Maryja. Pierwsza miłość świata - abp Fulton J. Sheen - ebook

Maryja. Pierwsza miłość świata ebook

abp Fulton J. Sheen

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kobieta, którą kocham – mówił o Maryi Sługa Boży abp Fulton J. Sheen. Z humorem podkreślał też, że po śmierci usłyszy od Chrystusa: „Moja Matka powiedziała Mi wszystko o tobie!”.

Słynny amerykański kaznodzieja pomaga nam odnaleźć odpowiedź na najtrudniejsze pytania dotyczące roli Maryi w naszym życiu. Jaką rolę odegrała Ona w zbawczym planie Pana Jezusa? W jaki sposób współcześnie, w czasach wielkich objawień, Maryja prowadzi nas do Boga? I czy stanowi Ona nadzieję na odmianę serc niewierzących?

Chociaż pierwsze wydanie tej książki ukazało się ponad pół wieku temu, do dzisiaj pozostaje ona niezwykle aktualna i otwiera ludzkie serca na miłość i słowa Bożej Matki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 357

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




NIEWIEŚCIE, KTÓRĄ KOCHAM

Niewiasta, o której marzył nawet Bóg Przed stworzeniem świata; Niewiasta, z której się narodziłem Za cenę bólu i porodu na krzyżu; Niewiasta, która nie będąc kapłanem, Mogła już na Wzgórzu Kalwarii wyszeptać: „To jest Ciało moje; to jest Krew moja”, Bo tylko Ona, nikt inny, dała Mu ludzkie życie. Niewiasta, która prowadzi moje pióro Tak niepewnie kreś­lące słowa Podczas przepowiadania Słowa. Niewiasta, która w świecie czerwonychNadal ukazuje błękit nadziei. Przyjmij te wyschłe grona myśli Od ubogiego autora, któremu braknie wina; A wraz z cudem Kany i mocą Twego Syna Uczyń cud i ocal dusze, Nie zapominając o mojej.

Słowo wstępne

o. Andrew Apostoli CFR

Przez ostatnich siedem lat miałem zaszczyt pracować jako wicepostulator w procesie kanonizacyjnym arcybiskupa Fultona J. Sheena. Arcybiskup był mi szczególnie bliski, gdyż stał się narzędziem Boga, dzięki któremu otrzymałem święcenia kapłańskie. W homilii wygłoszonej na Mszy Świętej, podczas której zostałem wyświęcony, powiedział, że mieć „synów w Chrystusie” to szczególna łaska biskupa. W podobny sposób prag­nę nazwać arcybiskupa Sheena moim ojcem w Chrystusie.

W ciągu swego życia Fulton Sheen ofiarował Kościołowi katolickiemu w Ameryce bardzo dużo. Wyprowadził go, by tak rzec, „na powierzchnię”, likwidując wiele antykatolickich uprzedzeń i nawiązując więzi z wyznawcami innych religii na długo przedtem, zanim szeroko poznano słowo „ekumenizm”. Przyczynił się do tego głównie jego bardzo popularny program telewizyjny Life is Worth Living („Warto żyć”). Co tydzień oglądało go około trzydziestu milionów widzów. Już po roku Sheen otrzymał nagrodę Emmy w kategorii „Najwybitniejsza osobowość telewizyjna”. Odniósł również wielki sukces w radiu: przez dwadzieścia lat w niedzielne popołudnia prowadził audycję The Catholic Hour („Katolicka godzina”), słuchało go około czterech milionów ludzi. Był bez wątpienia pierwszym, i prawdopodobnie wciąż pozostaje, najbardziej popularnym katolickim ewangelizatorem w amerykańskich mediach.

Przy całym jego sukcesie w elektronicznych środkach przekazu łatwo można przeoczyć jego imponujący dorobek pisarski. Fulton Sheen wniósł olbrzymi wkład w amerykańskie piśmiennictwo katolickie, napisał około sześćdziesięciu ośmiu książek i podobną liczbę broszur. Jednocześ­nie publikował też felietony w prasie katolickiej i świeckiej. Jego twórczość była naprawdę obfita. Można by przypuszczać, że wskazanie jednej książki, którą zmarły arcybiskup ukochał bardziej niż wszystkie pozostałe, będzie niezwykle trudne, jeśli nie niemożliwe! Istnieje jednak jeden tom, który uważał za swój ulubiony. Jest to jego piękna książka o Najświętszej Maryi Pannie, Maryja. Pierwsza miłość świata.

Nikt, kto choćby pobieżnie zna biografię arcybiskupa, nie będzie zaskoczony tym wyborem. Często okreś­lał Matkę Bożą słowami: „Kobieta, którą kocham”. Mówił, że ta szczególna relacja z Nią zaczęła się w dniu jego chrztu. Kiedy został ochrzczony, jego matka położyła go na ołtarzu Matki Bożej i poświęciła go jego niebiańskiej Matce. Sheen zwykł mówić w późniejszych latach życia, że ten akt poświęcenia przyciągał go do Matki Bożej jak magnes. Był dla niego tak ważny, że odnowił go w dniu swojej Pierwszej Komunii Świętej. Mawiał, iż ma nadzieję, że gdy umrze i stanie przed Jezusem sędzią, Pan powie do niego: „Wiem o tobie wszystko! Moja Matka powiedziała Mi wszystko o tobie!”. Bądźmy wdzięczni zmarłemu arcybiskupowi za dzielenie się miłością do Matki Bożej oraz za jego spostrzeżenia co do Jej roli w Bożym planie zbawienia, tak piękne jak w książce Maryja.

W pierwszej części książki, Niewiasta umiłowana przez świat, arcybiskup ukazuje nam piękny opis Maryi w świet­le Pisma Świętego. Daje głęboki wgląd w wydarzenia Jej życia oraz ich znaczenie dla nas. Jest to istny skarb dla wszystkich, którzy prag­ną pogłębienia relacji z Najświętszą Maryją Panną. Potrzebujemy budować naszą duchowość na trwałym fundamencie Pisma Świętego. Jak Maryja rozważajmy w sercu słowo Boże (zob. Łk 2, 51).

