Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Już wkrótce chrześcijanie będą musieli zjednoczyć się w ramach autentycznego chrześcijaństwa, aby obronić je przed siłami, które są dla niego zagrożeniem.
abp Fulton Sheen
Dziś świat stoi na rozdrożu. W kierunku przyszłości rozciagają się dwie drogi. Jedna prowadzi do ruiny moralnej, druga do zbawienia. Jedną z nich pójdą ludzie w dół, w towarzystwie uwodzicielskiego Antychrysta, drugą w - górę w braterstwie Chrystusa.
Arcybiskup Fulton Sheen, wybitny katolicki filozof i apologeta, w swojej książce dotyka sedna kryzysu, który trawi współczesny świat – kryzys ten ma wymiar nie tyle polityczny i ekonomiczny, ile moralny i religijny, a jego centralnym punktem jest krzyż, o którym chcemy dziś zapomnieć.
Autor rozważa przypowieść o synu marnotrawnym. Pokazuje, że ta znana biblijna historia dotyczy świata, który odszedł od Chrystusa i roztrwonił swoje dziedzictwo zbawienia i kultury na rzeczy czysto materialne. Zbawienie dla świata przyjdzie jedynie poprzez pokutny powrót do domu Ojca.
Gdzie szukać dziś ratunku? Jak wrócić na drogę wiodacą do Ojca?
Kryzysy współczesnego świata mają wymiar moralny i religijny, a ich centralnym punktem jest krzyż. To wyjściowa teza książki abp Fultona J. Sheena. Teza ta wydaje się zaskakująca, ale abp Sheen skutecznie ją udowadnia. Chociażby przypomnieniem, że głównym zadaniem człowieka na świecie jest dążenie do Boga, nie ma więc czynów pozbawionych znaczenia, a „każde działanie człowieka w dziedzinie ekonomii czy polityki jest w pewnym sensie czynem o charakterze religijnym i moralnym”.
Bogumił Łoziński, Zastępca redaktora naczelnego „Gościa Niedzielnego”
Proroczy głos abp. Sheena znów rozbrzmiewa z pełną mocą. Czy cywilizacja zachodnia, pogubiona niczym syn marnotrawny, uświadomi sobie, że szuka dobra, które sama uprzednio odrzuciła? Czy zrozumie, że trzeba jej powrócić pod Krzyż?
dr hab. Izabella Parowicz, autorka strony abpsheen.pl
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 257
Originally published under the title
The Cross and the Crisis
Copyright permission was granted by The Estate of Fulton J. Sheen / The Society for the Propagation of the Faith / www.missio.org.
Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Esprit 2023
All rights reserved
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Esprit 2023
All rights reserved
MATERIAŁY OKŁADKOWE: Adobe Stock (krzyż), © Amanda Carden / Shutterstock
REDAKCJA: Lidia Kozłowska
KOREKTA: Krystyna Stobierska, Monika Nowecka
ISBN 978-83-67530-78-1
Wydanie I, Kraków 2023
WYDAWNICTWO ESPRIT SP. ZO.O.
ul. Władysława Siwka 27a, 31-588 Kraków
tel. / fax 12 267 05 69, 12 264 37 09, 12 264 37 19
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl
Współczesny świat stoi w obliczu kryzysu o charakterze politycznym, ekonomicznym i religijnym1. W dziedzinie polityki parlamentaryzm ustępuje miejsca dyktaturze, w dziedzinie gospodarki finanse i przemysł są zaprzęgane do realizowania celów społecznych, a w dziedzinie religii podważana jest duchowa natura człowieka. W niniejszej książce stawiamy tezę, że kryzys ten ma wymiar nie tyle polityczny i ekonomiczny, ile moralny i religijny, a jego centralnym punktem jest krzyż.
Postawienie takiej tezy obliguje nas do natychmiastowego odniesienia się do problematycznej kwestii ujętej w pytaniu: Czy chrześcijaństwo nie zawiodło? Odpowiedź, jakiej na to pytanie udzielimy, zależy od tego, co rozumiemy pod pojęciem „chrześcijaństwo”. Termin ten może bowiem oznaczać chrześcijaństwo historyczne lub katolicyzm, a nawet chrześcijańską etykę lub chrześcijański humanizm w jednej z jego niezliczonych odmian: od pierwszego odłamu powstałego cztery wieki temu po najnowszą sektę narodzoną przed czterema godzinami. Jest dość oczywiste, że przez ostatnie czterysta lat katolicyzm został wyparty z cywilizacji zachodniej – nie w tym sensie, że nie odgrywał żadnej roli w literaturze, sztuce, polityce czy nauce, ale w tym, że duch współczesnego świata był mu zdecydowanie przeciwny. Obecnie historia osiągnęła kolejny ważny punkt zwrotny. Niewyraźne formy chrześcijaństwa zostały całkowicie rozmyte. Umysły naszych czasów mierzą się więc z jednej strony z katolicyzmem jako jedynym przedstawicielem chrześcijańskiego świata, a z drugiej z całkowicie zlaicyzowaną cywilizacją. Nasze pokolenie musi dokonać wyboru między organiczną jednością duchową a zorganizowaną jednością technologiczną, czyli między filozofią życia, która twierdzi, że człowiek jest potencjalnym dzieckiem Boga, a filozofią życia, która twierdzi, że nie ma Boga prócz cezara. Christopher Dawson wyraził to następująco: „Nowa, zsekularyzowana cywilizacja nie ogranicza się do panowania nad światem zewnętrznym. Nie pozostawia bowiem wewnętrznego życia człowieka w gestii religii, lecz rości sobie prawo do całej ludzkiej istoty”.
