Negocjacje i fascynacje - Jennifer Hayward - ebook

Negocjacje i fascynacje ebook

Jennifer Hayward

3,5
9,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jared Stone, magnat rynku informatycznego, staje się obiektem skandalu. Tylko jedna osoba może uratować jego wizerunek, a tym samym pozycję firmy. Jest nią Bailey St John, ambitna i zdolna specjalistka od marketingu. Jared powierza Bailey kierownicze stanowisko, choć instynkt podpowiada mu, że to nie najlepszy pomysł. I nie myli się – Bailey skrywa tajemnicę, której ujawnienie grozi dużo gorszym skandalem…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 164

Oceny
3,5 (20 ocen)
5
5
6
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Jennifer Hayward

Negocjacje i fascynacje

Tłumaczenie: Maria Nowak

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Jared Stone był w znakomitym nastroju. Obudził się jeszcze przed świtem, pełen energii i gotów podjąć każde wyzwanie, jakie przyniesie nadchodzący dzień. Kiedy słońce, optymistycznie złote po nocnym deszczu, wyłoniło się zza horyzontu, był już na trasie swojego porannego joggingu. Pokonał dziesięć kilometrów krętą ścieżką wiodącą przez zagajniki i polany podmiejskiego parku krajobrazowego, niemalże bez wysiłku utrzymując równe tempo biegu, lekko przeskakując przez zwalone pnie i pewnie stawiając stopy pomiędzy wilgotnymi głazami. Potem podarował swoim mięśniom chwilę relaksu pod gorącym prysznicem, wciąż delektując się niedawnym wspomnieniem leśnej ciszy, kropli rosy lśniących na źdźbłach traw i srebrzystych chmurek własnego oddechu w rześkim, niemalże mroźnym powietrzu wczesnego poranka.

Niespełna godzinę później raźnym krokiem wmaszerował do siedziby firmy Stone Industries w centrum Saint José, podśpiewując pod nosem ‒ nieco tylko fałszywie – piosenkę, którą usłyszał w radiu, kiedy jechał przez miasto za kierownicą swojej najnowszej zabawki, hybrydowego chevroleta tahoe. Utwór We are the champions zespołu Queen idealnie współgrał ze stanem jego ducha. Jared czuł się królem życia. Przebył długą drogę, odkąd jego pierwszy wynalazek, zmajstrowany w garażu, okazał się strzałem w dziesiątkę i przebojem wdarł się na rynek produktów elektronicznych. Dziś firma, którą założył, zajmowała nowoczesny budynek ze stali i szkła. Strzeliste, zdecydowane linie jednoznacznie wizualizowały ambicje szefa. Stone Industries była liczącą się potęgą w Dolinie Krzemowej, ale Jaredowi to nie wystarczało. Chciał podbić świat. Jeśli chodzi o ścisłość, opracował już strategię, która miała sprawić, że rynki europejskie staną przed nim otworem. Jeszcze tylko kilka dni, a wprowadzi swój plan w czyn. Na samą myśl czuł euforię. Uwielbiał walkę, także tę, która toczyła się w luksusowych, reprezentacyjnych wnętrzach, gdzie zebrani wokół mahoniowych stołów biznesmeni podejmowali decyzje warte miliardy dolarów. A nade wszystko lubił zwyciężać. Jeśli odniesie sukces w Europie, będzie miał na swoim koncie zwycięstwo, które raz na zawsze zamknie usta sceptykom, grzejącym fotele w radzie nadzorczej Stone Industries, i definitywnie zdystansuje rodzimą konkurencję.

Wciąż podśpiewując i wymachując teczką do rytmu, przemaszerował przez główny hol, który zdobiły egzotyczne drzewka ustawione w szklanych wykuszach. Dyskretne, punktowe lampy oświetlały kiście kolorowych kwiatów, a w klimatyzowanym powietrzu unosił się łagodny zapach. Dekorator wnętrz zrobił tu naprawdę dobrą robotę, pomyślał przelotnie Jared, po czym uniósł dłoń w geście pozdrowienia i uśmiechnął się do młodziutkiej okularnicy siedzącej za szerokim blatem z egzotycznego drewna. Robił tak codziennie, ciesząc oczy widokiem malinowego rumieńca zalewającego policzki recepcjonistki. Dzisiaj jednak dziewczyna musiała być w bardzo złej formie, bo zamiast odpowiedzieć mu uśmiechem, skrzywiła tylko usta, jak gdyby dręczyła ją wyjątkowo paskudna niestrawność. Jared zmarszczył brwi, ale w następnej chwili zadźwięczał dzwonek i drzwi jednej z wind rozsunęły się bezszelestnie. Zapominając na dobre o recepcjonistce, ruszył biegiem i w ostatniej chwili zdołał wśliznąć się do kabiny, zręcznie blokując drzwi teczką z papierami.