W drugiej części zatytułowanej Świat umiłowany przez niewiastę arcybiskup celnie wskazuje, jak Matka Boża pomaga nam dzisiaj radzić sobie ze sprawami świata. To niezwykłe, że człowiek, który zmarł kilkadziesiąt lat temu, wciąż ofiarowuje nam spostrzeżenia na temat otaczającego nas świata i są one równie aktualne jak w dniu, kiedy je zapisano. W rozdziale Siedem praw miłości arcybiskup pokazuje, jak siedem słów wypowiedzianych przez Matkę Bożą, zapisanych w Piśmie Świętym, uczy nas sensu miłości. Kolejny rozdział, którego treść czytelnicy uznają za szczególnie uderzającą, to Maryja i muzułmanie. W kontekście dzisiejszej tak krytycznej sytuacji na świecie, zwłaszcza obaw przed wojną i terroryzmem, rozdział ten jest prawdziwie proroczy. Znaczenie przywiązywane w nim do orędzia z Fatimy przypomina mi słowa, które Sheen wypowiedział pewnego razu w związku z islamem: „Sądzę, że Najświętsza Panna chciała być znana jako Matka Boża Fatimska, jako obietnica i znak nadziei dla muzułmanów oraz jako zapewnienie, że ci, którzy okazują Jej tak wiele czci, pewnego dnia przyjmą także Jej Boskiego Syna”.

Na temat miłości arcybiskupa do Maryi i jego poświęcenia możemy powiedzieć jeszcze jedno: kiedy 11 czerwca 1951 roku przyjął święcenia biskupie, na motto w herbie biskupim wybrał słowa: „Daj mi dojść do Ciebie przez Twą Matkę!” (po łacinie brzmiało ono: Da per Matrem me venire). Od czasu pierwszego wydania jego pięknej książki Maryja. Pierwsza miłośćświata (1952) możemy zastanawiać się nad tym, czy napisał ją, aby dzięki Jej mądrości i inspiracji liczni wierzący mogli przyjść do Jezusa przez Jego Matkę. Ten duchowy skarb przyniósł milionom ludzi wielki pożytek.

Jestem wdzięczny wydawnictwu Ignatius Press, że z okazji piętnastej rocznicy pierwszego wydania tej książki ofiarowało nam jej nową edycję z nową okładką. I ufam – a także modlę się, aby tak się stało – że pod jej wpływem kolejne miliony wiernych zbliżą się do Pana przez Jego Najświętszą Matkę.

Wspomnienie św. Marcina z Tours, 11 listopada 2009 roku

Część I

NIEWIASTA UMIŁOWANA PRZEZ ŚWIAT

1

Miłość zaczyna się od marzenia

Każdy nosi w sercu projekt osoby, którą kocha. To, co wydaje się miłością od pierwszego wejrzenia, faktycznie jest wypełnieniem prag­nienia, realizacją marzenia. Platon, przeczuwając to, twierdził, że wszelka wiedza jest wspomnieniem z poprzedniej egzystencji. Nie jest to prawdą w tym kształcie, w jakim to powiedział, ale staje się prawdziwe, jeśli przyjmiemy, że miał na myśli ideał, który w sobie nosimy, wytworzony przez nasze zapatrywania, zwyczaje, doświadczenia i prag­nienia. W przeciwnym razie skąd byśmy natychmiast wiedzieli, widząc osoby lub rzeczy, że je pokochaliśmy? Zanim kogoś spotkamy, mamy już wzorzec tego, co nam się podoba i co nam się nie podoba; pewne osoby pasują do tego wzorca, a inne nie.

Kiedy po raz pierwszy słyszymy jakąś muzykę, to albo wydaje nam się przyjemna, albo nie. Wydajemy opinię, opierając się na muzyce, którą już wcześ­niej usłyszeliśmy w sercach. Roztrzęsione umysły, nieumiejące długo spoczywać na jednym przedmiocie myślowym lub ciągłości ideału, kochają muzykę rozpraszającą, rozgorączkowaną i roztrzęsioną. Spokojne umysły lubią spokojną muzykę: serce ma włas­ną sekretną melodię i pewnego dnia, gdy grany jest jakiś utwór, serce odpowiada: „To jest to”. Tak samo jest z miłością. Wewnątrz ludzkiego serca pracuje maleńki architekt, który szkicuje idealną miłość na podstawie oglądanych ludzi, czytanych książek, nadziei i marzeń, z głęboką nadzieją, że być może pewnego dnia oko ujrzy ideał, a ręka go dotknie. Życie staje się szczęś­liwe, gdy ktoś dostrzega wcielenie swoich marzeń, uosobienie wszystkiego, co ukochał, w drugim człowieku. Sympatia pojawia się natychmiast – gdyż w gruncie rzeczy czekała na to już od długiego czasu. Niektórzy idą przez życie i nigdy nie spotykają tego, co nazywają swoim ideałem. Gdyby ideał nie istniał, mogłoby to być bardzo przykre. Istnieje jednak absolutny ideał każdego serca i jest nim Bóg. Wszelka ludzka miłość to wtajemniczenie w Miłość Wieczną. Niektórzy odnajdują Ideał w istocie, bez przechodzenia przez cień.

