Krwawy bunt. Historia powstania w amerykańskim więzieniu Attica - Heather Ann Thompson - ebook

Krwawy bunt. Historia powstania w amerykańskim więzieniu Attica ebook

Heather Ann Thompson

0,0
59,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Nagroda Pulitzera w dziedzinie historii (2017)

9 września 1971 roku niemal 1300 osadzonych w zakładzie karnym Attica zdecydowało się głośno zaprotestować przeciwko nieludzkim warunkom odbywania kary i wieloletnim nadużyciom, jakich dopuszczała się administracja więzienia. Zdesperowani skazani wzięli zakładników i rozpoczęli pertraktacje. Negocjowali dzień i noc, jednak władze wykluczyły jakikolwiek kompromis. Już 13 września wysłano uzbrojone patrole, aby odbiły zakład karny siłą. Zabito niemal 40 osób, zginęli więźniowie i zakładnicy, ale na tej rzezi sprawa się nie zakończyła. Kolejne miesiące trwała brutalna zemsta mundurowych na osadzonych, a próby dochodzenia sprawiedliwości przed różnymi sądami ciągnęły się blisko cztery dekady.

Prawda jednak nie zatriumfowała. Zarzuty postawiono wyłącznie więźniom. Żaden z urzędników odpowiedzialnych za tragiczny w skutkach szturm na zakład czy zaniedbania wobec ocalałych i rodzin zabitych nie został postawiony w stan oskarżenia, a większość z ważniejszych dokumentów powiązanych ze sprawą została utajniona przez rząd. O tym największym buncie w historii amerykańskiego więziennictwa przez kilkadziesiąt lat niewiele było wiadomo.

Ta pasjonująca książka powstała dzięki trwającym ponad dekadę wnikliwym badaniom, a także potężnej determinacji i uporowi autorki. Oddaje głos wszystkim zaangażowanym w sprawę buntu w więzieniu Attica, również tym, którym prawa głosu odmówiono, gdyż dla stróżów prawa ważniejsze okazało się zapewnienie ochrony politykom. Ukrywanie prawdy przed opinią publiczną sprawiło, że historia buntu w Attice do dziś jest pasmem niedomówień, krzywd i politycznych rozgrywek.

Ta zapierająca dech publikacja odkrywa mroczne tajemnice, a najstraszniejsze w niej jest to, że opowiada o wydarzeniach, które rozegrały się naprawdę.

Krew, błoto, woda: mroczne sekrety ludzi przy władzy muszą wyjść na jaw!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 1246

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Heather Ann Thompson

Krwawy bunt

Historia powstania w amerykańskim więzieniu Attica

Przekład: Piotr Cieślak

Tytuł oryginału: Blood in the Water: The Attica Prison Uprising of 1971 and Its Legacy

Tłumaczenie: Piotr Cieślak

Redakcja: Karolina Frączak

ISBN: 978-83-283-4354-2

Copyright © 2016 by Heather Ann Thompson

All rights reserved.

Published in the United States by Pantheon Books, a division of Penguin Random House LLC, New York.

Pantheon Books and colophon are registered trademarks of Penguin Random House LLC.

Polish edition copyright © 2020 by Helion SA

All rights reserved.

All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Autor oraz Helion SA dołożyli wszelkich starań, by zawarte w tej książce informacje były kompletne i rzetelne. Autor oraz Helion SA nie ponoszą również żadnej odpowiedzialności za ewentualne szkody wynikłe z wykorzystania informacji zawartych w książce.

Fotografia na okładce: Attica State Correctional Facility © Bettmann/Getty Images

Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttp://editio.pl/user/opinie/krwawy_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

Helion SA ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63 e-mail: [email protected]: http://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Ku pamięci zabitych w zakładzie karnym w Attice ponad czterdzieści lat temu.

William Allen

Edward Menefee

Elliot Barkley

John Barnes

Edward T. Cunningham

John D’Arcangelo

Bernard Davis

Allen Durham

William Fuller

Melvin Gray

Elmer Hardie

Robert Henigan

Kenneth Hess

Thomas Hicks

Emanuel Johnson

Herbert Jones

Richard Lewis

Charles Lundy

Kenneth Malloy

Gidell Martin

William McKinney

Lorenzo McNeil

Samuel Melville

Jose Mentijo

Milton Menyweather

John Monteleone

Richard Moore

Carlos Prescott

Michael Privitera

William Quinn

Raymond (Ramon) Rivera

James Robinson

Santiago Santos

Barry Schwartz

Harold Thomas

Carl Valone

Rafael Vasquez

Melvin Ware

Elon Werner

Ronald Werner

Willie West

Harrison Whalen

Alfred Williams

I wszystkich rannych, torturowanych i naznaczonych przez wydarzenia z 13 września 1971 roku. Jest ich zbyt wielu, by wymienić tu wszystkich.

„Tyle się naczytaliśmy przez te lata o masakrze w My Lai. A to było tylko jakieś sto siedemdziesiąt osób. My, jeśli sprawy przybiorą zły obrót, stracimy tu półtora tysiąca ludzi, co najmniej półtora tysiąca”.

— strażnik więzienny z Attiki, Edward Cunningham

„Oficer wyciągnął wkrętak krzyżakowy, kazał nagiemu osadzonemu wstać i zagroził, że w przeciwnym razie wsadzi mu go w odbyt (…). A potem zaczął go dźgać”.

— gwardzista narodowy James O’Day

„Budzisz się w nocy zlany zimnym potem. Reminiscencje takiego cierpienia nie dają spokoju”.

— nowojorski policjant stanowy, Thomas Constantine

„Wszędzie widziałem krew przemieszaną z błotem i wodą. To było jedyne, co widziałem”.

— więzień zakładu karnego w Attice, James Lee Asbury

Nota od tłumacza

Każdy tekst mocno osadzony w realiach danej społeczności czy kraju, zwłaszcza dotykający problemów budzących silne kontrowersje — a za taki bez wątpienia uważam Krwawy bunt — zawsze przysparza pewnych trudności. Tutaj w niemałym stopniu przyczyniła się do nich przebogata mozaika cytatów, z godnym podziwu zaangażowaniem wyłuskanych przez autorkę z zapisków, dokumentów, transkrypcji i rozmów. Niewątpliwie przybliżają one emocje i odczucia uczestników opisanych wydarzeń sprzed niemal półwiecza i przydają temu faktograficznemu materiałowi tak potrzebnego z perspektywy czytelnika realizmu. Ich splot z narracją, w połączeniu z dość hermetycznymi językowo, acz niezbędnymi komentarzami specjalistów oraz z nieprzekładalną niekiedy różnorodnością i specyfiką wypowiedzi więźniów, przedstawicieli władz, jurystów czy lekarzy wielokrotnie wystawiał mnie na trudne próby. Mam nadzieję, że z większości wyszedłem obronną ręką i piórem.

Pomimo zaangażowania i pracy włożonej w ten tom przez wiele osób, które czuwały nad jego poprawnością stylistyczną, merytoryczną i zwykłą logiką, czuję się osobiście odpowiedzialny za wszelkie nieuchronne potknięcia.

Jednocześnie pragnę podziękować redakcji za niezmierzone pokłady cierpliwości oraz wszystkim, którzy kompetencjami, poradami czy choćby dobrym słowem wspierali mnie w trwających ponad rok zmaganiach z przekładem. W szczególności zaś chciałbym podziękować Karolinie — bez niej niniejszy tekst nie byłby tym, który ostatecznie trafił w ręce czytelników. Nigdy z nikim, K.

— Piotr Cieślak, maj 2020

Wstęp Rządowe tajemnice

Można się zastanawiać, dlaczego musiało minąć czterdzieści pięć lat, by powstał wyczerpujący opis buntu, do którego doszło w 1971 roku w więzieniu w Attice. Wyjaśnienie jest proste: najistotniejsze szczegóły tej historii zostały rozmyślnie utajnione. Pudła — a są ich dosłownie tysiące — z dokumentami dotyczącymi tamtych zdarzeń zapieczętowano albo praktycznie uniemożliwiono wgląd do nich.

Niektóre spośród tych materiałów, takie jak zajmująca niezliczone kartony dokumentacja śledztwa komisji McKaya w sprawie Attiki, czterdzieści lat temu otrzymały status niedostępnych — w tym przypadku nadany na prośbę członków tejże komisji, którzy obawiali się, że prokuratorzy stanowi będą próbowali wykorzystać te informacje do wytoczenia więźniom spraw sądowych. W latach 70. zapieczętowane zostały jeszcze inne materiały dotyczące buntu, takie jak dwa ostatnie tomy raportu Meyera z 1976 roku. Przedstawiciele organów ścigania bardzo starali się zapobiec ujawnieniu w szczególności tego raportu. Choć niedawno pewien sędzia orzekł, że dokumenty te można już upublicznić, to proces redakcyjny, jakiemu zostaną one najpierw poddane, oznacza, że najważniejsze aspekty historii rebelii w Attice niemal na pewno pozostaną tajne[1].

Zdecydowana większość archiwaliów dotyczących buntu teoretycznie nie jest zapieczętowana, ale to niewiele zmienia. Amerykańskie agencje rządowe, takie jak FBI czy Departament Sprawiedliwości, są w posiadaniu ważnych dokumentów dotyczących Attiki, ale jeśli zażąda się dostępu do tych akt na mocy ustawy o wolności informacji (Freedom of Information Act; FOIA), okaże się, że ze względu na liczne przeredagowania są one niemal bezużyteczne. Faktografią na ten temat dysponują też władze Nowego Jorku — w różnych archiwach i magazynach na północy stanu przechowywane są liczne kartony z materiałami pochodzącymi z wielu źródeł. Są wśród nich akta urzędowego śledztwa władz stanowych, mającego ustalić, czy podczas rebelii w zakładzie karnym doszło do czynów przestępczych, a także dossier trwających pięć lat starań władz o udowodnienie owych rzekomych przestępstw oraz niemal trzech dekad obrony przed pozwami cywilnymi, składanymi przez więźniów i zakładników. W 2006 roku udało mi się dotrzeć do spisu tych materiałów, który uświadomił mi, że mam do czynienia z prawdziwą skarbnicą wiedzy o Attice: autopsje, raporty balistyczne, oświadczenia żołnierzy, zeznania i tym podobne. To punkt wyjścia do poznania historii tego buntu[2].

O dostęp do wszystkiego, co rząd przechowuje w tych archiwach, można się ubiegać na mocy FOIA, ale także w tym przypadku otrzymanie dokumentacji nastręcza problemów. Tuż przed wysłaniem tej książki do druku, gdy wciąż jeszcze czekałam na jakieś wyjaśnienia dotyczące mojego poprzedniego, złożonego w 2013 roku wniosku FOIA o dostęp do ważnych dokumentów, otrzymałam informację, że urzędnicy nie przekażą mi potrzebnych materiałów. Z ewidencji stanowej wiem, że materiały te istnieją; wiem też, że nie zażądałam akt sądowych opatrzonych klauzulą poufności, a jednak mój wniosek został odrzucony.

Ale dzięki wielu ocalałym z buntu w Attice i dochodzącym swoich praw przed sądem, a także dzięki innym osobom, które poświęcały czas na prowadzenie zapisków oraz zbieranie strzępków informacji z gazet, pamiętników i archiwów niebędących pod kontrolą stanu Nowy Jork, byłam w stanie odtworzyć przebieg tej historii.

Ponadto za sprawą dwóch wyjątkowo szczęśliwych zbiegów okoliczności, jakie miały miejsce w trakcie pisania tej książki, wersja zdarzeń przedstawiona na jej kartach jest tą, której ujawnieniu władze stanowe miały wielką nadzieję zapobiec.

Najpierw w 2006 roku w budynku sądu hrabstwa Erie w Buffalo w stanie Nowy Jork natrafiłam na zbiór dokumentów o więzieniu w Attice. To odkrycie zmieniło wszystko. Wcześniej przez dwa lata dzwoniłam i pisałam do wszystkich sądów okręgowych, koronerów i urzędów miejskich na północy stanu, aby dotrzeć do jakichkolwiek dotyczących buntu zapisków, które nie byłyby trzymane pod kluczem prokuratora generalnego albo utajnione przez sędziów. W tych pierwszych latach pracy miałam niewiele materiałów — nie znałam numerów spraw sądowych i dysponowałam zaledwie kilkoma nazwiskami, o które mogłam pytać. Aż któregoś dnia natrafiłam na prawdziwy skarb. Zadzwoniłam do sądu hrabstwa Erie i od pracującej tam kobiety dowiedziałam się, że na zapleczu budynku niedawno złożono jakąś dokumentację dotyczącą buntu w Attice. Wcześniej papiery te były przechowywane gdzieś indziej, ale zostały przeniesione do archiwum sekretarza sądowego — prawdopodobnie po tym, jak ucierpiały w wyniku zalania wodą. Udałam się więc do Buffalo.

Po wejściu do słabo oświetlonej sali byłam ogromnie zaskoczona. Przede mną, w kompletnym nieładzie, na metalowych półkach sięgających sufitu piętrzyły się tysiące stron dokumentów dotyczących Attiki. W tym bałaganie było wszystko — od zeznań sądowych i złożonych pod przysięgą oświadczeń, przez oskarżenia, aż do osobistej korespondencji. Najbardziej niewiarygodne było jednak to, że w tej górze zatęchłych papierzysk natknęłam się na bezcenne informacje dotyczące śledztwa władz stanowych w sprawie przestępstw, jakie mogły zostać popełnione w trakcie buntu lub odbicia zakładu. Krótko mówiąc, znalazłam ogrom materiałów o tym, czego dowiedziały się władze i kiedy — a jedne z najistotniejszych dokumentów mówiły o będących w posiadaniu rządu prawdopodobnych dowodach winy stróżów prawa, których jednak nigdy nie postawiono przed sądem. Zrobiłam tyle notatek, ile się tylko dało, i skserowałam tyle stron, ile mi pozwolono, aż wreszcie zgromadziłam większość tego, czego potrzebowałam, by spisać nieznaną dotąd historię więzienia Attica.

Kolejny szczęśliwy przypadek miał miejsce w 2011 roku. Było to tuż po tym, jak na łamach „New York Timesa” ukazał się mój komentarz z okazji czterdziestej rocznicy wydarzeń w zakładzie karnym w Attice. Otrzymałam wówczas e-mail od Craiga Williamsa, archiwisty w nowojorskim muzeum stanowym w Albany. Williams poprosił mnie o pomoc w zinterpretowaniu ogromu nowych materiałów, które niedawno przekazała mu nowojorska policja[3]. Funkcjonariusze oddali do dyspozycji muzeum praktycznie wszystko, co zostało zebrane w jednym z blaszanych baraków stojących na terenie więzienia Attica wkrótce po czterodniowym impasie w 1971 roku. Były to rzeczy uznane przez przedstawicieli władz za dowody w sprawach, jakie władze te mogły wytoczyć przeciwko więźniom lub policji. Podekscytowana wieścią wkrótce wyruszyłam do Albany.

Kiedy dotarłam do przepastnych magazynów muzeum, ucieszyłam się, że dołączyła do mnie Christine Christopher — pracująca nad dokumentem poświęconym wydarzeniom z zakładu karnego Attica reżyserka, z którą blisko współpracowałam. Przez chwilę razem stałyśmy, patrząc na niekończące się rzędy kartonów, pudeł, toreb i skrzynek z materiałami, które czterdzieści lat wcześniej zostały zabrane z więzienia. A to, co zostało wówczas zgromadzone i na wiele dekad ukryte, istotnie okazało się ponure. W jednym, wyjątkowo zniszczonym pojemniku, leżała kupka ubrań — brudne, zmięte spodnie i koszula zabitego strażnika więziennego, Carla Valone’a. Odzież splamił nie tylko liczący dziesięciolecia brud z więziennego dziedzińca D. Była sztywna i brudna od krwi. Wcześniej poznałam dwójkę dzieci Carla, które wciąż starały się znaleźć odpowiedź na pytanie, co naprawdę stało się ich ojcu 13 września 1971 roku.

A to było tylko jedno pudło. Obok stało kolejne, w którym znalazłam zesztywniałe, przesiąknięte krwią ubranie więźnia Elliota „L.D.” Barkleya. Tak jak Carl Valone, L.D. Barkley został zastrzelony podczas szturmu na placówkę. Znałam jedną z bliskich mu osób — młodszą siostrę, Traycee. Podobnie jak dzieciom Valone’a, jej także sprawa Attiki nie dawała spokoju.

Choć pozostałości po wydarzeniach w Attice zgromadzone w tych kartonach przez nowojorską policję niewiele mówiły o przyczynach takiego, a nie innego ich przebiegu, stanowiły wstrząsające świadectwo ludzkiej tragedii. Był wśród nich czerwony spiralny notes z pozaginanymi rogami, pełen zapisków ocalałych więźniów, mających nadzieję na przemycenie tych notatek na zewnątrz, aby ich rodziny i przyjaciele dowiedzieli się, że żyją. Były tam też pudełka z podartymi, wyblakłymi zdjęciami bliskich, niezliczone dokumenty sądowe, które osadzeni skrupulatnie kopiowali, a nawet egzemplarze Biblii i Koranu — wszystko, co po stłumieniu rebelii zostało zabrane z cel.

Ubranie Carla Valone’a. (Bez daty, z dokumentacji Elizabeth Fink)

W sądzie hrabstwa Erie nie ma już dokumentów z Attiki, które widziałam w tamtejszym ciemnym archiwum; niedostępne są też przedmioty, które nowojorskie muzeum stanowe było skłonne pokazać zwiedzającym[4]. Nie sposób jednak wyrzucić z głowy tego, czego dowiedziałam się z tych dokumentów w 2006 roku, a obejrzanych w 2011 roku pudeł z zakrwawionymi ubraniami i spisanymi przez więźniów wzruszającymi listami nie da się zapomnieć.

Postanowiłam opisać w tej książce wszystko, czego się dowiedziałam i co zobaczyłam.

Była to jednak bardzo trudna decyzja. Choć moim zadaniem jako historyka jest opisywanie przeszłości takiej, jaką była, a nie jakiej bym sobie życzyła, nie chciałam nikomu przysparzać cierpień po latach. Mam pełną świadomość — i prześladuje mnie to — że podanie personaliów osób, które przez minione 45 lat starały się pozostać bezimienne, otworzy wiele starych ran i wywoła nową falę bólu. Tym ranom nigdy nie pozwolono się zagoić, a ból jest obecnie nieunikniony, choć, jak sądzę, odpowiedzialność zań spada na władze stanu Nowy Jork. To właśnie one wielokrotnie od 1971 roku starały się chronić polityków oraz stróżów prawa, którzy doprowadzili do tej tragedii. To właśnie one mogły i już dawno temu powinny opowiedzieć całą prawdę o Attice, aby proces gojenia ran mógł się rozpocząć, a historia buntu stała się tym, czym być powinna: historią, a nie ciągnącym się do dziś pasmem krzywd i politycznych rozgrywek.

Nie umiem obiecać ocalałym z Attiki, że dzięki tej książce poznają całą prawdę. Stan Nowy Jork wciąż skrywa wiele tajemnic. Mogę jednak przyrzec, że w książce tej przedstawiłam wszystko, do czego udało mi się dotrzeć — być może dzięki temu sprawiedliwości choć w niewielkim stopniu stanie się zadość.

Część I Beczka prochu

FRANK „BIG BLACK” SMITH

Frank „Big Black” Smith zastanawiał się, czy kiedykolwiek przywyknie do życia w zamknięciu. Cela zdawała mu się trumną, której wieko uchylono tylko na tyle, by owady, hałas i pogoda dawały mu się we znaki, a warunki poza tą klatką także rysowały się ponuro. Więzienie Green Haven nie było miejscem do życia dla ludzi.

Frank Smith urodził się w Bennettsville w Karolinie Południowej 11 września 1933 roku. Był synem Henry’ego Parkera i Millie Smith. Millie spędzała długie godziny, pracując na tych samych polach, na których jej rodzina tyrała jeszcze w czasach niewolnictwa. Ale gdy Frank podrósł, Millie postanowiła opuścić Południe i zawalczyć o lepsze życie. Kiedy syn miał pięć lat, Millie i Henry wreszcie znaleźli w sobie odwagę do przeprowadzki na Brooklyn. W tym dużym północnym mieście trudno było jednak o pracę, a pensje były niskie i Smithowie także tam borykali się z problemami. Ostatecznie ojciec Franka zaczął parać się hazardem i innymi krętactwami, aby jakoś związać koniec z końcem, a gdy Frank wszedł w wiek nastoletni, tak jak ojciec po mistrzowsku opanował sztukę przyjmowania zakładów na ulicach dzielnicy Bedford-Stuyvesant. W 1969 roku szczęście go opuściło — zresztą nie po raz pierwszy. Odkrył wtedy, że problem z loteriami polega na tym, iż w jakimś momencie ktoś wpada w długi, których nie może albo nie chce spłacić. A gdy pewnego razu z nabitą bronią brutalnie przerwał czyjąś grę w kości i zabrał pieniądze, które jego zdaniem słusznie mu się należały, trafił za betonowe mury przybytku położonego w jednym z najbardziej odludnych wiejskich rejonów stanu Nowy Jork.

