9,99 zł
Coburn i Diana pobrali się z wielkiej namiętności, jednak codzienność, praca, ambicje i egoizm obojga okazały się zbyt dużą próbą. Teraz są w trakcie rozwodu. W przeddzień podpisania dokumentów rozwodowych, spędzają razem noc, po której Diana zachodzi w ciążę. Nie zamierza z tego powodu wrócić do Coburna. Ale on wciąż ją kocha, a dziecko powinno mieć oboje rodziców. Zabiera Dianę na wyspę na Karaibach, licząc, że uda się jeszcze ocalić ich małżeństwo…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 151
Tłumaczenie:
Nawet dla człowieka, który we wszystkim potrafił dostrzec ironię, to już była przesada.
Coburn Grant, spadkobierca i od niedawna również generalny dyrektor firmy Grant Industries produkującej części samochodowe, szarpnął jedwabny krawat z wrażeniem, że za chwilę zadławi go własny cynizm. Tylko on mógł w przeddzień własnego rozwodu przyjść na zaręczynową imprezę swojego przyjaciela Tony’ego i do tego jeszcze zgodzić się na wygłoszenie mowy o nadziejach i tęczach. To była wisienka na kompletnie niestrawnym torcie. A jednak musiał to zrobić. Potrzebował tylko jeszcze jednej szkockiej i wielkich różowych okularów.
– Dobrze się czujesz, Grant? – Rory Delaney, wysoki Australijczyk, z którym Coburn przyjaźnił się od czasów studiów na Yale, popatrzył na niego z rozbawieniem. – Jakoś pozieleniałeś na twarzy.
Spojrzenie, którym odpowiedział mu Coburn, miało wyrażać szczerą radość życia.
– Nigdy w życiu nie czułem się lepiej.
Dlaczego miałby się czuć źle? Firma, którą po śmierci ojca pomógł przywrócić do świetności, znalazła się wśród najlepszych pięciuset w rankingu magazynu „Fortune”, jego brat Harrison ubiegał się o fotel w Białym Domu, a jemu samemu każdego wieczoru grzała łóżko piękna, szalona blondynka, która mieszkała o dwa mieszkania dalej. Po prostu jak w raju.
Rory, wysoki i przystojny koszykarz, który również nie narzekał na brak powodzenia u kobiet, potrząsnął głową.
– Cieszę się, że to słyszę, szczególnie w tej chwili.
W jego tonie zabrzmiał sarkazm. Rory sądził, że Coburn nie wyleczył się jeszcze ze swojej wkrótce byłej żony, która zostawiła go przed rokiem, ale bynajmniej nie miał racji. Małżeństwo z Dianą od początku było głupim pomysłem; miało stłumić ból po śmierci ojca. Coburn potrzebował wtedy obsesji i namiętności, a teraz musiał się uwolnić od jednego i drugiego. Toteż tylko wzruszył ramionami.
– Ror, nie mam już dwudziestu pięciu lat i nie wystarcza mi piękne ciało.
Twarz Rory’ego ściągnęła się w ostrzeżeniu.
– Coburn…
Ten jednak tylko pomachał ręką.
– Nie rozumiem, czym się tak niepokoisz. Mam tę mowę na kartce w kieszeni.
Rory wymownie popatrzył ponad jego ramieniem.
– Diana stoi za tobą.
Cała krew odpłynęła z twarzy Coburna.
– Moja wkrótce była żona Diana?
– Trafiłeś w sedno.
Serce zabiło mu szybciej, a palce zacisnęły się na szklaneczce z whisky. Był przygotowany na konfrontację z Dianą dopiero następnego dnia, gdy będą mieli przed sobą papiery rozwodowe. Sądził, że wówczas będzie w stanie spojrzeć w twarz kobiecie, która przed rokiem odeszła od niego, nie oglądając się za siebie, a potem dopilnowała, żeby nie spotkali się ani razu. Nie było to proste na Manhattanie, gdzie ludzie wciąż się o siebie obijali, ale Diana ciągle pracowała i nie była zbyt towarzyską osobą. Tym bardziej się zdziwił, że zobaczył ją tu dzisiaj. Poczuł złość. Jak śmiała tu przyjść i zepsuć mu wieczór? Tony i Annabelle byli jego przyjaciółmi, nie jej.