Również Bóg ma w sobie projekty każdej rzeczy we wszechświecie. Jak architekt jeszcze przed zbudowaniem domu nosi w umyśle jego plan, tak Bóg ma w swoim umyśle archetypiczną ideę każdego kwiatu, ptaka, drzewa, wiosny i melodii. Nigdy nie zdarzyło się, aby pędzel dotknął płótna lub dłuto marmuru bez jakiejś wielkiej, istniejącej wcześ­niej idei. Zatem także każdy atom i każda róża jest urzeczywistnieniem i konkretyzacją idei istniejącej w umyśle Bożym przez całą wieczność. Wszystkie stworzenia niższe od człowieka odpowiadają wzorcowi w umyśle Boga. Drzewo jest naprawdę drzewem, ponieważ odpowiada Bożej idei drzewa. Róża jest różą, ponieważ jest Bożą ideą róży opakowaną w substancje chemiczne, barwy i życie. Z osobami jednak tak się nie dzieje. Bóg musi mieć dwa nasze obrazy: jeden – jacy jesteśmy, a drugi – jacy powinniśmy być. Ma wzór i ma rzeczywistość: projekt i budowlę, partyturę oraz nasze wykonanie. Bóg musi mieć te dwa obrazy, gdyż we wszystkich i w każdym z nas istnieje pewna dysproporcja oraz prag­nienie zgodności między oryginalnym planem a naszym sposobem jego realizacji. Obraz jest rozmazany, druk wyblakły. Po pierwsze, nasza osobowość nie jest kompletna od razu; potrzebujemy odnowionego ciała. Po drugie, nasze grzechy osłabiają naszą osobowość; nasze złe uczynki pacykują płótno zaprojektowane ręką Mistrza. Niektórzy z nas pozwalają, żeby ogrzewała ich Boża miłość, tak niezbędna do dojrzewania do wyższego poziomu – jak niezbędne jest ciepło jajkom, z których niebawem mają wykluć się kurczęta. Potrzebujemy ciągłych napraw; nasze wolne uczynki nie są zbieżne z prawem kierującym naszym bytem; brakuje nam wszystkiego, czym zgodnie z prag­nieniem Boga mamy być. Święty Paweł mówi, że już przed stworzeniem świata zostało nam przeznaczone, aby stać się synami Bożymi. Ale niektórzy z nas nie spełniają tej nadziei.

Tak naprawdę w obrębie całej ludzkości jest tylko jedna osoba, w przypadku której Bóg posiada jeden obraz i w której istnieje doskonała zgodność między tym, kim ma być zgodnie z Jego prag­nieniem, a kim jest – i jest nią Jego włas­na Matka. Większość z nas jest znakami minus, bo nie spełniamy wielkich nadziei, jakie pokłada w nas niebiański Ojciec. Natomiast Maryja jest znakiem równości, ideałem Jej samej, który miał Bóg i którym Ona jest, we włas­nej osobie. Wzór i kopia są doskonałe; jest Ona dokładnie taka, jak została przewidziana, zaplanowana i wymarzona. Melodia Jej życia jest odgrywana dokładnie tak, jak została napisana. Maryja była pomyślana, poczęta i zaplanowana jako znak równości między ideałem a historią, myślą a rzeczywistością, nadzieją a realizacją.

Z tego właś­nie powodu przez stulecia liturgia chrześcijańska odnosiła do Niej słowa Księgi Przysłów. Jako że jest Ona tym, kim zgodnie z Bożym prag­nieniem wszyscy mieliśmy być, mówi o sobie jako odwiecznym projekcie w umyśle Bożym, kimś, kogo Bóg umiłował, zanim jeszcze została stworzona. Jest przedstawiana jako obecna z Nim nie tylko w chwili stworzenia, lecz także przed stworzeniem. Istniała w Bożym umyśle jako odwieczna myśl, zanim pojawiły się jakiekolwiek matki. Jest Matką matek – jest pierwszą miłością świata.

Pan mnie zrodził jako początek swej mocy, przed dziełami swymi, od pradawna. Od wieków zostałam ustanowiona, od początku, przed pradziejami ziemi. Przed oceanem zostałam zrodzona, przed źródłami pełnymi wód; zanim góry zostały założone, przed pagórkami zostałam zrodzona. Nim glebę i pola uczynił przed pierwszymi skibami roli. Gdy niebo umacniał, z Nim byłam, gdy kreś­lił sklepienie nad bezmiarem wód, gdy w górze utwierdzał obłoki, gdy źródła wielkiej Otchłani umacniał, gdy morzu ustawiał granice, by wody z brzegów nie wystąpiły; gdy ustalił fundamenty ziemi. I byłam przy Nim mistrzynią, rozkoszą Jego dzień po dniu, cały czas igrając przed Nim. Igrając na okręgu ziemi, radowałam się przy synach ludzkich. Więc teraz, synowie, słuchajcie mnie, błogosławieni ci, co dróg moich strzegą. Słuchajcie przestrogi i bądźcie mądrzy, a jej nie odrzucajcie. Błogosławiony jest człowiek, który mnie słucha, który co dzień u drzwi moich czeka, czuwając u progu mej bramy. Bo kto mnie znajdzie, znajdzie życie i osiągnie upodobanie Pana (Prz 8, 22–35) [1].

Jednak Bóg myślał o Niej nie tylko w wieczności; była Ona też w Jego umyśle na początku czasu. Na początku historii, gdy rasa ludzka upadła wskutek nalegania niewiasty, Bóg zwrócił się do Diabła, mówiąc: „Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono ugodzi cię w głowę, a ty ugodzisz je w piętę” (Rdz 3, 15). Bóg powiedział, że tak jak człowiek upadł przez niewiastę, tak też przez niewiastę Bóg zostanie pomszczony. Kimkolwiek byłaby Jego Matka, z pewnością będzie błogosławiona między niewiastami, a ponieważ Bóg sam Ją wybrał, dopilnuje, żeby wszystkie pokolenia zwały Ją błogosławioną.

Gdy Bóg chciał stać się człowiekiem, musiał podjąć decyzję co do czasu swego przyjścia, kraju, w którym miał się narodzić, miasta, w którym miał się wychowywać, narodu, pochodzenia, systemów politycznych i gospodarczych, które miały Go otaczać, języka, którym miał mówić, i postaw psychicznych, z którymi miał się zetknąć jako Pan Historii i Zbawiciel Świata.

Wszystkie te szczegóły były w pełni zależne od jednego czynnika: niewiasty, która miała być Jego Matką. Wybór matki jest wyborem pozycji społecznej, języka, miasta, otoczenia, trudności i losu.

Jego Matka nie była taka jak nasze, które przyjęliśmy jako coś historycznie stałego, czego nie mogliśmy zmienić. On się narodził z Matki, którą wybrał przed swoim narodzeniem. Jest to jedyny przypadek w historii, kiedy zarówno Syn prag­nął Matki, jak i Matka prag­nęła Syna. O to właś­nie chodzi w słowach wyznania wiary: „narodził się z Maryi Panny”. Została Ona powołana przez Boga podobnie jak Aaron i nasz Pan narodził się nie tylko z Jej ciała, lecz także z Jej zgody.