Inni więźniowie w Green Haven zwykle trzymali się od Franka Smitha z daleka. Był potężnym, karczystym mężczyzną o krótko przystrzyżonych włosach i głębokim, dudniącym głosie. Stronił od polityki, nie miał więc żadnego pożytku ani z Czarnych Panter, ani z rozmaitych organizacji muzułmańskich, ani antywojennych rebeliantów, ani przebywających za kratami maoistów. Big Black, jak wszyscy go tam nazywali, nie był też szczególnie bogobojny, więc rozmaite chrześcijańskie kliki także trzymały się od niego z daleka. Big Black był po prostu facetem odsiadującym wyrok. Jego plan był prosty: nie wychylać się, odhaczać dni i wrócić na Brooklyn.

W 1970 roku Big Black został przeniesiony do zakładu karnego Attica, gdzie całymi dniami przerzucał cuchnące, ubłocone szmaty z wielkich wózków, które zajmowały pokaźną część spowitej parą pralni. Przez całe lato aż do jesieni słyszał, jak inni osadzeni wymieniają się wieściami o serii dramatycznych buntów w nowojorskich więzieniach. Od okrytego złą sławą Tombs aż do Queens House of Detention, tysiące więźniów przejmowały we władanie placówki więzienne i żądały daleko idących reform. Wysyłano do nich na negocjacje zespoły życzliwie nastawionych obserwatorów, wśród których było dwoje nowojorskich przedstawicieli amerykańskiego rządu — Shirley Chisholm i Herman Badillo — oraz sam burmistrz Nowego Jorku, John Lindsay. Niektóre z buntów po burzliwych rozmowach gasły po cichu. Inne kończyły się z chwilą odbicia więzienia przez strażników z pałkami. Nie było ofiar śmiertelnych. Po tych incydentach urzędnicy miejscy postanowili, że najszybszy sposób na uporanie się z jednym z najczęściej powtarzających się zarzutów więźniów — poważnym przeludnieniem — będzie polegał na wysłaniu jak największej liczby ludzi do placówek penitencjarnych na północy stanu. Innymi słowy, postanowiono zamieść problem pod dywan, zamiast go rozwiązać. Chodziła plotka, że wielu spośród tych ludzi trafiało właśnie do Attiki. Przekopując się przez sterty brudnych koszul i prześcieradeł — wysłanych z siedziby naczelnika więzienia Vincenta Mancusiego — znużony Big Black zastanawiał się, o ile bardziej tłoczno musi się stać w Attice, by i tu doszło do wybuchu.

1 Wcale nie lepsze perspektywy

Dla kogoś, kto całe życie spędził na Brooklynie czy Bronxie, przenosiny do Attiki były ogromnym szokiem. W ciągu godziny od zajęcia miejsca w jednej z wielu ciężarówek nowojorskiego Department of Correctional Services (Departament Więziennictwa; DOCS) wiozących niedawno skazanych więźniów na północ stanu, przez porysowane, kuloodporne okno jak okiem sięgnąć widział tylko kilometry pól, krowy i stodoły.

Po zjeździe z autostrady w Batavii ciężarówki skierowały się na dwupasmówkę łączącą to niewielkie miasto z jeszcze mniejszą miejscowością o nazwie Attica. Tutaj wszystkie twarze były białe. Tu mężczyźni jeździli pickupami, a nie przeciskali się przez młyn metra. Tutejszy krajobraz zaś tworzyły łagodnie falujące wzgórza, a nie sklepy i zniszczone kamienice. Tablica witająca przybyszów w Attice w stanie Nowy Jork chwaliła się niecałymi trzema tysiącami mieszkańców — to mniej niż na wielu osiedlach, które dla więźniów tamtejszego zakładu karnego były domem.

Nowojorska Attica należała do tej części Ameryki, którą większość z osadzonych znała tylko z ekranu telewizora. Malutkie witryny wyglądały jak przeniesione z innej epoki. W miasteczku był ładny park z jaskrawo ozdobioną sceną, boisko baseballowe dla dzieci i czysty basen publiczny — wszystko jak wyjęte żywcem z obrazu Normana Rockwella. Ale tuż za tym skrawkiem kultury Americana majaczyła wielka, budząca grozę forteca, jedno z owianych złą sławą więzień o maksymalnie zaostrzonym rygorze.

Placówka penitencjarna Attica, obwarowana potężnymi, szarymi murami, znajdowała się niecałą milę od wioski. Okalający ją mur miał dziewięć metrów wysokości i był zbudowany z betonowych płyt wbitych na ponad sześć metrów w ziemię i zacementowanych. Na każdym rogu znajdowały się wysokie wieżyczki strzelnicze, z których strażnicy mogli wypatrywać problemów na całym, liczącym 55 akrów obszarze kompleksu więziennego. Nowo przybyli więźniowie widzieli z parkingu owe pokryte czerwoną dachówką wieże i sylwetki kręcących się w nich mężczyzn, gotowych w mgnieniu oka otworzyć ogień do wewnątrz lub na zewnątrz więziennych murów.

Podjazd do więzienia Attica. (Dzięki uprzejmości „Democrat and Chronicle”)

Kolosalna, budząca grozę budowla i jej bukoliczne otoczenie tworzyły zdumiewający kontrast. Większość ludzi dowożonych pod główne wejście Attiki, na chwilę przed przepędzeniem przez masywne wrota, nie mogła się powstrzymać przed ostatnim zerknięciem przez ramię, na prowadzącą tam drogę. Choć strażnicy krzykami zaganiali ich do wewnątrz, trudno było nie ulec czarowi miarowego cykania milionów świerszczy, którego echo niosło się z okolicznych wysokich traw, upstrzonych polnymi kwiatami.

Wejście do tego więzienia o zaostrzonym rygorze było kolejnym szokiem. Budynek był archaiczny; przetrwał praktycznie bez większych zmian od otwarcia w czasie wielkiego kryzysu. I był tłoczny — pełen niespokojnych, gniewnych mężczyzn, młodych i starych, z miast i małych miasteczek rozsianych po całym stanie Nowy Jork. Przytłaczającą część 2243 więźniów Attiki stanowili jednak młodzi, słabo wykształceni mieszkańcy miast oraz Afroamerykanie i Portorykańczycy[1]. Dla ponad dwóch trzecich osadzonych Attica była już co najmniej drugim więzieniem.

Nie oznaczało to jednak, że wszyscy penitencjariusze Attiki byli zatwardziałymi kryminalistami. Wielu trafiło tu za złamanie zasad zwolnienia warunkowego, a część z nich była o wiele za młoda, by sprostać trudom życia w więzieniu o zaostrzonym rygorze. James i John Schleichowie byli dziewiętnastoletnimi bliźniakami, którzy wylądowali w Attice właśnie ze względu na pogwałcenie zasad zwolnienia warunkowego. Pierwotnie John został skazany za nieupoważnione użycie pojazdu zmotoryzowanego, a jego brat James stanął przed sądem za zrobienie dziury w składanym dachu kabrioletu pewnej pani. Choć odkupił właścicielce nowy dach, i tak trafił za kratki[2]. Inny młody więzień Attiki, dwudziestojednoletni Elliot „L.D.” Barkley, trafił tam za naruszenie zasad zwolnienia warunkowego, polegające na prowadzeniu auta bez prawa jazdy.

Coraz więcej ludzi trafiało też do Attiki za sprawą uzależnienia od narkotyków. Pewien siedemnastoletni Portorykańczyk, Angel Martinez, wpadł w narkotykowy nałóg po zastrzyku heroinowym, którym chciał złagodzić ból choroby Heinego-Medina. Gdy popełnił przestępstwo, aby zaspokoić narkotyczny głód, sędzia wysłał go do Attiki[3]. Trafiając do akurat tego nowojorskiego więzienia stanowego, osadzeni pokroju Martineza znajdowali się w bardzo trudnej sytuacji, bo nie mówili po angielsku i nie rozumieli tego języka. Wprawdzie jednym ze strażników był Portorykańczyk mówiący po hiszpańsku, ale jego koledzy funkcjonariusze nalegali, by z podległymi sobie ludźmi rozmawiał wyłącznie po angielsku[4].

Cokolwiek przywiodło człowieka do Attiki, odkąd znalazł się za murami, jego rytm dnia niewiele się zmieniał. Po przejściu przez wrota umocowane w potężnym betonowym ogrodzeniu więźniowie otrzymywali od strażników przydział bloku mieszkalnego. W Attice było pięć głównych bloków: A, B, C, D i E. Był też blok Z; obszar znany pod nazwą HBZ (od ang. Housing Block Z) lub the Box, w którym strażnicy umieszczali osadzonych z powodów dyscyplinarnych. W każdym z pięciu głównych bloków mieszkalnych mieściło się pięciuset więźniów. Każdy blok miał swój spacerniak i każdy był podzielony na 12 liczących 40 – 45 mężczyzn grup zwanych kompaniami. Wszystkie bloki oprócz E były trzykondygnacyjne i podzielone na dwa skrzydła. Cele w skrzydłach w 1970 roku wyglądały tak samo jak po wzniesieniu więzienia w latach 30. ubiegłego stulecia, z tym że po czterdziestu latach żelazne kraty pokryły się rdzą i warstwami odłażącej farby.

Choć wszystkie bloki w Attice były równie odpychające, to przydział do konkretnego mógł mieć spore znaczenie. Weźmy choćby fakt, że cele w niektórych blokach były zakratowane, a w innych zamknięte stalowymi drzwiami wyposażonymi w małe judasze. Te pierwsze odzierały z intymności, ale te drugie wywoływały klaustrofobię. Ponadto, o ile niektóre bloki w Attice były ogrzewane słabo lub zgoła wcale, a wśród betonowych ścian gwizdał wiatr, o tyle w innych było tak gorąco, że ledwie dawało się oddychać. Miejsce osadzenia decydowało też o miejscu pracy.

Najpodlejsze i najtrudniejsze prace w Attice, takie jak odgarnianie łopatami niekończących się hałd śniegu podczas surowych, zimowych miesięcy, przypadały w udziale tak zwanym kompaniom robotniczym. Na najlepszą robotę można było liczyć w kantynie, pralni oraz w szpitalu. Pracę papierkową albo bycie gońcem w budynku administracyjnym również uważano za awans. Bez względu na rodzaj zajęcia, w 1970 roku niewielu więźniów Attiki zarabiało więcej niż 6 centów dziennie. Szczęśliwcom płacono 2,90 dolara za cały dzień pracy, co i tak było kwotą zdecydowanie niewystarczającą do przetrwania w placówce.

