jak coraz lepiej rozumiałem Pismo Święte, dotarło do mnie, że jednym z jego głównych wątków jest realność cierpienia. Księga Rodzaju rozpoczyna się od relacji o tym, jak zło i śmierć pojawiły się naświecie. Księga Wyjścia opisuje czterdziestoletnią wędrówkę Izraela przez pustynię, czas licznych prób i doświadczeń. Literatura mądrościowa Starego Testamentu w znacznej mierze poświęcona jest problemowi cierpienia. W Księdze Psalmów można znaleźć modlitwy na każdą sytuację, jaka może nas spotkać w życiu. I uderzające jest, jak wiele w niej westchnień pełnych bólu i bezceremonialnych pytań do Boga o całkowitą, jak mogłoby się wydawać, przypadkowość i niesprawiedliwość cierpienia. Autor Psalmu 44 spogląda na zniszczenie swojego kraju i woła: „Obudź się! Dlaczego śpisz, Panie? (…) Dlaczego zakrywasz oblicze Twoje, Zapominasz o nędzy i udręce naszej?” (Ps 44,24-25). Księgi Hioba i Koheleta to praktycznie wyłącznie głębokie refleksje nad niezasłużonym cierpieniem i frustrującym bezsensem, który dotyka tak wielu sfer życia. Prorocy Jeremiasz i Habakuk w dojmujący sposób wyrażają ludzką skargę na zło, które zdaje się rządzić losami świata. Niektóre księgi Nowego Testamentu, np. List do Hebrajczyków i 1 List Piotra niemal w całości poświęcone są radzeniu sobie z nieustępliwym smutkiem i problemami. A nad tym wszystkim wyrasta centralna postać całej Biblii, Jezus Chrystus, mąż boleści. Cierpienie jest więc jednym z najważniejszych, jeśli nie najważniejszym, wątkiem Pisma Świętego.
I nieuchronne było to, że razem z Kathy musieliśmy stawić czoła własnemu cierpieniu. W 2002 roku zdiagnozowano u mnie złośliwego guza tarczycy. Konieczna była operacja i terapia nowotworowa. Mniej więcej w tym samym czasie pogorszył się stan Kathy, która cierpi na chorobę Leśniowskiego-Crohna, w związku z czym w ciągu kilku kolejnych lat musiała poddać się wielu operacjom (w jednym roku było ich aż siedem!). W pewnym momencie stanąłem przed bolesną perspektywą porzucenia służby duszpasterskiej, aby poświęcić się opiece nad chronicznie chorą żoną. To był najbardziej mroczny okres, jakiego doświadczyliśmy w życiu. A wiemy na pewno, bo świadczy o tym Pismo Święte i doświadczenie, że przyjdą jeszcze inne mroczne momenty. I także chwile większej radości, niż potrafimy to sobie teraz wyobrazić.
Patrząc wstecz na swoje życie, Kathy i ja zrozumieliśmy, że u sedna ludzkiej wiary i niewiary w Boga, ludzkich załamań i siły charakteru, ludzkich doświadczeń większej i mniejszej realności Boga, leży właśnie cierpienie. I gdy zwróciliśmy się do Biblii, aby zrozumieć tę zależność, zrozumieliśmy, że jednym z głównych wątków Pisma Świętego jest właśnie to, jak Bóg obdarza pełnią radości nie tylko pomimo, ale także przez cierpienie. Podobnie jak Jezus zbawił nas nie pomimo, lecz przez to, czego musiał doświadczyć na krzyżu. Istnieje więc niezwykła, głęboka i dojmująca radość, której jak się wydaje, możemy doświadczyć jedynie przez cierpienie ipośród cierpień.
Treścią tej książki jest to, czego przez te lata nauczyliśmy się o usługiwaniu „uciśnionym”. Simone Weil napisała, żecierpienie sprawia, że Bóg „wydaje się nieobecny”. Ma rację. Leczw Psalmie 34 Dawid odpowiada, że choć czujemy się tak, jakby Bóg był nieobecny, nie znaczy to, że rzeczywiście tak jest. I spoglądając na te chwile w życiu, kiedy groziło mu śmiertelne niebezpieczeństwo i wydawało się, że wszystko jest stracone, stwierdza: „Bliski jest Pan tym, których serce jest złamane, awybawia utrapionych na duchu” (w. 19).
Piszę tę książkę, boprzekonaliśmy się osobiście, że to prawda.
Piec ognisty iplan tej książki
Czy jest to więc książka dla cierpiących? Tak, ale konieczne jest pewne rozróżnienie. Wszyscy cierpimy lub będziemy cierpieć. Nie wszyscy jednak doświadczamy obecnie głębokiego bólu lub smutku. Ci, którzy ich teraz nie odczuwają, ale dostrzegają je u innych, będą mieli w związku z tym wiele filozoficznych, socjologicznych, psychologicznychi moralnych pytań. Z drugiej strony, ci którzy właśnie teraz kroczą drogą bólu i trudności, nie są w stanie traktować tego jako problemu filozoficznego. Niełatwo jest w jednej książce odpowiedzieć na pytania tych, którzy nie cierpią, a tych, którzy cierpią, wspomóc w ich zmaganiach. Nawet jeśli wołanie cierpiących wyrażone jest w filozoficznych pytaniach: „Boże, dlaczego na to pozwalasz?”, ich prawdziwą troską jest przetrwanie. Jak to przeżyć? Jak przejść przez cierpienie, nie tracąc tego, co w nas najlepsze? To okrutne wieść beznamiętną filozoficzną rozmowę z człowiekiem, który cierpi. Mimo to doświadczenie cierpienia niemal zawsze wiedzie do „ważnych pytań” o Boga i naturę świata, i rozterek tych nie można zignorować.
Czytając książki traktujące o złu i cierpieniu, uświadomiłem sobie, że większość z nich prezentuje ten temat właściwie tylko zjednego punktu widzenia. Wiele książek wyraża perspektywę filozoficzną, rozważając „problem zła” i to, czy w świetle tego istnienie Boga jest mniej czy bardziej prawdopodobne, a chrześcijaństwo mniej lub bardziej wiarygodne. Inne przyjmują podejście teologiczne, analizując i łącząc wszystkie biblijne nauki i wzmianki o bólu i cierpieniu. Wiele publikacji prezentuje podejście pobożnościowe, zapełniając strony licznymi rozważaniami, które mają pomóc cierpiącym w ich smutku. Jest także niewielka liczba artykułów iksiążek, które przyjmują podejście historyczne i antropologiczne, analizując, jak różne kultury pomagały swoim członkom radzić sobie z problemami idoświadczeniami. Im więcej czytam, tym wyraźniej widzę, że te różne perspektywy dopełniają się nawzajem oraz że każda publikacja, która ogranicza się tylko do jednej z nich, pozostawia zbyt wiele pytań bez odpowiedzi.
Dlatego podzieliłem tę książkę na trzy części i w każdej z nich odnoszę się do problemu z użyciem odmiennych narzędzi. Łączy je ze sobą nadrzędny obraz cierpienia jako pieca ognistego. Ta biblijna metafora jest bogata w znaczenie. Ogień jest częstym obrazem bólu i cierpienia. Biblia nazywa problemy i doświadczenia „przejściem przez ogień” (Iz 43,2) lub „palącym ogniem” (1 P 4,12). Ale też porównuje cierpienie do „ognia oczyszczającego” (1 P 1,6-7). Biblijna idea pieca ognistego nawiązuje raczej do „kuźni”. Wszystko, co gorące, jest oczywiście potężnym i niebezpiecznym narzędziem. Lecz użyte właściwie, nie niszczy. Rzeczy, które zostaną właściwie potraktowane w piecu ognistym, mogą być kształtowane, oczyszczone, dopracowane, a nawet upiększone. To niezwykłe spojrzenie na cierpienie: jeśli stawiamy mu czoła i znosimy je z wiarą, ostatecznie może ono tylko uczynić nas lepszymi, silniejszymi, wybitniejszymi i bardziej radosnymi. Cierpienie, można powiedzieć, potrafi obrócić zło przeciw niemu samemu. Zdolne jest dać opór niszczącym zapędom zła i nawetz ciemności i śmierci wywieść światło i życie.
W pierwszej części książki spojrzymy na piec ognisty z zewnątrz, odnosząc się do fenomenu ludzkiego cierpienia i różnych sposobów, na jakiew różnych kulturach, religiach i okresach historii próbowano pomagać ludziom zmierzyć się z nim. Przyjrzymy się również klasycznemu filozoficznemu „problemowi zła”, rozważmy, jak można nań odpowiedzieć. Ponieważ pierwsza część książki jest przeglądem dokonań naukowych, z konieczności będzie miała bardziej teoretyczny charakter. Jest to niezbędne do nakreślenia ogólnego obrazu rzeczy, ale szczerze mówiąc, człowiekowi, który boryka się z trudnościami, może wydać się zbyt abstrakcyjna.