‒ Dzień dobry wszystkim! – zagaił wesoło, szczerząc zęby w uśmiechu pełnym animuszu. Windę wypełniał spory tłumek; Jared zanotował sobie w pamięci, którzy z pracowników byli do tego stopnia zaangażowani, by przychodzić do pracy przed ósmą rano. Wysoki kędzierzawy rudzielec z działu finansów, imieniem bodajże Gerald, z reguły poważny i zamknięty w sobie, dziś wyraźnie rozpromienił się na widok szefa i posłał mu porozumiewawcze spojrzenie, jak gdyby łączyła ich jakaś sekretna komitywa. Jennifer Thomas, fertyczna brunetka o cygańskiej urodzie, której bardziej pasowałaby chyba falbaniasta suknia niż grzeczna garsonka asystentki wiceprezesa, zazwyczaj wyładowywała swój gorący temperament, niemal otwarcie flirtując z Jaredem, kiedy tylko nadarzyła się ku temu sposobność. Tym razem jednak zasznurowała usta i wbiła wzrok w podłogę, udając, że widzi tam coś niezmiernie interesującego. Z kolei blada, tleniona blondynka pracująca w dziale prawnym, której nazwiska nie był w stanie zapamiętać, zamiast odwzajemnić powitanie, ostentacyjnie odwróciła się doń tyłem.

Dziwne. Doprawdy dziwne.

Dalej nie było ani trochę lepiej. Kiedy winda zatrzymała się na piętrze zajmowanym przez kierownictwo, ruszył przez senne jeszcze o tej porze korytarze i niemal wpadł na asystentkę drugiego wiceprezesa, która pędziła przed siebie, zapatrzona w jakieś papierzyska. Wiedziony odruchem, wyciągnął ramiona, żeby podtrzymać ją, gdy się zachwiała, ale ona odskoczyła w bok i, o ile słuch go nie mylił, prychnęła jak rozwścieczona kotka.

To była już kompletna aberracja. Jaredowi nie zdarzyło się dotąd, by jakakolwiek kobieta nie rzuciła się ochoczo w jego objęcia, jeśli tylko miała taką możliwość. Czyżby czegoś nie zauważył? Może jakieś złośliwe ptaszysko napaskudziło mu na głowę, kiedy wyszedł z domu? Może pobrudził się pastą do zębów albo po jego ramieniu pełznął właśnie ohydny, kosmaty pająk? Nieco nerwowo przeczesał dłonią włosy, otarł usta i strzepnął poły marynarki. Nic. Kręcąc z niedowierzaniem głową, przekroczył próg swojego biura. Po drodze spotkał jeszcze młodzieńca z serwisu sprzątającego, który pchał wózek, gapiąc się równocześnie na ekran smartfona. Mijając szefa, chłopak oderwał wzrok od tego, co właśnie czytał, zarżał jak rozbawiony źrebak, uniósł w górę kciuk i energicznie nim potrząsnął, jak gdyby czegoś mu gratulował. Owszem, było czego, ale pracownicy serwisu sprzątającego raczej ograniczali się do zdawkowego skinienia głową. Jared nie rozumiał ani w ząb, co się działo.

‒ Dzień dobry panu. – Mary, jego osobista asystentka, miała pięćdziesiątkę na karku, burzę nigdy niefarbowanych, szpakowatych loków i urok osobisty, który Jared bardzo cenił. Dzięki jej werwie i poczuciu humoru nawet najbardziej ponury dzień stawał się całkiem znośny. Tym razem jednak brązowe oczy Mary nie śmiały się, a jej szerokie brwi były ściągnięte w wyrazie troski… a może nagany?

