Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dzięki wspólnej pasji, która przerodziła się w pełną wzlotów i upadków muzyczną podróż, Neven i Willow odnaleźli coś więcej – miłość. Kiedy wydaje się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, z ukrycia wypełzają zmory przeszłości. Melodia uczuć zostaje zakłócona, wrogowie zaczynają atakować, na jaw wychodzą tajemnice rzucające cień na szczęście, którego ta dwójka zdołała zaledwie posmakować.
Czy Neven i Willow odnajdą w sobie na tyle odwagi i determinacji, aby zawalczyć o uczucie, które się między nimi zrodziło? Czy pokonają własne bariery i pozwolą mu rozkwitnąć? Czy siła ich miłości przezwycięży potęgę nienawiści, jaka ku nim płynie?
Połączyła ich muzyka, ale czy może być również czymś, co ich rozdzieli?
„– Oszalałaś?! – warknął gniewnie, lekko mną potrząsając.
– Już dawno temu! – odwarknęłam, usiłując się wyswobodzić. Już prawie osiągnęłam sukces, kiedy pchnął mnie na oparcie fotela i przycisnął swoim ciałem, tak że skrępował moje ruchy.
Nasze spojrzenia zwarły się ze sobą. Miałam wrażenie, że wszystko, co nas otaczało, rozmyło się, jakby świat przesłoniła mgła. Słyszałam głośne sapanie, które dobywało się z naszych gardeł. Czułam na sobie ciężar ciała Nevena, jego zapach wdzierał mi się w nozdrza, odurzając niczym narkotyk i odbierając zdrowy rozsądek. Powinnam go odepchnąć, wydostać się spod niego, ale nie potrafiłam.
Jedna z jego rąk powędrowała do góry. Odgarnął mi z twarzy kosmyki włosów, które wyleciały z upięcia, po czym zminimalizował odległość między naszymi ustami, tak bardzo, że oddychaliśmy tym samym powietrzem. Wargi mnie zamrowiły, a serce przestało pracować. Chemia, która niewątpliwie nas łączyła, uruchomiła się ze zdwojoną mocą. Zmysły szalały, rozsądek wyparował, wszystko, co złe odeszło w zapomnienie.
– Pocałuję cię, Wilhelmino – wyszeptał chrapliwym głosem Neven. Jego dłoń dotknęła mojego policzka i mimowolnie do niej przylgnęłam, pragnąc nasycić się jej ciepłem.
Nie czekał na pozwolenie, tylko musnął moje usta swoimi. Lekko, jakby dotykał mnie piórkiem. Po kręgosłupie przemknął mi dreszcz, a wszystko w środku ścisnęło się z przyjemności.
Wtedy, ni z tego, ni z owego, ktoś zatrąbił klaksonem. To było jak kubeł zimnej wody, który ostudził moje podniecenie i wybudził z otępienia, w jakie zostałam wprowadzona. Rzeczywistość uderzyła we mnie niczym gruszka bokserska, wprawiona w ruch przez amerykańskiego boksera, Aleksa „Żniwiarza” O’Della.
Odepchnęłam Nevena od siebie. Nie zapierał się ani nie protestował.
– W ten sposób niczego nie ugrasz – wydusiłam z goryczą.” – FRAGMENT KSIĄŻKI
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 283
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Ewa Pirce, 2019Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja i korekta: Martyna Maria Czerwiec
Korekta II: Magdalena Zięba-Stępnik
Ilustracje w środku książki: © by pngtree
Projekt okładki: Izabela Surdykowska-Jurek
Zdjęcia na okładce: © by artemfurman (wiolonczelista)/123rf oraz © by Lightfieldstudiosprod/Dreamstime.com (baletnica)
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I - elektroniczne
ISBN 978-83-8290-014-9
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
ADAGIO 13
ADAGIO 14
ADAGIO 15
ADAGIO 16
ADAGIO 17
ADAGIO 18
ADAGIO 19
ADAGIO 20
ADAGIO 21
ADAGIO 22
ADAGIO 23
ADAGIO 24
ADAGIO 25
EPILOG
ADAGIO 13
Phantom of the Opera – Lindsey Stirling
Willow
Zaraz po przebudzeniu odkryłam, że jestem przyjemnie obolała i zrelaksowana. Przetarłam oczy i zapatrzyłam się w okno. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale zaczynało jużświtać.
Uśmiechnęłam się, uszczęśliwiona perspektywą nowego, pięknego dnia.
Przekręciłam się na drugi bok, by spojrzeć na Nevena. Zaskoczyło mnie, że zamiast spać, siedzi oparty o wezgłowie łóżka i uważnie mi się przygląda. Przez to, że miał na nosie okulary w ciemnych oprawkach, które niewątpliwie dodawały mu uroku, odnosiłam wrażenie, że patrzą na mnie nie dwie, a cztery pary oczu. To przegoniło resztki senności z mojego umysłu, a także rozbudziło czujność.
– Dzień dobry – wyszeptałam ochrypłym głosem.
Nie odpowiedział, przez co poczułam sięnieswojo.
– Nevenie?
W dalszym ciągumilczał.
Podciągnęłam kołdrę pod brodę, irracjonalnie sądząc, że w ten sposób osłonię się przed zawartą w jego wzroku intensywnością.
– Nevenie? – powtórzyłam głośniej. – Dlaczego tak na mnie patrzysz?
Wreszcie ocknął się z dziwnego letargu, w którym się znajdował. Zamrugał parokrotnie, jakby chciał przywrócić wzrokowi ostrość, i skierował go na mnie.
– Nie śpisz już – powiedział z lekkim zdziwieniem, jakby dopiero to do niego dotarło.
– Nie. – Konsternacja sprawiła, że mój głos przypominał skrzeczenie. Odchrząknęłam, by oczyścić gardło.
Neven zsunął się na poduszkę i rozpostarł ramię.
– Chodź do mnie – poprosił z uśmiechem. Tak rzadko się uśmiechał, że gdy to robił, odnosiłam wrażenie, że oto dostąpiłam czegoś mistycznego, odkryłam największą tajemnicę świata.
Stłamsiłam zalegający w żołądku niepokój i przysunęłam się bliżej, układając głowę na jego piersi, tuż przy sercu, które biło spokojnie imiarowo.
– Dlaczego nie śpisz? – zapytałam, przerzucając ramię przez jegotors.
– Nie potrzebuję wiele snu – odparł, przesuwając opuszkami palców po moich plecach. – Przeważnie o tej porze gram.
– Tak wcześnie? A sądziłam, że to ja jestem dziwadłem – zażartowałam.
– Wcześnie? Czy to nie ty masz w zwyczaju kończyć grać o tej porze?
Postanowiłam puścić jego przytyk mimo uszu, żeby nie rozpoczynać dnia odscysji.
– Twoja gra nie przeszkadza gościom hotelowym? – Osobiście byłabym zachwycona, gdyby co rano budził mnie dźwięk wiolonczeli. Nie sądziłam jednak, by mieszkańcy hotelu byli tak tolerancyjni i zafiksowani na punkciemuzyki.
– Na prośbę Deana ten apartament został wygłuszony – wyjaśnił.
– Zgodzili się? – Nie powinno mnie to dziwić, w końcu Neven był światowej sławy gwiazdą, a ich zachcianki, nawet te najbardziej absurdalne, realizowano bez mrugnięcia okiem.
– Od lat jestem stałym bywalcem May Fair. Zatrzymuję się tutaj za każdym razem, gdy przyjeżdżam do Londynu, i zostawiam tyle pieniędzy, że nie mogli odmówić. – Zdawał się urażony tym, że podałam w wątpliwość coś tak oczywistego jak spełnienie jego prośby, nawet jeśli zaliczała się ona do kategorii tych abstrakcyjnych.
– Oczywiście, że nie. W końcu jesteś wielkim Nevenem Dalmatino – odparłam ironicznie.
– Dowcip trzyma się ciebie od samego rana – stwierdził sucho, szturchając mnie lekko w żebra. Pisnęłam, po czym poderwałam się do pozycji siedzącej w obawie, że zacznie mnie łaskotać.
– I gotowateż.
– Gotowa na co? – Wbił sugestywnie spojrzenie w moje nagie piersi, które znajdowały się dokładnie na wysokości jego oczu. Sutki mi zesztywniały, jakby salutowały mu na dzieńdobry.
– Na wspólną grę – wymamrotałam, opuszczając głowę, gdy uświadomiłam sobie, jak dwuznacznie to zabrzmiało.
– Zagramy później. – Przyciągnął mnie z powrotem do siebie. Wylądowałam głową na jego torsie, a on mocno mnie objął. Nie narzekałam na to. – Teraz pragnę trzymać cię w ramionach i cieszyć siębliskością.
Jak mogłam muodmówić?
Wypuściwszy błogie westchnienie, mocno się w niego wtuliłam.
Podczas gdy palce Nevena sunęły po moim nagim ramieniu, na obrzeżach mojego umysłu zatańczyło kilka luźnych nut. Szybko ułożyły się w sekwencję, aż usłyszałam w myślach konkretną melodię. Powtórzyłam ją parokrotnie, by wszystko dobrze zapamiętać, po czym wyśliznęłam się z objęć Nevena i zerwałam złóżka.
– Co…
– Zaraz wracam – oznajmiłam, przerywając zdezorientowanemuNevenowi.
Wyprułam z sypialni, w locie zgarniając z podłogi jego koszulę. Ubrałam się w drodze do salonu, gdzie gdy tylko się znalazłam, zaczęłam błądzić wzrokiem w poszukiwaniu skrzypiec. Namierzywszy futerał, rzuciłam się na niego jak Alex na pośladek Marty’ego w pierwszej części Madagaskaru.
