Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
71 osób interesuje się tą książką
Nihal ma fioletowe oczy, granatowe włosy i szpiczaste uszy. Od dnia swoich narodzin wie, że jest wojowniczką. Marzy o tym, by móc uczyć się w Akademii Jeźdźców Smoka i pobić Famminów, potwory, które stworzył Tyran, by zniszczyły jej świat. Jednak zostać Jeźdźcem Smoka jest bardzo trudno, a w dodatku nie ma wśród nich kobiet. Nihal, która dorastała wśród ludzi, jest ostatnim żyjącym Pół-Elfem, choć sama o tym nie wie. Nigdy nie udało jej się poznać swojego ludu, całkowicie wytępionego przez Tyrana, ale wciąż nosi w sobie ból swoich współplemieńców. To oni nawiedzają ją teraz w snach i namawiają do zemsty. Nihal ma tylko dwóch sprzymierzeńców: młodego maga Sennara i niezastąpiony miecz z czarnego kryształu, który zrobił dla niej mężczyzna, uważany przez nią za ojca. Czy Nihal uda się zapobiec całkowitej zagładzie Świata Wynurzonego?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 411
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
Cronache del Mondo Emerso I. Nihal della Terra del Vento
Redakcja
Elżbieta Spadzińska-Żak
Ilustracja na okładce
Paolo Barbieri
Redakcja techniczna, skład i łamanie
Damian Walasek
Korekta
Urszula Bańcerek
Marketing
Wydanie I w tej edycji, Siemianowice Śląskie 2025
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA41-100 Siemianowice Śląskie, ul. Olimpijska 12tel. +48 600 472 609, +48 664 330 [email protected]
Cronache del Mondo Emerso I. Nihal della Terra del Vento © 2004 Arnoldo Mondadori Editore S.p.A., Milano
©Copyright for the Polish edition by Wydawnictwa Videograf SA, Mikołów 2024
ISBN 978-83-8293-261-4
[…] to najmniejszy, położony na uboczu kraj Świata Wynurzonego. Usytuowany jest na zachodzie, zjednej strony otacza go Saar, Wielka Rzeka, zaś zdrugiej zagraża mu Wielka Kraina. Nie da się znaleźć punktu, zktórego nie widać by było najwyższej wieży Twierdzy, siedziby Tyrana. Rzuca ona cień, niczym ponurą groźbę, na życie wszystkich mieszkańców okolicy. Przypomina każdemu, że nie ma takiego miejsca, gdzie Tyran nie byłby wstanie dotrzeć. Królestwo to jednakże jest jeszcze częściowo wolne.
Coroczne sprawozdanie Rady Czarodziejów,
fragment
Krainę Wiatru wyróżnia szczególna architektura jej miast, wznoszących się niczym olbrzymie wieże, wysoce zorganizowanych iwdużym stopniu samowystarczalnych. Każda część owych miejskich skupisk ma swoją ściśle określoną funkcję. Centrum każdej zwież stanowi obszerna iotwarta część środkowa przeznaczona pod uprawy. Miasto-wieża Salazar to ostatni przyczółek Krainy Wiatru przed Puszczą, ogromnym lasem wyznaczającym granicę zKrainą Skał […].
Anonimowe pismo zzaginionej Biblioteki miasta Enawar,
fragment
Salazar
Nizinę zalewały promienie słoneczne. Była to szczególnie łaskawa jesień: trawa wciąż jeszcze miała kolor żywej zieleni i delikatnie falowała przy murach miasta jak morze podczas flauty.
Na samym szczycie wieży Nihal rozkoszowała się porannym wiatrem. Taras ten stanowił najwyżej położone miejsce wcałym Salazarze: stąd można było napawać się najlepszym widokiem na równinę rozciągającą się hen, jak okiem sięgnąć, na całe mile. To pośród tej rozległej przestrzeni wznosiło się jej miasto, górujące pięćdziesięcioma piętrami domów, sklepików istajni. Jedna olbrzymia wieża, mierząca tysiąc dwieście łokci, mieściła wsobie małą metropolię, wktórej tłoczyło się piętnaście tysięcy mieszkańców.