‒ Co się dzisiaj ze wszystkimi dzieje?! – Kiedy, jak co rano, podała mu starannie opracowaną prasówkę i plik najpilniejszych wiadomości, wyrwał papiery z jej rąk gwałtownym gestem człowieka zirytowanego. – Słońce świeci, sprzedaż zwyżkuje, płace rosną. Dlaczego jedni mają kwaśne miny, jak gdyby najedli się szczawiu, a inni rechocą jak głupki?

Mary posłała mu poważne spojrzenie.

‒ Nie korzystał pan jeszcze dziś z internetu, prawda?

‒ Oczywiście, że nie – westchnął, siląc się na cierpliwość. – W przeciwieństwie do wszystkich innych w biurze staram się zachowywać normalnie, więc, tak jak zawsze, nie odpalam komputera ani nie włączam smartfona przed ósmą rano. Po wstaniu z łóżka biegam. Albo medytuję. W ten sposób dbam o to, żeby zachować równowagę ciała i ducha lub, inaczej mówiąc, nie zwariować. Dzień jest dość długi, żebym zdążył się dowiedzieć, jakie nowe szaleństwo opanowało rzeczywistość wirtualną oraz kto, co i jak skomentował na portalach społecznościowych.

‒ Cóż, dzisiaj będzie miał pan co czytać. – Asystentka skrzywiła usta. – Szaleństwo, to doprawdy bardzo delikatne określenie tego, co się dzieje. Facebook i Twitter są w stanie wrzenia. Można bez przesady powiedzieć, że w jedną noc zyskał pan prawdziwą sławę, zwłaszcza, hm, wśród płci pięknej. Teraz każda kobieta, nawet taka, która nie ma pojęcia, co to twardy dysk, wie, kim jest Jared Stone. I, proszę mi wierzyć, żadna nie życzy panu dobrze.

‒ Dlaczego, na Boga… ‒ zaczął i urwał, kiedy położyła mu dłoń na ramieniu.

‒ Jared – w jej głosie zabrzmiała nuta matczynej troski – pańska, hm, deklaracja programowa wyciekła do internetu. Mniej więcej od północy każdy może ją przeczytać. I nikt nie pisze o niczym innym. Dość powiedzieć, że moja siostra przysłała mi rano mejl z pytaniem, dlaczego jeszcze pracuję dla człowieka tak podłego jak pan.

Deklaracja programowa?

Jared poczuł bardzo nieprzyjemny dreszcz, jak gdyby wzdłuż jego kręgosłupa nagle zaczęły biegać poważnie rozeźlone czerwone mrówki. W całym swoim życiu napisał tylko dwie deklaracje. Pierwsza, stworzona przed laty, określała program firmy Stone Industries i z całą pewnością nie ona narobiła nagłego szumu w sieci. Druga powstała zaledwie poprzedniego wieczora, kiedy wrócił do domu po małym wypadzie w miasto z paczką najbliższych kumpli. Był rozbawiony i, co tu kryć, lekko podchmielony, a rozmowy w męskim gronie sprawiły, że poczuł przypływ weny. Tylko że żartobliwy tekst, który wtedy spłodził, w żadnym razie nie był przeznaczony dla szerokiej publiczności! Jared nie był taki głupi, by umieszczać go w sieci, wysłał go tylko do kolegów prywatnym mejlem…

Ktoś włamał się do jego poczty!

Gdy znaczenie tego faktu w pełni dotarło do jego świadomości, konsternacja i zażenowanie zniknęły, zmiecione przez potężną falę gniewu. Został okradziony z prywatności. Mało tego – ktoś rozmyślnie zadziałał na jego szkodę. A on podłożył się koncertowo, pisząc tę durnowatą deklarację. Praktycznie włożył broń do ręki człowiekowi, który życzył mu źle.

‒ Jakie są reakcje? – wychrypiał, zaciskając palce na pliku papierów.

‒ Niestety, jak najgorsze. – Mary pokręciła głową. – Sam Walters będzie tu lada chwila…

‒ Nie jestem z nim umówiony. – Jared zmarszczył brwi.

‒ Teraz już pan jest – ucięła asystentka. ‒ Dział prawny i specjaliści od PR-u właśnie głowią się nad sposobami zażegnania katastrofy. Zwołał wszystkich na naradę wojenną. Grozi nam bezprecedensowa zapaść. Trzy wiodące organizacje feministyczne zdążyły już wezwać do bojkotu wszelkich naszych produktów.

