32,00 zł
Kolejne arcydzieło… przemyślane i wszechstronne. – The Gospel Coalition
Wyrażając swoje przekonania oraz dzieląc się niejednokrotnie zaskakującymi czytelnika sugestiami, Keller wykazuje, że biblijna mądrość jest niezwykle aktualna i konieczna w procesie poszukiwania odpowiedzi na pytania związane z życiem zawodowym. W istocie, chrześcijańskie spojrzenie na pracę zawodową – przekonanie, że jest ona służeniem innym, a nie sobie samemu – stanowi fundament rozkwitającego i zrównoważonego życia osobistego i zawodowego.
Keller pokazuje, w jaki sposób
w miejscu pracy mogą być pomocą dla innych, a także wyrazem uwielbienia Boga. Ta książka to zbiór jego przemyśleń i praktycznych spostrzeżeń, które mogą okazać się pomocne dla wielu czytelników na całym świecie.
Teologicznie bogata i zanurzona w filozoficznych przemyśleniach, a jednocześnie przystępna i pełna praktycznej mądrości. – „Comment Magazine”
Timothy Keller – urodził się i wychował w Pensylwanii. Studiował na Bucknell University, ukończył również Gordon-Conwell Theological Seminary oraz Westminster Theological Seminary. Pierwszym zgromadzeniem, któremu przewodził, był Kościół w Hopewell w stanie Wirginia. W 1989 roku z żoną Kathy i trzema synami przeprowadził się na Manhattan, gdzie założył Kościół Redeemer Presbyterian Church, który dziś liczy ponad pięć tysięcy członków, a w różnych miejscach świata zrzesza wiernych w ponad stu nowych Kościołach. Od ponad dwudziestu lat naucza
i doradza studentom, osobom wchodzącym na rynek pracy, a także doświadczonym dyrektorom firm w temacie pracy i powołania. Wraz z rodziną mieszka w Nowym Jorku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 394
Dla Dicka Kaufmanna,przyjaciela i człowieka modlitwy
Kilka lat temu, już jako pastor, zdałem sobie sprawę, że nie znam dobrej "pierwszej książki", którą mógłbym ofiarować komuś, kto chciałby zrozumieć i praktykować modlitwę chrześcijańską. To nie znaczy, że nie ma świetnych książek traktujących o modlitwie. Wiele starszych pozycji cechuje się mądrością znacznie głębszą i przenikliwszą niż cokolwiek, co mógłbym wytworzyć. Najlepszy materiał na ten temat został już napisany.
Jednak wiele z tych doskonałych książek zostało napisanych archaicznym językiem, niedostępnym dla większości współczesnych czytelników. Ponadto są to pozycje głównie teologiczne, refleksyjne lub praktyczne, ale rzadko łączą w sobie aspekty teologiczne, empiryczne oraz metodologiczne1. Książka na temat podstawowych zasad modlitwy powinna omawiać te wszystkie trzy aspekty.
Ponadto prawie wszystkie klasyki tego gatunku są nieco polemiczne, a autorzy ostrzegają czytelników przed praktykami obecnymi w ich czasach, które były duchowo nieprzydatne lub nawet szkodliwe. Takie ostrzeżenia należy aktualizować z myślą o czytelnikach żyjących w każdym pokoleniu. Na przykład wielu współczesnych autorów książek o modlitwie próbuje przekształcić powszechne dawniej praktyki modlitewne w techniki dla osób spragnionych duchowego doświadczenia2. Stosują jednak metody modlitwy niejako oderwane od ich teologicznego zrozumienia, z którego wyrosły, oraz od życia społeczności, która je utrwalała. To sprawia, że takie techniki stają się nieskuteczne lub gorsze, i nie ma dziś możliwości napisania pomocnej książki na temat modlitwy bez wskazania tego problemu.
Dwa rodzaje modlitwy?
Podstawowa książka o modlitwie powinna uwzględniać jeszcze jedną kwestię. Bardziej współcześni autorzy publikacji na temat modlitwy reprezentują jeden z dwóch poglądów na jej temat. Najpopularniejsze książki podkreślają obecnie, że modlitwa jest sposobem doświadczania Bożej miłości i jedności z Nim. Często obiecują życie modlitewne polegające na pełnym pokoju i nieprzerwanym odpoczywaniu w miłości Boga. Wielu autorów składa promienne świadectwa tego, jak czują się nieustannie otoczeni niebiańską atmosferą.
Jednak w innych książkach można dostrzec, że sednem modlitwy nie jest wewnętrzne odpocznienie, ale wołanie do Boga o zaprowadzenie Jego królestwa. Modlitwa jest postrzegana jako pojedynek zapaśniczy, często – a może na ogół – pozbawiony wyraźnego poczucia bezpośredniej obecności Boga. Jedną ze starszych książek tego rodzaju jest The Still Hour autorstwa Austina Phelpsa, teologa z wczesnej dziewiętnastowiecznej Nowej Anglii3, który rozpoczyna ją od założenia, że poczucie nieobecności Boga jest normą dla chrześcijan podczas modlitwy, a jej doświadczanie stanowi trudność dla większości ludzi.
Bardziej współczesną książką reprezentującą takie samo podejście jest The Struggle of Prayer teologa Donalda Bloescha, który krytykuje w niej to, co nazywa chrześcijańskim mistycyzmem4. Sprzeciwia się nauczaniu, według którego ostatecznym celem modlitwy jest osobista komunia z Bogiem. Uważa, że poprzez to staje się ona egoistycznym „celem samym w sobie”5. W jego rozumieniu najważniejszym zadaniem modlitwy nie jest refleksyjna adoracja, ale żarliwe błaganie, aby królestwo Boże urzeczywistniło się na świecie i w naszym życiu. Ostatecznym celem modlitwy jest zatem „posłuszeństwo woli Bożej, a nie kontemplacja Jego istoty”6.W modlitwie nie chodzi o nasz stan wewnętrzny, ale o dostosowanie się do Bożych celów.
Co stoi za tymi dwoma poglądami, które rozróżniają modlitwę „skoncentrowaną na komunii” i „skoncentrowaną na królestwie”? Jedno z możliwych wyjaśnień zakłada, że odzwierciedlają one rzeczywiste, z życia wzięte doświadczenia modlitewne. Niektórzy odkrywają, że ich emocje zwykle nie reagują na Boga i uważają, że nawet skupienie na modlitwie przez ponad kilka minut jest niezwykle trudne. Inni na porządku dziennym doświadczają naturalnego poczucia obecności Boga i Jego do nich miłości. To przynajmniej częściowo wyjaśnia istnienie różnych poglądów w tej kwestii.
Jednak różnice teologiczne również odgrywają tutaj pewną rolę. Bloesch i inni twierdzą, że modlitwa mistyczna bardziej pasuje do katolickiego poglądu, który mówi, że łaska Boża jest wlewana bezpośrednio w nas poprzez kościelne sakramenty chrztu i mszy świętej. Stoi to w opozycji do przekonania Kościoła protestanckiego o tym, że zbawienie uzyskujemy przez wiarę w Boże Słowo. Podążając za myślą reformatorów, Bloesch postrzega Biblię jako wystarczający środek, za pomocą którego Bóg przemawia do swego ludu bez potrzeby wykorzystywania innych kanałów objawienia7. Uważa również, że teologia katolicka kładzie nacisk na milczące zjednoczenie z Bogiem, podczas gdy wiara protestancka rozumie modlitwę jako ożywioną reakcję werbalną na to, co Bóg mówi w swoim Słowie w Piśmie Świętym.
Który pogląd na modlitwę jest zatem lepszy? Czy najwyższą formą modlitwy jest pełna pokoju adoracja, czy stanowcze wstawiennictwo? To pytanie zakłada odpowiedź „albo – albo”, która jest mało prawdopodobna.
Komunia i królestwo
Aby uzyskać pomoc, zawsze powinniśmy najpierw zwrócić się do Psalmów, natchnionego modlitewnika Biblii. Widzimy w nim, że oba doświadczenia modlitwy są tam obecne. Znajdziemy tu psalmy takie jak Psalm 27, 63, 84, 131, a także „długie alleluja” z Psalmów 146–150, które przedstawiają ado-rującą komunię z Bogiem. W Psalmie 27,4 Dawid mówi, że jest tylko jedna podstawowa rzecz, o którą prosi w modlitwie – „by oglądać piękno Pana”. Podczas gdy Dawid de facto uprasza również o inne rzeczy, ma on na myśli przynajmniej to, że nie ma nic lepszego niż poznanie obecności Boga. Dlatego modli się: „Boże... Ciebie pragnie moja dusza... W świątyni tak się wpatruję w Ciebie, bym ujrzał Twoją potęgę i chwałę. Skoro łaska Twoja lepsza jest od życia, moje wargi będą Cię sławić” (Ps 63,2–4). Uwielbiając Boga w Jego obecności, mówi, że jego dusza „będzie się syciła niby sadłem i tłustością” (Ps 63,6). To jest bez wątpienia komunia z Bogiem.
