Krwawy Peter - Jakub Molenda - ebook + audiobook + książka

Krwawy Peter ebook i audiobook

Jakub Molenda

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

 

Peter Kürten był jednym z najsłynniejszych XX-wiecznych zbrodniarzy i sadystycznych psychopatów. Mordował kobiety, mężczyzn, dzieci i zwierzęta, upajając się ludzką krwią. Skazano go tylko za dziewięć zabójstw i nie dochodzono, czy rzeczywiście popełnił ich więcej. O jego lubieżnych, bestialskich czynach pisała prasa na całym świecie, od ZSRR, przez Europę, po Stany Zjednoczone.

 

Kim był Peter Kürten? Zbrodniarzem, mordercą czy zwyrodniałym psychopatą? W jakim wychowywał się środowisku? Czy działał sam? Dlaczego policja tak długo nie umiała trafić na jego ślad?

 

Jarosław Molenda w swoim dziennikarskim śledztwie prześwietla życie Krwawego Petera, szukając odpowiedzi na pytania, którymi żyła ówczesna opinia publiczna, a które mogą nurtować i dziś. Publikacja ilustrowana bogatym zbiorem zdjęć z epoki i archiwaliów.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 295

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 5 min

Lektor: Jaroslaw Molenda
Oceny
4,0 (64 oceny)
23
24
12
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jackiecane

Nie oderwiesz się od lektury

Autor ma na imię Jarosław a nie Jakub!
20
MariuszRyszczynski

Nie oderwiesz się od lektury

Książka świetna. Natomiast lektor... katastrofa.
00
kasia-kordeczka

Dobrze spędzony czas

Odrobinę przegadana ale sama postać Wampira z Düsseldorfu jest fascynującacu i przerażająca.
00
Ja19Ba86

Nie oderwiesz się od lektury

To moja pierwsza tego typu książka. Może też z tego powodu wywarła na mnie tak duże wrażenie. Sama historia w niej opisana jest ciężka i z pewnością nie dla każdego. Jednak z drugiej strony jeśli ktoś decyduje się na opowieść o seryjnym mordercy to z pewnością liczy się z ciężarem jaki ona ze sobą niesie. Peter Kurten swoimi czynami sprawił, że nawet po tylu latach jego historia szokuje. Przeraża tym do czego jest zdolny człowiek. Jak bardzo zagmatwany jest ludzki umysł. Sam tekst natomiast jest napisany moim zdaniem dość lekko i w łatwo przyswajalny sposób. Książka nie męczy czytelnika. Ja ze swojej strony serdecznie polecam tą pozycję. B.D.
00
Kasia105

Z braku laku…

Bardzo lubię czytać reportaże sądowe. I na to liczyłam, jednak książka mnie nie ujęła, ciężko się czyta, przynajmniej ja czytając odnosiłam wrażenie że czytam chronologię wydarzeń, którą znaleźć można na końcu tego typu książek. Szanuję Autora za zapewne ciężką pracę nad książką, ale lektura mnie nie porwała.
00

Popularność




Redaktor prowadząca: Ewa Kubiak

Redakcja: Dagmara Ślęk-Paw

Korekta: Katarzyna Smardzewska, Emilia Zwoniarska / Biobooks

Skład: Igor Nowaczyk

Projekt okładki: Magdalena Wójcik

Zdjęcie na okładce i źródła ilustracji: Archiwum Państwowe Departamentu Nadrenii, Wikimedia Commons, domena publiczna, zdjęcia z akt sprawy

Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz

Redakcja techniczna: Kaja Mikoszewska

Producenci wydawniczy: Anna Laskowska, Magdalena Wójcik, Wojciech Jannasz

Wydawca: Marek Jannasz

© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2021

Wydanie pierwsze

Warszawa 2021

ISBN: 978-83-66966-14-7

www.wydawnictwolira.pl

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

INTERMEZZO„Dwie baby nadgryzł, a trzeciej nie dojadł”

Historia kryminalistyki dowodzi, że w każdym społeczeństwie na przestrzeni dziejów pojawiali się ludzie, którzy z różnych powodów zabijali innych. Wśród nich szczególną rolę odgrywali seryjni zabójcy, często sadystyczni psychopaci. I to ich zbrodnie od zawsze fascynowały szeroką opinię publiczną. Zainteresowanie tą kategorią czynów wykazali także kryminalistycy, szczególnie psycholodzy sądowi, badający psychikę sprawców tych przestępstw, aby można było prawidłowo ukierunkować i zintensyfikować działania wykrywcze służb śledczych.

Opisy zawarte w zbiorach przypadków kryminalnych — rzadko omawiających sprawy, w których nie byłoby krwawej zbrodni — kształtowały i kształtują opinię o tym, czym jest przestępstwo i kim jest przestępca. Wśród najbardziej znanych seryjnych zabójców w dziejach kryminalistyki są Elżbieta Batory, Kuba Rozpruwacz, a z nowszej galerii Bikini Killer albo nasz rodzimy Rzeźnik z Niebuszewa, którzy są bohaterami moich wcześniejszych książek.

Do tej niechlubnej galerii sław zaliczyć należy również jednego z najsłynniejszych XX-wiecznych zbrodniarzy z lubieżności — Petera Kürtena, czyli Wampira z Düsseldorfu1. Trudno wyobrazić sobie gorszą bestię. To ze zwierzeń Kürtena wiemy o jego sadystycznych skłonnościach. Brak jednak pewności, czy wyznania były szczere, czy też w pogoni za sławą morderca chciał zaszokować publiczność. Proces w 1931 roku nie przyniósł odpowiedzi na wiele pytań. Jest bowiem istotna różnica między zeznaniami, w których mówił, że ogarniała go ciemność, a innymi, gdy zachwycał się smakiem krwi ludzkiej.

Fot. 1. Peter Kürten

Skazano go za dziewięć zabójstw; nie dochodzono, czy rzeczywiście popełnił ich więcej. Opowiedziany przez mordercę przebieg zbrodni wyraźnie dowodził nieudolności policji z Düsseldorfu, jej lekceważenia okazywanego ofiarom z niskich klas społecznych. Wiemy o Kürtenie tyle, ile on chciał, byśmy o nim wiedzieli… Ile w tym było prawdy, ile fantazji, trudno orzec.

Peter Kürten stał się w latach trzydziestych XX wieku gwiazdą mediów. Pisała o nim prasa na całym świecie, od ZSRR po Stany Zjednoczone. Ta popularność odzwierciedlała przerażające zdumienie, podsycane szczegółowymi relacjami z procesu, z którego przebiegiem na bieżąco mogli się również zapoznać polscy czytelnicy. Ba, bestialskie zbrodnie stanowiły dla niektórych inspirację — na szczęście tylko na polu kultury i sztuki. Mało kto wie, że zdjęcie Witkacego Potwór zDüsseldorfu to najdrożej sprzedana fotografia na aukcjach w Polsce.