Nihal lubiła przebywać tam, na górze, sama, kiedy lekki wietrzyk plątał jej niezwykle długie włosy. Siadała na kamieniach ze skrzyżowanymi nogami, zzamkniętymi oczami izdrewnianym mieczem opartym przy boku, tak jak to czynią starzy wojownicy. Kiedy była tam, na samym szczycie wieży, czuła, jak przepełnia ją spokój. Mogła skoncentrować się wyłącznie na sobie samej, na swoich najbardziej ukrytych myślach, na owej mglistej melancholii, która nieraz ją ogarniała, na leniwym pomruku, który co jakiś czas podnosił się zgłębi jej duszy.
To jednak nie był jeden ztych dni. Był to dzień bitwy iNihal patrzyła na nizinę jak spragniony walki przywódca.
Było ich mniej więcej dziesięcioro, dzieciaki od dziesięciu lat wzwyż. Sami chłopcy, tylko ona jedna dziewczyna. Wszyscy siedzieli, aona stała pośród nich. Oto wódz: wątła ismukła dziewczynka ożywych fioletowych oczach, miękko opadających włosach zgranatowym połyskiem inieproporcjonalnych spiczastych uszach. Wcale nie wyglądała na szczególnie silną, ale pozostali spijali zjej ust każde słowo.
– Dzisiaj walczymy oporzucone domy. Panoszy się tam mnóstwo Famminów. Nic onas nie wiedzą inie spodziewają się naszego przybycia: zaskoczymy ich iprzepędzimy siłą naszych mieczy.
Chłopcy słuchali uważnie.
– Jaki jest plan? –spytał najpulchniejszy znich.
– Zejdziemy zwartym szykiem na piętro nad sklepami, apotem skrótem przez kanały konserwacyjne za murami. Zajdziemy ich od tyłu: jeśli nas nie usłyszą, będzie to pestka. Ja pójdę na czele grupy, za mną –drużyna atakująca. –Kilku chłopców przytaknęło pewnie. –Dalej łucznicy. –Trójka dzieciaków zprocami wdłoniach kiwnęła głowami na znak porozumienia. –Ana końcu piechota. Jesteście gotowi?
– Tak! –Rozległ się entuzjastyczny chór.
– No to idziemy!
Nihal podniosła wysoko miecz irzuciła się na dół przez klapę prowadzącą ztarasu do wieży, aza nią reszta drużyny.
Chłopcy maszerowali zwarci korytarzami przebiegającymi przez wewnętrzny krąg Salazaru, wśród rozbawionych –choć częściej poirytowanych –spojrzeń mieszkańców miasta, którzy doskonale znali heroiczne bitwy Nihal ijej bandy.
– Dzień dobry, generale.
Nihal odwróciła się. Głos pochodził od istoty mniej więcej jej wzrostu, dość krępej, ztwarzą całkowicie pokrytą gęstą brodą. Gnom. Wykonał zabawny ukłon.
Nihal dała chłopcom znak, żeby się zatrzymali, isama również się skłoniła.
– Dzień dobry.
– Dzisiaj również wpogoni za wrogiem?
– Jak zawsze. Dzisiaj musimy przegonić zWieży Famminów.
– Właśnie, jak zawsze… Ja jednak na twoim miejscu, wobecnych czasach, nie wymawiałbym tej nazwy ztaką beztroską. Nawet dla zabawy.
– My się nie boimy! –wrzasnął jeden ze stojących dalej chłopców.
Nihal uśmiechnęła się zuchwale.
– No właśnie, nie boimy się. Apoza tym, czym się martwisz? Nikt nie lubi Famminów, atak czy inaczej Kraina Wiatru jest jeszcze wolna.
Gnom zachichotał ipuścił do niej oczko.
– Rób, jak uważasz, generale. Miłej bitwy.
Po kolei przemierzali różne poziomy wieży, maszerując rytmicznym krokiem, zwarci niczym prawdziwi żołnierze. Przechodzili obok domów isklepików, wśród chaosu ras ijęzyków mieszkańców Salazaru, zataczając kręgi po kolejnych piętrach, asłońce wregularnych odstępach całowało ich przez okna otwarte na śródmiejski ogród. Wszystkie wieże wKrainie Wiatru były bowiem wyposażone wgłęboki centralny szyb odwojakiej funkcji: zapewniał on lepsze oświetlenie przestrzeni miejskich, stanowiąc jednocześnie niewielki obszar uprawny, mieszczący ogródki isady.
Następnie Nihal pewnie weszła w jeden zbocznych zaułków iotworzyła stare, pokryte pleśnią drzwi. Za nimi panował głęboki mrok.