Zanim przyjął ludzką naturę, zapytał Niewiastę, czy da Mu człowieka. Człowieczeństwo Jezusa nie zostało rodzajowi ludzkiemu wykradzione. Prometeusz ukradł ogień z nieba, ale człowieczeństwo Jezusa zostało ofiarowane jako dar.

Pierwszy człowiek, Adam, powstał z prochu ziemi. Pierwsza niewiasta została stworzona z mężczyzny w stanie ekstazy. Nowy Adam, Chrystus, przychodzi z nowej Ewy, Maryi, w ekstazie modlitwy i miłości Boga oraz pełni wolności.

Nie powinno nas zaskakiwać, że mówi się o Niej, iż była w myśli Boga przed stworzeniem świata. Czy kiedy Whistler malował swoją matkę, nie nosił w umyś­le jej obrazu, zanim jeszcze nałożył kolory na paletę? [2] Gdybyś mógł istnieć przed swoją matką (nie w sposób artystyczny, ale rzeczywiście), czy nie uczyniłbyś jej najdoskonalszą kobietą, jaka kiedykolwiek żyła? Tak piękną, że jej uroda byłaby przedmiotem słodkiej zazdrości wszystkich kobiet, tak łagodną i miłosierną, że wszystkie inne matki starałyby się naśladować jej cnoty? Dlaczego zatem Bóg miałby czynić inaczej? Gdy Whistlerowi wyrażono uznanie za portret jego matki, powiedział: „Wiecie, jak to jest: człowiek próbuje uczynić swoją mamusię tak piękną, jak tylko potrafi”. Kiedy Bóg stał się człowiekiem, również – jak sądzę – chciał uczynić swoją Matkę tak piękną, jak tylko mógł, i uczynić Ją matką doskonałą.

Bóg nigdy nie robi niczego bez wyjątkowego przygotowania. Dwa wielkie Boże arcydzieła to stworzenie człowieka oraz jego od­-tworzenie czy też odkupienie. Stworzenie zaistniało dla ludzi nieupadłych; Jego mistyczne Ciało – dla upadłych. Przed stworzeniem człowieka Bóg stworzył ogród rozkoszy – On wie, jak sprawić, żeby ogród był piękny. W tym Raju Stworzenia były obchodzone pierwsze zaślubiny mężczyzny i kobiety. Jednak człowiek nie prag­nął błogosławieństw poza tymi zgodnymi z jego niższą naturą. Nie tylko utracił szczęś­cie, ale i zranił włas­ny umysł i włas­ną wolę. Wówczas Bóg zaplanował stworzenie na nowo czy też odkupienie człowieka. Jednak przedtem musiał stworzyć inny Ogród. Ten nowy miał powstać nie z ziemi, lecz z ciała; miał być Ogrodem, nad którego bramami nigdy nie wypisano nazwy grzechu, Ogrodem, w którym nie będą ros­nąć żadne chwasty buntu dławiące wzrost kwiatów łaski, Ogrodem, z którego miały wypływać cztery rzeki odkupienia na cztery krańce ziemi, Ogrodem tak czystym, że niebiański Ojciec nie rumieniłby się, wysyłając do niego swego włas­nego Syna – i tym „przybranym w ciało rajem, który miał uprawiać nowy Adam”, była nasza Najświętsza Matka. Jak Eden był rajem stworzenia, tak Maryja jest rajem wcielenia i w Niej jako Ogrodzie były obchodzone pierwsze zaślubiny Boga i człowieka. Im bardziej zbliżamy się do ognia, tym jest goręcej; im bliżej ktoś jest Boga, tym większa jest jego czystość. Skoro jednak nikt nigdy nie był bliżej Boga niż Niewiasta, której ludzkie bramy On otworzył, żeby chodzić po tej ziemi, nikt też nie mógłby być czystszy niż Ona. Według słów Law­rence’a Housmana:

Zakątek w ogrodzie skąpany w kwiatach, Co rosły, czekając na rękę Boga: Gdzie nigdy nie stąpał człowiek, Była to Brama Boga. Pierwszy zakątek był czerwony – Jej wargi, które wyrzekły: „Witaj”. Drugi zakątek niebieski – Jej oczy, przez które przeziera Bóg. Trzeci zakątek był biały – Jej dusza w oczach Boga. Trzy zakątki miłości, I Chrystus z nieba zstępuje [3].

Tę Jej szczególną czystość nazywamy niepokalanym poczęciem. Nie są to dziewicze narodziny. „Niepokalany” znaczy „nieskażony”. W chwili poczęcia Najświętsza Matka w łonie innej matki, św. Anny, i ze względu na oczekiwane zasługi płynące z odkupienia wysłużonego przez Jej Syna, była zachowana od skaz grzechu pierworodnego.

Nigdy nie mogłem zrozumieć, jak dzisiaj, w naszej epoce, ktokolwiek może protestować przeciwko niepokalanemu poczęciu; wszyscy współcześ­ni poganie uważają, że są niepokalanie poczęci. Jeśli nie ma grzechu pierworodnego, wówczas każdy jest niepokalanie poczęty. Dlaczego wzdrygają się przed przyznaniem Maryi tego samego, co przypisują sobie? Doktryny o grzechu pierworodnym i Niepokalanym Poczęciu wzajemnie się wykluczają. Jeśli tylko Maryja jest Niepokalanym Poczęciem, wtedy reszta z nas musi mieć grzech pierworodny.

Niepokalane poczęcie nie zakłada, że Maryja nie potrzebowała odkupienia. Potrzebowała go tak samo, jak ty i ja. Została odkupiona z góry, zapobiegawczo, w ciele i duszy, w pierwszej chwili poczęcia. My otrzymujemy owoce odkupienia w duszy, podczas chrztu. Cała ludzkość potrzebuje odkupienia. Jednak Maryja została wyłączona z solidarności z pogrążoną w grzechu ludzkością i oddzielona od niej dzięki zasługom krzyża Jezusowego, które otrzymała w momencie poczęcia. Gdybyśmy zwolnili Ją z konieczności odkupienia, wyłączylibyśmy Ją także z rodzaju ludzkiego. Dlatego niepokalane poczęcie w żadnym razie nie zakłada, że Maryja nie wymagała odkupienia. Potrzebowała go! Ona jest pierwszym owocem odkupienia, w tym znaczeniu, że dotyczyło Jej w chwili poczęcia, a nas – w inny i słabszy sposób – dopiero po narodzeniu.