W 2016 roku podczas siedemnastej edycji projektu Fotografia Kolekcjonerska zdjęcie zostało wylicytowane za 170 tysięcy złotych. Cena wywoławcza wynosiła 25 tysięcy złotych, lecz bardzo szybko poszybowała w górę. Po doliczeniu opłaty organizacyjnej szczęśliwy nabywca musiał uszczuplić konto o 200,6 tysięcy złotych. Jest to nowy rekord, ustanowiony aż po trzynastu latach.

Bohaterem fotografii jest sam Witkacy oraz Janina Turowska — na odwrocie odbitki znajduje się podpis „Witkacy z Inką 1932 Zakopane”. Praca — jako jedna z serii scen improwizowanych — powstała w Zakopanem, we współpracy z Władysławem Janem Grabskim. Ten ostatni parał się nie tylko literaturą, ale był także zapalonym fotografem. Gruźlica, na którą zapadł, spowodowała, że leczył się w różnych uzdrowiskach, w tym w Zakopanem. Tam poznał Witkacego, a efektem zażyłości obu panów były na przykład słynne zdjęcia Witkacego z groźnymi minami.

Historia Potwora z Düsseldorfu została zekranizowana w filmie fabularnym M — morderca. Tytułowego mordercę dzieci w wielkim mieście, rządzonym jak w sztukach Brechta — przez policjantów i przestępców, zagrał Peter Lorre, który zasłynął potem w amerykańskiej kinematografii, często grając w filmach opartych na opowiadaniach Edgara Allana Poe. Film Fritza Langa pojawił się na ekranach niemieckich kin w maju 1931 roku. Zaledwie dwa miesiące później na karę dziewięciokrotnego pozbawienia życia skazano Petera Kürtena.

Fot. 2. Zdjęcie Witkacego w roli Potwora zDüsseldorfu to najdrożej sprzedana fotografia na aukcjach w Polsce

Fot. 3.Peter Lorre

Analogie do M — morderca są w tej historii widoczne na pierwszy rzut oka, lecz — nie wiedzieć czemu — Lang całe życie zaprzeczał, jakoby historia Hansa Beckerta miała być filmową adaptacją działalności Wampira z Düsseldorfu. Już roboczy tytuł — Morderca jest wśród nas — jasno wskazuje na pewne konotacje z postacią Kürtena, gdyż była to fraza żywcem wyciągnięta z wydanego przez władze ogłoszenia dotyczącego nagrody za schwytanie seryjnego zabójcy, które musiało być znane i samemu Langowi (zważywszy na rozgłos, jaki zyskała cała sprawa).

Na proces Wampira przyjechało dwustu dziennikarzy z całego świata, ale nie wszystkich wpuszczono na salę sądową. Na szczęście dostał się tam wysłannik śląskiej „Polonii” i mógł opisać, że Peter Kürten2: „[…] robi dobre wrażenie i na pierwszy rzut oka trudno by było doszukać się w nim jakichś cech zbrodniczych. Twarz ma różową i wygląda jak człowiek, kto dobrze się wyspał i wypoczął”.

Przestępca został błyskawicznie okrzyknięty „Wampirem”, a jego „krwawe czyny” stały się światową sensacją, nieschodzącą ze szpalt prasy nie tylko europejskiej, lecz także amerykańskiej. Największe pisma angielskie miały wydelegować na miejsce swoich specjalnych korespondentów w celu porównania działalności zbrodniarza z czynami Kuby Rozpruwacza. „Dziennik Poznański” również eksponował rolę własnego korespondenta zagranicznego o pseudonimie Kr., którego aktywność wyraźnie wzmogła się w kwietniu 1931 roku za sprawą obszernych sprawozdań, zawierających także sekwencje dialogowe i fotografie z przebiegu procesu sądowego.

Na ich zebranie w osobnej publikacji, reklamowanej jako sensacyjne opowiadanie świadka największego procesu kryminalnego XX wieku z ostatnim słowem skazanego na śmierć zbrodniarza, wydająca „Dziennik”spółka akcyjna, która dysponowała jedną z największych w Polsce drukarń, nie pozwoliła długo czekać. Jeszcze w tym samym roku ukazała się 64-stronicowa broszura o tytule jednoznacznie wpisanym w poetykę sensacji: Wampir zDüsseldorfu: przebieg procesu najpotworniejszego zbrodniarza XX wieku: oryginalne sprawozdanie świadka procesu. Tragiczna sylwetka Piotra Kürtena; Człowiek-zwierzę; Morderca oskarża rodziców iwychowawców niemieckich; Co mówią psychiatrzy? Zbrodnia ikara.

Fot. 4.Polska relacja z procesu w postaci 64-stronicowej broszury dostępnej w Bibliotece Narodowej

Nawet, w zasadzie peryferyjny, wychodzący trzy razy w tygodniu „Pałuczanin” donosił o zbrodniach podsycającymi emocje nagłówkami, jak na przykład: Nowe ofiary Wampira Düsseldorfu: Całe miasto żyje wzdenerwowaniu — Krwawy Wampir wstroju kobiecym — Coraz nowe ofiary giną zręki nieuchwytnego zbrodniarza albo: Ślady strasznej zbrodni czy okropnej psychozy? Düsseldorf żyje pod znakiem poszukiwania tajemniczych morderców lub: Sylwetka nieuchwytnego demona woświetleniu lekarza-psychjatry. Wybitny lekarz dr K. Knoff ozbrodniarzu zDüsseldorfu.

Sprawca tych zabójstw stał się najbardziej poszukiwaną osobą w Niemczech. Wyznaczono wysoką nagrodę za jego głowę, ale wtapiał się w tłum i znikał jak Kuba Rozpruwacz. Największy strach wśród odbiorców gazety mogły jednak wywoływać sygnały o rozszerzeniu działalności Wampira na obszary polsko-niemieckiego pogranicza.

Fot. 5. Wampira z Düsseldorfu widziano nawet w Polsce

Taka wersja wypadków narodziła się z połączenia pogłosek, „iż w okolicy Piły przekradł się do Polski Wampir z Düsseldorfu” z informacją o kradzieży w tym mieście motocykla, na którym sprawca owej kradzieży przejechał przez polską granicę w pobliżu miejscowości Kaczory3. „Kurier Poznański” i „Ilustrowany Kurier Codzienny”, które pojawienie się „słynnego mordercy” w okolicach Piły także odnotowały, motywu skradzionego motocykla nie podjęły, pisząc tylko o zamiarze przedostania się zabójcy do Polski w celu uniknięcia pościgu policji niemieckiej.

Tuż po aresztowaniu Kürtena w maju 1930 roku „Pałuczanin” przypomniał o zbrodniach na tle seksualnym dokonanych we wczesnych latach dwudziestych na terenie Pomorza i Wielkopolski, opisując przypadki kilku niewyjaśnionych zabójstw i jednego usiłowania morderstwa. Artykuł zdradzał personalia wszystkich ofiar, wskazywał konkretne lokalizacje w okolicach Bydgoszczy (Osielsko, Kotomierz), Świecia (Luszkówko), Inowrocławia i Wągrowca będące widownią zajść, opisywał „wampiryczny” modus operandi „niesamowitego” mordercy, ale przede wszystkim utożsamiał go z düsseldorfskim Wampirem.