Znów napotkał spojrzenie Rory’ego, który patrzył na niego, jakby widział przed sobą byka gotowego do szarży. Odetchnął głośno i obrócił się powoli. Wyraz ciemnych oczu Diany powiedział mu wyraźnie, że usłyszała to, co mówił. Popatrzył na stojących za nią ludzi; oni też słyszeli. No trudno, nie zamierzał nikogo przepraszać. Mówił szczerze, żałował tylko, że przedwcześnie pokazał swoje karty. Zamierzał następnego dnia zachować spokój i dystans, bo wiedział, że tym zdenerwuje Dianę. Chciał jej pokazać, że nie jest już tym człowiekiem, za którego wyszła, i nie uda jej się wyprowadzić go z równowagi.
Jej spojrzenie było twarde, bez śladu dawnej łagodności. Diana również była wściekła. No trudno. Nie musiała tu przychodzić.
Wszyscy patrzyli na nich, czekając, aż któreś się odezwie. Coburn zacisnął usta i odwrócił się plecami, zdążył jednak zauważyć, że jego prawie była żona wypiękniała, jakby życie bez niego zwiększyło jej urok.
Odstawił szklankę, spojrzał na Rory’ego i głową wskazał na bar. Diana zabrała mu już wystarczająco wiele i nie zamierzał pozwolić, by zepsuła mu jeszcze i ten wieczór.
>Gdy wzrok Coburna prześliznął się po niej, Diana zachwiała się na wysokich obcasach. Dostrzegła w jego oczach nienawiść i gardło ścisnęło jej się boleśnie. Nienawidził jej za to, co mu zrobiła. Chciałaby powiedzieć, że odwzajemnia to uczucie, ale to byłoby kłamstwo. Jej uczucia do Coburna zawsze były bardzo skomplikowane i właśnie dlatego chciała, by następnego dnia podpisał papiery rozwodowe. Potem zamierzała wsiąść w samolot do Afryki i zapomnieć, że kiedykolwiek była jego żoną.
Drżącą ręką podniosła do ust kieliszek z winem. Wiedziała, że Coburn o niej mówi. Wszyscy na przyjęciu o niej mówili. Stado sępów czyhających na spektakl. Właśnie dlatego nie cierpiała spędów towarzyskich; ci ludzie mieli za dużo czasu na obgadywanie innych. Przyszła tu tylko dlatego, że Annabelle ją o to prosiła.
„Piękne ciało już mi nie wystarcza”. Na wspomnienie tych słów Coburna miała ochotę uderzyć go w twarz, wyładować cały gniew, który wrzał w niej od roku, ale nie chciała dać mu tej satysfakcji. Poza tym była chirurgiem i powinna leczyć ludzi, a nie łamać im szczęki.
Próbowała rozmawiać uprzejmie ze znajomymi, których nie widziała od dłuższego czasu i którzy nic jej nie obchodzili, ale nie była w stanie zignorować obecności Coburna. Był zbyt wyrazistą postacią – bardzo wysoki i dobrze umięśniony, miłośnik ekstremalnych sportów, z charyzmatycznym uśmiechem, któremu żadna kobieta nie potrafiła się oprzeć. On sam w ogóle nie zdawał sobie sprawy z własnej fizycznej doskonałości, ale polegał na swoim uroku. Zawsze potrafił skłonić ludzi, by robili to, czego od nich chciał, a nawet by sami go o to prosili. Diana nie miała żadnych szans. Najpierw na lata zagrzebała się w podręcznikach medycznych, potem pracowała na okrągło jako stażystka w szpitalu i nie miała czasu na związki. Gdy raz wreszcie udało jej się wyrwać na przyjęcie w Chelsea, Coburn po prostu zmiótł ją z nóg i wziął sobie jak przedmiot. Mnóstwo ludzi ostrzegało ją, żeby była ostrożna i nie traciła zimnej krwi, ale ona nikogo nie słuchała. Wyszła za Coburna, choć nawet własny ojciec jej to odradzał.