Cele więzienne w Attice. (Dzięki uprzejmości „Democrat and Chronicle”)

Osadzeni w Attice potrzebowali pieniędzy, gdyż władze stanowe zapewniały im tylko kilka rzeczy. Były wśród nich dwie szare robocze koszule, cienki szary płaszcz, trzy pary szarych spodni, para butów, trzy sztuki bielizny, sześć par skarpet oraz grzebień. Oprócz tego co miesiąc osadzeni dostawali kostkę mydła i rolkę papieru toaletowego, co oznaczało, że byli zmuszeni ograniczać się do jednego listka dziennie[5]. Stanowy wikt był równie ubogi. Dzienny budżet wynoszący marne 63 centy na więźnia nie wystarczał na zaspokojenie minimalnych norm żywieniowych, zgodnych z wytycznymi federalnymi[6]. Prawda była taka, że wielu więźniów Attiki szło spać o pustym żołądku[7]. Z tego względu prace w kuchni albo na stołówce, choć bardziej uciążliwe niż inne — zważywszy, że wykonywało się je siedem dni w tygodniu — należały do najbardziej pożądanych. Pracując tam, można było przynajmniej liczyć na resztki.

Aby zdobyć cokolwiek oprócz przydziałowego zaopatrzenia — cieplejsze ubrania, więcej jedzenia, akcesoria higieniczne w rodzaju szczoteczki i pasty do zębów, dezodorantu, szamponu, maszynek do golenia i większej ilości papieru toaletowego — osadzeni potrzebowali pieniędzy[8]. Kupno dezodorantu nie było luksusem, gdyż ludzie ci mogli brać prysznic tylko raz w tygodniu i należały się im jedynie dwa litry wody dziennie. W tej ilości wody więźniowie mieli uprać sobie skarpety i bieliznę, ogolić się, umyć zęby i doprowadzić celę do stanu egzekwowanego przez strażników[9].

Rzadko który penitencjariusz mógł liczyć na to, że rodzina przyśle mu fundusze na zaspokojenie podstawowych potrzeb, ponieważ bliscy zwykle także żyli w biedzie. Niemal połowa więźniów Attiki pochodziła z okolic nowojorskiej aglomeracji. Bliscy chcący odwiedzić osadzonych musieli zapłacić 33,55 dolara za bilet autobusowy do Batavii — najbliższego miasta, w którym znajdował się dworzec. Ponieważ jednak z tego dworca do Attiki i z powrotem nie kursował żaden transport publiczny, resztę drogi należało pokonać taksówką. Tym, którzy wysupłali ponad 100 dolarów na przejazd i mogli sobie pozwolić na 20-godzinną przerwę w pracy, aby złożyć wizytę w więzieniu, rzadko wystarczało pieniędzy na zakup jedzenia dla siebie, a co dopiero dla osadzonych, których przyjechali odwiedzić[10].

Nieustanne zabieganie o niezbędne zasoby odciskało piętno na morale więźniów i w znacznym stopniu przyczyniało się do nasilenia panujących w placówce napięć. Więźniowie Attiki spędzali w celach od 15 do 24 godzin na dobę. Byli znudzeni, rozżaleni i na skraju wybuchu. Miniaturowe cele mieściły łóżko, toaletę i umywalkę i ledwie pozwalały na zrobienie jakiegokolwiek ruchu. Większości osadzonych wolno było spędzić od 31 do 100 minut dziennie na jednym z czterech więziennych spacerniaków, aby pobiegać albo rozciągnąć mięśnie. Niestety przez wiele miesięcy w roku temperatury na zewnątrz spadały znacznie poniżej zera, więc nawet taka przerwa od pobytu w celi bywała bardzo nieprzyjemna[11].

Jedną z nielicznych korzyści przebywania w klaustrofobicznej celi mogła być okazja do poczytania albo posłuchania radia. Ale do Attiki nie docierały gazety, książek było jak na lekarstwo, a lektur w języku hiszpańskim nie było wcale. Zakład karny w Attice subskrybował kilka magazynów, w tym tak zaskakujące[I] jak na to miejsce tytuły jak „Outdoor Life”, „Field and Stream”, „American Home” i „House Beautiful”[12]. Jeśli więzień chciał poczytać coś innego, musiał sobie zorganizować przesyłkę z zewnątrz. Nawet wtedy jednak mógł nie otrzymać publikacji, bo administracja placówki konfiskowała wiele książek i gazet, które uznała za nieodpowiednie. Jeśli zaś chodzi o słuchanie radia, to w więzieniu można było złapać tylko trzy, straszliwie szumiące stacje, które kończyły nadawanie o 23.00. Ponieważ po 20.00 osadzonym nie wolno było rozmawiać w celach, czas wieczorami upływał im bardzo wolno[13].

Codzienne zachowanie więźniów Attiki było obwarowane mrowiem drobiazgowych i uciążliwych przepisów, które w rezultacie przyczyniały się do licznych kar. Łamanie reguł zwykle kończyło się „kwarantanną” — tak nazywano przymus przebywania we własnej celi dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez nieokreśloną liczbę dni. Sankcje tego rodzaju często nakładano za drobne przewinienia, takie jak rozmowa w drodze na stołówkę. Tymczasem reguła milczenia, która miała obowiązywać podczas przemarszu z jednego miejsca więzienia do innego, była przestrzegana tylko przez niektórych strażników — inni ją ignorowali.

Wielu więźniów Attiki radziło sobie w istniejących warunkach bytowych w kreatywny sposób. Na przykład do podgrzewania wody na gorące napoje, które pomagały odgonić chłód, konstruowali własnego pomysłu maszynki elektryczne, zwane dropper (dosł. zakraplacz). Brało się dwie żyletki, pomiędzy nie wkładało zapałki i owijało całość nitką albo żyłką. Za pomocą spinaczy do papieru mocowało się do tego wynalazku przewód elektryczny od lampy, a całość po umieszczeniu w wodzie wytwarzała ciepło na zasadzie elektrolizy. Choć administracja więzienia uznawała podgrzewacze za nielegalne, a przyłapanie na używaniu takiego urządzenia mogło przysporzyć nielichych kłopotów, to dropper był niemal w każdej celi i w większości przypadków strażnicy przymykali na to oko. Podsumowując, według pewnego outsidera, który później przeprowadził wywiady z ponad 1600 więźniami Attiki, niemal wszyscy penitencjariusze, w tym także ci „zaaklimatyzowani”, byli głęboko rozżaleni panującymi niekonsekwencjami[14]. Gniew budziło także wykorzystywanie kwarantanny jako groźby przymuszającej do pracy. Gdy nastoletni Angel Martinez poprosił o dwa dni wolnego, bo cierpiał na silne bóle związane z chorobą Heinego-Medina, strażnicy zamknęli go w ciasnej celi na bity miesiąc[15].

Więźniom Attiki zależało na utrzymaniu w trakcie odsiadki jak najlepszego stanu zdrowia nie tylko dlatego, że musieli pracować pomimo choroby. W tej wielkiej placówce było zaledwie dwóch lekarzy: Selden T. Williams i Paul G. Sternberg. Obaj przyjeżdżali do Attiki codziennie między 8.00 a 8.30, aby zająć się problemami zdrowotnymi 100 – 125 więźniów, którzy każdego dnia „zgłaszali się na chorobowe”. Dr Williams pracował w Attice od 1949 roku, a dr Sternberg od 1957 roku. Lekarze ci zwykle wymagali od więźniów opisania objawów choroby przez siatkę i rzadko ich badali. Większość pacjentów odsyłano z aspiryną. W przypadku więźniów cierpiących na przewlekłe choroby, takich jak Big Black Smith, który miał poważne problemy stomatologiczne, oznaczało to, że drobne początkowo uciążliwości przeradzały się w dotkliwe schorzenia. W ciągu kilku pierwszych lat pobytu w Attice Big Black stracił niemal wszystkie zęby, bo lekarze więzienni odmawiali mu wypisania skierowania do dentysty[16].

Williams i Sternberg ze szczególną obojętnością odnosili się do potrzeb osadzonych w Attice Portorykańczyków. Żaden z lekarzy nie mówił po hiszpańsku i żaden z nich ani razu nie poprosił zarządców więzienia o tłumacza. Angel Martinez mógł poinformować lekarzy o silnym bólu nóg tylko w jeden sposób: podciągnąć nogawki i pokazać opuchlizny. Mimo to nie zrobili nic, aby mu pomóc[17]. Jeszcze mniej lekarze ci robili dla mężczyzn osadzonych w bloku Z. Jeden z więźniów w tej wydzielonej jednostce mieszkalnej miał złamane kości dłoni. Ból był tak przejmujący, że mężczyzna nie mógł poruszać palcami. Na jego błagania o pomoc Sternberg odwrócił się plecami i powiedział, żeby napisał list ze stosowną prośbą do innego doktora[18].

Lekarze w Attice tak regularnie wykazywali się całkowitą obojętnością względem potrzeb medycznych więźniów, że w 1969 roku cywilni pracownicy z bloku E podjęli próbę wszczęcia jakichś działań. Tego roku na dyżurze dr. Williamsa zmarł trzydziestoletni osadzony z bloku E, a pracownicy więzienia postanowili zwołać spotkanie i omówić kwestię pociągnięcia lekarza do odpowiedzialności. Brano pod uwagę kilka ewentualności, takich jak pikieta pod jego prywatnym gabinetem, opublikowanie w gazecie artykułu szczegółowo opisującego przyczyny śmierci więźnia, wystosowanie listu do któregoś z kongresmenów oraz zachęcenie osadzonych, by sami napisali podobną petycję do swoich przedstawicieli w rządzie. Jeden z dyskutantów chciał posunąć się o krok dalej i postawić dr. Williamsa przed prokuratorem okręgowym hrabstwa, oskarżając go o błąd w sztuce lekarskiej[19]. Ostatecznie jednak plany te spaliły na panewce, a dr Williams ani trochę nie zmienił swojego podejścia do podopiecznych.