Druga część książki odchodzi od kwestii czysto teoretycznych i pochyla się nad tym, co Pismo Święte mówi o istocie cierpienia. To początek podróży z wymiaru filozoficznego do osobistego. Można wręcz powiedzieć, że Biblia uczy nas chodzić, niczym rodzic małe dziecko, stawiając krok po kroku. Pismo Święte wzywa nas, abyśmy cierpliwie kroczyli przez nieszczęścia, lecz do tego konieczne jest zrozumienie jego cudownie zrównoważonych i wyczerpujących nauk na ten temat – głęboko realistycznych, a jednocześnie niosących zaskakująco wiele nadziei. To ustrzeże nas przed przekonaniem, że od pieca ognistego można uciec (uniknąć go), szybko przezeń przejść (zaprzeczyć mu) lub zapaść się w nim bez nadziei (pogrążyć w rozpaczy).
I w końcu, trzecia część książki będzie traktować o rzeczach najbardziej praktycznych. Biblia nie daje gotowej recepty na przejście przez piec ognisty cierpienia. Cierpienie może nas oczyścić, a nie zniszczyć, dlatego że sam Bóg kroczy z nami przez ogień. Jak jednak kroczyć z Bogiem w takich chwilach? Jak zwrócić się ku Niemu, aby cierpienie zmieniło nasna lepsze, a nie na gorsze? Każdy rozdział tej części będzie poświęcony jednej ważnej strategii zachowania relacji z Bogiem wognistym piecu bólu i cierpienia. Nie należy ich jednak traktować jako odrębnych kroków, realizowanych w określonej kolejności, lecz jako różne aspekty jednego działania – poznawania Boga, który mówi, „gdy pójdziesz przez ogień, nie spłoniesz, a płomień nie spali cię, bo Ja, Pan, jestem (…) twoim wybawicielem” (Iz 43,2-3).
Jeśli obecnie mierzysz się, drogi Czytelniku, z poważnymi przeciwnościami, możliwe, że zechcesz najpierw przeczytać drugą i trzecią część tej książki. Znajdziesz tam zaskakująco szerokie spektrum sposobów stawiania czoła cierpieniu – tak różnorodnych, że czasami wydają się zaprzeczać jedne drugim. Geniusz Pisma Świętego jako pomocy dla cierpiących po części polega właśnie na jego bogatym, wielowymiarowym podejściu. Jest ono odzwierciedleniem wielu form, przyczyn i właściwych reakcji wobec cierpienia. By ukazać liczne możliwe odpowiedzi człowieka na cierpienie, na końcu wielu rozdziałów zamieściłem osobiste relacje tych, którzy napotkali na swojej drodze cierpienie i przeszli przez nie razem z Bogiem. Historie te są prawdziwe i inspirujące. Biblia nie obiecuje, że cierpienie znajdzie swoje ostateczne rozwiązanie lub „szczęśliwe zakończenie” w tym życiu. Jednak historie tych osób pokazują, jak wiara poradziła sobie z różnymi postaciami cierpienia i z Bożą pomocą przeszła drogę przez piec ognisty. Opowieści te przypominają nam o Bożej obecności nawet w najgorszych chwilach. Szczególnie w najgorszych chwilach.
We fragmencie, który jest być może najbardziej jaskrawym przedstawieniem cierpienia w całym Piśmie Świętym, w trzecim rozdziale Księgi Daniela, trzech wiernych Bogu młodzieńców zostało wrzuconych do pieca ognistego. Mieli tam zginąć, ale obok nich pojawiła się tajemnicza postać. Ci, którzy to obserwowali, z zaskoczeniem dostrzegli we wnętrzu pieca nie trzy, ale cztery osoby. Jedna z nich przypominała wyglądem „Syna Bożego” lub „anioła”. I tak przeszli przez piec ognisty cierpienia i nie spłonęli. Chrześcijanie, znając Nowy Testament, wiedzą, że był to rzeczywiście Syn Boży, Ten, który wieki później, gdy zawisł na krzyżu, stawił czoła własnemu, nieskończenie większemu, ognistemu piecowi cierpienia. To podnosi ideę Boga, który „idzie razem z nami” na zupełnie nowy poziom. WJezusie Chrystusie widzimy Boga, który rzeczywiście, tak jak my, doświadcza ognia bólu i cierpienia. On prawdziwie jest Bogiem pośród nas, dzielącym w swej miłości i zrozumieniu nasze udręki.
Rzucił się w nasz piec ognisty, abyśmy mogli, gdy ogarnie nas ogień, zwrócić się ku Niemu i upewnić, że ten ogień nie strawi nas, lecz uczyni pięknymi i wielkimi. „Będęz tobą, by błogosławić twoje problemy, uświęcić przed tobą twe najgłębsze strapienia”11.
„Jaki to ma sens?” – zapytał mój ojciec, umierając.
Przygotowanie do cierpienia
Cierpienie zdaje się niszczyć tak wiele rzeczy, które nadają życiu znaczenie, że czasami dalsze życie może wydać się niemożliwe. Wostatnich tygodniach przed śmiercią mój ojciec cierpiał zpowodu wielu bolesnych schorzeń. Każde znich było śmiertelne. Miał zastoinową niewydolność serca, trzy różne nowotwory, ostre zapalenie woreczka żółciowego, rozedmę iostry atak rwy kulszowej. Pewnego razu powiedział do przyjaciela: „Jaki to ma sens?”. Był zbyt chory, aby robić to, co nadaje życiu znaczenie – więc po co dalej żyć? Podczas pogrzebu ów przyjaciel opowiedział nam, jak łagodnie przypominał mojemu ojcu onajważniejszych wątkach Pisma Świętego. Jeśli Bóg zachowywał go natym świecie, to znaczy, że wciąż miał coś do zrobienia dla tych, którzy go otaczali. Jezus cierpliwie znosił dla nas znacznie większe cierpienie, więc my również możemy cierpliwie znosić cierpienie ze względu na Niego. Wniebie wszystko zostanie zadośćuczynione. Te proste słowa, wypowiedziane złagodnością iwspółczuciem, przypomniały mojemu ojcu ochrześcijańskiej wierze, którą kierował się od lat. Podniosły jego ducha, aby mógł stawić czoła ostatnim dniom swojegożycia.
W dalszych częściach książki przyjrzymy się szczegółowo, czym dysponujemy jako chrześcijanie, ale w tym miejscu konieczne jest pojąć tylko jedną rzecz: Nie ma nic ważniejszego, jak umiejętność zachowania celu życia pośród bolesnych przeciwności.
Jedną z podstawowych funkcji, jaką pełni kultura wobec swoich członków, jest pomoc w radzeniu sobie ze złem i przeciwnościami. Socjolog Max Scheler napisał: „Zasadnicza część nauk i zaleceń wielkich filozofów i myślicieli religijnych nacałym świecie dotyczyła znaczenia bólu i cierpienia”. Scheler dowodził także, że każde społeczeństwo przyjmuje pewną wersję tych nauk, aby przekazać swoim członkom „wskazania (…) jak właściwie mierzyć się z cierpieniem – jak cierpieć należycie (albo przenieść cierpienie na inną płaszczyznę)”12. Socjolodzy i antropolodzy analizują i porównują różne sposoby, za pomocą których poszczególne kultury uczą ludzi przeżywania żałoby, bólu i straty. I gdy zakończą swoje analizy, często zauważają, że współczesna świecka kultura Zachodu radzi sobie z tym chyba najgorzej w całej historii ludzkości.
Wszyscy ludzie są wiedzeni „wewnętrznym przymusem postrzegania rzeczywistości jako sensownego świata i zajęcia wobec niego odpowiedniego stanowiska”13. To samo dotyczy cierpienia. Jak pisze antropolog Richard Shweder: „Istoty ludzkie najwyraźniej pragną czerpać wartość ze swojego cierpienia”14. Socjolog Peter Berger stwierdza, że każda kultura zapewnia „wyjaśnienia, które nadają znaczenie doświadczeniom cierpienia i zła”15. Należy zauważyć, że Berger nie powiedział, że ludzie są uczeni, że cierpienie jest dobre lub sensowne. (Czasami podejmowano takie próby, lecz obserwatorzy słusznie nazwali takie podejście formą filozoficznego masochizmu). Berger ma raczej na myśli to, że dla ludzi ważne jest wiedzieć, jak nie dopuścić do tego, aby doświadczenie cierpienia zostało zmarnowane, że może ono być sensownym, choć bolesnym sposobem, aby dobrze przeżyć życie.
Z powodu tego głębokiego wewnętrznego przymusu każda kultura musi pomóc swoim członkom stawić czoła cierpieniu albo grozi jej utrata wiarygodności. Jeśli nie oferuje żadnego wyjaśnienia – jeśli cierpienie postrzegane jest jako coś bezsensownego, nieuniknionego i nieprzynoszącego żadnego pożytku – jego ofiary mogą popaść w głęboki, uporczywy gniew i zatruwającą wszystko nienawiść, którą Friedrich Nietzsche, Max Weber i inni nazwali resentymentem16. Ów resentyment może prowadzić do poważnych zaburzeń równowagi społecznej. I tak, używając języka socjologii, każde społeczeństwo musi zapewnić dyskurs, dzięki któremu jego członkowie będą mogli nadać sens cierpieniu. Dyskurs ten obejmuje zarówno zrozumienie przyczyn cierpienia, jak i właściwą wobec niego reakcję. To przez ów dyskurs społeczeństwo wyposaża swoich członków do bitew, z którymi wiąże się życie na tym świecie.
