Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W jej sercu i umyśle powstały blizny, które nie zdołały się zabliźnić nawet na przestrzeni lat.
Czy dla dziecka może być coś gorszego niż utrata rodzica? Okazuje się, że tak. Macocha, która swoją podłością przewyższa te z baśniowych opowieści.
Małgosia dorastała w piekle na ziemi. Taki los zgotowali jej ci, którzy z założenia powinni ją chronić. Sukcesywnie odzierali ją z dziecięcej niewinności, pozbawiali marzeń, odbierali nadzieję. Z biegiem czasu blizny powstałe z emocjonalnych doświadczeń naznaczały nie tylko jej serce i duszę, ale przede wszystkim umysł. Już zawsze miały przypominać jej o tym, co przeżyła. Nigdy się ich nie pozbędzie, ale w wyniku pewnego zdarzenia dociera do niej, że to tylko blizny – pozostałości po otwartych ranach. Dowód na to, że przetrwała.
Czy dzięki temu odkryciu Małgosia pochowa wciąż żyjące w niej dziecko i pozwoli narodzić się silnej kobiecie? Czy to, czego doświadczyła, okaże się mapą zwycięstw, czy drogowskazami nieustannie wytykającymi porażki? Czy przeszłość tak bardzo zdeterminuje jej przyszłość, że nie da sobie szansy? I czy można zniszczyć drugiego człowieka na tyle, by nie był w stanie poskładać się na nowo?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 230
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Copyright by Ewa Pirce, 2022
© Copyright for present edition by Wydawnictwo Plectrum,
Stary Imielnik, 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie i powielanie za pomocą jakiejkolwiek techniki całości lub fragmentów książki bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody wydawcy jest zabronione.
Redakcja i korekta: Anna Wasińska
Projekt okładki: Justyna Knapik
Zdjęcia na okładce: Tinnakorn jorruang/Shutterstock
Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do osób, zdarzeń lub miejsc rzeczywistych jest przypadkowe.
ebook na bazie wydania I
ISBN 978-83-67155-43-4
Wydawnictwo Plectrum
www.plectrum.pl
Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum
Im głębiej zakopujemy w sobie smutek, żal czy nienawiść, tym bardziej każde z nich będzie chciało wydostać się na powierzchnię, a wtedy skrzywdzą nie tylko nas, ale i osoby, na których nam zależy.
Żeby docenić światło, trzeba najpierw poznać mrok.
Pani Małgosia znała ten mrok aż nader dobrze. Obecnie jest silną, cudowną i pełną pozytywnej energii kobietą. Czy wydarzenia z dziecięcych lat miały na nią wpływ? Tak, niebywały i porażający. Żadne dziecko nie powinno przechodzić gehenny, jaką jej zafundowała macocha – osoba pozbawiona empatii i współczucia.
Książka ta powstała dzięki przypadkowemu spotkaniu. Spotkaniu autorki i kobiety, która latami nosiła w sobie smutek i cierpienie dziecięcych lat.
Dziękuję, pani Małgosiu, za poświęcony czas i chęć otworzenia się przede mną. Dziękuję za każde słowo, uśmiech i łzę. Niech życie obdarza Panią wszystkim, co najlepsze, bo niewątpliwie zasługuje Pani na to jak mało kto.
Powieść dedykowana jest małej dziewczynce, która zamiast ciepła rodzicielskich ramion poznała chłód nienawiści i okrucieństwa; dziewczynce, która walczyła o siebie i tych, których kochała – braci. Dedykowana jest równocześnie kobiecie, która postanowiła walczyć o szczęście. I to szczęście wywalczyła.
Małgosi,
z wyrazami szacunku i wdzięczności
Ewa Pirce
Mieroszów to niewielkie miasteczko, położone w województwie śląskim. Był moim domem i miejscem, które kochałam równie mocno, jak teraz nienawidzę. Miejscem, gdzie, wydawałoby się, nic złego nie może się dziać. W rzeczywistości okazało się siedliskiem cierpienia, jakiego doświadczyłam z rąk nie tylko macochy, ale i ojca, a raczej z powodu jego bierności. Mężczyzna, który powinien być dla mnie i moich braci opoką, który powinien reagować i stać w naszej obronie, odwracał wzrok. Tak samo jak część mieszkańców, świadomych, jaką gehennę zgotowała nam macocha.