W tej samej księdze napotkamy jednak więcej psalmów pełnych narzekania, żałosnego błagania o pomoc i wołania, by Bóg sprawował swą władzę na świecie. Rozpoznajemy w tym wyraźne przejawy doświadczania nieobecności Boga. Tutaj rzeczywiście postrzegamy modlitwę jako zmaganie. Psalmy 13, 39, 42–43 i 88 to tylko kilka przykładów. Psalm 10 jest bardzo typową modlitwą w psałterzu, rozpoczynającą się pytaniem, dlaczego Bóg „stoi daleko” i „chowa się” w trudnych chwilach. Z początku psalmista opowiada, ilu jest tych, którzy dopuszczają się niesprawiedliwości i przemocy, aby nagle zwrócić się do Boga i zawołać: „Powstań, o Panie, wznieś swą rękę, Boże! Nie zapominaj o biednych!” (Ps 10,12). A jednak wydaje się, że choć zwraca się do Boga, to mówi niejako także do siebie. „A Ty widzisz trud i boleść, patrzysz, by je wziąć w swoje ręce... Tyś opiekunem sieroty!” (Ps 10,14). Na koniec modlitwy psalmista poddaje się Bożemu wyczuciu czasu i mądrości we wszystkich sprawach, a jednocześnie wciąż woła o sprawiedliwość na ziemi. To zapasy w modlitwie skoncentrowanej na królestwie. Psałterz potwierdza zatem zasadność modlitwy zarówno poszukującej komunii, jak i królestwa.
Oprócz przyglądania się modlitwom występującym w Biblii, powinniśmy również wziąć pod uwagę biblijną teologię modlitwy – to jest boskie i naturalne przyczyny umożliwiające istotom ludzkim podejmowanie aktów modlitwy. Mówi się nam, że Jezus Chrystus jest naszym pośrednikiem, abyśmy, choć na to nie zasługujemy, mogli śmiało zbliżyć się do tronu Bożego i modlić się o nasze potrzeby (Hbr 4,14–16;7,25). Możemy również modlić się, ponieważ sam Bóg zamieszkuje w nas przez Ducha (Rz 8,9–11), który pomaga nam w tym zadaniu (Rz 8,26–27), tak że teraz w wierze możemy oglądać i kontemplować chwałę Chrystusa (2 Kor 3,17–18). W ten sposób Biblia zapewnia nam wsparcie teologiczne zarówno dla modlitwy skoncentrowanej na komunii, jak i na królestwie.
Wystarczy krótka refleksja, byśmy zobaczyli, że te dwa rodzaje modlitwy nie są ani przeciwieństwami, ani nawet odrębnymi kategoriami. Poprzez naszą adorację Boga przebija się błaganie i wstawiennictwo. Uwielbiać Boga to wołać „święć się imię Twoje”. To prośba, aby pokazał On światu swoją chwałę, aby wszyscy czcili Go jako Boga. Ale tak jak adoracja zawiera błaganie, tak szukanie królestwa Bożego musi obejmować modlitwę o poznanie Boga. Mały Katechizm Westminsterski wyjaśnia, że celem naszego istnienia jest „chwalić Boga i radować się Nim na wieki”. Te dwie rzeczy – uwielbienie i radość – nie zawsze pokrywają się w tym życiu, ale ostatecznie muszą być tym samym. Możemy modlić się o nadejście królestwa Bożego, ale jeśli nie radujemy się Bogiem całym naszym życiem, nie czcimy Go prawdziwie jako Pana8.
Wreszcie, kiedy przyglądamy się temu, co na temat modlitwy pisali dawni filozofowie i teologowie – tacy jak Augustyn, Marcin Luter i Jan Kalwin – widzimy, że nie popadali oni w żadną ze skrajności9. Także wybitny katolicki teolog Hans Urs von Balthasar starał się w swoich dziełach wprowadzać równowagę względem tradycji i praktyki mistycznej, kontemplacyjnej modlitwy. Wyraźnie ostrzegał przed zbytnim zwracaniem się do wewnątrz. „Modlitwa kontemplacyjna (…) nie może i nie powinna być kontemplacją samego siebie, ale pełnym szacunku słuchaniem i rozważaniem (…) nie mnie, ale Słowa Bożego”10.
Przez powinność do zachwytu
Co zatem możemy z tym zrobić? Zgadzam się z Bloeschem co do nierównowagi i niebezpieczeństw związanych z modlitwą kontemplacyjną, która kładzie zbyt duży nacisk na nieskończoną obecność Boga w nas, a nie na Jego osobistą, transcendentną suwerenność nad nami. Nie powinniśmy wbijać klina między poszukiwanie osobistej komunii z Bogiem a dążenie do sprowadzania Jego królestwa do serc ludzi na świecie. Obie te rzeczy idą w parze. Jednakże komunia nie powinna być tylko mistyczną, milczącą świadomością, a nasze prośby nie powinny stać się moralizatorskim sposobem pozyskiwania Bożej łaski.
Ta książka pokazuje, w jaki sposób modlitwa jest zarówno rozmową werbalną, jak i głębokim spotkaniem z Bogiem. Te dwie koncepcje – rozmowa i spotkanie – dają nam zarówno definicję modlitwy, jak i zestaw narzędzi do pogłębiania naszego życia modlitewnego. Później, gdy przejdziemy do samej praktyki modlitwy, zbadamy empiryczne aspekty tradycyjnych jej rodzajów – adorację, spowiedź i błaganie. Musimy doświadczyć podziwu płynącego z wywyższania Jego chwały, intymności odnalezienia Jego łaski i trudów błagania o pomoc. To wszystko może doprowadzić nas do poznania duchowej rzeczywistości Jego obecności. Modlitwa jest zatem zarówno podziwem, jak i intymną bliskością, zarówno zmaganiem, jak i rzeczywistością. Nie będziemy doświadczać tego za każdym razem, gdy będziemy się modlić, ale każdy ten aspekt powinien stanowić ważny składnik naszej modlitwy w ciągu całego życia.
Książka autorstwa J.I. Packera na temat modlitwy zawiera podtytuł, który dobrze podsumowuje te refleksje. Modlitwa to „odnalezienie drogi przez powinność do zachwytu”. To jest podróż, w którą nas zabiera.
„Nie damy rady”
Modlitwę odkryłem już jako dorosły. Zostałem do tego zmuszony.
Jesienią 1999 roku prowadziłem kurs biblijny na temat Psalmów. Stało się dla mnie jasne, że ledwo ślizgam się po powierzchni tego, co Biblia przykazuje i obiecuje w odniesieniu do modlitwy. Potem nadeszły mroczne tygodnie spowodowane tragicznymi wydarzeniami w Nowym Jorku z 11 września 2001 roku, kiedy to nasze miasto zapadło na swego rodzaju zbiorową depresję kliniczną, mimo że zjednoczyło się w wysiłkach działań pomocowych na rzecz lokalnych mieszkańców i całego kraju. W mojej rodzinie ów mrok nasilił się, gdy moja żona Kathy zmagała się ze skutkami choroby Crohna, a następnie zdiagnozowano u mnie raka tarczycy.
W pewnym momencie żona nakłoniła mnie do zrobienia czegoś, do czego zawsze brakowało nam samodyscypliny. Poprosiła, bym modlił się z nią każdego wieczora. Każdego wieczora. Użyła ilustracji, która bardzo dobrze wyraziła jej uczucia. Pamiętam, że powiedziała mniej więcej coś takiego:
Wyobraź sobie, że zdiagnozowano u ciebie tak śmiertelną chorobę, że lekarz powiedział ci, że umrzesz w ciągu kilku godzin, chyba że zażyjesz określony lek – pigułkę, każdego wieczora przed snem. Wyobraź sobie, że powiedziano ci, że nigdy nie możesz tego przegapić, bo inaczej umrzesz. Zapomniałbyś? Pozwoliłbyś sobie czasem na ominięcie tego rytuału? Nie – byłoby to tak ważne, że nigdy byś nie zapomniał, nigdy nie przegapił. Cóż, jeśli nie będziemy wspólnie modlić się do Boga, nie damy rady z powodu wszystkiego, z czym się teraz mierzymy. Z pewnością ja nie dam rady. Musimy się modlić, nie możemy pozwolić sobie na to, by nam to umykało.
Może była to siła tego obrazu, może był to właściwy moment, może było to działanie Ducha Bożego. Lub, co najbardziej prawdopodobne, był to Duch Boży posługujący się jasnym przekazem metafory we właściwym momencie. Oboje pojęliśmy powagę sytuacji i wagę problemu i przyznaliśmy, że jesteśmy gotowi podjąć się wszystkiego, co bezdyskusyjnie konieczne. Od tamtej chwili minęło ponad dwanaście lat, a Kathy i ja nie pamiętamy, żebyśmy przegapili choćby jeden wieczór wspólnej modlitwy, choćby przez telefon, gdy przebywaliśmy na różnych półkulach.
Wstrząsające wyzwanie rzucone przez Kathy wraz z rosnącym przekonaniem, że po prostu nie rozumiałem modlitwy, doprowadziło mnie do rozpoczęcia poszukiwań. Pragnąłem znacznie lepszego osobistego życia modlitewnego. Zacząłem czytać wiele na ten temat i eksperymentować podczas modlitwy. Kiedy się rozejrzałem, szybko przekonałem się, że nie jestem w tym odosobniony.
