Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Są takie pytania, które towarzyszą ludziom od wieków. Są sytuacje, które podważają sens życia i zmuszają do zastanowienia: Dlaczego przydarzyło się to właśnie mnie? Co zrobiłem źle? Czy mogłem postąpić inaczej? Czy będę jeszcze szczęśliwy? Po co właściwie żyję?
Przed każdym z nas staną kiedyś takie pytania. Anselm Grün udziela na nie szczerych i bardzo osobistych odpowiedzi. Znajduje nowy język, dzięki któremu trudne rozważania egzystencjalne stają się radosnym szukaniem mądrości w tym, co spotyka nas na co dzień. Zaprasza nas do refleksji, bo choć na ostateczne pytanie o sens ludzkiego życia nie ma gotowej odpowiedzi, nie oznacza to, że nie warto go sobie zadawać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 235
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Anselm Grüns Buch der Antworten
Antworten auf die Königsfragen des Lebens
Copyright © Verlag Herder Freiburg im Breisgau 2007
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Jedność, Kielce 2008
Tłumaczenie
Magdalena Jałowiec-Sawicka
Redakcja i korekta
Michał Rowiński
Redakcja techniczna
Wiktor Idzik
Projekt okładki
Justyna Kułaga-Wytrych
ISBN 978-83-7660-532-6
Wydawnictwo Jedność
25-013 Kielce, ul. Jana Pawła II nr 4
Dział sprzedaży: tel. 041 349 50 50
Redakcja: tel. 041 368 11 10
www.jednosc.com.pl
e-mail: [email protected]
„Kim byliśmy, kim się staliśmy, gdzie byliśmy,
dokąd zostaliśmy rzuceni, dokąd spieszymy,
od czego zostaniemy zbawieni,
co oznaczają narodziny, a co odrodzenie”.
(Klemens z aleksandrii, wypisy z theodota)
„Kim jesteśmy? Skąd pochodzimy? Dokąd zdążamy?
Czego oczekujemy? Co nas czeka?
Wielu czuje, że się zagubiło. Grunt pod nogami się chwieje
i nie widzą, dlaczego i od czego.
Ten ich stan jest strachem, gdy stanie się bliżej określony,
będzie lękiem”.
(Ernst bloch, zasada nadziei)
Nie tylko teolodzy znają zarzut, że udzielają odpowiedzi, nie wiedząc, jakie są prawdziwe problemy człowieka. Szczególnie przykre jest oskarżenie, że mówią o czymś, co ludzi już w ogóle nie interesuje. Najostrzej wyraża to reakcja na slogan ewangelickich chrześcijan, że Jezus jest odpowiedzią na wszystkie pytania: „Jezus jest odpowiedzią. Ale jakie było właściwie pytanie?”.
Kto ciągle słyszy tylko odpowiedzi na pytania, których wcale nie zadał, ten wkrótce nie będzie w ogóle słuchał. Ale ten, kto zadaje właściwe pytania, może znaleźć odpowiedzi, które mu pomogą. Podczas dyskusji wciąż doświadczamy tego, że osoba, która zadaje najlepsze pytania, posuwa rozmowę do przodu i najbardziej się przyczynia do rozwiązania danego problemu.
Odpowiedź zawsze jest uzależniona od pytania, a na początku każdego procesu myślenia znajduje się chęć posiadania wiedzy i ciekawość – a więc pytania. Filozofowie dostrzegają w tym sztukę pomagania w narodzinach prawdy. Na przykład Sokrates praktykował swoją filozofię, wciąż tylko zadając pytania: czego ludzie naprawdę chcą, co myślą, jak rozumieją swoje życie. Martin Heidegger zaś całą ludzką egzystencję definiował w oparciu o ten impuls: ludzka egzystencja może – i musi – zadawać pytania. Podstawowym pytaniem jest dla niego pytanie o sens bycia: człowiek musi sobie zadać pytanie o sens istnienia i dopiero wtedy może pytać o sens poszczególnych rzeczy, o sens istniejącej istoty, jak formułuje to Heidegger.
Poglądy Heideggera, swojego filozoficznego nauczyciela, przejął teolog Karl Rahner. Stwierdza on, że „człowiek pyta z konieczności”. Filozoficzna antropologia dostrzega więc wyjątkową pozycję człowieka właśnie w tym, że jest on istotą pytającą i że wszystko, co go spotyka, wydaje mu się początkowo wątpliwe.
Nie tylko wielcy myśliciele – począwszy od starożytności aż po teraźniejszość – zadają sobie pytanie o sens całości. Każdy myślący człowiek wciąż je sobie zadaje: „Kim jesteśmy? Skąd pochodzimy? Dokąd zdążamy? Czego oczekujemy? Co nas czeka?”. Wszystkie te pytania tworzą pewne więzi – z nami samymi, z innymi, z Bogiem. I tylko wtedy, gdy szukamy na nie jakiejś odpowiedzi, więzi te oraz sens, który może się w nich przejawiać, będą się przed nami otwierać wciąż na nowo.