Od czasu do czasu rodziny więźniów podejmowały próby interwencji, mające na celu zapewnienie ich bliskim lepszej opieki medycznej. Pewna kobieta była tak poirytowana brakiem niezbędnego jej synowi leczenia w Attice, że poprosiła o pomoc jednego z liderów FIGHT, organizacji społecznej z Rochester. Był to pewien duchowny, który z kolei listownie zwrócił się do zastępcy komisarza w Department of Correctional Services: „jeśli sytuacja nie zostanie rozwiązana przez pańskich ludzi, będziemy zmuszeni wysłać własnych lekarzy celem przeprowadzenia badań [więźnia]”[20]. Zamiast zapoznać się z sytuacją, przedstawiciel ministerstwa poczuł się urażony i odparł lakonicznie: „Żaden zapis prawny nie daje panu upoważnienia do wysyłania lekarzy celem zbadania jakiegokolwiek więźnia”[21].

Choć urzędnicy więzienni w Attice nie palili się do naciskania na lekarzy, by ci zapewnili osadzonym lepszą opiekę, chętnie zgadzali się na przeprowadzanie na osadzonych eksperymentów medycznych. Pewien lekarz, pracownik szpitali Rochester i Strong Memorial, przeprowadził w placówce „badania nad reakcją układu odpornościowego na infekcje wirusowe”[22]. Lekarz ten wiedział, że do prowadzonych badań będzie potrzebował ochotników, a ponieważ znalezienie stałej puli chętnych okazało się niełatwe, był bardzo wdzięczny za pozwolenie na wykorzystanie w tym celu więźniów Attiki[23]. Ponieważ w zamian za poddanie się eksperymentowi osadzeni w Attice otrzymywali tak potrzebne im pieniądze, wielu zgłosiło się do testów działania wirusa[24]. Lekarz wprawdzie zadbał o to, by każdy z osadzonych podpisał stosowną zgodę, ale przyznał potem, że ich wiedza na ten temat mogła budzić wątpliwości[25].

Powszechny brak poszanowania dla zdrowia więźniów w Attice bezsprzecznie podkopywał ich morale, ale podobny wpływ miały inne sprawy związane z modus operandi stanowego systemu penitencjarnego, takie jak przepisy dotyczące zwolnień warunkowych. Pozwolenie na przedwczesne opuszczenie murów zakładu było, oczywiście, marzeniem każdego więźnia, ale sposób, w jaki można było na to zasłużyć, owiany był mgłą tajemnicy. Raz w miesiącu do Attiki przybywała komisja decydująca o przedterminowym zwolnieniu, ale nigdy nie było jasne, dlaczego niektórzy więźniowie kwalifikowali się do wcześniejszego wyjścia, a inni nie. Jak odnotował jeden z osadzonych: „To bardzo arbitralne”[26].

Ale nawet u tych, którym jakimś trafem udało się otrzymać szansę na wcześniejsze zwolnienie, radość zwykle trwała krótko, bo tak naprawdę nie mogli opuścić Attiki, dopóki nie załatwili sobie jakiejś pracy poza murami zakładu. Z tą myślą wręczano osadzonym dawno już nieaktualną książkę telefoniczną, by poszukali w niej namiarów na przedsiębiorstwa, z którymi mogliby się skontaktować w sprawie ewentualnego zatrudnienia. Ponieważ wielu więźniów ledwie umiało pisać, a wszyscy musieli zapłacić za papier i znaczek, znalezienie pracy w ten sposób było niezmiernie trudne. Znane były przypadki osadzonych, którzy oszczędzali pieniądze i napisali dwieście albo trzysta listów, a pomimo tego tkwili w zakładzie jeszcze długo po przyznaniu decyzji o zwolnieniu warunkowym, zanim otrzymali jakąkolwiek odpowiedź[27]. Procedury zwolnień warunkowych były tak kapryśne, że ich ułomność dostrzegali nawet strażnicy. Znacznie większych trudności przysparzało im zajmowanie się osadzonymi, którzy czuli się wielokrotnie wykpieni i pozbawieni zyskanego czasu[28].

Niepotrzebnych napięć w więziennym życiu przysparzało też ciągłe cięcie kosztów przez administrację. Część strażników uważała, że zamiast pozwalać więźniom siedzieć bezczynnie, należałoby im zapewnić więcej możliwości doskonalenia zawodowego i nauki, ale DOCS zawsze zasłaniał się poważnymi brakami budżetowymi[29]. Z powodu niedopinającego się budżetu administratorzy nadmiernie oszczędzali też na wyżywieniu osadzonych. Jeden z rozżalonych strażników ujął to następująco: „Wystarczyłby dodatkowy dolar na żywienie, aby rozwiązać wiele naszych problemów”[30]. Według urzędników stanowych pieniędzy ledwie starczało jednak nawet na podstawowe potrzeby. Zaledwie 6,19% budżetu operacyjnego Attiki było przeznaczone na wyżywienie, 0,69% na środki medyczne, 1,6% na doskonalenie zawodowe i edukację, a 1,65% na odzież[31].

Choć środków brakowało dla wszystkich penitencjariuszy, oczywistym było, że ze względu na silnie dyskryminujący sposób zarządzania instytucją przez naczelników niektórzy z osadzonych zmagali się z większymi przeciwnościami niż inni. O ile każdy więzień Attiki musiał pracować i na różne sposoby kombinować, by zadbać o uzupełnienie podstawowych środków do życia, o tyle Afroamerykanie i Portorykańczycy byli zmuszeni do znacznie większych manipulacji, bo ich praca była na ogół gorzej opłacana. Choć zaledwie 37% więźniów było białych, to właśnie oni obsadzali 74% stanowisk w węźle energetycznym Attiki, 67% upragnionych posad biurowych i 62% etatów w stołówce dla pracowników placówki. Dla porównania 76% marnie opłacanych zajęć w budzącym grozę warsztacie metalowym oraz 80% uciążliwych prac budowlanych wykonywali Afroamerykanie i Portorykańczycy[32]. Nawet jeśli biały dostał którąś z podlejszych prac, często już na wstępie był lepiej opłacany[33].

Czasami dyskryminacja rasowa działała w sposób, który godził szczególnie w osobiste dobro osadzonych w Attice. Na przykład, choć wszyscy teoretycznie podlegali cenzurze korespondencji, w praktyce najbardziej cierpieli na niej czarnoskórzy i portorykańscy więźniowie. Co miesiąc komisja administracyjna wybierała publikacje przeznaczone do ocenzurowania, ale na listę zakazanych tytułów w przytłaczającej większości trafiały pozycje zgłaszane przez osadzonych o innym niż biały kolorze skóry. Czy chodziło o gazety czarnej społeczności, takie jak „Amsterdam News” albo „Buffalo Challenger”, czy publikacje o charakterze religijnym, w rodzaju „The Messenger” albo „Muhammad Speaks”, lektury zamawiane przez kolorowych więźniów rzadko przechodziły przez kancelarię pocztową[34]. Z powodów, których nigdy nie musiano uzasadniać, administratorzy zakładu uznawali te materiały za zbyt niebezpieczne. Jak ujął to jeden z prawników DOCS, reguły dla „czarnych muzułmanów” były „zasadniczo takie same jak te odnoszące się do innych sekt religijnych, z tym zastrzeżeniem, że w ramach tej grupy należało zachować jeszcze większą ostrożność i czujność”[35]. Ponadto wszelkie listy po hiszpańsku bądź publikacje w tym języku nie musiały być nawet uznane za podżegające, aby je skonfiskowano. Jeśli coś nie było napisane po angielsku, trafiało do kosza.

Więźniowie portorykańscy i afroamerykańscy podlegali też znacznie większym obostrzeniom w kwestii wizyt rodzinnych. W nieformalnych związkach było 26,6% portorykańskich i 20,4% czarnoskórych więźniów Attiki, ale zasady placówki jasno stanowiły, że partnerkom i dzieciom z takich związków nie wolno odwiedzać osadzonych[36]. Konfiskowano nawet listy przesyłane przez partnerów. W jednym z takich listów, napisanych przez osadzonego do matki jego dziecka, tłumaczy on, w jaki sposób mogłaby się potencjalnie z nim skontaktować w trakcie odsiadki w Attice. „Kochanie, wiem, że zaskoczy cię ten list, przeczytaj go więc uważnie, kilka razy. Przemyciłem go (…). Kiedy będziesz pisać, nie popełnij błędu i nie podpisuj się swoim nazwiskiem”[37]. W razie, gdyby jej listy mimo wszystko do niego nie dotarły, tłumaczył dalej: „Słucham radia WMYR Rochester, od 18.30 do 19.30 po kolacji. Możesz zadzwonić i o coś poprosić prowadzącego. Posłucham twojego głosu przez słuchawki. Poproś o piosenkę »I’m so afraid of losing you« i pozdrów mnie. Zacznę nasłuchiwać od razu po wysłaniu tego listu”[38]. Dyskryminacja rasowa w Attice była tak rażąca, że nawet biali więźniowie bez wahania potwierdzali, iż względem czarnoskórych i Portorykańczyków zasady są przez strażników egzekwowane inaczej[39].

Choć tego rodzaju dyskryminacja w jakimś stopniu przyczyniła się do eskalacji napięć w Attice, to podobny skutek miał pogłębiający się problem przepełnienia placówki, który nasilał stres zarówno wśród więźniów, jak i strażników[40]. Pomimo narastającego w Attice pod koniec lat 60. przeludnienia, zamiast zatrudnić kolejnych strażników, kierownictwo zakładu postanowiło zrzucić na barki istniejącej służby więziennej odpowiedzialność za pilnowanie jeszcze większej liczby osadzonych. Po przejściu do Attiki w 1971 roku strażnik John Stockholm nie mógł uwierzyć, że jak się okazało, ma być „odpowiedzialny za w przybliżeniu 60 – 70 osadzonych jednocześnie (…). Czasami zabieraliśmy na śniadanie nawet 120 więźniów”[41]. Fakt, że administracja więzienia oczekiwała od jednego strażnika zapanowania nad dwiema albo nawet trzema kompaniami mężczyzn w drodze na stołówkę, do pracy i na spacerniaki i robienia tego kilka razy dziennie tylko z policyjną pałką u boku, wywierał na funkcjonariuszach więzienia ogromną presję i budził niepokój także wśród osadzonych[42].