– No to jesteśmy. –Dziewczynka przybrała uroczysty wyraz twarzy. –Od tej chwili żadnego strachu, jak zawsze. Nasze szczytne zadanie nie pozwala nam na wahania.
Pozostali przytaknęli poważnie, anastępnie, czołgając się, wsunęli się wchodnik.
Nic nie było widać. Nawet powietrze było gęste, stojące, przesycone stęchlizną. Jednak po pewnym czasie oczy przyzwyczaiły się do ciemności imożna było dostrzec ginące wmroku schody owilgotnych inierównych stopniach.
– Nikt nie będzie tędy dzisiaj przechodził? Słyszałem, że zachodni mur ma pęknięcia, które trzeba naprawić… –zaczął jeden zchłopców.
– Już przechodzili –odpowiedziała Nihal. –Dobry dowódca przewiduje itakie rzeczy. Ateraz dość gadania, bierzmy się do roboty!
Ich kroki jeszcze przez chwilę rozbrzmiewały wowej wykutej przestrzeni, mieszając się zgłosami po drugiej stronie muru. Potem, po kolejnym zakręcie –cisza.
– Jesteśmy na miejscu –szepnęła Nihal, łapiąc oddech. Zawsze tak było przed samym atakiem: serce mocno waliło jej wpiersi, krew pulsowała wskroniach. Lubiła tę mieszankę strachu ipragnienia walki. Jej palce pobiegły po ścianie, aż znalazły drewniane drzwiczki. Przyłożyła ucho do muru. Kwadratowe kamienie były grube, ale itak mogła usłyszeć głosy dzieci zdrugiej strony.
– Zawsze my. Już mam dosyć bycia Famminem.
– Ikomu to mówisz! Ostatnim razem Nihal strasznie mi dołożyła.
– Mnie złamała ząb…
– Kiedy Barod był wodzem, przynajmniej się wymienialiśmy.
– Może itak, ale ja zNihal bawię się owiele lepiej. Do licha, kiedy walczymy, wydaje się, że to naprawdę! Czuję wsobie coś takiego… to jak być żołnierzem!
– Tak czy inaczej, to ona jest najsilniejsza, więc powinna dowodzić.
Nihal oderwała ucho od ściany ibezszelestnie wydobyła miecz zpochwy. Jeszcze chwila oczekiwania, po czym jednym kopnięciem wywaliła drzwi irazem ze swoją grupą wtargnęła, wrzeszcząc dziko.
Pomieszczenie było obszerne istrasznie zakurzone, azamiast firanek uokien wisiały wielkie pajęczyny. Opuszczony dom bogaczy, jak wszystkie lokale na tym piętrze. Na ziemi siedziało sześciu chłopców trzymających wdłoniach drewniane topory. Chociaż atak ich zaskoczył, podnieśli się raptownie izaczęła się walka.
Nihal była jak furia: gwałtownie rzucała się na nieprzyjaciół, ajej miecz poruszał się wtę iwtamtą jak oszalały. Wwirze walki zawodnicy przemieszczali się zpokoju do pokoju, przemierzając całe mieszkanie, aż do zewnętrznego korytarza.
Chłopcy ztoporkami wyraźnie przegrywali. Zaczęły dobiegać różne „auć!” tych, którzy obrywali zbyt mocno.
– Odwrót! –wrzasnął wódz Famminów. Ci, którzy jeszcze byli cali, pobiegli wkierunku schodów.
– Za nimi! –krzyknęła Nihal ijuż miała się rzucić wpogoń za uciekinierami, kiedy chłopak zjej bandy złapał ją za ramię.
– Nihal, na dół do sklepów nie! Jeśli mój ojciec znowu mnie tam przyłapie jak rozrabiam, zatłucze mnie na śmierć.
Nihal wyrwała się.
– Wcale nie będziemy rozrabiać, pobiegniemy za nimi, apotem przetniemy centralne pola.
– No tak, zdeszczu pod rynnę… –mruknął do siebie chłopiec, ale nie miał innego wyjścia, jak tylko pobiec za swoim dowódcą.