Pytania, do których się odnoszę w tej książce, nie są fikcyjne. Kiedy wygłaszam wykład, zawsze stwarzam też możliwość rozmowy. Czasem pojawiają się tylko nieliczne pytania, ale niekiedy jest ich wiele i dotyczą najważniejszych kwestii. Wtedy czuję, co ludzi porusza. Niektóre pytania są zadawane wciąż na nowo: często bardzo bezpośrednio, niekiedy ukryte za pozornie zupełnie innymi problemami. Są to pytania całkiem normalnych ludzi, a mimo to są „królewskimi, trudnymi pytaniami” – dotyczą wszystkich wielkich tematów życia. Są to pytania, na które żadna, nawet bardzo wyspecjalizowana nauka nie zna odpowiedzi, dających się fachowo udowodnić. Mimo to poruszają nas one, nie odstępują nas nawet na chwilę. Ponieważ pytania te postawili młodzi ludzie, ludzie znajdujący się we wszelkich sytuacjach życiowych, mam nadzieję, że odpowiedziami zamieszczonymi w tej książce trafię w wątpliwości możliwie wielu czytelników.
Każda moja odpowiedź jest zawsze subiektywna, oparta na moim doświadczeniu życiowym, gdyż nie chodzi tutaj o pytania naukowe ani o obiektywnie sprawdzalne wyjaśnienia. Wszystkie odpowiedzi formułuję naturalnie na tle teologii, takiej, jaką sam studiowałem, ale zawsze próbuję udzielić zadowalającej odpowiedzi także samemu sobie, tak bym tę odpowiedź rozumiał i bym mógł za nią ponosić odpowiedzialność przed sobą samym, przed moim rozumem i przed moją wiarą.
Pytania, z jakimi przychodzi mi się konfrontować, skłaniają mnie zawsze do przemyślenia ich na nowo. Żadnej odpowiedzi nie znam z góry. Próbując się odnieść do tych pytań i odpowiedzieć na nie, jestem zmuszony do zastanowienia się i czasem z wdzięcznością doświadczam, że rodzą się we mnie odpowiedzi, których sam wcześniej nie znałem, które zostały wywabione przez pytających.
Chciałbym, aby odpowiedzi, których udzielam na pytania przywołane w tej książce, zachęcały Was, Drodzy Czytelnicy, do samodzielnego zastanowienia się nad waszymi najgłębiej ukrytymi pytaniami, do szukania odpowiedzi, których moglibyście sobie sami udzielić. Być może pytania albo odpowiedzi zawarte w tej książce zrodzą w Was nowe pytania. Właśnie one mogą się dla Was stać pytaniami centralnymi, pytaniami, od których zależy powodzenie Waszego życia. Proszę, byście ufali takim pytaniom, byście spróbowali na nie samodzielnie odpowiedzieć, znajdując oparcie w pytaniach postawionych w tej książce i ufając, że Duch Święty w Was działa i podsuwa wam to, co może rozjaśnić Wasze pytania i wątpliwości.
Szczęście oznacza udane życie – z tym stwierdzeniem łatwo się zgodzić. Trudniej znaleźć powszechnie akceptowaną odpowiedź na pytanie, czy i jak możliwe jest trwałe szczęście. Czy to wszystko to tylko kwestia stylu życia? A może nastawienia? Albo okoliczności – jak sądzą niektórzy? „Zamiar, że człowiek ma być szczęśliwy, nie jest zawarty w planie stworzenia” – twierdził twórca psychoanalizy, Zygmunt Freud. Ale udane życie naprawdę istnieje. I nie jest to doświadczenie tylko moje, ale wielu ludzi.
Szczęście oznacza pozostawanie w zgodzie ze sobą, zgadzanie się na siebie samego i na swoje życie. Również takie doświadczenie istnieje. Ale prawdą jest także to, że absolutne szczęście jest niedostępne dla nas, ludzi. To, co przeżywamy, jest zawsze tylko szczęściem relatywnym. Szczęście absolutne, jak mawia się w języku teologicznym, czeka nas dopiero w niebie po śmierci.
