9,99 zł
Włoski biznesmen Lorenzo Ricci dowiaduje się, że jego rozwód z Angeliną został dwa lata temu nieprawidłowo przeprowadzony. Lorenzo postanawia poinformować o tym żonę, która właśnie wydaje głośne na cały Manhattan przyjęcie zaręczynowe. Angelina żąda, by Lorenzo jak najszybciej naprawił błąd, bo za trzy tygodnie zamierza wyjść za mąż, jednak jemu przychodzi do głowy inna myśl. Może to nie przypadek, że się nie rozwiedli?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 147
Tłumaczenie:
‒ Proszę pana.
Lorenzo Ricci włożył telefon do kieszeni i przyspieszył, udając, że nie zauważa podążającego za nim w holu korpulentnego, łysego prawnika w średnim wieku. Był dopiero od piętnastu minut z powrotem na amerykańskiej ziemi i nie miał najmniejszej ochoty omawiać teraz warunków skomplikowanej umowy kupna, w sprawie której prowadził negocjacje już od dłuższego czasu.
Tego męczącego zadania mógłby się podjąć dopiero następnego dnia po tym, jak po kilku kieliszkach ulubionej whisky i gorącym prysznicu wyśpi się porządnie w pościeli z egipskiej bawełny, przygotowanej mu przez gosposię w wielkim wygodnym łóżku.
‒ Proszę pana!
Zatrzymał się w końcu i odwrócił do człowieka, który usiłował go dogonić i wyglądał teraz zupełnie inaczej niż w sali posiedzeń, gdzie zwykle przypominał pitbulla, a teraz wydawał się jego przeciwieństwem.
‒ Byłem w podróży przez szesnaście godzin, Cristopher. Jestem zmęczony, w podłym nastroju i chce mi się spać. Lepiej będzie, jak porozmawiamy jutro, uwierz mi.
‒ Nie mogę czekać. – Napięcie w głosie prawnika przyciągnęło uwagę Lorenza. Jego doradca prawny jeszcze nigdy nie wydawał się tak zdenerwowany. – Zabiorę panu tylko pięć minut.
Wzdychając ciężko i myśląc jedynie o położeniu się do łóżka, Lorenzo wskazał w stronę swojego gabinetu.
‒ No dobrze, ale nie więcej.
Cristopher podążył za nim do eleganckiego biura zespołu kierowniczego firmy Ricci International. Gillian, wyjątkowo sprawna osobista sekretarka Lorenza, spojrzała na szefa z wyraźnym zmęczeniem.
‒ Idź do domu – polecił jej. – Jutro rano się wszystkim zajmiemy.
Podziękowała i zaczęła zbierać swoje rzeczy. Cristopher wszedł za Lorenzem do gabinetu i stanął przed biurkiem, gdy ten położył teczkę obok, i zrzucił z siebie marynarkę, czując narastający niepokój. Jego prawnik nigdy dotąd się tak nie zachowywał.
Z zajmującego całą ścianę okna rozciągał się wspaniały widok na Manhattan, połyskujący na niebiesko w mroku. Codzienne podziwianie takich krajobrazów należało do przyjemności dyrektora naczelnego międzynarodowej włoskiej firmy rodzinnej, niegdyś zakładu przewozowego, który Lorenzo rozbudował w konglomerat różnych sieci, obejmujących hotele, statki wycieczkowe oraz agencje nieruchomości. Uwielbiał ten widok, ale tego wieczoru ze zmęczenia ledwie go dostrzegał.
Odwrócił się, opierając o szybę, i skrzyżował ręce na piersi.
‒ No to mów, o co chodzi.
Prawnik poprawił okulary w złotej oprawce i nerwowo oblizał wargi.
‒ Mamy... pewien problem, a właściwie błąd, który trzeba naprawić.
‒ W naszej umowie?
‒ Nie. Chodzi o sprawę osobistą.
Lorenzo skupił wzrok.
‒ Nie po to tutaj przyszedłem, żeby zadawać dziesiątki pytań, Cris. Streszczaj się, proszę.
‒ Kancelaria prawna zajmująca się pańskim rozwodem popełniła błąd w dokumentach. A właściwie coś przeoczyła...
‒ Co takiego?
‒ Zapomnieli wypełnić jeden z punktów.