Wyposażona w instrument, który dawno temu stał się przedłużeniem mojej ręki, wróciłam do sypialni. Zanim weszłam do środka, ułożyłam skrzypce na ramieniu i zaczerpnęłam pokrzepiający oddech. Przekroczyłam próg pokoju i zaczęłam grać.
Na mój widok Neven wsparł się na przedramionach, a jego brwi poszybowały do góry. Wyłapałam moment, kiedy rozpoznał wychodzący spod moich palców utwór. Zaskoczenie na jego twarzy zostało zastąpione czułym uśmiechem, a w oczach błysnęło coś na kształt ulgi pomieszanej z dumą.
Był to sonet, którego zapis wręczył mi po jednej z prób bez wyjaśnienia, co to takiego. Do tej pory nie wiedziałam, co skłoniło go do napisania tej pięknej, melancholijnej melodii, która wycisnęła mi łzy z oczu, gdy zagrałam ją po powrocie do domu. Przesycona smutkiem, ciemnością i samotnością muzyka wżarła mi się w serce i wskrzeszała szereg emocji za każdym razem, kiedy po nią sięgałam.
Im bardziej zbliżała się druga część utworu, tym narastała we mnie większa trema. Neven przyznał, że nie potrafi skomponować zakończenia. Dręczyło go to od dłuższego czasu, wpędzając we frustrację. W przeciwieństwie do niego nie miałam z tym problemu. Zarys zwieńczenia już wcześniej zrodził się w mojej głowie, a kilka minut temu nabrał realnego kształtu. Choć denerwowałam się, że na żywo zabrzmi gorzej niż w moich myślach, zamknęłam oczy i zaintonowałam ułożoną przez siebie linięmelodyczną.
Gdy skończyłam, dałam sobie chwilę na wyciszenie emocji i dopiero uchyliłam powieki. Przede mną, z miną wyrażającą czysty zachwyt stał Neven. Tak się zagubiłam w świecie muzyki, że nie usłyszałam, jak sięporuszył.
Zaskoczona, otworzyłam usta, ale nic się z nich nie wydobyło, ponieważ Neven ujął moją twarz w dłonie i zakneblował je swoimi wargami. Jego wargi naparły wygłodniale na moje, a język wdarł się zaborczo do środka. Pijana oszołomieniem, całkowicie mu się poddałam. Dzikość trwała, póki nie zabrakło nam tchu. Wtedy Neven zwolnił, skubnął moją dolną wargę, złożył na niej delikatnego całusa, po czym nieznacznie sięodsunął.
– To było niewiarygodne – wyszeptał, wpatrując się we mnie jak w jakieś epokowe znalezisko – z niedowierzaniem, ekscytacją i ogłupieniem. – Sam nie skomponowałbym niczego lepszego – dodał. Wypowiedzenie każdego kolejnego słowa przychodziło mu z coraz większym trudem, jakby emocje zatkały mugardło.
Chciałam zaprzeczyć, ale wtedy przyciągnął mnie do siebie i oparł brodę na czubku mojej głowy. Gdy próbowałam się odsunąć, nie pozwolił mi na to – wzmocnił uścisk, ustami przywarł do moich włosów. Zrozumiałam, że w ten sposób usiłował zatuszować buzujące w nim uczucia, które dostrzegłam wcześniej w jego oczach. Nie bacząc na skrzypce i smyczek w rękach, oplotłam go ramionami w pasie.
Tkwiliśmy w tej nie do końca wygodnej pozycji przez następnych kilka minut, aż Neven postanowił przełamać ciszę.
– Przygotuję ci kąpiel – zaproponował, uwalniając mnie z objęć. – Co ty na to? – Odgarnął mi z twarzy zbłąkany kosmykwłosów.
– Pod warunkiem, że weźmiesz ją ze mną. – Pragnęłam tego typu drobnostek, które robią ze sobą pary. Bo teraz byliśmy parą, prawda?
– Razem? – Zdawał się mocno zmieszany.
– Tak. Nigdy tego nie robiłeś?
– A ty? – Jego oczy zalśniłyzaborczością.
– Od kiedy odpowiadamy pytaniem na pytanie? – droczyłam się, połechtana jego zazdrością i żądząposiadania.
– Ja od zawsze – zripostował z typową dla siebie surowością. – Tobie to nieprzystoi.
Parsknęłam śmiechem, rozbawiona niedorzecznością tejrozmowy.
– To jak? – drążył Neven. W przeciwieństwie do mnie zachował pełnąpowagę.
– Co jak? – wydusiłam, ledwo panując nadwesołością.
Wypuścił zniecierpliwionesapnięcie.
– Brałaś z kimś wspólną kąpiel czynie?
Gdy pojęłam, że naprawdę oczekuje odpowiedzi, że naprawdę męczy go ta kwestia, nie miałam serca dłużej się z nim drażnić. Neven Dalmatino nie był zwykłym facetem, musiałam o tym pamiętać, kiedy zbierało mi się nażarty.
– Nie. – Nie kłamałam, by poczuł się lepiej. – To będzie mój pierwszyraz.
Neven wyglądał, jakby w jednej sekundzie zeszło z niego całe napięcie. Nie przypuszczałam, że tak bardzo zależało mu, bym zaprzeczyła. To wprawiło mnie w dziwne wzruszenie i uświadomiło, że jeśli chcę, aby nasza relacja przetrwała, musiałam postępować bardzo rozważnie iostrożnie.
Wyjął mi z ręki skrzypce i smyczek, ułożył je na ławce w nogach łóżka, po czym w milczeniu wziął mnie za rękę i pociągnął w stronęłazienki.
Oparta plecami o mokry tors Nevena, napawałam się jego bliskością i ciepłem wody, otulającym nasze nagie ciała. Chwilę trwało, nim Neven ustawił odpowiednią temperaturę i wybrał olejek do kąpieli, ale w końcu sięudało.
– To dość przyjemne – stwierdził, kiedy wreszcie zdołał się odprężyć. Początkowo nie potrafił się odnaleźć w tej nowej sytuacji, siedział sztywno, niemal w ogóle mnie nie dotykając. Dopiero gdy odpuścił, jego ręce powędrowały do moich ramion. Ugniatał je, a ja musiałam się pilnować, by nie jęknąć z rozkoszy. – Chociaż niekoniecznie higieniczne – dodał ciszej, lecz nie na tyle, bym go nieusłyszała.
– Jak większość rzeczy, które robiliśmy przez ostatnie kilkanaście godzin – zauważyłam, odczuwając pulsowanie między nogami i palenie na policzkach na samo wspomnienie tego, co się między nami wydarzyło.
– Niezupełnie – zaoponował. – Aktseksualny…
– Przestań, Nevenie – przerwałam mu, zanim by się rozkręcił i podniósł nasze zbliżenie do rangi jakiegoś naukowegofaktu.
– Ale…
– Nie ma żadnego „ale” – powiedziałam z surowością, o jaką siebie nie podejrzewałam. Przekręciłam się, klękając między jego udami, tak żeby móc patrzeć mu w oczy. – Przeżyliśmy coś magicznego, prawda?
– Prawda – potwierdził bezwahania.
– Więc nie niszcz tej magii swoimi dziwactwami. Kocham je, ale są sfery, których nie powinny dotykać. Jasne? – Naprawdę nie przeszkadzały mi jego fanaberie, to one czyniły go nim. Uważałam jednak, że musi dać sobie trochę na wstrzymanie, by łatwiej mu się żyło, zwłaszcza że do tej pory miał pod górkę.
Skanował moją twarz, a trybiki w jego głowie pracowały na najwyższych obrotach. Dyskutował sam ze sobą, co rozpoznałam po nieznacznym marszczeniu brwi i jakby poruszających się w bezgłośnej rozmowie ustach. Prawdopodobnie nawet nie wiedział, że tak robi, a ja nie zamierzałam go uświadamiać.
– W porządku – powiedział po upływie chwili. – Masz rację, muszę bardziej siękontrolować.
Przyłożyłam dłoń do jegopoliczka.
– Musisz wrzucić na luz, zamiast wszystko analizować. To wiele ułatwi. – Przesunęłam palcami po jednodniowym zaroście. – Spróbujesz?
Pokiwałgłową.
– Spróbuję. Dlaciebie.
– Przede wszystkim dla siebie – sprostowałam. – Musisz zacząć robić coś dla siebie, a nie tylko spełniać oczekiwania innych. Koniec z byciemmarionetką.
Twarz Nevena przybrała bliżej nieokreślony wyraz. W oczach zapaliło się światło, a z ciała jakby zeszło napięcie, z którego nawet nie zdawał sobiesprawy.
– Z każdym dniem coraz bardziej mnie zaskakujesz. – Przytrzymał moją rękę przy swojej twarzy, po czym pocałował jej wnętrze.
– Nie bardziej niż tymnie.
Jeśli chciałam zwerbalizować jeszcze jakieś myśli, to zostałam pozbawiona tej możliwości przez usta Nevena, które przywarły do moich. Kilkakrotnie delikatnie je musnął, a kiedy spróbowałam pogłębić pocałunek, przeniósł się niżej. Skubnął brodę, przejechał językiem po szyi, aż dotarł do obojczyka, który obsypał łańcuszkiem subtelnychcałusów.
Mruknęłam z zadowoleniem, a kiedy przyssał się do jednego z sutków, wyrwał mi się jęk rozkoszy.
Instynktownie zmieniłam pozycję, moszcząc się na jego udach. Jego w pełni gotowa męskość znalazła się centralnie pomiędzy moimi nogami. Napędzana podnieceniem, owinęłam palce wokół trzonu i zaczęłam wykonywać posuwiste ruchy. Neven stęknął i zastygł z ustami przy mojej klatce piersiowej, a rękoma na biodrach, jakby gosparaliżowało.
– Chcesz mnie zabić – wyszeptał głosem okraszonym desperacją.
Zaśmiałam się chrapliwie. Wszystkie dźwięki uwięzły mi w gardle, gdy Neven bez ostrzeżenia wsunął rękę między nasze ciała i potarł łechtaczkę. Przeszył mnie dreszcz i stężałam tak jak on chwilę wcześniej. Zintensyfikował nacisk, jednocześnie zataczając agresywne koła wokół mojego najczulszego punktu. Przytłoczona doznaniami, poderwałam się lekko i przytrzymałam jego ramion. Wykorzystał to, ujął penisa i ustawił się przy moim wejściu. Już miałam się na niego osunąć, kiedy rozległo się głośne pukanie dodrzwi.
Zamarłam, odnajdując wzrokNevena.
– To pewnie obsługa – stwierdził, ciągnąc mnie za biodra w dół.
Syknęłam, gdy czubek penisa znalazł się w moim wnętrzu. Niestety na tym się skończyło, bo intruz znowu zaczął walić do drzwi.
– Chyba nic z tego nie będzie – sapnęłam z grymasem niezadowolenia. Przesunęłam się, żeby Neven mógł wyjść zwanny.
Podniósł się, mieląc w ustach przekleństwo.
– Nie ruszaj się stąd – polecił, stawiając nogę na dywaniku. – Zarazwracam.
Podczas gdy Neven mamrotał coś pod nosem, miotając się po łazience w poszukiwaniu ręcznika, ja napawałam się widokiem jego zgrabnych pośladków. Te dwie idealnie krągłe półkule tak mnie zahipnotyzowały, że ocknęłam się dopiero, gdy za ich właścicielem zamknęły siędrzwi.
Oparłam się plecami o ścianę wanny, po czym zsunęłam się po niej, póki ciepła woda nie zakryła mojej twarz. Leżałam tak, wsłuchując się w równomierne bicie swojego serca. Wynurzyłam głowę dopiero, kiedy zaczęło mi brakowaćtlenu.
– Jak to możliwe?!
Cała się spięłam, a serce załomotało mi w klatce piersiowej, gdy zarejestrowałam podszyty wściekłością głosNevena.
Miałam już do czynienia z jego rozgniewaną wersją, ale jeszcze nigdy nie był aż takwzburzony.
Zaniepokojona, zmusiłam ciało do ruchu. Wygramoliłam się z wanny, zlokalizowałam szlafrok i po cichu wyszłam złazienki.
Z każdym krokiem głosy stawały się coraz wyraźniejsze, rozpoznałam, że rozmówcą Nevena był Dean. Ich dyskusja przybierała na zażartości, aż zaczęli przekrzykiwać się jeden przez drugiego. Nie miałam pojęcia, czego dotyczyła ta wymiana zdań, ale musiało chodzić o coś poważnego, skoro tak bardzo wytrąciło ich to zrównowagi.
– Nie, Dean! – Zbulwersowany głos Nevena sprawił, że się wzdrygnęłam i zatrzymałam w połowiekorytarza.
– W takim razie masz inny pomysł?! – odparował nie mniej rozdrażnionym tonem jego agent.
Neven ryknął. Wydał z siebie autentyczny ryk, w którym dało się wyłapać nie tylko wściekłość, lecz także… bezradność.
Stałam jak sparaliżowana, nie mając pojęcia, co zrobić. Z jednej strony pragnęłam uspokoić Nevena, dowiedzieć się, co się stało, a z drugiej nie chciałam im przeszkadzać. Nie mogłam też przewidzieć, jak zareagują, kiedy od tak wparuję do salonu.
Większość argumentów przemawiała za tym, bym zawróciła, co teżuczyniłam.
Przycupnęłam na brzegu łóżka, wbijając wzrok w bosestopy.
Czas wlókł się niemiłosiernie. Przez głowę przelatywało mi tysiące scenariuszy, każdy kolejny czarniejszy od poprzedniego, a noga podrygiwała nerwowo, wprawiając całe ciało w drżenie.
Tak się zagubiłam we własnych myślach, że o zakończeniu rozmowy za ścianą poinformował mnie trzask drzwi. Chwilę później w sypialni pojawił się Neven. Gdy mnie zobaczył, przystanął, jakby mój widok go zaskoczył. Ubodło mnie, że prawdopodobnie o mniezapomniał.
Wstałam i z wahaniem skróciłam dzielącą nas odległość. Chciałam go dotknąć, ale emanował taką złością, że się powstrzymałam.
– Wszystko w porządku? – Nie było, ale jakoś musiałamzacząć.
– Wybacz. – Pokręcił głową, jakby przeganiał jakąś myśl. – Pochłonęła mnie rozmowai…
– Zapomniałeś o mnie… – dokończyłam za niego pół żartem, pół serio.
– Bardzo mi przykro. – Wlepił we mnie przepraszające spojrzenie. – Jakoś ci to wynagrodzę. Obiecuję.
Kiedy wyciągnął ręce, żeby mnie dotknąć, odsunęłam się, jakby coś mnie poraziło. Nie zniosłabym jego dotyku. Nie po tym, do czego się przyznał. Usłyszenie tego głośno podsyciło urazę, która zakiełkowała we mnie wraz zdomysłem.
– Muszę wracać do domu. – Wiele mnie kosztowało, by utrzymać mocny, stabilny głos. By nie okazać zawodu, złości i żalu, które trawiły mnie od środka. Wiązały się one nie z tym, że zostawił mnie samą, tylko z tym, że rzeczywiście zapomniał o mojej obecności. To oznaczało, że nie byłam kimś szczególnym, jak się łudziłam, a jedynie kolejną dziewczyną, która miała umilić muczas.
– Zrobiłem coś nie tak? – Miał na tyle tupetu, by udawać zdziwionego i zmartwionego.
– Muszę wracać – powtórzyłam. – Rodzice na pewno się niepokoją. – Próbowałam go wyminąć, ale zastąpił midrogę.
– Nie myślałaś o tym wcześniej – wytknął. – Dlaczego teraz przyszło ci to do głowy?
– Może dlatego, że im na mnie zależy i nie chcę przysparzać im zmartwień? – warknęłam, z trudem utrzymującopanowanie.
– Jesteś zła – stwierdził. Zmarszczył brwi tak, że powstała między nimi głęboka bruzda, świadcząca o tym, że intensywnie myślał. – Na mnie – dodał po chwili. – Nie wiem tylko, co takiego zrobiłem, by dać ci ku temupowód.
– Odsuń się, Nevenie – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
– Proszę… Willow… – Złapał mnie za przedramię, które natychmiast wyrwałam z jegouścisku.
Starając się na niego nie patrzeć i ignorując obecne w jego głosie błaganie, zaczęłam zbierać porozrzucane po podłodze ciuchy. Miotałam się przy tym, a znalezienie wszystkiego zajęło mi dwa razy więcej czasu niż normalnie.
Dopiero gdy zamierzałam iść do łazienki, by doprowadzić się nieco do porządku, zorientowałam się, że Neven zniknął. Wyszedł z sypialni, a ja nawet tego nie zauważyłam. Uszła ze mnie cała energia. Najchętniej zwinęłabym się w kłębek na pozostawionym w nieładzie łóżku, na które właśnie patrzyłam. Ale to nie byłomożliwe.
Przełknęłam zgromadzone w gardle łzy i zaczęłam się ubierać. Wszystkie czynności wykonywałam mechanicznie, a kiedy byłam gotowa, nogi poniosły mnie do wyjścia. Im bliżej niego się znajdowałam, tym większe nachodziły mnie wątpliwości. Czy nie zareagowałam za gwałtownie? Może byłam za surowa albo niesprawiedliwa? Może powinnam pozwolić mu sięwytłumaczyć?
– Wilhelmino…
Na dźwięk głosu Nevena przystanęłam i poderwałam głowę do góry.
Siedział na kanapie z łokciami opartymi o uda i dłońmi złączonymi jak do modlitwy. Miał na sobie szare spodnie dresowe i czarny T-shirt. Z rozczochranymi włosami, okularami w czarnych oprawkach na nosie i gołymi stopami wyglądał uroczo i chłopięco. Stanowił całkowite przeciwieństwo mężczyzny, którego znałam. Zalała mnie fala wyrzutówsumienia.
Kiedy zauważył, że poświęciłam mu uwagę, poderwał się i zbliżył, ale zachował metrowydystans.
Jeszcze nigdy nie zagościła między nami aż taka niezręczność. Jakieś pół godziny temu braliśmy wspólną kąpiel, byliśmy o włos od kolejnej rundy seksmaratonu, a teraz żadne z nas nie wiedziało, jak się zachować i co powiedzieć. Zachciało mi się śmiać z absurdu tejsytuacji.
Pokręciłam nieznacznie głową i zmusiłam się do wydobycia z siebie głosu.
– Dziękuję za wszystko – wydusiłam.
– Nie wiem, co się stało, ale jeśli cię zraniłem, to przepraszam. – To zdanie wyleciało z ust Nevena tak szybko, jakby tylko czekał, by móc jewypowiedzieć.
– Jeśli nie wiesz, czy mnie zraniłeś, to chyba nie mamy o czym rozmawiać – odparowałam sucho.
– Nie rozumiem cię – przyznał z zakłopotaniem i zalążkiem frustracji. – Nie mam pojęcia, co dzieje się w twojej głowie. Próbowałem to rozgryźć, ale… nie potrafię. – Rozłożył bezradnie ręce, a jego twarz przybrała błagalnywyraz.
Wtedy coś we mnie uderzyło. Doznałam objawienia i zrozumiałam swój błąd. Nie Nevena, a swój. To ja dałam ciała, zapominając, że on nie potrafi snuć domysłów, czytać między wierszami ani łapać aluzji. Jemu należało wyłuszczyć wszystko czarno na białym, punkt po punkcie, aby pojął w czym tkwi problem. Zarzucałam mu brak komunikacji, a sama postąpiłam identycznie.
– Boże – wymamrotałam, pochylając głowę i ukrywając twarz w dłoniach. – Przepraszam. Ja… – Zamilkłam, ponieważ nie istniały słowa, którymi mogłabym wyrazić swoją skruchę iżal.
– Wilhelmino… – Moje imię w ustach Nevena zabrzmiało jak dziwna kombinacja błagania inakazu.
Nadal milczałam. Wtedy ujął moje ręce i odciągnął je od twarzy. Jego delikatny, a zarazem stanowczy dotyk wprawił moje ciało w drżenie. Jeśli to wyłapał, pohamował się od komentarza.
– Możesz na mnie spojrzeć? – poprosił.
Gdy wstyd i poczucie winy nie pozwoliły mi zdobyć się na ten gest, Neven wsunął palec pod moją brodę, nakazując mi w ten sposób podnieść głowę. Chciałam odwrócić wzrok, ale zniewolona jego bezbronnym spojrzeniem, nie byłam wstanie.
– Jestem inny niż twoi wcześniejsi partnerzy – zaczął, opuszczając rękę. Natychmiast zatęskniłam za ciepłem i zrogowaceniami na jego palcach. – Wiesz o moim problemie z odczytywaniem emocji innych ludzi. To, co dla ciebie oczywiste, dla mnie jest abstrakcją. Zazwyczaj dokonuję mylnej oceny i błędnie interpretuję sytuację. Dlatego prosiłem cię, żebyś mówiła mi otwarcie o swoich uczuciach, pragnieniach i tym, co cię dręczy lub co ci się nie podoba. Inaczej ciężko nam będzie znaleźć płaszczyznę porozumienia i wszystko się rozleci. – Ta perspektywa mu się nie podobała, o czym świadczył wzrost poziomu frustracji w jego głosie.
Wypuściłam pokonane westchnienie i sięgnęłam po jego dłoń. Nie odtrącił mnie, czego sięobawiałam.
– Wiem – przyznałam pokornie. – Przepraszam. Znowu najpierw zrobiłam, a potem pomyślałam. – Wciąż samobiczowałam się o to w duchu. – Przez to, że spędziłam tyle czasu zamknięta w drugim pomieszczeniu jak jakiś brudny sekret, poczułam się zraniona. Dałam się ponieść emocjom i oto skutki. – Pokręciłam głową na własną głupotę iporywczość.
– Nie chciałem cię zranić – zapewnił, potęgując uścisk na mojej dłoni. – Wpadł Dean. Pojawił się pewien problem, przez co nie miał najlepszego nastroju. – Zacisnął szczękę. Zaraz ją rozluźnił, ale to wystarczyło, bym wywnioskowała, że i jego zmartwiły lub zdenerwowały wieści od agenta. Moja ciekawość kazała mi drążyć, posłuchałam jednak rozumu i odpuściłam. Już wystarczająco nabałaganiłam jak na jeden poranek. – Wściekły Dean nie jest dobrym towarzystwem. Bałem się, że chlapnie coś, co sprawi ci dyskomfort – dodał, czym tylko pogorszył moje samopoczucie.
– Przepraszam – powtórzyłam, niwelując te kilkadziesiąt centymetrów odległości między nami. Złowiłam jego spowite smutkiem spojrzenie, rozpościerając palce na twardej klatce piersiowej. – Więcej tak nie postąpię. Nie zwątpię w ciebie ani nie będę wyciągała pochopnych wniosków.
– Musisz być moim drogowskazem, Willow. – Okruchy desperacji, które wyściełały jego głos, sprawiły, że zakuło mnie w sercu. – Musisz nauczyć mnie tego, co powinien umieć każdy człowiek, by móc prawidłowo komunikować się z innymi. – Zaczerpnął i wydmuchał głęboki oddech. – Chciałbym w końcu poczuć się normalnie. – Próbował umknąć wzrokiem w bok. Nie pozwoliłam mu na to, przykładając dłoń do jego pokrytego jednodniowym zarostem policzka, tak że musiał na mniepatrzeć.
– Jesteś normalny, Nevenie – zapewniłam z całą kategorycznością, na jaką było mnie stać. – Po prostu miałeś pecha, gdy Bóg przydzielał nam rodziny. Bardzo mi przykro, że trafiłeś na kogoś takiego jak Davor. Że to on cię ukształtował. Że miał aż tak duży wpływ na twoje życie. Ale to już koniec. Davora nie ma, jestem ja. – Wykrzesałam z siebie anemiczny uśmiech. – Pomogę ci we wszystkim, o co mniepoprosisz.
Zamierzałam kontynuować, lecz Neven mi to uniemożliwił. Zamknął mnie w swoich objęciach, głowę wtulając w zagłębienie mojej szyi. Oplotłam go rękoma w pasie, przylegając do niego tak ściśle, jakbym chciała stopić się z nim wjedność.
Trzymaliśmy się siebie kurczowo, zupełnie jakbyśmy bali się, że kiedy poluzujemy uścisk, nasz zbudowany na kruchych fundamentach świat legnie w gruzach, jego odłamki nas rozdzielą i przysypią tak, że więcej się nie odnajdziemy. Choć żadne z nas się nie odezwało, wiedzieliśmy, że pragniemy tego samego – pozostać tak już na zawsze.
Niestety rzeczywistość nam nie sprzyjała. Przebiła nasz intymny kokon dźwiękami Every Breath You Take The Police, dochodzącymi z mojego telefonu.
– Mama – wyszeptałam, niechętnie odklejając się od Nevena. – Muszęodebrać.
– Skąd wiesz, że toona?
– Ta piosenka jest przypisana do jej numeru – wyjaśniłam. – Kocha Stinga. – Wyswobodziłam się z jego objęć, na co mruknął coś zdezaprobatą.
– Zapewne się martwi, tak jak mówiłaś.
– Raczej włączyła jej się kontrola rodzicielska – burknęłam, ruszając ku ławie, gdzie poprzedniego dnia zostawiłam telefon. – Jeśli ją zlekceważę, to gotowa zgłosić na policję mojeuprowadzenie.
Zanim dotarłam do stolika, telefon zamilkł. Sięgnęłam po niego i już miałam wybrać numer mamy, kiedy odezwała się komórka Nevena. Również leżała na blacie, więc zerknęłam na jej ekran.
– Niemożliwe! – krzyknęłam zniedowierzaniem.
– Co się stało? – Neven w mgnieniu oka znalazł się obokmnie.
Podałam musmartfona.
– Nieznany numer – mruknął, rzuciwszy okiem na wyświetlacz.
– Dla kogo nieznany dla tego nieznany – sarknęłam.
Oczy Nevena się rozszerzyły, gdy załapał, co miałam namyśli.
– To twoja matka?
– Tak – przytaknęłam. – Odbierz, bo nie da namspokoju.
Przesunął palcem po ekranie telefonu i przystawił go doucha.
– Słucham?
Zrezygnowana, klapnęłam na podłokietnik kanapy. Skrzyżowałam ręce na piersi i wgapiona w Nevena, nadal nie dowierzając, że mama odważyła się do niego zadzwonić, śledziłam jego reakcje na to, co plotła.
– Tak, Wilhelmina jest ze mną – odparł Neven, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Po jego minie i tym, że parę razy to otwierał, to zamykał usta, domyślałam się, że mam trajkotała jak katarynka, nie dając mu dojść do głosu. Choćbym chciała mu pomóc, nie wiedziałam jak. Gdy moja rodzicielka się rozkręciła, nie istniał sposób, by ją powstrzymać. Dodatkowo Neven stanowił dla niej łakomy kąsek i jak go dorwała, to tak łatwo nieodpuści.
– Oczywiście, zrozumiałem.
Słałam bezgłośne modlitwy do Boga, żeby mama nie palnęła czegoś głupiego. A była do tego zdolna, ojbyła.
– Mnie również było miło. Do zobaczenia.
Gdy tylko Neven zakończył rozmowę, zerwałam się z miejsca i doskoczyłam do niego.
– Czego chciała moja matka?
– Zaprosiła mnie na kolację – odparł beznamiętnie.
– Naprawdę? – Mój głos przypominał cieniutki pisk.
– Nie chcesz tego? – Neven był wyraźnie zbity z tropu. – Sama wystosowałaś takie zaproszenie na początku naszej znajomości – przypomniał, a kiedy zobaczył wymalowane na mojej twarzy niezrozumienie, dodał: – W szpitalu, nie pamiętasz?
Cofnęłam się myślami do dnia, kiedy zostałampostrzelona.
Przeszukałam szuflady ze wspomnieniami, aż znalazłam to, o którym mówił. Rzeczywiście najpierw go zaprosiłam, potem chciałam się z tego taktownie wykręcić, Neven się zgodził, a skończyło się na tym, że nie wzięłam jego numeru telefonu i wszystko przepadło. Dodzisiaj.
– Jeśli nie chcesz, to odmówię – powiedział ze zmieszaniem, gdy moje milczenie sięprzedłużało.
