9,99 zł
Księżniczka Stella Constantinides nie zamierza rezygnować ze swojego szczęścia w imię obowiązków. Gdy dowiaduje się, że ma poślubić Kostasa Laskosa, którego obwinia o śmierć brata, zamierza uciec. Jednak Kostas odnajduje ją i stara się przekonać, że ich małżeństwo jest jedynym rozwiązaniem. Stella zgadza się wyjść za Kostasa, przekonana, że odtąd już zawsze będzie nieszczęśliwa…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 144
Tłumaczenie:
Tak zatem smakowała wolność.
Księżniczka Styliani Constantinides, czy też Stella, jak ją nazywano od urodzenia, łyknęła egzotycznego koktajlu, czując na języku gorycz i jednocześnie słodycz; po chwili, gdy trunek spłynął do żołądka, ogarnęła ją błogość.
Słodycz i gorycz – doskonałe połączenie w tej konkretnej chwili, gdy siedziała w maleńkim barze swej przyjaciółki Jessie na zachodnim wybrzeżu Barbadosu, daleko od domu w Akathinii, i zastanawiała się na swoją przyszłością.
Słodycz, zważywszy na przemęczenie z powodu publicznych występów minionego roku i pracy polegającej na zasiadaniu w zarządach dwóch międzynarodowych organizacji młodzieżowych. Gorycz, zważywszy na to, że jej brat Nik oskarżył ją o ucieczkę od pewnej palącej kwestii.
Jakby każde wcześniejsze poświęcenie nic nie znaczyło…
‒ I jak? – Potężnie zbudowany barman wsparł się przedramionami o marmurowy kontuar i uniósł ciemne brwi.
‒ W sam raz.
Uśmiechnęła się do niego i był to pierwszy szczery uśmiech od miesięcy. Barman uniósł kciuk i poszedł obsłużyć następnego gościa.
Obejmując palcami smukły kieliszek, przyglądała się opalizującym barwom drinka w światłach plażowego baru. Nie zgadzała się ze swoim bratem i królem w jednej osobie. Wcale nie uciekała, tylko mówiła zdecydowanie „nie”. Mogła wyrzec się swych dziecięcych marzeń i poświęcić dla kraju ukochaną wolność, ale ostatnia prośba brata była niesłychana.
Nie zamierzała ulegać.
Wciągając w płuca słone morskie powietrze, poczuła odprężenie, jakby rozluźniał się w niej wewnętrzny węzeł, który uwierał ją od tygodni.
Kiedy to ostatnim razem miała wrażenie, że oddycha swobodnie? Że sprawuje nad wszystkim kontrolę? Że szaleństwo, które przywiodło ją do tego karaibskiego raju, to jedynie irytujący koszmar, i że wystarczy kupić bilet na samolot i, wykorzystując doświadczenie, umknąć ochronie?
Uśmiechnęła się, przypominając sobie, jak przekonała Dariusa, swojego ochroniarza, żeby jej pozwolił opuścić królewską siedzibę; dała mu do zrozumienia, że ma randkę z mężczyzną – w sytuacji, gdy była to ostatnia rzecz, jakiej pragnęła – a ten twardy zawodowiec zaczerwienił się tylko, a potem konwojował ją z pałacu. Bez trudu weszła na pokład samolotu w podkoszulku z emblematem Harvardu i w ciemnych okularach, by uciec z raju śródziemnomorskiej wyspy.
Na tym wszystkim kładła się jedynie cieniem wiadomość, którą przesłał jej Nik. Poinformowała go wcześniej, że wszystko jest w porządku i że potrzebuje czasu, żeby pomyśleć. Jego bezceremonialna i karcąca odpowiedź sprawiła, że wyłączyła telefon.
Mógłby ją oczywiście znaleźć, gdyby chciał. Była jednak pewna, że nie zrobi tego. Niegdyś równie buntowniczy jak ona, wiedział, co oznacza podcięcie skrzydeł. Sam zdobył się na najwyższe poświęcenie, wyrzekając się życia w ukochanym Nowym Jorku i przejmując tron po swoim bracie Athamosie, który zginął w wypadku samochodowym. Pozwalał jej uporać się ze sobą i swoimi wątpliwościami. Jeśli jeszcze w ogóle wiedziała, kim naprawdę jest.