‒ Rozwiodłem się z żoną dwa lata temu.
‒ Tak, ale widzi pan... Tak naprawdę się pan nie rozwiódł. To znaczy w sensie formalnym, ponieważ dokumenty zostały źle wypełnione.
‒ O czym ty mówisz? – Lorenzo wypowiedział to pytanie powoli, z trudem zbierając myśli.
‒ Wciąż jest pan mężem Angeliny – wymamrotał Cristopher. – Adwokat, który prowadził sprawę rozwodową, miał wtedy mnóstwo zleceń. Myślał, że poprosił swojego pracownika o wypełnienie dokumentów. Był tego pewien do czasu, kiedy zajrzeliśmy do nich po tej naszej ostatniej rozmowie.
Gdy stało się jasne, że Angie nie zamierza wziąć ani grosza z alimentów, jakie dawał jej co miesiąc.
‒ Moja była żona ogłosiła w tym tygodniu swoje zaręczyny. Z innym mężczyzną...
Prawnik przyłożył rękę do skroni.
‒ Tak... Czytałem o tym w gazecie. Dlatego właśnie chciałem z panem porozmawiać. Mamy dość skomplikowaną sytuację.
‒ Skomplikowaną? – Lorenzo podniósł głos. – Ile płacimy tej firmie za godzinę? Setki dolarów? Tysiące? Po to, żeby nie popełniali takich błędów.
‒ Tak, to niedopuszczalne, ale się zdarzyło.
Cristopher skulił ramiona, czekając na reprymendę, Lorenzo jednak ucichł. Przyjęcie do wiadomości faktu, że jego krótkotrwałe nieudane małżeństwo, tak niechlubnie zakończone, w rzeczywistości nie zostało prawnie rozwiązane, było zbyt trudne, zwłaszcza w powiązaniu z informacją, jaką otrzymał tego dnia od ojca.
Policzył w myślach do dziesięciu, opanowując złość. Takie problemy z pewnością nie były mu potrzebne w chwili prowadzenia negocjacji w sprawie najważniejszej transakcji w życiu.
‒ Jak można to naprawić? – spytał lodowatym tonem.
Cristopher rozłożył ręce.
‒ Nie ma szybkiego rozwiązania. Możemy liczyć na przyspieszenie procesu, ale to i tak zajmie całe miesiące... To oznacza... że musi pan...
‒ Powiedzieć byłej żonie, że nie może ponownie wyjść za mąż, bo popełni bigamię?
Prawnik potarł ręką czoło.
‒ Tak – odparł niepewnie.
A to nie będzie zabawne, ponieważ Angelina zamierzała świętować swoje zaręczyny następnego dnia na hucznym przyjęciu, o którym głośno było w całym Nowym Jorku.
Lorenzo odwrócił się z powrotem do okna, czując, jak krew pulsuje mu w skroniach. Zaskoczyło go, jak bardzo myśl o jej ślubie z innym mężczyzną go odstręcza, choć wiele razy sobie wmawiał, że jeśli już nigdy jej nie zobaczy, to dobrze. Wciąż jednak nie potrafił o niej zapomnieć i nawiedzała go w myślach za każdym razem, gdy próbował zaciągnąć do łóżka inną kobietę.
Rozmowa z ojcem, którą odbył przed wyjazdem z Mediolanu, powracała we wspomnieniach, wydając mu się jakimś okrutnym żartem, gdyby nie to, że była całkiem poważna. Prezes firmy Ricci International utkwił w nim spojrzenie przenikliwych jasnoniebieskich oczu i oznajmił:
‒ Twój brat Franco nie może spłodzić dziecka, co oznacza, że ty powinieneś się postarać o dziedzica, Lorenzo, i to jak najszybciej.
Czyżby więc miał ożenić się ponownie? Nigdy. Zwłaszcza że, jak się teraz okazało, wciąż jest żonaty. Z kobietą, która od niego odeszła, twierdząc, że nie jest zdolny do miłości.
‒ Proszę pana?
Odwrócił się, otrząsając z zamyślenia.
‒ Czy masz dla mnie jeszcze jakieś inne sensacyjne wiadomości?
‒ Nie. Jeśli chodzi o umowę, to na tę chwilę wszystko w porządku. Negocjujemy jeszcze w sprawie kilku drobnych punktów i trzeba omówić parę niejasnych kwestii z panem Bavaro, ale poza tym jesteśmy na dobrej drodze.
‒ Bene. – Lorenzo wskazał w stronę drzwi. – Idź już. Zajmę się Angie.
Prawnik skinął głową.
‒ Czy mam przygotować dokumenty i zacząć wyjaśniać tę sprawę?
‒ Nie.
Cristopher spojrzał na niego z osłupieniem.
‒ Jak to?
‒ Powiedziałem, żebyś już poszedł.
Prawnik zamknął za sobą drzwi, a Lorenzo podszedł do barku i nalał sobie whisky. Zbliżając się ponownie do okna, uniósł szklankę do ust i się napił. Trunek rozgrzał go od środka i zaczął powoli rozluźniać napięcie, jakie Lorenzo czuł od chwili, kiedy w jednej z gazet przeczytał, że jego była żona... a właściwie obecna, jak się teraz okazało, zamierza poślubić znanego prawnika z Manhattanu.
Dotąd nie dopuszczał do siebie myśli, jak mocno go to zabolało. Angie doprowadziła do zakończenia małżeństwa, które tak bardzo się zepsuło, że nikt nie chciałby w nim pozostać. Czemu więc ta kobieta wciąż go tak obchodzi? Dlaczego nadal odczuwał gniew, pożerający go od środka?
Czemu nie poprosił Crisa o przygotowanie dokumentów rozwodowych? Zakończenie czegoś, co powinno się zakończyć już dwa lata wcześniej?
Popijając whisky, długo spoglądał przez okno na noc zapadającą nad Manhattanem. Zastanawiał się też nad swoją powinnością wobec rodu Riccich i umową kupna wartą piętnaście miliardów dolarów, leżącą teraz na biurku... Wymagającą jego pełnej uwagi. Jeśli doprowadzi ją do końca, zdobędzie sieć najbardziej luksusowych hoteli na świecie.
Rozwiązanie tej trudnej sytuacji, jakie przyszło mu do głowy, wydało się zdumiewająco jasne i proste.
Dlaczego w tej sali tak trudno oddychać?
Angie wzięła od barmana kieliszek szampana. Oparła się plecami o oświetlony szklany blat i przyglądała się ludziom w wieczorowych strojach, kłębiącym się w eleganckiej galerii sztuki. Migotliwe światło staroświeckich żyrandoli padało na błyszczącą podłogę z czarnego marmuru, a specjalne reflektory oświetlały wspaniałe dzieła wiszące na ścianach. Była to idealna, wyszukana sceneria na przyjęcie zaręczynowe Angie z Byronem, jakie sobie wymarzyli przed nadchodzącym ślubem. Dlaczego więc miała wrażenie, że brakuje jej powietrza? Nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego odczuwa dziwny niepokój.
Powinna przecież skakać do góry z radości. Miała świetną pracę, gdzie zajmowała się projektowaniem modnej biżuterii, dużo swobody, której zawsze jej brakowało w domu rodzinnym Carmichaelów, oraz wspaniałego partnera, czekającego na nią teraz za kulisami. Czego więcej mogła chcieć?
Jednak wciąż jej czegoś brakowało.
Powtarzała sobie stanowczo, że nie ma to nic wspólnego z mężczyzną, z którym kiedyś wiązała nadzieje na szczęście. Ofiarował jej wszystko, po czym w następnej chwili to odebrał. Teraz wiedziała, że nie wolno się na to nabierać. Radość zamienia się w przygnębienie, to, co się wznosi, musi upaść, a w przypadku jej związku z Lorenzem – na sam dół.
Spróbowała odetchnąć głęboko. Może potrzebowała tlenu, żeby zacząć jasno myśleć. Po drugiej stronie sali dostrzegła Byrona zajętego rozmową z kolegami z pracy. Torując sobie drogę przez hałaśliwy tłum gości, obok grającego zespołu jazzowego, wyszła na klatkę schodową, prowadzącą na górne piętro, puste tego wieczoru, a następnie skierowała się w stronę niewielkiego tarasu.
Uderzyła ją fala gorącego powietrza, typowego dla letniej pory roku. Zbliżyła się balustrady, oparła się o nią łokciami i wzięła głęboki oddech. Ruch uliczny na Manhattanie, gdzie taksówki i piesi walczyli ze sobą o kawałek wolnego miejsca w ten upalny wieczór, wydał jej się tak znajomy, że podziałał kojąco. Do jej zmysłów dotarło jeszcze jedno wrażenie: zarys niepokojąco znajomej męskiej sylwetki.
Poczuła na plecach zimny dreszcz, gdy się odwróciła i zamarła na widok wysokiego, ciemnowłosego człowieka o oliwkowej cerze, ubranego w starannie uszyty garnitur. Uniosła wzrok i napotkała twarde spojrzenie piwnych oczu Lorenza. Zobaczyła wydatny nos, jednodniowy zarost i piękne, zmysłowe usta, które potrafiły w równym stopniu zapewniać rozkosz co ranić.
Przez chwilę zdawało jej się, że to przywidzenie i wcale go tam nie ma – jest wytworem jej wyobraźni i niepokoju. Fantazji, w których wyobrażała sobie, że dowiedział się o jej zaręczynach i przyszedł ją powstrzymać, powiedzieć, że wciąż mu na niej zależy, ponieważ kiedyś jej się tak wydawało.
Ogarnął ją nagły lęk. A jeśli rzeczywiście po to tu przyszedł, to co mu odpowie? Bała się, że ulegnie. Przycisnęła do piersi kieliszek z szampanem, żeby nie rozlać go drżącymi rękami. Może Lorenzo naprawdę jej pragnął, kiedy się z nią żenił. To, co działo się na początku, wydawało się magią, a nie rzeczywistością, która przejawiła się później jak mocne uderzenie w policzek. Może poślubił ją tylko po to, by zapewnić sobie dziedzica, a kiedy poroniła, stracił zainteresowanie i ją zniszczył.
Przestąpiła z nogi na nogę.
‒ Co tu robisz, Lorenzo?
Jego przystojna twarz wykrzywiła się w uśmiechu.
‒ Nie przywitasz się najpierw ze mną? Nie powiesz mi, jak dobrze wyglądam?
Zacisnęła usta.
‒ Wtargnąłeś na moje przyjęcie zaręczynowe. Nie możesz wymagać ode mnie uprzejmości. Daliśmy sobie z tym spokój już mniej więcej sześć miesięcy po ślubie.
‒ Przetrwaliśmy aż tak długo?
Zmusiła się, by na niego nie patrzeć. Nie przyjmować do wiadomości, że stał się jeszcze bardziej atrakcyjny niż kiedyś.
‒ Przepraszam, że pojawiam się jak grom z jasnego nieba, ale mam sprawę do omówienia.
‒ Sprawę? Czy nie moglibyśmy porozmawiać o niej przez telefon? – Zerknęła nerwowo na drzwi. – Czy Byron...?
‒ Nikt mnie nie widział. Zlałem się z tłumem. Ale słyszałem toasty. Bardzo wzruszające.
Spojrzała na niego z obawą.
‒ Od jak dawna tu jesteś?
‒ Wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że usidliłaś Byrona. Jest całkowicie tobą zauroczony... gotowy oddać władzę w twoje ręce. Czy to wszystko, o czym zawsze marzyłaś, Angie?
‒ Nigdy nie zamierzałam rządzić. Chciałam tylko, żeby w naszym małżeństwie panowały partnerskie zasady. Ale ty w swojej arogancji i szowinizmie nie chciałeś się na to zgodzić.
‒ A nasz przyjaciel Byron się zgadza?
‒ Owszem.
‒ A jak w łóżku? – Jego oczy błysnęły wymownie. – Czy zaspokaja twój nienasycony apetyt? Czy doprowadza cię do krzyku, kiedy obejmujesz go długimi nogami, błagając o więcej? Bo według mnie nie wygląda wystarczająco męsko, żeby mógł traktować cię w taki sposób, jak lubisz.
Zagryzła na moment dolną wargę.
‒ Nie narzekam, jeśli o to chodzi – skłamała.
‒ No to szkoda, że nic z tego nie wyjdzie.
‒ O czym ty mówisz?
‒ Okazało się, że w naszych dokumentach rozwodowych jest... pewna luka, niedopatrzenie.
‒ Jesteśmy rozwiedzeni.
‒ Też tak myślałem. Jednak kancelaria prawna, która zajmowała się naszym rozwodem, nie wypełniła dobrze dokumentów. Dowiedziałem się o tym wczoraj, kiedy poprosiłem o ich przejrzenie.
‒ Co ty wygadujesz?
‒ Wciąż jesteśmy małżeństwem, Angie.
Miała wrażenie, jakby podłoga usunęła jej się spod nóg. Chwyciła za zimną metalową barierkę, żeby się przytrzymać.
‒ Wychodzę na Byrona za trzy tygodnie... Chcemy się pobrać potajemnie.
Spojrzał na nią wyzywająco jak drapieżnik.
‒ To niemożliwe. No, chyba że chcecie popełnić bigamię.
Usiłowała zebrać myśli.
‒ Musisz coś zrobić. Naprawić tę omyłkę. To niedopatrzenie twojej kancelarii. Oni to powinni zrobić.
Wzruszył leniwie ramionami.
‒ Mogą, ale takie sprawy wloką się miesiącami.
‒ Ale ty ich znasz. Wszędzie masz jakieś kontakty... przecież możesz to przyspieszyć.
‒ Być może.
‒ Nie zamierzasz chyba wykorzystać tej sytuacji.
‒ Nie zamierzam niepotrzebnie prosić ich o przysługę.
Niepotrzebnie?
‒ Za trzy tygodnie mam ślub. Wszystko jest zaplanowane. Jak możesz mówić: „niepotrzebnie”? – Spojrzała mu w oczy. – Wciąż jesteś na mnie zły, prawda? Czy o to chodzi? Chcesz mnie ukarać za to, że od ciebie odeszłam? Na miłość boską, Lorenzo, wiedziałeś, że nasze małżeństwo jest z góry skazane na porażkę. Wiedziałeś, że nigdy nie będzie dobrze. Pozwól mi iść swoją drogą.
Zbliżył się do niej o krok.
‒ Nasze małżeństwo wcale nie było skazane na porażkę. Nie udało się, ponieważ byłaś zbyt młoda i samolubna, żeby wiedzieć, że taki związek trzeba pielęgnować. Musimy nad nim popracować, Angelino. Zamiast tego przeznaczyłaś całą swoją energię na to, żeby się buntować przeciwko temu, o co cię prosiłem. I na ignorowanie moich potrzeb.
‒ Potrzebowałeś idealnej żony pozbawionej własnego zdania. Mogłeś zatrudnić sobie do tej roli robota. Świetnie by do ciebie pasował.
‒ Nie bądź ironiczna, cara, nie jest ci z tym do twarzy. Wiesz dobrze, że cenię twój intelekt. Wiele razy dawałem ci okazję, żebyś zaangażowała się w akcje charytatywne wspierane przez firmę Riccich, ale nie wykazywałaś nimi żadnego zainteresowania. – Uniósł kieliszek. – A jeśli chodzi o wizerunek idealnej żony, to wiedziałaś, w co się pakujesz, wychodząc za mnie. Znałaś realia mojego życia.
Czy naprawdę je znała? W wieku dwudziestu dwóch lat, będąc w ciąży, zauroczona mężem, nie miała pojęcia, że zamienia jedno samotne życie na drugie. Nie wiedziała, że zamiast znaleźć wymarzoną miłość, będzie musiała zrezygnować z niezależności i marzeń o projektowaniu biżuterii, w ten sposób podążając śladem matki, która straciła głowę dla człowieka niezdolnego do miłości.
‒ Myślałam, że zrozumiesz moją potrzebę rozwijania zainteresowań, stania się kimś.
‒ Rozumiałem ją. Miałaś raczkującą firmę internetową. Pomagałem ci ją rozkręcać. Tyle że zabawa w zakładanie sklepu internetowego wymagała mnóstwa czasu, a nasze życie było dosyć intensywne.
‒ Raczej twoje życie. Nigdy nie chodziło o moje. Twoje życie było ważniejsze.
‒ To nieprawda.
‒ Ależ tak. – Kilka kropli szampana wytrysnęło z jej kieliszka, gdy poruszyła nim gwałtownie. – Chciałeś tylko, żebym trzymała się zasad, wyglądała jak należy... i ogrzewała ci łóżko. A nawet wtedy traktowałeś mnie jak swoją własność, którą możesz się bawić lub odstawić na bok zgodnie z własnymi kaprysami.
Zacisnął szczęki.