Prawda była taka, że w tych okolicznościach stabilne funkcjonowanie więzienia zapewniał jedynie fakt, że osadzeni zwykle przestrzegali przepisów i robili to, czego żądali odpowiedzialni za nich strażnicy. W miarę wzrostu liczby penitencjariuszy o porządek i spokój było jednak coraz trudniej. Znacząco zmienił się też profil typowego więźnia trafiającego do Attiki. Wielu osadzonych było młodych, świadomych politycznie i zdecydowanych zabierać głos w kwestii panujących w placówce niesprawiedliwości. Byli to czarni i brązowi młodzi, będący pod wielkim wpływem rozgrywających się wówczas batalii o prawa człowieka oraz prac Malcolma X, Mao i Che Guevary. Ci ludzie jasno dawali do zrozumienia, że są bardziej skłonni do bronienia swoich praw i mniej niż weterani z Attiki skorzy do uległości wobec złego traktowania. Ten nowy rodzaj więźniów budził obawy wśród strażników, a ich strach i podejrzliwość wobec bardziej elokwentnych osadzonych przyczyniały się do nasilenia napięć w placówce. Wychodząc z założenia, że powinni ostrzej traktować owych młodszych, bardziej bojowo nastawionych więźniów, strażnicy raz po raz uciekali się do zastraszania, obelg i egzekwowania błahych, uciążliwych przepisów, co praktycznie gwarantowało agresywną reakcję więźnia[43]. Wzmożone „przejawy solidarności i buntowniczości osadzonych” w rezultacie budziły jeszcze większą agresję wśród strażników[44]. Choć gros dozorców więziennych w głębi duszy wiedziało, że ich własne bezpieczeństwo jest uzależnione od dbania o to, by więźniowie — jak to ujął jeden ze strażników — „mieli respekt i poczucie, że wszystkie uzasadnione skargi (…) zostaną uwzględnione”, to wielu z nich było zbyt zgorzkniałych, gniewnych, a nawet wystraszonych, aby kierować się tymi pryncypiami[45].

Szkopuł w tym, że większość dozorców w Attice nie była za pan brat z życiem Afroamerykanów czy Portorykańczyków i nie miała wielkiego wyobrażenia o miastach, w których dorastali ci więźniowie. Strażnicy pochodzili z małych miast rozsianych po zachodnich rubieżach stanu Nowy Jork — zasiedlonych w przeważającej części przez białą ludność katolickich osad podobnych do Attiki, w których absolwenci szkół średnich nie mieli większych perspektyw na pracę, jeśli nie liczyć kariery w zakładach penitencjarnych. W 1970 roku zakład karny Attica zatrudniał 398 miejscowych w wieku od 22 do 60 lat. Młody człowiek zaczynający pracę jako dozorca więzienny zarabiał 8500 – 9600 dolarów rocznie, a nawet po piętnastu latach w zawodzie nie mógł liczyć na więcej niż 12 tysięcy dolarów[46]. Aby związać koniec z końcem, wielu strażników musiało pracować na dwa etaty, byli więc nie tylko poirytowani, ale i nieustannie przemęczeni[47]. Być może najważniejsze jednak było to, że ci ludzie praktycznie nie przechodzili żadnych szkoleń przygotowujących do pracy w więzieniu[48]. Gdy nowo zatrudnieni zgłaszali się na służbę, dostawali pałkę, odznakę i mundur oraz kompanię liczącą około 40 ludzi. Przy zaledwie 19 superwizorach, blisko czterystu ludzi wchodzących w skład personelu dozorującego było zostawionych głównie samym sobie — musieli na własną rękę starać się jakoś sobie radzić z ciągle rosnącą liczbą więźniów.

Brak szkoleń i wskazówek ze strony naczelnictwa więzienia niezmiernie irytował i złościł strażników. Oskarżali przełożonych o pracę w coraz bardziej niebezpiecznym i wrogim miejscu. Zaczęli żądać od ich związku zawodowego, Council 82 American Federation of State, County and Municipal Employees (Amerykańskie Stowarzyszenie Pracowników Stanowych, Okręgowych i Miejskich), wynegocjowania wyższych stawek oraz pozyskania kolejnych pracowników do obchodów więzienia, aby mogli poczuć się bezpieczniej.

Tymczasem nawet pomimo buntów, które wybuchły w nowojorskich więzieniach latem i jesienią 1970 roku, zarządcy Attiki i oficjele w Albany nie zrobili dosłownie nic w kwestii niepokojów trapiących zarówno dozorców, jak i więźniów[49]. Co więcej, z upływem 1970 roku administratorzy Attiki wprowadzili jeszcze większy rygor wśród osadzonych i stawali się coraz bardziej głusi na narzekania strażników. W niemałym stopniu przyczynił się do tego fakt wzniecenia przez więźniów Attiki odważnego protestu na rzecz poprawy warunków bytowych — było to jeszcze przed buntami w nowojorskich placówkach penitencjarnych.

Dwudziestego dziewiątego lipca 1970 roku osadzeni pracujący w znienawidzonym warsztacie metalowym usiedli i odmówili wykonywania swoich obowiązków do czasu podniesienia wynagrodzeń, które, jak utrzymywali, były „tak niskie, że praca w Attice jest równoznaczna z niewolnictwem”[50]. Ci ludzie zarabiali dziennie od 6 do 29 centów, ale zarządcy zakładu zatrzymywali połowę ich wypłaty do chwili ich wyjścia na wolność, co oznaczało, że więźniom nie starczało tygodniówek nawet na zakup artykułów pierwszej potrzeby, które w kantynie kosztowały krocie.

Pensjonariusze Attiki od dawna byli czuli na punkcie wykorzystywania ich pracy, zwłaszcza od czasu, gdy jeden z nich — biały więzień Sam Melville — przeprowadził rekonesans w kwestii ekonomii funkcjonowania warsztatu metalowego, kantyny oraz pralni więziennej i napisał małą rozprawę zatytułowaną „Anatomy of the Laundry” (Anatomia pralni). W połowie 1970 roku kopie jego krótkiej, demaskatorskiej publikacji można było znaleźć w wielu celach w Attice[51]. Gdyby ci ludzie wiedzieli, że w latach 1969 – 1970 ich praca przyniosła stanowi Nowy Jork niemal 1,2 miliona dolarów czystego zysku, zapewne wściekliby się jeszcze bardziej[52].

Protest w lipcu 1970 roku zaczął się spokojnie. Więźniowie wysłali niewielką delegację na spotkanie z nadzorcą. Próba pokojowych negocjacji zakończyła się jednak fiaskiem. Naczelnik więzienia Vincent Mancusi wydał nakaz kwarantanny dla członków delegacji, a pozostałym podejrzanym o wzniecanie zamieszek zorganizował przenosiny do innej placówki.

Działania Mancusiego rozjuszyły pracowników zakładu metalowego do tego stopnia, że wezwali współwięźniów do strajku generalnego. Początkowo pracy odmówili tylko więźniowie bloku B, bo to właśnie tam przebywali osadzeni objęci kwarantanną. Ale kiedy naczelnik w ramach sankcji za wszczęcie strajku zamknął cały blok, następnego dnia do pracy nie stawiła się niemal cała, 450-osobowa załoga zakładu metalowego. Wytrącony z równowagi Mancusi zadzwonił do komisarza Paula McGinnisa, aby poinformować go o krnąbrności osadzonych. Komisarz McGinnis zareagował w dość nietypowy dla siebie sposób i postanowił nie nakładać dodatkowych kar na strajkujących, tylko zgodził się na podjęcie rozmów z dwoma wyznaczonymi przez nich delegatami, którzy mieli przedstawić swoje stanowisko. Dzięki tym rozmowom, więźniowie zarabiający dotychczas w ślusarni 6 centów dostali podwyżkę do 25 centów, a maksymalna dopuszczalna stawka wzrosła z 29 centów do 1 dolara dziennie[53].

Więzienny zakład metalowy. (Dzięki uprzejmości „Democrat and Chronicle”)

Strajk w ślusarni z 1970 roku okazał się jednak pyrrusowym zwycięstwem. Choć pracownicy zakładu protestowali pokojowo i od samego początku zapewniali służbę więzienną, że nie zamierzają nikogo skrzywdzić, a „jedynie pokazać skalę swoich żalów”, naczelnik Mancusi postanowił wyciągnąć konsekwencje z ich postępowania. Po zakończeniu buntu, gdy tylko komisarz McGinnis wrócił do Albany, naczelnik nieoczekiwanie przeniósł pewną liczbę strajkujących, którzy wcześniej odbywali kwarantannę, do niesławnego bloku Z[54].

Mancusi uważał aktywizm więźniów za robotę czarnoskórych, buntowniczych awanturników, których trzeba było obserwować z wyjątkową uwagą i tłumić wszelkie ich wystąpienia[55]. Jego podejście odzwierciedlało stanowisko rosnącej liczby stanowych i krajowych polityków w 1970 roku. Ich zdaniem nadszedł najwyższy czas, by zabrać się za każdego, kto występował przeciwko autorytetom, a szczególnie surowo potraktować tych, którzy złamali prawo.

[I] Czasopisma o tematyce wędkarskiej i łowieckiej oraz o urządzaniu domu — przyp. tłum.

2 Reakcja na opór

Na początku lat 60. miasta Północy, takie jak Filadelfia, Rochester czy Nowy Jork, stały się teatrem wyjątkowo nasilonych protestów ulicznych przeciwko pozornie nierozwiązywalnym problemom dyskryminacji i bezrobocia, a także przeciw opresyjnym działaniom organów ochrony porządku publicznego[1]. Choć politycy Północy stosunkowo pobłażliwie spoglądali na bunty rasowe, które wstrząsnęły metropoliami Południa, takimi jak Birmingham w stanie Alabama, to obserwowanie przewrotów na własnym podwórku mocno ich zaniepokoiło. Na zamieszki i gniew na ulicach ich miast włodarze Północy bardzo szybko zaczęli reagować tak samo jak ich odpowiednicy z Południa: dążyli do zdyskredytowania tych protestów jako przejawów destrukcyjnego działania kryminalistów. W 1965 roku politycy zarówno z Północy, jak i z Południa, a także po obu stronach politycznej barykady, powszechnie utożsamiali zamieszki miejskie z przestępczością. Wszyscy zgadzali się nie tylko co do tego, że przestępczość szybko wyrasta na najpoważniejszy problem narodowy, ale też że nadszedł najwyższy czas wypowiedzieć jej kolejną wojnę, zakrojoną na szeroką skalę.