Wszyscy rzucili się wdół po schodach, apotem pędem, jak zgraja opętańców, zbronią wgarści, wkierunku piętra kupieckiego. Wiele sklepików od strony ulicy miało po prostu drzwi wejściowe imałą witrynę zwystawionym towarem, ale inne, zwłaszcza te, gdzie sprzedawano jarzyny iowoce, zajmowały część korytarza stoiskami ikoszami. Pochłonięta pościgiem grupka wpadła właśnie na jeden zowych straganów, przewracając kilku niczego niespodziewających się stałych klientów.
– Przeklęci narwańcy! –wrzasnął sprzedawca, kipiąc zwściekłości. –Nihal, tym razem twój ojciec się otym dowie!
Ale Nihal dalej gnała za zbiegami. Biegnąc tak zmieczem wdłoni, czuła się żywa isilna. Niektórzy zjej ludzi już złapali Famminów. Pozostawało tylko schwytanie ich wodza.
– Ja się nim zajmę! –krzyknęła do swej armii, anastępnie zmusiła nogi do dodatkowego wysiłku. Przyspieszyła izaczęła deptać swojemu nieprzyjacielowi po piętach. Chłopiec prawie czuł jej oddech na karku. Rzucił się na schody, lecz spadł zimpetem dwa piętra wdół. Podniósł się obolały, sprawdził, czy jest na właściwym poziomie, po czym wyskoczył przez okno.
Nihal wychyliła się: zeszli tak nisko, że pod nimi były już tylko stajnie. Jej ofiara przycupnęła ustóp okna, pośrodku jednego zwarzywników centralnego ogrodu wieży. Zeskoczyła bez lęku, wylądowała na nogach izwycelowanym mieczem rzuciła się na wroga, który już podniósł obie ręce.
– Poddaję się –powiedział zdyszany.
Nihal podeszła do niego.
– Gratuluję, Barod. Jesteś coraz szybszy!
– Jasne. Mając ciebie na karku…
– Skaleczyłeś się?
Barod obejrzał swoje obtarte kolana.
– Nie umiem skakać tak zwinnie jak ty. Tak czy owak następnym razem niech ktoś inny będzie wodzem Famminów, ja już mam dosyć: narobiłaś mi więcej siniaków…
Jakiś rozwścieczony głos brutalnie przerwał śmiech Nihal.
– To znowu ty! Do kroćset, mam już tego dość!
– O-o! To Baar! –zaniepokoiła się Nihal. Pomogła Barodowi wstać ipobiegli między główkami sałaty.
– Nie macie co uciekać, itak wiem, kim jesteście! –głos nie przestawał krzyczeć.
Kiedy dobiegli do końca ogrodu, Nihal zwróciła się do przyjaciela:
– Słuchaj, ty idź do domu. Ja się nim zajmę.
Barod nie kazał sobie tego dwa razy powtarzać.
Nihal natomiast przywołała cały arsenał swoich sztuczek ipoczekała na przybycie wieśniaka, bezzębnego staruszka, którego wściekłość była tak wszechogarniająca, że tryskała zkażdej jego zmarszczki.
– Już zapowiedziałem twojemu ojcu, że jeśli jeszcze raz cię tu przyłapię, będzie musiał zapłacić mi za szkody! Dzisiaj trzy główki sałaty, wczoraj cukinie… Nie mówiąc już otych wszystkich jabłkach, które mi ukradłaś!
Nihal przybrała skruszony wyraz twarzy.
– Baar, tym razem jestem niewinna! Po prostu mój przyjaciel wypadł ztamtego okna, widzisz, otam… Ja tylko zeszłam, żeby mu pomóc.
– Od niepamiętnych czasów twoi przyjaciele spadają do mojego ogródka, aty przychodzisz im pomagać! Jeśli macie nogi jak zgalarety, trzymajcie się zdala od okien!
Nihal przytaknęła zminą pełną skruchy.
– Masz rację, przepraszam. To się już nigdy więcej nie powtórzy.
Następnie spojrzała na Baara ztak anielskim wyrazem twarzy, że wieśniak całkiem dał się na to złapać.
– No już dobrze, znikaj. Ale powiedz Livonowi, że będzie go to kosztować kolejne ostrzenie moich sierpów.
– No pewnie!
Dziewczynka cmoknęła wpowietrze iwzięła nogi za pas tak szybko, jak potrafiła.