‒ Podać menu? – spytał barman.
‒ Proszę.
Nie czaili się w pobliżu paparazzi, nie była Dariusa, który obserwowałby ją z odległości trzech metrów; nikt nie wiedział, kim jest ta kobieta w dżinsach, podkoszulku i okularach przeciwsłonecznych. Mogła spokojnie zjeść przy stoliku na patio i rozkoszować się wspaniałym zachodem słońca.
‒ Podobno kalmary są znakomite – dobiegł ją z prawej strony niski głos.
Zastygła na widok mężczyzny, który usiadł na stołku obok niej, i doznała wrażenia nierzeczywistości. Wydawało się to niemożliwe, a jednak ten głos o lekkim zachodnim akcencie i głęboko męskim tonie mógł należeć tylko do jednego człowieka.
Naprężyła mięśnie w niemym proteście, gdy poczuła jego zmysłowy zapach. Miała ochotę uciec, nigdy jednak nie była tchórzliwa, więc spojrzała bez wahania na króla Carnelii.
Wysoki i muskularny, robił ogromne wrażenie samą swoją cielesnością; niemal nią zastraszał. Jednak w przypadku kobiety jeszcze groźniejsza była kryjąca ową fizyczną siłę ogłada, która zawsze odróżniała go od jego brutalnego i nieokiełznanego ojca i która kiedyś kazała wierzyć Stelli, że jest inny.
Kostas Laskos uniósł dłoń, by zwrócić uwagę barmana, co było zbędne, zważywszy na ogólne zainteresowanie, jakie wzbudzał – u kobiet uderzającą twarzą o jastrzębim profilu i krótko przyciętymi włosami, u mężczyzn groźnym wyglądem, którego nie należy lekceważyć.
‒ Najstarszy rum Mount Gay, jaki macie – nakazał król.
Poczuła gwałtowny skurcz żołądka, o jaki mógł ją przyprawić tylko ten mężczyzna. Oszałamiający, jak ostatnim razem, kiedy go widziała, w galowym mundurze podczas balu z okazji święta niepodległości Akathinii, i tego wieczoru, w dżinsach i koszuli z podwiniętymi rękawami; przykuwał uwagę tak samo jak olśniewający zachód słońca na zewnątrz – niebywale piękny twór natury.
Spojrzała na jego długie mocne palce. Miał niebezpieczne dłonie – mogły złamać czyjś kark z taką samą łatwością, z jaką złamały jej osiemnastoletnie serce. Dłonie, które uwodziły z taką wprawą, że kobiety ustawiały się do niego w kolejce. On jednak odtrącił ją brutalnie.
Przygryzła wargę, próbując oprzeć się wrażeniu, jakie na niej robił. Pocałował ją kiedyś tymi zmysłowymi ustami, by ją pocieszyć, kiedy jej marzenia legły w gruzach. Zdarł z niej osłonę niewinności, pokazał, czym jest prawdziwy ogień, a potem odszedł, kpiąc sobie z jej nastoletniego idealizmu.
Nienawidziła go.
Obserwował ją, analizując każdą reakcję w ten typowy dla siebie groźny sposób. Czuła w uszach łoskot krwi.
‒ Czy nie powinieneś być teraz w kraju i rządzić bandą zbirów? Skończyło ci się paliwo do twojego odrzutowca?
Uniósł kącik ust.
‒ Wiesz, dlaczego tu jestem.
Odstawiła gwałtownym ruchem kieliszek.
‒ No cóż, możesz zatankować i wracać. Przekazałam Nikowi swoją odpowiedź. Nie wyjdę za ciebie, nawet gdybyś zaoferował mi posag w wysokości stu miliardów euro.
‒ Myślę, że źle zrozumiałaś.
‒ Myślę, że nie. Jestem nagrodą w tym scenariuszu, prawda? Bo inaczej nie poleciałbyś na drugi koniec świata, żeby mnie nękać.
‒ Nie musiałbym tego robić, gdybyś dała mi czas, o który prosiłem.
‒ Odrzuciłam to, co było w ofercie.
Błysnęły mu oczy.
‒ Skąd wiesz, czego nie chcesz, skoro nawet nie zapoznałaś się z tą ofertą?
‒ Pomyślmy… hm. Mąż barbarzyńca, życie w siedzibie wroga, związek z człowiekiem, który nie miał nawet odwagi powstrzymać swojego ojca, kiedy ten próbował przejąć Akathinię? Nie, dziękuję bardzo.
Zacisnął szczęki.
‒ Uważaj, Stello. Nie znasz wszystkich faktów.
‒ Jest o półtora roku za późno. Już mi nie zależy. – Zsunęła się ze stołka. – Wracaj do domu, Kostasie.
‒ Siadaj. – Słowo to miało w sobie groźną nutę. – Bądź tak dobra i mnie wysłuchaj. Nie czas na dziecięce fochy.
Zwracali na siebie uwagę innych gości. Jessie, która nakrywała do stolika, też popatrzyła na tego mężczyznę szeroko otwartymi oczami. Stella machnęła do niej uspokajająco i usiadła; nie chciała robić sceny i zdemaskować się przy okazji – jedynie z powodu władczego tonu w głosie króla.
Wlepił w nią wzrok.
‒ Zjedz ze mną kolację. Wysłuchaj tego, co mam do powiedzenia. Zaakceptuję każdą decyzję, jaką podejmiesz. Obiecuję.
Zaakceptuje każdą jej decyzję? Zawsze był taki arogancki? Była w nim naprawdę tak ślepo zakochana, że robiła z siebie kompletną idiotkę?
‒ Masz rację. Należało już dawno porozmawiać. Może zamówisz butelkę dobrego bordeaux i znajdziesz stolik, a potem przedyskutujemy wszystko przy kolacji jak dwoje cywilizowanych ludzi? – Zsunęła się ze stołka i ruszyła w stronę umywalni.
Kostas wiedział od razu, że Stella nie wróci. Znał ją, i to od dzieciństwa, kiedy rodziny królewskie Akathinii i Carnelii spotykały się podczas oficjalnych uroczystości. Jego ród cieszył się wówczas pewnym szacunkiem; dyktatorskie skłonności ojca nie ujawniały się tak bardzo.
Patrzył, jak Stella wyrasta z atrakcyjnej nastolatki na pełną wigoru, często krnąbrną młodą kobietę, która lekceważy zasady. Jednak w ciągu kilku ostatnich lat księżniczka Akathinii przerodziła się w szanowaną filantropkę, a buntowniczy rys jej charakteru złagodniał.
I Kostas był z tego powodu zadowolony. Zawsze szanował jej wolę; pociągała go jej siła charakteru, cecha, której oczekiwał od żony zdolnej dokonać wraz z nim niezwykłych rzeczy – zmienić samą strukturę narodu, który niebywale cierpiał. Nieliczne kobiety miałyby odwagę przyjąć takie wyzwanie. Stella miała ją od urodzenia.
Odszukał właścicielkę baru, zamówił dyskretny stolik, potem wszedł do środka i oparł się o ścianę naprzeciwko umywalni. Po chwili ukazała się Stella i ruszyła wprost do wyjścia.
‒ Pomyślałem, że zaprowadzę cię do stolika. Co powiesz na Chateau Margaux?
Zmrużyła oczy, potem otworzyła je szerzej.
‒ Cudownie – oznajmiła i skierowała się do restauracji.
Ruszył za nią, czując rozbawienie i przyglądając się jej pośladkom, niemal doskonałym w obcisłych dżinsach. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio czuł się tak pobudzony, tak spragniony życia, którego smak utracił. Pomyślał, że Stella pomoże mu go odzyskać.
Zaprowadził ją do stolika i odsunął krzesło. Celowo musnął palcami jej ramiona, a ona drgnęła. Doznał głębokiej satysfakcji. Chciała, by wszystko sprowadzało się do nienawiści, ale wiedział, że jest inaczej.
Skupił uwagę na siedzącej naprzeciwko kobiecie, kiedy kelner otwierał butelkę Bordeaux. Bez makijażu, z włosami zebranymi w kucyk, te śmiałe mocne rysy twarzy stanowiły wyzwanie same w sobie. Nie były klasycznie piękne, ale z niebieskimi oczami i blond włosami tworzyły niezapomniany obraz.
Podczas gdy każda kobieta zamieniała się w niewyraźną replikę kolejnej, Stella pozostawała nieodmiennie wyjątkowa. Nie dało się jej z nikim porównać. Oparł się jej w wieku dwudziestu trzech lat, okazując niebywałą siłę woli. Z trudem.