Choć elekcja Richarda Nixona w 1968 roku jest powszechnie uważana za początek epoki przywracania „prawa i porządku” w Ameryce, to drastyczna zmiana nastawienia — z liberalizacji i reform w pierwszej połowie lat 60. na utrzymywanie porządku publicznego i zwalczanie bezprawia — tak naprawdę zaczęła się już za rządów Lyndona Johnsona[2]. Z tym samym entuzjazmem, który skłonił go do stworzenia agencji Office of Economic Opportunity (Biuro Możliwości Gospodarczych)i podpisania w 1964 roku Civil Rights Act (ustawa o prawach obywatelskich), prezydent Johnson, liberalny demokrata, założył rok później Office of Law Enforcement Assistance (Biuro Wsparcia Organów Ściganiazapewniając w ten sposób potężny zastrzyk funduszy dla służb mundurowych i więzień, a jednocześnie budując biurokratyczne struktury niezbędne do wypowiedzenia bezprecedensowej wojny przeciwko bezprawiu. Podpisanie Law Enforcement Assistance Act (ustawa o wsparciu organów ścigania) z 1965 roku oraz Omnibus Crime Control and Safe Streets Act (zbiór ustaw ds. zwalczania przestępczości i bezpiecznych ulic) z 1968 roku oznaczały dopływ kolejnych funduszy federalnych na walkę z bezprawiem. Ponadto, precedensowe decyzje Sądu Najwyższego, takie jak w sprawie Terry v. Ohio (które dały policji praktycznie nieograniczoną swobodę w zakresie zatrzymywania i rewizji osobistej mieszkańców bez oczywistego powodu), przyczyniły się do wzmożenia nadzoru nad ubogimi dzielnicami i ludźmi o innym niż biały kolorze skóry, to zaś przełożyło się na rekordową liczbę aresztowań. W krótkim czasie więzienia takie jak Attica zaczęły pękać w szwach.

Ta ogromna zmiana w sprawowaniu nadzoru nad porządkiem publicznym — przełomowa chwila, która ostatecznie doprowadziła do tego, że w amerykańskich więzieniach osadzono więcej ludzi niż w jakimkolwiek innym kraju — bazowała na bardzo błędnym postrzeganiu skali problemu przestępczości w Stanach Zjednoczonych. W 1964 roku, gdy władze federalne i rządowe zaczęły wprowadzać bardziej rygorystyczne prawa i zaostrzyły ich egzekwowanie, krajowe wskaźniki przestępczości wcale nie były wysokie. W czasie, gdy Johnson stworzył OLEA, wskaźnik zabójstw wynosił zaledwie 5,1 na 100 tysięcy mieszkańców, podczas gdy w 1921 roku było to 8,1, a w 1933 roku 9,7[3].

Z upływem lat 60. gubernatorzy i burmistrzowie, od konserwatywnych republikanów do liberalnych demokratów, zaangażowali się w walkę z bezprawiem, która uderzyła w najwrażliwsze społeczności. Choć wsparcie dla nowej amerykańskiej wojny z niepraworządnością deklarowały obie partie, nie oznaczało to, że jej początki nie były politycznie skomplikowane. Najbardziej zaś, a może szczególnie prawdziwe było to w przypadku Nelsona Aldricha Rockefellera, gubernatora Nowego Jorku, który w 1959 roku postanowił rozprawić się z przestępczością. Rockefeller od zawsze był republikaninem, ale regularnie znajdował się na lewym skrzydle własnej partii. Z historycznej perspektywy przyniosło mu to ogromne korzyści. Był on na przykład jednym z nielicznych reprezentantów republikanów, którzy przetrwali przytłaczające zwycięstwo wyborcze Lyndona Johnsona w 1964 roku. Ambicje Rockefellera sięgały jednak poza Nowy Jork. Jako wytrawny polityk doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że reputacja liberała, która przysporzyła mu takiej popularności w Nowym Jorku, szybko staje się ciężarem — zwłaszcza jeśli miał nadzieję na zdobycie w ramach swojej partii nominacji na prezydencką kandydaturę. W latach 60. obserwował, jak Richard Nixon wolno, ale nieubłaganie odbiera mu polityczną siłę przebicia w całym kraju. Toteż pod koniec dekady Rockefeller zaczął kreować swój bardziej konserwatywny i tradycyjny wizerunek republikanina. W 1970 roku nie ukrywał, że on także nie miałby pobłażania dla przestępczości. Nagle stało się to bowiem tą trampoliną, która mogła doprowadzić go do szczytu władzy.

Jednak gdy w 1971 roku Rockefeller mianował nowego komisarza odpowiedzialnego za zarządzanie stanowym aparatem więziennictwa, wybrał na to stanowisko bezpośredniego i otwartego reformatora, Russella G. Oswalda. Przed przybyciem do Nowego Jorku Oswald kierował systemem zwolnień warunkowych w Wisconsin i Massachusetts. Miał też dyplom pracownika pomocy społecznej. Jako współprzewodniczący Special Committee on Criminal Offenders (Komisji Specjalnej ds. Przestępców), zespołu, o którym mówiono, że powstał na bazie zaniepokojenia gubernatora wzrostem przestępczości oraz jego planów szukania nowych rozwiązań[4], Oswald był jednym z głównych ambasadorów uchwalenia w 1970 roku rozporządzeń, które doprowadziły do powstania New York Department of Correctional Services (Nowojorskiego Departamentu Więziennictwa; DOCS) — nowego, zunifikowanego departamentu mającego zajmować się zarówno osadzonymi, jak i wypuszczonymi na przedterminowe zwolnienia[5]. W styczniu 1971 roku Rockefeller ustanowił Oswalda szefem tej instytucji.

Gdy Oswald przejął władzę od Paula McGinnisa, komisarza, który rok wcześniej pomagał przy negocjacjach pod koniec strajku w zakładzie ślusarskim w Attice, był zdecydowany nadać działaniom DOCS nowy, odważny kierunek. Oswald, korpulentny mężczyzna, który zawsze wyglądał na zabieganego i ciut zaniedbanego, jawił się jako dobra dusza. Swoją nową pracę traktował jako okazję do poprawienia bytu więźniów i skazanych przebywających na zwolnieniu warunkowym. Zmieniając nazwy więzień, aresztów i domów poprawczych na „zakłady penitencjarne”, nazywając strażników „służbą więzienną”, a samych więźniów — „penitencjariuszami”, Oswald czuł, że wysyła komunikat świadczący o jego intencjach sprofesjonalizowania i uczłowieczenia więzień[6]. Gubernator Rockefeller mógł postrzegać jego rolę w kategoriach zapewniania bezpieczeństwa i ochrony praworządnym obywatelom, ale sam Oswald chciał zostawić po sobie trwalszy ślad. Planował, jak sam mówił, „zmierzać do znaczącej redukcji liczby osób przebywających w tradycyjnych więzieniach” oraz „dążyć do stworzenia atmosfery społeczności, nawet w sytuacji osadzenia”[7]. Uważał, że nie sposób oczekiwać od człowieka „adaptacji do normalnych okoliczności, jeśli jest on na długi czas umieszczony w całkowicie anormalnych okolicznościach”[8].

Wkrótce po objęciu stanowiska komisarza ds. więziennictwa Oswald napisał do gubernatora notatkę służbową, w której nakłaniał do przeprowadzenia reform oraz do pozyskania funduszy na ich sfinansowanie. Jasno dał do zrozumienia, że więźniowie w całym stanie „dopominają się znaczących zmian” oraz iż jego zdaniem zaniechanie działań „doprowadzi do niekontrolowanego wybuchu frustracji, wrogości i gniewu”[9]. Zamykanie ludzi na „dwanaście albo więcej godzin dziennie w celach jest nie do zaakceptowania i dla nich, i dla mnie”. Dodał jednak, że „próba wprowadzenia zmian bez obsadzenia nowych stanowisk i przy znacząco ograniczonych funduszach jest proszeniem się o potężne kłopoty”[10]. Oswald doskonale zdawał sobie sprawę z istnienia kilku szczególnych „punktów zapalnych” w nowojorskim systemie więziennictwa — miejsc, które były „potencjalnie bardziej wybuchowe” niż inne — i nalegał, by gubernator przeznaczył na nie większe fundusze, aby uniknąć ewentualnej katastrofy[11].

Aby wesprzeć te starania, Oswald mianował swojego zastępcę, który zdawał się podzielać jego poglądy w kwestii potrzeb wprowadzenia reformy więziennictwa. Walter Dunbar palił fajkę, nosił okulary w rogowej oprawie i miał bogaty, imponujący życiorys. Jako dyrektor California Department of Corrections (Kalifornijski Departament Więziennictwa) był członkiem U.S. Board of Parole (Komisja ds. Zwolnień Warunkowych Stanów Zjednoczonych) oraz prezesem American Correctional Association (Amerykańskie Stowarzyszenie Penitencjarne)[12].

Gubernator Rockefeller zgadzał się z nowym komisarzem, że problemy z więzieniami należy rozwiązać prosto i niezwłocznie. Fala buntów osadzonych, która latem i na początku jesieni 1970 roku przetoczyła się przez areszty i zakłady karne w całym stanie Nowy Jork, utwierdziła go w przekonaniu o konieczności podjęcia jakichś działań, wychodził jednak z założenia, że rozwiązanie polega na mniejszym cackaniu się z więźniami. O ile burmistrz miasta Nowy Jork, John Lindsay, był skłonny przyznać, że niektóre postulaty protestujących w zakładach karnych są zasadne, a nawet ostatecznie zgodził się spotkać z osadzonymi, o tyle Rockefeller, zwolennik zimnej wojny, postrzegał wszelkie rozruchy wśród więźniów jako element większej, lewicowej intrygi — „kolejny krok do ostatecznego upadku państwa”[13].

Mimo wszystko Rockefeller dostrzegał zalety udzielenia poparcia dla niektórych reform. Przede wszystkim mogło to ograniczyć wsparcie dla więziennych „rewolucjonistów”, a tym samym zatrzymać proces, który poprzedni komisarz nazwał „nasileniem powojennej plagi dewiantów społecznych i protestów”[14]. Od co najmniej 1960 roku Rockefeller słyszał od urzędników z ówczesnego Department of Corrections, że potrzebne są daleko idące reformy — zwłaszcza w obszarze zapewniania opieki medycznej oraz kwestii spadku morale więźniów, wynikającego z „początków przeludnienia” placówek[15]. Zajęcie się tymi sprawami zdawało się wtedy rozsądniejsze niż kiedykolwiek przedtem.

Rockefeller był zadowolony z mianowania Oswalda. Niewielu znał ekspertów od systemu penitencjarnego, którzy z takim optymizmem podchodziliby do rozwiązywania licznych problemów trapiących ten obszar. Ale nawet entuzjazm Oswalda zaczął przygasać niemal od razu po objęciu przez niego stanowiska. Jeszcze za kadencji jego poprzednika miał miejsce duży bunt więźniów w zakładzie karnym w Auburn, jednym z największych i przysparzających najpoważniejszych problemów nowojorskich więzień. Oswald, który liczył na możliwość przystąpienia do pracy nad nowymi programami dla więźniów, został zamiast tego zmuszony do opanowania pokłosia tamtej rebelii.

3 Głosy z Auburn

Ulokowany niecałe 50 kilometrów na zachód od Syracuse zakład karny Auburn był kolejnym złowrogo wyglądającym kompleksem budynków więziennych, otoczonym wyniosłymi murami i strzeżonym przez narożne wieżyczki strzelnicze. Auburn słynęło z tego, że właśnie tutaj dokonano pierwszej w Stanach Zjednoczonych egzekucji na krześle elektrycznym, a w 1970 roku była to jedna z najbardziej przeludnionych placówek penitencjarnych w stanie Nowy Jork. Trzy miesiące po strajku w zakładzie metalowym w Attice grupa więźniów z Auburn poprosiła naczelnika, by pozwolił im uczcić Black Solidarity Day (Dzień Solidarności z Czarnoskórymi). Podobnie jak w Attice, osadzeni w Auburn stawali się coraz bardziej świadomi i aktywni politycznie. W Auburn funkcjonowało kilka frakcji politycznych, a dwiema najlepiej zorganizowanymi były Black Muslims (Czarni Muzułmanie, stowarzyszeni z Narodem Islamu lub innym pokrewnym ruchem) oraz Black Panther Party (Czarne Pantery). Jeden z liderów Czarnych Panter w Auburn wyjaśniał chęć uczczenia Dnia Solidarności z Czarnoskórymi następującymi słowami: „Macie dni poświęcone wszystkim waszym białym bohaterom, my chcemy naszych dni”[1]. Naczelnik nakazał petentom wystosowanie listu do komisarza McGinnisa, ale komisarz odbił piłeczkę do naczelnika Auburn. Do rzeczonego dnia 2 listopada nie podjęto żadnej decyzji, więźniowie należący do Czarnych Muzułmanów przejęli więc mikrofon stojący na spacerniaku i ogłosili, że na cześć Dnia Solidarności z Czarnoskórymi żaden czarny człowiek nie powinien tego dnia pracować[2].

Po tym obwieszczeniu trzech lub czterech mężczyzn zatarasowało wejście na spacerniak tak, by nie wpuścić nań służb więziennych. Przez sześć kolejnych godzin większość pracujących w Auburn Afroamerykanów pozostała na dziedzińcu i słuchała wystąpień, zamiast udać się na swoje stanowiska pracy[3]. Oprócz kilku pomniejszych utarczek w trakcie zaganiania ludzi do swoich cel na wieczorne liczenie, jednodniowa przerwa od pracy przebiegła spokojnie i sprawiła wrażenie oczyszczającej dla uczestników. W poczuciu, że tego dnia wszystko skończyło się dobrze, a także po to, by zapobiec potencjalnym zamieszkom podczas odprowadzania więźniów ze spacerniaka do budynku, dozorcy więzienni z Auburn zapewnili osadzonych, że nie zostaną ukarani za swoje zachowanie. Potem jednak zarządcy zanegowali decyzje szeregowych funkcjonariuszy i postanowili poddać bezterminowej kwarantannie czternastu mężczyzn rozpoznanych jako liderzy akcji.

Ta zdrada była jak iskra, która wznieciła pożar. Następnego dnia rano czterystu więźniów Auburn, zarówno czarnych, jak i białych, odmówiło zgłoszenia się do pracy i zażądało uwolnienia objętych kwarantanną. Inni w międzyczasie zebrali się na głównym dziedzińcu, aby zobaczyć, co zrobią władze więzienia. Po konsultacji z urzędnikami w Albany administratorzy zakładu w Auburn odmówili rozmowy z penitencjariuszami i omówienia ich żądań. Rozpętał się chaos, a wśród kakofonii krzyków, wrzasków i brzęku tłuczonego szkła grupki mężczyzn zgromadzonych na dziedzińcu zaczęły się wyposażać w prowizoryczną broń, biorąc za zakładników około pięćdziesięciu osób spośród strażników więziennych i cywilnego personelu. Choć więźniowie starali się chronić większość tych ludzi, niektórzy nie mieli tyle szczęścia. Oprócz czterech dotkliwie pobitych osób, jeden ze strażników został brutalnie uderzony w głowę własną pałką, której oddania odmówił[4].

Ostatecznie więźniowie sprowadzili wszystkich zakładników na środek dziedzińca, gdzie — w celu zapobieżenia kolejnym napaściom — członkowie Czarnych Muzułmanów uformowali wokół nich ochronny kordon. Aby pozwolić im się ogrzać w mroźny, listopadowy dzień, inni osadzeni dali przerażonym zakładnikom koce. Potem zaś, gdy wszyscy zaczęli przygotowywać się na nadejście nocy, więźniowie sporządzili listę żądań, która zawierała dwanaście następujących punktów:

Więcej hiszpańskojęzycznych strażników i opiekunów.Więcej szkoleń z zakresu kultury czarnoskórych.Lepsze traktowanie i opieka medyczna.Zwolnienie niekompetentnych pracowników oddziału psychiatrycznego.Lepszej jakości oraz tańszy towar w kantynie.Usprawnione procedury zwolnień warunkowych.Lepsza odzież; między innymi kalosze do chodzenia po błotnistym dziedzińcu.Lepsze wyżywienie i warunki sanitarne.Lepsze programy w ramach czasu wolnego.Wzbogacenie biblioteki prawnej.Częstsze rozpatrywanie przez komisję ds. zwolnień warunkowych przypadków więźniów skazanych na dożywocie.Ochrona przed reperkusjami[5].

Po sześciogodzinnym impasie zarządcy więzienia obiecali tym ludziom, że jeśli poddadzą się bez walki i uwolnią zakładników, będą mogli spotkać się z przedstawicielem władz w celu omówienia swoich żądań. Co ważniejsze, dali słowo, że żadnemu z więźniów nie grożą reperkusje. O ile pierwsza deklaracja została spełniona, to druga już nie.

Po kapitulacji więźniowie Auburn zostali pobici i zmuszeni do biegania wzdłuż szpaleru rozwścieczonych strażników z pałkami, a 120 z nich zostało odizolowanych — zabranych do specjalnego bloku mieszkalnego w Auburn, gdzie mieli bezterminowo oczekiwać na wyrok za uczestnictwo w listopadowym buncie. Ostatecznie sześciu z nich postawiono zarzuty karne. Wieści o rebeliantach, którzy — choć poddali się bez walki — zostali pobici, odizolowani i postawieni w stan oskarżenia, szybko rozeszły się pocztą pantoflową wśród osadzonych.

Na Russella Oswalda, po zajęciu przez niego stanowiska komisarza ds. więziennictwa, czekała więc historia złamanych obietnic i bezowocnych przesłuchań dyscyplinarnych. Z ubolewaniem powiedział Rockefellerowi: „Okazuje się, że dużo czasu trzeba było poświęcić na rozwiązywanie problemów w zakładzie penitencjarnym w Auburn”[6]. Zmartwiony Oswald zwrócił też uwagę przełożonego na fakt, że odizolowanym więźniom z Auburn udało się przyciągnąć uwagę kilku prawników, którzy podjęli w sądzie federalnym kroki prawne przeciwko DOCS, twierdząc, że więźniowie „byli bici przez służbę więzienną i funkcjonariuszy (z użyciem drewnianych kijów itp.)”[7].

Oprócz wniesienia aktu oskarżenia przeciwko DOCS w związku z rzekomą brutalnością straży, organizacje takie jak NAACP Legal Defense Fund (Fundusz Obrony Prawnej Krajowego Stowarzyszenia Postępu Ludzi Kolorowych) i nowojorski oddział American Civil Liberties Union (Zjednoczenie na rzecz Praw Obywatelskich; ACLU), a także pewna liczba niezależnych prawników, połączyły siły i uzyskały nakaz federalny, na mocy którego władze Auburn miały przedstawić przyczyny bezterminowego przetrzymywania 120 ludzi w odizolowanym budynku. Dwóch spośród tych mecenasów, Lewis Steel i Herman Schwartz, już wcześniej reprezentowało więźniów, którzy przed zaledwie kilkoma miesiącami zostali oskarżeni o podżeganie do buntów w nowojorskich aresztach, i chciało zyskać pewność, że osadzeni z Auburn nie staną przed równie poważnymi zarzutami bez pełnomocników. Obaj nie zamierzali też pozwolić naczelnictwu więzienia bez końca przetrzymywać ponad setki ludzi w oddziale zamkniętym. Tych dwóch prawników odegra później ważne role w sprawie Attiki.

Dzięki licznym staraniom przedstawicieli prawa takich jak Steel i Schwartz naczelnictwo Auburn zostało zmuszone do uwolnienia większości spośród 120 ludzi przebywających w karcerze i ponownego dołączenia ich do reszty więźniów. Władze zakładu były wściekłe. Mecenas Herman Schwartz zauważył, że „był to jeden z pierwszych przypadków, gdy w więzieniu złamane zostały zasady dyscyplinarne”[8]. Ta sprawa rozsierdziła także Oswalda. Nie tylko zdał sobie on sprawę, że znalazł się w opozycji do zdeterminowanej grupy adwokatów więźniów w jego własnym systemie penitencjarnym, ale też odczuwał silną presję ze strony ich sprzymierzeńców wśród społeczeństwa. Gdy radny z Buffalo, członek izby niższej nowojorskiego parlamentu stanowego Arthur O. Eve wybrał się na niezapowiedzianą inspekcję oddziału zamkniętego w Auburn i oświadczył, że nadal przebywający tam ludzie (sześciu mężczyzn, których DOCS uznało za rzeczywistych liderów buntu) są nie tylko traktowani w niehumanitarny sposób, lecz w istocie „lękają się o życie”, w mediach zawrzało[9].

Wyczuwając, że sytuacja w Auburn szybko przemienia się w wizerunkową katastrofę, komisarz Oswald zapewnił gubernatora Rockefellera, że uda się tam osobiście, aby się przekonać, czy sprawy w więzieniu istotnie mają się tak źle, jak twierdził radny Eve. Zamierzał spotkać się ze służbą więzienną, więźniami z głównej części placówki oraz każdym z więźniów przebywających w karcerze, który wyrazi chęć rozmowy[10]. Przed udaniem się na tę wizytę Oswald wystosował jednak do sześciu wciąż umieszczonych w karcerze ludzi list, w którym obiecywał złagodzenie restrykcji, ale pod warunkiem zaniechania „taktyki celowych prześladowań”[11].