Jared bez słowa zamknął się w gabinecie, usiadł w fotelu i, opierając łokcie na biurku, zanurzył palce we włosach. To tylko przejściowy kryzys – powiedział sobie twardo. A kryzysy są po to, żeby je pokonywać.

Bailey St John zajechała na podziemny parking firmy punktualnie o wpół do ósmej. W windzie, korzystając z kilkudziesięciu sekund samotności, poprawiła makijaż – zabieg absolutnie konieczny dla kobiety, której los zrobił wątpliwy prezent, obdarzając karnacją tak jasną, że ocierającą się niemal o albinizm. Owszem, nierzadko komplementowano jej włosy o delikatnym, chłodnym odcieniu szampana, ale mało kto wiedział, że brwi i rzęsy miała prawie białe, zaś całą twarz, nawet usta i skórę powiek, pokrytą nieprzebranym mnóstwem piegów. Wszystko to znikało co rano pod warstwą bojowych barw ochronnych, sprawnie nałożoną za pomocą pudru, szminki i tuszu do rzęs. Bailey nie chciała przyciągać uwagi swoim nietypowym wyglądem. Cel miała jeden – zrobić karierę, i to nie byle gdzie, ale właśnie tutaj. Krzemowa Dolina rozpalała jej wyobraźnię. Była miejscem, w którym codziennie rodziły się wynalazki, jak gdyby znajdowało się tu jedno z gniazd postępu ludzkości. Tutaj pracowali ludzie nieszablonowi i błyskotliwie inteligentni, a towarzystwo takich ludzi Bailey uwielbiała. Wystarała się o pracę w Stone Industries przede wszystkim dlatego, że fascynował ją Jared Stone – człowiek znikąd, który zawdzięczał swój spektakularny sukces niesamowitym zdolnościom i graniczącej z bezczelnością odwadze. Amerykanin, który piechotą przemierzył Tybet, żeby nauczyć się sztuki medytacji tam, gdzie praktykowano ją od tysiącleci. Inżynier, którego wynalazki najpierw budziły pusty śmiech – nie dowierzano, by rozwiązania tak lapidarne mogły mieć jakąkolwiek wartość ‒ a potem szczere zdumienie, gdy się okazywało, jak bardzo są innowacyjne. Sprzęt elektroniczny projektowany przez Jareda Stone’a był nie tylko efektywny i niezawodny, ale zdawał się idealnie ilustrować zasadę buddyzmu zen: prostota i doskonałość. Bailey zakochała się w tych gadżetach na śmierć i życie, kiedy tylko wzięła jeden z nich w ręce. Od tamtej chwili praca dla Stone Industries była jej marzeniem. Karierę zaplanowała starannie, jeszcze wtedy, kiedy była nieśmiałą, chudą brzydulką, mieszkającą w niezbyt ciekawym miejscu, z zupełnie nieciekawą rodziną. Wyrwała się z prowincji. Skończyła studia, uzyskała dyplom MBA. Pierwsze kroki stawiała w jednej z niewielkich firm działających w Krzemowej Dolinie, gdzie chętnie przyjmowano stażystów, którzy mieli niewygórowane wymagania finansowe. Pół roku harówki za marne pieniądze i była gotowa, żeby stanąć w progu Stone Industries.

Zaczęła tu pracować trzy lata temu. Początkowo jej euforia była wprost proporcjonalna do tempa, w jakim awansowała. A potem – cóż, potem euforia minęła, kiedy Bailey rozbiła sobie głowę o tak zwany szklany sufit, dzieląc los rzesz kobiet, które w męskim świecie usiłowały dojść na sam szczyt. Od długich osiemnastu miesięcy tkwiła na stanowisku regionalnego dyrektora sprzedaży. Logicznie rzecz biorąc, następnym szczeblem w karierze był fotel wiceprezesa. Bailey robiła wszystko, żeby go zdobyć, ale chociaż pracowała najwydajniej spośród całego grona kandydatów do awansu, co przekładało się na konkretne sumy w rubryce przychodów firmy, Jared Stone zdawał się w ogóle jej nie dostrzegać. Zebranie zarządu miało miejsce zaledwie przed miesiącem. Teraz na fotelu wiceprezesa grzał swój spasiony tyłek pewien sympatyczny, ale niezbyt lotny intelektualnie amator chipsów i piwa, a ona została odesłana do swojego pokoju, jak gdyby była niesfornym, rozkapryszonym bachorem.