Lecz nie każde społeczeństwo radzi sobie z tym równie dobrze. Współczesna kultura zachodnia nie oferuje swoim członkom żadnych wyjaśnień cierpienia. Daje też niewiele wskazówek, jak sobiez nim radzić. Ledwie kilka dni po masakrze w szkolew Newton w grudniu 2012 roku Maureen Dowd zatytułowała swój felieton w New York Times,Dlaczego, Boże?i zamieściła w nim komentarz do tej tragedii napisany przez katolickiego księdza17.
Niemal natychmiast pod felietonem pojawiły się setki komentarzy. Większość komentujących negowała jego treść, ale wymowne było to, że krytykowali ją na skrajnie różne sposoby. Niektórzy przywoływali ideę karmy i twierdzili, że obecne cierpienie jest zapłatą za grzechy popełnione w poprzednim życiu. Inni wspominali o iluzorycznej naturze świata materialnego, co jest koncepcją wywodzącą się z buddyzmu. Jeszcze inni przyjmowali tradycyjną chrześcijańską pozycję, że niebo jest miejscem, w którym łączymy się z bliskimi i znajdujemy pocieszenie za cierpienia, które spotkały nas na ziemi. Niektórzy wspominali o tym, że cierpienie wzmacnia, nawiązując pośrednio do idei głoszonych przez stoików i pogańskich myślicieli starożytnej Grecji i Rzymu. Inni dodawali, że ponieważ istnieje tylko ten świat, wszelkie uciekanie się do „duchowej” pociechy osłabia tylko właściwą reakcję na cierpienie – mianowicie podjęcie działań, mających na celu wykorzenienie jego przyczyny. Zgodnie z tym poglądem, jedyną właściwą odpowiedzią na cierpienie jest uczynić świat lepszym.
Komentarze pod tym felietonem były dowodemna to, że nasza kultura nie daje ludziom niemal żadnych narzędzi, aby zmierzyć się z tragedią. Komentujący musieli sięgać do innych kultur i religii – hinduizmu, buddyzmu, konfucjanizmu, filozofii starożytnej Grecji i chrześcijaństwa – aby móc odnieść się do tych tragicznych wydarzeń. Zostali pozostawieni samym sobie.
W rezultacie współcześni ludzie są bardziej zszokowani i bezradni w obliczu cierpienia niż ich przodkowie. W średniowiecznej Europie blisko jedno na pięcioro niemowląt umierało przed ukończeniem roku, a tylko połowa wszystkich dzieci dożywała wieku dziesięciu lat18. Typowa rodzina musiała pochować połowę swoich dzieci, zanim miały szansę dorosnąć, a wówczas umierano w domu, więc nic nie chroniło oczu i serc ich bliskich przed widokiem śmierci. Życie naszych przodków było przepełnione znacznie większym cierpieniem niż nasze. Mimo to pozostawili nam niezliczone dzienniki, pamiętniki i dokumenty historyczne, które pokazują, że radzili sobie z niedolą i żałobą znacznie lepiej niż my. Jeden z badaczy starożytnej historii Europy Północnej zauważył wręcz, jak łatwo wytrącić zrównowagi współczesnych czytelników, pokazując im, z jak wielką odwagą ludzie stawiali czoła stratom, przemocy, cierpieniu i śmierci półtora tysiąca lat temu19. Inny autor stwierdził, że choć oburza nas okrucieństwo, jakie dostrzegamy u swoich przodków, gdyby oni mogli nas zobaczyć, byliby równie mocno zszokowani naszym „wygodnictwem, światowością czy bojaźliwością”20.
Pod tym względem ustępujemy nie tylko poprzednim pokoleniom, ale okazujemy się także słabsi niż wiele narodów winnych częściach współczesnego świata. Dr Paul Brand, chirurg ortopeda i autor pionierskich terapii chorych na trąd, pierwszą połowę swej kariery medycznej spędził w Indiach, a drugą w Stanach Zjednoczonych. Napisał: „W Stanach Zjednoczonych (…) zetknąłem się ze społeczeństwem, które za wszelką cenę stara się uniknąć bólu. Pacjenci cieszyli się znacznie wyższym komfortem niż wszyscy, których poprzednio leczyłem, ale wydawali się daleko gorzej przygotowani do radzenia sobie z cierpieniem i wywoływało w nich ono daleko głębszy uraz”21. Dlaczego?
Krótko mówiąc dlatego, że inne kultury zapewniają swoim członkom różne odpowiedzi na pytanie: „Jaki jest cel ludzkiego życia?”. Niektóre kultury głoszą, że tym celem jest wieść dobre życie idzięki temu wyrwać się z cyklu karmy i reinkarnacji, wyzwolić się ku wiecznej błogości. Niektóre głoszą, że celem jest oświecenie – uświadomienie sobie jedności wszechrzeczy i odnalezienie pokoju. Inne twierdzą, że celem jest życie cnotliwe, szlachetne i honorowe. Są itakie, które nauczają, że najwyższym celem w życiu jest pójść do nieba i na wieki żyć tam z Bogiem ibliskimi. Najważniejszą cechą wspólną jest to, że w każdym ztych światopoglądów cierpienie, mimo iż bolesne, może stanowić ważny środek do wypełnienia swojej roli w życiu. Może odegrać kluczową rolęw zbliżeniu nas do realizacji najważniejszego celu. Można wręcz powiedzieć, że w każdej z nadrzędnych narracji tychże kultur – oco chodzi w ludzkim życiu – cierpienie może stanowić ważny rozdział lub część tej historii.
Jednak współczesna kultura zachodnia jest inna. Filozofia świecka głosi, że istnieje tylko świat materialny. Zatem znaczenie życia kryje się w wolności dokonywania wyborów, które przyniosą nam największe szczęście. Lecz w takiej perspektywie cierpienie nie może pełnić żadnej znaczącej roli. Jest całkowicie obcym elementem historii życia człowieka – i nie może stanowić jej ważnej części. W takim podejściu do życia cierpienia należy unikać niemal za wszelką cenę, aprzynajmniej minimalizować je tak bardzo, jak to tylko możliwe. Ato znaczy, że gdy ludzie niereligijni stają w obliczu nieuniknionegoi nieustępującego cierpienia, muszą uciec się do elementów „przemyconych” zinnych perspektyw, sięgnąć po idee karmy, buddyzmu, greckiego stoicyzmu lub chrześcijaństwa, mimo iż nie są one zgodne z ich przekonaniami o naturze świata.
I właśnie tej słabości nowożytnego sekularyzmu – w porównaniu z innymi religiami i kulturami – poświęcone będą nasze rozważania w pierwszych kilku rozdziałach.
Wzmocnieni wcierpieniu
Richard Shweder dobrze nakreślił obraz tego, jak inne, niezachodnie, kultury pomagają swoim członkom „wzmacniać się w cierpieniu”. Tradycyjne kultury ujmują przyczyny cierpienia w wysoce duchowych, wspólnotowych i moralnych kategoriach. Poniżej przedstawiam cztery sposoby, na jakie takie społeczeństwa pomagają ofiarom złai cierpienia zmierzyć się z nimi.
Istnieje coś, co antropologowie nazywają czasami (i wcale nie pejoratywnie) poglądem moralistycznym. Niektóre kultury nauczają, że ból i cierpienie są konsekwencją tego, że ludzie nie żyją właściwie. Jest wiele wersji tego poglądu. Wiele społeczeństw wierzy, że jeśli człowiek uszanuje porządek moralny i wolę Boga lub bóstw, jego życie potoczy się dobrze. Złe zdarzenia są sygnałem alarmowym, że musi się upamiętać i zmienić swoje postępowanie. Prawdopodobnie najczystszą postacią poglądu moralistycznego jest doktryna karmy. Głosi ona, że każda dusza podlega ciągłej reinkarnacji. Wkażde życie wnosi ze sobą czyny z przeszłości i ich ukryte skutki, w tym i cierpienie. Więc jeśli człowiek cierpi, najprawdopodobniej jest to spuścizna jego poprzednich egzystencji. Jeśli przeżyje to życie przyzwoicie, z odwagą i miłością – to jego przyszłe życie będzie lepsze. Krótko mówiąc, nic nikomu nie ujdzie na sucho – za wszystko trzeba zapłacić. I dopiero kiedy człowiek odpokutuje wszystkie grzechy, jego dusza zostanie uwolniona do wiecznej, boskiej błogości.
Istnieje również idea tak zwanej samotranscendencji22. Buddyzm naucza, że źródłem cierpienia nie są przeszłe czyny, ale niezaspokojone pragnienia, a one z kolei są wynikiem iluzji, że jesteśmy niezależnymi, oddzielnymi bytami. Podobnie jak stoicy w starożytnej Grecji, Budda nauczał, że odpowiedzią na cierpienie jest wyzbycie się wszelkich pragnień przez przemianę świadomości. Musimy odwrócić serce od przemijających, materialnych rzeczyi osób. Celem buddyzmu jest „osiągnięcie spokoju duszy, w którym rozpłyną się wszelkie pragnienia, indywidualność i cierpienie”23. Inne kultury osiągają tę samotranscendencję przez wspólnotę, która funkcjonuje w sposób niemal niepojęty dla współczesnych przedstawicieli Zachodu. W takich społeczeństwach nie ma miejsca na jakąkolwiek tożsamość lub poczucie dobrostanu w oderwaniu od dobra i powodzenia rodziny i narodu. W takim światopoglądzie cierpienie jest łagodzone przez fakt, że nie może zaszkodzić prawdziwemu „ja” człowieka, gdyż będzie on nadal istniał w swoich dzieciach, w swoim narodzie24.