W niniejszej książce zajmujemy się właśnie problemem zbawienia cywilizacji i kultury, rozpatrując go w odniesieniu do przypowieści osynu marnotrawnym. Padające w niej stwierdzenia o porażce chrześcijańskiego humanizmu w ramach chrześcijaństwa historycznego nie mają być wyrazem zadowolenia z tego faktu. Przeciwnie, jest to raczej powód do ubolewania. Już wkrótce chrześcijanie będą musieli się zjednoczyć w ramach autentycznego chrześcijaństwa, aby obronić je przed siłami, które są dla niego zagrożeniem. Motywem przewodnim niniejszej pracy nie jest twierdzenie, że rozwiązania o charakterze politycznym, ekonomicznym czy finansowym nie mają znaczenia, lecz że mają znaczenie drugorzędne. Absolutnie najważniejsza jest odnowa duchowa. Nie da się prawnie ustanowić poczucia społecznej sprawiedliwości w ludzkich sercach. Sprawiedliwość społeczna wypływa z serc jako przejaw cnót i czystego sumienia. Innymi słowy, nasze bolączki zostaną uleczone przez siły, które nie wywołały samego kryzysu, czyli przez moc Boga.
Autor pragnie wyrazić podziękowania wszystkim, którzy pomogli mu w realizacji niniejszej pracy, a w szczególności E.I. Watkinowi, Christopherowi Dawsonowi i Mikołajowi Bierdiajewowi.
Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: „Ojcze, daj mi część własności, która na mnie przypada”. Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swoją własność, żyjąc rozrzutnie (Łk 15, 11–13)1.
Tak zaczyna się przypowieść Jezusa o synu marnotrawnym. Słysząc te słowa, natychmiast zastanawiamy się, dlaczego właściwie młodszy syn był tak bardzo niezadowolony ze swojego domu, że pragnął go opuścić. Z ewangelicznego opisu powrotu syna można przecież wnioskować, że był to dom wzorcowy i szczęśliwy. Zanim jednak trudne doświadczenia boleśnie uświadomiły tę prawdę młodemu człowiekowi, uważał on zapewne, że w domu zbyt dużą wagę przywiązuje się do dyscypliny i poszanowania autorytetu oraz że ojciec nie jest wystarczająco nowoczesny, a przede wszystkim ma zbyt staroświeckie poglądy na wychowanie dzieci.
Młodszy syn prawdopodobnie wielokrotnie powtarzał, że „młodość musi się wyszaleć”, a człowiek pojawia się na tym świecie tylko po to, żeby się nim cieszyć i czerpać radość z chwil wolności od zasad moralnych. Nieistotne zresztą, czy kierowała nim tylko niechęć do ojcowskiej dyscypliny, czy też niespokojna, nieznosząca autorytetów natura. Faktem jest, że postanowił zrzucić ciążące mu jarzmo i żyć po swojemu. Prosi więc o podział majątku, który dotychczas był wspólną własnością – jest bowiem przekonany, że sam może być dla siebie źródłem szczęścia i potrafi zainwestować w swoje życie znacznie lepiej, niż mógłby to zrobić jego ojciec. Ojciec natomiast nie odrzuca prośby syna, bo nic by nie zyskał, zatrzymując go przy sobie wbrew synowskiej woli, która i tak była już niezgodna z jego wolą. Taka postawa ma wskazywać na Ojca Niebieskiego, który udzielił nam – ludziom – daru wolności i nie zamierza go odbierać, nawet wtedy, gdy niewłaściwie z niego korzystamy. Wolnego człowieka nie można uczynić dobrym, jeśli on sam tego nie chce.
„Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko…” Oto słowa z Ewangelii, które są świadectwem, że apostazja serca postępuje stopniowo. Człowiek jeszcze nie traci kontroli nad sobą, gdy wprawdzie folguje przyjemnościom, ale nie jest opętany przez wady i grzechy. „Zabranie wszystkiego” zajęło młodzieńcowi kilka dni. Kiedy już wszystko zgromadził, wyruszył do obcego kraju. A naprawdę obcy jest jedynie ten kraj, w którym nie ma Boga. Dysponując bogactwem i ciesząc się dreszczem emocji wywołanym wyswobodzeniem się spod ojcowskiej władzy, młody człowiek początkowo ma wrażenie, że drzwi do wszystkich przyjemności świata stoją przed nim otworem.
A w świecie wielu ludzi naucza, że nie jest niczym złym robienie tego, na co się ma ochotę, jeśli tylko można za to zapłacić. Oczom młodzieńca raz po raz ukazują się urzekające baśniowe widoki. Pokusa zagłębiania się w kolejne krainy z baśni staje się integralną, niemożliwą do odrzucenia częścią jego natury. Przy światłach lamp i dźwiękach orkiestry toczą się życiowe bachanalia.