Minęły lata od chwili, gdy – na początku lat osiemdziesiątych – uciekłam z domu i wyrwałam się ze szponów nienawiści, cierpienia i strachu, lecz wciąż tkwi we mnie niewyobrażalny wręcz ból. Ciężko mi żyć ze świadomością, że ludzie są tak bardzo nieczuli na krzywdę innych – zwłaszcza dzieci. Czas podobno leczy rany, a przynajmniej pozwala się im zabliźnić, ale co, jeśli wspomnienia i strach przed ludźmi, którzy krzywdzili niewinne istnienia, wciąż we mnie tkwi? Moje rany nadal krwawią, a rozerwane serce nigdy się nie zagoiło. To ciągle otwarte skaleczenie, przypominające mi, jak wiele musiałam znieść cierpienia. Czy jako dorosła już kobieta powinnam odczuwać panikę na samo wspomnienie tego, co zrobiła mnie i bliźniakom macocha? Nie powinnam. Dlaczego więc wciąż żyję, oglądając się przez ramię? Dlaczego budzą mnie koszmary? Dlaczego kobieta, która była dla mnie katem, nie poniosła żadnych konsekwencji?
Poznacie historię mojego życia. Życia, które mnie zbudowało i ukształtowało, ale w takim samym stopniu wyniszczyło.
Nikt z nas nie jest doskonały i nigdy nie będzie. Jesteśmy ludźmi, popełniamy błędy i na nich też się uczymy. Kształtuje nas życie i droga, po której przez nie kroczymy. Ścieżki jednych są proste, wybrukowane kostką, stąpa się po nich pewnie i gładko. Inni grzęzną w błocie. Przedzierają się przez nie z nie lada wysiłkiem.
Ludziom zbyt łatwo przychodzi ocenianie innych. Bez skrupułów i zastanowienia rzucają oszczerstwa, szydzą czy wyśmiewają. Posilają się krzywdą i smutkiem drugiego człowieka. Nie wykazują chęci, by zrozumieć, wyciągnąć pomocną dłoń.
Nie wszyscy mamy łatwe i przyjemne życie. To, co osiągamy, niejednokrotnie wysysa z nas energię i ochotę do dalszej walki. Upadamy i nie wiemy, czy wystarczy nam sił, by podnieść się po raz kolejny. Zazdrość, nienawiść i obłuda są silniejsze niż empatia czy zrozumienie.
Dlaczego to, co negatywne, przychodzi nam łatwiej? Skąd lekkość w osądzaniu innych, w byciu katami lub sędziami? Nad wyraz często stajemy po ciemnej stronie barykady – bez znajomości historii danego człowieka. A przecież bez tej wiedzy nie wiemy, z czym musi się on mierzyć.
Każdy walczy o swoje szczęście najlepiej, jak potrafi. Toczy własną, prywatną, unikalną bitwę. Zanim więc zaczniemy oceniać, krytykować i nienawidzić, zatrzymajmy się na moment. Zamiast podcinać skrzydła, pomóżmy je rozkładać.
Przeżyłam wiele złego. Poznałam każdy rodzaj bólu i cierpienia – nie tylko tego fizycznego czy werbalnego, ale i emocjonalnego. Mierzyłam się zarówno z nienawiścią, jak i kłamstwami. Z bólem i smutkiem. Szyderstwem oraz oszczerstwami. Najtrudniej jednak jest mi zrozumieć ludzką bierność albo to, że oceniano mnie z powodu czyichś słów, ubioru, statusu społecznego. Poniżano, gardzono, bito…
Dlaczego?
Czy status społeczny i osąd jednej osoby są w stanie przekonać setki innych, że to właśnie ona ma rację?
Nauczyłam się uśmiechać na potrzeby chwili i sytuacji. Ale czy ten uśmiech sięgał oczu? Nie. Czy był wyznacznikiem szczęścia? Nie.
Zatrzymaj się więc na moment i zamiast sięgać po kamień, którym chcesz w kogoś rzucić, zerwij rosnący obok kwiat i mu go wręcz. To będzie miało o wiele większą moc sprawczą. Zadowoli nie tylko obdarowaną osobę, lecz również ciebie. Może dzięki temu czyjś uśmiech po raz pierwszy będzie niewymuszony i udawany.
To o wiele prostsze.
Bezcenność istnienia
Życie pisze różne scenariusze. Droga jednych jest nieskomplikowana i przyjemna, pozbawiona krętych ścieżek i kłód rzucanych nie tyle przez los, ile przez ludzi. Mają kochające rodziny i troskliwych rodziców, którzy walczą, by ich życie było jak najlepsze. Otrzymują miłość, zrozumienie i szacunek. Inni natomiast muszą się zmagać z ciemniejszą stroną egzystencji. Taką, o której tym pierwszym nie śniło się nawet w najgorszych snach.
Moje życie do pewnego momentu było proste, pełne miłości i szacunku. Z sentymentem i nostalgią wspominam osnute mgłą zdarzenia, kiedy mama żyła, a ojciec był moim bohaterem – tworzyliśmy prawdziwą rodzinę. W chwili, gdy światło życia mamy zgasło, poznałam mrok. Mrok, w którym przyszło mi bytować przez kilka ciężkich, pełnych obaw, lęków i żalu lat.
Stojąc nad wykopaną w ziemi dziurą, nie do końca pojmowałam, co się tak naprawdę wydarzyło. Nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że w drewnianej trumnie leży moja matka. To było dla mnie surrealistyczne. Przecież jeszcze nie tak dawno przytulała mnie do piersi, zapewniając, że nigdy nas nie opuści.
Otwarto wieko trumny. Ludzie ruszyli do przodu, by spojrzeć na nią po raz ostatni.
– No, dalej, Małgosiu – usłyszałam za plecami zapłakany głos cioci. – Idź. – Pchnęła mnie lekko. – Pożegnaj się z mamą.
Czułam na sobie spojrzenia ludzi. Część z nich znałam, reszty nie widziałam nigdy na oczy. Wiedziałam jedno – było ich wielu, co peszyło mnie i wywoływało skrępowanie.
Gdy rozstąpili się przede mną i zobaczyłam ciało matki, poczułam strach. Nie wyglądała jak moja mama, którą tak dobrze znałam. Była chudsza, jej skóra miała żółtawy odcień, a usta zsiniały. Wyglądała, jakby była chora, jakby spała.
– Możesz podejść jeszcze bliżej – znów usłyszałam za sobą. – Nie bój się, to twoja matka.
Przełknęłam nerwowo ślinę i nieśmiało spojrzałam na zapłakanego ojca. U jego boku stali moi dziesięcioletni bracia. Jeden z nich obejmował tatę, szlochając żałośnie. Przypuszczałam, że nie wiedział, co się dzieje, był skonsternowany i przestraszony. Przerażali go ludzie, nie śmierć matki. Jeśli ja nie do końca pojmowałam, że odeszła i nigdy jej już nie zobaczę, to on z pewnością nie był tego świadomy.
– Małgosiu – ponownie dotarł do mnie głos ciotki. – No, dalej, dziecko, to ostatnia taka okazja.
– Nie chcę – wydukałam z ledwością. – Boję się.
– Nie ma czego, dzieciaku. – Ciotka pociągnęła głośno nosem. – To mama.
Zaprzeczyłam ruchem głowy.
– Nie chcę – powtórzyłam z nadzieją, że da mi wreszcie spokój.
– Nie gadaj głupot. – Złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła w kierunku ułożonej na stelażu trumny.
Z lekkimi oporami podeszłam do drewnianej skrzyni i żeby mieć już spokój, zrobiłam, co kazała.
– Kocham cię, mamo – szepnęłam pod nosem, starając się nie patrzeć do wnętrza trumny.
Chciałam uciec, skryć się w swoim pokoju i móc przeżyć ten dzień z dala od wszystkich ludzi.
Jej już nie będzie – szepnął głos w moim wnętrzu. Nigdy jej nie zobaczysz. W domu jej nie będzie…
Zaczęło to do mnie wreszcie docierać. Do oczu napłynęły mi łzy, a skórę pokryły zimne dreszcze przerażenia. Podeszłam do ojca i objęłam go mocno. Położył mi rękę na głowie i pochylił się, by ucałować jej czubek. Nie miałam już mamy, ale wciąż miałam jego i bliźniaków. Zaszlochałam żałośnie i nim domknięto trumnę, jeszcze raz spojrzałam na obcą mi twarz ukochanej osoby.
Zapamiętam cię taką, jaką byłaś kiedyś, a nie teraz – pomyślałam, zamknąwszy powieki.
W wieku czternastu lat nie miałam już mamy.
Wraz z dniem, w którym odeszła, straciłam część siebie. Część, której nigdy nie zdołałam odbudować i odnaleźć. Tyle że wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam.