Król Edyp - Sofokles - darmowy ebook + audiobook + książka

Król Edyp ebook i audiobook

Sofokles

3,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jedna z wielkich antycznych tragedii “Król Edyp” Sofoklesa jest dostęna w Legimi za darmo w formie ebooka, zarówno w formacie epub jak i mobi.

 

“Król Edyp” jest jednym z niewielu dzieł Sofoklesa, które zachowały się do dzisiaj. Należy do tzw. cyklu Tebańskiego inspirowanego mitycznymi dziejami rodu Labdakidów.

 

Los Edypa jest wyznaczony od samego początku. Wyrocznia przepowiedziała jego ojcu, że zginie on z ręki syna. Lajos, aby tego uniknąć skazuje syna na śmierć. Edyp trafia jednak do odległego Koryntu. Stamtąd udaje się na tułaczkę po świecie, gdyż poznaje ciążącą na nim klątwę. Nie wie jednak, że był wychowywany przez przybranych rodziców. W trakcie swojej wędrówki, spotyka na drodze Lajosa i go zabija, a po dotarciu do Teb zakochuje się we własnej matce - Jokaście. Tym samym wypełnia swój los.

 

Sofokles opowiada historię Edypa, aby przestrzec o niemożności pokonania przeznaczenia. Edyp robi wszystko, aby nie dopuścić do wypełnienia klątwy. Jednak jego działania prowadzą w zupełnie odwrotnym kierunku. Najważnieszą lekcją płynącą z tragedii jest jednak to, że Edyp dobrowolnie poddaje się karze.

 

Mimo wszelkich starań, aby uniknąć przeznaczenia Edyp musi je wypełnić. Po tym jak dopuścił się okropnych zbrodni, sam decyduje się na surową karę. Tragizm “Króla Edypa” polega na jego ironii, im bardziej chciał uniknąć losu, tym szybciej zamierzał się spełnić.

 

Tragedia Sofoklesa cały czas pozostaje utworem uniwersalnym. Pokazuje, że są zdarzenia, których nie da się uniknąć mimo szczerych chęci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 75

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 1 godz. 44 min

Lektor: Sofokles
Oceny
3,4 (149 ocen)
42
33
34
21
19
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ro_sa

Nie polecam

patolgia chujowe ogółem nie polecam
53
aga4343

Nie oderwiesz się od lektury

Znakomita interpretacja!
10
stefek01

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam, zwłaszcza audiobook
00
AnaM77

Nie oderwiesz się od lektury

klasyka
00
Mariusz_216

Nie oderwiesz się od lektury

Super produkcja. Polecam
00

Popularność




So­fo­kles

Król Edyp

Wstęp [Ka­zi­mie­rza Mo­raw­skie­go]

1. Mit i opo­wieść o Edy­pie

La­jos, król Teb i mąż Jo­ka­sty, otrzy­mał był groź­ną wróż­bę, że zgi­nie z rąk wła­sne­go sy­na. Gdy mu więc syn ten się na­ro­dził, od­dał on go nie­wol­ni­ko­wi i ka­zał wy­nieść w po­bli­skie gó­ry Ki­te­ro­nu. Prze­bi­to dzie­cię­ciu kost­ki, jak dziś jesz­cze za­bi­tej zwie­rzy­nie prze­bi­ja się sko­ki, a prze­cią­gnąw­szy przez ra­ny w sto­pach sznur, uniósł go po­wol­ny roz­ka­zom pa­na pa­cho­łek w dzi­kie ustro­nie. Zdję­ty jed­nak li­to­ścią nie po­rzu­cił on tam dziec­ka na śmierć gło­do­wą czy też łup dzi­kich zwie­rząt, lecz od­dał je zna­jo­me­mu pa­ste­rzo­wi z Ko­ryn­tu, któ­ry na tych sa­mych po­la­nach gór­skich pa­sał swo­je by­dło. Ten znów po­wie­rzył nie­szczę­śli­we pa­cho­lę bez­dziet­nym pa­nom Ko­ryn­tu, kró­lo­wi Po­ly­bo­so­wi i je­go mał­żon­ce Me­ro­pie. Tu­taj te­dy wzra­stał mło­dzie­niec, na­zwa­ny Edy­pem, czy­li do­słow­nie Obrzmia­ło­no­gim, od blizn, któ­re wid­nia­ły na je­go zra­nio­nych nie­gdyś sto­pach.

