Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy nasza codzienność staje się szara i pełna pośpiechu, teksty Anselma Grüna zaczynają przemawiać do nas w szczególny sposób. Jego wskazówki są proste i może właśnie dlatego potrafią tak bardzo zainspirować.
„Bądź dobry dla siebie samego i zważaj na potrzeby swojej duszy. Nie bierz na siebie zbyt wiele. Bądź spokojny i przeżywaj każdy dzień tak, jakby był on darem przeznaczonym tylko dla ciebie. Wsłuchuj się w cichy głos swojej tęsknoty, a twoje życie będzie udane” – radzi Anselm Grün. Na drogę szczęścia wchodzi się małymi krokami. Ku radości życia wiedzie ona przez codzienność.
Anselm Grün, doktor teologii, ur. w 1945 r., kieruje opactwem Benedyktynów w Münsterschwarzach. Oprócz tego jest kierownikiem duchowym i prowadzi liczne kursy medytacji, tłumaczenia snów w kontekście psychologii głębi, postu i kontemplacji. Autor wielu publikacji o tematyce duchowej. Jego książki zostały przetłumaczone na ponad trzydzieści języków i wydane w milionach egzemplarzy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 90
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Das kleine Buch vom wahren Glück
Copyright © Verlag Herder Freiburg im Breisgau 2004
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Jedność, Kielce 2008
Tłumaczenie
Ewa Piasta
Redakcja i korekta
Anna Suligowska-Pawełek
Redakcja techniczna
Wiktor Idzik
Projekt okładki
Justyna Kułaga-Wytrych
Zdjęcie na okładce
Jupiter Images/EAST NEWS
ISBN 978-83-7442-491-2
Wydawnictwo Jedność
25-013 Kielce, ul. Jana Pawła II nr 4
Dział sprzedaży: tel. 041 349 50 50
Redakcja: tel. 041 368 11 10
www.jednosc.com.pl
e-mail: [email protected]
Niemiecka bajka o szczęśliwym Hansie ma w sobie coś irytującego. Ktoś, kto został przez wszystkich oszukany, stracił cały swój majątek, na końcu nie okazuje się głupcem, ale człowiekiem szczęśliwym. Mądrość kryjąca się w tej historyjce jest pomyślana nie tyle dla dzieci, co raczej dla dorosłych, i oznacza, że nie ma znaku równości pomiędzy posiadaniem a szczęściem osobistym. Konto może być pełne, a dusza pusta. Nic nie jest bardziej zmienne niż okoliczności zewnętrzne.
Pojawia się pytanie: Jak osiągnąć szczęście? Od czego zależy jego trwałość? Jak połączyć to, co wewnętrzne, z tym, co zewnętrzne?
Słowo „szczęście” nie występuje na kartach tej książki zbyt często. Niczego się tu nie obiecuje. Nie ma gotowych i szybkich recept. Ukrytym zagadnieniem kluczowym wszystkich zawartych tutaj myśli jest przekonanie, że żaden człowiek nie narodził się po to, żeby być nieszczęśliwym. Żyje on nie dla strachu, nie dla cierpienia, którego źródłem może być zarówno on sam, jak i jego otoczenie. Został on przeznaczony do radości, pasji życia, wewnętrznej wolności.
Każdy chce się stać szczęśliwym, najlepiej natychmiast i już na zawsze. Nie istnieje człowiek, który by o tym nie marzył. Jak to więc jest, że wielu ludzi w sposób mistrzowski opanowało sztukę bycia nieszczęśliwymi? A przy tym bez przerwy robią oni coś, żeby poczuć się szczęśliwymi, poświęcają sobie czas, spełniają swoje zachcianki, chcą wszystkim dogodzić, być perfekcyjni, zaciskają zęby i prą do przodu. Są ubezpieczeni na wypadek jakiegokolwiek nieszczęścia i otwarci na wszystko, co ma do zaoferowania życie.