„Czy ktoś mógłby nauczyć mnie,jak się modlić?”
W wieku 21 lat słynna powieściopisarka Flannery O’Connor, będąc wówczas jeszcze na studiach, starała się pogłębić swoje życie modlitewne. Była do tego wręcz zmuszona.
W 1946 roku zaczęła prowadzić osobisty dziennik modlitewny. Opisywała w nim swoje zmagania na drodze do pisarskiej sławy. „Tak bardzo chcę odnieść sukces w tym, co chcę robić… Jestem bardzo zniechęcona moją pracą (…). Przeciętność to trudne słowo, zwłaszcza w odniesieniu do siebie (…) jednak nie mogę nim siebie nie opisywać (…) nie mam z czego być dumną. Jestem głupia, dokładnie tak samo głupia, jak ci wszyscy ludzie, z których się naśmiewam”. Tego rodzaju deklaracje można znaleźć w dzienniku każdego początkującego artysty, ale O’Connor postąpiła względem tych odczuć zgoła odmiennie. Przekuła je w modlitwę. Podążyła starożytną ścieżką, podobnie jak psalmiści w Starym Testamencie, którzy nie tylko identyfikowali swoje uczucia, wyrażali jei dawali im upust, ale poddawali je refleksji z brutalną szczerością w rzeczywistej obecności Boga. O’Connor napisała:
(…) więcej wkładam wysiłku we własny artyzm niż w rozmyślanie o Tobie i inspirowanie się tą miłością, której pragnęłabym doświadczać. Dobry Boże, nie potrafię miłować Ciebie tak, jak bym tego chciała. Widzę Cię, jakbyś był cienkim półksiężycem, a moje ja jest cieniem ziemi, który uniemożliwia mi widzenie całego księżyca (…). Boję się, drogi Boże, że mój własny cień będzie tak duży, że przysłoni cały księżyc i że samą siebie będę osądzać przez pryzmat cienia, który wszakże jest niczym. Nie znam Ciebie, Boże, bo sama stanowię przeszkodę dla siebie w poznaniu Ciebie11.
O’Connor rozpoznaje to, co Augustyn wyraźnie widział i zapisał w swoim dzienniku modlitewnym, znanym jako Wyznania, że życie we właściwy sposób zależało od ustawienia naszych miłości i zamiłowań w odpowiedniej kolejności. Kochać swój sukces bardziej niż Boga i bliźniego to znaczy zatwardzać serce, czyniąc je mniej wrażliwym na odczucia i doznania. Jak na ironię czyni nas to gorszymi artystami. O’Connor była pisarką niezwykle utalentowaną, dlatego jej jedyną nadzieją było ciągłe kierowanie swej duszy ku modlitwie. „O Boże, proszę, rozjaśnij mój umysł. Proszę, spraw, żeby był czysty… Pomóż mi oderwać się od wszystkich spraw i znaleźć Ciebie”12.
Dyscyplinę zapisywania modlitw w dzienniku poddała wnikliwej refleksji. Najpierw napotkała problem z formą. „Uznałam, że nie jest to bezpośredni środek służący do modlitwy. Modlitwy nie da się w taki sposób zaplanować – jest chwilowa, a zapisywanie jest zbyt powolne, aby ją uchwycić”13. Kolejnego niebezpieczeństwa upatrywała w tym, że jej zapiski nie były tak naprawdę modlitwą, ale swego rodzaju upuszczeniem wewnętrznej pary. „Ja (…) chcę, żeby to było (…) coś oddającego cześć Bogu. Prawdopodobnie jest to coś bardziej na kształt zapisków terapeutycznych (...) połączonych z uzewnętrznieniem moich przemyśleń”14.
Wierzyła jednak, że dziennik „rozpoczął nową fazę [jej] życia duchowego (…) w którym porzuciła pewne młodzieńcze nawyki oraz przyzwyczajenia umysłu. Nie trzeba wiele, aby uświadomić sobie, jakimi jesteśmy głupcami, ale zazwyczaj zajmuje to dużo czasu. Stopniowo zaczynam widzieć moje absurdalne ego”15. O’Connor odkryła, że modlitwa nie jest tylko samotnym zgłębianiem własnej subiektywności. To spędzanie czasu z kimś Innym, kto jest niepowtarzalny. Bóg jest jedyną osobą, przed którą niczego nie można ukryć. W Jego obecności możesz zobaczyć siebie w nowym, niepowtarzalnym świetle. To najintensywniejszy możliwy związek między osobami. Modlitwa prowadzi zatem do samopoznania, którego nie da się osiągnąć w żaden inny sposób.
Wszystkie zapiski O’Connor wyrażają tę głęboką tęsknotę za tym, aby naprawdę nauczyć się modlić. Intuicyjnie wiedziała, że modlitwa jest kluczem do wszystkiego, co musi zrobić w życiu i kim ma się stać. Nie była usatysfakcjonowana pozornymi religijnymi obrzędami swojej przeszłości. „Nie chcę zaprzeczać tradycyjnym modlitwom, które odmawiałam przez całe życie; ale odmawiałam je, nie czując ich treści. Moją uwagę można było zawsze łatwo rozproszyć. W ten sposób mogę utrzymać skupienie. Czuję ciepło miłości uderzające we mnie, kiedy myślę i piszę do Ciebie. Proszę, nie pozwól, aby wyjaśnienia psychologów na ten temat nagle schłodziły tę miłość…”16
Kończąc jeden z zapisków, zanotowała: „Czy ktoś mógłby nauczyć mnie, jak się modlić?”17. Miliony ludzi dzisiaj zadaje to samo pytanie. Mamy poczucie konieczności modlitwy – musimy się modlić. Ale jak?
Zagmatwany krajobraz
W całym społeczeństwie zachodnim rośnie zainteresowanie duchowością, medytacją i kontemplacją, które rozpoczęło się w poprzednim pokoleniu, być może ze względu na oficjalne zaangażowanie zespołu The Beatles w medytację wschodnią i upadek religii instytucjonalnej. Mniej ludzi zna rutynę regularnych nabożeństw religijnych, ale pozostaje w nich pewien rodzaj duchowego pragnienia. Dzisiaj bez zmrużenia oka czytamy przelotną wzmiankę w artykule zamieszczonym w „New York Times” o tym, że Robert Hammond, jeden z założycieli parku miejskiego „High Line” w dzielnicy Chelsea na Manhattanie, jedzie do Indii na trzymiesięczne rekolekcje medytacyjne18. Każdego roku przybywa ludzi z zachodniego świata w aśramach i innych ośrodkach odosobnienia duchowego w Azji19. Rupert Murdoch napisał ostatnio na Twitterze, że uczy się medytacji transcendentalnej. „Wszyscy ją polecają” – powiedział. „Nie jest tak łatwo zacząć, ale mówią, że wszystko da się dzięki niej polepszyć!”20
W Kościele chrześcijańskim doszło do podobnej eksplozji zainteresowania modlitwą. Istnieje silny ruch starożytnych medytacji i praktyk kontemplacyjnych. Mamy teraz małe imperium instytucji, organizacji, sieci i praktyków, którzy uczą i doradzają przy pomocy metod, takich jak "modlitwa głębi", modlitwa kontemplacyjna, modlitwa „słuchająca”, lectio divina i wiele innych tak zwanych „dyscyplin duchowych”21.
Jednak całe to zainteresowanie nie powinno być scharakteryzowane jako pojedyncza, spójna „fala”. Jest to raczej zestaw potężnych prądów krzyżujących się ze sobą i wywołujących niebezpiecznie wzburzone wody dla wielu poszukujących. Pojawiła się znaczna krytyka nowego nacisku na duchowość kontemplacyjną, zarówno w Kościołach katolickich, jak i protestanckich22. Dlatego rozglądając się za zasobami, które pomogłyby mi – a także innym – w życiu modlitewnym, zobaczyłem, jak zagmatwany jest to krajobraz.
„Inteligentny mistycyzm”
Wyruszyłem przed siebie w tym poszukiwaniu, cofając się do moich własnych korzeni duchowo-teologicznych. Jako pastor w Wirginii, a następnie ponownie w Nowym Jorku, miałem doświadczenie głoszenia na podstawie Listu Pawła do Rzymian. W połowie rozdziału 8 autor pisze:
Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście Ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: „Abba, Ojcze!”. Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi.