Śląska „Polonia” na bieżąco informowała czytelników o postępach w śledztwie. Kiedy na jakiś czas morderstwa ustały, podejrzewano, że Wampir wyjechał z Niemiec. Gdzie? Może na Górny Śląsk? Tu mógł porozumieć się po niemiecku i znaleźć pracę. Był nawet pewien ślad. Gazeta w tekście pod sensacyjnym, ale nieco na wyrost tytułem Wampir zDuesseldorfu aresztowany wRaciborzu donosi, że ostatnio: „Ludność okolic Raciborza żyła w wielkim podnieceniu i trwodze. Do policji zgłosił się jeden z portierów kolejowych w Raciborzu, który oświadczył, że przybył tu mężczyzna, który posiadał bilet z Duesseldorfu do Raciborza”. Osobnik pytał o jakieś połączenia i jak się okazało, odpowiadał rysopisowi poszukiwanego Wampira.

W oryginalnych, autorskich ujęciach wątek zabójcy z Niemiec zaznaczył się także w tekstach publicystów i literatów pisujących do „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”. Były to zazwyczaj luźne wariacje na ten temat, przywołujące postać upiornego bohatera na zasadzie asocjacji, świadczących jednak o tym, że stał się on elementem życia zbiorowego. Trzyczęściowe opowiadanie kryminalne o złoczyńcy, który „nękał społeczeństwo nadreńskie swoimi zbrodniami”, w przeddzień procesu faktycznego sprawcy umieścił w piśmie autor uznawany wówczas za twórcę pierwszej polskiej powieści kryminalnej — Aleksander Błażejowski.

W utrzymanych w lekkim tonie felietonach Wandy Melcer i Magdaleny Samozwaniec w „Kurierze Kobiecym”Kürten pojawił się w charakterze wampirycznegotypu mężczyzny, z którym kobiety bezwzględnie nie powinny się wiązać. Jego ślad nosił również satyryczny tekst Zygmunta Nowakowskiego poświęcony osobliwościom Krakowa: „przekupka sklęła mnie wymownie, a gębę miała szeroką jak potwór z… Dusseldorfu”.

Należy podkreślić, że „Ilustrowany Kurier Codzienny” jako jedyny z grupy pism wnosił do narracji o okrutnym mordercy wyraźne akcenty ironii, humoru i satyry, choć nie zawsze najwyższej próby, jak w reklamie: Nawet Upiór zDüsseldorfu podziwia tanią ipiękną bieliznę damską idziecinną znajtańszej wytwórni „Łabędź” Kraków, Starowiślna 6. W tekstach tego rodzaju jego postać, zawłaszczona już przez masową wyobraźnię, została obsadzona w rolach: wytworu dziennikarskiej imaginacji, centralnej postaci satyry rysunkowej zapożyczonej z prasy zagranicznej.

Swoją cegiełkę dorzucił także nie kto inny, jak Konstanty Ildefons Gałczyński, którego twórczość groteskowa powróciła między początkiem kwietnia i końcem maja 1931 roku na szpalty „Cyrulika Warszawskiego”. Pięć nowych utworów ogłosił jednak pod zupełnie nowym pseudonimem — Strange Fisch. Wśród nich był Upiór zDüsseldorfu rozważania moralne:

Ściągnij cugle, Apollo, i słuchaj, jak w strofach

miarowo spadających wyje antropofag,

ów typ patologiczny, düsseldorfski zbrodzien,

co baby jadł w niedzielę, a dzieci na co dzień;

aż się przejadł i stanął przed sądem, niebożę,

skazał go z Trybunału Imć Pań Doctor Rose.

Z początku jak po maśle wszystko szło mu lotko:

tu zjadł piersi staruszka, tam miał noc z kobietką,

ówdzie tuczonej baby udko mu się trafia —

słowem, żyć nie umierać! Prawdziwa Szlarafja!

Bywało w letni wieczór, gdy posnęły chmurki,

zwabi dziecko na stryszek, przystawi doń rurki,

a że będąc trunkowym, wielki gust ma do win,

ssie krew z owej dzieciny jak z bajki Żydowin.

Dziwne to jednak ludzkim tak sycić się mięsem.

Czyżby to wpływ Nietzschego? Kuerten — Übermenschem?

co stanął poza złem i dobrem? Rzec niełatwo;

gdyby tak było, morał ciągnij, polska dziatwo,

jak to książka, niebacznie czytana w dzieciństwie,

łechcąc imaginację, pogrąży cię w świństwie.

Hotentotem się zrobisz, Buszmenem, Chunchuzem,

zewnątrz niby aniołkiem, a wewnątrz łobuzem.

Tutaj ciocię utopisz, tam skrzywdzisz kolegę,

w końcu zwykłym zbrodniarzem będziesz lub... strategiem.

Bo nie wiem, czemu prasy tak głos niespokojny —

cóż to znaczy bab kilka wobec ofiar wojny?

Reasumując wszystko, widzę z drugiej strony

że sprawa być tematem może wymarzonym

na „powieść biograficzną”; albo dramat nowy

wysnuje nam z „Upiora” Teatr Narodowy.

Jeśli na film przerobić, to jest propaganda:

patrzcie — u nas jak w raju, a Niemcy to granda.

Dyplomaci z wszystkiego mieć korzyść potrafią.

Tu koniec barkaroli. Oto epitafium

Spiesz się, rzeźbiarzu. Niech jeszcze przed zorzą

taki mu kamień na grobie położą:

„Tu leży Kuerten, straszliwy ludojad.

Dwie baby nadgryzł, a trzeciej nie dojadł”.

Popularność medialna Wampira z Düsseldorfu trwała krótko. Nastawały czasy innych potworów, przy których zbrodnie Kürtena były drobnymi epizodami. Nowi zbrodniarze nie rozkoszowali się krwią i krzykiem ofiar; wielbili jedynie swój krzyk, wydając rozkazy mordowania milionów ludzi.

CZĘŚĆ ITOCCATA

ROZDZIAŁ I„Kogo ja spłodziłem?... Potwora!”

Düsseldorf to jedno z miast Zagłębia Ruhry — przemysłowego serca powołanej w 1870 roku Rzeszy Niemieckiej. Z ziemi Zagłębia pochodziło 60 procent zużywanego w Niemczech węgla, w hutach Tyssena i Kruppa tworzono potęgę imperialną Cesarstwa. Praca i dobra płaca przyciągały ludzi z całej Europy Środkowej, samych gastarbeiterów z Polski było tu 60–70 tysięcy, do tego dochodzili Czesi, Słowacy, Węgrzy, Serbowie… Kto zdobył stałą pracę, nie narzekał: miał zapewnioną dobrą pensję, opiekę medyczną, szkołę dla dzieci, ubezpieczenie na starość.