Livon mieszkał na piętrze kupieckim, zaraz nad stajniami iwejściem do Salazaru: ciężkimi, wysokimi ponad dziesięć łokci drewnianymi wrotami odwóch skrzydłach zwielkimi żelaznymi okuciami po bokach iszerokimi zawiasami. Na zużytym drewnie można było jeszcze dostrzec ślady płaskorzeźb wykonanych wodległej przeszłości. Postacie jednak były bardzo niewyraźne ipoza kilkoma jeźdźcami ismokami nic więcej nie dało się tam rozróżnić.
Podobnie jak dla wielu kupców, również idla Livona dom iwarsztat stanowiły jedno: wten sposób oszczędzało się czas, atakże pieniądze na ewentualny czynsz. Jedyny mankament stanowił lekki bałagan, uwydatniony przez brak kobiecej obecności godnej tego miana. Wdodatku Livon zajmował się płatnerstwem: dom był pełen narzędzi, broni, bloków metalu ikawałków węgla.
Nihal zrozmachem otworzyła drzwi.
– Wróciłam! –zawołała głośno. –Ijestem głodna!
Jej słowa pochłonął panujący huk. Wkącie pomieszczenia Livon wielkim młotem walił wrozpalony kawałek metalu, atysiące iskier odrywały się od stali ikaskadą opadały na podłogę. Był to potężny mężczyzna, cały pokryty sadzą, zkruczoczarną czupryną na głowie. Tylko oczy połyskiwały na tej twarzy, która wydawała się kawałkiem węgla.
– Stary! –wrzasnęła Nihal, ile sił wpłucach.
– Ach, to ty… –rzucił Livon, ocierając sobie pot zczoła. –Nie przychodziłaś, więc zabrałem się do kończenia czegoś na jutro.
– To znaczy, że nic nie przygotowałeś?
– Anie ustaliliśmy, że raz wtygodniu ty gotujesz?
– No tak, ale… taka jestem zmęczona!
– Czekaj, czekaj. Nic mi nie mów. Założę się, że jak zwykle bawiłaś się ztymi szaleńcami.
Milczenie.
– Ijak zwykle na piętrze porzuconych domów.
Dalej milczenie.
– Ibyć może po raz kolejny skończyliście na polu Baara…
Milczenie stało się pełne winy. Nihal otworzyła spiżarnię iwzięła sobie jabłko.
– Wkażdym razie nie przejmuj się. Zjem sobie to –rzuciła, podskakując iumykając zzasięgu ramion Livona.
– Do diabła, Nihal! Ile razy ci mówiłem, żebyś nie chodziła się bawić do centralnych ogrodów? Ja tutaj nie mogę się opędzić od ludzi, którzy przychodzą się skarżyć iprosić odarmowe naprawy!
Nihal usiadła ze skruszoną miną.
– No tak, ale kiedy się walczy…
Livon prychnął zniecierpliwiony izaczął kroić wyciągnięte ze spiżarni warzywa.
– Nie opowiadaj mi takich bzdur! Jak chcesz się bawić, to się baw. Tylko nikomu nie przeszkadzaj!
Nihal podniosła oczy do nieba: zawsze ta sama śpiewka…
– Przestań biadolić, Stary…
Mężczyzna rzucił jej złe spojrzenie.
– Anie mogłabyś od czasu do czasu nazwać mnie tatą?
Na usta Nihal wypłynął szelmowski uśmieszek.
– No już dobrze, tato! Przecież wiem, że jesteś zadowolony, że dobrze sobie radzę zmieczem…
Livon postawił przed nią szorstko talerz surowych jarzyn.
– To jest obiad?
– To jedzą panienki, które uparcie zachowują się jak chłopaczyska. Gdybyś dotrzymała słowa isama coś ugotowała, mielibyśmy teraz na stole coś ciepłego.
Usiadł isam też zaczął jeść. Przez jakiś czas przeżuwał wzamyśleniu, po czym podjął:
– Awkażdym razie nie, nie jestem zadowolony!
Nihal zaśmiała się do siebie. Livon wytrzymał jeszcze chwilę, po czym też wybuchnął śmiechem.
– No dobrze! Masz rację. Uwielbiam cię taką, jaka jesteś, ale inni… masz już trzynaście lat… no wiesz, kobiety wcześniej czy później muszą wyjść za mąż!
– Akto tak powiedział? Zamknąć się wdomu irobić na drutach? Ja? Nie mam najmniejszego zamiaru! Ja chcę być wojownikiem!
– Nie ma kobiet wojowników –powiedział Livon, ale jego głos zdradzał źle skrywaną dumę.