(Rz 8,15–16)
Te wersety traktują o tym, jak Duch Boży zapewnia o Bożej miłości. Pozwala nam zbliżyć się i wołać do wielkiego Boga jako kochającego Ojca. Następnie przychodzi do naszego ducha i w nim składa jeszcze bardziej bezpośrednie świadectwo. Po raz pierwszy zetknąłem się z tymi wersetami, czytając kazania D.M. Lloyda-Jonesa, brytyjskiego kaznodziei i pisarza z połowy dwudziestego wieku. Cytując wielu dawnych autorów chrześcijańskich, starał się uzasadnić, że Paweł pisze o głębokim doświadczeniu Bożej miłości i rzeczywistości23. W końcu odkryłem, że większość współczesnych komentatorów biblijnych ogólnie zgadza się ze stwierdzeniem, że ten fragment przedstawia – jak to ujął jeden z badaczy Nowego Testamentu – „niewysłowione doświadczenie religijne”, ponieważ zapewnienie o bezpiecznej miłości w Bogu jest „mistyczne w najlepszym tego słowa znaczeniu”. Thomas Schreiner dodaje, że nie możemy „nie doceniać emocjonalnego podłoża” doświadczenia. „Niektórzy odchodzą od tego pomysłu ze względu na jego subiektywizm, ale nadużywanie subiektywności w niektórych kręgach nie
może wykluczyć «mistycznych» i emocjonalnych wymiarów chrześcijańskiego doświadczenia”24
Wyjaśnienie Lloyda-Jonesa przypomniało mi pisarzy, których czytywałem w seminarium, takich jak Marcin Luter, Jan Kalwin, brytyjski teolog z siedemnastego wieku John Owen oraz osiemnastowieczny amerykański filozof i teolog Jonathan Edwards. Wówczas odkryłem, że nie ma żadnego wyboru między prawdą a Duchem, między doktryną a doświadczeniem. Jeden z najbardziej utytułowanych teologów dawnych czasów – John Owen – był mi w tym momencie najbardziej pomocny. W kazaniu na temat Ewangelii Owen dołożył należytej staranności, by położyć fundament doktrynalny, oparty na tekstach biblijnych. Potem jednak napominał swoich słuchaczy, aby „szukali doświadczenia mocy Ewangelii (…) w swoich sercach lub w przeciwnym razie całe to ich wyznawanie wiary okaże się przemijającą sprawą”25. Może się to wydarzyć tylko poprzez modlitwę – zarówno publiczną w zgromadzeniu chrześcijańskim, jak i prywatną podczas rozmyślania nad Bożym Słowem.
W pogoni za głębszym życiem modlitewnym obrałem kurs sprzeczny z moją intuicją. Celowo unikałem czytania kolejnych książek o modlitwie. Zamiast tego wróciłem do tekstów teologii chrześcijańskiej, które mnie uformowały, i zadałem sobie pytania na temat modlitwy i doświadczenia Boga – pytania, które nie przyszły mi do głowy wystarczająco wyraźnie, gdy studiowałem je wiele lat wcześniej. Odkryłem wiele rzeczy, które przegapiłem po drodze. Znalazłem wskazówki dotyczące wewnętrznego życia modlitwy i doświadczenia duchowego, które wyprowadziły mnie poza niebezpieczne nurty i wiry współczesnych debat i ruchów duchowości. Jednym z „nowszych” myślicieli, z którego wnioskami się zapoznałem, był szkocki teolog John Murray, który był mi najbardziej pomocny:
Musimy rozpoznać, że w życiu wiary istnieje inteligentny mistycyzm (...) żywego zjednoczenia i obcowania z wywyższonym i zawsze obecnym Odkupicielem (...). On ma duchową bliskość ze swoim ludem a jego lud z nim, pozostając w świadomej, wzajemnej miłości (…). Życie prawdziwej wiary nie może być życiem zimnej metalicznej zgody. Musi zawierać pasję i ciepło miłości i komunii, ponieważ obcowanie z Bogiem jest ukoronowaniem i szczytem prawdziwej religii26.
Murray nie był pisarzem lirycznym. Kiedy jednak mówi o „mistycyzmie” i „komunii” z Tym, który umarł i zawsze żyje za nas, zakłada, że chrześcijanie będą mieli namacalną więź miłości z Nim i będą mieli potencjał osobistej wiedzy i doświadczenia Boga, który przekracza naszą wyobraźnię. Co oczywiście oznacza modlitwę – ale jaką! W środku akapitu Murray cytuje Pierwszy List Piotra. „Wy, choć nie widzieliście, miłujecie Go; wy w Niego teraz, choć nie widzicie, przecież wierzycie, a ucieszycie się radością niewymowną i pełną chwały” (1 P 1,8). Starsze tłumaczenia opisują tę radość jako „radość niewysłowioną i pełną chwały”. Niektórzy tłumaczą ją jako „uwielbioną radość wykraczającą poza słowa”27.
Kiedy zastanawiałem się nad tym wersetem, zadziwiło mnie to, że Piotr, pisząc do Kościoła, może przemawiać w ten sposób do wszystkich swoich czytelników. Nie powiedział: „Cóż, niektórzy z was, zaawansowani duchowo, zaczęli doświadczać okresów wielkiej radości w modlitwie. Mam nadzieję, że reszta was dogoni”. Nie – on założył, że doświadczenie niemalże przytłaczającej radości w modlitwie było czymś normalnym. I to mnie przekonało.
Jedno zdanie Murraya szczególnie do mnie przemówiło – że zostaliśmy wezwani do inteligentnego mistycyzmu. Oznacza to prawdziwe spotkanie z Bogiem, obejmujące uczucia serca – ale także przekonania umysłu. Nie jesteśmy powołani, aby wybierać między życiem chrześcijańskim, opartym na prawdzie i doktrynie, a życiem wypełnionym duchową mocą i doświadczeniem. Obie te rzeczy idą w parze. Nie zostałem powołany, aby porzucić teologię i zacząć szukać „czegoś więcej”, jakiegoś bliżej niesprecyzowanego doświadczenia. Miałem raczej prosić Ducha Świętego, aby pomógł mi doświadczyć mojej teologii.
Nauka modlitwy
Przyłączając się do płaczliwego pytania Flannery O’Connor, chcemy wiedzieć, jak zatem możemy nauczyć się modlić?
Latem, po wyleczeniu się z raka tarczycy, wprowadziłem cztery praktyczne zmiany w moim prywatnym oddaniu Bogu. Kilka miesięcy zajęło mi przejrzenie każdego z psalmów, zanim zrozumiałem ich przesłanie. Następnie napisałem krótkie streszczenie każdego z nich do wykorzystania w modlitwie. Dzięki temu mogłem zacząć modlić się psalmami w sposób regularny, przechodząc przez treść ich wszystkich kilka razy w roku28. Drugą czynnością, którą podjąłem, był czas medytacji jako dyscyplina przejścia między czytaniem Biblii a czasem modlitwy. Po trzecie, zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, aby modlić się rano i wieczorem, a nie tylko rano. Po czwarte, zacząłem modlić się z większym oczekiwaniem.
Te zmiany zajęły trochę czasu, ale po dwóch latach ich praktykowania zacząłem zauważać pewne przełomy. Pomimo wzlotów i upadków od tamtej pory znalazłem nową słodycz w Chrystusie i także nową gorycz, ponieważ mogłem lepiej widzieć moje serce w nowym świetle. Innymi słowy, doświadczałem bardziej kojących przejawów miłości, a także większej liczby zmagań nakierowanych na to, aby zobaczyć, jak Bóg triumfuje nad złem, zarówno tym w moim sercu, jak i na świecie. Te dwa doświadczenia modlitwy, które omówiliśmy we wstępie, urosły razem jak bliźniacze drzewa. Teraz wierzę, że tak właśnie powinno być. Rezultatem była żywotność, jakiej, będąc chrześcijańskim kaznodzieją, pomimo całego swojego głoszenia, nie doświadczałem wcześniej. Kolejne rozdziały tej książki to opowieść o tym, czego się nauczyłam.
Modlitwa jest jednak niezwykle trudnym tematem do opisania. Nie dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że jest on tak nieokreślony, ale z tego powodu, że zanim zaczniemy, czujemy się mali i bezradni. Lloyd-Jones powiedział kiedyś, że nigdy nie pisał o modlitwie wyłącznie z poczucia osobistej nieadekwatności w tej dziedzinie29. Wątpię jednak, aby którykolwiek z najlepszych autorów piszących na temat modlitwy kiedykolwiek czuł się bardziej odpowiedni niż był Lloyd-Jones. Peter T. Forsyth, brytyjski pisarz z początku dwudziestego wieku, wyraził moje własne uczucia i aspiracje lepiej, niż potrafiłbym sam to uczynić.
Pisanie o modlitwie jest trudne, a nawet budzące grozę, ponieważ piszący boi się dotknąć Arki Przymierza (…). Ale być może również wysiłek spojrzenia na zasadę [modlitwy] może być łaskawie uznany przez Tego, który żyje, aby zawsze wstawiać się za nami, za modlitwę o to, by lepiej wiedzieć, jak się modlić30.
Modlitwa jest jedynym wejściem w prawdziwe samopoznanie. Jest to także główny sposób, w jaki doświadczamy głębokich zmian – ponowne uporządkowanie priorytetów w tym, co i w jaki sposób obdarzamy miłością. Modlitwa jest sposobem, w jaki Bóg daje nam wiele niewyobrażalnych rzeczy, które ma dla nas. Sprawia ona, że Bóg może bezpiecznie dać nam wiele z tego, czego pragniemy. Modlitwa odzwierciedla nasze poznanie Boga i to, czy traktujemy Go jako Boga. Jest ona kluczem do wszystkiego, co potrzebujemy w życiu robić i kim mamy się stać. Musimy nauczyć się modlić. To absolutna konieczność.