Są to jednak chwilowe rozkosze – przemijające szaleństwa z delirycznego snu marnotrawnego syna. Grzech i związane z nim przyjemności wystarczały tylko do tego, by go kusić, rozpalać wewnętrznie i psuć przez całe życie, ale nigdy do tego, by choćby na jeden dzień dać poczucie zadowolenia. Potrzeba kolejnych doznań nie znikała. Apetyt rósł w miarę jedzenia, ale satysfakcja z kolejnych przyjemności za każdym razem malała. Był jak człowiek, którego apetyt rośnie nieustannie, ale dostępne mu zapasy pożywienia nieustannie się kurczą. Grzech był obietnicą rozkoszy, a przyniósł tylko to, co rzeczywiście miał do zaoferowania: swoją odrażającą obecność.
Młodość syna marnotrawnego wkrótce zaczyna się wyczerpywać. Siły słabną, bogactwo przepada, a nienasycenie opanowuje go niczym nieuleczalna choroba. Poczucie zadowolenia przygasa, ponieważ rozczarowanie przychodzi szybko: pojawia się na długo przed tym, zanim przeminie młodość i zdolność do odczuwania prawdziwej radości. Młody człowiek zauważa, że unicestwił w sobie każdą autentyczną przyjemność. I w końcu nadchodzi ten dzień, w którym, używając języka Ewangelii, „roztrwonił swoją własność, żyjąc rozrzutnie”. Oto opisana w kilku słowach historia życia pewnego człowieka oraz jego upadku i ruiny! Świat szeroko otworzył ramiona przed wybrańcem losu i przygarnął go do łona, ale gdy wyrwał mu z ręki ostatnią błyszczącą monetę, odrzucił go jak zbędną rzecz i zapomniał o jego istnieniu.
Moralne zastosowanie tej przypowieści jest oczywiste i wynika z samej jej treści. Możliwe jest jednak również poczynienie pewnych odniesień historycznych, w których zostają ukazane duchowe doświadczenia współczesnego świata. Można mianowicie przyjąć, że młodszym synem z przypowieści jest zachodnia cywilizacja2. W XVI wieku udała się ona do duchowego ojca chrześcijaństwa, namiestnika Chrystusa, i poprosiła o swój udział w majątku, czyli o drogocenny kapitał3 mądrości i tradycji zebrany przez piętnaście wieków ciężkich doświadczeń, prześladowań i modlitw. Przez piętnaście stuleci ojciec duchowy przechowywał wspaniały kapitał pozostawiony przez Chrystusa, wzbogacony nauką apostołów, tradycją ojców Kościoła i syntezą scholastyków. Utrzymanie tego dziedzictwa nie zawsze było łatwe. Czasami trzeba było za nie zapłacić krwią, a nawet życiem. Chodziło, rzecz jasna, nie o majątek w złocie i srebrze, lecz o nieskończenie cenniejszy kapitał prawd Bożych, mówiących o natchnionym charakterze Pisma Świętego, o konieczności sakramentalnej komunii z Chrystusem, o potrzebie nieomylnego autorytetu, o boskiej naturze Chrystusa, o obecności Boga oraz o konieczności istnienia religii.
Cywilizacja zachodnia, podobnie jak młodszy syn, cieszyła się darem wolności, który jest nierozerwalnie związany z człowieczeństwem. Mogła więc opuścić ojczysty dom i tak też zrobiła. Wziąwszy pod pachę dziedzictwo ważnych prawd religijnych, udała się do obcego kraju, gdzie nie musiała słuchać żadnych nakazów i poleceń duchowego ojca, a jedynie własnych kaprysów i zachcianek. W pierwszych chwilach nieskrępowanej swobody mówiono wyłącznie o niezależności. Dzieci cywilizacji zachodniej, które zerwały ze swoim duchowym ojcem, szczyciły się tym, że odrzuciły „łańcuchy Rzymu” i „niewolę dogmatów”4. Zachłysnąwszy się poczuciem fałszywej wolności, cywilizacja zachodnia zaczęła wydawać pozostawiony jej w udziale duchowy spadek. W wielkim skrócie można powiedzieć, że historia ostatnich czterech stuleci jest historią trwonienia majątku czy też ojcowizny, którą Chrystus powierzył swojemu Kościołowi. Majątek ten nie stopniał w jednej chwili ani w jednym miejscu, ani też nie został przepuszczony z jedną grupą znajomych. Otrzymany w spadku kapitał szczuplał stulecie po stuleciu. Patrząc z perspektywy czasu, możemy dokładnie określić, kiedy zostały wydane poszczególne jego części. W XVI wieku zachodnia cywilizacja roztrwoniła wiarę w nieodzowność władzy. W XVII wieku roztrwoniła wiarę w Pismo Święte jako objawione słowo Boga. W XVIII wieku roztrwoniła wiarę w bóstwo Chrystusa, w konieczność łaski oraz w całą nadprzyrodzoną strukturę. W XIX wieku roztrwoniła wiarę w istnienie Boga jako Pana, Władcy i Ostatecznego Sędziego żywych i umarłych. W naszych czasach wydała ostatnie pieniądze – roztrwoniła wiarę w konieczność istnienia religii i powinność wobec Boga. Naprawdę roztrwoniła swój majątek, żyjąc rozrzutnie.