Ale takich szczęśliwców była mniejszość. Większość pracowała dorywczo — ich nie dotyczyła bismarckowska opiekuńczość. Miasto było jak moloch, wsysający zdrowych, wypluwający okaleczonych w pracy, zarażonych gruźlicą… Życie tu obdzierało z wrażliwości. Kogo obchodziła śmierć jakiegoś dziecka czy jakiejś młodej dziewczyny… Dzieci trzeba było pilnować i bić często, by nie uległy demoralizacji. A młoda panna, jak sama wyszła na ulicę, to pewno prostytutka, więc słusznie los ją pokarał…

Pierwsza wojna światowa z nieustannymi bombardowaniami, tysiącami ofiar śmiertelnych oraz zniszczeniami miast złamałyby ducha niejednego narodu i podważyłyby fundamenty niejednej wspólnoty — ale Niemcy byli (i są) odporni i silni. Niemniej do wielkich strat, jakie spowodował w tym kraju światowy konflikt, swoją cegiełkę dorzuciła jeszcze jedna osoba. Prawdziwie obłąkany i psychopatyczny człowiek — choć trudno uwierzyć, że był człowiekiem — uwolnił swoje fantazje i gniew w tak przerażający sposób, że ci, którzy od pokoleń nazywali tę okolicę domem, zaczęli pakować swoje torby i wyjeżdżać.

Kiedy na ulicach Düsseldorfu zaczął zabijać Peter Kürten, Republika Weimarska nie otrząsnęła się chyba jeszcze z szoku po spektakularnych procesach podejrzewanych o kanibalizm Carla Großmanna w 1921 roku i Friedricha (Fritza) Haarmanna w 1924 roku. Teraz gazety w całej Europie pisały o serii morderstw na kobietach i dzieciach w Düsseldorfie. Prasa w stolicy Nadrenii Północnej-Westfalii ostrzegała przed maniakiem pijącym ludzką krew, którego nazwała Wampirem z Düsseldorfu, a policja nie zaprzeczała. Pogłoski o seryjnym zabójcy krążyły po ulicach i w tawernach. Ba, co gorsza, nie była to stugębna plotka, lecz prawda. W mieście wybuchła panika. I słusznie, bo zabójca był nieuchwytny, zabijał na placach budowy, w zaułkach, piwnicach, skrótach przez zakamarki, pustych podwórkach.

Pośród wszystkiego, co działo się w tym czasie w Niemczech, zabójcy udało się wziąć kraj, a konkretnie Düsseldorf i Kolonię, niczym zakładników w jednym z najgorszych okresów, jakie Niemcy kiedykolwiek znali — w czasie Wielkiego Kryzysu. Jeden człowiek zdołał wywołać panikę w półmilionowym mieście i wzburzyć opinię całego świata. Od lutego do listopada 1929 roku dokonał on ośmiu zabójstw, nie wspominając o kilku nieudanych próbach.

W młodości często odwiedzał gabinety figur woskowych, w których godzinami stał przed postaciami sławnych morderców. Któregoś dnia zabrał ze sobą koleżankę z podwórka, objaśniał jej, kto jest kim, ile morderstw popełnił, a na koniec oznajmił z dumą: „Ja też kiedyś tu będę”. Nie mylił się, spełnił swoje marzenia, napisano o nim wiele książek, artykułów i opracowań, a Internet pełen jest stron na jego temat. Wszedł do historii kryminalistyki jako szczególnie okrutny i odrażający morderca kobiet, mężczyzn i dzieci. Jego szczegółowe opowiadania o potwornych czynach posłużyły jako materiał do badań i prac psychiatrów. A biografia — obok standardowych lektur o Draculi — została zużytkowana jako wyrazisty przykład wampiryzmu w powieści Stephena Kinga Miasteczko Salem.

„Przypadek Kürtena” — tym suchym, beznamiętnym terminem kryminalistycznym określa się dziś ponure dzieje wielokrotnego mordercy. Kim był Peter Kürten? Zbrodniarzem, mordercą czy umysłowo chorym? W jakim żył środowisku? Czy działał sam? Dlaczego policja tak długo nie potrafiła go ująć? — oto pytania nurtujące w owym czasie opinię publiczną. Aby na nie odpowiedzieć, trzeba prześledzić życie tego człowieka, choć nie wiem, czy zasługuje on na to miano; to była bestia w ludzkiej skórze.

Fot. 6.Mülheim nad Renem na widokówce z 1897 roku

Urodził się jako trzecie dziecko spośród trzynaściorga (według innych źródeł był najstarszym spośród rodzeństwa, dwójka z nich zmarła za młodu). Pewne jest, że na świat przyszedł 26 maja 1883 roku w Mülheim nad Renem (dzisiaj dzielnicy Kolonii), między Duisburgiem a Dortmundem. Matka pochodziła ze wsi, ojciec był formierzem. W pierwszych latach jego życia, zanim zaczął uczęszczać do szkoły, przenosili się z miejsca na miejsce ze względu na pijaństwo ojca. Jak Cyganie. Ojciec był pilnym i dokładnym pracownikiem, ale alkoholikiem.

„Nigdy nie widziałem go trzeźwym. Skąpił, na czym się dało, nie dawał matce na zakup chleba albo kartofli, byle tylko mieć na jeszcze jednego sznapsa. Piwo było dla niego za słabe, doił mocną ale drogą gorzałę z czystego żyta. Bez powodu wpadał we wściekłość, a wtedy tłukł na oślep każdego, kto nawinął mu się pod rękę. Bił do upadłego mnie, braci, biedną mamę i moje wszystkie siostry. Uciekaliśmy przed nim z domu na ulicę. […] mieszkaliśmy, zbici jak śledzie w beczce, w szopie, skleconej ze zbutwiałych desek, na dalekim przedmieściu Kolonii. Nic w tym domu nie słyszałem od najmłodszych lat, tylko wrzaski, ryki i przekleństwa. Nic się tam nie działo innego, tylko bójki, kłótnie, szarpaniny i popijawy do utraty przytomności”.

W domu więc się nie przelewało. Mieszkanie z jedną sypialnią było wszystkim, na co rodzina mogła sobie pozwolić. Dzieci wychowały się w wielkim ubóstwie, doznając bezlitosnej przemocy zarówno fizycznej, jak i seksualnej. Mały Peter, choć nieśmiały z natury, już od najmłodszych lat przejawiał niepokojące cechy charakteru. W dodatku doznawał ogromnych obciążeń psychicznych, z którymi nie był w stanie sobie poradzić.

„Ojciec był pasjonatem. Ile razy wrócił do domu — zeznawał Kürten przed sądem — tyle razy katował mnie. Innym z rodzeństwa nie działo się lepiej. Bił nas tak, że skóra pękała. I stosował przy tym specjalną metodę. Wykopał jamę w ogrodzie, pakował nas głową do środka i zaczynał bić. Niewiele brakowało, żeby nas podusił przy tej metodzie. Porcje batów otrzymywaliśmy każdego dnia. Matka i dzieci bały się ojca jak ognia. Bardzo często uciekaliśmy w nocy przez okno, gdyż ojciec rozbijał w mieszkaniu wszystko w drobne kawałki. Wracaliśmy dopiero wtedy, gdyśmy przekonali się, że ojca już nie było w domu. Bardzo często groził nam, że nas wymorduje. Pamiętam, że kiedyś ostrzył cały wieczór noże, którymi chciał nam poprzerzynać gardła. Nie uczynił tego jedynie dlatego, żeśmy zaczęli rozpaczliwie krzyczeć”.