Spę­dził on pierw­sze la­ta szczę­śli­we w bło­giej nie­świa­do­mo­ści, że nie był wła­ści­wie sy­nem przy­bra­nych tych ro­dzi­ców. Nie­roz­waż­ne jed­nak sło­wo to­wa­rzy­sza wzbu­dzi­ło w nim pew­ne nie­po­ko­je, któ­rych nie umiał stłu­mić; po­sta­no­wił te­dy w Del­fach od Apol­li­na do­wie­dzieć się praw­dy. Bóg jed­nak, za­miast po­żą­da­ne­go świa­tła, dał mu strasz­ną od­po­wiedź, że wła­sne­go oj­ca za­mor­du­je, poj­mie za żo­nę wła­sną mat­kę i spło­dzi z nią nie­szczę­sne po­ko­le­nie. Aby unik­nąć tej gro­zy, opu­ścił te­dy Edyp Ko­rynt, gdzie po­zo­sta­li je­go mnie­ma­ni ro­dzi­ce, i sa­mo­wol­nie pu­ścił się na wę­drów­kę przez Fo­cy­dę. W tym sa­mym zaś cza­sie król te­bań­ski La­jos wy­brał się był w po­dróż do wy­rocz­ni del­fic­kiej. Przy­pa­dek zrzą­dził, że w cia­snym wą­wo­zie po­czet kró­la spo­tkał się z mło­dzień­czym piel­grzy­mem. Przy wy­mi­ja­niu się do­szło do zwa­dy i bój­ki, któ­ra za­koń­czy­ła się krwa­wo. Mło­dy Edyp za­bił La­jo­sa i je­go to­wa­rzy­szy, z wy­jąt­kiem jed­ne­go, któ­ry wró­cił do Teb i aby za­kryć się tu­taj przed hań­bą i za­rzu­tem tchó­rzo­stwa, roz­sie­wał wieść, iż król zgi­nął z rąk roz­bój­ni­ków.

Edyp tym­cza­sem, piel­grzy­mu­jąc da­lej, przy­był do sto­li­cy te­bań­skiej. Tu­taj spra­wo­wał po śmier­ci La­jo­sa rzą­dy Kre­on, brat kró­lo­wej Jo­ka­sty. Ale mia­sto ję­cza­ło pod obu­chem sro­gie­go nie­szczę­ścia; bó­stwo bo­wiem za­gnie­wa­ne, po­dob­no He­ra, na­sła­ło tu ja­kie­goś po­two­ra, któ­ry po­ry­wał i uśmier­cał te­bań­skich mło­dzień­ców. Po­twór ten o twa­rzy ludz­kiej, cie­le i szpo­nach lwa skrzy­dla­te­go, na­zy­wał się Sfink­sem, czy­li zmo­rą al­bo „dła­wi­ciel­ką”. Dłuż­szy czas ocze­ki­wa­no już tam zbaw­cy, któ­ry by gród od tej pla­gi wy­zwo­lił; na­gle po­ja­wił się nie­zna­ny przy­bysz z ob­czy­zny, Edyp, i zwal­czył groź­ne­go po­two­ra. W na­gro­dę mia­sto od­da­ło mu rę­kę kró­lo­wej Jo­ka­sty. – Jest to mo­tyw czę­sty w ba­śniach wszyst­kich wie­ków i na­ro­dów, opo­wia­da­ją­cych chęt­nie o ry­cer­zach, któ­rzy przez czyn wa­lecz­ny, zwy­cię­skie po­ko­na­nie dzi­kie­go zwie­rza czy też dzi­wo­lą­ga zdo­by­wa­ją so­bie rę­kę księż­ni­czek czy kró­le­wien. Póź­niej baśń ta zo­sta­ła prze­two­rzo­na i Sfinks sta­wiał śmiał­kom za­gad­ki, od któ­rych roz­wią­za­nia za­le­ża­ło ich ży­cie. Edyp we­dług tych opo­wie­ści od­gadł rze­ko­mo, że za­gad­ka o isto­cie, któ­ra z ra­na na czte­rech no­gach cho­dzi, w po­łu­dnie na dwóch, a na trzech pod wie­czór, od­no­si się do czło­wie­ka i je­go ży­wo­ta; po czym Sfinks, uznaw­szy się za po­ko­na­ne­go, rzu­cił się sam w prze­paść ze ska­ły, z któ­rej do­tąd gro­ził mia­stu i gnę­bił je­go miesz­kań­ców.