Nie powinna tu przychodzić. Pocieszyła się jednak myślą, że już niedługo to wszystko nie będzie miało żadnego znaczenia. Wsiądzie do samolotu i poleci na inny kontynent. Ucieknie od tego klaustrofobicznego życia z klaustrofobicznymi rodzicami i klaustrofobiczną pracą, w której więcej było wewnętrznych rozgrywek niż przysięgi Hipokratesa. Skrzywiła się. Zamierzała porzucić pracę w jednym z najbardziej prestiżowych szpitali Nowego Jorku i wyjechać do kraju targanego wojną. Zdawało się, że to zupełne wariactwo. Ojciec wyraźnie zabronił jej tam jechać.
Znów popatrzyła na męża i przypomniała sobie pewne zdarzenie z samych początków małżeństwa. W szpitalu przekonano się już, że jej umiejętności znacznie przerastają wiek i traktowano ją jak wschodzącą gwiazdę. Ale tamtego wieczoru straciła pierwszego pacjenta, szesnastoletniego chłopaka po okropnym wypadku samochodowym. Jego rodzice siedzieli w poczekalni przez osiem godzin, gdy zespół chirurgów próbował ratować ich syna, ale obrażenia wewnętrzne okazały się zbyt poważne. Diana wróciła do domu o siódmej rano, zupełnie wykończona. Nie musiała nic mówić; jej twarz wyrażała wszystko. Coburn kołysał ją w ramionach, póki nie usnęła, a potem położył do łóżka. Spóźnił się na spotkanie zarządu, ale nie miało to dla niego znaczenia. Wtedy jeszcze byli dla siebie najważniejsi na świecie.
Na tę myśl oczy znów zaczęły ją piec. Gdy było między nimi dobrze, było bardzo, bardzo dobrze. A gdy było źle, było zupełnie nieznośnie.
Coburn obrócił głowę i spojrzał na nią. Odwróciła się do niego plecami. Na duchu podtrzymywała ją jedynie myśl, że za trzy tygodnie po raz pierwszy w życiu zrobi to, co dyktuje jej serce. Wreszcie będzie sobą – po prostu Dianą.
Zastanawiała się, kogo właściwie odkryje, gdy zobaczy prawdziwą siebie.
>W żyłach Coburna krążyła trzecia szkocka. Miał ochotę podejść do tej długonogiej piękności, która potrafiła go kiedyś przekonać, że nie pragnie żadnej innej kobiety, ale oparł się pokusie. Za kilka minut miał wygłosić mowę i musiał się skupić.
Patrzył na nią, gdy krążyła pośród tłumu. Miała doskonałe maniery i potrafiła rozmawiać z każdym. Zawsze wiedziała, co powiedzieć. Była wysoka jak na kobietę, ale nie starała się podkreślać swojego wzrostu i nosiła dość niskie obcasy. Jej chłopięca figura i twarz o egzotycznej urodzie przykuwały uwagę. Włosy, które wcześniej opadały jej na ramiona, teraz były przycięte krócej – ich końce muskały obojczyki. Coburn nigdy nie pozwoliłby jej obciąć włosów. Uwielbiał czuć ich dotyk na skórze, gdy byli razem w łóżku.
W seksie byli dobrani doskonale, do tego stopnia, że Coburn uzależnił się od niej i to ich w końcu zniszczyło. Tamtego wieczoru, gdy się poznali, każdy mężczyzna na przyjęciu patrzył na nią jak na najcenniejszą zdobycz, ona jednak odpowiadała lodowatym spojrzeniem, które wyraźnie mówiło: nawet nie próbuj. Na Coburna ten wzrok podziałał jak czerwona płachta na byka. Nie potrafił się oprzeć wyzwaniu i nie mógł znieść myśli, że po nim mogłaby mieć jakiegoś innego mężczyznę, toteż wkrótce po pierwszym spotkaniu nałożył jej na palec pierścionek wielki jak młyńskie koło. Jakże był naiwny, sądząc, że to wystarczy! Chyba na całym świecie nie było mężczyzny, który mógłby wystarczyć Dianie.
– Jesteś gotów? – zapytał Tony, podchodząc do niego. Coburn skinął głową. Zamierzał po prostu życzyć przyjaciołom wszystkiego najlepszego. To nie było takie trudne.
Gdy wyszedł na środek, wszyscy goście otoczyli go kręgiem. Diana stanęła w drugim rzędzie. Nie patrzyła na niego. Krew zawrzała mu w żyłach i zupełnie zapomniał, co zamierzał powiedzieć.
– Z pewnością wszyscy słyszeliście żart, że miłość to krótkotrwała utrata rozumu, którą leczy się małżeństwem. – Urwał na chwilę. Dokoła rozległy się pojedyncze śmieszki. – Sądzę, że nie dotyczy to Tony’ego i Annabelle, bo nigdy w życiu nie widziałem bardziej dobranej pary, ale małżeństwo niewątpliwie jest trudnym doświadczeniem.
W pomieszczeniu zapadła cisza, przerywana tylko stukaniem pałeczek, którymi barmani mieszali drinki.
– W małżeństwie nie chodzi tylko o znalezienie osoby, którą się kocha – ciągnął Coburn, ignorując wymowne spojrzenia Rory’ego. – Bo to czasami się zdarza. Nie jest trudno się zakochać. Znacznie trudniej jest utrzymać tę miłość, znaleźć kogoś, z kim można żyć na co dzień, kogoś, kto ma podobne nadzieje, marzenia i idee. Dzięki temu w trudnych chwilach, gdy nadchodzi nieuniknione zderzenie z rzeczywistością, ta więź okazuje się wystarczająco mocna i może przetrwać dłużej niż pierwsze porywy namiętności.
Znów urwał na chwilę. Wiedział, że nie powinien mówić nic więcej, ale nie był w stanie zamilknąć. W oczach Rory’ego widział panikę. Annabelle przygryzała usta, Tony marszczył brwi.
Coburn wzruszył ramionami.
– Mnie ktoś zapomniał powiedzieć, że można kochać drugą osobę do szaleństwa, ale nic z tego nie wyjdzie, jeśli nie potrafi się akceptować niedoskonałości i wad drugiej osoby. Nie wiedziałem, że czasami miłość nie wystarczy.
Ciemne oczy Diany wydawały się niemal czarne w kredowobiałej twarzy. Tony z wściekłą miną otaczał narzeczoną ramieniem. Coburn pochylił głowę.
– Ale czasami zdarzają się związki na całe życie. I patrząc na takich ludzi, od razu wiemy, że nigdy nie podzielą oni losu innych, bo ich uczucie jest głębokie i trwałe. Tony i Annabelle, wiem, że będziecie ze sobą szczęśliwi, bo wasz związek jest właśnie takiego rodzaju. Jestem przekonany, że zestarzejecie się razem.
Wyraz twarzy Tony’ego wyraźnie mówił, że ich przyjaźń może nie przetrwać następnych dziesięciu minut. Coburn zignorował to i podniósł kieliszek.
– Wypijmy za Tony’ego i Annabelle, jedną z tych wyjątkowych par. Życzę wam długiego i szczęśliwego życia.