Przeto i ja, usłyszawszy o waszej wierze w Pana Jezusa i o miłości względem wszystkich świętych, nie zaprzestaję dziękczynienia, wspominając was w moich modlitwach. [Proszę w nich], aby Bóg Pana naszego, Jezusa Chrystusa, Ojciec chwały, dał wam ducha mądrości i objawienia w głębszym poznawaniu Jego samego. [Niech da] wam światłe oczy serca, byście wiedzieli, czym jest nadzieja, do której On wzywa, czym bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych i czym przeogromna Jego moc względem nas wierzących (...).
(Ef 1,15–19)
Nadrzędność modlitwy
Szybkie porównanie tej modlitwy z modlitwami z Listu do Filipian 1, Listu do Kolosan 1, a później tej z Listu do Efezjan 3 ujawnia, że tak właśnie modlił się Paweł za tych, których kochał. W gramatycznym sercu długiego zdania Pawła znajduje się uderzające zrozumienie wielkości i wagi modlitwy. Widzimy to w wersecie 17 – „[Proszę w nich] (...) abyście mieli pełne poznanie Jego” (Żydowski NT, Stern).
To niezwykłe, że w każdym z listów modlitwy Pawła za przyjaciół nie zawierają apeli o zmianę ich okoliczności. Pewne jest, że żyli wśród wielu niebezpieczeństw i trudności. Stawiali czoła prześladowaniom, śmierci z powodu chorób, uciskowi potężnych sił i oddzieleniu od bliskich. Ich przetrwanie było znacznie mniej pewne niż nasze w obecnych czasach. Jednak w tych modlitwach nie ma ani jednej prośby o lepszego cesarza, o ochronę przed plądrującymi ojczyznę armiami, a nawet o chleb na następny posiłek. Paweł nie modli się o towary, które my prawdopodobnie umieścilibyśmy na szczycie naszej listy próśb.
Czy to oznacza, że błędem byłoby modlić się o coś takiego? Skądże znowu. Paweł wiedział, że sam Jezus w swojej wzorcowej modlitwie kazał nam modlić się o „chleb powszedni” i „wybawienie nas od złego”. W Pierwszym Liście do Tymoteusza 2 Paweł wzywa swoich czytelników do modlitwy o pokój, dobry rząd i potrzeby świata. Nie daje nam jednak uniwersalnego wzoru modlitwy w taki sam sposób, jak zrobił to Jezus. Zamiast tego pokazuje swoją najczęstszą modlitwę za przyjaciół – zanoszoną o to, co uważał za najważniejsze, a co mógł im dać Bóg.
A co to takiego? To, aby Go lepiej poznać. ApostołPaweł maluje ten obraz nasyconymi kolorami i z dbałością o każdy szczegół. Chodzi o „oświecone oczy serca”. Biblijne serce jest centrum kontroli całego wewnętrznego ja. Jest to repozytorium naszych podstawowych zobowiązań, najgłębszej miłości i najbardziej fundamentalnych nadziei, które kontrolują uczucia, myślenie i zachowanie. Posiadanie „oczu serca oświeconych” konkretną prawdą oznacza, że ta prawda przenika nas i opanowuje tak głęboko, że zmienia całą osobę. Innymi słowy, możemy wiedzieć, że Bóg jest święty, ale kiedy oczy naszych serc zostaną oświecone tą prawdą, wtedy nie tylko będziemy ją rozumieć, ale również emocjonalnie odczujemy, że świętość Boga jest cudowna i piękna, i dobrowolnie będziemy unikać postaw i zachowań, które mogłyby przynieść Mu ujmę lub po prostu się Mu nie podobać.
Co takiego z modlitwy Pawła może zatem porwać czyjeś serce w opisany sposób? Apostoł pragnie, aby poznali „nadzieję, bogactwo i moc”, jakie mają w Chrystusie. W równoległym fragmencie w Liście do Efezjan 3,18 Paweł mówi, że chce, aby Duch pozwolił im „nabrać siły, by uchwycić” (zob. PTNP) wszystkie przeszłe, teraźniejsze i przyszłe korzyści, które otrzymali, kiedy uwierzyli w Chrystusa. Paweł zakłada, że chrześcijanie wiedzą o tych korzyściach w swoich umysłach, ale modli się o coś więcej – aby mieli bardziej ożywione poczucie rzeczywistości Bożej obecności i wspólnego z Nim życia.
Paweł uważa zatem, że ważniejsze jest, by móc otrzymać od Boga tę pełniejszą wiedzę o Nim niż zmianę okoliczności. W rzeczywistości bez tego silnego poczucia Bożej rzeczywistości dobre okoliczności prowadziłyby do nadmiernego poczucia pewności i duchowej obojętności. Gdy sprawy są pod kontrolą, nasze serca z łatwością podważają osobistą potrzebę Boga. Z drugiej strony bez oświeconego serca trudne okoliczności doprowadziłyby do zniechęcenia i rozpaczy, ponieważ miłość do Boga byłaby raczej abstrakcją niż nieskończenie pocieszającą obecnością. Dlatego lepsze poznanie Boga jest tym, co musimy posiąść przede wszystkim, jeśli mamy stawić czoła życiu bez względu na okoliczności.
Główna modlitwa Pawła zatemdotyczy publicznego i prywatnego życia modlitewnego wierzących. Wierzy on, że najwyższym dobrem jest komunia lub społeczność z Bogiem, odbywająca się poprzez bogate, ożywione, pocieszające, ciężko wypracowane życie modlitewne. Jest to jedyny „towar”, który umożliwia prawidłowe i korzystne dla nas przyjmowanie wszystkich innych dóbr. Nie postrzega modlitwy jedynie jako sposobu na otrzymanie czegoś od Boga, ale jako sposób na uzyskanie więcej samego Boga. Jest ona dążeniem do „uchwycenia się Boga” (Iz 64,6) tak, jak w czasach starożytnych ludzie chwytali za płaszcz wielkiego człowieka, gdy się do niego zwracali, lub jak we współczesnych czasach obejmujemy kogoś, by okazać mu miłość.
Modląc się w ten sposób, Paweł przyjął priorytet życia wewnętrznego z Bogiem za oczywisty31. Większość ludzi nie żyje w taki sposób. Zamiast odnajdować swoją tożsamość, wartości i zasoby w żywej relacji z Bogiem poprzez rozmowę i komunię z Nim, współcześni ludzie szczególnie starają się znaleźć jew szacunku ze strony innych ludzi oraz w swoich rolach społecznych, zadaniach i osiągnięciach. Robi tak nawet większość chrześcijan. Jeśli jednak nie oprą swego życia na niezachwianej miłości Boga, „będą musieli zaakceptować jako sukces to, co inni nim nazywają i czerpać swoje poczucie szczęścia,a nawet definicję siebie samych, z tego, jaki jest kurs na giełdzie danego dnia. Drżą w obliczu swego losu; i słusznie”32.
Integralność modlitwy
Jeśli damy pierwszeństwo życiu zewnętrznemu, nasze życie wewnętrzne będzie ciemnym, przerażającym pokojem. Nie będziemy wiedzieć, co zrobić z samotnością. Będziemy czuć się bardzo nieswojo przy jakiejkolwiek próbie samokontroli i będziemy mieć coraz mniej czasu na skupioną, uważną refleksję nad czymkolwiek. Co więcej, nasze życie będzie pozbawione integralności. Na zewnątrz będziemy musieli udawać pewność siebie, zdrowie duchowe i emocjonalne, podczas gdy wewnątrz możemy być pełni wątpliwości, lęków, użalania się nad sobą i starych pretensji. Nie będziemy jednak wiedzieć, jak wejść do wewnętrznych zakamarków serca, jak zobaczyć, co tam jest, i jak sobie z tym poradzić. Krótko mówiąc, bez priorytetowego traktowania życia wewnętrznego zamieniamy się w hipokrytów. Siedemnastowieczny angielski teolog John Owen napisał ostrzeżenie dla popularnych i odnoszących sukcesy kaznodziejów.
Kaznodzieja może zapełnić ławki w kościele, opłatkiem nakarmić usta ludzi, lecz kim jest on na kolanach w ukryciu przed Bogiem Wszechmocnym, takim jest i nikim więcej33.
Proszę, podejdź poważnie do tego wyzwania, które zakłada, że bez bogatego życia modlitewnego będziesz żył jako obłudnik. Aby odkryć prawdziwego siebie, spójrz na to, czemu poświęcasz czas w rozważaniach i działaniach, zwłaszcza gdy nikt nie patrzy, kiedy nic nie zmusza cię do myślenia o czymś konkretnym. Kiedy masz tę wolność, czy twoje myśli kierują się w stronę Boga? Może chcesz być postrzegany jako pokorny, skromny człowiek, ale czy podejmujesz inicjatywę, by wyznać grzechy przed Bogiem? Chcesz być postrzegany jako osoba pozytywna, wesoła, ale czy zwykle dziękujesz Bogu za wszystko, co masz i chwalisz Go za to, kim jest? Możesz wiele mówić o tym, jakim „błogosławieństwem” jest twoja wiara i jak „naprawdę kochasz Pana”, ale jeśli nie wiedziesz życia pełnego modlitwy – czy twoje słowa są prawdziwe? Jeśli nie jesteś radosny, pokorny i wierny na osobności przed Bogiem, to, co wydaje się istnieć na zewnątrz, nie będzie pasować do tego, kim naprawdę jesteś.