W naszym codziennym życiu szczęście jest też zawsze podważane i zagrożone. Przede wszystkim nigdy nie możemy go posiadać w sensie zatrzymania. Tylko przez chwilę możemy przeżywać stan absolutnego szczęścia. W takich momentach stanowimy jedność, sami ze sobą, ze wszystkimi ludźmi, ze światem, z najgłębszym fundamentem rzeczywistości. Kiedy tego doświadczamy, niczego nam nie brakuje. Ale już za moment znowu możemy czuć, że coś się nie udaje w naszym życiu, że jesteśmy rozdarci, że już nie czujemy się tak szczęśliwi. Mimo to człowiek, który doświadczył szczęścia, zostaje w ten sposób wzmocniony. Przecież ktoś, kto zwykle żyje w zgodzie ze sobą, będzie znosił krytykę, niepowodzenia czy ciosy losu inaczej niż ktoś, kto zawsze jest z siebie niezadowolony. Ale i on nie będzie pozostawał w stanie błogosławionej harmonii, jeśli na przykład odebrany mu zostanie ukochany człowiek. Taki cios sprawi, że również on przeżyje najpierw wzburzenie i będzie się czuł śmiertelnie nieszczęśliwy. Jednak jeśli nie zamknie się na te uczucia i stawi czoła smutkowi, to nawet jeśli przeżywa wzloty i upadki ludzkiego istnienia, będzie mimo wszystko wyczuwał w sobie zarys melodii szczęścia. Niekiedy przesłaniają go inne melodie, dochodzi do dysonansów, które nakładają się na harmonijne akordy, ale w ciszy możemy ponownie dotrzeć do tego zarysu melodii szczęścia w naszym sercu. I możemy żyć w nadziei, że ta melodia będzie coraz bardziej i bardziej przenikać wszystkie obszary naszego ciała i naszej duszy.
Choć istnieje intuicyjne rozumienie szczęścia, pytanie o to, czym właściwie jest szczęście w głębszym znaczeniu, poruszało myślicieli wszystkich epok. Doprowadziło to do rozróżnienia między rozumieniem szczęścia jako nieobliczalnego przypadku i jako głębokiego, wewnętrznego przeznaczenia człowieka. Można także mówić o szczęściu dobrobytu, kiedy na zewnątrz wszystko dobrze się układa, kiedy doświadczamy uznania i odnosimy sukcesy, oraz o szczęściu, które płynie z wnętrza, gdy człowiek żyje w harmonii z sobą samym. Takie szczęście nigdy nie jest po prostu „dane”, zależy zawsze od tego, czy pracuję nad sobą i czy zdecyduję się na to, by bezwarunkowo zaakceptować siebie samego i pożegnać się z iluzjami, za którymi do tej pory goniłem. To drugie szczęście jest wyrazem takiego nastawienia do życia, na które muszę się sam zdecydować i które nie zawsze będzie mi przychodzić z łatwością.
Stoicyzm dostrzega doskonałe szczęście człowieka w tym, że poddaje się on całkowicie woli Boga. Na przykład Epiktet – jeden z ważniejszych przedstawicieli stoicyzmu, który wywarł wpływ także na wielu późniejszych myślicieli – uważał, że człowiek musi się nauczyć pragnąć każdej rzeczy, która się wydarza. Pisze on: „Nie dąż do tego, aby nastąpiły takie wydarzenia, jakich sobie życzysz, ale życz sobie takich wydarzeń, jakie następują, a będziesz wiódł szczęśliwe życie”. A w innym miejscu: „Unieś wreszcie swą głowę, jak człowiek, który jest oswobodzony z niewoli; odważ się wznieść swój wzrok do Boga i powiedzieć Mu: Postępuj od tej chwili ze mną wedle swego upodobania; moje myśli należą do Ciebie. Ja należę do Ciebie. Nie odrzucę niczego, co Tobie wydaje się dobre. Prowadź mnie, dokąd zechcesz; ubierz mnie w szaty, które się Tobie podobają”. Brzmi to pięknie. Ale chyba tylko nieliczni ludzie będą od razu w stanie przyjąć taką postawę.
Chrześcijańscy autorzy, którzy zaczęli tworzyć po Epiktecie, mówią o tym, że szczęśliwy staje się ten człowiek, który oddaje się całkowicie woli Boga, który staje się jednością z Jego wolą i który we wszystkim, co się z nim dzieje, dostrzega miłość Boga. Ale również to nie jest łatwe. Jest to cel drogi duchowej, a droga zawsze ma w sobie coś z procesu. Poza tym nie zawsze ma to być najlżejsza i najszybsza trasa. Elementy wysiłku i ćwiczeń jak najbardziej mogą się więc łączyć z elementem poddawania się Bożej woli. Jednak tylko nieliczni będą mogli o sobie powiedzieć, że pozostają już – i to pod każdym względem – w całkowitej zgodzie z tym, co zsyła na nich Bóg i dlatego są szczęśliwi, niezależnie od tego, co dzieje się na zewnątrz.