Uzyskała ten przywilej nie dla swojego dobra, ale dla Jego dobra. To dlatego ci, którzy nie wierzą w bóstwo Chrystusa, nie mogą dostrzec żadnego powodu do przyznania tego szczególnego przywileju Maryi. Gdybym nie wierzył – Boże broń – w bóstwo naszego Pana, widziałbym tylko nonsens we wszelkich specjalnych wyrazach czci ofiarowanych Maryi ponad innymi kobietami na ziemi! Jeśli jednak jest Ona Matką Boga, który stał się człowiekiem, wtedy jest Ona wyjątkowa i wyróżnia się jako nowa Ewa ludzkości – podobnie jak On jest nowym Adamem.

Musiało istnieć takie stworzenie jak Maryja – w przeciwnym razie Bóg nie znalazłby nikogo, od kogo mógłby w stosowny sposób uzyskać ludzkie pochodzenie. Uczciwy polityk zabiegający o reformy społeczne rozgląda się za uczciwymi pomocnikami. Syn Boży, zaczynając nowe stworzenie, szukał czegoś z tego dobra, które istniało przed panowaniem grzechu. W niektórych umysłach powstałaby wątp­liwość co do mocy Boga, gdyby nie okazał On szczególnej przychylności niewieście, która miała być Jego Matką. Z pewnością tego, co dał Ewie, Bóg nie odmówiłby swojej włas­nej Matce.

Przypuśćmy, że Bóg, odnawiając mężczyznę, nie przemieniłby kobiety na nową Ewę. Jaki ryk protestu by wybuchł! Chrześcijaństwo zostałoby potępione, tak jak wszystkie zdominowane przez mężczyzn religie. Kobiety zaczęłyby szukać odpowiedniej dla nich religii! Dowodzono by, że kobieta zawsze była niewolnicą mężczyzny i nawet Bogu chodziło o to, aby nią była, ponieważ odmówił stworzenia nowej Ewy, kiedy uczynił nowego Adama.

Gdyby nie było Niepokalanego Poczęcia, wtedy ludzie mówiliby, że Chrystus nie jest wcale taki piękny, gdyż wziął ciało od kogoś, kto nie był po ludzku doskonały. Rozdział między Bogiem a grzechem powinien być nieskończony, ale nie istniałby, gdyby nie było tej jedynej Niewiasty, która mogła zmiażdżyć głowę węża.

Czy gdybyś był artystą, pozwoliłbyś komukolwiek, żeby przygotowywał dla ciebie płótno, pacykując je? Dlaczego zatem Bóg miałby działać inaczej, przygotowując swoje zjednoczenie z ludzką naturą, podobną do naszej we wszystkim oprócz grzechu? Jednak wyróżniając jedną kobietę przez zachowanie jej od grzechu, a następnie zatwierdzając ten dar w zwiastowaniu, Bóg ofiarował nadzieję naszemu niespokojnemu, neurotycznemu, nieokrzesanemu i słabemu człowieczeństwu. O tak! On jest naszym wzorem, lecz jest także osobą Boską! Powinien istnieć na ludzkiej płaszczyźnie ktoś, kto by dawał ludziom nadzieję. Ktoś, kto mógłby nas prowadzić do Chrystusa, ktoś, kto pośredniczyłby między nami a Chrystusem, tak jak On pośredniczy między nami a Ojcem. Jedno spojrzenie na Nią i już wiemy, że niedobry człowiek może stać się lepszy; jedna modlitwa do Niej i już wiemy, że skoro Ona jest bez grzechu, to my możemy stać się mniej grzeszni.

A to prowadzi nas z powrotem do początku. Powiedzieliśmy, że każdy nosi w sercu projekt idealnej miłości. Nawet najlepsza ludzka miłość, niezależnie od tego, jak bardzo byłaby oddana, musi się skończyć – a nic, co się kończy, nie jest doskonałe. Jeśli można powiedzieć: „To ostatni uścisk”, wtedy nie ma doskonałej miłości. Stąd niektórzy ludzie, ignorując Boga, mogą próbować wielu miłości jako kompensaty miłości idealnej; ale jest to podobne do stwierdzenia, że by wykonać muzyczne arcydzieło, człowiek musi grać na tuzinie różnych skrzypiec.

Każdy mężczyzna nieodstępujący młodej dziewczyny, każda dziewczyna prag­nąca być obiektem zalotów, każda więź przyjaźni we wszechświecie poszukuje miłości, która nie jest tylko jej czy jego miłością, ale czymś, co przepełnia oboje, a co nazywa się „naszą” miłością. Każdy jest zakochany w miłości idealnej, miłości tak dalece wykraczającej poza seks, że o seksie się zapomina. Wszyscy kochamy coś więcej niż to, co kochamy. Gdy ten nadmiar ustaje, miłość się kończy. Jak mówi poeta: „Nie mógłbym kochać cię, najdroższa, tak bardzo, gdybym bardziej nie kochał honoru”. Ta idealna miłość, którą dostrzegamy poza wszelką miłością do stworzeń, do której instynktownie się zwracamy, gdy zawodzi miłość cieles­na, jest tym samym ideałem, który Bóg nosił w swoim sercu przez całą wieczność – Panią, którą On nazywa „Matką”. Ona jest tą, którą kocha każdy mężczyzna, gdy kocha kobietę – niezależnie od tego, czy zdaje sobie z tego sprawę. Ona jest tą, którą każda kobieta prag­nie być, gdy spogląda na siebie. Ona jest kobietą, którą każdy mężczyzna poślubia w ideale, kiedy bierze małżonkę; Ona jest ukryta jako ideał w niezadowoleniu każdej kobiety z cieles­nej agresywności mężczyzny; Ona jest tajemnym prag­nieniem bycia czczoną i miłowaną, które żywi każda kobieta; Ona jest sposobem, którym każda kobieta prag­nie wzbudzać szacunek i miłość ze względu na piękno zalet jej ciała i duszy. I ten projekt miłości, który Bóg ukochał przed założeniem świata, ta Niewiasta z marzeń istniejąca przed niewiastami jest tą, o której każde serce powie w swej największej głębi: „To Ona jest kobietą, którą kocham!”.