Tuż przed zaprezentowaniem uczniom wzoru modlitwy, zwanego Modlitwą Pańską, Jezus przedstawił kilka innych wstępnych pomysłów, w tym ten: „Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni to lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać (...). Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu” (Mt 6,5–6). Jezus mówi, że próbą ogniową duchowej integralności jest twoje prywatne życie modlitewne. Wiele osób modli się, kiedy musi, z powodu oczekiwań kulturowych lub społecznych, a może z powodu niepokojących okoliczności. Osoba prawdziwie żyjąca w relacji z Bogiem jako Ojcem będzie jednak chciała się modlić i będzie to robić, mimo że nic jej do tego nie zmusza. Dla takiej osoby modlitwa nie polega wyłącznie na umieszczeniu przesłania w butelce – jest to natomiast sposób na poznanie Tego, który jest życiem. To jej pasja, do której dąży nawet w czasach duchowej suchości, kiedy nie oczekuje żadnej społecznej ani empirycznej zapłaty za trud.
Nadanie priorytetu życiu wewnętrznemu nie oznacza oczywiście życia indywidualistycznego. Lepszego poznania Boga Biblii nie da się osiągnąć samodzielnie. Pociąga to za sobą takie elementy, jak wspólnota Kościoła, uczestniczenie w zbiorowym uwielbieniu, jak również prywatne rozważanie, studiowanie Biblii oraz cicha medytacja. W sercu wszystkich różnych sposobów poznania Boga jest miejsce na modlitwę publiczną i prywatną.
Jack Miller, mój zmarły pastor i przyjaciel, powiedział kiedyś, że może wiele powiedzieć o związku człowieka z Bogiem, słuchając jego modlitwy. „Możesz ocenić, czy mężczyzna lub kobieta naprawdę rozmawiają z Bogiem” – powiedział. Moją pierwszą reakcją było zanotowanie w pamięci, by nigdy więcej nie modlić się głośno w pobliżu Jacka. Miałem lata na przetestowanie jego tezy. Jest możliwe, aby stać się kwiecistym, teologicznie zdrowym i gorącym w swoich publicznych modlitwach bez kultywowania bogatego prywatnego życia modlitewnego. Niemniej nie można wytworzyć niepowtarzalnej nuty rzeczywistości, która pochodzi tylko z mówienia nie do Boga, ale z Nim.
Trud modlitwy
Nie przychodzi mi na myśl żadna rzecz, która będąc wielką, byłaby jednocześnie łatwą. Przyznanie, że modlitwa jest bardzo trudna, może w rzeczywistości być wyjątkowo zachęcające. Jeśli bardzo się w niej zmagasz, wcale nie jesteś sam.
The Still Hour (Cicha godzina – przyp. tłum.), klasyczna pozycja na temat modlitwy pióra siedemnastowiecznego amerykańskiego teologa Austina Phelpsa, zaczyna się od rozdziału zatytułowanego: Nieobecność Boga w modlitwie oraz wersetem z Księgi Hioba 23,3: „Obym wiedział, gdzie można Go znaleźć!”. Książka Phelpsa wychodzi od założenia, że „świadomość nieobecności Boga jest zwyczajnym wydarzeniem w życiu religijnej osoby. Nawet gdy pewne religijne obrzędy są przestrzegane sumiennie, poczucie obecności Boga jako niewidzialnego przyjaciela, którego towarzystwo jest radością, wcale nie jest nieprzerwane”34.
Phelps wyjaśnia dalej, dlaczego w modlitwie panuje taka suchość i jak przetrwać to poczucie duchowej nierzeczywistości i wkroczyć w doświadczanie czegoś rzeczywistego. Pierwszą kwestią, jakiej uczymy się podczas modlitwy, jest nasza duchowa pustka – i ta lekcja jest kluczowa. Jesteśmy tak przyzwyczajeni do bycia pustymi, że nie uznajemy pustki w nas jako takiej, dopóki nie zaczniemy się modlić. Nie odczuwamy jej, dopóki nie zaczniemy czytać, co Biblia i inni mówią o wielkości i obietnicy modlitwy. W końcu zaczynamy czuć się samotni i głodni. To ważny pierwszy krok do społeczności z Bogiem, ale nieco dezorientujący.
Kiedy twoje życie modlitewne wreszcie zacznie się rozwijać, efekty mogą być niezwykłe. Możesz być pełen litości i usprawiedliwiania subtelnie urażonych uczuć. Następnie siadasz, aby się modlić, a zmiana orientacji, która pojawia się przed obliczem Boga, w jednej chwili ujawnia małostkowość twoich uczuć i strategii. Wszystkie twoje wymówki i próby usprawiedliwienia się rozpadają się w pył. Lub możesz być pełen niepokoju i podczas modlitwy zastanawiasz się, o co tak się martwiłeś. Śmiejesz się z siebie i dziękujesz Bogu za to, kim On jest i co zrobił. To niesamowita jasność nowej perspektywy. W końcu może to być normalne doświadczenie, ale życie modlitewne nigdy nie zaczyna się w taki sposób. Na początku zwykle dominuje poczucie ubóstwa i nieobecności, ale najlepsi przewodnicy w tym obszarze namawiają nas, abyśmy się nie cofali, ale wytrwale modlili się w zdyscyplinowany sposób, dopóki, jak mówi Packer, nie przejdziemy przez powinność do rozkoszy.
Musimy jednak wystrzegać się niezrozumienia takich stwierdzeń. Pory modlitewnej posuchy mogą powrócić z różnych powodów, które omówimy w dalszej części tej książki. To nie jest tak, że doświadczamy okresu suszy przez jakiś oderwany od reszty czas, aż nie przejdziemy do nieustannego stanu radości i uczuciowości. Zamiast tego ożywiona reorientacja umysłu i ogólnego poczucia Boga w sercu przychodzi częściej w zaskakujący sposób – przeplatana czasem walki, a nawet nieobecności. Niemniej pogoń za Bogiem w modlitwie ostatecznie przynosi owoce, ponieważ Bóg stara się, abyśmy Mu oddawali cześć (J 4,23) oraz ponieważ modlitwa jest tak nieskończenie i cudownie bogata.
Centralność modlitwy
Głównym tematem Biblii jest Bóg i dlatego praktyka modlitwy jest tak rozpowszechniona na wszystkich jej stronach. Wielkość modlitwy jest jedynie przedłużeniem wielkości i chwały Boga w naszym życiu. Pismo Święte jest jednym długim świadectwem tej prawdy.
W Księdze Rodzaju widzimy każdego z patriarchów –Abrahama, Izaaka i Jakuba – modlących się bezpośrednio w poczuciu bliskości Boga. Niezwykle uparta modlitwa
Abrahama o miłosierdzie Boże dla pogańskich miast Sodomy i Gomory jest niezwykła (Rdz 18,23n). W Księdze Wyjścia modlitwa była sposobem, w jaki Mojżesz zapewnił wyzwolenie Izraela z Egiptu. Dar modlitwy czyni Izrael wielkim – „Bo któryż wielki naród ma bogów tak bliskich, jak Pan, Bóg nasz, ilekroć Go wzywamy?” (Pwt 4,7)35.
Zatem brak modlitwy nie oznacza jedynie złamania jakiejś religijnej zasady – jest to brak traktowania Boga jako Boga. To grzech przeciwko Jego chwale. „Niech daleki będę od tego”, powiedział prorok Samuel do swojego ludu, „bym zgrzeszył przeciw Panu, przestając się za was modlić”(1 Sm 12,23; wyróżnienie autora)36. Król Dawid skomponował znaczną część Psałterza, natchnionego przez Boga modlitewnika, wypełnionego apelami do „[tego, który] wysłuchujesz modlitwy” (Ps 65,2; UBG). Jego syn Salomon zbudował świątynię w Jerozolimie, a następnie poświęcił ją wspaniałą modlitwą37. Główną prośbą Salomona w kontekście świątyni było to, aby Bóg wysłuchał zanoszonych z niej modlitw swego ludu – w rzeczywistości najważniejsza modlitwa Salomona dotyczyła daru samej modlitwy38. Poza tym miał nadzieję, że ludzie z innych narodów „usłyszą (...) o twoim wielkim imieniu (…) i [będą] modlić ku temu domowi” (1 Krl 8,42). Ponownie widzimy, że modlitwa jest po prostu uznaniem wielkości Boga.
Starotestamentowa Księga Hioba jest w dużej mierze zapisem cierpienia i bólu Hioba – przepracowanych w modlitwie. Koniec końców Bóg jest zły na bezdusznych przyjaciół Hioba i mówi im, że powstrzyma się od karania ich tylko wtedy, jeśli Hiob się za nich pomodli (Hi 42,8). Modlitwa przenikała posługę wszystkich proroków Starego Testamentu39. Być może były to zwykłe środki, za pomocą których samo Boże Słowo docierało do nich40. Zachowanie Żydów przy życiu i powrót z wygnania z Babilonu odbyły się zasadniczo poprzez modlitwę. Ich wygnanie rozpoczęło się od wezwania do modlitwy za pogańskie miasto i ich sąsiadów (Jr 28,7). Daniel, niemalże stracony przez władze babilońskie za uparte praktykowanie modlitwy trzy razy dziennie, modli się za swój lud modlitwą pokutną, prosi o powrót do kraju i zostaje wysłuchany41. Później Nehemiasz odbudowuje mur wokół Jerozolimy otoczony serią wielkich modlitw przeplatanych mądrym przywództwem42.
Jezus Chrystus nauczył swoich uczniów modlić się, uzdrawiał ludzi modlitwami, potępiał zepsucie praktyk religijnych w świątyni (która, jak powiedział, powinna być „domem modlitwy”) i twierdził, że niektóre demony mogły być wyrzucone tylko przez modlitwę43. Modlił się regularnie, często z płaczem i łzami (Hbr 5,7), a czasem przez całą noc. Duch Święty zstąpił na Niego i namaścił go, gdy się modlił (Łk 3,21), i został przemieniony Bożą chwałą, podczas gdy się modlił (Łk 9,29). Kiedy stanął w obliczu największego kryzysu, zrobił to z modlitwą na ustach. Słyszymy, jak modlił się za swoich uczniów i Kościół w noc poprzedzającą Jego śmierć (J 17,1–26), a następnie w agonii w ogrodzie Getsemani. Umierał, modląc się.
Natychmiast po śmierci Pana uczniowie przygotowują się na przyszłość, wspólnie „stale się modląc” (Dz 1,14). Wszystkie zgromadzenia kościelne są „oddane (...) modlitwie” (Dz 2,42; 11,5; 12,5.12). Moc Ducha spływa na pierwszych chrześcijan w odpowiedzi na potężną modlitwę, a przywódcy są wybierani i mianowani tylko w otoczeniu modlitwy. Od wszystkich chrześcijan oczekuje się regularnego, wiernego, oddanego i żarliwego życia modlitewnego. W Dziejach Apostolskich modlitwa jest jednym z głównych znaków, że Duch przyszedł do serca przez wiarę w Chrystusa. Duch daje nam pewność i pragnienie modlenia się do Boga i umożliwia modlitwę, nawet gdy nie wiemy, co powiedzieć. Chrześcijan uczy się, że modlitwa powinna przenikać ich cały dzień i całe życie – powinni „modlić się nieustannie” (1 Tes 5,17)44.
Modlitwa jest tak wielka, że gdziekolwiek spojrzysz w Biblii – tam ją zobaczysz. Dlaczego? Wszędzie tam, gdzie jest Bóg, tam jest i modlitwa. Ponieważ Bóg jest wszędzie i jest nieskończenie wielki, modlitwa musi być wszechobecna w naszym życiu.
Bogactwo modlitwy
Jeden z największych opisów modlitwy, jaki znajdziemy poza Biblią, został spisany przez poetę George’a Herberta (1593–1633) w jego wierszu pt. Modlitwa (I). Utwór ten jest niezwykły, ponieważ zajmuje się ogromnym tematem modlitwy w zaledwie dziewięćdziesięciu dziewięciu słowach, bez użycia choćby jednego czasownika lub elementów prozy. Zamiast tego Herbert daje nam jakieś dwa tuziny obrazowych słów.
W następnych rozdziałach będziemy pracować nad zdefiniowaniem modlitwy, ale wiąże się z tym pewne niebezpieczeństwo. Definicja ma na celu sprowadzenie rzeczy do ich istoty. George Herbert chce zamiast tego poprowadzić nas w przeciwnym kierunku. Chce zbadać bogactwo modlitwy ze wszystkimi jej nieskończonościami i ogromami. Czyni to poprzez przytłoczenie naszych zdolności analitycznych i naszej wyobraźni.
MODLITWA
Modlitwa: czas anielski, kościelna biesiada,
Dech, którym do narodzin Bóg cofa człowieka,
Sonda wiary, co z ziemi w głębie niebios spada,
Przekład duszy, i serca pielgrzymka daleka;
Przeciw Wszechmogącemu oblężnicza wieża,
Włócznia w bok Chrystusowy, piorun odwrócony,
Melodia, której każdy w trwodze się powierza,
Świat sześciu dni stworzenia w godzinę zmieniony;
Łagodność, pokój, radość, miłość, rozkosz błoga,
Wzlot manny, szczęście, które w najlepszych się budzi,
Proste niebios odzienie i piękny strój ludzi,
Rajski ptak, krew płynąca z duszy, Mleczna Droga,
Kościelne dzwony, poza gwiazdami słyszane,
Kraj wonności wszelakich; to, co zrozumiane45.
Modlitwa jest „Oddechem Boga w człowieku powracającym do miejsca jego narodzin”. Wielu sceptyków czy też osób niereligijnych przeżywa zaskoczenie, kiedy uciekają się w modlitwę, choć formalnie nawet nie wierzą w Boga. Herbert daje swoje wyjaśnienie tego zjawiska. Hebrajskie słowo „Duch” i „oddech” jest takie samo, a więc Herbert mówi, że jest w nas coś z Boga, co wie, że nie byliśmy sami we wszechświecie i że nie mieliśmy sami w nim żyć. Modlitwa jest naturalnym ludzkim instynktem.
Modlitwa może być „miękkością, pokojem, radością, miłością i błogością” – głębokim odpoczynkiem duszy, którego potrzebujemy. To jest „krew duszy”, źródło siły i witalności. Poprzez modlitwę w imieniu Jezusa i ufność w Jego zbawienie przychodzimy jako „człowiek dobrze ubrany”, duchowo nadający się do przebywania w obecności Króla. Dlatego możemy usiąść z Nim na „przyjęciu kościoła”. Biesiady nigdy nie polegały jedynie na karmieniu ludzi, ale były znakiem i środkiem akceptacji i wspólnoty z Gospodarzem. Modlitwa to pożywna przyjaźń.
Modlitwa jest również „rodzajem melodii”. Modlitwa dostraja twoje serce do Boga. Śpiewanie angażuje całą istotę – serce poprzez muzykę, a także umysł poprzez słowa. Modlitwa jest również melodią, którą inni mogą usłyszeć.Kiedy twoje serce zostaje dostrojone do Boga, twoja radość ma wpływ na tych, którzy są wokół ciebie. Nie jesteś dumny, zimny, niespokojny ani znudzony – zapominasz o sobie, jest ci wygodnie, odczuwasz głęboki pokój i jesteś przepełniony zainteresowaniem. Inni to zauważą. „Usłyszą i zadrżą”. Modlitwa zmienia ludzi wokół nas.
Modlitwa może być „krainą wonności” – miejscem przeciążenia sensorycznego, egzotycznych zapachów i smaków – oraz „drogą mleczną”, miejscem cudów i niezwykłości. Kiedy tak się dzieje, modlitwa jest naprawdę „w czasie anielskim” – doświadczeniem ponadczasowej wieczności. Jednak nikt w historii nie odkrył tej „krainy wonności” szybko lub w prosty sposób. Modlitwa jest również „sercem na pielgrzymce”, a za czasów Herberta pielgrzymem był ten, kto angażował się w długą, trudną i wyczerpującą wędrówkę. Być na pielgrzymce oznacza wciąż zmierzać do celu. W modlitwie odkrywamy tęsknotę, która w tym życiu nigdy nie dozna zaspokojenia, a głębokie zadowolenie, którego szukamy w modlitwie, wydaje się zdarzać nieczęsto i w niewielkich dawkach. Modlitwa jest podróżą.
Nawet w duchowo nieobfitych czasach modlitwa może służyć jako rodzaj niebiańskiej „manny” i cichej „radości”, która utrzymuje nas w ruchu, tak jak manna na pustyni prowadziła Izrael w kierunku ich nadziei. Manna była prostym jedzeniem, o szczególnym smaku, nie żadnym pałacowym smakołykiem. Jednak cudownie podtrzymywała Izrael przy życiu, jak chlebek podróżny, który daje wewnętrzną wytrzymałość. Modlitwa pomaga nam przetrwać.
Jednym z powodów uciążliwości jest to, że prawdziwa modlitwa jest „duszą w przekładzie”. Bóg nie tylko wymaga naszych próśb, ale także nas samych, i nikt, kto rozpoczyna trudną życiową wędrówkę modlitwy, nie wie jeszcze, kim naprawdę jest. Nic poza modlitwą nigdy nie objawi ci, kim jesteś, ponieważ tylko przed Bogiem możesz zarówno zobaczyć, jak i stać się swoim prawdziwym ja. Parafrazujemy (przekładamy, tłumaczymy) coś, aby zrozumieć istotę czegoś i uczynić to dostępnym. Modlitwa to uczenie się, kim jesteś przed Bogiem, i dawanie Mu twojej istoty. Modlitwa oznacza poznanie siebie i Boga.
Modlitwa to nie zawsze cisza, spokój i społeczność. Jest to również „wieża oblężnicza przeciwko Wszechmogącemu” To zaskakujące zdanie, które wyraźnie odnosi się do machin oblężniczych wypełnionych łucznikami, używanymi w czasach Herberta do szturmu na miasto. Biblia zawiera lamenty, prośby i błagania, ponieważ modlitwy są buntem przeciwko zepsutemu światu i nie są one daremne, ponieważ „słychać je poza gwiazdami” i rzeczywiście są „odwróconym piorunem”. Piorun jest wyrazem mocy Boga, ale modlitwa w jakiś sposób wykorzystuje tę moc, aby nasze prośby nie były słyszane w niebie jako szepty, ale jako huk, łoskot i ryk grzmotu następujące po uderzeniu pioruna. Modlitwa zmienia rzeczy.