Ojciec, co zarobił, zaraz przepijał. Potem w domu były awantury, bójki, wymówki — jak to w pijackich rodzinach. Żony nazywają to znęcaniem się, a nie chorobą. Jeśli każdy z nas rodzi się między piekłem a niebem, Peterowi zdecydowanie przypadło miejsce bliżej tego pierwszego. Patologiczne środowisko rodzinne zamieniło mądre i kochające dziecko w sadystycznego seryjnego zabójcę.

Matka wywodziła się z normalnej, przyzwoitej rodziny, natomiast u przodków ojca pojawiały się choroby psychiczne, szaleństwo i skłonność do przestępstw. Gdy pił, wpadał w szał. W takich rodzinach nie brakuje seksu, często wymuszonego, to i dzieci rodzą się jedno po drugim.

„Cała rodzina cierpiała przez jego alkoholizm” — opowiadał po latach swojemu psychiatrze. „Gdy był pijany, stawał się sadystą. Byłem najstarszym synem i cierpiałem najbardziej. Jak możesz sobie wyobrazić, żyliśmy w strasznym ubóstwie, ponieważ wszystkie zarobki szły na alkohol. Mieszkaliśmy w jednym pokoju, więc możesz sobie wyobrazić, jak to wpłynęło na moją seksualność”.

Trudno nie przyznać mu racji. Dzieci niejednokrotnie były świadkami przemocy i gwałtów. Stary Kürten po powrocie z ulubionej karczmy natychmiast zabierał się za bicie Petera, a gdy się zmęczył, szukał swojej żony. Dzieci były wówczas zmuszone patrzeć, jak matka jest gwałcona przez ich ojca. Często dochodziło do aktów kazirodztwa. Niektórzy autorzy podają, że ojciec, zamroczony alkoholem, wykorzystywał seksualnie nie tylko córki, lecz także synów. Ba, w tym patologicznym środowisku sam Peter inicjację seksualną podobno przeżył z siostrą.

Pod koniec XIX wieku w Niemczech nie istniały grupy wsparcia; ani matka, ani jej dzieci nie miały komu poskarżyć się na brutalność męża i ojca. Zdesperowana kobieta otwarcie błagała, by mąż ją zabił, by jej nędzne życie się skończyło. Całkowicie straciła wszelką wolę przetrwania. To, że którekolwiek z dzieci Kürtenów okazało się nawet nieznacznie normalne — z wyjątkiem Petera oczywiście — jest niewiarygodne. Nawet autor powieści nie wymyśliłby bardziej godnego ubolewania życia niż to, które znosili Peter, jego rodzeństwo i matka.

Trudno usprawiedliwiać czyny Wampira z Düsseldorfu, ale nie można pomijać tego, czego doświadczył podczas dorastania i skutków, jakie to za sobą niosło. Wskazuje się, że dorastając, sprawca gromadzi w sobie ból, gniew i strach — nie jest w stanie „wypuścić pary”, odreagować, a jednocześnie brakuje mu umiejętności werbalnych i fizycznych, aby wyrazić w sposób właściwy emocje; nie może uzyskać porady, ponieważ nie potrafi opowiedzieć lekarzom czy psychologom o swoich problemach.

Dzieciństwo Petera Kürtena to pasmo przeżyć, jakich nie doświadczył niejeden mężczyzna w ciągu całego swojego życia. Chłopiec wychowywał się w odczłowieczającym i niebezpiecznym środowisku. Jedynym dorosłym mężczyzną w życiu, który go nie bił, był mieszkający w sąsiedztwie hycel. Ten z kolei lubił maltretować zwierzęta, które złapał. Niekiedy nawet uprawiał seks z martwymi lub umierającymi zwierzętami. Ta znajomość chyba do reszty wypaczyła umysł małego Petera — zaczął brać udział w tych sadystycznych zabawach.

Wiadome jest, że młodzi chłopcy potrzebują jakiegoś autorytetu, więc po niedługim czasie między Peterem a jego sąsiadem zawiązała się równie obrzydliwa relacja. Hycla bawiła taka dziwna fascynacja dzieciaka, uśmiercającego nożem i pałką poczciwe kundelki: „Popatrzcie na tego małego siusiumajtka! Jednym uderzeniem kija potrafi rozwalić łeb wilczurowi! Co też z niego wyrośnie?”.

Może to były prorocze słowa? Tego rodzaju zachowanie nas szokuje i wiemy, że jest to całkowicie niedopuszczalne i obrzydliwe. Dla Petera Kürtena było to jednak zupełnie normalne. Wraz z rozwojem popędu seksualnego zaczął w pobliskich zagrodach eksperymentować na owcach i kozach. Szybko odkrył, że największą przyjemność sprawia mu dźganie owiec nożem w tym samym czasie, gdy odbywał z nimi stosunki seksualne. Powtarzał to coraz częściej.

„Wydaje się — pisze Jarosław Stukan — że już w wieku 5 lat dla chłopca było za późno na powielanie wzorów innych niż te, które w urazowy sposób wryły mu się w pamięć. To w czym wzrastał — przemoc, pociągało go najbardziej. Dlatego też, jeszcze będąc tak małym dzieckiem, za obiekt fascynacji upodobał sobie sąsiada, który był hyclem. Zaczął go podglądać, lgnąć do niego. W końcu między nim a mężczyzną powstała nie mniej patologiczna relacja od tej, która łączyła go z ojcem. Peter zaczął pomagać hyclowi zabijać psy, a raz dostał zgodę na samodzielne zabicie jednego. Wkrótce na własną rękę zaczął łapać inne, małe zwierzęta, które zazwyczaj dusił. W taki też sposób, mający wówczas 5 lat Peter (należy zaznaczyć, że to niezwykle wcześnie), zaczął zdradzać jedną z najbardziej sensytywnych wskazówek rozwijającego się sadyzmu patologicznego, wspólną dla wielu seryjnych morderców, za którą uznaje się dręczenie i zabijanie zwierząt w dzieciństwie. Przy tym spośród wszystkich sadystycznych eksperymentów jakich dokonywał w młodości, z czego zdał sobie sprawę po latach — jak wyjaśniał po ujęciu, najbardziej fascynował go widok krwi”.

Wobec powyższego nie dziwi zbytnio, że do tego wszystkiego doszły ucieczki z domu, co charakteryzuje większość dzieci doznających w nim przemocy. Pierwszy raz uciekł, gdy miał 8 lat. Wałęsał się po mieście, nocował w wozie meblowym, na klatkach schodowych, w piwnicach. Aby się utrzymać i jeść, kradł w specyficzny sposób — podchodził do kobiety, a wyglądał niepozornie, na miłego, sympatycznego dzieciaka, i znienacka wyrywał jej torebkę. Mały, szybki i zwinny znikał od razu w pobliskiej bramie.

Fot. 7.Pierwszego zabójstwa Kürten miał dokonać na dużej łące bezpośrednio nad Renem, zwanej „Aue”

Ta metoda skutkowała do czasu. Przyłapany na którejś kolejnej kradzieży, został oddany pod dozór rodzicom. Niczego to oczywiście nie zmieniło, Peter nadal włóczył się po okolicy i z lubością oddawał swoim sadystycznym skłonnościom, szczególnie lubił łapać koty i wyłupywać im oczy… Potwór w ludzkim ciele.