W niektórych społeczeństwach ludzie podchodzą do cierpienia w głębokim poddaniu wobec losu i przeznaczenia. Uważają, że bieg życia jest określony przez gwiazdy, siły nadprzyrodzone czy wyroki bogów albo, jak w islamie, przez nieodgadnioną wolę Allaha. Wtakim ujęciu mądrość i prawość człowieka przejawia się w tym, że godzi się on z tą rzeczywistością. W dawnych kulturach pogańskich północnej Europy wierzono, że na końcu czasów bogowie iherosi zostaną zabici przez olbrzymów i potwory w tragicznej walce Ragnarok. W tych społeczeństwach za najwyższą cnotę uważano trwanie zhonorem na swoim posterunku w obliczu beznadziejnej sytuacji. Tak można było zasłużyć sobie na największą chwałę. To właśnie dzięki takim czynom można było żyć wiecznie w pieśniach i legendach. Najwięksi bohaterowie tych kultur to postacie silne i piękne, ale smutne, poddane ciężkiemu brzemieniu losu. Także w islamie jednym z głównych kryteriów prawości człowieka jest bezwarunkowe poddanie się nieodgadnionej woli Bożej. We wszystkich tych kulturach bezkompromisowe i wolne od skarg poddanie się trudnemu, zrządzonemu przez bogów przeznaczeniu uważane było za najwyższą cnotę, pozwalającą odnaleźć głębsze znaczeniew cierpieniu25.
W końcu istnieją także kultury postrzegające światw sposób dualistyczny. Takie społeczeństwa i religie nie postrzegają świata jako całkowicie poddanego władzy bóstwa lub przeznaczenia, ale uważają, że stanowi on raczej pole walki między siłami ciemności iświatła. Niesprawiedliwość, grzech i cierpienie obecne w tym świecie są rezultatem działania złych, szatańskich mocy. Cierpiących można uznać za ofiary tej wojny. Max Weber opisuje to następująco: „Bieg tego świata, choć pełen nieuchronnego cierpienia, jest ciągłym oczyszczaniem światła od ciemności, która je skaziła”. Dodaje, że taka koncepcja „tworzy bardzo silną (…) emocjonalną dynamikę”26. Cierpiący postrzegają siebie jako ofiary w walce ze złem, ale zyskują nadzieję, gdyż powtarza się im, że dobro ostatecznie zwycięży. Niektóre, bardziej bezpośrednie formy dualizmu, jak zaratusztrianizm perski, wierzyły, że na końcu czasów nadejdzie zbawiciel, który zapoczątkuje ostateczne odrodzenie. Mniej jawne postacie dualizmu, jak niektóre teorie marksistowskie, również oczekują nadejścia przyszłości, w której dobro zatriumfuje nad złem.
Na pierwszy rzut oka te cztery podejścia wydają się być ze sobą sprzeczne. Kultury auto-transcendencji wzywają cierpiących do zmiany myślenia, kultury moralistyczne do zmiany życia, kultury fatalistyczne do przyjęcia z godnością swojego przeznaczenia, a kultury dualistyczne do złożenia nadziei w przyszłości. Lecz są również bardzo do siebie podobne. Po pierwsze, każda z nich głosi swoim członkom, że cierpienie nie powinno być zaskoczeniem – że jest ono koniecznym elementem ludzkiego istnienia. Po drugie, mówią cierpiącym, że cierpienie może pomóc im wznieść się wyżej i zbliżyć do realizacji najważniejszych celów w życiu, czy to duchowego rozwoju, czy też lepszego panowania nad sobą, otoczenia się czcią albo walkę po stronie dobra. I po trzecie, cierpiący dowiadują się, że to oni są odpowiedzialni za to, aby wznieść się w swoim cierpieniu i osiągnąć ten cel. Muszą przyjąć właściwą postawę wobec duchowej rzeczywistości.
Kultura wspólnotowa każe cierpiącym mówić: „Muszę umrzeć, lecz moje dzieci i dzieci moich dzieci będą żyć dalej na zawsze”27. Kultura buddyjska skłania swych członków do stwierdzenia: „Ja muszę umrzeć – ale śmierć jest iluzją – nadal będę częścią wszechświata, jak jestem nią teraz”. Ci, którzy wierzą, że ich cierpienie jest wynikiem karmy, mogą powiedzieć: „Ja muszę cierpieć i umrzeć – ale jeśli zrobię to dobrze i godnie, w przyszłości czeka mnie lepsze życie, a pewnego dnia całkowicie uwolnię się od cierpienia”. W każdym przypadku cierpienie wiąże się z odpowiedzialnością i stanowi pewną możliwość. Nie wolno zmarnować swojego smutku. Wszystkie te różnorodne starożytne podejścia, choć traktują cierpienie z wielką powagą, postrzegają je jako drogę do większego dobra. I jak mówi Książę, ojciec Rozalindy, w sztuce Szekspira pt. Jak wam się podoba:
Przeciwność słodkie wydajeowoce,Jak jadowitaiszpetnaropucha,Kosztowny klejnot wgłowie swojejnosi.(Akt 2, Scena 1, tłum. LeonUrlich)
Te tradycyjne kultury uważają, że życie jest nieuchronnie przepełnione cierpieniem, a recepty, jakich udzielają swoim członkom, dotyczą przede wszystkim wewnętrznej pracy, którą muszą wykonać. Wzywają ich do różnych form wyznawania i oczyszczenia, duchowego wzrostu i rozwoju, wierności prawdzie i budowania właściwych relacji ze sobą, innymi ludźmi i bóstwami. Cierpienie jest wyzwaniem, które jeśli właściwie stawić mu czoła, może wnieść wiele dobra, mądrości, chwały, a nawet słodyczy w obecne życie człowieka i odpowiednio przygotować go do wiecznej pociechy po śmierci. Cierpiącym wskazywana jest nadzieja na lepszą przyszłość na ziemi albo wieczną duchową błogość, albo zjednoczenie z tym, co boskie, albo oświecenie iwieczny pokój, albo przychylność Bożą i ponowne spotkanie z bliskimiw raju.
Oto schemat różnych poglądów:
Powstrzymani przez cierpienie
Po przeglądzie bardziej tradycyjnych kultur Shweder wskazuje na fakt, że w kulturze zachodniej panuje zupełnie inne podejście do cierpienia. Nauka Zachodu postrzega wszechświat w sposób naturalistyczny. Podczas gdy inne kultury postrzegają świat jako składający się z materii i ducha, myśl zachodnia widzi w nim jedynie siły materialistyczne, które funkcjonują pozbawione jakiegokolwiek celu. Nie jest to rezultatem grzechu ani kosmicznego starcia, ani sił wyższych decydujących o naszym przeznaczeniu. Zatem w społeczeństwach zachodnich cierpienie postrzegane jest po prostu jako dzieło przypadku. „[W tym poglądzie] cierpienie, choć realne, znajduje się poza dominium dobra i zła”28. Zaskakująco jasny wyraz świeckiego rozumienia zła i cierpienia został przedstawiony przez Richarda Dawkinsa na kartach książki Rzeka genów:
Całkowita ilość cierpień będących co roku udziałem wszystkich żywych stworzeń przekracza wszelkie wyobrażenie. (…) We Wszechświecie rządzonym przez ślepe prawa fizyki izasadę replikacji genetycznej niektórym ludziom przydarzają się nieszczęścia, inni cieszą się zdrowiemiprzychylnością losu inie sposób dopatrzyć się wtym jakiejś przemyślanej intencji ani jakiejkolwiek sprawiedliwości. Świat, który obserwujemy, ma dokładnie takie właściwości, jakich należałoby oczekiwać, gdyby nie było żadnego planu, celu, dobra ani zła, tylko ślepa, bezwzględna obojętność29.
To całkowite odejście od wszystkich innych kulturowych spojrzeńna cierpienie. W każdym z nich zło posiada jakiś cel – karę, próbę lub możliwość. Według Dawkinsa powodem, dla którego ludzie tak bardzo zmagają się w obliczu cierpienia, jest to, że nie akceptują tego, iż nigdy nie posiadałoby ono żadnego celu. Cierpienie jest bezsensowne, ani dobre ani złe – ponieważ takie kategorie, jak dobro i zło, nie mają żadnego znaczenia w świecie, w jakim żyjemy. „Mamy zakodowanąw naszych umysłach potrzebę celowości wszystkiego”, twierdzi. „To tylko chorobliwa postać niemal powszechnego złudzenia. Wobec każdego prawie nowo poznanego przedmiotu lub zjawiska cisną się nam na usta pytania: dlaczego?po co? w jakim celu? (…) Pytamy się: dlaczego to (śmiertelna choroba dziecka, trzęsienie ziemi, niszcząca wszystko wichura) musiało dotknąć właśnie nas?” Ale jak twierdzi, te katusze wynikają stąd, że „nie potrafimy pogodzić się z myślą, że coś może nie być ani złe, ani dobre, ani okrutne, ani łaskawe, lecz zwyczajnie obojętne, bezduszne i bezcelowe. (…) Właśnie taki świat miał na myśli nieszczęśliwy poeta, A. E. Housman, pisząc: ‘Naturo bezlitosna i bezwzględna, co o niczym nie wiesz i o nic nie dbasz’. DNA ani o niczym nie wie, ani o nic nie dba. DNA po prostu jest, a my tańczymy tak, jak nam zagra”30.