Anselm Grün pyta: Może w naszym codziennym zabieganiu kryje się ucieczka przed czymś? Gdzie jest nasz wewnętrzny ogień, skoro czujemy się tak wypaleni? Co jest powodem pożerającej nas nudy? Skoro życie jest dla nas takim ciężarem, to co tkwi w tym wielkim i ciężkim plecaku, który nieustannie dźwigamy na barkach?
Teksty Anselma Grüna mówią często o wewnętrznych blokadach, pułapkach, które sami na siebie zastawiamy, i pokazują, że trzeba to zrozumieć, aby móc dotrzeć do siebie samych, dostrzec swoje prawdziwe uczucia i myśli. Aby osiągnąć szczęście ważne jest, żeby poznać zarówno granice swoich możliwości, jak i marzenia oraz tęsknoty.
Szczęście jest jak cichy ptak czy sen. Nie przyjdzie, gdy będziemy je przywoływać. Wyciągnij spokojnie rękę, a być może na niej usiądzie. Jeśli zechcesz je złapać, spłoszy się i ucieknie. Świadome i celowe dążenie do szczęście nic nie da. Szczęście nie jest celem, który musimy osiągnąć. Jest ono niespodzianką, dodatkiem do życia.
Szczęście jest delikatnym darem, który możemy nieoczekiwanie otrzymać. Ważne jest, żeby być dla siebie wyrozumiałym, dawać miłość i przyjmować miłość. Moc ożywczą ma nie chęć posiadania, ale oddanie. Ten, kto z wdzięcznością przyjmuje podarek, staje się bogaty. Szczęście jest takim właśnie podarkiem.
Szczęście przypada w udziale, ale nie jest zupełnie przypadkowe. Można coś zrobić, aby być bardziej szczęśliwym. Czasami wystarczy tylko przetrzeć oczy albo zdjąć ciemne okulary, które zasłaniają świat. Trzeba być też uważnym i umieć dostrzegać tajemnice własnego życia. Należy być gotowym na przyjęcie niespodziewanych odwiedzin – i nie zamykać drzwi przed szczęściem.
Paradoks tkwi w tym, że nie znajdziemy wewnętrznej harmonii, zdobywając cały świat, gdyż tkwi ona w nas samych. Jeżeli pokochamy siebie, staniemy się mili i ujmujący. Jeśli będzie z nas promieniować to, co dobre, zdobędziemy też umiejętność przemieniania innych. Ten, kto zamknie się w sobie, nie wejdzie na drogę ku szczęściu. Nie trzymaj niczego z całych sił – ani rzeczy, ani uczuć, ani posiadłości, ani swoich osądów, ani wyobrażeń o sobie czy innych.
Nic nie pomoże, że będziemy wszędzie obecni. Istnienie oznacza coś więcej – to obecność we własnym życiu, dziś i teraz, to uprzejmość wobec samego siebie i otwartość na innych oraz na wymarzony obraz naszego szczęścia. „Idź śladem swojego życia”, mówi Anselm Grün. Ten ślad wiedzie przez twoją codzienność – do radości, pasji życia, przeżywania go jako wymarzonego święta. Już sama radość czekania na to, jest czystym szczęściem.
Anton Lichtenauer
„Ten, kim jestem, pozdrawia z rozrzewnieniem tego, kim chciałbym być”. To zdanie duńskiego filozofa Kierkegaarda kryje w sobie doświadczenie znane nam wszystkim. Rzeczywistość i wyobrażenia o tym, jacy jesteśmy, często odbiegają od siebie. Jest, oczywiście, zrozumiałe, że każdy człowiek chciałaby reprezentować sobą jakiś wzorzec. Wzorce są czymś całkowicie pozytywnym, mają zdolność pobudzania naszego wewnętrznego wzrostu. Potrzebujemy ich, żeby mogły nas wyciągać z wygodnictwa. Wielu ludzi identyfikuje się jednak z ideałem w takim stopniu, że nie mają odwagi zaakceptować siebie takimi, jacy są naprawdę. Wzbraniają się przed przyjęciem prawdy o sobie. Uważają, że będą tylko wtedy lubiani i znajdą uznanie otoczenia, jeśli się czymś wykażą i będą potrafili zrobić coś lepiej niż inni. W taki sposób identyfikują się ze swoim wyobrażeniem ideału. Wiele osób jest utwierdzonych w przekonaniu, że nie znalazłyby swojego miejsca w świecie, gdyby odkryły swoje prawdziwe „Ja”. Powtarzają sobie: „Gdybyś wiedział, jaki jestem, nie zaakceptowałbyś mnie”. Lub: „Gdyby ludzie wiedzieli, jak to ze mną jest, jakie mam myśli, nie mieliby dla mnie szacunku”.