Odchorowała porażkę. Wypociła ją na siłowni, trenując swój ulubiony kick-boxing do kompletnego wyczerpania. A potem zacisnęła zęby, poprawiła makijaż i wróciła do biura. Gdy szło o Jareda Stone’a, spadły jej z oczu łuski. Owszem, myliła się, sądząc, że Stone Industries jest rajem na ziemi, ale to nie znaczyło, że zamierzała się poddać. Życie nauczyło ją, jak być twardą.

Obiecała sobie, że jeszcze przyjdzie moment jej triumfu. Tego ranka więc, jak co dzień, energicznie wkroczyła do swojego gabinetu, postawiła na biurku półlitrowy termiczny kubek pełen świeżo zaparzonej kawy, niebiańsko pachnącej i diabelnie mocnej, po czym powoli i ostrożnie usiadła w fotelu, przeklinając po raz kolejny ołówkową spódnicę z wysokim stanem, w którą się dzisiaj ubrała. Ciuszek był pierwsza klasa, ale czuła się trochę tak, jak gdyby zamknięto ją w bardzo ciasnym futerale. Zsunęła ze stóp szpilki, podwinęła rękawy białej koszulowej bluzki, włączyła komputer i, patrząc jeszcze nieco sennym wzrokiem na budzący się do życia ekran, upiła pierwszy, ożywczy łyk kawy. Działając niemal odruchowo, otworzyła konto mejlowe. Sprawdzi korespondencję, dając swoim szarym komórkom jeszcze kilka minut relaksu, zanim kawa zacznie działać i postawi je w stan bojowej gotowości.

Rzuciła okiem na listę wiadomości, dzieląc je w pamięci na te pilne i te ważne, a potem otworzyła tę, która z miejsca przyciągnęła jej uwagę. Był to jedyny prywatny mejl, jaki dostała od niejakiej Arii, dziewczyny, z którą zaprzyjaźniła się na siłowni. Enigmatyczny tytuł wołał wielkimi literami: „BEZ KOMENTARZA!!!”. Unosząc ze zdumieniem idealnie wyregulowaną, przyciemnioną henną brew, zaczęła czytać.

I poczuła, jak bez pomocy kawy podnosi jej się ciśnienie.

Jared Stone, ekscentryczny geniusz komputerowy i miliarder, udowodnił, że w pełni zasługuje na reputację Don Juana z Krzemowej Doliny. W swojej „Deklaracji programowej” bierze na celownik kobiety, a cynizm, z jakim o nich pisze, już wywołał ogólnoświatowe oburzenie ‒ głosił tytuł. ‒ Tekst, który podobno „wyciekł” do sieci bez wiedzy i zgody autora, nie pozostawia żadnych złudzeń co do tego, jak magnat przemysłu informatycznego postrzega kobiety – czy to w okolicznościach romantycznych, czy zawodowych.

Bailey odstawiła kubek tak gwałtownie, że gorący płyn chlapnął na blat biurka. Nawet tego nie zauważyła. Choć było wcześnie rano, „Deklaracja programowa” miała już dwa miliony odsłon.

Na przestrzeni mojego niewątpliwie burzliwego żywota miałem okazję spotkać bardzo wiele kobiet – czy to w biurze, czy w buduarze, czy to w Ameryce, w Europie czy w Azji. Gdybym był naukowcem, mógłbym śmiało powiedzieć, że przeprowadziłem eksperyment na reprezentatywnej próbie statystycznej. Co prawda nim nie jestem, ale uważam, że mój poważny wiek oraz bogate doświadczenie uprawniają mnie do sformułowania wniosków, jakie wypływają z moich obserwacji. Pozwolę sobie niniejszym je przedstawić.

Tak, autorem tego tekstu był z pewnością Jared Stone. Bailey rozpoznała bez trudu jego pełen swady, lekko kpiarski styl. Ale treść? Im dalej czytała, tym bardziej robiło się jej gorąco. Po chwili buzowała już wściekłością.

Po pierwsze i najważniejsze: KOBIETY KŁAMIĄ.