Krótko mówiąc, cierpienie nie ma żadnego znaczenia. To wszystko to tylko nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Dawkins obstaje przy tym, że życie jest „puste, bezcelowe i jałowe, nic w nim nie ma żadnego sensu” i żesięganie po jakiekolwiek duchowe środki, aby znaleźć cel lub znaczeniew obliczu cierpienia, jest „infantylne”31.
Shweder odpowiada nato, że zalecenia w rodzaju tych, jakie głosi Dawkins, są błędne i niemożliwe do osiągnięcia. „Pragnienie, aby uczynić cierpienie zrozumiałym, jest jedną z tych uszlachetniających osobliwości naszego gatunku…”32. To znaczy, że jedną z rzeczy, która odróżnia nas od zwierząt, jest to, że nie skowyczymy tylko w obliczu cierpienia, starając się od niego uciec. Zamiast pogodzić się zrolą bezsilnych trybików w okrutnej maszynie, poszukujemy w swoim bólu jakiegoś sensu, który pozwoliłby nam wznieść się ponad to. Iten przymus poszukiwania znaczenia w cierpieniu nie tylko uszlachetnia, alei nie przemija. Peter Berger i cała rzesza badaczy ludzkiej kultury są przekonani, że Dawkins oczekuje niemożliwego. Pozbawieni znaczenia, umrzemy.
Oczywiście, Dawkins kontynuuje: „Dojrzałość polega na czymś zupełnie przeciwnym (…) to wiara, że nasze życie ma tyle sensu i celui jest na tyle wspaniałe, na ile takim je uczynimy”.33 Innymi słowy, musimy sami nadać mu znaczenie. To my decydujemy, jakie życie będzie dla nas najbardziej wartościowe i godne przeżycia, a następnie musimy starać się takie życie stworzyć34.
Lecz każde znaczenie, jakie sami stworzymy, musi wywodzić się ztego świata i tego życia. I to właśnie tak bardzo odróżnia to spojrzenie na rzeczywistość i jej sposób rozumienia cierpienia od wszystkich pozostałych. Jeśli przyjąć skrajnie świeckie założenieo wyłącznie materialistycznej naturze świata, to wszystko, co mogłoby nadać życiu cel, musi mieć związek z materialnym dobrem lub stanem tego świata – jakąś wygodą, bezpieczeństwem lub przyjemnością. Jednak cierpienie nieuchronnie blokuje osiągnięcie tego rodzaju dóbr. Cierpienie albo zupełnie je niszczy, albo im poważnie zagraża. I jak twierdzi dr Paul Brand w ostatnim rozdziale swojej książki pt. The Gift of Pain (Dar bólu), właśnie dlatego, że w Stanach Zjednoczonych znaczeniem życia jest pogoń za przyjemnością i osobistą wolnością, cierpienie jest dla Amerykanów tak traumatycznym doświadczeniem.
We wszystkich innych kulturach najwyższym celem w życiu jest coś innego niż osobiste szczęściei wygoda. Może to być moralna cnota, oświecenie, honor lub wierność prawdzie. Największe znaczenie w życiu może mieć to, aby okazać się szlachetną osobą, przykładem dla swoich dzieci i społeczeństwa, poświęcić się jakieś wielkiej sprawie lub dostąpić zbawienia czy oświecenia. We wszystkich tych kulturowych narracjach cierpienie jest ważnym sposobemna to, aby doprowadzić tę historię do dobrego zakończenia. Wszystkie te wersje „sensu życia” można zrealizować nie tylko mimo cierpienia, ale właśnie przez nie. Tak więc w tych światopoglądach cierpieniei zło nie muszą zatriumfować. Jeśli zmierzyć się z nim cierpliwie, mądrze i heroicznie, cierpienie może posunąć nas naprzód nadrodze do upragnionego celu. Może być ważnym rozdziałem w historii naszego życia i kluczowym etapem w osiągnięciu tego, czego wżyciu pragniemy najbardziej. Lecz w całkowicie świeckiej perspektywie cierpienie nie może być dobrym rozdziałem w historii życia kogokolwiek z nas – a jedynie jej przerwaniem. Nie może doprowadzić nikogo do celu; może jedynie powstrzymać go przed osiągnięciem tego, czego wżyciu najbardziej pragnie. Krótko mówiąc, w podejściu świeckim, cierpienie zawsze zwycięża.
Shweder wyraża to następująco: gdy chodzi ocierpienie, „wiodącą metaforą współczesnego [poglądu] świeckiego jest przypadkowe nieszczęście. Cierpiący jest ofiarą, obiektem ataku sił natury pozbawionych wszelkiej intencjonalności”. Ato znaczy, że „cierpienie jest (…) oderwane od narracyjnej struktury ludzkiego życia (…) pewnego rodzaju „szumem”, przypadkowym zakłóceniem w życiowym dramacie cierpiącego. (…) Cierpienie nie ma żadnego dostrzegalnego związku z jakąkolwiek fabułą, jest jedynie chaotycznym zakłóceniem”35. W dawnych kulturach (i współczesnych kulturach niezachodnich) cierpienie postrzegane było jako przewidywalny element ludzkiej egzystencji, ważna część dobrze przeżytego życia oraz osobistego i duchowego rozwoju człowieka. Natomiast w społeczeństwach Zachodu znaczeniem życia jest wolność jednostki. Nie ma wyższego dobra niż prawo i swoboda samodzielnego decydowania, co ja uważam za dobre. Instytucje współczesnej kultury mają być neutralne i „nienarzucające wartości” – nie dyktując nikomu, czemu powinien poświęcić życie, a jedynie zapewniając każdemu wolność życia w taki sposób, który uważa za najbardziej ubogacający i satysfakcjonujący. Lecz jeśli znaczenie życia kryje się w indywidualnej wolności i szczęściu, to cierpienie nie może mieć żadnego „pożytku”. W takim światopoglądzie cierpienie zasługuje jedynie na to, aby unikać go za wszelką cenę albo jeśli okaże się nieuniknione, ogarnąć i zminimalizować emocje związane z bólem i niewygodą tak bardzo, jak to tylko możliwe.
Ofiary swojego cierpienia
Jedną z implikacji tego poglądu jest zwolnienie cierpiącego z odpowiedzialności za swoją reakcję wobec cierpienia. Shweder uważa, że w metaforze przypadku lub zbiegu okoliczności „cierpieniu należy zaradzić poprzez interwencję (…) osób, które są specjalistami, posiadającymi szczególne umiejętności, odpowiednie do problemu, z którym trzeba się zmierzyć”36. W tradycyjnych kulturach wierzy się, że w trudnych chwilach główna odpowiedzialność spoczywa na cierpiącym. Środki, jakie należy przedsięwziąć, mają postać wewnętrznych „zmagań duszy” – rozwoju cierpliwości, mądrości i wierności. Natomiast współczesna kultura nie postrzega cierpienia jako próby ani nowych możliwości – i z pewnością nigdy nie uważa go za karę. Ponieważ cierpiący są ofiarami bezosobowego wszechświata, odsyła się ich do specjalistów – lekarzy, psychologów, pracowników społecznych lub urzędników – których zadaniem jest ulżyć im w bólu, usuwając z ich życia tak wiele stresorów, jak to tylko możliwe.
Jednak ten krok – uczynienie cierpienia domeną specjalistów – doprowadził do wielkiego zamętu w społeczeństwie, gdyż różne grupy ekspertów różnią się wyraźnie w kwestii tego, co, ich zdaniem, powinni robić cierpiący. James Davies, antropolog i psychoterapeuta, z racji swojego wykształcenia dostrzega to szczególnie wyraźnie. Jak pisze, „w XX wieku członkowie współczesnego społeczeństwa popadali w coraz większe zagubienie wobec pytań o przyczynę swoich emocjonalnych cierpień”. Potem wymienia „psychiatrię biomedyczną, psychiatrię akademicką, genetykę, nowożytną ekonomię” i stwierdza: „Ponieważ wszystkie te tradycje wyrastały z własnych, charakterystycznych założeń irealizowały własne cele z pomocą własnych metod, skłaniały się ku sprowadzeniu ludzkiego cierpienia do pojedynczych, dominujących przyczyn (np. biologii, błędnych percepcji, niezaspokojonych potrzeb)”37. Jak głosi przysłowie, dla tego, kto wyspecjalizował się w użyciu młotka, każdy problem będzie wyglądał jak gwóźdź. To doprowadziło do zrozumiałej konsternacji. Model świecki składa cierpienie w ręce specjalistów, ale specjalizacja i redukcjonizm różnych grup ekspertów powoduje wśród ludzi dezorientację.
Badania Daviesa potwierdzają analizę Shwedera. Wyjaśnia on, w jaki sposób model świecki zachęca psychoterapeutów do „dekontekstualizacji” cierpienia, niepostrzegania go, jak to ma miejsce w starszych kulturach, jako integralnej części historii życia każdego człowieka. Davies wspomina o wywiadzie udzielonym przez dr Roberta Spitzera w 2007 roku telewizji BBC. Dr Spitzer był psychiatrą stojącym na czele zespołu, który przygotował trzecią edycję klasyfikacji zaburzeń psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego (Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders, DSM-III). Celem DSM-III było ujednolicenie diagnostyki psychiatrycznej. Podczas wywiadu, którego udzielił ponad ćwierć wieku później, dr Spitzer przyznał, że patrząc wstecz, uważa, że błędnie uznano wówczas za zaburzenia psychiczne wiele normalnych ludzkich doświadczeń żałoby, smutku i lęku. Kiedy prowadzący wywiad zapytał: „Czyli właściwie uznaliście państwo znaczną część zwyczajnego ludzkiego smutku za chorobę?”, Spitzer odpowiedział: „Myślę, że wpewnym stopniu to właśnie zrobiliśmy. (…) Nikt nie wie, jak poważny jest to problem (…) dwadzieścia, może trzydzieści procent (…) ale jest to znacząca wielkość”38.
Davies dodaje także, że DSM skupiał się niemal wyłącznie na symptomach:
Nie interesowało ich zrozumienie życia pacjentów ani powodów cierpienia. Jeśli pacjent doświadczał głębokiego smutku, lęku lub czuł się nieszczęśliwy, to po prostu zakładano, że cierpi wwyniku zaburzenia, które należy leczyć, anie naturalnej inormalnej ludzkiej reakcji na określone warunki życiowe, które wymagają zmiany39.
Dawne spojrzenie na cierpienie zakładało, że ból jest symptomem konfliktu między światem zewnętrznym a wewnętrznym światem człowieka. To znaczyło, że może być potrzebna zmiana w zachowaniu i myśleniu cierpiącego albo należy dokonać znaczących zmian w jego otoczeniu – albo jedno i drugie. Nie skupiano uwagi na trudnych ibolesnych emocjach, lecz na tym, co emocje te mówiły o życiu i co w związku z tym należało zrobić. Oczywiście, aby przeprowadzić taką analizę, potrzebne są standardy moralne i duchowe. Konieczne są pewne wartościujące osądy. A to jest właśnie rodzaj dyskusji, do której specjaliści wykształceni w instytucjach świeckiej kultury nie są dobrze przygotowani. Dlatego zamiast na historię życia osoby, kładli nacisk na manifestowane symptomy emocjonalnego bólu i niezadowolenia. Zadaniem specjalistów było zmniejszenie tego bólu z wykorzystaniem różnych naukowych metod. Historia życia człowieka była całkowicie pomijana.
Davis podsumowuje:
Narastający wpływ DSM był jednym zwielu czynników społecznych rozpowszechniających szkodliwe przekonanie, że znaczna część codziennego cierpienia jest niszczącym obciążeniem, które należy jak najszybciej usunąć – przekonanie, które coraz bardziej zamyka nas wświatopoglądzie, który każde cierpienie uważa za wyłącznie negatywną siłę wżyciu człowieka40.
Rozgniewani cierpieniem
W świeckiej perspektywie cierpienie nigdy nie jest postrzegane jako istotna część życia, a jedynie jako jego zakłócenie. W myśl tego, gdy pojawi się ból i cierpienie, można zrobić tylko dwie rzeczy. Popierwsze, można próbować zapanować nad bólem i zmniejszyć go. Itak przez ostatnie kilkadziesiąt lat większość usług i środków oferowanych cierpiącym zarzucała rozmowę o cierpieniu na rzecz radzenia sobie ze stresem. Nie mówi się cierpiącym o tym, jak mogą cierpliwie znosić przeciwności, ale sięga się po słownictwo zaczerpnięte ze świata biznesu, psychologii i medycyny, aby umożliwić im zarządzenie, redukowanie iradzenie sobie ze swoim stresem, napięciem lub traumą. Cierpiącym radzi się, aby unikali negatywnych myśli i tworzyli wokół siebie bufor odpoczynku, aktywności fizycznej i wspierających relacji. Cała uwaga skupiona jest na kontrolowaniu swoich reakcji.
Drugi sposób radzenia sobie z cierpieniem w tym ujęciu to poszukiwanie przyczyn bólu i eliminowanie ich. Inne kultury postrzegają cierpienie jako nieodłączną część życia i rezultat działania niewidzialnych sił, jak na przykład iluzoryczna natura życia lub walka dobra ze złem. Współczesna kultura jednak nie wierzy w niewidzialne duchowe siły. Cierpienie zawsze ma pewną materialną przyczynę, więc w teorii można je „naprawić”. Często powodowane jest niesprawiedliwymi uwarunkowaniami ekonomicznymii społecznymi, złym prawem, rozpadem wzorców rodzinnych lub po prostu nikczemnym postępowaniem złych ludzi. Zatem właściwą odpowiedzią jest oburzenie, konfrontacja z winowajcami i działania zmierzające do zmiany warunków. (Nie jest to bynajmniej bezpodstawne. Biblia wiele mówi o oddawaniu sprawiedliwości uciśnionym).
Dawne kultury szukały sposobów, aby dzięki wejrzeniu w siebie wzmocnić się w cierpieniu, ale ludzie Zachodu często są cierpieniem po prostu oburzeni. Starają się zatem zmienić rzeczywistość zewnętrzną, aby cierpienie nigdy się nie powtórzyło. Chyba nikt nie opisał różnicy między kulturą tradycyjną i nowożytną zwięźlej niż C.S. Lewis: „Dla dawnych mędrców zasadnicze pytanie brzmiało: jak dostosować duszę do rzeczywistości, a odpowiedzią było poznanie, samodyscyplina i cnota. Natomiast główny problem [ludzi nowożytnych] (…) brzmi: jak podporządkować rzeczywistość życzeniom człowieka, a odpowiedzią jest odpowiednia technika (…)”41. Filozof Charles Taylorw swym autorytatywnym dziele pt. A Secular Age (Epoka świecka) opisuje, jak społeczeństwo Zachodu dokonało, jak to określa, „przewrotu antropocentrycznego”, dając początek perspektywie świeckiej. Po tym przewrocie, jak twierdzi Taylor, „poczucie Bożej, porządkującej obecności zaczęło słabnąć. Zamiast tego zaczęło narastać przekonanie, że możemy podtrzymać porządek [świata] własnymi siłami”. W rezultacie w społeczeństwie zachodnim „najwyższym celem jest (…) zapobiec cierpieniu”42.
Zatem w kulturze zachodniej nie mówi się cierpiącym, że najważniejszą pracą, jaka ich czeka, jest wewnętrzne przystosowanie, wzrost lub rozwój. Jak zauważa Shweder, nie tylko że cierpiących właściwie nigdy nie obarcza się jakąkolwiek odpowiedzialnością moralną, ale nawet taka sugestia uważana jest za „obwinianie ofiary”, co w społeczeństwach zachodnich jest jednym z najcięższych wykroczeń. Tak więc wszelkie odpowiedzi na cierpienie przedstawiane są przez ekspertów, bez względu na to, czy będzie to łagodzenie fizycznego bólu, terapia medyczna lub psychologiczna, zmiany w obowiązującym prawie czy polityce społecznej.
Boston Review zamieścił wywiad z Larissą MacFraquhar, autorką badań i publikacji na temat „świętych” osób, które poniosły wielkie ofiary dla dobra innych. Co zrozumiałe, wiele z nich było głęboko religijnych, natomiast MacFarquhar, dziennikarka z The New Yorker, nie odebrała żadnego wychowania religijnego i żadnej religii nie praktykowała. Autor wywiadu zapytał ją, jak postrzega te osoby. A ona, z właściwą sobie szczerością i wnikliwością, wspomniała o „pewnej różnicy między osobami religijnymi (…) i świeckimi, która była bardzo pouczająca”:
Myślę, że wwielu tradycjach religijnych panuje znacznie większa akceptacja dla cierpienia jako części życia, że nie zawsze jest ono czymś straszliwym, gdyż może pomóc ci stać się pełniejszą osobą. Tymczasem, przynajmniej wmoim ograniczonym doświadczeniu, zwolennicy świeckiego utylitaryzmu wprost nienawidzą cierpienia. Nie dostrzegają wnim niczego dobrego, chcą je wyeliminować iuważają, że to oni są odpowiedzialni za to, żeby tegodokonać.
Powiedziała także, że ludzie świeccy nie pokładają wiary w Bogu, który pewnego dnia wszystko naprawi. Dla ludzi wierzących „Bóg nad wszystkim panuje i Boża miłość zachowa ten świat. Podczas gdy ludzie świeccy uważają, że wszystko zależy od nas. Jesteśmy tutaj sami. Dlatego myślę, że niewierzący mogą odczuwać większy poziom nagłości i rozpaczy”43.