[1] Jeśli nie zaznaczono inaczej, cytaty z Pisma Świętego za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Poznań 2012.

[2] Mowa o obrazie Jamesa McNeilla Whistlera Aranżacja szarości i czerni nr 1: matka artysty, powszechnie znanym jako Matka Whistlera (1871) [przyp. red.].

[3] Jeśli nie zaznaczono inaczej, przekłady cytowanych utworów pochodzą od tłumaczki książki [przyp. red.].

2

Gdy wolność i miłość były tym samym. Zwiastowanie

Współczes­na epoka przyznająca prymat seksowi usprawiedliwia swobodę seksualną i rozwód na tej podstawie, że miłość jest ze swej natury wolna – i rzeczywiście taka jest. Wszelka miłość jest w pewnym sensie wolna. Bycie pozbawionym miłości jest istotą piekła. Pismo Święte mówi: „Gdzie jest Duch Pański – tam wolność” (2 Kor 3, 17). Idealne życie realizuje się nie w podporządkowaniu absolutnemu prawu, ale w wytrawnej odpowiedzi wykształconego przywiązania.

Słowa, że miłość jest wolna, są słuszne. Ale ich interpretacja może być częs­to błędna. Mąż, który opuścił żonę dla innej, może usprawiedliwiać swoją niewierność na tej podstawie, że „człowiek musi mieć wolność co do sposobu życia”. Nikt nigdy nie oddaje się egoizmowi lub pożądliwości bez przybrania swoich żądań w podobną rewię ideałów. Pod wieloma współczes­nymi afirmacjami wolności w miłości kryje się fałszywa racjonalizacja, bo chociaż miłość zakłada wolność, to nie każda wolność zakłada miłość. Nie mogę kochać, dopóki nie jestem wolny, ale nawet jeśli jestem wolny, to nadal mogę nie kochać, jeśli tak mi się podoba. Człowiek może mieć wolność bez miłości – na przykład ten, kto gwałci kogoś innego, jest wolny w swoim działaniu, jeśli nie ma nikogo, kto mógłby go powstrzymać – ale z pewnością nie ma w sobie miłości. Złodziej jest wolny w plądrowaniu domu pod nieobecność właścicieli, ale niedorzecznością byłoby mówić, że kocha właścicieli, gdyż może do woli kraść. Najczystsza wolność to ta, która jest ofiarowana, a nie ta, która jest wzięta.

Dla wielu współczes­nych wolność w miłości oznacza wolność od czegoś bez wolności do czegoś. Prawdziwa miłość prag­nie być wolna od czegoś do czegoś. Młody człowiek prag­nie być wolny od jarzma rodziców – aby mógł kochać kogoś poza rodzicami i w ten sposób przedłużyć swe życie. Wolność w miłości jest zatem nierozdzielna od służby, altruizmu i dobroci. Prasa prag­nie wolności od ograniczeń w celu wolnego wypowiadania prawd; człowiek prag­nie być wolny od politycznej tyranii, by wypracowywać swój dobrobyt tutaj na ziemi i swoje przeznaczenie w przyszłym życiu. Miłość żąda wolności od jednej rzeczy, by swobodnie oddać się w służbę drugiej. Kiedy człowiek się zakochuje, szuka słodkiej niewoli uczucia i oddania dla drugiej osoby. Kiedy człowiek się zakochuje w Bogu, natychmiast wyrusza na poszukiwanie bliźniego. Żeby być całkowicie wolny od wszelkich ograniczeń, człowiek musiałby być sam – ale wtedy nie miałby nikogo do kochania. To dokładnie ideał Sartre’a, który mówi: „Piekło to inni”. Podstawą jego filozofii jest założenie, że wszystko, co hamuje ego, jest niczym. Każdy inny człowiek i każda inna rzecz ograniczają ego – i dlatego są niczym. Rzeczywiście, jeśli człowiek postanowi być naprawdę wolnym w sensie prowadzenia życia tylko na swoich warunkach, znajdzie się w nihilizmie piekła. Sartre zapomina, że oddanie się miłości oznacza oddanie się czemuś i że tym czymś jest odpowiedzialność. Tak więc ta sama miłość, która pożąda wolności, by móc się wyrazić, szuka także powściągających ją ograniczeń. Wolność w miłości nie jest więc samowolą. Wolność zakłada nie tylko sam wybór, lecz także odpowiedzialność za decyzję.

Istnieją trzy definicje wolności; dwie z nich są fałszywe, a jedna prawdziwa. Pierwsza fałszywa definicja brzmi: „Wolność jest prawem do robienia wszystkiego, co mi się podoba”. Jest to liberalna doktryna wolności, która ogranicza wolność do władzy fizycznej zamiast do moralnej. Oczywiście jesteśmy wolni, by robić wszystko, co nam się podoba: na przykład możemy skierować karabin maszynowy na kurczęta naszego sąsiada, wjechać samochodem na chodnik lub nafaszerować materac sąsiadów zużytymi ostrzami do maszynki do golenia – ale czy powinniśmy robić te rzeczy? Ten rodzaj wolności, w którym każdemu wolno szukać włas­nej korzyści, wytwarza zamęt. Liberalizm tego szczególnego rodzaju nie istnieje bez świata sprzecznych egotyzmów, gdzie nikt nie chce się podporządkować dla wspólnego dobra. Aby przezwyciężyć zamieszanie powstające, kiedy każdy robi, co mu się podoba, zrodziła się druga fałszywa definicja wolności: „Wolność jest prawem do robienia wszystkiego, co musisz”. Jest to wolność totalitarna, która została rozwinięta w celu zniszczenia indywidualnej wolności dla dobra społeczeństwa. Engels, który wraz z Marksem stworzył filozofię komunizmu, twierdził, że kamień ma wolność spadania, gdyż musi być posłuszny prawu grawitacji. A więc człowiek w społeczeństwie komunistycznym jest wolny, ponieważ musi być posłuszny prawu stanowionemu przez dyktatora.

Tymczasem prawdziwa wolność to prawo do robienia wszystkiego, co powinniśmy, gdzie powinność zakłada cel, skutek, moralność i prawo Boże. Prawdziwa wolność leży w obrębie prawa, a nie poza nim. Mam wolność narysowania trójkąta wtedy, jeśli nadam mu trzy boki, a nie, w ataku tolerancyjności, pięćdziesiąt siedem. Mam wolność latania pod warunkiem, że będę posłuszny prawu aeronautyki. W dziedzinie duchowości również jestem najbardziej wolny wtedy, kiedy zachowuję posłuszeństwo prawu Bożemu.

Żeby uciec od konsekwencji wolności (udziału w odpowiedzialności), niektórzy negują indywidualną wolność w aspekcie społecznym (jak komuniści) i biologicznym (jak niektórzy freudyści). Wszelka cywilizacja negująca wolną wolę zasadniczo odczuwa wstręt do wyborów wynikających z wolności, sama ściągając na siebie nieszczęś­cie. Ludzie teoretycznie zaprzeczający wolnej woli w praktyce mącą wolność, utożsamiając ją z samowolą. Nie znajdziemy profesora negującego wolność woli, w którego życiu nie zna­lazłoby się coś, za co prag­nie on zrzucić z siebie odpowiedzialność. Wypiera się on zła, wypierając się tego, co umożliwiło jego zaistnienie – wolnej woli. Na polu golfowym negujący wolność obwiniają za swoje niepowodzenia kluby golfowe, ale nigdy siebie samych. Usprawiedliwienie brzmi podobnie do klasycznej wymówki małego chłopca, który stłukł wazon: „Ktoś mnie popchnął”. To znaczy: został zmuszony. Kiedy uroś­nie, zostaje profesorem, ale zamiast mówić: „Zostałem popchnięty”, stwierdza: „Splot czynników społecznych, ekonomicznych i środowiskowych, tak obciążonych zbiorowym psychicznym dziedzictwem naszego zwierzęcego i ewolucyjnego pochodzenia, wytworzył we mnie to, co psychologowie nazywają kompulsywnym Id”. Ci sami profesorowie, którzy negują wolność woli, wpisują swoje nazwiska pod petycjami o uwolnienie komunistów, po tym jak nadużyli oni przywileju amerykańskiej wolności.

Piękno tego wszechświata polega na tym, że praktycznie wszystkie dary są uwarunkowane wolnością. Nie ma prawa mówiącego, że młody człowiek powinien ofiarować pierścionek młodej damie, z którą się zaręczył. W języku angielskim istnieje słowo, które dowodzi bliskiego związku między darami a wolnością: „Dziękuję”. Jak stwierdził Chesterton: „Gdyby człowiek nie był wolny, to nie mógłby nigdy powiedzieć: «Dziękuję ci za musztardę»”.

Wolność jest nasza tak naprawdę po to, aby ją oddawać z powodu czegoś, co kochamy. Każdy wolny człowiek na świecie prag­nie wolności przede wszystkim jako środka: prag­nie wolności, żeby ją oddawać. W rzeczywistości niemal każdy oddaje swoją wolność. Niektórzy oddają swą wolność myślenia opinii publicznej, nastrojom, modom i anonimowości stwierdzenia „mówi się…”, w ten sposób stając się chętnymi niewolnikami mijającej chwili. Inni oddają swoją wolność we władanie alkoholu i seksu, i tak doświadczają w swoim życiu słów Pisma Świętego: „Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu” (J 8, 34). Inni poświęcają swą wolność w miłości do innej osoby. Jest to wyższa forma poddania się; jest to ta słodka niewola miłości, o której nasz Zbawiciel mówił: „słodkie jest moje jarzmo, a moje brzemię lekkie” (Mt 11, 30). Młodzieniec zalecający się do młodej kobiety właściwie mówi jej: „Chcę być twoim niewolnikiem przez wszystkie dni mego życia, będzie to moją najwznioślejszą i największą wolnością”. Dziewczyna, do której zaleca się młody człowiek, mogłaby powiedzieć do niego: „Mówisz, że mnie kochasz, ale skąd mam to wiedzieć? Czy zalecałeś się do pozostałych 458 623 młodych kobiet w tym mieście?”. Gdyby młody człowiek dobrze znał metafizykę i filozofię, odpowiedziałby: „W pewnym sensie tak, bo przez sam fakt, że cię kocham, odrzucam tamte. Ta sama miłość, która każe mi wybrać ciebie, powoduje również odrzucenie ich – i tak będzie przez całe moje życie”.

Miłość jest zatem nie tylko potwierdzeniem; to także odrzucenie. Sam fakt, że John z całego serca kocha Mary, oznacza, że nie kocha on Ruth żadną jego częścią. Każde zapewnienie o miłości jest ograniczeniem wolnej miłości złego rodzaju. Miłość jest tutaj powściąganiem wolności rozumianej jako samowola, a mimo to jest korzystaniem z doskonałej wolności – bo wszystkim, czego John prag­nie w życiu, jest kochanie Mary. Prawdziwa miłość zawsze nakłada na siebie ograniczenia dla dobra innych – czy to w przypadku świętego, który zrywa ze światem, aby ściś­lej przylgnąć do Chrystusa, czy to w przypadku męża, który zrywa z dawnymi znajomościami, żeby bardziej należeć do wybranej przez siebie małżonki. Prawdziwa miłość jest bezkompromisowa z natury; jest uwalnianiem swojego „ja” od egoizmu i egotyzmu. Prawdziwa miłość używa wolności, żeby na stałe przywiązać się do kogoś drugiego. Święty Augustyn powiedział: „Kochaj Boga i rób, co chcesz”. Według niego, jeśli kochamy Boga, nigdy nie zrobimy niczego, co by Go zraniło. Podobnie w miłości małżeńskiej, gdzie istnieje doskonała wolność, a oprócz niej tylko jedno ograniczenie, które zabezpiecza tę miłość: nieranienie ukochanej osoby. W wolności nie ma świętszej chwili niż ta, w której zdolność do kochania innego zostaje zawieszona i przetestowana ze względu na dobro osoby, której przysięgaliśmy; wówczas porzucamy chwytanie i zdobywanie dla przyjemności podziwiania, a potrzeba posiadania i pochłaniania roztapia się w radości patrzenia na drugą osobę.

Interesujące spostrzeżenie dotyczące miłości mówi, że w takim stopniu, w jakim odrzucamy miłość, tracimy także nasze dary. Żaden uchodźca z Rosji nie wysyła z zagranicy daru do dyktatora; dary Boga także są zależne od naszej miłości. Adam i Ewa mogliby przekazać potomności nadzwyczajne dary ciała i duszy, gdyby tylko kochali. Nie byli zmuszeni do miłości; nie oczekiwano od nich, by powiedzieli: „kocham”, bo słowa mogą być puste; poproszono ich o akt wyboru między tym, co Boskie, a tym, co nie należy do Boga; między możliwościami, które symbolizowała alternatywa ogrodu i drzewa. Gdyby nie mieli wolności, zwróciliby się do Boga jak słonecznik obraca się do słońca; ale będąc wolnymi, mogli odrzucić całość dla części, ogród dla drzewa, przyszłą radość dla natychmiastowej przyjemności. Skutek był taki, że ludzkość utraciła dary, które Bóg by jej przekazał, gdyby tylko prawdziwie kochała.

Nas interesuje teraz odnowienie tych darów przez inny akt wolności. Bóg mógł przywrócić sobie człowieka, po prostu przebaczając ludzki grzech, ale oznaczałoby to miłosierdzie bez sprawiedliwości. Człowiek stanął wobec problemu przypominającego ten, przed jakim staje osoba kierująca orkiestrą. Partytura została napisana i wręczona świetnemu dyrygentowi. Muzycy, dobrze wyćwiczeni w swojej sztuce, mogą podążać za dyrygentem lub zbuntować się przeciw niemu. Przypuśćmy, że jeden z muzyków postanawia zagrać fałszywą nutę. Dyrygent ma przed sobą dwa wyjścia: może albo zignorować błąd, albo uderzyć batutą i nakazać powtórzenie taktu. Nie zmieniłoby to wiele, bo nuta poszybowała już w przestrzeń, a ponieważ czasu nie można cofnąć, dysonans rozbrzmiewa dalej we wszechświecie, nawet do końca czasu. Czy istnieje jakikolwiek sposób, by zatrzymać tę dobrowolną dysharmonię? Z pewnością nie może tego uczynić nikt żyjący w czasie. Poprawkę można by wprowadzić, pod warunkiem że ktoś sięgnie z wieczności, żeby chwycić tę nutę na czas i zaaresztować ją w jej szalonym locie. Ale czy nie powodowałaby ona nadal dysonansu? Nie, mogłaby się stać pierwszą nutą w nowej symfonii i tak uzyskać harmonijność!

Gdy nasi pierwsi rodzice zostali stworzeni, Bóg dał im sumienie, prawo moralne i pierwotną sprawiedliwość. Nie byli zmuszeni podążać za Nim – dyrygentem symfonii stworzenia. Postanowili się zbuntować i ta cierpka nuta pierwotnej rewolucji została przekazana ludzkości przez rodzenie potomstwa. Jak można było zatrzymać to zaburzenie? Można było je zaaresztować w ten sam sposób jak cierpką nutę, wprowadzając wieczność do czasu i zatrzymać człowieka siłą, zmuszając go do wejścia w nowy porządek, gdzie pierwotne dary zostałyby przywrócone, a harmonia stałaby się prawem. Jednak nie jest to Boża metoda, bo oznaczałoby to unicestwienie ludzkiej wolności. Bóg mógł zatrzymać nutę, ale nie mógł zatrzymać człowieka siłą, nie naruszając największego daru, jaki mu dał: wolności, której istnienie jest warunkiem miłości.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

3

Pieśń kobiety. Nawiedzenie

Dostępne w wersji pełnej

4

Kiedy zaczęła się wiara w dziewicze narodziny?

Dostępne w wersji pełnej

5

Wszystkie matki są podobne – prócz jednej

Dostępne w wersji pełnej

6

Dziewicza Matka

Dostępne w wersji pełnej

7

Najszczęś­liwsze małżeństwo świata

Dostępne w wersji pełnej

8

Posłuszeństwo i miłość

Dostępne w wersji pełnej

9

Wesele w Kanie

Dostępne w wersji pełnej

10

Miłość i smutek

Dostępne w wersji pełnej

11

Wniebowzięcie a świat współczes­ny

Dostępne w wersji pełnej

Część II

ŚWIAT UMIŁOWANY PRZEZ NIEWIASTĘ

12

Mężczyzna i kobieta

Dostępne w wersji pełnej

13

Siedem praw miłości

Dostępne w wersji pełnej

14

Dziewictwo i miłość

Dostępne w wersji pełnej

15

Sprawiedliwość i równość

Dostępne w wersji pełnej

16

Madonna świata

Dostępne w wersji pełnej

17

Maryja i muzułmanie

Dostępne w wersji pełnej

18

Róże i modlitwy

Dostępne w wersji pełnej

19

Piętnaście tajemnic Różańca

Dostępne w wersji pełnej

20

Niedola duszy i Królowa Miłosierdzia

Dostępne w wersji pełnej

21

Maryja i Miecz

Dostępne w wersji pełnej

22

Niewiasta i atom

Dostępne w wersji pełnej

Originally published in English under the title:The World’s First Love: Mary, Mother of God by abp Fulton J. Sheen

Copyright permission is granted by The Estate of Fulton J. Sheen / The Society for the Propagation of the Faith/ www.missio.org

Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Esprit 2017All rights reserved

Na okładce: Marianne Stokes, Madonna and Child, 1907–08. Reprodukcja: Wolverhampton Art Gallery / Bridgeman Images / Photo- Power; Terriana / iStock by Getty Images

Zdjęcie autora: © Bachrach / Getty Images

Redakcja: Justyna Yiğitler, Maria Różanowicz, Katarzyna Nowak

ISBN 978-83-66061-35-4

WYDAWNICTWO ESPRIT SP. Z O.O. ul. Przewóz 34/100, 30-716 Kraków 

tel./fax 12 267 05 69, 12 264 37 09, 12 264 37 19 e-mail: [email protected]@[email protected] Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka