Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wyjazd do Nowego Jorku okazał się dla Patricka i Luisiny brzemienny w skutkach. Po tym, jak Hetfield znalazł w swoim apartamencie ciało kobiety, jego świat legł w gruzach. To jednak jedynie przedsmak zemsty przygotowanej przez gang, z którym zadarła Luisina. Aby ochronić bliskich przed zagrożeniem, Patrick pierwszy raz w życiu musi zdać się na innych. Przyjmuje pomoc, ale ma jeden warunek: nie będzie siedział z założonymi rękami, tylko czynnie uczestniczył w każdym etapie planu. Nie spodziewa się jednak tego, z czym przyjdzie mu się zmierzyć, gdy przekroczy prób pewnego pustostanu. Na domiar złego, o Patricka upomina się przeszłość. Atakuje go w najmniej oczekiwanym momencie, sprawiając, że mężczyzna staje przed poważnym dylematem. Czy znajdzie w sobie wystarczająco dużo siły i odwagi, by stanąć oko w oko ze swoimi demonami?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 269
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Copyright by Ewa Pirce, 2022
© Copyright for present edition by Wydawnictwo Plectrum,
Stary Imielnik, 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie i powielanie za pomocą jakiejkolwiek techniki całości lub fragmentów książki bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody wydawcy jest zabronione.
Redakcja i korekta: Martyna Maria Czerwiec
Korekta: Edyta Giersz
Projekt okładki: Justyna Knapik
Zdjęcia na okładce: Svyatoslava Vladzimirska, Eddy Urbina/Shutterstock
Wektor: tyasdrawing/Shutterstock
Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do osób, zdarzeń lub miejsc rzeczywistych jest przypadkowe.
ebook na bazie wydania I
ISBN 978-83-67155-27-4
Wydawnictwo Plectrum
www.plectrum.pl
Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum
Małgorzacie Wójcik – za okazaną pomoc i wspaniałe serce.
Anioły są wśród nas…
Przestać być więźniem własnych lęków.
Patrick
Moja córka obchodziła dzisiaj pierwsze urodziny.
Właśnie dlatego salon wyglądał, jakby wypróżniło się i zwymiotowało na niego stado jednorożców. Wszędzie, dosłownie wszędzie walały się kolorowe balony, serpentyny, tandetne kubki i talerzyki, pudełka z prezentami oraz inne dziecięce badziewie. O torcie, babeczkach, cake popach i innych naszpikowanych cukrem smakołykach, którymi opychały się zgromadzone smarki, nie wspomnę. Gdybym zjadł tyle co one, to już dawno zapadłbym w śpiączkę cukrzycową. A one co? One szalały jeszcze bardziej, jakby słodycze były ich paliwem. Im więcej zjadły, tym głośniej krzyczały, szybciej biegały i wpadały na coraz głupsze pomysły.
Jakby tego było mało, zarówno dzieci, jak i obecna na imprezie garstka dorosłych, miała na sobie przebrania. Tak, wokół roiło się od księżniczek w tiulowych sukienkach, superbohaterów i postaci z bajek. Nawet ja zostałem zmuszony do założenia jakichś płóciennych portek i kaftana, który przepasałem brązowym paskiem, oraz butów z wysoką cholewką. W zamyśle miałem przypominać Luke’a Skywalkera. W rzeczywistości wyglądałem jak pastuch gotowy do orki w polu.
Miałem dość. Najchętniej rozgoniłbym już towarzystwo do domów, ale na moje nieszczęście Lia wydawała się szczęśliwa pośród tego tęczowego bałaganu, dziwacznych stworzeń i wrzasków o różnym poziomie decybeli. Dlatego sięgnąłem do najgłębszych pokładów cierpliwości i spokoju, jakie we mnie drzemały, i dzielnie to znosiłem. Z daleka.
Aktualnie zaszyłem się w kuchni, gdzie sączyłem whisky z nadzieją, że ukoi moje zszargane nerwy i zminimalizuje uszczerbek na zdrowiu psychicznym. W ostatnim czasie jedno i drugie zostało mocno nadszarpnięte. Choć starałem się tego po sobie nie pokazywać, dziś czułem się szczególnie kiepsko. Moje samopoczucie wiązało się z wydarzeniami sprzed pół roku.
Kiedy dziewięć miesięcy temu znalazłem w swoim biurze niespodziankę w postaci dziecka, byłem przekonany, że oddam je jego matce. Absolutnie nie brałem pod uwagę, że mała zostanie ze mną. Tak samo jak nie sądziłem, że Lia nie tylko pierwsze, ale każde ze swoich urodzin będzie świętowała bez matki. Nie dlatego, że ta nie chciała mojej słodkiej dziewczynki, tylko dlatego, że ją zamordowano. Nie było dnia, bym nie wracał wspomnieniami do momentu, kiedy odkryłem w swoim apartamencie kobiece zwłoki. By nie dręczyły mnie z tego powodu wyrzuty sumienia. Bym nie odczuwał fantomowego strachu, który ściskał mnie za gardło wtedy, gdy najmniej się tego spodziewałem. By niemal każdej nocy nie śniła mi się krew. Nawet teraz zamiast celebrować życie swojej córki, rozmyślałem o tamtej chwili.
Prawdopodobnie zakopałbym się jeszcze głębiej w tych ponurych rozważaniach i dalej rozdrapywał rany, gdybym nie usłyszał, że ktoś się za mną skrada. Kiedy obejrzałem się przez ramię, okazało się, że to Alex.