Jednak od razu Herbert dodaje, że modlitwa jest również „twierdzą grzesznika” (w wersji oryginalnej wiersza autor pisze dosłownie: „przeciw Wszechmocnemu oblężnicza wieża, grzesznika twierdza” – to drugie sformułowanie nie zostało ujęte przez Barańskiego w przekładzie na język polski – przyp. tłum.). Arogancki duch nie potrafi słusznie wykorzystać mocy machiny oblężniczej modlitwy. „Twierdza grzesznika” oznacza, że modlitewna zależność od łaski Jezusa jest naszym jedynym schronieniem przed własnym grzechem. Możemy wejść w obecność Boga, jeśli jesteśmy zależni od przebaczenia Chrystusa i Jego sprawiedliwości przed Bogiem, a nie od nas samych. Rzeczywiście, modlitwa jest „włócznią przebijającą bok Chrystusa”. Kiedy modlimy się o przebaczenie na podstawie ofiary Jezusa w naszym imieniu, łaska i miłosierdzie po nas spływają, tak jak włócznia wbita w Jego bok uwolniła tryskającą wodę i krew, spływające po ciele Jezusa. Modlitwa jest schronieniem.
Chociaż modlitwa jest rodzajem artylerii, która zmienia okoliczności świata, chodzi w niej o zmianę naszego zrozumienia i podejścia do tych okoliczności. Modlitwa jest „rodzajem melodii”, która „zmienia tonację” nawet „sześciodniowego świata”. Sześć dni odnosi się nie do szabatowego dnia religijnego oddawania czci Bogu, ale do roboczego tygodnia zwykłego życia. Jednak jedna „godzina” modlitwy całkowicie przemienia tę rzeczywistość, tak jak transpozycja utworu muzycznego zmienia jego klucz, tonację czy barwę. Poprzez modlitwę, która przynosi „niebo do zwyczajności”, widzimy świat inaczej, nawet w najbardziej poślednich i błahych codziennych zadaniach. Modlitwa nas zmienia.
Tak jak pion mierzy głębokość wód pod łodzią, tak modlitwa jest „sondą spadającą z ziemi w głębie niebios”. Oznacza to, że może nas gwałtownie wrzucić mocą Ducha w „głębokie rzeczy Boże” (1 Kor 2,10). Obejmuje to nieopisaną podróż, w którą modlitwa może zabrać nas przez szerokość, długość, wysokość i głębię zbawczej miłości Chrystusa do nas (Ef 3,18). Modlitwa łączy nas z samym Bogiem.
Jak Herbert kończy tę olśniewającą serię obrazów słownych? O dziwo, puentuje, że modlitwa jest „czymś zrozumianym”. Wielu uczonych dyskutowało o pozornym antykulminacyjnym momencie tego wielkiego wiersza. Wydaje się, że jest to „porzucenie metafory (...) [jeszcze] jego ostatecznego ukoronowania”46. Po tych wszystkich wzniosłych obrazach Herbert schodzi na ziemię. Poprzez modlitwę „coś” – nie wszystko – zostaje zrozumiane, a zdobycze modlitwy są często skromne. Paweł mówi, że wierzący w tym świecie widzą rzeczy tylko „częściowo”, tak jak odbicia w starożytnych lustrach były pełne zniekształceń (1 Kor 13,12). Modlitwa jednak stopniowo oczyszcza naszą zdolność widzenia. Kiedy psalmista pogrążył się w śmiertelnej rozpaczy, udał się w modlitwie „do sanktuarium Bożego – wtedy zrozumiał” (zob. Ps 73,17).
Modlitwa to podziw, intymność, walka – ale też droga do rzeczywistości. Nie ma nic ważniejszego ani trudniejszego, bogatszego ani bardziej przemieniającego życie. Nie ma absolutnie nic tak wielkiego jak modlitwa.
Czym jest modlitwa? Czy niezliczone formy modlitwy na świecie są w swojej istocie tym samym? A jeśli nie, to w jaki sposób definiujemy i rozpoznajemy prawdziwą modlitwę?
Zjawisko globalne
W wielkich monoteistycznych religiach islamu, judaizmu i chrześcijaństwa modlitwa jest sednem tego, co znaczy wiara. Muzułmanie są wzywani do modlitwy pięć razy dziennie, podczas gdy Żydzi tradycyjnie modlili się trzy razy w ciągu dnia. Każdy odłam Kościoła chrześcijańskiego jest nasycony różnymi tradycjami wspólnej modlitwy, prywatnej modlitwy, modlitwy duszpasterskiej i modlitwy medytacyjnej.
Koncepcja modlitwy nie ogranicza się oczywiście do religii monoteistycznych. Buddyści używają kół modlitewnych, które dosłownie wyrzucają modlitwy o współczucie w powietrze, zszywając to, co duchowe i naturalne, łagodząc cierpienie i uwalniając dobroć47. Hindusi mogą modlić się o pomoc lub pokój na świecie do któregokolwiek z wielu bogów, ale ostatecznym celem jest zjednoczenie z Najwyższą Istotą, Brahmanem, i ucieczka od cykli reinkarnacji48. Ludzie w innych kulturach, takich jak Indianie Beaver z południowo-zachodniej Kanady i Indianie Papago z południowo-zachodniej części USA, modlą się poprzez śpiew. Ich poezja i muzyka służą jako modlitwy, które jednoczą sfery duchowe i fizyczne49. Modlitwa jest jednym z najczęstszych zjawisk obecnych w ludzkim życiu.
Nawet celowo niereligijni ludzie czasami się modlą. Badania wykazały, że w zsekularyzowanych krajach modlitwa jest nadal praktykowana nie tylko przez tych, którzy „nie mają preferencji religijnych”, ale nawet przez wielu z tych, którzy nie wierzą w Boga50. W pewnym badaniu z 2004 roku stwierdzono, że prawie 30 procent ateistów przyznało, że modliło się „czasami”51, a drugie badanie wykazało, że 17 procent niewierzących w Boga modli się regularnie52. Częstotliwość modlitw wzrasta wraz z wiekiem, nawet wśród tych, którzy nie wracają do Kościoła ani nie identyfikują się z żadną wiarą instytucjonalną53. Włoski uczony Giuseppe Giordan podsumował to następująco: „Praktycznie we wszystkich badaniach socjologii zachowań religijnych wyraźnie widać, że bardzo wysoki odsetek ludzi deklaruje, że modli się każdego dnia – a wielu mówi nawet, że wiele razy dziennie”54.
Czy to oznacza, że wszyscy się modlą? Nie. Wielu ateistów słusznie obraża się na powiedzenie, że „w okopach nie ma ateistów”. Jest wielu ludzi, którzy nie modlą się nawet w czasie skrajnego niebezpieczeństwa. Mimo to, choć modlitwa nie jest dosłownie zjawiskiem uniwersalnym, jest
z pewnością zjawiskiem globalnym, obecnym we wszystkich kulturach i angażującym przytłaczającą większość ludzi w pewnym momencie ich życia55. Wysiłki na rzecz znalezienia kultur, nawet bardzo odległych i odizolowanych, bez jakiejś formy religii i modlitwy, nie powiodły się. Zawsze istniała jakaś forma próby „komunikowania się między ludzkimi i boskimi królestwami”56. Wydaje się, że istnieje ludzki instynkt modlitwy. Szwajcarski teolog Karl Barth nazywa to naszą „nieuleczalną chorobą Boga”57.
Powiedzieć, że modlitwa jest prawie uniwersalna, nie oznacza jednak, że każdy jej przejaw jest taki sam. Modlitwa przedstawia oszałamiającą różnorodność dla oka obserwatora. Wystarczy spojrzeć na religijne transy rdzennych amerykańskich szamanów, śpiew w klasztorach benedyktynów, wielbicieli jogi w biurach Manhattanu, godzinne modlitwy duszpasterskie siedemnastowiecznych purytańskich duchownych, mówienie językami w Kościołach zielonoświątkowych, muzułmanów angażujących się w sujud, czołem, rękami i kolanami dotykających ziemi, zwróconych w kierunku Mekki, chasydów kołyszących i modlących się na głos i anglikańskiego księdza czytającego z Modlitewnika Powszechnego58. Prowadzi to do pytania – w jaki sposób wszystkie te rodzaje modlitwy są takie same i w jaki sposób się różnią?
Rodzaje modlitwy
Jednymi z pierwszych współczesnych teoretyków modlitwy byli Edward Tylor (1832–1917), James Frazer (1854–1941), autor książki The Golden Bough, i – do pewnego stopnia – Zygmunt Freud. Każdy z nich używał darwinowskiego modelu, który teoretyzował modlitwę jako sposób na dostosowanie się człowieka do swojego środowiska, aby uzyskać kontrolę nad siłami natury. Zgodnie z tą teorią modlitwa rozpoczęła się, gdy zbiorowy ludzki umysł był „podobny do mentalności dziecka i neurotyka, którego główną cechą jest infantylne magiczne myślenie”59.