– Nie chodzi o to, że nie chcę. Nie wstydzę się ciebie – zapewniłam stanowczo, chcąc uniknąć kolejnej dramy z tytułu nieporozumienia w tej kwestii. – Po prostu moja rodzina jest specyficzna. Zwłaszcza mama, o czym chyba już zdążyłeś się przekonać.
Neven przytaknął skinieniemgłowy.
– Ale to chyba nic złego, prawda? – Widać było, że kompletnie nie pojmował mojego punktu widzenia.
– Mama jest kompletnym przeciwieństwem ciebie. – Ściągnęłam ramiona do przodu, jakbym chciała się w sobie schować. – Do tego moje siostry… – Westchnęłam ciężko, zdając sobie sprawę, że zapewne i one zaprezentują się ze swojej najlepszej strony. – Jedyną normalną osobą w tym cyrku jesttata.
Usta Nevena rozciągnęły się w pokrzepiającym uśmiechu.
– Z tobą u boku na pewno sobie poradzę – stwierdził. Sięgnął po moją dłoń, żeby musnąć ustami jejwierzch.
– Zrobię wszystko, by ułatwić ci tę wizytę. – Przysunęłam się, otoczyłam go rękoma w pasie, a czoło oparłam o jego pierś. – Umówiliście się na niedzielę? – Uroczyste spotkania zawsze odbywały się u nas w niedzielę, a to dawało mi kilka dni na przekazanie rodzinie odpowiednichinstrukcji.
– Umówiliśmy się na dziś – odrzekł.
Odskoczyłam od niego tak gwałtownie, że mało nie przydzwoniłam głową w jego szczękę.
– Powiedz, że tożart…
ADAGIO 14
Vivaldi Storm – 2CELLOS
Willow
Siedziałam w salonie, nie mogąc zapanować nad nerwowym podrygiwaniem nogą. Serce galopowało mi w piersiach jak konie podczas królewskich wyścigów konnych w Ascot, a dłonie dygotały bardziej niż przed pierwszym publicznym występem.
Cały dzień przeleciał mi przez palce. Rano Neven podrzucił mnie do domu, bym mogła ogarnąć się przedzajęciami.
Jak na złość tego ranka mama gdzieś wyszła, więc nie mogłam przeprowadzić z nią rozmowy, a gdy wróciłam była tak pochłonięta przygotowaniami do kolacji, że mnie nie słuchała. Na dodatek odkąd moje siostry wróciły do domu, krążyły wokół niczym sępy nad pustynnymi stepami. Wszyscy zachowywali się, jakby miała odwiedzić nas sama królowa Elżbieta II. Nawet tata był jakiś nieswój, tylko zamiast się ekscytować, burczał na nas, co zdarzało mu się bardzo, bardzo rzadko. Dlatego też miałam solidne podstawy, by twierdzić, że to spotkanie okaże się katastrofą.
– Coś się spóźnia ta twoja gwiazda – zadrwiła Josephine, zerkając na mnie po tym, jak zaciągnęła firankę woknie.
– Gwiazdy są rozsiane na firmamencie niebieskim – odparowałam. – Neven to taki sam człowiek jak my i proszę, abyś tak go traktowała, gdy się pojawi. – Przeniosłam spojrzenie na obecne w pokoju bliźniaczki. – To samo dotyczy was – oznajmiłam na tyle twardo, na ile było mnie stać w stanie dużego stresu. – Żadnego wypytywania, gadania głupot czy wygłupiania się. Nie przynieście mi wstydu, jasne?
– Wątpisz w nas? – zapytała z udawaną urazą Adelaide, a w jej oczach zatańczyły chochliki.
– Jak możesz, Willow? – zawtórowała je Adrianne. – Przecież potrafimy zachować się zklasą.
– Mam wam przypomnieć, jaką klasę okazałyście, gdy parę miesięcy temu natknęłyśmy się na ulicy na Henry’ego Cavilla? – wytknęłam, odczuwając wstyd na samo wspomnienie tego, co one wtedywyprawiały.
Nie doczekałam się riposty, ponieważ do salonu, niczym małe tornado, wpadłaCecilia.
– Już jest! – oznajmiła, po czym zniknęła szybciej, niż się pojawiła.
Zerwałam się z kanapy i na chwiejnych nogach ruszyłam w stronę drzwi. Słyszałam kroki sióstr za sobą, ale poziom mojej tremy osiągnął punkt szczytowy i nie miałam głowy, by jeprzegonić.
Gdy rozwarłam na oścież drzwi, jeszcze zanim Neven zapukał, mało nie padłam z wrażenia. Nie dlatego, że w grafitowym garniturze i błękitnej koszuli, ze schludnie zaczesanymi włosami i bez cienia zarostu na policzkach wyglądał jak z żurnala, tylko dlatego, że w jednej ręce dzierżył dwa bukiety kwiatów, a w drugiej jakąś podłużną butelkę, jak przypuszczałam, z alkoholem.
– Wilhelmino…
Po tym, jak wypowiedział moje imię, pochylił się, żeby pocałować mnie w usta. W ostatniej chwili, kiedy zauważył, że mamy widownię, zreflektował się i jego wargi wylądowały na mojejskroni.
– To dla ciebie – powiedział, wręczając mi bukiet czerwonych róż.
– Dziękuję – wyszeptałam, posyłając mu nieśmiałyuśmiech.
– Uuuuu… Jak romantycznie – zanuciła jedna z bliźniaczek.
Obejrzałam się przez ramię, by skarcić ją ostrzegawczym spojrzeniem. Gdy powróciłam wzrokiem do Nevena, moje usta znowu zdobiłuśmiech.
– Wejdź, proszę. – Przesunęłam się w bok, by umożliwić mu przejście.
Zamknęłam za nim drzwi i choć potrzebowałam chwili na dojście do siebie, dołączyłam do niego, żeby nie czuł się nieswojo ani żeby moja rodzina nie przypuściła na niego ataku od samego progu.
– To są Adelaide i Adrianne – przedstawiłam bliźniaczki.
Neven wyciągnął spod pachy pudełka czekoladek Godiva. Jak on je tam upchał, że nic nie zauważyłam, nie wiem. Ale bałam się, co jeszcze ze sobąprzyniósł.
– Poznaliśmy się w szpitalu, ale nie mam pamięci do imion – odparł ze zmieszaniem, podając dziewczynkom słodycze.
– Nic nie szkodzi – zaświergotała Adelaide. – Jesteśmy rade, że przyjął pan zaproszenie naszej pani matki nakolację.
Rade? Pani matki? Skąd ona wytrzasnęła takiesłownictwo?
– To zaszczyt pana gościć, panie Dalmatino – powiedziała Adrianne, a następnie lekkodygnęła.
Dygnęła!
Spiorunowałam bliźniaczki wzrokiem, po czym wskazałam na najstarsząsiostrę.
– To Josephine.
– Witam – odezwała się wywołana do tablicy Jo, podając Nevenowi rękę jak panny w filmach typu Przeminęło z wiatrem – wierzchem dłoni ku górze, jakby liczyła na pocałunek.
Neven przejrzał jej zamiary, ale zamiast spełnić oczekiwania mojej siostry, uścisnął jej palce i skłonił się niczym Rhett Butler, po czym wręczył jej kolejne pudełko z czekoladkami.
Powiodłam wzrokiem po całej trójce, zastanawiając się, co kombinowały. Nigdy nie zachowywały się tak dystyngowanie ani nie posługiwały tak wyszukanym językiem. Jeśli chciały mnie skompromitować, to im się udało. Mało nie spaliłam się ze wstydu.
– A to Cecilia – powiedziałam, skupiając się na najmłodszej z naszej gromadki, która właśnie do nas dołączyła. Cee-Cee była najbardziej nieprzewidywalna, dlatego z obawą i podejrzliwością czekałam na to, co zrobi. Będzie udawała wychowankę internatu prowadzonego przez siostry Miłosierdzia Bożego czy pokaże swój prawdziwy charakter?
Obdarzyła Nevena szczerbatym uśmiechem, po czym się na niego rzuciła. Objęła ramionami jego uda, zadarła głowę do góry i ponownie ukazała swoje wybrakowane uzębienie.
– Kochasz Low-Low? – zapytała z typową dla dziecibezceremonialnością.
– Cee-Cee! – zbeształam ją, czując jak moje policzki pokrywają sięszkarłatem.
– Low-Low? – Neven wlepił we mnie zagubionespojrzenie.
– Tak nazywają mnie w domu – wyjaśniłam, speszona.
Neven chciał to jakoś skomentować, ale wtedy tata wyłonił się ze swojegogabinetu.
– No już, dziewczynki! – Klasnął w dłonie, zwracając na siebie uwagę wszystkich. – Koniec przedstawienia.
– Panie Milburn. – Neven zbliżył się do taty. Przywitali się uściskiem dłoni, a potem Neven wręczył mu butelkę. – Miło mi po raz kolejny pana widzieć.
Tata mruknął pod nosem coś, czego nie dosłyszałam, i zapatrzył się na prezent, któryotrzymał.
– To rakija, tradycyjny chorwacki trunek – wyjaśniłNeven.
Mimowolnie skrzywiłam się na wspomnienie smaku tego chorwackiegonapitku.
– Napijemy się po obiedzie. – Głos taty stał się wyraźniejszy, a na jego ustach zamajaczył cień uśmiechu, jakby Neven zdał pierwszy etap testu. – Zapraszam dalej. – Gestem ręki wskazał jadalnię.
Zanim zdążyliśmy przemieścić się choćby o krok, z kuchni, niczym torpeda, wypadłamama.
– Witaj, mój drogi! – zaintonowała melodyjnie, a jej oczy spoczęły na kolorowym bukiecie w rękach Nevena. – To dla mnie? – Chwyciła się ostentacyjnie za serce, na co wygięłam brew w łuk.
Neven pokiwałgłową.
– Moje ulubione! – krzyknęła zekscytacją.
Od kiedy? Przez tyle lat żyłam w przeświadczeniu, że najbardziej lubi herbacianeróże.
To te kwiaty dostawała od taty na każdą okazję.
Co się, do diabła, z nimi wszystkimi stało? Podmienili mi rodzinę, czy co?
– Co tak trzymacie naszego gościa w przedpokoju? Wchodźcie dalej – nakazała, zaganiając nas jak owce do zagrody. – Wstawię kwiaty do wody i podam kolację. – Przygotowałam twoje potrawy – zwróciła się do Nevena z szerokimuśmiechem.
– Moje? – Na jego twarz wypłynęłozdezorientowanie.
– Dania kuchni chorwackiej – pośpieszyła z wyjaśnieniem. Biła od niej taka duma, że nie miałam serca ostrzec Nevena przed tym, co go czekało. Choć możliwe, że miał jakieś pojęcie, bo już próbował wypiekówmamy.
– To bardzo miłe z pani strony – odparł grzecznie.
– Taaa… – wymamrotał tata, gdy mama zniknęła w kuchni. – Nie wiesz, w co się wpakowałeś, chłopaku. – Poklepał Nevena po ramieniu, po czym jako pierwszy ruszył do jadalni. Za nim podążyłareszta.
Gdy zostaliśmy sami, Neven odnalazł moje spojrzenie. Z pozoru wyglądał na zrelaksowanego, jednak jego oczy zdradzały, że jest spłoszony i przerażony tym, na co wyraziłzgodę.
By dodać mu otuchy, splotłam nasze palcerazem.
– Witaj w domu wariatów – zażartowałam. – Ale nie martw się, jestem obok. – Ułożyłam usta w uśmiech, który miał pokrzepić zarówno jego, jak imnie.
Skinął sztywnogłową.
– Jesteś gotowy? – Musiałam zyskać pewność, że da radę się z tym zmierzyć. Jeśli istniała najmniejsza wątpliwość, zamierzałam bez wytłumaczenia wyjść razem z nim.
– Dla ciebie jestem gotowy na znacznie więcej niż stawienie czoła twojej szalonejrodzinie.
Neven
Stwierdzić, że nie czułem się komfortowo to niedopowiedzenie. Gdy tylko przekroczyłem próg domu Milburnów, odniosłem wrażenie, jakbym został schwytany w pułapkę. Odpowiadałem na pytania, którymi mnie zasypywali, starałem się prowadzić normalną konwersację i każdemu poświęcić uwagę, ale łapałem się na tym, że chwilami brakuje mi powietrza, a po kręgosłupie wspina się panika. Gdyby nie Wilhelmina, która dodawała mi otuchy swoim dyskretnym dotykiem, zapewne wziąłbym nogi za pas i uciekł po pięciu minutach tegomaglowania.
– No więc, jak długo zostaniesz w Londynie? – To było pierwsze pytanie, jakie zadał mi ojciec Willow. Do tej pory jedynie przysłuchiwał się rozmowie, jakby czekał na odpowiedni moment, by przypuścićatak.
– Niedawno zakończyłem półroczne tournée – odparłem, próbując nie pokazać po sobie, że się denerwuję. Wydawało mi się, że poddaje mnie jakiemuś egzaminowi, dlatego chciałem wypaść jak najlepiej. – Odpocznę kilka miesięcy i nagram nowy materiał, nim ponownie wyruszę w trasę.
– Więc teraz będziesz korzystał z uroków sławy? – Świdrował mnie spojrzeniem, od którego mogło zleżeć moje „być albo nie być”. – Brylowanie na salonach, imprezy, kobiety…
– Tato! – Po jadalni poniósł się upominający głos Willow.
– W porządku. – Pogłaskałem ją po ramieniu, po czym zwróciłem się do jej ojca: – Nic z tego, co pan wymienił, nie leży w mojej naturze. Nie interesuje mnie życie w światłach jupiterów, wręcz przeciwnie, stronię od tego, jak mogę. Gdyby to ode mnie zależało, nie udzielałbym nawet wywiadów, ale to akurat mam zakontraktowane i nie mogę odmówić. A co do moich najbliższych planów… Lada dzień wchodzę do studia, by na jesieni mogła ukazać się moja nowa płyta.
Jeffrey pokiwał głową, jakby ukontentowała go mojaodpowiedź.
– Skoro tyle pracujesz, najpierw trasa koncertowa, teraz płyta, to jak znajdujesz czas na życie prywatne? Rodzina, przyjaciele, kobieta…
– Tato! – wtrąciła ponownie Wilhelmina, wyraźnie oburzona zachowaniem ojca. – To niestosowne tak przesłuchiwać naszego gościa.
– Chcę tylko poznać Nevena bliżej – bronił się Milburn. – Skoro spędzacie ze sobą tyle czasu, spotykacie się niemal każdego dnia, muszę mieć pewność, że jestnormalny.
Otworzyłem usta, żeby złożyć stosowne wyjaśnienia, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk, bo ubiegła mnieJosephine.
– Żaden muzyk nie jest normalny – stwierdziła. – Na przykładzie Janis Joplin, Kurta Cobaina czy Amy Winehouse wiemy, co sława robi z człowiekiem. – Przefrunęła wzrokiem z ojca na mnie. – Nie jesteś narkomanem, alkoholikiem anipsychopatą?
– Za ładny i za elegancki na któregokolwiek z nich – przebąknęła Adrianne, nim zdążyłem przemówić.
– Ted Bundy też taki był i co? – skontrowała Josephine. – Zamordował trzydzieści kobiet w sześciu stanach, a on… – Wskazała na mnie widelcem. – Jeździ po całymświecie.
– Do trzydziestu sześciu się przyznał. – Głos zabrała Adelaide. – Nie wiadomo, ile tak naprawdę ich było.
– Przestańcie… – warknęła zażenowana Willow, gromiąc siostry gniewnym wzrokiem. – Nie każdy zrozumie wasze pokręcone poczucie humoru, więc dajcie sobie na wstrzymanie.
Najpierw odezwała się Josephine, potem bliźniaczki. Zaczęły się przekrzykiwać jedna przez drugą, aż powstała kakofonia niezrozumiałych słów i nieharmonijnychdźwięków.
Gdy dołączył do nich śmiech ojca, moje uszy zaczęły krwawić, a chaos stał się nie do zniesienia. Z sekundy na sekundę narastał coraz bardziej, pobudzając we mnie nieodpartą chęć ucieczki.
Poluzowałem krawat, po czym dyskretnie wytarłem o spodnie spocone dłonie. Gdy zacząłem płytko oddychać, Willow przeniosła na mnie wzrok. Musiała wyczuć, że coś jest nie tak. Wyłączyła się z kłótni, ujęła mnie za rękę pod stołem, a jej ciepły wzrok pieścił moją twarz.
– Jestem tu – wyszeptała.
Przymknąłem powieki, by dać sobie chwilę na uporządkowanie emocji. Ledwo udało mi się tego dokonać, w pobliżu rozszedł się wysoki, przepełniony radością głos, który uciszył towarzystwo, a mnie na nowo wytrącił z równowagi. Obawiałem się, że ten stan będzie mi doskwierał do końca kolacji.
– Kolacja gotowa!
Do pokoju wkroczyła Ophelia Milburn. W rękach, niczym poduchę z królewską koroną, dzierżyła dużą, porcelanowąwazę.
Gdy stawiała naczynie na stole, jej mąż i dzieci wymienili się tajemniczymi spojrzeniami. Wtedy przypomniałem sobie smak ciastek, których skosztowałem podczas pierwszej wizyty w tym domu, i to, co po tym mówiła Willow. Teraz zachowanie domowników zaczęło nabierać sensu.
– Co to? – zapytał z dużą dozą sceptycyzmuJeffrey.
– Fisz paprika – odparła Ophelia. Obserwowała mnie kątem oka, prawdopodobnie czekając na moją aprobatę.
– Co? – Josephine, która się wtrąciła, przyglądała się misie z taką podejrzliwością, jaka gościła wcześniej w głosie jejojca.
– Och, taki chorwacki gulasz rybny – powiedziała gospodyni wieczoru, zdejmując pokrywkę z wazy.
– Chodzi zapewne o fiš paprikaš – wyjaśniłem, zdobywając się na uśmiech. – Pikantny gulasz z przynajmniej trzech gatunków ryb, z papryką, cebulą i pomidorami. Jego tajemnica polega na łączeniu składników poprzez potrząsanie garnkiem. To jedno z moich ulubionych dań. – Do dziś pamiętałem ostry smak gulaszu przyrządzonego przezbabkę.
– Naprawdę? – Ophelia złapała się teatralnie za serce, tak samo jak wtedy, gdy podarowałem jej kwiaty. – Zatem mój wybór menu na dzisiejszy wieczór to strzał w dziesiątkę. – Uszczęśliwiona, wyszczerzyła się od ucha do ucha. – Poproszę o twój talerz, Nevenie. – Wyciągnęła do mnie rękę nad stołem.
– A może spróbuję, zanim zabierzesz się za serwowanie? – zaoferowała Willow, wciskając matce swój talerz w rękę.
– Nie bądź niemądra – fuknęła Ophelia, odpychając naczynie. – Nevenie? – zwróciła się do mnie zponagleniem.
Z ociąganiem podałem jej talerz. W tym czasie Wilhelmina wyszeptała przeznaczone wyłącznie dla moich uszu przeprosiny. W ramach wdzięczności za poświęcenie, jakiego była skłonna siędopuścić, ścisnąłem jej kolano pod stołem. Albo mi się wydawało, albo przeszył ją dreszcz, na co nie mogłem się nie uśmiechnąć podnosem.
– Powiedz, Nevenie… – Jeffrey znów przejął pałeczkę. – Jak czujesz się wAnglii?
– Dziękuję, dobrze. Chętnie tu wracam. Właściwie to jedno z moich ulubionych miejsc na świecie. – Z czego dopiero niedawno zdałem sobie sprawę. – Lubię je tak bardzo, że niedawno kupiłem tutajdom.
– Nie tęsknisz za ojczyzną? Za rodziną?
Mięśnie natychmiast mi stężały, jakby wylano na mnie kubeł lodowatejwody.
Na kark wystąpiło znajome, nieprzyjemne mrowienie, a dłonie ponownie zwilgotniały.
– Rodzice zginęli w katastrofie helikoptera, gdy byłem dzieckiem. Opiekę nade mną przejęli dziadkowie. Babka zmarła, gdy byłem nastolatkiem. Zostałem sam z dziadkiem, ale w pewnym momencie nasze drogi się rozeszły i dzisiaj mamy ze sobą bardzo ograniczony kontakt – wyrecytowałem jak wyuczoną na pamięćformułkę.
Odebrałem od Ophelii talerz. Dzięki temu mogłem oderwać spojrzenie od Jeffreya, który nawet na moment nie spuszczał mnie z oczu. Czułem się przez to jak żaba poddawana sekcji na lekcji biologii wszkole.
– A co z dalszą rodziną? – dociekał mężczyzna. Już wiedziałem po kim Willow odziedziczyła tęcechę.
– Dziadkowie nie mieli dużej rodziny, a ojciec był jedynakiem. Z kolei rodzina mamy mieszkała na drugim końcu kraju. Nie utrzymywaliśmy bliskich relacji, a po jej śmierci kontakt urwał się całkowicie. – Starałem się modulować głos tak, by nie brzmieć wrogo i pretensjonalnie. – Można więc uznać, że nie mam rodziny – skwitowałem, nieprzygotowany na gorzki posmak, jaki pozostał mi w ustach po tymstwierdzeniu.
– Przykre. – Mężczyzna się zasępił.
– Jestem innego zdania, ale dziękuję.
Zakłopotany ciężkością, jaka zawisła w powietrzu, wbiłem wzrok w zawartość swojego talerza. To, co w nim zobaczyłem, wprawiło mnie w osłupienie. Fiš paprikašw wykonaniu Ophelii Milburn wyglądał zupełnie inaczej niż danie, którym wielokrotnie się raczyłem. Nie dość, że zawierał macki ośmiornicy, z czym spotkałem się po raz pierwszy, to miał też dziwny kolor i pachniał jakoś inaczej niżzazwyczaj.
– Przepraszam – wyszeptała kolejny raz Willow.
Zanim zapewniłem ją, że nie ma za co przepraszać, przemówiłaOphelia.
– Jedzcie, kochani – zachęciła z entuzjazmem. – Spędziłam w kuchni pół dnia, mam nadzieję, że będzie wam smakowało.
– Na pewno, kochanie. – Jeffrey przykrył dłoń żony swoją. – Jak wszystko, co przygotowujesz. – Pochylił się, by cmoknąć ją z czułością w usta. Zrobiło mi się ciepło w sercu na widok potęgi ichmiłości.
– Nie przy jedzeniu – jęknęła jedna z bliźniaczek.
Kiedy spojrzałem w jej kierunku, by sprawdzić która to, zauważyłem, że najmłodsza Milburnówna, która według Wilhelminy miała być okropną gadułą bez filtra w ustach, a która jak na razie milczała, ukradkiem wsuwała do ust kawałki schowanej pod stołem bułki. Gdy zorientowała się, że została przyłapana, obdarzyła mnie szczerbatym uśmiechem i wróciła dojedzenia.
Ta rodzina z każdą minutą wydawała się coraz dziwniejsza.
Każda z obecnych przy stole osób sięgnęła po łyżkę, więc zrobiłem tosamo.
Nim jednak ktokolwiek przystąpił do jedzenia, w ruch poszły kieliszki z winem. Jeffrey, Josephine i Willow wychylili niemal całą ich zawartość na raz, a Adrianne i Adelaide wymamrotały cicho, że żałują, iż nie mogą jeszcze pićalkoholu.
Nabrałem na łyżkę odrobinę gulaszu i niepewnie wsunąłem ją do ust. Gdy tylko to uczyniłem, oczy wszystkich skupiły się na mojej osobie. To sprawiło, że ledwo zdołałem przeżuć, a potem przełknąć tę odrobinę, którą miałem w buzi. Gdy moje kubki zarejestrowały gorzko-pikantny smak, musiałem mocno się wysilić, żeby się nie skrzywić.
– Smakuje ci, Nevenie? – zapytała z nadzieją panidomu.
Willow kopnęła mnie lekko pod stołem. Choć brzydziłem się kłamstwem, nie chciałem też być tym, który uświadomi tej kobiecie, jaką jest koszmarną kucharką. Będąc w kropce, musiałem coś szybko wymyślić.
– Nisam jela ništa gore1. – Wykrzesałem z siebie uśmiech, który raczej przypominał grymas, i czym prędzej sięgnąłem powino.
– Nie znam chorwackiego, ale po twoim uśmiechu wnioskuję, że jesteś ukontentowany. – Sama była ukontentowana i tylko brakowało, by poklepała mnie po głowie.
Pozostali, z minami jakby szli na skazanie, zabrali się za jedzenie. Nie dziwiłem się im. Sam kolejne kęsy przełykałem bez przeżuwania, a dodatkowo każdy kolejny przepijałem wodą albowinem.
Rozmowa przy stole się rozkręciła. Krążyła wokół różnych tematów: od szkolnych opowieści dzieci, przez politykę i plotki z sąsiedztwa, po incydent w Operze w Sydney i koncert na cześć akademii. Starałem się być czynnym uczestnikiem, choć bardziej interesowała mnie fascynacja tą rodziną, którą właśnie w sobie odkryłem. Mimo że głośna, gadatliwa i nieco szalona, dała się lubić. Początkowo nie potrafiłem się wśród nich odnaleźć, prawdopodobnie nigdy nie zdołam przywyknąć do nich w pełnym stopniu, ale zaakceptowałem ich sposób bycia, nawet jeśli chwilami go nie pojmowałem. Złapałem się też na tym, że trochę zazdrościłem łączącej ich relacji. Sam nigdy nie doświadczyłem czegoś takiego, obce mi były kłótnie, śmiech i emanująca od członków rodziny miłość.
Z jednej strony udzieliła mi się wesołość Milburnów, a z drugiej w sercu osiadł smutek. Ich towarzystwo uzmysłowiło mi bowiem, jak żałosny żywot prowadziłem oraz ile odebrano mi jakodziecku.
Gdyby nie Cecilia, która wreszcie zdecydowała się odezwać, pogrążyłbym się w myślach o moim marnym życiu. Byłem wdzięczny za to, że mnie przed tym uchroniła, choć niekoniecznie za to, jaki wybrałasposób.
– Kiedy zamieszkacie razem? – Jej wzrok krążył między mną a Willow, więc pytanie musiało być skierowane donas.
– Cee-Cee! – warknęła ostrzegawczoWillow.
Dziewczynka tak mnie zatrwożyła swoją bezpośredniością, że odjęło mi mowę. Nawet gdybym znał odpowiedź, nie byłbym w stanie jej zwerbalizować. Skłamałbym też, gdybym zapierał się, że mnie nie przestraszyła. Bo przestraszyła. Nigdy nie mieszkałem z żadną kobietą, ba!, nawet nie brałem tego pod uwagę, więc co miałempowiedzieć?
– No co? – Z miną niewiniątka, jaką przybrała, przypominała cherubinka. – Zakochani ze sobą mieszkają. Siostra Liny już od dawna mieszka ze swoim chłopakiem, a jest młodsza od ciebie. A może to nie jest twój chłopak, tylko się seksujecie? Tak robi siostra Mary, mówią na niąlatawica…
– Cee-Cee! – warknął Jeffrey.
Dziewczynka zamilkła, jakby odłączono ją od zasilania.
– Pora, żebyś już poszła na górę – oznajmił twardymtonem.
– Co ja takiego zrobiłam? – Niewinność na twarzy zastąpiło nadąsanie.
– Tata ma rację – wtrąciła się Ophelia. – Zrobiło się późno, nie wstaniesz jutro doszkoły.
– Ale…
– Nie ma żadnego „ale”. – Nie rozpoznawałem tej surowej, nieznoszącej sprzeciwu kobiety, w jaką przeobraziła się Ophelia. – Marsz do swojego pokoju. Za chwilę przyjdę sprawdzić, czy leżysz w łóżku. Nie zapomnij umyćzębów.
Obrażona dziewczynka skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, zsunęła się z krzesła i wymaszerowała z pokoju. Tupała przy tym głośno, tak by nikt nie miał wątpliwości, że jest niezadowolona z takiego obrotu sprawy.
– Przepraszam za Cee-Cee – powiedział Jeffrey, gdy najmłodsza Milburnówna zniknęła nam z pola widzenia. – To dziecko papla, co mu ślina na język przyniesie.
– Willow coś wspominała. – Czułem się w obowiązku zabrać głos, choć nie bardzo wiedziałem, co powiedzieć.
– A tak właściwie… Jak to się teraz mówi? – Urwał i pobłądził wzrokiem po zebranych przy stole. – Status związku? – zapytał. – Tak – przytaknął sam sobie, nie czekając na potwierdzenie. – Jaki jest wasz statuszwiązku?
– Błagam, tato, nie – jęknęła błagalnie Willow. Kiedy na nią spojrzałem, wyglądała, jakby chciała rozpłynąć się w powietrzu lub zapaść podziemię.
Jeszcze nigdy nie musiałem tłumaczyć się z relacji łączącej mnie z kobietą, a najwyraźniej tego oczekiwał Jeffrey Milburn. Nie mogłem mieć mu tego za złe, bo chyba właśnie tak postępowali ojcowie troszczący się o swoje córki, choć przy naszym pierwszym spotkaniu wydawało się, że ma luźniejsze podejście do byciarodzicem.
Położyłem rękę na leżącej na stole dłoni Willow. Chciałem dodać jej otuchy tak samo, jak czerpać ją od niej. Tym bardziej, że jej ciało naprężyło się jak struna od wiolonczeli i zdaje się, że przestałaoddychać.
– Wilhelmina jest wspaniałą młodą kobietą – zacząłem dyplomatycznie. – Bardzo mi na niej zależy. To dla mnie nowa sytuacja, bo do tej pory nie tworzyłem z nikim związku. Nie wiem, co przyniesie przyszłość, ale zrobię wszystko, by uszczęśliwić pańską córkę. – Pochyliłem się, by cmoknąć Willow w skroń. Nieco się rozluźniła i splotła nasze wciąż leżące na stole dłonie. – Zdecydowałem się osiąść w Londynie na stałe. Tak jak wspominałem, kupiłem już nawet dom. Oczywiście nadal będę podróżował, bo tego wymaga moja praca, ale to tutaj, do Wilhelminy będęwracał.
Jeffrey, usatysfakcjonowany moją deklaracją, pokiwał głową, a któraś z jego córek zagwizdała na znakuznania.
– Powinniśmy się zbierać – oznajmiła Willow, odezwała się po raz pierwszy od dłuższejchwili.
Nie zdawałem sobie sprawy, że jestem spięty, póki nie zalała mnie potężna fala ulgi. Rozmowa zbiegła na tematy, które nie tylko mnie przytłaczały, ale i frustrowały, bo nie przepracowałem ich na tyle, by móc jeporuszać.
– A co z deserem? – zapytała Ophelia. W jej głosie dało się usłyszeć zmartwienie i rozczarowanie. – Zrobiłam… Jak nazywacie strudel z jabłkami? – zwróciła się domnie.
– Savijača – podpowiedziałem.
– Właśnie! – Jej usta uformowały się w pełen nadziei uśmiech. – To jak będzie? Zostaniecie jeszczechwilę?
Dobre wychowanie nakazywało mi się zgodzić. Jednak psychiczne zmęczenie i obawa, że deser będzie smakował tak samo jak danie główne, wygrały z manierami. Już miałem grzecznie odmówić, kiedy ubiegła mnieWillow.
– Innym razem, mamuniu. Koncert zbliża się wielkimi krokami, a my jeszcze dzisiaj nie ćwiczyliśmy. Prawda, Nevenie? – Obróciła głowę ku mnie, wzrokiem dając znaki, bympotwierdził.
– Tak, Wilhelmina, ma rację – przytaknąłem. – Musimy popracować nad końcową partią, która sprawia nam problem. – Odsunąłem krzesło i podniosłem się z niego. – Bardzo dziękuję za gościnę. Było mi niezmiernie miło poznać bliżej waszą rodzinę. – Naprawdę tak myślałem, nawet jeśli ta wizyta zaburzyła mojąrównowagę.
Oboje, Jeffrey i Ophelia, wstali od stołu. On wyciągnął do mnie rękę, którąuścisnąłem.
– Dbaj o moją dziewczynkę. – Głos miał łagodny, ale spojrzeniem wysyłał miostrzeżenie.
Pokiwałem głową na znak, że zrozumiałemprzekaz.
– Chodźmy. – Willow ujęła mnie pod ramię i pociągnęła w stronęwyjścia.
– Zaczekajcie! – krzyknęła Ophelia. – Zapakuję wam deser to zjecie w trakcie jakiejś przerwy.
Zanim któreś z nas zdołało zaprotestować, wypruła z pokoju jak wystrzelona zprocy.
– Nie żałuj dzieciom! – zawołał za niąmąż.
Willow spojrzała na ojca z wyrzutem, a po sekundzie oboje wybuchli gromkim śmiechem. Puściła mnie i podeszła, by goprzytulić.
To wystarczyło, żeby wciąż goszczące napięciewyparowało.
– Jesteś okrutny – stwierdziła, kiedy wypuściła go z objęć.
– Mam rozumieć, że nie wrócisz dziś na noc do domu? – Nie umknęła mi smuga dezaprobaty w głosieJeffreya.
– Tato…
– Dobrze, już dobrze. – Uniósł ręce, jakby skapitulował. – Liberalizm, z jakim was wychowaliśmy, kiedyś wpędzi mnie do grobu – wymamrotał ciszej, ale na tyle głośno, byśmy gousłyszeli.
Do jadalni, z piramidą pojemników na żywność, wróciłaOphelia.
– To dla was, dzieci – oznajmiła.
– Mamo, niepotrzebnie robiłaś sobie kłopot – stwierdziła Willow tonem, który nie zdradzał nic poza troską iwdzięcznością.
– Żaden kłopot, kochanie – odparła, wręczając córce zestawpudełek.
W trakcie gdy Ophelia informowała córkę, co zapakowała, ja zamieniłem jeszcze kilka zdań z Jeffreyem. Po tym nastąpił kilkuminutowy rytuał pożegnania, podczas którego zostałem wyściskany przez żeńską część rodziny Milburnów, a pani domu dodatkowo wycałowała moje policzki. Tak mnie zaskoczyli swoją wylewnością, że nie byłem w stanie zaprotestować ani odmówić kolejnejwizyty.
Właściwie sens całej sceny doszedł do mnie dopiero, jak opuściliśmy z Willow jejdom.
Gdy zajęliśmy miejsca w samochodzie, Wilhelmina oparła głowę o zagłówek fotela i odetchnęła głęboko, jakby po raz pierwszy od dłuższego czasu. Uznałem, że dam jej moment na dojście do siebie. Najwyraźniej na niej ta kolacja wywarła takie samo wrażenie jak na mnie. Uruchomiłem silnik i wyjechałem na ulicę.
Przemierzaliśmy drogę w kompletnej ciszy, aż to Willow postanowiła jązłamać.
– Przepraszam za moją rodzinę. – Brzmiała na zmęczoną, zawstydzoną i zasmuconą. – To naprawdę cudowni ludzie, ale potrafią uprzykrzyć życie, zwłaszcza jeśli nie jest się przyzwyczajonym do stylu bycia, jaki reprezentują.
Kiedy obróciłem się, by na nią spojrzeć, okazało się, że oczy ma wlepione przed siebie. Jakby była zbyt zażenowana, żeby na mnie patrzeć.
– Nie masz mnie za co przepraszać – zapewniłem tak zdecydowanie, jak potrafiłem. – Twoi bliscy są dość przytłaczający, ale ich polubiłem. – Nie kłamałem. Jeszcze nie ustosunkowałem się do tego, że w pełni zaakceptowałem tych tak odmiennych ode mnie ludzi, ale wiedziałem, jakie wzbudzają we mnie uczucia.
– To była katastrofa – zawyrokowała Willow. – Głupie teksty moich sióstr, przesłuchanie taty, wybryk Cee-Cee i oczywiście chorwackie specjały mamy. Chyba nie mogło być gorzej… – Pokręciła ze zrezygnowaniemgłową.
– Nie było tak źle… – Starałem się jąpocieszyć.
– Zwłaszcza kuchnia mamy nie była zła – prychnęła kpiąco. – Co właściwie powiedziałeś, gdy zapytała, jak ci smakuje?
Na moje usta wypłynął szelmowski uśmiech.
– Że nie jadłem nic gorszego.
Na moment zaległa cisza, a potem wnętrze auta wypełniło się perlistym śmiechem – jednym z moich ulubionych dźwięków. Być może lubiłem go nawet bardziej niż odgłosy wydawane przez wiolonczelę. Śmiech Willow działał jak miód na moje serce, a także strącał z barków ciężar, o którym nie miałem pojęcia, że go noszę. Tak jakteraz.
– Nie wierzę… – wysapała poprzez kolejną salwę, która jąogarnęła.
– Nie chciałem skłamać, więc wyłgałem się małym fortelem. – Skręciłem na hotelowy parking. Zgasiłem silnik, odpiąłem pas bezpieczeństwa i zwróciłem się ciałem w stronęWilhelminy.
– Mniemam zatem, że mam się tego pozbyć? – Wskazała ustawione u jej stóppojemniki.
– Będę zobowiązany, jeśli to zrobisz – przytaknąłem. Nadal czułem na podniebieniu smak gulaszu, mimo że wypiłem z litr wody i dwa kieliszkiwina.
– Okej, zajmę się tym. – Zacisnęła usta, starając się ponownie nie roześmiać.
– Zastanawia mnie jedno…
– Tak?
– Wszyscy to jedliście, mimo że – nie czarujmy się – było niesmaczne. Dlaczego nie dacie Ophelii do zrozumienia, że nie radzi sobie w kuchni? – Naprawdę mnie tociekawiło.
Willow westchnęła ciężko i z powrotem wbiła wzrok w przedniąszybę.
– Mama bardzo przeżyła to, co się ze mną działo po napadzie. Nikt lepiej od niej nie zdawał sobie sprawy, że już nigdy nie zatańczę i jakie to będzie miało konsekwencje dla mojej psychiki… – Smutek w