Świadectwem duchowego upadku cywilizacji zachodniej są dwa bardzo ważne zjawiska: masowe odejście od Chrystusa i masowe odejście od Boga.
Masowe odejście od Chrystusa: w XVI wieku praktycznie wszyscy, którzy opuścili dom Ojca, wierzyli głęboko zarówno w boskość Chrystusa, jak i w natchniony charakter ksiąg biblijnych. W ciągu jednego stulecia część z nich – wychodząc od zasady racjonalistycznej, ale przed podjęciem poważnych dociekań w tej kwestii – doszła do przekonania, że nie istnieje żaden nadprzyrodzony porządek, a boskość Chrystusa była złudzeniem, dlatego trzeba dokonać rozróżnienia między Jezusem jako postacią historyczną a Chrystusem, który jest przedmiotem wiary. W ciągu następnego stulecia pozbyto się kolejnej części duchowego majątku, gdy naszego Pana uznano za zwykłego człowieka. Ignorowano Jego rolę Odkupiciela, a teologowie przedstawiali Go jako jednego z „moralnych reformatorów”, takich jak Budda, Konfucjusz, Platon czy Mahomet. Duchowni zaczęli mówić o konieczności „dostosowania” idei Chrystusa do aktualnej epoki oraz o wyzwoleniu z „ograniczeń” Jego kraju i Jego zaniżonych aspiracji. Niektórzy posunęli się jeszcze dalej i domagali się „zreformowania” prawa moralnego w taki sposób, aby dostosować je do złożonych warunków ekonomicznych.
Jak wielu z odstępców, którzy cztery wieki temu opuścili duchowego ojca chrześcijaństwa, wierzy dzisiaj w boskość Chrystusa? Ilu wierzy, że On umarł na krzyżu jako Odkupiciel świata? Wystarczy zajrzeć do niedzielnych gazet, aby się przekonać, że większość opisanych w nich kazań dotyczy spraw czysto społecznych lub ekonomicznych albo też w niejasny sposób opisuje naszego Najświętszego Pana jako nauczyciela humanistycznej etyki. Ilu z tych ludzi wciąż wierzy, że wszystko, co Ewangelia mówi o Jezusie, jest prawdą? Ilu z nich wierzy w cuda, których dokonał, i w Jego zmartwychwstanie? Ilu wierzy w to, co mówił na temat piekła? Ilu akceptuje fakt, że potępiał rozwody? Ilu głosi Jego Ewangelię mówiącą o umartwieniu i pokucie? A przecież jeszcze trzy wieki temu w gronie tych, którzy opuścili duchowego ojca chrześcijaństwa, trudno było znaleźć kogoś, kto nie zachowywałby tych wierzeń. I to właśnie mam na myśli, kiedy mówię o masowym odejściu od Chrystusa. Historia ujawnia bowiem pewien paradoks. Oto katolicy, którzy zachowali związek z duchowym ojcem chrześcijaństwa, a mieli być wielkimi wrogami Biblii, jako jedyni uznają jej autentyczność i podtrzymują wiarę w jej natchniony charakter. Ci sami katolicy, którzy podobno ukrywali Chrystusa za dogmatami, jako jedyni w wyznaniu wiary głoszą boskość tegoż Chrystusa. Czas jest najlepszym sprawdzianem dozgonnej lojalności i oddania.
Istnieje również zjawisko masowej ucieczki od Boga. Trzy wieki temu wszyscy, którzy opuścili dom Ojca, wierzyli w istnienie Boga i konieczność istnienia religii, ale część tego cennego kapitału została roztrwoniona w ciągu jednego stulecia. W XVIII wieku deiści, z głowami pełnymi idei o naukowym postępie, nauczali, że gdy Bóg stworzył ziemię, wysłał ją w kosmos i od tego dnia świat jest zdany na siebie. W ciągu stulecia ludzie uznali, że nigdy nie było żadnego Stwórcy, że nie stworzył On świata i że nie istnieje żadne niebo. Jedynym Bogiem jest wszechświat ze swoim nieokreślonym pragnieniem osiągania coraz więcej. To, co ludzie do tej pory nazywali Bogiem, teraz – przyjąwszy nowy punkt widzenia – nazywają naturą. Natomiast w naszych czasach, kiedy ludzie mówią o Bogu, naprawdę mają na myśli „określenie dążenia do doskonałości obecne we wszystkich rzeczach”; a pod pojęciem „religia” w rzeczywistości rozumieją „służbę ludzkości”. Są jak kupcy, którzy używają starych nazw handlowych, aby zyskać przychylność klientów: wprawdzie mówią o religii i Bogu, ale jak wielu z nich rzeczywiście stara się Go poznać? Jak wielu wierzy, że Boża opatrzność czuwa nad nami z większą uwagą niż nad lotem wróbla czy wzrostem lilii? Jak wielu wierzy w Istotę Doskonałą, której zasadniczymi przymiotami są wiedza i miłość? Jak wielu wierzy obecnie chociażby w stanowisko deistów, którzy uważali, że jest jakiś Bóg w niebie? A przecież sto pięćdziesiąt lat temu większość ludzi, którzy opuścili dom Ojca, wyznawała wiarę w te rzeczy. Jeśli przestudiuje się dokumenty niektórych starych amerykańskich uczelni, takich jak Harvard, College of William & Mary czy Yale, można się przekonać, że jeszcze sto lat temu większość tamtejszych profesorów nie tylko wierzyła w osobowego Boga, lecz także darzyła Go autentycznym oddaniem i miłością5. O ilu wykładowcach tych samych instytucji można dzisiaj powiedzieć to samo? Ilu z nich w ogóle wierzy, że ma duszę, która może być zbawiona? Ponownie więc z zaskoczeniem obserwujemy, że katolicy, którzy mieli być wielkimi wrogami rozumu, ponieważ rzekomo poddali go władzy instytucjonalnej, obecnie jako jedyni uznają, że rozum niewspomagany wiarą może doprowadzić do poznania Boga, Jego mądrości i potęgi. Raz jeszcze czas okazuje się najlepszym sprawdzianem lojalności i oddania.
Historia ostatnich czterech stuleci jest historią duchowego zepsucia i zaprzepaszczenia majątku Bożej prawdy. Chrystus, który jest Bogiem, został sprowadzony do roli zwykłego człowieka. Człowiek, który jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga, został sprowadzony do roli zwierzęcia. Natomiast zwierzę, które jest istotą żywą, zostało zredukowane do atomu. I to się nazywa „postępem”! Czy można się dziwić, że rozsądni ludzie zaczynają pisać i mówić o upadku Zachodu? Autorzy tacy jak Spengler6, Massis7 i wielu innych, analizując historię, twierdzą, że zachodni świat chyli się ku upadkowi. I mają rację. Często natomiast podają błędne wyjaśnienie takiego stanu rzeczy8. Przyczyną upadku nie są bowiem ani maszyny, ani finanse, ani uzbrojenie marynarki, ani składowanie złota, ani rygorystyczne prawa determinizmu. O załamaniu się zachodniej cywilizacji zadecydowały przede wszystkim dwa czynniki, o których wspomniałem przed chwilą: masowe odejście od Chrystusa i masowe odejście od Boga.
W opowieści o synu marnotrawnym rozgrywa się teraz druga scena. Oto nadchodzi czas rozczarowania. Dopóki światła płonęły, ten świat wydawał się jedynym, w którym warto żyć, i jedynym, którego istnienia mógł być pewien. Były to jednak tylko urzekające sny, a gdy postacie związane z przyjemnościami odegrały już swoje role, po krótkim czasie na zawsze znikły ze sceny. Kurtyna opadła. Świat nie podaje już młodzieńcowi dobrego wina, którym częstował go na początku. Niegdyś świat leżał u jego stóp, teraz jednak najwyraźniej role się odwróciły i to on jest niewolnikiem świata. Widać tu wyraźne odniesienie do przerażającej tajemnicy, jaką jest proces stopniowego upadku dusz, w którym człowiek początkowo wykorzystuje świat dla swoich przyjemności, ale ostatecznie musi ulec odwróceniu relacji i staje się sługą świata oraz niewolnikiem grzechu. Są słudzy, których trzeba trzymać w ryzach, w przeciwnym wypadku przejmą władzę nad panem. Takim sługą jest świat. Jeśli my nad nim nie zapanujemy, on zawładnie nami. Syn marnotrawny staje się niczym w oczach świata, dla którego wszystko poświęcił. Nieznośna nuda dręczy jego duszę. Zniewolenie przybiera na sile, a sił, aby je odrzucić, jest coraz mniej. Gdy wszystkie pragnienia są zaspokajane, nie ma już nic, czego można pragnąć, i ostatecznie zaspokojenie staje się udręką. Jak słona morska woda wzmaga pragnienie pijącego ją marynarza, tak przyjemności, którym oddawał się syn marnotrawny, doprowadzają go do obłędu. Grzech obiecywał wiele, ale dał tylko to, co dać mógł, czyli śmierć, która idzie w ślad za nim. Jakiegoż upadku doświadcza chłopak, który w pięknym otoczeniu i z wielkimi nadziejami opuszczał pełen spokoju i dostatku dom ojca, aby „cieszyć się życiem” oraz doświadczyć „niezależności” i „wolności”!
Kontynuując przypowieść o synu marnotrawnym, nasz Pan mówi, że „nastał ciężki głód w owej krainie, i on sam [młodszy syn] zaczął cierpieć niedostatek” (Łk 15, 14). Zawsze panuje głód w dalekim kraju, który oznacza oddalenie od domu Ojca. Zanim ogień ducha wypali się doszczętnie, zanim dusza w pełni podda się ciału, pozostaje w człowieku tęsknota do rzeczy wyższych. Kiedy jednak duch jest zgaszony, a dusza upodlona, człowiek ma ochotę jeść nawet fałszywy chleb, który nie jest chlebem, i pić kradzioną wodę, która tylko podsyca pragnienie. Głód, jakiego się wtedy doświadcza, nie pozwala cieszyć się smakiem prawego pożywienia. Odczuwa się wówczas ten szczególny posmak, jaki pozostaje po ucztach tego świata i wywołuje niechęć do tego, co mamy, oraz wstręt do tego, czego nie mamy. Jezus ukazuje nam tę sytuację, w jednym zdaniu streszczając historię wszystkich błądzących dusz, los wszystkich grzesznych narodów i wszystkich grzesznych ludzi:
Poszedł i przystał na służbę do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola, żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał (Łk 15, 15–16).
„Pragnął napełnić swój żołądek” – teraz bowiem nie chodzi już o zaspokojenie apetytu, lecz o uczynienie zadość niższym potrzebom. Prawdziwy głód może zaspokoić tylko Bóg, ponieważ tylko On może nakarmić serce. Nieszczęsny syn marnotrawny siedział przy zgliszczach pałacu, który sam wcześniej spalił; żywił się strąkami i wciąż cierpiał niedostatek. Powyższy urywek mógłby się znaleźć w setkach tysięcy ludzkich biografii. Najlepiej chyba oddają ten stan słowa, które Byron napisał w Missolungi w wieku trzydziestu sześciu lat, czyli w roku, w którym hulaszcze życie sprowadziło na niego śmierć:
Dni me to zwiędły liść; owoce
I kwiat miłości sczezły marnie!
Robactwo, rak i cierpień moce –
To mnie ogarnie!
Ogień, co wnętrze me pożera,
Jak niby wulkan gdzieś w pustyni:
To nie pochodnia życia szczera –
Stos się zeń czyni9.
Wróćmy teraz do interpretacji przypowieści o synu marnotrawnym w świetle duchowego doświadczenia współczesnego świata. Opuściwszy dom Ojca, zachodnia cywilizacja stopniowo trwoniła swoje duchowe dziedzictwo. Dobrze jej się żyło we współczesnym świecie, w którym zyskiwała popularność, poświęcając najświetniejsze duchowe dobra w zamian za chwilowy poklask.
Kiedy już roztrwoniła majątek, żyjąc rozrzutnie, w dalekim kraju nastała klęska głodu. Nie chodzi wyłącznie o głód chleba dla ciała, lecz również o głód chleba dla ducha. W naszych czasach ludzie, którzy roztrwonili kapitał wiary w Pismo Święte, odczuwają głód Bożej pewności i Bożego kierownictwa. Ci, którzy roztrwonili wiarę w Jego Bożą naturę, odczuwają głód pomocnej ręki, delikatniejszej niż ręka człowieka. Ci, którzy roztrwonili wiarę w Trójcę Świętą, odczuwają głód prawdy, miłości i idealnego życia. Ci, którzy wątpią, cierpią głód wiary. Ci, którzy iluzjami zastąpili majestatyczne wierzenia, cierpią głód Boga. A ci, którzy prowadzą wojny, cierpią głód miłości. Całkowity rozpad duchowego dziedzictwa pozostawił cywilizację z poczuciem pustki, jakiego doznaje się po gorączce lub nieszczęśliwym romansie. Wzniosłe wierzenia zostają w niej zastąpione przez trywialne iluzje, a wiara w Boga ustępuje miejsca wierze w postęp.
Co się stało z religią cywilizacji zachodniej? Odpowiedź na to pytanie można znaleźć w słowach: „Poszedł i przystał na służbę do jednego z obywateli owej krainy”. Niczym syn marnotrawny, który w czasach głodu przystaje do obywatela obcego kraju, religia zachodniej cywilizacji w czasach duchowego głodu przystaje do rzeczy doczesnych, niezwiązanych ze służbą Bogu. Angażuje się w sprawy obce religii i królestwu niebieskiemu. Utożsamia się ze sprawami tego świata, które są obce sprawom Chrystusa. Roztrwoniwszy swój majątek, współczesna religia stała się duchowym bankrutem. Jej potrzeby jednak istnieją, dlatego przystaje do obywateli obcych krajów.
Utraciwszy boski wymiar, religia cywilizacji zachodniej włącza się w najróżniejsze sprawy tego świata, które nie stanowią jej istoty, takie jak polityka, reformy społeczne, gospodarka, kontrola narkotyków czy przeciwdziałanie handlowi alkoholem. Nie chcę przez to powiedzieć, że religia nie powinna się interesować sprawami cezara ani też że powinna mieć obojętny stosunek do polityki i problemu narkomanii. Chcę natomiast powiedzieć, że to nie są sprawy, o które religia powinna się troszczyć w pierwszym rzędzie. Nie im przede wszystkim ma pozostawać wierna. Podobnie nie można powiedzieć, że syn marnotrawny powinien być bardziej lojalny wobec obywatela obcego kraju niż wobec własnego ojca. Religia rzeczywiście przebywa w obcym kraju, jeśli w większym stopniu interesuje się higieną umysłu niż przebaczaniem grzechów, polityką niż modlitwą, księgą Darwina niż Księgą Izajasza, teorią względności niż Absolutem, zapobieganiem przestępstwom niż moralnymi zasadami oraz seksem niż Bogiem.
Pięćdziesiąt lat temu Kościół mógł liczyć na pomoc pewnych odłamów chrześcijaństwa w obronie niektórych podstawowych dogmatów, takich jak wiara w Boga i boską naturę Chrystusa. Dwadzieścia pięć lat temu Kościół mógł liczyć na ich pomoc w obronie niektórych elementarnych prawd moralnych, takich jak świętość więzów małżeńskich i przykazań Bożych. Obecnie Kościół toczy walkę praktycznie sam. Sektom, które postanowiły zerwać z dogmatami, pozostały tylko pozytywne nakazy moralne, ale te z kolei zostały porzucone na rzecz negatywnych nakazów moralnych. W dzisiejszych czasach większość kazań ma postać ogólnikowych, nasyconych emocjami apeli. Nie zawierają one żadnych wyraźnych wskazówek czy zaleceń, dzięki którym emocje mogłyby w dni powszednie przeradzać się w chrześcijańskie czyny. Pięćdziesiąt lat temu Kościół był potępiany jako wróg rozumu; teraz potępia się go za to, że jest orędownikiem rozumu i twierdzi, iż wiara w istnienie Boga wynika nie z sentymentalnego doświadczenia, lecz ze zdrowej logiki, która na podstawie widzialnego świata wnioskuje o istnieniu niewidzialnego Boga.
Nie ma sensu cieszyć się z upadku wiary tych, którzy opuścili dom Ojca. Prawdę mówiąc, świat miałby się dzisiaj tysiąc razy lepiej, gdyby nadal utrzymywali oni przekonania, które wyznawali w chwili, gdy odchodzili od Kościoła. Najpierw odrzucili autorytet Kościoła, następnie zrezygnowali z autorytetu Pisma Świętego, a obecnie, jeśli zapytać człowieka spoza Kościoła, skąd wie, co jest prawdą, odpowie: „czuję to tutaj”. Już nie przeraża ich nieznajomość teologii. Każdy jest sam dla siebie sędzią.
Duchowy upadek cywilizacji zachodniej wywołuje szeroko dyskutowane pytanie o to, czy chrześcijaństwo zawiodło10. Dlaczego tak wielu ludzi twierdzi, że chrześcijaństwo zostało poddane próbie i uznano je za wadliwe? A może – jak sugerował Chesterton – chrześcijaństwo zostało uznane za trudne, ale tak naprawdę nigdy nie poddano go próbie? No cóż, prawdziwą odpowiedź znajdziemy dopiero wtedy, gdy terminowi „chrześcijaństwo” odejmiemy niejasne znaczenia. Chrześcijaństwo bowiem może oznaczać jedną z dwóch rzeczy.
1 Należy pamiętać, że prezentowany jest tu przekład książki, która po raz pierwszy ukazała się w 1938 roku. Data publikacji oryginału powinna być dla czytelnika punktem odniesienia dla podawanych przez autora wyliczeń czasowych [przyp. red.].
1 Fragmenty z Pisma Świętego cytowane za: Pismo Święte Starego iNowego Testamentu. Biblia Tysiąclecia, wyd. 5, Poznań 2015. Sigla biblijne w przypisach pochodzą od redakcji [przyp. red.].
2 Termin „cywilizacja zachodnia” jest tu użyty na oznaczenie ducha kultury oderwanej od tradycyjnego chrześcijaństwa, czyli od katolicyzmu. Kościół katolicki nadal funkcjonował w ramach cywilizacji zachodniej, ale nie wolno mu było być dla niej inspiracją.
3 „Moralność chrześcijańska była kiedyś częścią duchowego bogactwa cywilizacji zachodniej. Bez niej cywilizacja ta nie odegrałaby takiej roli w rozwoju kultury, jaką się jej przypisuje. Dziedzictwo społeczne, otrzymane w schedzie po cywilizacjach rzymskiej i greckiej, zostało wzbogacone głównie przez chrześcijaństwo. Do politycznej potęgi Rzymu dołączyła bowiem duchowa energia chrześcijaństwa, a do duchowej potęgi Aten dołączyło trwałe łączenie i kontrolowanie szerokich mas. Krótko mówiąc, chrześcijaństwo dało Europejczykom duszę”, L. Freund, The Threat to European Culture, London–New York 1935, s. 20, 52 [jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie cytaty w przekładzie Zbigniewa Kasprzyka – przyp. red.].
4 „Sprawy tak piękne jak humanizm, ludzka natura, prawa osobiste, towarzyskość, wolność i nauka – które kształtowaliśmy przez wieki – wynaturzyły się i zmarniały, gdy zostały oderwane od wiary”, R. Hoffman, Restoration, New York 1934, s. 134.
5 Zob. J.J. Walsh, Education of the Founding Fathers of the Republic, New York 1935; zob. także D. Gilbert, Crucifying Christ in Our Colleges, San Francisco 1933.
6 Oswald Spengler (1880–1936) – niemiecki filozof historii i kultury [przyp. red.].
7 Henri Massis (1886–1970) – francuski eseista, publicysta, krytyk literacki, intelektualista prawicy katolickiej, członek Akademii Francuskiej [przyp. red.].
8 „Przyjmując fatalistyczną tezę Spenglera, że każda kultura po pewnym czasie skazana jest na wygaśnięcie, paraliżujemy własne siły potrzebne do realizacji wielkich zadań, jakie przed nami stoją. Jednym z najsilniejszych bodźców motywujących człowieka do działania i myślenia jest nadzieja. Ludzie rzadko mają odwagę spojrzeć na fakty na chłodno i bez emocji… Każda kultura jest jednak dziełem człowieka, a człowiek nie jest w stanie zrealizować swojego marzenia o doskonałym społeczeństwie na ziemi. Niezależnie od tego, czy przyjmie się ustrój socjalistyczny, kapitalistyczny, arystokratyczny czy demokratyczny, decydującym czynnikiem zawsze będzie charakter oraz zdolności ludzi znajdujących się u władzy. Ale ludzi rządzących zawsze jest niewielu, a ich zdolności i charakter zostają ujawnione publicznie dopiero wtedy, gdy zrobią dobry lub zły użytek z danej im władzy; a ponieważ wszyscy jesteśmy ludźmi, żaden polityczny czy ekonomiczny porządek świata nie może pokonać sił zła. Ludzie mający udział w zdewastowanej kulturze, a zwłaszcza klasy społeczne znajdujące się w trudnej sytuacji w czasach kryzysu, zawsze będą się chwytać nowych nadziei. Jeśli religia i wyobrażenia o przyszłym życiu nie zaspokajają ich materialistycznych pragnień, snują marzenia o nowej kulturze, o ostatecznym zwycięstwie absolutnej sprawiedliwości i dobra na tym świecie”, L. Freund, The Threat to European Culture, dz. cyt., s. 122–123.
Mikołaj Bierdiajew ze współczesnej szkoły myślicieli rosyjskich w swoich książkach oferuje głęboką analizę współczesnej sytuacji społecznej: Sens historii. Filozofia losu człowieka, tłum. H. Paprocki, Kęty 2002; Christianity and Class War; The End of our Time; The Bourgeois Mind.
9 G.G. Byron, Wtym dniu ukończyłem trzydziesty szósty rok życia, tłum. J. Kasprowicz, w: tegoż, Wybór dzieł, t. 1, tłum. J. Kasprowicz, A. Mickiewicz, A.E. Odyniec i in., Warszawa 1986, s. 136 [przyp. red.].
10 Zaprzeczeniem twierdzeń o rzekomej porażce chrześcijaństwa są zarówno sami chrześcijanie, jak i historia Kościoła. Zewnętrzne zdarzenia z dziejów Kościoła widzą wszyscy, natomiast historia jego wewnętrznej świętości nie jest już tak łatwo dostrzegalna. Eksponowanie zła jest łatwiejsze niż eksponowanie dobra, zarówno jeśli chodzi o jednostki, jak i o grupy społeczne. Łatwiej bowiem poznać zewnętrzne cechy bliźnich, niż dotrzeć do ich wnętrz. Dlatego ignorujemy zmagania duchowe, a oceniamy ludzi na podstawie ich czynów, które niejednokrotnie są wypaczone przez namiętności i grzech. Nie jest sprawiedliwe krytykowanie chrześcijaństwa za grzechy chrześcijan i chrześcijanek. Chrześcijaństwo od długiego czasu toczy walkę z „dawnym człowiekiem”, starając się przezwyciężyć pogaństwo, barbarzyństwo, podstawowe instynkty oraz usiłując wprowadzić religię miłości. Jest to praca w wymiarze nie materialnym, lecz duchowym, a narzędzia do jej wykonywania oraz wynikające z niej działania również mają duchowy charakter. Skutki tych działań można zobaczyć tylko wzrokiem duchowym, którego nie zaślepia materialny pył.
Eksperyment Rosjan jest próbą stworzenia czegoś lepszego od chrześcijaństwa. Dotychczas przynosi on rezultaty rozczarowujące zarówno dla nich samych, jak i dla całego świata. Usiłują mianowicie usunąć zło i cierpienie i zaprowadzić sprawiedliwość. Ich plan zawodzi, ponieważ opierają go nie na wolności człowieka – jak chcieliby sądzić – lecz na jej pogwałceniu. Przymusowe wprowadzanie sprawiedliwości jest punktem, który odróżnia komunizm od chrześcijaństwa. Dla socjalistycznych wyznawców materializmu coś takiego jak grzech czy duchowość nie istnieje. Zmagają się po prostu z problemem wyeliminowania cierpienia i niesprawiedliwości społecznej. Chcieliby zmusić ludzi do tego, aby byli dobrzy, a przecież Bóg nie zmusza nikogo do prawego postępowania. On pragnie ludzkiej wolności, a nie tylko powierzchownego zwycięstwa sprawiedliwości. W tym sensie Bóg dopuszcza zło, a wydobywa z niego dobro.
Jeśli natomiast chodzi o problem cierpienia, to „chrześcijaństwo jest religią krzyża i dostrzega sens cierpienia”. Dla chrześcijanina wieczne szczęście nie jest możliwe do osiągnięcia bez cierpienia. Trzeba bowiem dotrzeć do istoty grzechu pierworodnego i jego wpływu na historię ludzkości, aby zrozumieć, że tak zwana „porażka chrześcijaństwa” nie jest porażką Boga, lecz człowieka. Zob. M. Bierdiajew, The Worth of Christianity, w: The Bourgeois Mind and other essays, Salem 1934, s. 101–130.
Na ten temat zob. inne dzieło Bierdiajewa: Nowe średniowiecze, tłum. M. Reutt, Kraków 2019; zob. także R. Hoffman, Restoration, dz. cyt., s. 124 i nast., 198, 199.