Kelner postawił butelkę na stole i oddalił się, a Kostas splótł palce i postanowił poruszyć niebezpieczny temat.
‒ Przykro mi z powodu Athamosa. Wiem, jak bardzo go kochałaś. Rozumiem smutek, jaki przeżyłaś razem z bliskimi.
‒ Naprawdę? – Wlepiła w niego spojrzenie tych niezwykłych niebieskich oczu. – Nie sądzę, byś to rozumiał, bo ty żyjesz, Kostasie, a Athamos jest martwy.
Spodziewał się tego ciosu. Zasłużył na niego. Od tamtej nocy, kiedy zginął Athamos, pragnął cofnąć czas i zwrócić brata Stelli – następcę tronu Akathinii – jego rodzinie. Nie mógł tego jednak uczynić. Wiedział, że wydarzenia tamtej nocy już zawsze będą go prześladować niczym koszmar. Że będą przypomnieniem jego skaz. Mógł tylko wybaczyć sobie własne błędy i żyć dalej, zanim zniszczyłby samego siebie. Naród pokładał w nim nadzieję.
Nie uciekł przed jej zimnym spojrzeniem.
‒ Był moim przyjacielem i jednocześnie rywalem, wiesz o tym. Nasza więź była skomplikowana. Muszę wziąć odpowiedzialność za to, co się stało, ale obaj zgodziliśmy się na ten wyścig. Obaj podjęliśmy złą decyzję.
W jej lodowatych oczach pojawił się ogień.
‒ Tak, ale to ty byłeś prowodyrem. Słyszałam te legendarne opowieści o waszej rywalizacji w szkole lotniczej. Namawiałeś go, aż obaj ulegliście tej obsesji zwycięstwa. Ale tamtej nocy nie walczyliście o punkty, tylko igraliście z życiem. Jak mogę ci wybaczyć, skoro wiedziałeś, że Athamos podąża za tobą w tym twoim samobójczym pędzie?
‒ Bo musisz – warknął. – Bo gorycz niczego nie rozwiąże. Nie mogę przywrócić go do życia. Musisz mi wybaczyć, byśmy mogli podążać dalej.
‒ Za późno na wybaczenie.
Dotknął jej dłoni, ale cofnęła ją, patrząc na niego gniewnie.
‒ Dlaczego nie przyszedłeś do nas i nie wyjaśniłeś, co się stało? Dlaczego nie uwolniłeś nas od niepewności? Co ci stało na przeszkodzie?
‒ Należało to zrobić. – Zamknął oczy, szukając odpowiednich słów. – To, co się wtedy stało, wstrząsnęło mną. Potrzebowałem czasu, by wszystko przetrawić. Pozbierać się…
‒ I było to ważniejsze niż cenny pokój i demokracja, które teraz głosisz? Kiedy ty próbowałeś się pozbierać, my żyliśmy w strachu, że twój ojciec zaanektuje Akathinię. Jak mogłeś mu się nie sprzeciwić?
Zacisnął palce na brzegu stołu.
‒ Mój ojciec był królem. Pomijając próbę jego obalenia i buntu przeciwko własnemu rodowi, mogłem tylko przemawiać mu do rozsądku. Na próżno. Tracił władze umysłowe, cierpiał na demencję. Musiałem zaczekać, dopóki nie przejmę nad wszystkim kontroli.
‒ Więc zdecydowałeś się na dobrowolne wygnanie?
‒ Pojechałem do Tybetu.
‒ Do Tybetu? – Zrobiła wielkie oczy. – Żyłeś pośród mnichów?
‒ Coś w tym rodzaju.
Przyglądała mu się, jakby podejrzewając, że żartuje.
‒ Czy ta podróż zapewniła ci wybaczenie, którego pragnąłeś? Rozgrzeszenie? A może szukałeś spokoju? Bóg jeden wie, że go nam brakowało. Nie mieliśmy nawet kogo pochować.
‒ Dosyć, Stello.
‒ Bo co? Nie jestem twoją poddaną, Kostasie. Nie możesz przylecieć tutaj, zakłócać mi pierwszych od lat wakacji i rozkazywać niczym dyktator, jakim uwielbiał być twój ojciec. To ty stąpasz teraz po bardzo cienkim lodzie.