Dziel­ny przy­błę­da ob­jął więc rzą­dy w Te­bach i po­jął Jo­ka­stę za mał­żon­kę. Ja­ko dzie­ci z ka­zi­rod­cze­go te­go związ­ku na­zy­wa po­ezja zna­ne po­sta­ci Ete­okla i Po­li­ni­ka, An­ty­go­nę i Isme­nę. Po pew­nym cza­sie za­czy­na się ato­li praw­da i gro­za po­ło­że­nia na wierzch wy­bi­jać. Edyp sam usi­łu­je ją od­kryć i wy­śle­dzić. Kie­dy zaś łu­ski z oczu mu spa­dły, tar­ga się on na wzrok swój, a ośle­pio­ny zno­si te­raz róż­ne cier­pie­nia, czy to w ciem­ni­cy wię­zie­nia, czy, we­dług in­ne­go po­da­nia, na tu­łacz­ce.

Doj­rze­li­śmy pew­ne ry­sy ba­śni lu­do­wej w tej opo­wie­ści; na dnie jed­nak te­go mi­tu o Edy­pie le­ża­ła ja­kaś wia­ra w bó­stwo ziem­ne, któ­re z mat­ki zie­mi zro­dzo­ne, jak każ­dy jej płód, na­stęp­nie znów się z nią łą­czy i że­ni, cią­gle więc się od­na­wia i usu­wa prze­szłość, t. j. daw­ny rok, czy­li wła­sne­go oj­ca. To ziem­skie bó­stwo mor­du­je więc co­rocz­nie swe­go ro­dzi­ca i po­ślu­bia wła­sną mat­kę. – Fan­ta­zja Gre­ków zmie­ni­ła z cza­sem mat­kę-zie­mię w śmier­tel­ną ko­bie­tę, a jej sy­na-mał­żon­ka w kró­la i bo­ha­te­ra, ubie­ra­jąc ich lo­sy w ty­sią­cz­ne bar­wy i róż­no­rod­ne zda­rze­nia. Wiel­ka gro­za osia­dła od­tąd na ca­łym tym po­da­niu.

2. Edyp w po­ezji i dra­mat So­fo­kle­sa Król Edyp

Aj­schy­los wpro­wa­dził za­pew­ne pierw­szy mit o Edy­pie na sce­nę ateń­ską. W r. 467 wy­sta­wił on swą nie­za­cho­wa­ną te­tra­lo­gię, osnu­tą na tym po­da­niu. Czte­ry sztu­ki: La­jos, Edyp, Sied­miu prze­ciw Te­bom i sa­ty­ro­wy dra­mat p. t. Sfinks zło­ży­ły się na ca­łość, z któ­rej tyl­ko trze­cia sztu­ka się ura­to­wa­ła. Póź­niej opra­co­wał Eu­ry­pi­des mit o Edy­pie, za­rów­no w swej tra­ge­dii Edyp, ja­ko też w try­lo­gii z r. 410, któ­rej trzy sztu­ki Oino­ma­os, Chry­sip­pos i Fe­ni­cjan­ki przed­sta­wi­ły ca­łe po­da­nie o lo­sach nie­szczę­sne­go ro­du Lab­da­ki­dów. Po­nad­to w in­nych jesz­cze sztu­kach wpro­wa­dził po­sta­ci te­go cy­klu na sce­nę; ale je­dy­nie Fe­ni­cjan­ki za­cho­wa­ły się po dziś dzień z tra­ge­dii Eu­ry­pi­de­sa, któ­rych osno­wą by­ły te­bań­skie po­da­nia.