Chrześcijaństwo pośród kultur
Tak oto sekularyzm, czyli perspektywę świecką, można przedstawić schematycznie jako piątą kulturę cierpienia.
Jak chrześcijaństwo wypada w porównaniu z tymi kulturami? Max Scheler, filozof niemiecki, w swoim słynnym artykule pt. O sensie cierpienia zwrócił uwagęna wyjątkowość chrześcijańskiego podejścia. Pisze, że pod pewnymi względami „chrześcijańska koncepcja cierpienia stanowi zupełne odwrócenie postawy wobec niego” w porównaniu z interpretacjami innych kultur i systemów religijnych44.
W odróżnieniu od bardziej fatalistycznego poglądu, powszechnego wkulturach opartych na wstydzie i honorze, w chrześcijaństwie „nie ma już mowy o antycznej pysze cierpienia, [która] chełpi się nim, na zasadzie, że jego wielkość jest miarą własnej [ludzkiej] siły, i [która] ukazuje [ją] otoczeniu”. Zamiast stoickiej wytrwałości w obliczu wielkiego fatum, „długo powstrzymywany krzyk cierpiącego stworzenia rozbrzmiewa swobodnie iostro”, także z samego krzyża45. Chrześcijanie mogą – a wręcz są do tego zachęcani – wyrażać swój smutek płaczem i pytaniami.
W odróżnieniu od buddystów chrześcijanie wierzą, że cierpienie jest rzeczywiste, a nie tylko iluzją. „Nie nadaje się też żadnego innego znaczenia: ból jest bólem, jest złem, przyjemność jest przyjemnością, a pozytywna szczęśliwość, a nie sam ‘spokój’ czy buddyjskie ‘wybawienie serca’, stanowi dobro nad dobra. Nie ma się żadnego przytępienia, lecz zmiękczające duszę przecierpienie w cierpieniu własnym i współcierpieniu”46. Widzimy to u Jezusa. W Ogrodzie Getsemane powiedział: „Smętna jest dusza moja aż do śmierci” (Mk 14,34) i Jego cierpienie było tak wielkie, że gdy się modlił, Jego krwawy pot spływał na ziemię (Łk 22,44). Był przeciwieństwem chłodnego spokoju. Nie zdystansował swojego serca od tego, co dobrew tym życiu, aby zyskać wewnętrzny pokój, lecz zamiast tego powiedział do Ojca: „nie, co Ja chcę, ale co Ty” (Mk 14,36).
W odróżnieniu od ludzi wierzących w karmę, chrześcijanie wierzą, że cierpienie jest często niesprawiedliwe i nieproporcjonalne. Życie po prostu nie jest sprawiedliwe. Ludzie, którzy żyją w sposób prawy, często nie opływają w dostatki. Scheller pisze, że przyznając to, chrześcijaństwo jest w stanie oddać sprawiedliwość rzeczywistej wadze i tragedii cierpienia. Doktryna karmy nie jest do tego zdolna, gdyż obstaje przy tym, że cierpienie każdego człowieka jest przez niego w pełni zasłużone. Oczywiście, pierwszym miejscem, wktórym zostało to jasno wyrażone, jest Księga Hioba, w której Bóg potępia przyjaciół Hioba za to, że obstawali przy tym, że ból i cierpienie Hioba musiały być wynikiem jego moralnego upadku.
Jednak najwyraźniej dostrzegamy to w osobie Jezusa. Jeśli ktokolwiek i kiedykolwiek, ze względu na swój charakter ipostępowanie, zasługiwał na dobre życie, z pewnością był to Jezus, a mimo to jego życie potoczyło się inaczej. Jak pisze Scheler, cała wiara chrześcijańska koncentruje się na „obrazie niezawinionego, swobodnie wziętego na siebie cierpienia człowieka za cudzą winę (…) Boska jakość cierpiącego odciska na cierpieniu nowe, cudowne, szlachetne piętno”. W świetle krzyża cierpienie staje się „oczyszczeniem – a nie karą”47.
W odróżnieniu od poglądu dualistycznego (i do pewnego stopnia poglądu moralistycznego) chrześcijaństwo nie postrzega cierpienia jako sposobu na odpracowanie grzesznego długu dzięki temu, że z godnością znosimy ból. Chrześcijaństwo nie uczy, że „zamierzone sprawianie [sobie] bólu i cierpienia w ascezie oddala od spraw ciała i przybliża do Boga. (…) Pogląd, że cierpienie samo w sobie przybliża do Boga, jest znacznie bardziej grecki i neoplatoński niż chrześcijański”48. Dualizm dzieli także świat na ludzi dobrych i złych, a cierpienie uważaza oznakę cnoty i dowód moralnej wyższości, uzasadniające demonizowanie tych, od których spotkała nas krzywda. W odróżnieniu od tego chrześcijanie wierzą, jak głoszą słynne słowa Aleksandra Sołżenicyna, że „granica oddzielająca dobro od zła przechodzi we wnętrzu każdego człowieka i przez wszystkie ludzkie serca”49.
Chrześcijańskie rozumienie cierpienia jest zdominowane przez ideę łaski. W Chrystusie doświadczyliśmy przebaczenia, miłości i przyjęcia do rodziny Bożej. Nie zasłużyliśmy na to, a to chroni nas przed wzbiciem się w dumę z powodu swojego cierpienia. Także to, że już teraz cieszymy się tymi nieocenionymi darami, czyni cierpienie łatwiejszym do zniesienia. Scheler pisze: „To cudowne siły wyzwalała w męczenniku nie sama jaśniejąca perspektywa szczęśliwego tamtego świata, lecz przeżywana szczęśliwość związana z posiadaniem litościwego Bogaw tracie [doznawania] mąk”. Istotnie, ta radość nie tylko czyni cierpienie bardziej znośnym, ale cierpienie może wręcz pogłębić tę radość pośród smutku. „Chrześcijańska koncepcja cierpienia domaga się więcej niż cierpliwego znoszenia cierpień. (…) bóle i niedole życia coraz bardziej kierują spojrzenie naszego ducha na centralne, duchowe dobra (…) ofiarowane w łascei zbawieniu Chrystusa”50.
I w końcu, jak chrześcijańskie zalecenia dla cierpiących różnią się od tych, które podpowiada kultura świecka? W dalszej części książki poświęcimy więcej uwagi temu ważnemu pytaniu, ale odpowiedź na nie można podsumować następująco. W przeciwieństwie do fatalizmu chrześcijaństwo naucza, że cierpienie jest przytłaczające; w przeciwieństwie do buddyzmu, że cierpienie jest rzeczywiste; w przeciwieństwie do karmy, że cierpienie często jest niesprawiedliwe; w przeciwieństwie do sekularyzmu, żecierpienie ma znaczenie. Cierpienie ma swój cel i jeśli zmierzyć się z nim właściwie, może zaprowadzić nas głęboko w objęcia Bożej miłości i ku większej stabilności i mocy duchowej, niż możemy sobie wyobrazić. Buddyzm każe się pogodzić z cierpieniem, karma każe spłacić nim dawne winy, fatalizm każe heroicznie je znosić, a sekularyzm nakazuje go unikać lub mu zaradzić. Patrząc z perspektywy chrześcijańskiej, wszystkie te kultury cierpienia zawierają w sobie element prawdy. Cierpiący rzeczywiście powinni uwolnić się od przesadnego umiłowania dóbr materialnych. Pismo Święte naucza, że ogólnie rzecz biorąc, cierpienie, które przepełnia ten świat, jest rezultatem odwrócenia się ludzi od Boga. I w istocie, potrzebujemy znosić cierpienie z godnością, nie pozwalając, aby nas zniszczyło. Także sekularyzm słusznie ostrzega nas przed zbyt szybkim godzeniem się z czynnikami i warunkami, które szkodzą ludziom, nawołuje do ich zmiany. Kultury przed-świeckie często przyzwalały na zbyt wielką bierność wobec okoliczności i niesprawiedliwości, które można było zmienić.
Lecz, jak już stwierdziliśmy, patrząc z perspektywy chrześcijańskiej, wszystkie te podejścia są zbyt proste i redukcjonistyczne, azatem są jedynie półprawdami. Przykład i odkupieńcze dzieło Jezusa Chrystusa łączy wszystkie te spostrzeżenia w spójną całość, a jednocześnie wykracza poza nie. Scheler kończy swój znakomity esej, powtarzając twierdzenie, że w ostatecznym rozrachunku chrześcijaństwo jest odwróceniem wszystkich pozostałych poglądów.
Dla człowieka starożytnego (…) świat zewnętrzny był pogodny iwesoły. Wswej istocie był on jednak dla niego głęboko smutny imroczny. Poza tą radosną jawnością ipowierzchnią świata, która zwie się „wesołą starożytnością”, zieje „Mojra” i„przypadek”. Dla chrześcijan świat zewnętrzny jest mroczny, spowity nocą ipełen cierpienia. Ale jego istota jest samą szczęśliwością i zachwyceniem51.