Wszyscy w milczeniu podnieśli kieliszki z szampanem. Coburn wypił do dna i objął Tony’ego, który zaklął pod nosem, a potem pocałował w policzek Annabelle, która również wyglądała, jakby miała ochotę go zabić.
– Może zająłbyś się swoimi wypartymi uczuciami – burknęła.
Lepiej nie, pomyślał i cofnął się. Gdy pozostali goście otoczyli narzeczonych i zaczęli im składać życzenia, ominął wzrokiem skrzywionego Rory’ego i wyszedł na taras zaczerpnąć świeżego powietrza. Rozluźnił krawat i rozpiął kilka górnych guzików koszuli. Wiedział, że zachował się nieodpowiednio. Jakaś siła kazała mu mówić prawdę, ale dlaczego właśnie dzisiaj?
Usłyszał stuk obcasów za plecami. Nie musiał odwracać głowy, żeby wiedzieć, że to Diana. Znał rytm jej kroków.
– Jak mogłeś?
Obrócił się i stanął z nią twarzą w twarz.
– A ty jak mogłaś? To moi przyjaciele.
Zatrzymała się przed nim i jej alabastrową twarz oblał rumieniec.
– Moi też. Annabelle prosiła, żebym przyszła.
– Trzeba było odmówić – odrzekł szorstko. – Przez cały rok unikałaś mnie i musiałaś się pojawić właśnie dzisiaj? – Potrząsnął głową. – Zwykle masz doskonałe wyczucie tego, co wypada, Diano, ale dzisiaj popełniłaś okropną gafę.
Oczy pociemniały jej jeszcze bardziej. Mocno zacisnęła palce na torebce.
– Powiedziałabym, że to raczej tobie zabrakło wyczucia, co wypada. Najpierw te obraźliwe publiczne komentarze, a potem przemowa o tym, jaką katastrofą było nasze małżeństwo.
– Nie podobał ci się żart? – zapytał drwiąco. – A mnie się wydawało, że był bardzo stosowny. A może zdenerwowała cię sugestia, że masz wady?
Jej rumieniec jeszcze się pogłębił.
– Nie – odpowiedziała powoli. – Mogłabym jakoś przełknąć tę twoją przemowę, choć była w kiepskim guście i jestem pewna, że Tony i Annabelle ci za nią nie podziękują. Chodzi o to, co powiedziałeś do Rory’ego. To było wyjątkowo szczeniackie.
– To, że nie zadowala mnie już wyłącznie doskonałe ciało? – skrzywił się. – Di, to mogło dotyczyć jakiejkolwiek kobiety. Choć ty oczywiście również pasujesz do opisu.
– Wciąż jesteś draniem! – wybuchnęła, zaciskając dłoń w pięść. – To też się nie zmieniło.
– Przykro mi. Mogłaś tego uniknąć, nie przychodząc tu dzisiaj. Wiedziałaś, że to moi najbliżsi przyjaciele.
Diana odetchnęła głęboko.
– Na szczęście już niedługo mnie tu nie będzie. Będziesz miał cały Nowy Jork dla siebie.
Coburn zatrzymał wzrok na jej twarzy.
– Co to ma znaczyć?
– Za trzy i pół tygodnia wyjeżdżam do Afryki. Mam zamiar dołączyć do Lekarzy bez Granic.
– Do Afryki? A co z twoją pracą, którą podobno kochałaś tak bardzo, że nie miałaś czasu dla mnie?
– Zrezygnowałam – odrzekła, unosząc wyżej głowę. – Uznałam, że nasz rozwód to doskonała okazja, by zacząć od początku na wszystkich polach.
Przez moment patrzył na jej pełne usta, w tej chwili buntowniczo zaciśnięte.
– Rzuciłaś pracę?
– Tak.
Nie był przygotowany na ból, który przeniknął go na wylot. Teraz, gdy do rozwodu brakowało tylko dwóch podpisów na kawałku papieru, Diana zrobiła jedyną rzecz, która mogła ocalić ich małżeństwo.