– To znaczy, że będę pierwsza.
Livon uśmiechnął się izmierzwił dłonią włosy córki.
– Jesteś po prostu okropna! Ja tylko czasami myślę, że jednak przydałaby ci się matka…
– To nie twoja wina, że mama umarła –powiedziała zprostotą Nihal.
– Nie –przyznał Livon, rumieniąc się. –Nie.
Nad postacią żony Livona unosiła się zasłona najmroczniejszej tajemnicy. Nihal szybko zorientowała się, że wszyscy wSalazarze mieli tatę imamę, aona tylko tatę. Jeszcze jako mała dziewczynka zaczęła zadawać pytania, na które Livon odpowiadał wsposób mglisty iniejasny. Mama umarła; nie sposób było się dowiedzieć, jak ani kiedy. Ale jaka była? Piękna. Tak, ale jak wyglądała? Tak jak ty, fioletowe oczy igranatowe włosy. Za każdym razem, kiedy temat ów powracał, Livon był wyraźnie zmieszany iNihal zczasem nauczyła się takich rozmów unikać.
– Zawsze mi mówiłeś, że chcesz, żebym wyrosła na silną osobę, żebym podążała za swoimi pragnieniami… Staram się tak robić.
Jeśli chodziło ocórkę, Livon miał miękkie serce: na te słowa łzy napłynęły mu do oczu.
– Chodź tutaj –powiedział iprzytulił ją tak mocno, że aż zabolało.
– Udusisz mnie, Stary…
Nihal próbowała się wyrwać, ale tak naprawdę rozkoszowała się tym uściskiem bardziej niż chciała to okazać.
Popołudnie poświęcili na swoje zwykłe zajęcie: wykuwanie broni.
Livon był nie tylko najlepszym płatnerzem na świecie znanym iprawdopodobnie również na tym nieznanym: był prawdziwym artystą. Jego miecze były niezwykłe, ich uroda tak jaśniejąca, że zapierała dech wpiersiach. Potrafiły dostosowywać się do właściciela iuwydatniać jego umiejętności.
Wykonywał włócznie zaostrzone niczym kolce itnące jak brzytwy, ozdobione wijącymi się ornamentami, które nie obciążały ich linii jako nieprzydatne błyskotki, lecz podkreślały ich rysunek. Livon był wstanie połączyć maksimum funkcjonalności ze wspaniałą elegancją. Swoje wyroby traktował jak dzieci, uważał je za swoje stworzenia ijako takie je kochał. Uwielbiał tę pracę, ponieważ pozwalała mu na wyrażanie własnej inwencji twórczej, która wydawała się niewyczerpana, ajednocześnie ekscytowało go wystawianie na próbę swoich umiejętności technicznych.
Każda nowa broń była wyzwaniem dla jego rzemieślniczej biegłości, tak więc za każdym razem próbował przeprowadzać śmiałe eksperymenty, używał nowych materiałów, szukał coraz bardziej złożonych form iłączył je zcoraz bardziej skomplikowanymi rozwiązaniami technicznymi.
Sława Livona była tak wielka, że nigdy nie brakowało mu pracy iod zawsze, trochę zkonieczności, atrochę zczystej przyjemności, pozwalał Nihal, aby mu pomagała. Kiedy ona podawała mu młot lub obsługiwała miech, on obdarowywał ją perłami mądrości wojowników.
– Broń to nie tylko przedmiot: dla wojownika miecz jest jak kończyna, jest jego wierną inieodłączną towarzyszką. To jego miecz inie zamieniłby go na żaden inny na świecie. Adla płatnerza jest jak dziecko: tak jak natura daje życie istotom ztego świata, tak płatnerz zognia iżelaza wykuwa ostrze –mówił Livon iokraszał swoją wypowiedź głośnym śmiechem.
Nie należało się więc dziwić, że przy ojcu żyjącym dla mieczy imającym wśród swoich stałych klientów żołnierzy, jeźdźców iposzukiwaczy przygód, Nihal wyrosła tak zbuntowana imało kobieca.
Byli zajęci pracą nad jednym zmieczy, kiedy Nihal wyskoczyła zodwiecznym pytaniem.
– Stary?
– Mhmm…
Livon opuścił młot na ostrze.
– Chciałam się zapytać…
Kolejne uderzenie.
Nihal przyjęła niewinny iroztargniony wyraz twarzy.