Będą się zarzekać, że mają tylko jedną ambicję – zrobić karierę, zasiąść na fotelach prezesów i w salach obrad zarządu, i żeby nikt nie dał po sobie poznać, że dostrzega, że są kobietami. Słowa, słowa, słowa, słowa… Kto, tak jak ja, dał się na nie nabrać do tego stopnia, że sam stał się gorącym zwolennikiem równouprawnienia, rychło się przekonał, że tak naprawdę w ciągu ostatnich stu lat na froncie damsko-męskim nie zmieniło się absolutnie nic. Naprawdę sądzicie, że kobiety marzą o tym, by walczyć o kolejny lukratywny kontrakt albo główkować nad strategią fuzji wielkich przedsiębiorstw? Otóż nie. One chcą przede wszystkim bogato mieszkać, w willach lub apartamentach, na które MY mamy zarobić. Chcą mieć wszystko, czego dusza zapragnie, a MY mamy im to zagwarantować. Ergo, każda z nich chce MĘŻCZYZNY. Dodatkowe wymagania to gruby portfel i żelazna kondycja. To drugie po to, żebyś zapewnił jej gorące, namiętne noce. To pierwsze, żeby zanim traficie do łoża zaścielonego jedwabiem i satyną, ona mogła błysnąć brylantami, siedząc przy stoliku w jakiejś absurdalnie drogiej restauracji. Dopóki nie ma takiego samca na stanie, kobieta dryfuje przez życie bez sensu i celu…

Co takiego?! Bailey aż drgnęła, tak ubodły ją te insynuacje. Dryfuje bez sensu i celu?! Co ten dupek wiedział o życiu dziewczyny takiej jak ona? Cel był w zasadzie jedyną rzeczą, jaką miała. Żeby go osiągnąć, zrobiłaby… niemalże wszystko. Przez lata pracowała jak stachanowiec, krok po kroku realizowała plan. Dzisiaj dotarłaby już pewnie na miejsce przeznaczenia, gdyby na jej drodze nie stanął Jared Stone. Cóż za ironia losu! Zaśmiała się gorzko, a potem ze złością zacisnęła usta. Nie, nie ma sensu zwalać winy na los; winny był tylko i wyłącznie Jared Stone. To on, wiedziony bezinteresowną złośliwością, zablokował jej drogę awansu. Do tej chwili zdarzało jej się myśleć, że może czymś mu podpadła… Teraz przekonała się, że był zwykłą, szowinistyczną świnią. Chociaż pracowała jak stachanowiec, usadził ją, bo nosiła kieckę. A potem miał czelność wypisywać w sieci, że kobietom nie zależy na pracy!

Zacisnęła zęby tak mocno, że aż zgrzytnęły, i czytała dalej, czując, jak wzbiera w niej furia, potężna niczym tornado. Jared Stone nie ograniczył się do obelżywej konstatacji, że kobiety to wyrachowane, kłamliwe i niespecjalnie ambitne naciągaczki. W dalszej części swojej „Deklaracji programowej” objaśniał zasady, jakimi powinni się kierować przedstawiciele płci męskiej w kontaktach z istotami tępymi i perfidnymi, jakimi są kobiety.

Zasada pierwsza

Kobiety są szalone. Ich sposób myślenia jest tak kuriozalnie pokrętny, że nie ma sensu nawet próbować się w nim połapać. Należy po prostu znaleźć jednostkę, która wykazuje na tyle słabe symptomy szaleństwa, że da się z nią wytrzymać. Ale nawet wtedy, jeśli któryś z Was wykaże się straceńczą odwagą i postanowi wyskoczyć z pierścionkiem, niech się ma na baczności! Osobiście odradzam podejmowanie takiego ryzyka.

Zasada druga

Marzeniem każdej kobiety jest błysk złotej obrączki na serdecznym palcu i soczyście zielony trawnik za białym płotem otaczającym Wasz wspólny dom z ogródkiem. Nie bądź naiwny i nie wierz jej, kiedy się zarzeka, że ma zupełnie inne priorytety. Oczywiście, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że rodzina jest podstawową komórką społeczną, a dzieci przyszłością narodu, dążenie to trzeba uznać za jak najbardziej chwalebne. Ale, człowieku, miej pojęcie, w co się pakujesz!