‒ Nasze życie intymne było jedyną dziedziną niewymagającą naprawy.
‒ Czyżby? Tak naprawdę nigdy nie dopuszczałeś mnie do siebie, ani w łóżku, ani poza nim. Nie jesteś zdolny do emocjonalnej bliskości.
W jego ciemnych oczach błysnęło coś, czego nie potrafiła odczytać.
‒ Masz rację, że jestem winny rozpadu naszego małżeństwa – przyznał ciszej. – Oboje ponosimy za to odpowiedzialność. Dlatego też razem możemy to naprawić.
Zaniemówiła.
‒ Co takiego?
‒ Franco nie może spłodzić dziedzica. To zadanie spada teraz na mnie. A skoro nadal jesteśmy małżeństwem, to pozostaje tylko jedna opcja.
Och, nie! Cofnęła się o krok.
‒ To jakieś szaleństwo. Chyba zwariowałeś. Przykro mi z powodu Franca, ale jestem zaręczona i zamierzam wyjść za mąż.
‒ Właśnie ci wyjaśniłem, dlaczego to niemożliwe.
‒ Lorenzo – powiedziała najbardziej rozsądnym tonem, na jaki mogła się zdobyć. – Nie dogadamy się ze sobą. Za dużo przeszliśmy. Nasze potrzeby się różnią. Znalazłam sobie miejsce w życiu, mam pracę i nie zamierzam tego porzucać.
‒ Nie proszę cię o to, żebyś zrezygnowała z pracy. Znajdziemy jakieś rozwiązanie. Ale chcę, żebyś znowu była moją żoną, to nie podlega dyskusji.
Przygryzła wargę. Kiedyś dałaby wszystko, by to od niego usłyszeć. Dowiedzieć się, że chce naprawić to, co zepsuli. W kilku pierwszych tygodniach po rozstaniu, kiedy od niego odeszła, bojąc się, że popełnia nieodwracalny błąd, właśnie to chciała usłyszeć, nic innego. Wiedziała jednak z doświadczenia, że ludzie się nie zmieniają. Nie można ich uleczyć bez względu na to, jak bardzo się ich kocha.
‒ Nie – odparła cicho – Możesz przeciągać proces rozwodowy tak długo, jak chcesz, ale chyba oszalałeś, jeśli myślisz, że tylko pstrykniesz placami, a ja zaraz wrócę do ciebie i urodzę ci dziecko. Jestem zaręczona, Lorenzo. I kocham swojego narzeczonego.
Lorenzo przyjął kłamstwo swojej pięknej żony z pewnością człowieka mającego tyle doświadczenia w odczytywaniu jej reakcji, żeby dobrze wiedzieć, co oznaczają. Kobieta nie może być naprawdę zakochana w innym i wyrażać to w taki sposób, jak czyniła to Angie: pożerając Lorenza wzrokiem. Czuł, że każdy nerw jej kształtnego ciała jest skrajnie pobudzony.
Myśl o tym, że Angie ofiaruje to ciało innemu mężczyźnie, burzyła mu krew. Podobnie poczuł się w chwili, gdy zobaczył, jak wznosi toast do narzeczonego, gdy tak naprawdę wciąż jeszcze należy do niego, do Lorenza.
Spojrzał na jej wydatne piersi pod delikatnym materiałem sukienki i poczuł podniecenie, jakiego nie doznawał od dawna. Wydało mu się to niesprawiedliwe. Zawsze tylko Angelina. Nikt inny. Z dziką satysfakcją zauważył, że na jej policzki występuje rumieniec.
‒ Myślisz pewnie, że gdybym tylko cię dotknął, zapomniałabyś o nim w jednej chwili. Dobrze wiesz, że mógłbym do tego doprowadzić. Nie da się zaprzeczyć temu, co jest między nami, Angelino. To czysta wzajemna fascynacja.
‒ Dosyć mam tej zabawy. Byron będzie mnie szukał. Lepiej idź do swoich prawników i każ im naprawić błąd, jaki popełnili, bo inaczej podam do sądu ciebie i twoją kancelarię za niekompetencję.
‒ Na początku też chciałem to zrobić. Ale potem przyszło mi do głowy, że to może być znak. Może powinniśmy dopełnić przysięgi, jaką złożyliśmy sobie trzy lata temu.