– No to kiedy dasz mi prawdziwy miecz?
Młot Livona zawisł wpowietrzu. Rozległo się westchnienie, po czym mężczyzna wrócił do kucia stali.
– Trzymaj te szczypce nieruchomo.
– Nie zmieniaj tematu –nalegała Nihal.
– Jesteś za mała.
– Ach, tak? Ale nie jestem za mała, żeby szukać sobie męża!
Livon odłożył młot iopadł zrezygnowany na krzesło.
– Nihal, już otym rozmawialiśmy. Miecz to nie jest zabawka.
– Wiem otym doskonale iwiem też, jak się nim posługiwać, owiele lepiej niż wszyscy chłopcy wtym mieście!
Livon westchnął. Często myślał, żeby podarować Nihal jeden ze swoich mieczy, ale zawsze hamował go lęk, że może zrobić sobie jakąś krzywdę. Zdrugiej strony zdawał sobie sprawę, że zdrewnianym mieczem Nihal potrafi wyczyniać cuda iże niejednokrotnie miała wdłoni prawdziwe miecze, udowadnia, że dobrze zna iwiążące się znimi ryzyko, imożliwości.
Nihal dostrzegła to niezdecydowanie ojca iprzypuściła kolejny atak.
– No więc, Stary? Co?
Livon rozejrzał się dookoła.
– Zobaczymy –rzucił tajemniczo. Podniósł się ipodszedł do półek, na których trzymał swoje najlepsze dzieła, te, które wykonywał bez żadnego zamówienia, tylko dla siebie samego. Wziął jeden ze sztyletów ipokazał go Nihal.
– Ten zrobiłem parę miesięcy temu…
Była to piękna broń: rękojeść tworzyła pień drzewa, zkorzeniami na jednym końcu idwiema powykręcanymi gałęziami wystającymi zdrugiego końca irozszerzającymi się na zewnątrz. Inne gałązki skręcały się jeszcze przez jakiś czas, dopóki nie zlały się zostrzem.
Oczy Nihal zabłysły.
– Jest mój?
– Będzie twój, jeśli mnie pokonasz. Ale jeśli to ja wygram, gotujesz isprzątasz przez miesiąc.
– Zgoda! Ale ty jesteś dorosły iwielki, aja jestem tylko małą dziewczynką, nie? Sam zawsze tak mówisz! Więc żeby wyrównać szanse, będziesz musiał ograniczyć się do tych trzech belek wpodłodze.
Livon zachichotał.
– Uważam, że tak będzie sprawiedliwie.
– No to daj mi miecz –zażądała Nihal, podekscytowana na samą myśl opołożeniu dłoni na stali.
– Nie ma mowy! To ja wezmę drewno.
Ustawili się oboje na środku sali – Nihal ze swoim drewnianym mieczem wgarści, aLivon zkijem.
– Gotowa?
– No jasne!
Zaczęła się walka.
Nihal nie była obdarzona wielką wytrzymałością, ajej technika wżadnym wypadku nie była bez zarzutu, ale braki te pokrywała intuicją iwyobraźnią. Odpierała każdy atak irobiła skuteczne uniki, wybierała odpowiedni czas na ofensywę iskakała wprawo iwlewo zwielką zwinnością. Wtym tkwiła cała jej przewaga idoskonale otym wiedziała.
Nagle Livon poczuł, że przepełnia go duma ztego chłopaczyska ogranatowych warkoczach. Drewniany kij wymknął mu się zdłoni iuderzył wstos włóczni opartych wkącie.
Nihal przyłożyła mu swoją broń do gardła.
– Co robisz, Stary? Potykasz się na takich podstawach? Tak pozwolić się rozbroić małej dziewczynce…
Livon odsunął drewniany miecz, wziął sztylet ipodał go córce.
– Trzymaj, zasłużyłaś sobie na niego.
Nihal długo obracała sztylet wdłoniach, ważąc go ipróbując jego ostrze na palcu, starając się ukryć, że szaleje zradości. Jej pierwsza broń!
– Ale pamiętaj: nigdy nie przechwalaj się przed pokonanym nieprzyjacielem. To wfatalnym guście.
Nihal popatrzyła na ojca chytrze.
– Dziękuję, Stary.
Była już dość doświadczona, żeby wiedzieć, kiedy ktoś pozwalał jej wygrać.