– Dlaczego? – warknął, zaciskając palce na kieliszku z szampanem. – Tylko mi nie mów, że musisz odnaleźć prawdziwą siebie.
– Coś w tym rodzaju.
Nie miał pojęcia, co z tym wszystkim począć. Przez cały czas zależało mu na tym, by mieli więcej czasu dla siebie i by Diana stała się jego prawdziwą partnerką, ale ona nie chciała zwolnić tempa. Twierdziła, że to źle wpłynie na jej rozwój zawodowy. Czasami pojawiała się w domu tylko na dwa dni w miesiącu.
– Wybacz – powiedział w końcu – ale nie jestem w stanie tego zrozumieć.
Na jej policzki opadły cienie długich rzęs.
– Czas już najwyższy, żeby któreś z nas dorosło, Coburn. A ponieważ ty wyraźnie nie zamierzasz zrezygnować ze znajdowania sobie nowej dziewczyny co tydzień, to muszę to być ja.
Ten cios nie był szczególnie dobrze wymierzony.
– Nigdy nie potrafiłaś zrozumieć, Di, że dla mnie to już przeszłość.
Otworzyła szerzej oczy i zamigotał w nich bursztynowy błysk.
– Trudno było zapomnieć, gdy rzucano mi to w twarz co dwie minuty. Jak sądzisz, dlaczego przestałam z tobą wychodzić? Jaka kobieta zniosłaby świadomość, że połowa kobiet obecnych na przyjęciu była w łóżku z jej mężem?
Coburn był zadowolony, że wreszcie udało się ją poruszyć.
– Jeszcze raz ci powtarzam, że to gruba przesada. Stworzyłaś sobie w głowie jakąś mityczną postać, zupełnie oderwaną od rzeczywistości.
– Trudno odróżnić tombak od złota – parsknęła. – Teraz, kiedy zostałeś szefem całej firmy, pewnie musisz bardziej uważać na zachowanie. Czy jesteś pewien, że twoje ego zniesie taką władzę?
– Moje ego miewa się dobrze – mruknął, pochylając się w jej stronę. – I dziękuję, że tak szczerze pogratulowałaś mi awansu. Może powinniśmy przenieść tę rozmowę gdzieś indziej. To chyba nie jest najlepsze miejsce ani czas.
Utkwił wzrok w jej twarzy. Diana oblizała wargi i zatrzymała wzrok na jego szyi.
– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Zresztą i tak muszę już iść. Mam jeszcze mnóstwo rzeczy do załatwienia przed wyjazdem.
Coburn otoczył palcami jej nadgarstek.
– Powinniśmy odbyć tę rozmowę rok temu. Może w takim razie zrobimy to teraz, zanim uciekniesz, żeby udowodnić swojemu ojcu, że potrafisz podejmować własne decyzje.
– Tobie też – odparowała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
– No właśnie – uśmiechnął się.
Ich spojrzenia spotkały się i Coburn dostrzegł w jej oczach coś, czego nie było tam przed rokiem. Miał wreszcie szansę, by się przedrzeć przez zbroję, którą jego żona przez cały czas była otoczona. I choć z pewnością nie powinien tego robić w przeddzień rozwodu, nie potrafił się oprzeć.
– Wychodzimy – mruknął i pociągnął ją do drzwi.
– Nie rób sceny – syknęła.
– Scenę już zrobiliśmy.
Pożegnali się z gospodarzami i wyszli, odprowadzani spojrzeniami wszystkich gości. Coburn znów poczuł żal. Tego wieczoru przekonał się po raz kolejny, że Diana wyciąga z niego wszystko, co najgorsze. Czas już skończyć to raz na zawsze. I nie miało to nic wspólnego z podpisaniem dokumentów rozwodowych.
Tytuł oryginału: Reunited for the Billionaire’s Legacy
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2015
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Anna Jabłońska
© 2015 by Jennifer Drogell
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2017
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-2862-6
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.