Zasada trzecia

Kobieta pragnie, żebyś w sypialni okazał się czułym barbarzyńcą. Mężczyzna ma dominować, ma przejąć całkowitą kontrolę nad sytuacją… i robić dokładnie to, o czym ona skrycie marzy! Kobieta chce się poczuć w Twoich ramionach „taka mała”. Nie znosi, kiedy się dopytujesz, czy postępujesz właściwie. Niech Ci nie przyjdzie do głowy pytać, czy było jej dobrze. Bądź prawdziwym samcem – zuchwałym, niewyżytym i zmysłowym. Uwierz mi, żadnej kobiety nie kręci subtelny i niepewny łóżkowy altruista.

Zasada czwarta

Każda kobieta zaczyna dzień, wyznaczając sobie konkretny cel. Coś, co wieczorem z satysfakcją skreśli ze swojej listy spraw do załatwienia. Może chodzić o pierścionek z brylantem wielkości kostki cukru, o to, żebyś poświęcił jej więcej czasu albo żebyś się wreszcie zgodził wpaść na niedzielny obiad do jej mamusi… Cokolwiek by to było, reguła jest prosta: albo się zgadzasz i nie dyskutujesz, albo się żegnasz i nie oglądasz za siebie. To drugie rozwiązanie jest na dłuższą metę o wiele mniej kosztowne, możecie mi wierzyć.

Zasada piąta

Jeśli Ci życie miłe, trzymaj się z daleka od dziewic. Bo jeśli wpuścisz jedną z nich do swojego życia, ona wywróci je do góry nogami. Wciągnie Cię do gry, w której zwycięzca bierze wszystko, a potem znokautuje Cię, nie dając najmniejszych szans na obronę. Dziewice nie umieją spontanicznie podejść do sprawy. Nie rozumieją tekstu „sprawdźmy, dokąd nas to zaprowadzi”. Widziałem, jak faceci, którzy byli na froncie i bez lęku stawiali czoło terrorystom, kapitulowali, gdy jedna z nich stanęła na ich drodze, i byli bezlitośnie brani w niewolę…

Bailey gwałtownie okręciła się na fotelu i wlepiła wzrok w okno. Powiedziała sobie twardo, że dalej czytać nie będzie; nie zamierzała ryzykować udaru albo zawału serca tylko dlatego, że pewien idiota był uprzejmy obwieścić całemu światu, co mu się roi w głupim łbie. Stek bzdur, niewart chwili jej uwagi, ot, czym była ta cała „Deklaracja programowa”. Bailey zaśmiała się krótko, gorzko, po czym zamknęła pocztę. Miała ważniejsze sprawy na głowie. Powinna skupić się na pracy, dać z siebie wszystko…

Czyżby?

Motywacja, jeszcze przed chwilą tak oczywista, nagle zbladła. Marzenie, którym żyła od dawna – by wyrwać się z szarego tłumu anonimowych pracowników Stone Industries i móc działać ramię w ramię z Jaredem, geniuszem i wizjonerem – straciło cały magnetyzm. Owszem, Jared Stone miał nie tylko wybitnie błyskotliwy umysł, ale też wyjątkową, męską urodę, wyrazistą i mroczną, która działała na nią w sposób… niepokojący. Szkoda, że okazał się po prostu gamoniem, jak znakomita większość osobników płci męskiej, o ile nie wszyscy. Żeby zająć czymś ręce, wyciągnęła szminkę z torebki i z roztargnieniem zaczęła poprawiać makijaż, który żadnych poprawek nie wymagał. Trzy lata w plecy, pomyślała, czując, jak wzbiera w niej żal. Kiedyś przysięgła sobie, że w wieku lat trzydziestu pięciu dotrze na sam szczyt korporacyjnej piramidy. Niestety, wybrała drogę, która prowadziła donikąd. Wciąż bawiąc się szminką, otworzyła przeglądarkę internetową i pociągnęła łyk kawy. Zobaczy, na jakie oferty pracy może liczyć ktoś z jej doświadczeniem. Była gotowa złożyć wymówienie natychmiast, jeśli tylko znajdzie coś interesującego. Odwróci się na pięcie i odejdzie, nie oglądając się za siebie. Przeżyje. Ostatecznie nie pierwszy raz musiałaby spalić za sobą mosty.

Tytuł oryginału: The Magnate’s Manifesto

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2014

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

Korekta: Hanna Lachowska

© 2014 by Jennifer Drogell

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2016

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-2097-2

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.