Szczę­śli­wiej ob­szedł się los pod tym wzglę­dem ze spu­ści­zną star­sze­go ró­wie­śni­ka Eu­ry­pi­de­sa. Z za­cho­wa­nych sied­miu tra­ge­dii So­fo­kle­sa trzy sztu­ki od­no­szą się bo­wiem do mi­tu o Edy­pie. Król Edyp, Edyp w Ko­lo­nie i An­ty­go­na przed­sta­wia­ją nam z ko­lei trzy fa­zy te­go ro­dzin­ne­go dra­ma­tu. Nie two­rzy­ły te sztu­ki try­lo­gii, bo w roz­ma­itych cza­sach ja­ko od­ręb­ne i sa­mo­dziel­ne tra­ge­die po­ja­wi­ły się na sce­nie. Naj­star­szą pod wzglę­dem cza­su po­wsta­nia by­ła An­ty­go­na, dzie­łem zaś sta­ro­ści po­ety Edyp w Ko­lo­nie. Król Edyp wresz­cie wy­sta­wio­ny zo­stał we­dług praw­do­po­dob­ne­go przy­pusz­cze­nia krót­ko po ro­ku 430 przed Chr., a więc w pierw­szych la­tach woj­ny pe­lo­po­ne­skiej.

Kie­dy nasz dra­mat się za­czy­na, po­ło­że­nie w Te­bach przed­sta­wia się nam w na­stę­pu­ją­cych za­ry­sach. Edyp pa­no­wał już ca­ły sze­reg lat nad mia­stem obok żo­ny swej Jo­ka­sty, któ­ra go ob­da­rzy­ła kil­kor­giem dzie­ci. Te­raz zło­wro­gie Ery­nie, któ­re prze­śla­du­ją Lab­da­ki­dów od po­ko­leń, za­czy­na­ją się do­bie­rać do odrzwi pa­ła­cu, w któ­rym zgro­za i ohy­da bez ludz­kiej wie­dzy i wi­ny Edy­pa roz­go­ści­ły się i gdzie już za­wią­zał się naj­strasz­niej­szy z dra­ma­tów. Do­bie­rać się też do tych odrzwi po­czy­na praw­da.

Za­ra­za, któ­rej przy­czyn i po­wo­dów nikt zba­dać nie umie, na­raz wy­bu­chła w Te­bach, i dzie­siąt­ku­je mia­sto. Za­py­ta­na wy­rocz­nia del­fic­ka od­po­wia­da, że krew za­mor­do­wa­ne­go La­jo­sa wo­ła o po­mstę i spro­wa­dza te klę­ski, że wi­no­waj­cę wy­tro­pić na­le­ży i usu­nąć z kra­ju. Na­ten­czas Edyp za­bie­ra się do speł­nie­nia te­go za­da­nia, chce roz­ja­śnić ciem­no­ści, a dzia­ła­nie je­go gro­ma­dzi wraz ze świa­tłem co­raz cięż­sze gro­mo­wład­ne chmu­ry nad je­go gło­wą, tak cięż­kie, że go spy­cha­ją wresz­cie w ot­chłań bez­brzeż­ną roz­pa­czy i nę­dzy.

Po­eta prze­pro­wa­dza tę wal­kę o praw­dę, ra­nią­cą i miaż­dżą­cą bo­ha­te­ra dra­ma­tu, z wspa­nia­łym ar­ty­zmem. Ma­my tu ca­łą ska­lę od bu­dzą­cych się we­wnętrz­nych nie­po­ko­jów, od szar­pa­nia się i mio­ta­nia ze świ­ta­ją­cym świa­tłem aż do osta­tecz­ne­go przej­rze­nia rze­czy­wi­sto­ści, któ­rej oko bo­ha­te­ra znieść już nie mo­że. Je­że­li cię oko two­je gor­szy, wyj­mij je, – to wy­peł­nia Edyp, bo mu się w koń­cu tak otwie­ra­ją oczy na praw­dę peł­ną gro­zy, że aż pa­trzeć na nią nie jest w sta­nie i wo­li w śle­po­cie za­mknąć się przed tej sro­mo­ty ob­ra­zem. Kie­dy wresz­cie ona w ca­łej na­go­ści i przej­rzy­sto­ści mu się wy­ła­nia, zwra­ca się Edyp w prze­pięk­nej in­wo­ka­cji do słoń­ca i świa­tła dzien­ne­go, że­gna się z je­go stru­ga­mi, aby nie­ba­wem wła­sną rę­ką na wzrok swój się tar­gnąć.

Sto­cze­nie się ze szczy­tu chwa­ły i po­tę­gi chy­ba w żad­nej tra­ge­dii ta­kie­go od­gło­su nie zna­la­zło. For­tu­na rzad­ko się pa­stwi w tak okrut­ny spo­sób nad swo­ją ofia­rą. Edyp ma w kró­lu Li­rze po­stać po­krew­ną przez bez­miar nie­szczę­ścia, któ­re set­ką ra­mion i sie­ci się­ga po prze­zna­czo­ne ofia­ry, na­su­wa przy ru­nię­ciu w prze­paść ułud­ne ga­łę­zie ra­tun­ku, któ­re ła­mią się za do­tknię­ciem i po­grą­ża­ją gwał­tow­niej i głę­biej w cze­lu­ściach roz­pa­czy. Roz­pacz ta wy­brzmie­wa w koń­cu tra­ge­dii w tych ury­wa­nych, po­szar­pa­nych prze­mo­wach Edy­pa, któ­re są ję­ka­mi bó­lu i nę­dzy wo­bec wi­dza, ję­ka­mi bó­lu, sro­mo­ty… i mi­ło­ści wo­bec wła­snych dzie­ci, któ­re jak bia­łe anio­ły opro­mie­nia­ją swym zja­wie­niem się w koń­cu dra­ma­tu ośle­pio­ne­go star­ca, uchwy­co­ne­go w szpo­ny czar­ne­go de­mo­na nie­szczę­ścia. Wszyst­kie bo­le­ści tych, co szu­ka­ją wi­ny w so­bie, by kraj ra­to­wać, tych, któ­rzy wszel­ką ofia­rę, na­wet wła­snej oso­by, wła­sne­go szczę­ścia go­to­wi zło­żyć na oł­ta­rzu praw­dy i do­bra ogól­ne­go, przed­sta­wio­no tu w spo­sób pe­łen gro­zy.

Układ dra­ma­tu So­fo­kle­sa jest na­stę­pu­ją­cy:

W pro­lo­gu (w. 1-150) wi­dzi­my miesz­kań­ców znę­ka­ne­go mia­sta u stóp oł­ta­rzy; bła­ga­ją oni bo­gów o zmi­ło­wa­nie i od­wró­ce­nie za­ra­zy. Edyp przy­rze­ka im, że nie za­nie­cha ni­cze­go, aby wy­śle­dzić przy­czy­ny gnie­wu nie­śmier­tel­nych. Po­słał on już był Kre­ona do wy­rocz­ni del­fic­kiej, od któ­rej wszy­scy się spo­dzie­wa­ją wy­ja­wie­nia praw­dy i ra­dy sku­tecz­nej. Kre­on rze­czy­wi­ście po­wra­ca i ob­wiesz­cza, iż Fe­bus na­ka­zu­je usu­nąć z kra­ju co naj­prę­dzej mor­der­cę La­jo­sa. Edyp więc po­sta­na­wia go wy­śle­dzić i wśród ze­bra­nia star­szy­zny ob­my­ślić środ­ki wy­ba­wie­nia i ra­tun­ku.

Na­stę­pu­je wej­ście czy­li pa­ro­dos chó­ru (w. 151-204): w pie­śniach swych ma­lu­je on wszyst­kie klę­ski, pły­ną­ce z za­ra­zy, wzy­wa z ko­lei bó­stwa opie­kuń­cze gro­du, aby sta­nę­ły w je­go obro­nie. – Na­stę­pu­ją dia­lo­gi, czy­li pierw­szy epej­so­dion sztu­ki (w. 205-451). Edyp rzu­ca przed star­szy­zną swe klą­twy na mor­der­cę La­jo­sa; te wy­kli­na­nia, mio­ta­ne nie­świa­do­mie na wła­sną oso­bę, są peł­ne tra­gicz­nej iro­nii. Przy­wo­ła­ny przez Edy­pa wróż­bi­ta, śle­py Ty­re­zjasz, ma wska­zać spraw­cę daw­nej zbrod­ni i wy­ja­śnić ciem­no­ści. Ty­re­zjasz zna jej prze­bieg, ale nie chce sta­now­czo od­sło­nić praw­dy, wa­ha się przed jej na­gim wy­po­wie­dze­niem; lecz gdy Edyp unie­sio­ny gnie­wem ob­rzu­ca go po­dej­rze­nia­mi oszu­stwa i spi­sko­wa­nia, wy­bu­cha tak­że Ty­re­zjasz gwał­tow­ny­mi groź­ba­mi i klą­twą. Nie­po­ko­ją one Edy­pa, lecz od­bi­ja­ją się jesz­cze od je­go prze­ko­na­nia i du­szy, za­ćmio­nej co­raz na­tar­czyw­szy­mi po­dej­rze­nia­mi, że ca­łe oto­cze­nie czy­ha wy­łącz­nie na je­go zgu­bę. Edyp sar­ka i mio­ta się prze­ciw sło­wom wróż­bi­ty, jak kró­lo­wie izra­el­scy Je­ro­bo­am i Ma­nas­se, kar­cą­cy Amo­sa i Iza­ja­sza. Wiecz­ny bunt czło­wie­ka prze­ciw bo­lą­cej praw­dzie bu­dzi się w Edy­pie wśród usi­ło­wań, aby tę praw­dę wy­drzeć ta­jem­ni­cy, któ­ra go ota­cza. Ty­re­zjasz rzu­ca wo­bec te­go sło­wo, któ­re od­tąd w roz­licz­nych od­mia­nach ty­lo­krot­nie po­brzmie­wać mia­ło w star­ciach mię­dzy wład­ca­mi zie­mi a po­tę­gą du­cho­wą:

Nie ty je­steś mi pa­nem – ja słu­gą Apol­la.  

Chór tak­że w swej pie­śni (pierw­szy sta­si­mon, w. 452-502) wi­je się wśród nie­pew­no­ści, nie wie, na ko­go ja­ko na spraw­cę zbrod­ni wska­zy­wał głos z Delf i na­stęp­nie Ty­re­zjasz, a osta­tecz­nie wy­ra­ża swój hołd i po­dziw dla ty­le za­słu­żo­ne­go dla Teb Edy­pa.

W dru­gim epej­so­dio­nie (w. 503-830) wy­trą­co­ny z rów­no­wa­gi Edyp znie­wa­ża w po­dob­nym roz­draż­nie­niu szwa­gra swe­go Kre­ona, wy­po­wia­da tak­że przy­pusz­cze­nie, że on pod­ko­pu­je roz­myśl­nie je­go wła­dzę i po­wa­gę, spi­sku­jąc z Ty­re­zja­szem. Kre­on, brat i szwa­gier kró­lew­ski, przed­sta­wia po­wsze­dni typ czło­wie­ka, roz­ko­szu­ją­ce­go się w bło­go­ści wy­so­kiej pa­ren­te­li, w wy­go­dach swej dwor­skiej a nie­od­po­wie­dzial­nej god­no­ści, w służ­bie u zdro­we­go, po­zio­me­go roz­sąd­ku. Jest to je­den z tych lu­dzi, któ­rzy pcha­ją swą tacz­kę sta­tecz­nie, a w wy­ści­gach ży­cia tacz­ki idą nie­raz pew­niej, a cza­sem i prę­dzej od ry­dwa­nów do­bie­ga­ją do me­ty. W spo­rze mię­dzy Edy­pem i Kre­onem po­ryw­cze­go wład­cę ła­go­dzą chór i kró­lo­wa Jo­ka­sta. Chór ten to­wa­rzy­szy ca­łej ak­cji ja­ko ży­cie po­wsze­dnie, co­dzien­ne, roz­wi­ja­ją­ce się na sza­rej płasz­czyź­nie u stóp gó­ry, na któ­rej grzmią bu­rze dra­ma­tu. – Ten chór tra­ge­dii grec­kiej ni­że na wąt­ku ak­cji swe są­dy i zda­nia, wpla­ta w pro­zę i gro­zę ży­cia po­god­ne kwia­ty po­ezji, w dra­mat ży­cio­wy od­gło­sy prak­tycz­ne­go, cza­sem pra­wie po­zio­me­go roz­sąd­ku. Ta vox po­pu­li by­wa nie­kie­dy vox Dei, ale naj­czę­ściej gło­sem te­go bo­ga, któ­re­go po­eta fran­cu­ski na­zwał le dieu des bon­nes gens. – Przez ca­ły nasz dra­mat chór ten, współ­czu­ją­cy z Edy­pem, chwie­je się mię­dzy przy­wią­za­niem i uf­no­ścią do wład­cy a stra­chem przed gro­zą, któ­ra za­wi­sła nad je­go gło­wą. Wo­bec Jo­ka­sty, któ­ra tar­ga się na uświę­co­ne sta­no­wi­sko wróż­bi­tów, uj­mu­je się za bo­gów pra­wa­mi i po­wa­gą. Bo Jo­ka­sta, żo­na dwóch kró­lów te­bań­skich, oj­ca i sy­na, gwał­tow­nie się ucze­pia swe­go szczę­ścia i do­stoj­no­ści, z któ­rej do­pu­sty lo­sów ma­ją ją strą­cić; nie chce ona dłu­go uznać i przej­rzeć gro­zy skłę­bia­ją­cej się nad jej i Edy­pa gło­wą, wi­dzi grę ob­ło­ków tam, gdzie spię­trza­ją się chmu­ry przed bu­rzą, odu­rza sie­bie i in­nych zbyt dłu­go bło­gą nie­pew­no­ścią, a na wszyst­ko znaj­du­je wy­bieg, na­wet w oko­licz­no­ściach, w któ­rych trud­no o wyj­ście. Kie­dy wróż­by go­dzą co­raz wy­mow­niej w Edy­pa ja­ko mor­der­cę, sar­ka ona na wróż­bia­rzy i lek­ce­wa­ży ich sło­wa.

Wo­bec tych bluź­nierstw pod­no­si zboż­ny pro­test chór w pie­śni na­stę­pu­ją­cej w dru­gim sta­si­mo­nie, w. 831-880, uj­mu­jąc się za nad­ziem­ski­mi pra­wa­mi i świę­to­ścią prze­po­wied­ni, uskar­ża­jąc się na krnąbr­ność śmier­tel­nych, wsku­tek któ­rej

I Apol­lo już bez cze­ści,  
Wni­wecz idą wia­ry.  

W trze­cim epej­so­dio­nie (w. 881-1041) Jo­ka­sta, zgnę­bio­na ro­sną­cy­mi nie­po­ko­ja­mi mę­ża i co­raz bar­dziej ujaw­nia­ją­cą się praw­dą, że Edyp zgła­dził La­jo­sa, za­no­si mo­dły do te­go sa­me­go Apol­li­na, z któ­re­go co do­pie­ro się na­trzą­sa­ła. Bła­gać za­mie­rza ona bo­ga, aby nie od­sła­niał ostat­nich rąb­ków, okry­wa­ją­cych groź­ną rze­czy­wi­stość. Przy­po­mi­na ta mo­dli­twa po­dob­ne bła­ga­nia So­fo­kle­so­wej Kli­te­mne­stry w Elek­trze, aby bóg za­nie­chał uka­ra­nia jej mor­du speł­nio­ne­go na mę­żu. Jo­ka­sta jest mniej win­na, ale mo­dły jej ma­ją rów­nież po­zio­me po­bud­ki i nie­zisz­czal­ne ce­le. – Bez­po­śred­nio po­tem po­ja­wia się po­sła­niec z Ko­ryn­tu, nio­są­cy wie­ści waż­ne dla Edy­pa. Udzie­la on te­dy wia­do­mo­ści, że Po­ly­bos, wład­ca Ko­ryn­tu umarł, co wy­zwa­la na ra­zie Edy­pa od oba­wy przed za­bi­ciem oj­ca. Po­zo­sta­je jed­nak dru­gi szcze­gół daw­nej prze­po­wied­ni, że Edyp po­ślu­bi wła­sną mat­kę, i ten szcze­gół nie prze­sta­je Edy­pa nie­po­ko­ić. Na to za­pew­nia go ów po­sła­niec, iż nie był dzie­cię­ciem zro­dzo­nym z Po­ly­bo­sa i Me­ro­py, lecz przy­bra­nym ich sy­nem, przy­nie­sio­nym nie­gdyś z ob­czy­zny; po­sła­niec sta­now­czo mo­że to stwier­dzić, bo on był wła­śnie owym słu­gą Po­ly­bo­sa, któ­ry nie­gdyś z rąk pa­ste­rza La­jo­so­we­go ode­brał wy­sa­dzo­ne w gó­rach dzie­cię. Wy­star­czy we­dług nie­go za­we­zwać te­go pa­ste­rza, aby osta­tecz­nie i zu­peł­nie wy­ja­śnić po­ło­że­nie. Edyp po­sta­na­wia więc to za­raz uczy­nić, bo nie cof­nie się on przed żad­nym kro­kiem, wio­dą­cym do świa­tła, cho­ciaż­by ono mia­ło go zmiaż­dżyć i po­wa­lić. Jo­ka­sta na próż­no chce go od­wieść od te­go, a wi­dząc, że wszyst­kie jej wy­bie­gi i ułu­dy pry­ska­ją wni­wecz pod na­wa­łem praw­dy, któ­ra się wy­bi­ja z nie­prze­par­tą si­łą, ucie­ka wresz­cie do wnę­trza do­mo­stwa, aby się tar­gnąć na wła­sne ży­cie. – Sa­mo­bój­stwo, któ­re jak mors ex ma­chi­na prze­ci­na dra­ma­ty ży­cio­we, za­miast by je roz­wią­zy­wać, po­ja­wia się czte­ry ra­zy w tra­ge­diach zna­nych So­fo­kle­sa. – Chór tym­cza­sem jesz­cze nie wie, co Jo­ka­sta po­sta­no­wi­ła uczy­nić, a nie zda­je so­bie tak­że spra­wy, że ka­ta­stro­fa za­wi­sła już bez­po­śred­nio nad ca­łym do­mem. I jak w ży­ciu przed zgo­nem nę­dzę ludz­ko­ści zło­ci cza­sem złud­ny pro­mień na­dziei, tak i w tra­ge­dii grec­kiej wy­prze­dza­ją nie­kie­dy osta­tecz­ną pe­ry­pe­tię ja­kieś wy­bu­chy otu­chy i ułu­dy.

W ra­do­snej pie­śni (w. 1042-1058) chór wy­ra­ża swe przy­pusz­cze­nie, że Edyp, któ­ry nie był dziec­kiem ko­rync­kich wład­ców, uj­rzał świa­tło dzien­ne wśród szczy­tów Ki­te­ro­nu ja­ko syn ja­kie­goś bo­ga lub bo­gi­ni.

Bez­po­śred­nio jed­nak po­tem praw­da w ca­łej na­go­ści i sro­mo­cie ujaw­nia się przed Edy­pem. Po­sła­niec z Ko­ryn­tu wraz z do­sta­wio­nym pa­ste­rzem te­bań­skim wy­zna­ją w czwar­tym epej­so­dio­nie (w. 1059-1138) wszyst­kie szcze­gó­ły z prze­szło­ści Edy­pa; ów pa­sterz te­bań­ski ode­brał był z rąk Jo­ka­sty nie­mow­lę i wrę­czył je zna­jo­me­mu pa­choł­ko­wi ko­rync­kie­mu. W przy­stę­pie roz­pa­czy i sza­łu te­raz Edyp, po­dob­nie jak przed­tem je­go żo­na i mat­ka, wy­bie­ga ze sce­ny, aby we wnę­trzu do­mo­stwa po­ra­cho­wać się ze swo­im nie­szczę­ściem, z tym, że przej­rzał już do głę­bi ot­chłań swe­go upad­ku i klę­ski. Po stop­niach co­raz więk­sze­go po­ni­że­nia i przez cier­nie i gło­gi co­raz bar­dziej krwa­wią­ce do­pro­wa­dził po­eta swe­go bo­ha­te­ra z wy­żyn tro­nu do nę­dzy i po­zna­nia sie­bie, naj­więk­sze­go i naj­trud­niej­sze­go ana­gno­ri­smos, ja­ki wid­nie­je na kar­tach grec­kie­go dra­ma­tu.

I przej­rzał na­wet wresz­cie ten chór, któ­re­mu wdzięcz­ność wo­bec Edy­pa za­my­ka­ła do­tąd oczy na rze­czy­wi­stość. Przej­rzał tak da­le­ce, że wo­bec te­go upad­ku prze­stał wie­rzyć w moż­li­wość szczę­ścia na zie­mi. Po­nu­rym Mi­se­re­re nad mar­no­ścią ży­cia i zni­ko­mo­ścią chwa­ły i po­wo­dze­nia wy­brzmie­wa pieśń chó­ru, pła­czą­ca nad ludz­ko­ści i Edy­pa nie­szczę­ściem (czwar­ty sta­si­mon, w. 1139-1178).

Od w. 1179 na­stę­pu­je exo­dos