Wiedział o tym.
‒ Powiedz mi, jak mam to naprawić – rzucił gniewnie. – Wiesz, że to konieczne.
Zjawił się kelner, żeby nalać wino. Potem spojrzał na nich i oddalił się pospiesznie. Stella upiła łyk trunku i spojrzała na Kostatsa.
‒ Co się stało tamtej nocy? Dlaczego się ścigaliście?
Poczuł, że serce wali mu jak młotem. Każdy, najdrobniejszy nawet fragment tamtej nocy wciąż tkwił w jego pamięci. Obiecał sobie kiedyś, że nigdy więcej do tego nie wróci, ale gdyby tego nie zrobił, Stella odeszłaby raz na zawsze. Wiedział o tym.
‒ Poznaliśmy pewną kobietę z Carnelii, Cassandrę Liatos. Obaj coś do niej czuliśmy. Była rozdarta, tak jak my. Postanowiliśmy to rozstrzygnąć, ścigając się samochodami po górach… zwycięzca miał dostać dziewczynę.
‒ Urządziliście sobie wyścig, a nagrodą była kobieta?
‒ Nie jest to chyba trafne porównanie. Jeden z nas miał się wycofać. Cassandra nie potrafiła się zdecydować, więc ją wyręczyliśmy.
‒ Zatem była jedynie pionkiem w grze dwóch przyszłych królów. – Pokręciła z niedowierzaniem głową. – To niepodobne do mojego brata. Nie traktował kobiet jak przedmioty. Co w niego wtedy wstąpiło?
Uciekł przed jej spojrzeniem.
‒ To nie była noc rozsądku.
‒ Nie, to była noc śmierci. – Chrapliwy ton jej głosu sprawił, że znów na nią spojrzał. – Co się teraz dzieje z Cassandrą? Zostałeś z nią?
‒ Nie. Okazało się to… niemożliwe.
Stella popatrzyła na ciemnopomarańczowy zachód słońca, a on, wsłuchując się w jej powolny oddech, wiedział, że próbuje nad sobą zapanować. Kiedy znów na niego spojrzała, dostrzegł w niej lodowatą pewność siebie.
‒ Skończyłeś? Bo jeśli sądzisz, że po tym wszystkim, co właśnie usłyszałam, wyjdę za ciebie – jako twój kolejny pionek – to chyba oszalałeś.
Pochylił się.
‒ To był błąd. I będę za niego płacił do końca życia. Proponuję ci partnerstwo i nie zamierzam niczego ci narzucać. Proponuję szansę odbudowania pokoju i demokracji na Morzu Jońskim. Zabliźnienie ran, których wszyscy doznaliśmy.
Wykrzywiła ironicznie usta.
‒ Więc mam cię ocalić po tym wszystkim, co zrobiłeś? Mam się stać symbolem, który będziesz wykorzystywał w jakiejś akcji promocyjnej, której celem jest przywrócenie wiarygodności Carnelii?
Jej wrogość go zaszokowała.
‒ Kiedy to stałaś się taka cyniczna? Taka niewyrozumiała? Gdzie kobieta, która była gotowa walczyć o lepszy świat?
‒ Walczę o lepszy świat. Robię to każdego dnia dzięki swojej pracy. To ty się zagubiłeś. Nie jesteś człowiekiem, którego kiedyś znałam. Tamten walczyłby zaciekle ze swoim ojcem. Nie uciekłby.
‒ Masz rację – przyznał z goryczą. – Nie jestem tym samym człowiekiem. Jestem realistą, nie idealistą. To jedyne, co może uratować mój kraj przed chaosem.
Popatrzyła na niego.
‒ I jak zamierzasz tego dokonać? Jak zamierzasz ocalić Carnelię?
‒ Ojciec sprawił, że monarchia cieszy się najniższym poparciem w historii. Chcę jesienią ogłosić wybory, żeby wprowadzić w kraju monarchię konstytucyjną. Istnieje jednak ryzyko, że wcześniej władzę przejmie junta wojskowa, która popierała mojego ojca. Jeśli mnie poślubisz, a Akathinia i Carnelia złączą się w symbolicznym sojuszu, będzie to zapowiedź przyszłości, jaką mogę zapewnić swojemu narodowi, jeśli zechce wykorzystać tę szansę. Wizja pokoju i wolności.