‒ Zwariowałeś. – Odwróciła się i podeszła do drzwi. – Wyjdź stąd, Lorenzo, zanim ktoś cię zobaczy.
Sprzeciw, jaki w nim wzbierał, jeszcze bardziej się nasilił. Angie odeszła od niego w najgorszym momencie jego życia, narażając go na plotki całego Manhattanu i zmuszając do poinformowania rodziny i przyjaciół o rozstaniu, a sama pojechała na wakacje na Karaiby, zostawiając ich małżeństwo w ruinie. Nie pozwoli jej na to po raz drugi.
‒ Och, ale jeszcze nie skończyłem. – Jego ciche słowa zatrzymały ją w pół kroku. – Nie sądzisz chyba, że przyszedłem tutaj bez żadnej karty przetargowej.
Odwróciła się, zaniepokojona.
‒ Carmichael Company grozi ruina – powiedział. – Tak jest od pewnego czasu. Udzieliłem twojemu ojcu już dwóch sporych pożyczek, żeby ją jakoś podtrzymał.
‒ To niemożliwe.
Lorenzo zareagował podobnie, kiedy jej ojciec zwrócił się do niego o pomoc. Wydawało mu się nie do pomyślenia, że Carmichael Company, istniejąca od ponad dwustu lat firma tekstylna, znana w całej Ameryce, schodzi teraz na samo dno.
‒ Jeśli zadasz sobie trochę trudu, żeby pojechać do domu, to się dowiesz. Teraz mnóstwo krajów produkuje nowoczesne tkaniny, międzynarodowe firmy łączą się ze sobą. Sytuacja jest trudna już od dawna.
Zbladła.
‒ Jeśli to prawda, to dlaczego pomagasz mojej rodzinie?
‒ Ponieważ jestem lojalny wobec bliskich ludzi, w odróżnieniu od ciebie. Nie uciekam przed problemami. Jak myślisz, kto wspiera twoją pracownię?
‒ Ja płacę za wynajęcie.
‒ Płacisz jedną czwartą czynszu. Ten budynek należy do mnie, Angie.
‒ Zatrudniłam agenta nieruchomości. Znalazłam to miejsce...
‒ Znalazłaś to, co chciałem, żebyś znalazła. Lepiej mi się spało, kiedy wiedziałem, że jesteś w bezpiecznej części miasta.
‒ Co sugerujesz? – spytała skonsternowana. – Że przestaniesz pomagać mojej rodzinie i wyrzucisz mnie na ulicę, jeśli nie zgodzę się do ciebie wrócić?
‒ Wolałbym to raczej traktować jako pewną formę zachęty. Powinniśmy dać naszemu małżeństwu szansę, zanim pozwolimy mu przejść do historii. Wrócisz do mnie i spróbujemy wszystko naprawić. I wyciągnę firmę Carmichaelów z tarapatów finansowych, zanim upadnie zupełnie. A więc same korzyści.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
‒ Czy naprawdę musisz mnie tak przypierać do muru?
‒ Nie postąpiłaś słusznie, odchodząc ode mnie, tesoro. Po prostu zerwałaś ze mną i uciekłaś. A więc użyję teraz wszelkich możliwych sposobów, żebyś zobaczyła to w odpowiednim świetle i do mnie wróciła.
‒ Prosiłam cię, żebyśmy poszli do psychologa. Błagałam cię o to. Próbowałam ocalić nasze małżeństwo, a dopiero potem odeszłam.
‒ Oczekiwałaś, że rozwiążemy problemy natychmiast. To nie dzieje się w taki sposób.
‒ Po co mamy znowu być razem, skoro niszczymy siebie nawzajem?
‒ Jesteśmy teraz starsi i mądrzejsi. Myślę, że tym razem nam się uda.
‒ Mylisz się, Lorenzo. Nigdy już nie będę twoją żoną.
Odwróciła się na pięcie i wyszła. Pozwolił jej odejść, ponieważ wiedział, że do niego wróci. Nigdy nie stawiał na to, czego nie mógł zdobyć.
Tytuł oryginału: A Debt Paid in the Marriage Bed
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2017
Tłumaczenie: Izabela Siwek
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Hanna Lachowska
© 2017 by Jennifer Drogell
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie Duo są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
ISBN 978-83-276-3824-3
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.