Oczywiście, możemy pracować nad naszym szczęściem. Zwykle nie dostajemy go tak po prostu w darze. Ale zdarza się przecież, że przydarzy nam się coś szczęśliwego: los jest mi przychylny i dlatego na przykład wygram w totolotka. W tym przypadku Grecy używali słowa eutyche, ale ta forma szczęścia miała dla nich najmniejszą wartość. Właściwe szczęście kryje się w eudajmonii, w dobrych stosunkach z dajmonionem, z wewnętrznym towarzyszem duszy, z boskim rdzeniem, który każdy z nas nosi w sobie. I nad tymi dobrymi stosunkami można pracować: poprzez kontemplację nawiązujemy kontakt z własną duszą, a więc z płaszczyzną rzeczywistości, w której Bóg pozostawił swój ślad w człowieku.
Szczęście jest wyrazem spełnionego życia. Pracować nad szczęściem to po pierwsze żyć świadomie, żyć wszystkimi zmysłami, wykorzystywać moc, która tkwi we mnie, oraz poświęcić się jakiemuś zadaniu czy jakiemuś człowiekowi. Ale nie można stworzyć szczęścia w tym sensie, że będziemy na przykład uprawiać jogging, aby wytwarzane były hormony szczęścia, które wywołają w mózgu pozytywne emocje. Takie szczęście jest tylko chwilowym odczuciem, które nie ma właściwej mocy. Nie istnieją żadne szybkie metody uszczęśliwienia siebie. Szczęście, które ma był długotrwałe, wymaga odpowiedniej wewnętrznej postawy. Erazm z Rotterdamu określa istotę szczęścia sformułowaniem: „Chcieć być tym, kim jesteś”. Nie jest to łatwe żądanie. Wymaga wewnętrznej pracy, a to oznacza, że muszę się pożegnać z iluzjami, które stworzyłem w sobie, z iluzją bycia człowiekiem perfekcyjnym, najlepszym, najbardziej inteligentnym, odnoszącym największe sukcesy. Muszę nie tylko powoli pogodzić się z tym, kim jestem, lecz także świadomie siebie zaakceptować. Zapragnąć być tym, kim jestem. Zgadzam się z sobą samym i z moim życiem, wcale nie chcę być kimś innym. Dlatego przestaję się porównywać z innymi i zazdrościć tym, którzy mają więcej niż ja. Jestem sobą i całym sercem chcę być tym, kim jestem. Wymaga to zmiany w nastawieniu. Nie jest to żaden łatwy, szybko działający trik. Zrozumienie konieczności zmiany własnego nastawienia wymaga wysiłku, ponieważ uraża poczucie własnej wartości oraz nasze narcystyczne wyobrażenia o życiu.
W dzisiejszych czasach pojawiło się wielu doradców, którzy za duże pieniądze oferują kursy albo spotkania z osobistym trenerem, aby uczynić ludzi szczęśliwszymi. Wielki popyt na takie usługi sporo nam mówi o ludzkich nadziejach i o tym, że ludzie potrzebują pomocy. Ale nawet najlepszy trener nie może zaoferować nikomu skutecznej recepty na osiągnięcie szczęścia. Droga do szczęścia tkwi zawsze we mnie. A jeśli nie jestem gotów pożegnać się z niektórymi iluzjami – na przykład z tymi, o których już wspominałem: że może życie jest perfekcyjne, że jestem najlepszy i że wszystko mi się udaje – wtedy żadne kursy obiecujące szczęście w niczym mi nie pomogą. Droga do szczęścia tkwi we mnie. Tylko ten, kto mi towarzyszy, aby mnie wspierać w osiąganiu harmonii z istotą mojego wnętrza, może mi pomóc na drodze do celu. Ale nie może mi zagwarantować szczęścia. To zawsze ja sam mogę zdecydować, czy jestem szczęśliwy. A ostatecznie konieczna jest do tego także odrobina pokory, gotowość pojednania się z moimi ograniczonymi możliwościami. Przesadne słowa opisujące odczuwanie szczęścia prowadzą tylko do rozczarowania albo do krótkotrwałej euforii, która jednak szybko musi ustąpić miejsca otrzeźwieniu.
Możemy szukać szczęścia świadomie i aktywnie. Przecież każda filozofia była ostatecznie poszukiwaniem szczęścia. Filozofowie wciąż wskazywali nam drogi wiodące ku szczęściu, ale drogi te stanowią dla nas, ludzi, ogromne wyzwanie. Potrzeba na nich wysiłku ciągłego pytania, czym jest prawdziwe szczęście, oraz ćwiczeń, które prowadzą nas poza spotkanie z własną prawdą, abyśmy mogli się czuć szczęśliwi – nie zawsze, ale coraz częściej.
Niektórzy ludzie sądzą, że wcale nie szukali szczęścia, że to raczej ono ich znalazło. Jest to jak najbardziej możliwe. Ale i w takim przypadku potrzeba określonej wewnętrznej postawy, postawy otwartości i wdzięczności. Jeśli to, co spotyka mnie na zewnątrz, przyjmuję z wdzięcznością, wtedy szczęście często będzie mnie znajdować, nawet jeśli ja wcale go nie szukałem. Ponieważ żyję postawą wdzięczności, jestem zdolny dostrzegać szczęście, które mnie szuka, i cieszyć się nim, znajdując wewnętrzne zadowolenie.
Posługujemy się tym pojęciem na różne sposoby. Nazywamy zadowolonym człowieka, który zawarł wewnętrzny pokój sam ze sobą. Stan ten podobny jest do szczęścia: zgadzam się na siebie, w pokoju z samym sobą i ze wszystkimi sprzecznościami we mnie. Ten rodzaj zadowolenia jest mocno związany z wdzięcznością. Jestem wdzięczny za to, co mam, i za to, kim jestem. Żyję w harmonii z tym, który stworzył mnie takim, jaki jestem. I jestem Mu wdzięczny za to, co zsyła na mnie w mym życiu.
Ale zadowolenie może być także postawą, w której szybko daję się zadowolić. Jest to postawa nasycenia, postawa człowieka zadowolonego z siebie samego, który niczego już do siebie nie dopuszcza. Prowadzi to do odrętwienia. Tacy zadowoleni z siebie ludzie odcinają się od wszelkich słów krytyki. Sprawiają wrażenie, że wszystko wiedzą lepiej. Nie potrafią wzniecić w sobie zachwytu dla niczego i niczemu nie pozwalają wzbudzić w sobie wątpliwości.
Są też tacy ludzie, którzy zadowalają się tym, co osiągnęli, ponieważ nie mają odwagi pójść dalej i uwierzyć w swoje powołanie czy też we własne siły. Mamy wtedy do czynienia z rezygnacją, która nas nie uszczęśliwia, lecz raczej ciągnie w dół. Można by ten stan utożsamiać z „nieszczęściem bez pragnień”. Ludzie, którzy żyją w takiej rezygnacji, nie tęskniąc za niczym i nie pragnąc żadnych zmian, ograniczają się do tej niewielkiej rzeczywistości, którą znają. Zapomnieli, co to takiego zdumienie i nadzieja, i dlatego nie są otwarci na te wielkie rzeczy, które Bóg, ufając człowiekowi, daje mu – także w czasach, które na pozór nie wydają się zupełnie beztroskie.
Jezus wskazał nam drogę do prawdziwego szczęścia w ośmiu błogosławieństwach. Szczęśliwość przypisuje tym, którzy się smucą, którzy cierpią z powodu prześladowań, którzy są biedni, którzy muszą znosić niesprawiedliwość. Droga do prawdziwego szczęścia nie omija więc negatywnych doświadczeń naszego życia. Na górze błogosławieństw Jezus ogarnia wzrokiem nasze życie, takie, jakie ono jest, i pokazuje nam, w jaki sposób w rzeczywistości naszego często nieprzyjaznego świata możemy mimo wszystko osiągnąć szczęście. Na przykład w drugim błogosławieństwie Jezus obiecuje prawdziwe szczęście tym, którzy się smucą. Życie nie zawsze jest wypełnione wyłącznie sukcesem i zewnętrznym szczęściem. Tracimy ukochanych ludzi, marnujemy wiele szans. Kto nie opłakuje doświadczeń utraty w swoim życiu, ten drętwieje wewnętrznie. Prawdziwą radość przeżywa tylko ten, kto pozwala sobie także na smutek. Kto tłumi wszystkie negatywne uczucia, ten zostaje odcięty również od radości.
Dotyczy to także naszego stosunku do siebie samych, który jest tak istotny na drodze do szczęścia: nawet jeśli ktoś zaakceptuje swoje deficyty i słabości i zasmucają go one, doświadczy w tym smutku wsparcia Boga. Bóg stoi u jego boku, aby poprzez deficyty dotarł do swojej właściwej natury. To, czego nie mogę przeżywać, realizować w życiu, zostaje przywołane poprzez ten smutek, dociera do mnie na nowo z innej strony.
Jeszcze inną drogę wskazał nam Grzegorz z Nyssy, grecki mistyk z IV wieku. Interpretuje on błogosławieństwo Jezusa dla tych, którzy cierpią prześladowania dla sprawiedliwości, w oparciu o obraz zawodów sportowych: kiedy biegnę z innymi sportowcami, ścigają mnie oni po to, abym szybciej dotarł do celu. Tajemnica życia – jak uważa św. Grzegorz – tkwi więc w tym, że nic, co wrogie i złe, a więc żadne problemy z zewnątrz, żadna choroba, nienawiść, wrogość czy śmierć, nie mogą nam ostatecznie zaszkodzić, jeśli będziemy je rozumieli w kontekście ósmego błogosławieństwa. Nawet choroba może nas popchnąć do przodu, byśmy biegli w stronę Boga, naszego prawdziwego celu, a prześladowania ze strony złych ludzi nie mogą nas odwieść od prawdziwego szczęścia, które czeka nas na końcu naszego biegu. Błogosławieństwa nie są więc próbą pocieszania na przyszłość. Wskazują nam raczej drogę, byśmy w rzeczywistości świata, który niesie wiele zagrożeń, mimo wszystko mogli znaleźć szczęście. Kto mówi o prawdziwym szczęściu, nie mówi o przyjemnościach i powierzchownych radościach. Nie jest to tanie i szybkie szczęście, w którym krążymy tylko wokół siebie i wykluczamy ze świata wszystko, co negatywne, ale szczęście, które jest możliwe w rzeczywistości, jaką znajdujemy wokół siebie.