Gdy miał zaledwie 10 lat — w okolicy utonęło dwóch chłopców. Miało to miejsce podczas spływu tratwą po rzece Ren. W tych latach dzieci ze starego miasta Mülheim bawiły się zwykle bezpośrednio nad Renem na dużej łące, zwanej „Aue”. Kobiety ze wsi suszyły na niej pranie, a dzieci podczas zabawy miały pilnować przepierki. W tym miejscu cumowano również tratwy, na których — mimo zakazów — bawili się chłopcy. Czasami, gdy udało im się którąś odczepić, pływali po Renie. W wyniku nieumiejętnego sterowania zdarzało się, że podczas spływu niektóre dzieci wpadały do wody.

Peter nigdy wcześniej nie wybrał się w podróż, jego rodzina nie mogła sobie pozwolić na tak ekstrawaganckie wydatki, więc gdy dostał od kolegów zaproszenie na tratwę, bez wahania je przyjął i był bardzo podekscytowany nadchodzącą eskapadą. Zabawa była przednia, dopóki nie doszło do tragedii, bo Peter zepchnął jednego chłopca do rzeki, „aby zobaczyć, co się stanie”. Jego martwe ciało spłynęło w dół rzeki. Inny chłopiec, który najwidoczniej nie widział, jak Peter spycha pierwszą ofiarę z tratwy, wskoczył w nurt z nadzieją na uratowanie przyjaciela. Peter spokojnie wyciągnął rękę i trzymał głowę drugiego chłopca pod wodą, aż ten utonął. Gdy rodzice pytali, co się stało z ich dziećmi, Peter, udając płacz i zdenerwowanie, wskazał w górę rzeki i między jednym szlochem a drugim powiedział: „Wyskoczyli gdzieś tam”.

To jest jedna z wersji tego wydarzenia. Według Wampira z Düsseldorfu zajście miało inny przebieg. Tego samego dnia to inny dziewięciolatek przytrzymał w nurcie Renu głowę innego chłopca, z którym się pokłócił — Kürten nie pamiętał ich imion. Próba uratowania chłopca przez przechodniów nie powiodła się, ponieważ fale poniosły go za daleko, co nie bez satysfakcji podsumował: „jak przypuszczam, chłopiec utonął”.

Urzędnicy krótko przyjrzeli się incydentowi nad Renem i ustalili, że był to wypadek, choć zastanawiało, jak obaj chłopcy dostali się pod tratwę. Według raportu policyjnego „mówiono również o tym, że hycel poduczający Kürtena, który w tym czasie przebywał w porcie, mógł mieć coś wspólnego z tym incydentem”.

Późniejsze, powtórne śledztwo z 1931 roku wykazało, że podany przez Kürtena opis tego miejsca był prawdziwy — odnoga rzeki była martwym ramieniem Renu, zwanym wówczas „kocią głową”. Raport początkowo potwierdzał ogólnie: „W tym miejscu utonęło też kilkoro dzieci”. Szyper Peter Engels, przesłuchiwany w toku śledztwa, potwierdził, że on sam kiedyś wyciągnął dwoje dzieci spod tratwy.

Peter nie został oskarżony, ba, ludzie współczuli mu, że widział śmierć przyjaciół. Nie domyślano się, że miał coś wspólnego z wypadkiem i że to, co poczuł, zabijając ich, wywołało u niego ogromne podniecenie. Rozmawiając z policją, zaledwie dziesięcioletni Kürten zdał sobie sprawę, jak łatwo przychodzi mu manipulowanie ludźmi. Będzie wykorzystywał tę umiejętność przez resztę życia.

Zaczął wagarować, zadając się z „problematycznymi dziećmi” z sąsiedztwa. Większość czasu spędzał na szukaniu kłopotów i popełnianiu drobnych przestępstw. Peter, jak mówiło się w rodzinie, był niestety bardziej podobny do ojca niż do matki, chociaż zwykle bywa na odwrót. Gdy miał 10–11 lat, rodzina przeprowadziła się do Düsseldorfu.

„Ponieważ byłem dobrym pracownikiem, firma Haniel & Lueg przeniosła mnie do Düsseldorfu w 1893 roku” — zeznał po aresztowaniu syna noszący to samo imię, Peter Kürten. „Tutaj, w Düsseldorfie, początkowo mieszkaliśmy przy Grafenberger-Allee, 3 piętro ... w 2 pokojach, które były bardzo duże. ... Po około pół roku otrzymałem 3-pokojowe mieszkanie w Grafenbergu na osiedlu Hohenzollernów”.

Mieszkanie mieściło się na parterze pierwszego domu w środkowym rzędzie. Trzy z pięciu domów w tym rzędzie nadal istnieją, ale nie ma wśród nich domu Kürtenów. Ten wyburzony budynek między Ludenberger Strasse, która w tamtych czasach nazywała się Provinzialstrasse, a drogą na Pohlen (obecnie Pöhlenweg) nie stanowił wzorcowego ogniska domowego. W noce, kiedy stary Kürten przesadzał z alkoholem, młody wolał zostawać na zewnątrz, gdzieś w lesie Grafenberg albo w Hardt.

Fot. 8.W 1893 roku Kürtenowie przenoszą się do Düsseldorfu

Czasami spędzał noc w szkole przy Grafenberger-Allee, jeśli tylko mógł się tam dostać. Początkowo Kürten prawdopodobnie chodził na lekcje do dzisiejszej szkoły podstawowej Gutenberga przy Grafenberger-Allee (być może także do szkoły wciąż zaznaczonej na starych mapach, która była inspiracją dla nazwy prywatnej drogi Am Schulberg, która istnieje do dziś i znajduje się zaledwie kilka kroków od jego domu). Potem przeniósł się do Gerresheim: „Chodziłem między innymi do szkoły na Benderstrasse”.

W dzielnicy Grafenberg jako 12- lub 13-latek miał swoją pierwszą komunię. Notabene jego ojciec początkowo zabronił mu w niej udziału: „To był miły dzień zarówno dla mnie, jak i dla wszystkich innych osób w moim wieku […] Ale to pastor Bollig, który prowadził lekcje religii w Grafenbergu, zaprowadził mnie do Komunii, on też dał mi garnitur i buty, w pełni ubrał”.

Dzisiaj przyjmuje się, że to, jak zostaliśmy ukształtowani, w jakim środowisku wzrastaliśmy, czego doświadczyliśmy i jakie cechy osobowości posiadamy, wpływa w sposób bezpośredni na to, jak się zachowujemy, jakich wyborów dokonujemy i jak działamy. Ten wewnętrzny przymus, nawet jeśli chcielibyśmy z nim walczyć, jest nie do przezwyciężenia. W związku z tym także sprawcy przestępstw działają w ściśle określony sposób, ich modus operandi pozwala wyciągnąć wiele wniosków co do tego, kim są i jacy są.