Jest to prawdą w odniesieniu do większości starożytnych kultur. Jednak jego słowa są szczególnie trafne w przypadku światopoglądu świeckiego. Sekularyzm, jak twierdzi Richard Dawkins, uważa ostateczną rzeczywistość za zimną i obojętną, a zagładę za nieuniknioną. Także inne kultury postrzegały codzienne życie jako pełne przyjemności, ale za tym kryły się jedynie ciemność lub iluzje. Chrześcijaństwo postrzega rzeczywistość inaczej. Podczas gdy inne światopoglądy każą nam zasiadać pośród radości życia, drżąc przed nadchodzącym smutkiem, chrześcijaństwo daje swoim wyznawcom siłę zasiąść pośród smutków tego świata, kosztując nadchodzącej radości.
Z życia wzięte Emily: Baśniowe zakończenie
Gdyby przed wrześniem ktoś zapytał mnie, za co jestem wdzięczna, odpowiedziałabym, że za rodzinę, dom, pracę i za Boga. Za męża, który mnie kocha i troszczy się o mnie, za czworo dzieci (w wieku czternastu, jedenastu, dziewięciu i pięciu lat), zdrowych i szczęśliwych, za dom, o jakim nawet nie marzyłam, za pracę zawodową, którą mogę wykonywać z domu, wykorzystując swoje zdolności i przyczyniając się do rozwoju mojej firmy iklientów, oraz za Boga, który obdarzył mnie wszystkimi tymi rzeczami – nie oglądając się na to, czy byłam tego godna.
Ale we wrześniu, zupełnie niespodziewanie, mąż zostawił mnie i czworo naszych dzieci dla innej kobiety (która także porzuciła swojego mężai dwójkę dzieci). Nasze rodziny spędzały ze sobą wiele czasu; trzy razy wyjechaliśmy nawet razem na letnie wakacje. Myślałam, żebyliśmy przyjaciółmi.
Coś we mnie umarło. To nie mogło dziać się naprawdę. Mój wierzący mąż odchodził. Ten sam, który razem ze mną siadał przed naszymi dziećmi, by zapewnić je, że choć ludzie się rozwodzą, nas to nigdy nie spotka, gdyż my zawarliśmy przymierze, złożyliśmy przysięgę przed Bogiem isobą nawzajem; i że cokolwiek by się zdarzyło, zawsze będziemy stać przy sobie i zawsze będziemy troszczyć się onich. Płakałam i błagałam go, aby nie odchodził, że możemy wszystko naprawić. Ale to na nic, był zdecydowany odejść.
Zapytałamo to, co zamierza powiedzieć dzieciom. Odpowiedział, żenie wie. Powiedziałam mu: „Nie możesz tak po prostu odejść, nie mówiąc nic dzieciom”. Myślałam, że to go napewno otrzeźwi – że nie będzie potrafił spojrzeć na te cudowne dzieci i powiedzieć im, że odchodzi… Ale zrobił to. Obudził je i poprosił, aby zeszły na dół. Powiedział im, że odchodzi. Nie rozumiały tego… Wyjeżdża do pracy? Kiedy wróci? „Nie, dzieci, ja się wyprowadzam – już nie wrócę”. I odszedł. Byliśmy zdruzgotani.
Osiem tygodni później wciąż nie mogłam się pozbierać. Boże, czy naprawdę taki jest Twój plan? Jak to możliwe? Wiem, że uzdrowisz moje serce, wiem, że to wszystko przerodzi się w coś dobrego – ale jak to się stanie i dlaczego właśnie TO mnie spotkało? Czuję Twoją obecność, czuję, że ludzie się modlą… ale co sięz nami stanie? Nigdy wcześniej nie czułam takiego gniewu. Nasze biedne dzieci cierpiały okropnie; pragnienia ich ojca okazały się ważniejsze niż ich potrzeby. „Nadal kocham moje dzieci” – mówi. Naprawdę? Jak możesz je kochać i sprawiać im taki ból?
Po czterech miesiącach Bóg zaczyna mnie uzdrawiać, ale nie w taki sposób, w jaki chciałabym być uzdrawiana. Pragnę sprawiedliwości, ale nie moją rzeczą jest ją wymierzać. Powoli próbuję modlić się o męża… a nie tylko mówić o nim w modlitwie. Zaczynam modlić się o to, aby jego serce zostało uzdrowione. I żeby wrócił, nie do mnie, ale do Boga. Muszę iść dalej bez niego, przynajmniej przez ten czas. A może na zawsze…I dlatego muszę mu przebaczyć, aby uwolnić się od zgorzknienia. Nie pozwolę, aby gorycz rządziła mną przez resztę życia.
Lecz jak ja sobie z tym poradzę? Bóg mówi, żeby się modlić, więc się modlę.
Kocham swoją rodzinę i zawszę będę kochać mężczyznę, którego poślubiłam. Modlę się o cud – żeby wyrwał się z zaślepienia i odnalazł drogę do domu – ale również kroczę naprzód przez życie bez niego. Planuję przyszłość i próbuję żyć dalej, robiąc wszystko, co trzeba zrobić w wymiarze praktycznym, duchowym, emocjonalnym i finansowym.
Będę modlić się o niego regularnie, będę go kochać (ale nie pozwolę, aby traktował mnie jak wycieraczkę). Będę wspierała moją rodziną i będę szukała Bożego planu dla mojego życia. Przebaczę mu, ale nie zapomnę – bo jeśli zapomnę, nie będę mogła wykorzystać tego, czego się nauczyłam, aby pomóc innym, którzy mogą przeżywać podobny koszmar. Potrzebuję czuć ból, pozwolić Bogu, aby uzdrowił ten ból iprzemienił mnie w osobę, którą zawsze chciał, abym się stała. W pewnym sensie jestem tym podekscytowana. Choć pod wieloma względami wydaje się to niewłaściwe – czuć ekscytację, że przechodzi się przez taki koszmar.
Minęło już sześć miesięcy, moja sytuacja uległa pogorszeniu, a mimo to czuję się naprawdę błogosławiona.
Mój mąż nie wrócił, nadal żyje ze swoją nowa partnerką. Powiedział mi, żemuszę pogodzić się z tym, że zawsze będą częścią życia naszych dzieci i nie mogę jej nienawidzić. Powiedział mi, żejeśli będę traktować ją jak wroga, to on tak samo potraktuje mnie.
Moje dzieci wciąż próbują poradzić sobie z tym, że ich tato odszedł; są przygnębione, rozgniewane, sfrustrowane i zagubione. Najstarszy syn zaczął wątpić, czy wierzy w Boga; sprzeciwia się wszystkim autorytetom i odgrywa się na najbliższych. Wystawiłam dom nasprzedaż za cenę niższą niż kredyt, który pozostał do spłacenia, możliwe jednak, że bank i tak go nam odbierze. Nie mam pojęcia, dokąd się przeprowadzimy.
Mimo to, pośród tego wszystkiego, poznałam Boga na zupełnie innym poziomie, byłam świadkiem, jak działa w sposób, o którym wcześniej tylko słyszałam. To było niesamowite doświadczenie.
Nigdy wcześniej w życiu nie spotkała mnie wielka tragedia – nigdy nie musiałam naprawdę polegać na Bogu. Oczywiście, modliłam się i widziałam Boże działanie – ale nie w ten sposób. Nigdy nie potrzebowałam zawierzyć się Bogu całkowicie, prawdziwie paść i oprzeć się na nim. Kiedy potrzebowałam Bożego pocieszenia, wyobrażałam sobie, jak moja głowa przylega do Jezusa, a on mnie obejmuje. Teraz widzę w myślach inny obraz – siebie, zupełnie opadłą z sił i Jego, jak mnie niesie. Ito jest niesamowite.
Pośród tej okropnej sytuacji, w której zagrożona została moja tożsamość i byt mojej rodziny, dostrzegam przebłyski tego, co czyni Bóg i jak zmieni się moje życie. Jestem podekscytowana namyśl o tym, kim będę, kiedy to się skończy. To jest jak wyścig w czasie deszczu: dobiegasz do głębokiej, błotnistej kałuży, nie sposób jej obiec, więc musisz przeprawić się przez nią. Deszcz i błoto to utrudniają. Nie możesz biec i musisz koncentrować się na każdym bolesnym kroku… ale jednocześnie coś każe ci podnieść głowę i przeć naprzód. Gdzieś przed tobą majaczy jakby ściana deszczu (jak kurtyna wodna w myjni samochodowej) i wtedy to dostrzegasz – słońce i czyste niebo… Osoba, jaką tam się staniesz, będzie mocniejsza i mądrzejsza, rozumiejąca, jak biec w tym wyścigu, spokojna i zadowolona. Tak, teraz jest zmęczona, ale to doświadczenie dodaje jej również sił. Nie mogę doczekać się, kiedy będę mogła wykorzystać to, czego Bóg mnie nauczył; nie mogę doczekać się, kiedy nauczę się więcej. Swoim dzieciom wyjaśniłam to tak: W każdej baśni jest jakaś tragedia. Jej bohater musi stawić czoła przeciwnościom, przezwyciężyć je. Dzięki temu rozkwita. Bóg roztoczył przed nami naszą baśń. Co widzicie na jej końcu?