Religia chce pokazać człowiekowi, w jaki sposób może on osiągnąć trwałe szczęście. Punktem wyjścia jest tu założenie, że człowiek będzie szczęśliwy tylko wtedy, gdy żyje zgodnie ze swoją naturą i w harmonii z Bogiem. Niektórzy mają skłonności do szukania szybkich uciech, ale wiele z tego, co sprawia krótkotrwałą przyjemność, może na dłuższą metę zepsuć radość i zabawę. Można się też narazić na uzależnienie od nieustannego doznawania przyjemności.
Niemieckie słowo Spaß (przyjemność) pochodzi od włoskiego spasso i oznacza pierwotnie rozrywkę, zabijanie czasu, zabawę. Przyjemność to coś innego niż radość. Radość sprawia, że serce człowieka rośnie, poprawia jego kondycję. Przyjemność to rozrywka i dlatego na dłuższą metę nie ma żadnej funkcji leczniczej. Pytanie brzmi jednak, jak człowiek może znaleźć prawdziwą radość – i właśnie to jest główną myślą wielu religii.
Wprawdzie we wszystkich religiach pojawiają się wciąż tendencje do tego, by rozkosz i seksualność postrzegać jako coś negatywnego, ale nie odpowiada to z pewnością istocie duchowości żydowskiej i chrześcijańskiej. Stary Testament opiewa rozkosz seksualnego zjednoczenia mężczyzny i kobiety jako największy dar, jaki Bóg dał człowiekowi. Wczesny Kościół przejął tę duchowość z podkreśleniem rozkoszy, ale wpływ wrogiego ciału manicheizmu przesłonił chrześcijańskie przekonania. Ważne jest więc, byśmy ponownie dostrzegli pozytywną ocenę rozkoszy, radości i szczęścia, jaką oferuje nam Biblia. Jednak Biblia wie również, że nasze postrzeganie rozkoszy i seksualności w każdej chwili może się zachwiać. Seksualność może człowieka oczarować, ale może go też zranić. Ludzie cierpią w dzisiejszych czasach w tej sferze nie dlatego, że Kościół im czegoś zakazuje, ale właśnie dlatego, że również w seksualności doświadczają głębokich zranień. Dlatego też zdrowa duchowość pragnie przedstawiać życie takim, jakie ono jest. Nie chce stawiać w centrum cierpienia, ale też go nie wyklucza, ponieważ tylko wtedy, gdy będziemy postrzegać naszą tęsknotę za rozkoszą i szczęściem na tle kruchej egzystencji, znajdziemy drogę do prawdziwego szczęścia, nie przesłaniając sobie oczu tym, co zagraża prawdziwemu szczęściu.
Chrześcijaństwo mówi o niezniszczalnej radości, której nie zagłuszą żadne smutki. Jan Chryzostom, Ojciec Kościoła z IV wieku, pyta w jednym ze swoich kazań, w jaki sposób można się nieustannie cieszyć. Wylicza wiele rzeczy, które przeszkadzają nam w odczuwaniu radości, takie jak utrata ukochanych osób czy utrata godności albo zdrowia, a potem pokazuje drogę do trwałej radości: „Kto się cieszy w Panu, nie może stracić tej radości przez przypadek. Wszystko inne, z czego się cieszymy, jest zmienne, ulotne, łatwo ulega przemianom”.
Mędrcy wywodzący się z różnych religii opracowali sposoby, dzięki którym życie może być udane. Ponad wszelkimi kulturowymi i czasowymi granicami panuje więc jednomyślność co do tego, że asceza i szczęście nie są przeciwieństwami. Powinniśmy rezygnować z różnych rzeczy nie dlatego, że religia albo jakieś prawo nam na coś nie pozwala, ale dlatego, że chcemy osiągnąć trwałe szczęście. Hildegarda z Bingen mówi o dyscyplinie, że jest ona sztuką nieustannego odczuwania radości. Kiedy jemy kawałek tortu, możemy się z tego cieszyć. Kiedy opychamy się już piątym kawałkiem, nie ma to nic wspólnego z rozkoszą, a raczej wiąże się z wyrzutami sumienia i rozczarowaniem, że nie możemy się opanować, podsycanymi wiedzą, że nasz żołądek na pewno się przeciwko temu zbuntuje.