Oczywiście, typując sprawcę, nie możemy wskazać konkretnej osoby, ale kiedy ustalimy szereg jego cech, będziemy w stanie w sposób znaczący ograniczyć listę potencjalnych sprawców danego czynu zabronionego. Analiza dowodów i miejsca zbrodni, informacji o ofierze pozwala na dokonanie podziału sprawców zwykle na dwie grupy: sprawców zorganizowanych oraz sprawców niezorganizowanych.

Podział ten zaproponowali Amerykanie — Robert Ressler, Ann Burgess oraz John Douglas. Jest on w pewnym stopniu uproszczony, gdyż nie sposób przyporządkować wszystkich sprawców do stricte jednej grupy, zdarzają się zabójcy niejako na pograniczu, o cechach mieszanych.

Sprawca niezorganizowany dorastał w rodzinie, w której brak było ojca albo ojciec ten nie miał stałej pracy. Jego stosunek do matki był problematyczny. Najczęściej był najmłodszym dzieckiem w rodzinie, często młodszym bratem, rzadziej najstarszym dzieckiem. W hierarchii rodziny zajmował niską pozycję, był poddawany surowej dyscyplinie wychowawczej, w rodzinie zdarzały się nadużycia emocjonalne, przypadki psychicznego znęcania, niestabilność emocjonalna, przypadki alkoholizmu, chorób psychicznych… Trzeba przyznać, że życie Wampira z Düsseldorfu spełniało wiele kryteriów tej definicji.

Ojciec — pozornie bardzo porządny i sumienny robotnik w miejscowej fabryce, poważany przez przełożonych, lubiany przez kolegów — w domu przeistaczał się w sadystę i socjopatę. Któregoś dnia wrócił późno z knajpy i wszedł do pokoju kilkunastoletniej córki, zdarł z niej koszulę nocną i kilkakrotnie zgwałcił. Dziewczynka broniła się, prosiła, ale był bezwzględny, „uspokoił” ją kilkoma uderzeniami w twarz, obrócił na brzuch i zrobił to, co chciał.

Jego syn mógł stać się członkiem społeczeństwa lub wkroczyć na przestępczą drogę. Niestety, wybrał tę drugą opcję. To była jedyna profesja, jaką znał. Według opinii z akt więziennych w Münster: „Kürten chodził do szkoły w Gerresheim pod Düsseldorfem z miernymi sukcesami”. W 1897 roku skończył edukację i rozpoczął praktykę formierską w Aktiengesellschaft für Lokomotivbau Hohenzollern — również z umiarkowanym sukcesem. Wytrzymał tylko rok, a potem został operatorem dźwigu.

Od czasu do czasu odwiedzał matkę i rodzeństwo, ale wolał mieszkać na ulicach. Podobały mu się chaos i nieprzewidywalność, które znalazł wśród włóczęgów i wyrzutków społecznych. Ale głównie kradł, by mieć na jedzenie i ubranie. Mimo to nie był zbyt dobry w utrzymywaniu się z dala od kłopotów i większość swojego młodego życia spędził za kratkami.

Dziwne, że Peter później obwiniał policję, strażników więziennych i sądy za to, że był „tak oddany poszukiwaniu zemsty” na społeczeństwie.

„Już po pierwszych zdaniach — twierdził polski korespondent, który był obserwatorem procesu — nie trudno domyślić się, że zbudował sobie specjalny system obrony i że chodzi mu o wykazanie, iż jest dziedzicznie obciążony, iż był jakby predestynowany do popełnienia zbrodni.

— Wyrosłem — mówi Kürten — w środowisku samych mętów społecznych. Ojciec mieszkał jakiś czas w tzw. kolonii robotniczej na krańcu Düsseldorfu, nie cieszącej się dobrą opinią. Mieszkały tam rozmaite narodowości: Węgrzy, Włosi, Polacy, było tam też sporo przestępców. Ojciec siedział również często w więzieniu.

Tu Kürten urywa nagle, po czym mówi zupełnie obojętnie. Nie wiadomo w pierwszej chwili, czy to komedia, czy też pokazuje się takim, jakim jest istotnie. Przewodniczący musi znowu zachęcać go do dalszych zeznań.

— Rodzice moi — powiada Kürten wreszcie dalej — włóczyli się stale.

Zbrodniarz mruczy coś pod nosem, czego nikt nie rozumie, po czym chwyta głowę w obie ręce i milczy.

— Co pan chce nam opowiedzieć — mówi sędzia. — Niechaj pan mówi. Śmiało! Śmiało!…

— Ojciec maltretował mnie i bił. Gdy miałem 8 lat uciekłem z domu i włóczyłem się trzy tygodnie po polach. Czasami spałem pod gołym niebem, a czasami w wozach meblowych.

— A z czego pan żył? — pytał sędzia.

— Z jarzyn, owoców polnych i rabunku — mówi Kürten.

— Później schwyciła mnie policja i umieściła w domu wychowawczym. W roku 1895 wróciłem do Düsseldorfu.

I znowu zamierają Kürtenowi słowa w ustach.

— Niechże pan mówi dalej! — nalega sędzia i zachęca go po dobremu do zeznań.

— Pożycie domowe było okropne. Ojciec był nałogowym pijanicą. Było nas dziesięcioro dzieci w domu, a nędza była okropna, tym bardziej że ojciec zanosił każdy grosz do knajpy. Odsiadywał on długi czas w więzieniu za zabójstwo. Gdy wyszedł z więzienia, pił znowu. W szkole trzymano mnie z daleka od innych uczniów. Palcem pokazywano mnie — mówi zbrodniarz płaczącym głosem. — Odsunąłem się wreszcie od kolegów szkolnych zupełnie. Nauczyciel dowodził stale, że ze mnie nic dobrego nie będzie, że skończę jeszcze w więzieniu karnym.

— Pomieszało się panu coś w pamięci — mówi sędzia — ojciec pański nie był karany za zabójstwo.

— To zupełnie obojętne — faktem jest, że w młodości cierpiałem i znosiłem bardzo dużo”.

W 1897 roku, jak gdyby uzyskane świadectwo ukończenia szkoły otworzyło mu furtkę do innego świata, dochodzi do skumulowania jego aktów przemocy. Zaczyna się od zwierząt. Kürten sam potem przyznawał, że nie jest już dla niego jasne, dlaczego poszedł do stajni poniżej Hirschburga. Dźgnął świnię w kark. Krwawiła mocno i kwiczała. To, co zaczyna się od zwierząt, żąda wkrótce bardziej wymagających ofiar. Nawet ojciec się o tym dowiaduje: „Jako czternastoletni uczeń mój syn Peter w Lesie Grafenberg zaczął dusić dziewczynę ze starego miasta w Düsseldorfie”.

Modus operandi 14-latka już bardzo przypomina schemat popełniania zbrodni Kürtena dwadzieścia lat później: na rogu Hindenburgwall i Ratinger Strasse zagaduje ofiarę, która jest dla nas anonimowa i dlatego została uwieczniona w aktach sądowych jako „Dziewczyna ze Starego Miasta”, i zaprasza ją na spacer. Idą przez Hofgarten i zoo, mijają sierociniec Düsseltal w dawnym klasztorze trapistów, z którego dziś na rogu Fritz-Wust-Strasse i Max-Planck-Strasse pozostała tylko tak zwana Wieża Głodowa, i docierają do lasu Grafenberger.