Alex w czerwonej pelerynie i plastikowej zbroi Thora, w której na pewno odparzyły mu się jaja.
– Znudziło ci się udawanie konia? – rzuciłem, nawiązując do tego, co robił przez ostatnią godzinę albo i dłużej.
– Daj spokój… – wysapał. Tak, wysapał. – Moja wiecznie niezaspokojona żona nie zdołała mnie zajeździć, a te dzieciaki tak. – Otworzył lodówkę, skąd wyjął butelkę wody. Przyssał się do niej tak łapczywie, jakby nie pił od tygodnia. – Długo jeszcze zamierzasz się tutaj ukrywać? – zapytał po tym, jak osuszył szkło do końca. – Twoja córka ma urodziny. Wiem, że nie lubisz takich spędów, ale powinieneś przy niej być.
– Nie ukrywam się – zaprzeczyłem, po czym dopiłem resztę drinka. Chciałem zafundować sobie dolewkę, ale kiedy sięgnąłem po butelkę, Alex zabrał ją z zasięgu mojej ręki. – Co, do cholery…
– To ja się pytam… – przerwał mi. – Co, do cholery, się z tobą dzieje?
– A co się ma dziać? – Strugałem idiotę, bo ostatnie, czego potrzebowałem, to odgrywanie scenki rodem z gabinetu psychoterapeuty. – Chciałem się po prostu napić, a przy dzieciach nie wypada.
– Od jakiegoś czasu pijesz więcej niż zazwyczaj – wytknął mi. W jego głosie nie pobrzmiewała jednak nagana, tylko zafrasowanie.
– Być może – przytaknąłem, świadomy tego, że ostatnio zaglądałem do kieliszka częściej, niż powinienem. – Ale dopóki nie wpływa to na moją pracę, nie masz powodu do zmartwień.
W obawie, że zaraz oświadczy, iż zapisał mnie na spotkania w klubie anonimowych alkoholików, albo zasypie namiarami na kliniki odwykowe, postanowiłem się oddalić. Zdążyłem postawić jednak jedynie dwa kroki, kiedy zatrzymał mnie głos tego dupka.
– Chodzi o nią, prawda? Wciąż nie pogodziłeś się…
– Zamknij się – wycedziłem przez zaciśnięte zęby, równie mocno zaciskając pięści. – Nie chcę o tym rozmawiać.
– Właśnie w tym sęk… – Zanim się spostrzegłem, stał przede mną. – Rozmawiamy o wszystkim innym, tylko nie o tym. Zadręczasz się. Zamiast się z tym uporać, ty wolisz pławić się w poczuciu winy. A to nie była twoja wina. Kiedy to wreszcie do ciebie dotrze?
– A kiedy ty wreszcie się ode mnie odpieprzysz? – Kusiło mnie, by mu przypieprzyć. Nieważne, że zamiast jego gęby, uszkodziłbym swoją rękę.
– Nigdy – oznajmił z niezrażeniem w głosie. – Ponieważ jesteś moim przyjacielem. Mam dość, zresztą nie tylko ja, oglądania cię w takim stanie, dlatego albo weźmiesz się w garść, albo…
– Albo co? – Prowokowałem go tonem głosu i patrzeniem mu prosto w oczy.
Nie poznałem treści groźby, ponieważ w chwili, gdy Alex otworzył usta, na horyzoncie pojawiła się moja córeczka i to na niej skupiłem uwagę. Ubrana w kubraczek imitujący Baby Yodę, raczkowała ku nam w towarzystwie Frankiego. Tak, ten paskudny kundel wciąż z nami mieszkał, na dodatek nie odstępował Lii na krok, a nawet nauczył się przemieszczać w taki sam sposób jak ona, co było tyleż samo wkurzające, co śmieszne i rozczulające.
Gdy mała dopełzła wystarczająco blisko, wystawiła ku mnie swoje pulchne rączki.
– Papa – wygaworzyła.
Bez wahania się po nią schyliłem. W tej samej sekundzie, w której wziąłem ją na ręce, a mój węch zarejestrował jej pudrowy zapach, odpłynęły wszystkie negatywne emocje. Choć raczej częściej niż rzadziej doprowadzała mnie do szału, już nie wyobrażałem sobie bez niej życia. Okazała się promieniem słońca w otaczającym mnie mroku. Iskierką radości, która potrafiła wywołać mój uśmiech nawet wtedy, gdy popadałem w najbardziej podły nastrój. Była wszystkim, czego potrzebowałem, żeby przetrwać i działać.
– Papa – powtórzyła, ściskając mnie za jeden z policzków, na co nieznacznie się skrzywiłem.
– O co chodzi, kochanie? – Wiedziałem, że czegoś chciała. Moje dziecko, mimo zaledwie roku na karku, było nad wyraz rozwinięte i już przejawiało ponadprzeciętną inteligencję.
– Pito…
– Nie – przerwałem jej. – Tyle razy o tym rozmawialiśmy. To… – wskazałem na siedzącego przy moich nogach psa – nie jest Guapito, tylko Frankie. Powtórz – poprosiłem. – Fran-kie.
Odmówiła poprzez zdecydowane pokręcenie główką.
Mały uparciuch.
– Kochanie, twój tata jest guapo1, ten pchlarz jest feo2. – Czy tylko ja to dostrzegałem? – Brzydki jak Frankenstein, Quasimodo i Freddy Krueger razem wzięci. Tak brzydki, że nawet Chińczycy nie chcieliby go zjeść, bo dostaliby niestrawności…
Zamierzałem dodać coś jeszcze, ale w paradę wszedł mi cichy śmiech Aleksa.
– Co? – warknąłem, piorunując go wzrokiem. Powinien mi pomóc, a nie się ze mnie nabijać.
– Nic… – Wzruszył niewinnie szerokimi ramionami. – Po prostu gdyby Luisina to usłyszała, to obcięłaby ci jaja, potem wepchała je do twojego gardła i czerpała satysfakcję z tego, że się nimi krztusisz.
Ledwo wypowiedział te słowa, a po kuchni poniósł się nieznoszący sprzeciwu, naznaczony podejrzliwością kobiecy głos.
– Co takiego powiedział mój mąż, że twoim zdaniem zasłużył na pozbawienie go męskości?
Alex obejrzał się przez ramię, a ja lekko się zza niego wychyliłem.
Mój zbuntowany anioł.
W białej sukience do ziemi i włosach upiętych jak u księżniczki Lei Luisina naprawdę przypominała anioła. Anioła z rogami.
Choć odkąd się poznaliśmy, doświadczyłem pełni mocy piekielnego charakteru tej kobiety, to za nic w świecie nie wymieniłbym jej na żadną inną. Nie było dnia, żebym nie dziękował każdemu bóstwu, jakie wymyśliła ludzkość, za to, że żyła. Za to, że to nie jej ciało znalazłem tamtego feralnego popołudnia w swoim apartamencie. Przez minione pół roku wiele się wydarzyło, przybyło mi siwych włosów, problemy rosły w tempie rozmnażania się bakterii, a mimo to liczył się wyłącznie fakt, że Lu nic się nie stało. Za każdym razem, gdy ją widziałem, odczuwałem związaną z tym ulgę, która w jakimś stopniu tłumiła dręczące mnie wyrzuty sumienia.
– Co znowu wywinąłeś? – zapytała, wędrując zmrużonymi oczami ode mnie do Aleksa i z powrotem, aż ostatecznie zawiesiła je na mnie.
Otworzyłem usta, lecz nim cokolwiek je opuściło, Frankie wydał z siebie pojedynczy szczek, jakby potwierdzał jej przypuszczenia.
Zdrajca.
– Dlaczego z góry zakładasz, że coś wywinąłem? – Grałem na zwłokę, udając urażonego.
– Ponieważ cię znam, Patricku Hetfieldzie. – Błyskawicznie skróciła dystans między nami. – Poza tym twoja córka wygląda, jakby zaraz miała się rozpłakać, a to znaczy, że znowu uraczyłeś ją jakąś swoją mądrością.
Kiedy przeniosłem spojrzenie na Lię, zobaczyłem, że jej usteczka wygięły się w podkówkę, policzki zmarszczyły, a ciemne oczka zaszły łzami. Zbliżała się eksplozja płaczu. Nim jednak do niej doszło, Alex dosłownie wyrwał małą z moich ramion i zdezerterował niczym szczur z tonącego okrętu.
Tchórz.
– No więc…
Lu nie było dane dokończyć, ponieważ moje usta wylądowały na jej. Choć już wiele razy uciszałem ją pocałunkiem, wciąż ją to zaskakiwało. Wykorzystałem to, wdzierając się językiem do środka. Jak wcześniej, tak i teraz nie odepchnęła mnie ani nie pozostała mi dłużna. Zawirowała językiem wokół mojego, po czym zassała go, jak tylko ona potrafiła. Dźwięk, który przy tym wydała, spłynął kaskadą do mojego fiuta. Położyłem ręce na jej pośladkach i przycisnąłem ją do nabrzmiewającej erekcji. Gdy ją poczuła, ponownie jęknęła, po czym ekspresowo rozłączyła nasze usta i się odsunęła.
– Wiem, co próbujesz zrobić, Hetfield – wydyszała, przykładając dłonie do zaróżowionych od podniecenia policzków.
– Nie mam pojęcia o czym mówisz, cariña mía3. – Mimo że bardzo się starałem, zdradził mnie pełen satysfakcji uśmiech, w który uformowały się moje usta.
– Policzę się z tobą później – zagroziła, celując we mnie palcem. – Teraz trzeba pokroić tort. – Wyminąwszy mnie, pomaszerowała w stronę lodówki.
– Czy po tym, jak nakarmimy tych wszystkich ludzi kolejną dawką węglowodanów, sacharozy i chemii, będziemy mogli wykopać ich z naszego domu?
Zawartą w moim głowie nadzieję zgasił obecny w spojrzeniu Luisiny płomień.
Nie zamierzałem podejmować negocjacji. Jeśli przez te kilka miesięcy małżeństwa czegoś się nauczyłem, to tego, że czasem trzeba ustąpić.
I ustępowałem, ale wyłącznie mojej żonie.
Odkąd wszedłem do apartamentu, tkwiłem w tym samym miejscu. Moja ściskająca telefon ręka zwisała bezwładnie przy boku, a oczy nie odrywały się od leżącego parę metrów dalej, pozbawionego życia ciała. Poza rdzawym zapachem krwi, przez który zaczynało mnie mdlić, wszystko inne straciło na intensywności i wyrazistości. A także na znaczeniu, bo bez Luisiny, która nie wiadomo kiedy stała się dla mnie ważna, nic nie miało sensu.
Z sekundy na sekundę coraz dobitniej docierało do mnie to, co się wydarzyło. W pewnym momencie odniosłem wrażenie, jakby uderzył we mnie rozpędzony pociąg – nawet się nie spostrzegłem, kiedy rozbił fasadę niewzruszenia i nonszalancji, za którą ukrywałem się od najmłodszych lat. Odpadała kawałek po kawałku, odkrywając to, co dotychczas chroniło mnie przed światem i ludźmi.
Momentalnie rzuciło mnie w przeszłość, do chwili, kiedy jako dziecko dowiedziałem się o nagłej śmierci matki. Natychmiast zalało mnie identyczne tsunami rozpaczy, bezbronności, bezsilności i strachu, co trzy dekady temu. Stałem się tym samym małym chłopcem, co wtedy – zadrżałem na całym ciele, po czym się rozpłakałem. Pierwszy raz od lat.
Łzy płynęły mi po policzkach, ciekło z nosa, wnętrznościami targał szloch, a ja nic sobie z tego nie robiłem. Zastanawiałem się jedynie nad tym, czym zasłużyłem sobie na tak okrutną karę. Los najpierw odebrał mi matkę, a teraz Luisinę – jedyne kobiety, na których mi zależało i którym zależało na mnie. Jedyne kobiety, którym oddałem serce. I może właśnie to był błąd.
W tak skrajnej rozsypce zastali mnie Alex i Samuel, którzy jakimś cudem znaleźli się w moim mieszkaniu. Nie skomentowali jednak mojego stanu, nie darli ze mnie łacha, choć lepsza ku temu okazja nie mogła się trafić. Ten pierwszy przytulił mnie, oferując pocieszenie, wsparcie i współczucie. Drugi natomiast od razu przeszedł do rzeczy.
– Ile czasu minęło, od kiedy ją znalazłeś?
Zmusiłem się do wzięcia w garść i wyswobodziłem z objęć Aleksa. Otarłem twarz dłońmi, powiodłem błędnym spojrzeniem po salonie i wzruszyłem niemrawo ramionami. Nie miałem bowiem pojęcia, ile minęło czasu – mogło to być kilka minut, ale równie dobrze i cała wieczność.
– Zadzwoniłeś zaraz po tym, jak ją znalazłeś? – dociekał Sam.
Skinąłem niezdarnie głową. Chciałem się odezwać, ale nie byłem w stanie. Bałem się też, że jeśli wydam z siebie najmniejszy dźwięk, to znowu się rozbeczę.
– Czyli jakieś dwadzieścia minut temu – wtrącił się Alex. – Dlaczego pytasz?
– Żeby ustalić przybliżony czas morderstwa.
Wypowiedziane na głos słowo „morderstwo” sprawiło, że cała sytuacja nabrała realności. Chyba dopiero teraz w pełni pojąłem, co się stało i co to oznaczało.
Luisina została zamordowana.
Z trudem przełknąłem gulę, która wraz z tą brutalną prawdą zatkała mi gardło. Do oczu cisnęła mi się kolejna fala łez, lecz zanim zdążyły się uwolnić, po salonie ponownie poniósł się głos Samuela.
– Do zgonu musiało dojść stosunkowo niedawno – orzekł.
– Po czym to rozpoznałeś? – To był głos Aleksa.
– Po plamach opadowych na ciele denatki.
– Po czym?
– Po plamach opadowych – powtórzył, nie racząc wyjaśnić tego terminu.
Odnalazłem go spojrzeniem. Kucał przy zwłokach, ręką w lateksowej rękawiczce najpierw uszczypnął przedramię Lu, a potem dotknął jej głowy. Nie mogłem na to patrzeć.
– A kiedy miała zginąć? Wczoraj? Dopiero co wróciliśmy z Nowego Jorku – burknąłem pod nosem, żałując, że nie naciskałem, abyśmy zostali w Wielkim Jabłku trochę dłużej. Może wtedy nie doszłoby do tej tragedii.
– Zginęła poprzez strzał w tył głowy. – Samuel zignorował mój przytyk. – Nawet nie była świadoma tego, że ktoś się za nią czaił. Szybka śmierć.
– I to ma być, kurwa, pocieszające?! – wybuchnąłem, niesiony nagłym przypływem wściekłości i frustracji. Gdyby nie ociężałe kończyny, które nie chciały ze mną współpracować, podbiegłbym i powalił go na podłogę. Wtedy przynajmniej ten dupek na coś by się przydał, bo wyżywając się na nim, pozbyłbym się tych wszystkich emocji, które się we mnie nagromadziły.
– Pat, musisz się uspokoić – polecił Alex, widząc, jak się zagotowałem.
Spiorunowałem go wściekłym wzrokiem.
– A ty byłbyś spokojny, gdyby na miejscu Lu znajdowała się Eva? – To był cios poniżej pasa, ale w tej chwili kierowałem się emocjami, a nie rozsądkiem.
Gdyby spojrzenia mogły zabijać, to to, które posłał mi w rewanżu, położyłoby mnie trupem koło Luisiny.
– Obaj się uspokójcie – nakazał twardo Sam, zanim nasza sprzeczka się rozwinęła.
– Nie mów mi…
Na widok nagłego zaskoczenia na twarzy Samuela, do którego ekspresowo dołączyło skonsternowanie, zamilkłem w pół zdania.
– Co jest? – zapytałem z dziwnym uciskiem w okolicach żołądka.
Zamiast odpowiedzieć, na powrót skupił się na Lu. Odgarnął włosy z jej twarzy, a ja odruchowo zacisnąłem powieki. Nie byłem gotowy podejść bliżej ani tym bardziej spojrzeć w martwe oczy mojego anioła.
– To…
Samuel niespodziewanie zamilkł, a sekundę później po salonie poniósł się drugi głos.
– Musimy zmienić plany.
W jednej sekundzie moje serce przestało bić, a w drugiej zaczęło walić tak głośno, że nie słyszałem nic poza nim. Mało tego, doświadczyłem omamów słuchowych. Niemożliwe bowiem, żeby…
– ¡Dios mío4!
Odwróciłem się gwałtownie. Na widok stojącej w wejściu do salonu Luisiny zatoczyłem się do tyłu. Nie upadłem tylko dlatego, że Alex zdążył złapać mnie pod ramię i utrzymać w pionie.
– Lu…
Kiedy z moich ust wymknęła się ta pojedyncza, pełna niedowierzania sylaba, Luisina upuściła torebkę i zakryła usta dłońmi. Im dłużej wpatrywała się w leżące parę metrów dalej zwłoki, tym jej oczy coraz bardziej przesłaniała kurtyna szoku i przerażenia.
Powędrowałem spojrzeniem od żywej żony do martwej kobiety. Powtórzyłem to jeszcze trzykrotnie, by zyskać pewność, że ani wzrok, ani słuch nie płatały mi figla.
– Nasza denatka to nie Luisina – stwierdził sucho Samuel, utwierdzając mnie w przekonaniu, że moje zmysły działały prawidłowo.
– Skoro to nie Luisina, to w takim razie kto? – Alex odezwał się po raz pierwszy od dłuższej chwili. Jego głos wyrażał skołowanie bliźniacze do tego, które szalało w moim wnętrzu.
Choć niczego bardziej nie pragnąłem, niż porwać Lu w ramiona, poczuć jej miękkie, ciepłe ciało pod palcami, by przypieczętować fakt, że żyła, to najpierw musiałem zweryfikować podejrzenia, które zakiełkowały w mojej głowie. Dlatego po wyswobodzeniu się z uścisku przyjaciela zamiast do żony podszedłem do miejsca, gdzie znajdowali się Sam i zamordowana. Z każdym krokiem zwiększał się poziom strachu oplatającego moje gardło i niepewności gniotącej trzewia.
– Wiesz, kto to jest? – zapytał Sam, gdy przystanąłem obok niego.
Przełknąwszy nerwowo ślinę, zlustrowałem uważnie twarz kobiety. Nie byłem w stanie dopasować do niej personaliów, ale rozpoznałem ją i potrafiłem umiejscowić na osi swojego życia.
– To matka Lii – wydukałem przez zapchane emocjami gardło, przecierając dłonią spoconą twarz.
– Co takiego?!
To naznaczone zaskoczeniem i niedowierzaniem pytanie wyfrunęło jednocześnie z ust Sama i Aleksa.
– Nie mam pojęcia, jak się nazywa, ale jestem pewien, że to ona. – Klatki z imprezy sprzed prawie dwóch lat przeleciały mi przed oczami z taką dokładnością, jakby wydarzyło się to wczoraj. – Dzwoniła do mnie, zanim ja zadzwoniłem do ciebie, by zapytać o Lię – zwróciłem się do Aleksa.
– Czyli istnieje duże prawdopodobieństwo, że minąłeś się z mordercą – orzekł Sam.
Ta świadomość przytłoczyła mnie tak bardzo, że musiałem przysiąść na oparciu kanapy.
– Jej portfel… – Alex ruchem głowy wskazał na wysypaną koło moich nóg zawartość torebki kobiety.
Schyliłem się, żeby podnieść czerwoną portmonetkę, ale Sam mnie ubiegł.
– Nie dotykaj niczego, bo zostawisz swoje odciski palców – ostrzegł, wyjmując z portfela dowód osobisty albo prawo jazdy nieboszczki. – Brakuje nam tylko tego, żeby ciebie oskarżono o morderstwo… – urwał, żeby zerknąć na dokument. – Courtney Haim.
Courtney Haim.
Powtarzałem te dwa słowa w myślach raz za razem, aż wyryły mi się w pamięci tak głęboko, że rozbolała mnie głowa. Pulsowanie nasiliło się, gdy zalało ją morze konsekwencji, z jakimi wiązało się to, co się wydarzyło. O dziwo, nie martwiło mnie policyjne śledztwo, którego niewątpliwie nie unikniemy, tylko fakt, że kiedyś Lia zapyta mnie o matkę, a ja będę zmuszony wszystko jej wyjawić, w tym to, że jej matka padła ofiarą morderstwa. Choćbym nie wiadomo jak się starał, nie ochronię przed tym swojej córki. Zasługiwała na prawdę, tak samo jak Courtney Haim zasługiwała na to, by żyć, nieważne, jak bardzo gównianym człowiekiem była.
– To miałam być ja.
Z odrętwienia wydobył mnie zduszony głos Luisiny.
Zamiesiłem na niej wzrok. Nie ruszyła się z miejsca; jedyne, co się zmieniło, to to, że teraz obejmowała się ramionami. Pomimo dzielącego nas dystansu, widziałem, jak drży na całym ciele i próbuje pohamować łzy, które zasnuły jej oczy.
– Co masz przez to na myśli? – zapytał Sam.
Otworzyła usta, lecz nic z nich nie wyszło, ponieważ włączyłem się do rozmowy.
– Gdzie ty właściwie byłaś? – Przez kotłujące się we mnie emocje zabrzmiałem ostrzej, niż to konieczne.
Wreszcie oderwała spojrzenie od zwłok i wbiła je we mnie.
– Kiedy jechałam na górę, zadzwoniła Rea – wyrecytowała mechanicznie. – Guapito od rana wymiotuje, piszczy i ogólnie nienaturalnie się zachowuje…
– Do brzegu, Luizjano – poleciłem, wchodząc jej w zdanie.
Zamiast zbesztać mnie za nazwanie ją „Luizjaną”, jak miała w zwyczaju, kiwnęła posłusznie głową.
– Wysiadłam między piętrami, żeby skontaktować się z weterynarzem. Długo to trwało, bo lekarka najpierw nie odbierała telefonu, a potem musiałam przeprowadzić telekonferencję z nią i z Reą. Gdyby nie to… – zapauzowała, po czym jej ciałem wstrząsnął pojedynczy szloch.
– Gdyby nie to, to ty znajdowałabyś się na miejscu tej kobiety.
Dopiero, gdy zwerbalizowałem tę brutalną prawdę, w pełni dotarło do mnie jej znaczenie. Wtedy zerwałem się z kanapy i nim się spostrzegłem, trzymałem Luisinę w ramionach. Bez wahania zarzuciła mi ręce na szyję, wtuliła się w moją klatkę piersiową i wybuchnęła płaczem.
Z rozmyślań o przeszłości wyrwał mnie charakterystyczny odgłos stukania pazurów po drewnianych panelach. Nie musiałem widzieć, by wiedzieć, że to Frankie przydreptał do mojego gabinetu. Nasza relacja pozostawała szorstka, ale odkąd przez to, że omal nie przekręcił się na tamten świat, dosłownie uratował życie Luisiny, zacząłem go tolerować. Choć jego wygląd wciąż kalał moje poczucie estetyki, pozwalałem mu z nami mieszkać, a nawet kręcić się w pobliżu mnie. Nadal jednak nie akceptowałem, że pakował się do mojego domowego biura, jakby należało do niego. Dlatego już zamierzałem go wypędzić, lecz wtedy uchylone drzwi otworzyły się na oścież.
Najpierw ujrzałem Aleksa, a potem Samuela. Podobnie jak chwilę wcześniej Frankie, tak i oni wparadowali do środka bez pytania o pozwolenie. Ten pierwszy rozsiadł się na kanapie, a drugi w fotelu naprzeciwko mojego biurka.
Ci troglodyci przynajmniej mieli na tyle dobrych manier, by zamknąć za sobą drzwi.
– Nie przypominam sobie, bym was zapraszał. – Balansująca na końcu mojego języka uszczypliwość wydostała się na wolność.
– Wystarczy, że zaprosiłeś nas na imprezę urodzinową swojej córki – odciął się Alex.
– To nie ja was zaprosiłem, tylko Luisina – sprostowałem. – Gdyby…
– Skoro wspomniałeś o Luisinie… – Samuel wszedł mi w słowo. – Jesteśmy tutaj z jej powodu. W każdym razie częściowo.
– To znaczy?
– To znaczy, że mam nowe informacje na temat zabójstwa matki Lii.
Wraz z tym komunikatem całe moje ciało się napięło. Działo się tak za każdym razem, gdy poruszaliśmy ten traumatyczny temat. Sam, który na moją prośbę prowadził własne śledztwo, okazał się znacznie bardziej skuteczny niż policja. Oni potrafili jedynie przekształcić mój apartament w plan zdjęciowy serialu CSI: Kryminalne zagadki i po całym zdarzeniu maglować nas przez kilkanaście godzin. Wszystko, co dotychczas udało się ustalić, to zasługa Samuela i metod znanych tylko jemu.
– Co to za informacje? – zapytałem nieco zduszonym głosem, poprawiając się na krześle.
– W końcu dotarłem do człowieka, który potwierdził, że kula była przeznaczona dla Luisiny – oznajmił Sam z niewzruszeniem.
– Już wiemy, że to była egzekucja, prawda? – Słowo „egzekucja” z trudem przeszło mi przez gardło.
– Mimo szczegółów, które mi podałeś, wolałem się upewnić – skwitował Samuel. – Zabójca nie należał, ale działał na zlecenie gangu Serpientes5.
– To ten, który rozpanoszył się w Abasolo? W miejscowości, z której pochodzi Lu?
Sam skinął głową.
– Mój informator podał imię i nazwisko tego typa, ale mało prawdopodobne, by były to prawdziwe dane – kontynuował. – Żaden zabójca do wynajęcia nie podaje swoich personaliów, o ile w ogóle się przedstawia. Niemniej już go sprawdzam. Tak czy siak, to nie on stanowi nasz główny problem…
– Czyli matka Lii naprawdę zginęła przez przypadek – przerwałem mu, werbalizując to, co kołatało mi w głowie podczas całej jego wypowiedzi. – Kiedy do mnie zadzwoniła, już przebywała w moim apartamencie. Dlatego powiedziała, że spotkamy się niebawem.
Nie miałem pojęcia, dlaczego wciąż trzymałem się nadziei, że Courtney Haim została zamordowana z własnej winy. Być może w ten sposób chciałem zminimalizować wyrzuty, które od pół roku obciążały moje sumienie. Nie pozbyłem się ich dzięki sfinansowaniu pogrzebu tej kobiety ani comiesięcznemu zasilaniu konta jej rodziców. W obu przypadkach działałem anonimowo w obawie, że w ramach zemsty za śmierć córki państwo Haim zechcą odebrać mi Lię. Choć mój adwokat uważał, że zwyciężę każdą batalię sądową, wolałem nie ryzykować.
– Pat… – Alex przeniósł się z kanapy na drugi fotel przed moim biurkiem. – Skończ z taplaniem się w poczuciu winy – oznajmił, czytając mi w myślach. – Ta cała Courtney znalazła się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Nie zasłużyła na taki koniec, ale nie zapominaj, że święta nie była. Podrzuciła ci dziecko i zapadła się pod ziemię, a kiedy skończyły jej się pieniądze, wróciła, żeby cię szantażować.
– Nie mamy pewności co do tego ostatniego – wymamrotałem, choć w rzeczywistości się z tym zgadzałem.
Z gardła mojego przyjaciela uleciało donośne prychnięcie.
– Przestań pieprzyć i weź się w garść, stary – fuknął. – Ta kobieta była gównianą matką. Nie chciała Lii, tylko twojej forsy. Nie twierdzę, że dobrze się stało, ale przynajmniej uniknąłeś walki w sądzie o dziecko, którą albo byś wygrał, albo nie.
Nie mogłem temu zaprzeczyć. Måns Larssen dostarczył twarde dowody na to, że życie Courtney Haim składało się przede wszystkim z imprez, a gdy akurat nie wlewała w siebie drinków i nie wciągała kokainy, chodziła na castingi dla modelek albo pracowała jako hostessa, co nie zapewniało jej wysokich zarobków. Udało się również dotrzeć do informacji, że gach, który utrzymywał ją po tym, jak oddała mi Lię, zakończył ich romans i wrócił do żony. Postawiona pod ścianą Courtney upatrzyła swoją szansę we mnie. Wyłącznie z tego powodu upomniała się o małą.
– Skup się na żywych, a nie na martwych – skwitował Alex. – Żona i córka cię potrzebują.
– On nie robi tego specjalnie – powiedział cicho Sam.
Razem z Aleksem wbiliśmy w niego zmącone niezrozumieniem spojrzenia.
– O czym ty pieprzysz? – burknął Alex.
– O tym, że łatwiej się obwiniać, niż stawiać czoła strachowi wynikającemu z perspektywy utraty kogoś bliskiego. Prawda, Pat?
Rozchyliłem usta, żeby zaoponować, lecz ostatecznie nic z nich nie wyszło, ponieważ Sam miał cholerną rację. Wolałem babrać się w wyrzutach sumienia, niż dopuścić do głosu lęk, który od pół roku krążył nad moją głową niczym widmo. O ironio, jego obecności najdobitniej doświadczałem, gdy Luisina znajdowała się obok. Gdy patrzyłem jej w oczy albo kiedy trzymałem ją w ramionach. Wtedy przerażenie paraliżowało mnie tak bardzo, że na parę sekund traciłem kontakt z rzeczywistością. Samuel z łatwością odgadł w czym tkwił mój problem, ponieważ kilka miesięcy temu sam omal nie stracił młodszej siostry i kobiety, którą kochał. Różnica między nami polegała na tym, że on zostawił Jessicę i wraz z dziewczynkami przeniósł się do Nashville, ja natomiast trwałem przy Luisinie, non stop szukając nowych sposobów na zapewnienie jej bezpieczeństwa.
– Prawda – przyznałem niechętnie po dłuższej chwili milczenia.
– Zamontowałeś tutaj jakąś ukrytą kamerę czy coś? – wypalił Alex, rozglądając się po moim gabinecie.
– O czym ty pieprzysz? – powtórzyłem pytanie, które minutę wcześniej skierował do mnie.
– Wy dwaj… – wskazał najpierw na Sama, potem na mnie – pierwszy raz jesteście zgodni. Chciałbym, aby ten moment został uwieczniony dla potomnych.
– Imbecyl – prychnął Samuel.
– Kretyn – powiedziałem w tym samym momencie.
– Dupki – mruknął z urazą Alex, po czym opadł na oparcie fotela.
– Wracając do tematu… – Sam przeniósł wzrok na mnie. – Dobra wiadomość jest taka, że ludzie, którzy chcieli pozbyć się Lu, nie wiedzą, że to nie ona zginęła tamtego dnia.
– A zła? – Gdy ktoś wspomina o dobrej wiadomości, z góry wiadomo, że dla przeciwwagi ma dla ciebie też złą.
– Zła jest taka, że po waszych odwiedzinach w Nowym Jorku FBI wzięło bandytów z tamtego mieszkania na celownik. Kilka tygodni temu zrobili im nalot. Zarekwirowali prawie pięćdziesiąt kilogramów kokainy i drugie tyle trawki, aresztowali też wszystkich obecnych. Wszczęto zakrojone na szeroką skalę śledztwo, a to oznacza, że federalni prędzej czy później dotrą do meksykańskiej komórki tego gangu. Krótko mówiąc, odbezpieczyliście granat, który eksplodował i narobił burdelu.
– Kurwa. – Powaga tego, co wyjawił Sam, tak bardzo przygniotła moje barki, że musiałem oprzeć przedramiona na biurku. – Co z bratem Lu? Był jednym ze szczęśliwców, których przyskrzynili? – Oby, wtedy miałbym jeden problem z głowy.