Wiara i rozsądek powinny być ze sobą powiązane. Nie dotyczy to jedynie intelektualnej formy religii, ale również praktyki życiowej i głoszenia wyznawanych zasad moralnych. Jeśli w historii chrześcijaństwa wysuwano w imię religii wiele żądań, które płynęły raczej ze sfrustrowanego i nieszczęśliwego serca, to wciąż potrzeba właśnie rozsądku, aby ocenić, czy żądania te rzeczywiście służą długotrwałemu szczęściu człowieka, czy raczej nie chcą mu na to szczęście pozwolić.
Szczęście, które dostaję w darze od drugiego człowieka, szczęście, kórego doświadczam dzięki powodzeniu w życiu, szczęśliwe przeżycia związane z pięknem sztuki czy całego stworzenia – wszystko to ma zawsze również szerszą perspektywę: tym wszystkim ostatecznie obdarowuje mnie Bóg. W tych szczęśliwych momentach tkwi obietnica niezniszczalnego i trwałego szczęścia. I tylko wtedy, gdy przeżywam takie chwile w świetle tej obietnicy, mogę się nimi całkowicie delektować, bez obawy, że zostaną mi odebrane. Szczęście znajdujące się na pierwszym planie może ulecieć, ale obietnica, którą w nim dostrzegam, nie przemija. Zostanie spełniona. A to jest powód do wdzięczności – już teraz.
Źródłem wdzięczności jest myślenie. Kto myśli, ten rozpoznaje, w jaki sposób może być codziennie wdzięczny za tak wiele rzeczy. Patrzy na szereg drobnych darów, które spływają na niego w codziennym życiu: dar przyjaznego spojrzenia, dobrego spotkania, słowa, które podbudowuje i porusza. Rzymski filozof i wybitny mówca Cyceron określał niewdzięczność jako zapominanie. Wdzięczność była dla niego najważniejszą postawą człowieka, warunkiem zgody między ludźmi i współgrania serc. Jego zdaniem brak wdzięczności był dla ludzkości zagrożeniem. Dlatego też dla wielu myślicieli niewdzięczność to jeden z najbardziej elementarnych grzechów. Talmud mówi, że niewdzięczność jest gorsza od kradzieży, a Johann Wolfgang von Goethe stwierdza: „Niewdzięczność jest zawsze pewnego rodzaju słabością. Nigdy nie widziałem, żeby porządni ludzie byli niewdzięczni”.
Szczególnie gdy skupimy się na naszym własnym Ja, rozpoznajemy, że nikt nie jest samotną wyspą. Wdzięczność formuje człowieka, ponieważ w tej postawie uświadamiamy sobie nasze egzystencjalne zależności, odczuwamy powiązania z innymi i akceptujemy fakt, że nie żyjemy sami. Dotyczy to naszych relacji z innymi ludźmi, na które jesteśmy skazani i bez których nie moglibyśmy w ogóle żyć, ale w jednakowej mierze dotyczy to naszego stosunku do Boga, który jest najgłębszą przyczyną naszego istnienia. Wdzięczność jest najgłębszą modlitwą, jak powiedział kiedyś mnich benedyktyński David Steindl-Rast.
Niewdzięcznik nie jest naprawdę człowiekiem, już choćby z tego powodu, że nie potrafi dostrzegać i realizować w życiu ważnych pozytywnych możliwości. Cyceron jest przekonany, że tylko wdzięczni ludzie mogą nawiązywać przyjaźnie i żyć ze sobą we wspólnocie. Ludzie niewdzięczni są nieprzyjemni, najchętniej chcielibyśmy wcale nie mieć z nimi do czynienia. W pobliżu niewdzięcznych ludzi źle się czujemy. Mamy wrażenie, że nigdy nie można ich zadowolić i niczym nie można ich ucieszyć. Promieniuje od nich negatywny i destruktywny nastrój, dlatego też trzymamy się od nich z daleka. Niewdzięcznik niszczy współbrzmienie serc, nie potrafi świętować i ostatecznie nie jest zdolny do radości. Z bezmyślnymi ludźmi trudno jest żyć w zgodzie – wdzięczność nadaje życiu wspaniały smak.
Wdzięczność przeobraża moje życie. „Kto zaczyna dziękować, zaczyna patrzeć na życie nowymi oczyma” – stwierdza Irmela Hofmann, a Albert Schweitzer radzi: „Kiedy czujesz się słaby i wyczerpany, i nieszczęśliwy, zacznij dziękować, aby było ci lepiej”. Gdy patrzę na moje życie z wdzięcznością, ciemność się rozświetla, a to, co gorzkie, nabiera przyjemnego smaku. Wdzięczność chroni mnie przed małostkowością i zgorzknieniem, zbliża mnie do Boga. Święty Filip Neri miał odmawiać następującą modlitwę wieczorną: „Panie, dziękuję Ci, że dzisiejszy dzień nie przebiegał tak, jak tego chciałem, lecz tak, jak Ty tego chciałeś”. Kto patrzy na miniony dzień z taką postawą akceptacji i jednocześnie z humorem i dystansem do własnego Ja, ten się nie denerwuje i nie ulega pokusie samozadowolenia – dla niego wszystko staje się źródłem radości i pokoju.