Potrzeba pokory, żeby nie poddać się takiemu brakowi zaufania, przekonaniu, że taki, jaki jestem, nie mam innym nic do zaoferowania. Potrzeba odwagi, aby uznać prawdę o sobie i zaakceptować swoje słabe strony. To jest z pewnością bolesne. Jednak wypieranie się i zaprzeczanie nie jest drogą prowadzącą do szczęścia i wewnętrznego pokoju. Przyjęcie w całej pokorze prawdy o sobie, prowadzi szybko do pokoju serca.
Jeśli ktoś zmusza się do czegoś i przez to obciąża się, przeszkadza swojemu szczęściu. Antyczna figura Prokrustesa z pewnością nie jest symbolem szczęścia. Proktustes był attyckim zbójem, napadającym na podróżnych, których ciała rozciągał na długość łoża, naciągając je lub obcinając wystające część. Prokrustowe łoże zyskało wartość przysłowia i symbolizuje dopasowywania czegoś do sztywnego schematu. Można odnieść to do wygórowanych ideałów, będących dla nas zbyt wielkim obciążeniem, do których się naginamy i przez to tracimy nasze życie, gdyż zbyt wysokie wymagania ostatecznie nas zabijają. Nie możemy jednak myśleć o sobie źle, dręczyć się poczuciem winy i pomniejszać własne zasługi w swoich oczach. To jest tak samo niebezpieczne jak wygórowane ideały.
„Bądźcie doskonali” – czytamy w Biblii. Trzeba jednak dokładnie się zastanowić, o co tu właściwie chodzi. Na pewno nie jest wymagane szaleństwo dążenia do doskonałości, spotykane czasem u perfekcjonistów. Słowo „doskonały”, po grecku teleos, oznacza „bycie w pełni zintegrowanym, skierowanym ku jednemu celowi”. Słowo telos pochodzi z języka misteriów i znaczyło pierwotnie „bycie wtajemniczonym w tajemnice Boga”. Jeśli dostosujemy do tego nasz termin „doskonałość”, pominiemy te treści. Już łacinnicy źle go rozumieli, gdyż od nich pochodzi tłumaczenie perfecti esteote, „bądźcie perfekcyjni”. Bycie perfekcyjnym jest jednak czymś zupełnie innym niż „bycie zupełnie doskonałym”. Jezus interpretuje słowo „doskonały” w ten sposób, że dodaje: „jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski, który pozwala, aby słońce wschodziło nad złym i dobrym”. On łączy oba bieguny, światło i ciemność, dobro i zło.
Nie jesteśmy w stanie całkowicie przezwyciężyć naszych słabości. Możemy jednak nauczyć się odpowiedniego obchodzenia z nimi. Błędy same w sobie nie są takie złe. Jeśli się na przykład przejęzyczymy, skompromitujemy, o czymś zapomnimy – jeszcze nie jest to żadna tragedia. U wielu osób pojawia się jednak tendencja do mówienia: „Jeśli popełniłem błąd, to znaczy, że nie jestem nic wart i z pewnością zostanę odrzucony przez społeczeństwo”. To z gruntu fałszywe założenie każe ludziom przesadnie koncentrować się na swoich błędach. Skutek jest taki, że pragniemy postępować bezbłędnie. Jednak doświadczenie pokazuje, że kto chce koniecznie uniknąć jakiegoś błędu, temu się on najczęściej przytrafia. Kto chciałby wszystko kontrolować, temu życie wymyka się spod kontroli. Popełnianie błędów należy do kondycji człowieka. Łączy się z nią również to, że wraz ze swoimi błędami i mimo swoich słabości jestem kochany i akceptowany. Bycie człowiekiem oznacza, oczywiście, że będziemy pracować nad sobą, że nie spoczniemy na laurach i nie powiemy: „Taki już jestem i nie mogę być inny”. Jednak dopiero wtedy, kiedy zaakceptuję siebie samego takim, jakim jestem, czyli z moimi wadami, będę mógł uczynić ten drugi krok i spróbować coś zmienić. Do tego właśnie zmierza asceza. Zakłada ona trening, wyćwiczenie w sobie dobrej formy, osiągnięcie stanu, w którym będę się czuć wolny. Oczywiście nawet asceza nie wykorzeni z nas całkowicie wad; będą one stale powracać i pokazywać nam, że jesteśmy ludźmi, a nie Bogiem.
Tradycja zna motyw drabiny do nieba. Droga duchowa jest właśnie jak taka drabina prowadząca wzwyż. Jednak tkwi ona również mocno i głęboko w ziemi. Poprowadzi nas dalej tylko wtedy, jeśli zaakceptujemy naszą ludzką kondycję. To jest właśnie taki chrześcijański paradoks – kto schodzi w dół, ten się jednocześnie wspina. Jeśli ktoś zacznie się wspinać, żeby uwolnić się od zależności od spraw ziemskich, ten będzie ciągle spadać, a jego zamiary nie powiodą się. Mówi o tym Jezus: „Kto się poniża, będzie wywyższony, a kto się wywyższa, będzie poniżony”. Również w Liście do Efezjan jest mowa o tym, że aby wstąpić na wysokości, trzeba najpierw zstąpić w dół, do niższych części ziemi lub do swojego własnego Hadesu.
Żyjemy w świecie i w społeczeństwie, które nie jest wyrozumiałe wobec słabości. Oczywiście w wykonywaniu swojego zawodu należy być sumiennym i starać się pracować solidnie, lecz można również zauważyć, że ci, którzy chcą za wszelką cenę uniknąć jakichkolwiek błędów, zazwyczaj nie potrafią stworzyć niczego nowego. Menadżerowie, którzy chcą uchodzić za bezbłędnych, trzymają się z całych sił swojego stołka i obawiają się, żeby nie stracić władzy. Boją się czegoś nowego.
Kto zdobywa się na coś nowego, ten popełnia również błędy. Skoncentrowanie się na tym, żeby postępować bezbłędnie, paraliżuje i prowadzi do tego, że w kółko powtarzamy stare rzeczy i pełni strachu rozglądamy się, żeby ktoś nie znalazł w naszych działaniach jakichś nieprawidłowości. Uważam, że takie postępowanie uwarunkowane jest brakiem odwagi i zaufania. Jesteśmy zbyt ostrożni, a przez to nieszczęśliwi.
Każdy perfekcjonizm ma coś wspólnego z marzeniami o wszechmocy. Człowiek w wieku dziecięcym czuje się bezradny i bezsilny, ale chciałby uciec przed tą bezradnością, która jest po prostu wpisana w jego człowieczeństwo. Możliwość takiej ucieczki stwarzają wyobrażenia o wszechmocy, przeświadczenie, że jestem najmocniejszy, mogę i potrafię zrobić wszystko, co chcę. To jest jednak iluzja.
Tutaj właśnie leżą podwaliny grzechu pierworodnego: chcieć być takim, jak Bóg, nie posiadać żadnych wad, mieć wszystko, czego tylko się zapragnie. To jest pokusa, która nie prowadzi do życia, ale oddala człowieka od niego samego i ostatecznie wypędza z raju.