– Próbuję się tego dowiedzieć, ale to nie jest takie proste.
– Pieniądze nie grają roli. – Byłem gotów spieniężyć wszystkie swoje inwestycje, jeśli zajdzie taka potrzeba. – Wskaż, komu należy wręczyć łapówkę, a to zrobię.
Z gardła Samuela uleciała salwa ponurego śmiechu.
– Tylko w twoim świecie forsa rozwiązuje każdym problem – stwierdził, kręcąc głową. – Tym razem nie uda się tego załatwić w ten sposób. Mówimy o wyciągnięciu informacji z kogoś z agencji rządowej, a nie z krawężnika z lokalnego posterunku.
– Co zatem zrobimy? – Z minuty na minutę coraz bardziej przytłaczała mnie bezradność.
– Ty? – Brew Sama pofrunęła powątpiewająco do góry. – Nic.
– Przypominam, że ta sprawa dotyczy mojej żony, a skoro dotyczy jej, to i mnie. – Siliłem się na zachowanie spokoju, który przez lekceważenie mojej osoby został zachwiany.
Alex i Sam wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
– Pat… – zaczął Alex, kierując na mnie wzrok. – Lepiej będzie, jeśli zostawisz wszystko Samowi. Ty skup się na zapewnieniu bezpieczeństwa żonie i córce.
Zacisnąłem dłonie w pięści, starając się poskromić buzujący pod moją skórą gniew.
– Ustalmy coś… – wycedziłem przez zęby. – Nie jestem paniczykiem, który boi się pobrudzić rąk. Dotychczas przyjmowałem raporty i przymykałem oko na to, że pomijaliście mnie we wszystkich swoich działaniach, ale koniec z tym. – Wściekłość utrudniała mi utrzymanie stabilnego głosu. – Nie zamierzam dłużej stać z boku i przyglądać się z daleka, jak brudzicie się w moim gównie. Jasne? – Spojrzałem oczekująco to na jednego, to na drugiego.
– Pat… – zaczął po raz kolejny Alex. – Staramy się tylko cię chronić. Nie…
– Potrafię o siebie zadbać – przerwałem mu ostro. – Robię to, odkąd pamiętam, więc skończ z tym pieprzeniem.
W chwili, gdy chciałem dodać coś jeszcze, na ustach Sama zagościł półuśmiech. To podniosło poziom mojej złości. Do tego stopnia, że omal się nie poderwałem i nie zmazałem mu go za pomocą pięści.
– Co cię tak bawi? – fuknąłem.
– Nic. – Wzruszył beznamiętnie ramionami. – W końcu brzmisz jak prawdziwy facet. – powiedział wyraźnie zadowolony, że udało mu się wyprowadzić mnie z równowagi. – Ci ludzie to gangsterzy z prawdziwego zdarzenia. Nie wybaczają, a w ich słowniku nie figuruje słowo „litość”. – Zarówno jego głos, jak i spojrzenie stały się poważne i zimne jak lód. – Przyczyniłeś się do tego, że nie tylko stracili kupę szmalu, ale mają też na głowie federalnych, więc w którymś momencie mogą urządzić na ciebie polowanie. Wtedy z łatwością odkryją, że Luisina żyje, więc i ona będzie zagrożona. Do tego dochodzi Lia… – Pochylił głowę i pokręcił nią, jakby odganiał jakąś myśl. – Zrobię, co w mojej mocy, żeby wszystko szczęśliwie się zakończyło… – dodał, na nowo krzyżując nasze spojrzenia. – Ale po pierwsze, musimy być ze sobą szczerzy, nie możesz niczego przede mną zatajać. Po drugie, nie myśl o działaniu na własną rękę ani wciąganiu w to dodatkowych osób. Im mniej ludzi, tym lepiej. Rozumiesz?
Zatrwożony tym, co właśnie usłyszałem, byłem w stanie jedynie skinąć sztywno głową.
– Na tę chwilę to byłoby na tyle – oświadczył, podnosząc się z fotela. – Jeśli dowiem się czegoś nowego, dam ci znać.
– I vice versa – mruknąłem automatycznie.
– Potrzebujesz czegoś? – zapytał Alex, również wstając ze swojego miejsca.
Tak. Gwarancji, że mojej rodzinie nic się nie stanie.
– Nie, dzięki.
Alex poklepał mnie w geście wsparcia i pocieszenia po ramieniu.
– Wszystko będzie dobrze, stary. Z niejednego bagna wyszliśmy, z tego też wyjdziemy.
Po tym stanowczym przyrzeczeniu zacisnął palce na moim barku, po czym ruszył do drzwi.
– To bagno jest naprawdę głębokie? – wyparowałem, zanim Samuel podążył jego śladem.
– Nawet nie jesteś w stanie wyobrazić sobie jak bardzo.
Pierwszy raz odkąd poznałem Samuela Remseya, ujrzałem w jego oczach strach.
Skoro ktoś, kogo uważałem za nieustraszonego, przejawiał lęk, to było naprawdę źle.
1Guapo (hiszp.) – Przystojny [wszystkie przypisy pochodzą od redaktora].
2Feo (hiszp.) – Brzydki.
3Cariña mía (hiszp.) – Moja kochana; kochanie.
4¡Dios mío! (hiszp.) – Mój Boże!
5Serpientes (hiszp.) – Węże.