Należy wspomnieć jeszcze o dwóch nieporozumieniach. Po pierwsze, wdzięczność nie jest niczym, czego się można domagać od innych jako ich obowiązku. A po drugie, wdzięczność nie oznacza, że dziękuję za to, co złe na świecie. To, co złe, powinniśmy postrzegać takim, jakie jest. Nie wolno nam oddawać złu władzy nam nami, musimy je zwalczać. Wdzięczność nie przeoczy tego, co złe, ale też się na tym nie koncentruje. W naszym świecie, często bardzo niedoskonałym, dostrzega także dobro, które spotyka nas każdego dnia. Dostrzega całość rzeczywistości i poszerza nasze postrzeganie. Dlatego też spojrzenie wdzięczności otwiera nam oczy na dar, jakim jest życie samo w sobie. Jesteśmy wdzięczni, że każdego dnia możemy wstawać, że oddychamy, że cieszymy się zdrowiem, że jesteśmy sobą, że spotykamy ludzi, którzy nas cenią. Największym szczęściem jest oczywiście to, że my sami jako ludzie możemy się jednoczyć z Bogiem i odnaleźć siebie w Jego miłości.
Każdy człowiek tęskni za tym, by kochać i być kochanym. Ta tęsknota jest tak mocno zakorzeniona w ludzkim sercu, że nie jesteśmy w stanie jej z siebie wyrwać. Miłość nie tylko owocuje głębokimi przyjaźniami i udanymi małżeństwami – z niej także zrodziły się wspaniałe dzieła sztuki. Bez miłości życie byłoby znacznie uboższe. Naturalnie doświadczamy również tego, że miłość może nam przeciekać między palcami i że nigdzie indziej nie możemy zostać tak głęboko zranieni, jak w miłości. Ale wszystko to nie przemawia przeciwko miłości. Kiedy o nią pytamy, chodzi o coś zupełnie innego: o to, jak można osiągnąć w miłości stałość i jak kochać, by nie skończyło się to chaosem i zranieniem.
Aby miłość była udana i długotrwała, nie mogę jej pomylić z odczuciem. Miłość nie jest wiecznym zakochaniem. Zakochanie musi się przeobrażać w miłość, która akceptuje drugą osobę taką, jaka ona jest. Często nakładamy na ukochanego człowieka własne obrazy i życzenia, a potem bardziej kochamy ten obraz drugiej osoby, który sobie stworzyliśmy, niż ją samą, taką, jaka jest w rzeczywistości. Kochać drugiego człowieka takim, jaki jest, wcale nie jest łatwo. Wymaga to pożegnania się ze wszystkimi iluzjami, które mam w stosunku do niego. Wymaga to również pożegnania się z iluzją, że miłość jest zawsze wspaniałym uczuciem. Często jest ona po prostu wiernością drugiemu człowiekowi, a to coś więcej niż tylko znoszenie go – to zaakceptowanie drugiej osoby w jej przeciętności i banalności.
Miłość nie jest też trwałym szczęściem. Nie istnieje miłość bez bólu. W miłości otwieram się przed drugim człowiekiem i dlatego łatwo mnie zranić. Bez tej otwartości miłość nie byłaby możliwa. W miłości poznajemy siebie ze wszystkimi zranieniami, których doświadczyliśmy w życiu, i choć miłość potrafi także leczyć te zranienia, to kiedy się otwieramy przed drugą osobą, często jednocześnie zaczynamy się bać, że także ona nas zrani. Chcąc się przed tym obronić, zaczynamy ją ranić. W ten sposób powstaje błędne koło wzajemnych zranień, które nie pogłębiają miłości, tylko ją niszczą. Kto się otworzy na drogę miłości, musi więc wiedzieć, że jest to droga ku prawdzie, droga, na której odkrywam własną prawdę oraz prawdę drugiego człowieka. Ale poznanie prawdy rzeczywiście boli. Na szczęście miłość jest również szansą wyleczenia tych zranień: jeśli akceptuję siebie samego z moimi ranami i nie osądzam drugiego człowieka z powodu jego zranień, ale kocham go właśnie takim, jaki jest, wtedy miłość zaleczy rany moje i jego.
Miłość do Boga i miłość do ludzi porusza w nas te same struny. Ale mimo to między tymi uczuciami istnieją różnice. W lepszym zrozumieniu miłości Bożej i miłości do człowieka pomogą nam trzy pojęcia, które dla określenia miłości zna język grecki.