Fot. 9. Düsseldorf, Graf-Adolf-Platz w 1905 roku

Zatrzymują się w Rolandsburgu. W godzinach wieczornych ruszają w drogę powrotną. Tu kończy się romantyczna część eskapady — Kürten dusi dziewczynę, której dalszego losu nie znamy. Wydawało mu się, że ofiara nie żyje. Porzucił ją zatem i uciekł. Nie znaleziono jednak w tej okolicy żadnego ciała. Być może dziewczyna odzyskała przytomność i przeżyła, nie zgłaszając tego policji.

Niebawem i Peterowi noga się powinęła, ale jeszcze nie w sferze seksu. Ojciec oddał go do terminu do stolarza, by nie szwendał się po ulicach. Według raportu policyjnego Peter z zemsty włamał się do kantoru i ukradł około 300 marek4. Z obawy przed więzieniem uciekł z miasta. Dla przyszłego Wampira z Düsseldorfu nie było już odwrotu. W Koblencji poznał młodą prostytutkę, która przez pewien czas go utrzymywała. Cztery dni po włamaniu Peter został zatrzymany przez policję i oskarżony o włamanie oraz kradzież. Po szybkim przesłuchaniu dostał za kradzież dwa miesiące.

Odsiadką tą rozpoczął swoje długie, bo aż dwudziestoletnie życie więzienne. Włamanie okazało się również feralne dla Kürtena seniora, ponieważ przy okazji śledztwa przesłuchano Frau Kürten i jej dzieci. Wtedy rodzina doniosła, do czego się dopuszcza w domu. Koledzy w fabryce i znajomi w miasteczku byli w szoku, wydawało się niemożliwe, aby ten człowiek miał dwie tak różne twarze. Po szybkiej rozprawie uznano go za winnego współżycia ze swoją 13-letnią córką i skazano na trzy lata więzienia.

Kolejnym etapem rozwijającej się psychopatii była przyjaźń Petera z dużo starszą od niego kobietą. Poznał ją w 1900 roku jako 18-letni mężczyzna. Nazywała się Maria Uhr i to ona wywarła na Kürtena bardzo szczególny wpływ seksualny. Miała być masochistką i przez to znacznie rozwinęła sadystyczne skłonności Kürtena. Podobno w tym czasie miała już prawie dorosłą córkę, którą próbowała wyswatać z Peterem.

Prawnik Otto Steiner, który był prokuratorem w Düsseldorfie w czasie procesu Kürtena, jest nieco bardziej pewny przypisania jej winy niż główny prokurator: „Pani M. przyjęła go, mieszkała z nim, a także spotykała się z nim. Zachęcała go, żeby ją uderzył i kopnął. Polubiła go i trudno oprzeć się przypuszczeniu, że ta zmarła kobieta jeszcze silniej wpłynęła na jego predyspozycje”.

Tenże Steiner przypuszczał, że od tego czasu percepcja seksualna Kürtena została wypaczona. Bez użycia siły nie mógł osiągnąć orgazmu. Wszystkie okrucieństwa, których dopuścił się przed aresztowaniem, można wytłumaczyć tym faktem. Na szczęście dla niej samej Maria zmarła w 1929 roku, więc nie zapoznała się z opinią prokuratora Steinera, że wykreowała potwora.

Co ciekawe, obaj mężowie Marii nie zauważyli u niej żadnych odchyleń. Maria Limburg, jak brzmiało jej panieńskie nazwisko, poznała swojego pierwszego męża Heinricha Uhra jeszcze w szkole. Zbliżyli się do siebie na imprezach tanecznych, Maria szybko zaszła w ciążę, pobrali się w 1887 roku — na świat przyszła córka Katharina. Heinrich Uhr był hodowcą gołębi i, jak zeznał policji w 1931 roku, dowiedział się o romansie swojej żony w stowarzyszeniu miłośników tych ptaków. W 1895 roku opuścił żonę — przez piętnaście lat będzie mieszkał w Holandii. Rozwiodą się w 1907 roku.

Według opisu jej córki Maria Uhr była kobietą kochającą zabawę, lubiła wychodzić sama. Na imprezie karnawałowej poznała Kürtena, który prawdopodobnie był już wtedy otoczony wianuszkiem kobiet potrzebujących miłości. Peterowi wyraźnie to się spodobało, bo jak potem przyznał podczas przesłuchania: „Miewałem zawsze po dwie kochanki. Ale sprzykrzyłem im się. Oskarżyły mnie, że je duszę, policja nie zareagowała jednak wówczas”.

Fot. 10.Zdjęcie policyjne Petera Kürtena

Związek, jeśli można ten układ tak nazwać, ciągnął się — z wieloma przerwami z powodu częstych wyroków Wampira z Düsseldorfu — do 1904 roku. Właściwie to przede wszystkim on go podtrzymywał. Nawet groził przemocą, gdy Maria Uhr oponowała. Wciąż bywał częstym gościem w jej mieszkaniu przy Worringerstrasse i chociaż nie spędzał tam nocy, miał świetne miejsce do ukrycia części łupów z nocnych złodziejskich wypraw. Któregoś dnia fakt ten się wyda i kobieta spędzi w więzieniu miejskim „Ulmer Höh” w Düsseldorfie pół roku z zarzutem paserstwa.

Dalsze dzieje Kürtena to długie pasmo przestępstw i kar. Również trafił on do więzienia „Ulmer Höh” w Dusseldorfie-Derendorfie, gdzie później spędzi ostatnie miesiące życia. Za kratkami umilał sobie czas wyobrażeniami brutalnych aktów pełnych krwi i śmierci. Potrzebował tych marzeń tak bardzo, że popełniał drobne wykroczenia, by trafić do izolatki. Tam nikt mu nie przeszkadzał i mógł swobodnie ekscytować się swoimi fantazjami. „Wyobrażając sobie moje wizje — opowiadał później w śledztwie — doznawałem takiej przyjemności jak inni wyobrażający sobie nagą kobietę”.

Po wyjściu z więzienia postanowił zrealizować swoje pragnienia. Niestety, w domu znowu zapanowało piekło, bo wypuszczono ojca, który oczywiście się nie zresocjalizował i postanowił zacząć wszystko od początku, poczynając od spuszczenia porządnego lania całej rodzinie za to, że doniosła na niego na policję. Ale teraz trafiła kosa na kamień. Psychopata na psychopatę. Peter dorósł i stał się silniejszy dzięki bójkom, jakie toczył na ulicach.

Podczas kolejnej awantury wyciągnął nóż sprężynowy, miał tę broń od dawna, stary od razu więc złagodniał — odtąd już bał się syna. Zauważył bowiem u niego złe błyski w oczach, desperację, usłyszał więzienną gwarę, wyczuł agresję. Siedząc z kumplami przy piwie, powtarzał potem często: „Kogo ja spłodziłem?... Potwora!”.