‒ Prosisz, żebym cię poślubiła i wkroczyła do siedziby wroga, gdzie wojskowi mogą w każdej chwili objąć władzę, i żebym zmieniała wraz z tobą kraj i rząd?
‒ Tak. Masz w sobie odwagę i siłę. Pomożesz mi tworzyć przyszłość, na jaką Carnelia zasługuje.
‒ A ja? – spytała z błyskiem w oku. – Mam złożyć swoje szczęście na ołtarzu, tak jak wszystko inne? W imię obowiązku poślubić człowieka, którego nie znoszę?
‒ Nie darzysz mnie nienawiścią. Powiedziałaś mi kiedyś, że marzysz, by stać się obrończynią praw ludzkich, dokonać wielkiej zmiany. Będąc moją królową, zdołasz to osiągnąć. Zmienisz bieg historii, dasz szczęście ludziom, którzy dość wycierpieli. Chcesz mi powiedzieć, że nie warto tego zrobić?
‒ Wyciągnąłeś swoją kartę atutową, co, Kostasie? Teraz wiem, że jesteś naprawdę zdesperowany.
‒ To nie jest karta atutowa. Dowiedliśmy już, że dobrze nam ze sobą.
Poczuła na szyi i policzkach gorący rumieniec.
‒ To było dziesięć lat temu… tylko pocałunek.
‒ I to jaki. Wystarczył, żebyś wskoczyła mi do łóżka w skąpej bieliźnie i czekała na mnie aż do pierwszej nad ranem, podczas gdy wszyscy myśleli, że zachorowałaś.
Parsknęła.
‒ Ale z ciebie dżentelmen.
‒ Właśnie dlatego kazałem ci wtedy odejść. Byłaś młodszą siostrą Athamosa, Stello. Miałaś osiemnaście lat, a ja byłem synem dyktatora. To, że cię pocałowałem, stanowiło szczyt głupoty, bo wiedziałem, że stawiasz mnie na piedestale. Próbowałem to zakończyć, ale nie chciałaś mnie słuchać. Czasem okrucieństwo jest dobrocią w swej najpierwotniejszej formie.
Spojrzała na niego szafirowymi oczami.
‒ Więc trzeba było oszczędzić mi tego żałosnego pocałunku.
‒ Ta sprawa między nami była o wiele bardziej skomplikowana. Wiesz o tym.
Kiedy rodzice się nie zgodzili, by poszła na harwardzki wydział prawa, gdzie studiował Nik, była zdruzgotana. Jej marzenie obróciło się w pył. To on nie był przygotowany na tę chemię, jaka się między nimi gwałtownie pojawiła.
‒ Wolałabyś, żebym cię wziął? – Wytrzymał jej gniewne spojrzenie. – Złamał ci serce?
‒ Nie – fuknęła poirytowana. – Wyświadczyłeś mi przysługę. A teraz, skoro udowodniłeś, że jesteś pozbawionym serca wrednym typem, którego nigdy bym nie poślubiła, nasza rozmowa dobiegła końca.
Wstała gwałtownie i chwyciła torebkę.
‒ Łamiesz naszą umowę? – spytał.
‒ Miałam cię tylko wysłuchać. Straciłam nagle apetyt.
Wstał, wyjął portfel i wyciągnął kartę zbliżeniową umożliwiającą dostęp do mariny, w której się zatrzymał. Drgnęła, kiedy wsunął ją do kieszeni jej spodni.
‒ Nie kieruj się nienawiścią do mnie. Podejmij decyzję w imię tego, w co wierzysz. W imię Akathinii. Jeśli nie powstrzyma się wojskowych, postarają się dokończyć to, co zaczęli w zeszłym roku, przejmując wasz statek. Będą ofiary. – Zauważył, że spuściła głowę, wyraźnie wzburzona. – Znam cię. Postąpisz słusznie.
‒ Nie znasz mnie. – Coś zapaliło się w jej błękitnych oczach. – Nic o mnie nie wiesz.
Tytuł oryginału: Marrying Her Royal Enemy
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2016
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Hanna Lachowska
© 2016 by Jennifer Hayward
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2017
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-3407-8
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.