Ktoś taki jak ty. Tom 1 - Ewa Pirce - ebook + audiobook

Ktoś taki jak ty. Tom 1 ebook i audiobook

Ewa Pirce

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Patrick to człowiek żyjący według ustalonych przez siebie zasad. Planuje każdy dzień i nienawidzi zmian. Cechuje go drobiazgowość, skrupulatność i… miłość do pieniędzy. Jako agent sportowy i biznesmen jest znany ze stosowania nieczystych zagrywek i niekonwencjonalnych rozwiązań. Chwila zapomnienia sprawia, że jego życie wywraca się do góry nogami. Spokój, ład i porządek, które ceni ponad wszystko, zostają zaburzone, a każdy dzień staje się wyzwaniem i próbą sił.

Luisina jest Meksykanką, która przybywa do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu czegoś, co straciła lata temu. Przez życie kroczy z głową pełną marzeń, ciętym językiem i sercem na dłoni. Wierzy w to, że w każdym można znaleźć dobro. Potrafi cieszyć się drobiazgami, których inni nie zauważają, i uśmiecha się nawet wtedy, gdy los podsuwa jej pod nos cytrynę. Dla niej liczy się przede wszystkim człowiek, a nie status majątkowy.

Ścieżki tych dwojga przecinają się na parkingu przed dyskontem spożywczym. Od razu się ze sobą ścierają i zauważają, jak wiele ich różni. Ona uważa go za zimnego drania, on ją za zbuntowanego anioła. Mimo że działają sobie na nerwy i wyznają sprzeczne wartości, okazuje się, że są sobie bezwzględnie potrzebni.

Gdy ogień spotyka ogień, nie spalają się nawzajem… Łączą się w jedno i razem spopielają świat.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 449

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 17 min

Lektor: Mirella Rogoza-Biel, Konrad Biel
Oceny
4,7 (180 ocen)
137
30
11
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Renata_Chrpyt

Nie oderwiesz się od lektury

fantastyczna!
10
Balpinka
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Książka fajna 😁 Lektorka bardzo nie 👎 Ta okropna maniera czytania męczy i złości 😡
00
Handzia1969

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam. Warto.
00
zaczytanazuzka

Dobrze spędzony czas

Polecam, ciekawa historia.
00
Sikorka612

Nie oderwiesz się od lektury

Dawno nie czytałam tak wciągającej książki. Myślałam, że to kolejne romansidło a tu wielkie zaskoczenie. Zaraz zabieram się za drugą część i mam nadzieję że też mnie nie zawiedzie!
00

Popularność




© Copyright by Ewa Pirce, 2021

© Copyright for present edition by Wydawnictwo Plectrum, Stary Imielnik, 2021

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie i powielanie za pomocą jakiejkolwiek techniki całości lub fragmentów książki bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody wydawcy jest zabronione.

 

Redakcja i korekta: Martyna Maria Czerwiec

Korekta: Edyta Giersz

Projekt okładki: Justyna Sieprawska

 

Zdjęcia na okładce: © Lieonart/Shutterstock

 

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do osób, zdarzeń lub miejsc rzeczywistych jest przypadkowe.

ebook na bazie wydania I

ISBN 978-83-962120-5-4

Wydawnictwo Plectrum

www.plectrum.pl

[email protected]

 

KonwersjaEpubeum

Dla Marysi, bez której ta historia by nie powstała.

playlista

Tango To Evora – Loreen Mckennitt

Numb – Dotan

Arrorró mi niño (kołysanka meksykańska)

Devil in Disguise – Elvis Presley

Chantilly lace – Jiles Perry Richardson

Love Is All Around – Wet Wet Wet

You And Tequila – Kenny Chesney ft. Grace Potter

It’s Must Have BeenLove – Roxette

Desire – Meg Myers

Night Changes – One Direction

Cocaina – FILV & Edmofo feat. Emma Peters

The Phantom of the Opera – Emma Rossum, Gerard Butler

prolog

Czy kelnerzy w Meril naprawdę musieli formować serwetki w jakieś absurdalne konstrukcje origami? Nie mogli po prostu złożyć ich na pół albo zrolować?

Przez to dziwactwo oraz niesymetryczne nakrycie stołu nie potrafiłem skupić się na spotkaniu z Paulem Nortonem, przedstawicielem marki Everlast, która chciała, żeby mój podopieczny, Alex „Żniwiarz” O’Dell, został jej twarzą. Rozpraszał mnie talerz ustawiony dalej niż cztery centymetry od brzegu blatu, przesunięta na spodku filiżanka z kawą i przekrzywiony nóż. Jakby tego było mało, środek stołu ozdabiał wazon z jakimiś wiechciami, od zapachu których wierciło mnie w nosie. Na szczęście na moją prośbę kelner go zabrał. Jednak to i zniszczenie serwetkowego łabędzia nie wystarczyło, bym skoncentrował się na rozmowie. Dlatego, nie bacząc na skonsternowane spojrzenie Paula, przeorganizowałem wszystko wedle własnych upodobań i dopiero wtedy w pełni oddałem się wygłaszanej przez niego przemowie.

– I jak podoba ci się nasza koncepcja reklamy? – zapytał po tym, jak skończył mi wszystko obrazować.

– Cóż… – westchnąłem, odkładając sztućce na talerz. – Półnagie kobiety to zawsze świetny pomysł, jeśli chodzi o sprzedaż produktu przeznaczonego głównie dla sportowców – przyznałem zgodnie z prawdą. – Szkopuł w tym… – Otarłem usta serwetką, złożyłem ją i położyłem obok zastawy. – Że Alex nie zgodzi się na udział w reklamie z jakimikolwiek kobietami, a co dopiero z rozebranymi.

– Dlaczego? To nie byłby pierwszy raz, kiedy występowałby przed kamerami z kilkoma roznegliżowanymi panienkami.

– Racja. – Nawet nie zdołałbym zliczyć, ile Alex odbył tego typu sesji, które zazwyczaj kończyły się zaliczaniem przez niego przynajmniej jednej z modelek. – Ale wtedy nie był zakochany.

Ręka Paula, w której trzymał szklankę z sokiem pomarańczowym, zawisła w połowie drogi do ust.

– Żniwiarz jest zakochany? – Bardziej brzmiał na rozbawionego niż zszokowanego.

Przytaknąłem skinieniem głowy.

– Tak. – Nie pochwalałem tego, bo ta cała miłość tylko go rozpraszała, ale nie mogłem nic z tym zrobić. Przynajmniej na razie. – Dlatego, jeśli zależy wam na Aleksie, musicie zmienić swoją wizję tego projektu.

– No weź… – Wykrzywił wargi w grymasie sugerującym drwiący uśmiech. – Jestem pewien, że jakoś go przekonasz. Dziewczyna nie ściana, da się ją przesunąć, a raczej usunąć w cień. – Zaśmiał się ze swojego żartu, po czym wreszcie zbliżył szklankę do ust.

Owszem, istniała szansa, że urobię Aleksa. Zdając sobie jednak sprawę z tego, ile będzie mnie kosztowała przeprawa z nim, nie zamierzałem sprzedać tanio skóry. Teraz, kiedy oczyściłem umysł z zakłóceń wewnętrznych, mogłem przejść do właściwej części spotkania, czyli uświadomienia drugiej stronie, że bez nas ten projekt nie wypali, a potem stawiania warunków.

– Powiedzmy, że mógłbym go nieco przycisnąć… – zacząłem, rozpierając się na krześle. – Ale oczywiście nie za tę śmieszną kwotę, którą zaproponowaliście w ramach kontraktu.

Co to było sześć milionów dolarów za nazwisko jednego z najznamienitszych bokserów naszych czasów? Przy mojej dziesięcioprocentowej prowizji nie zarobiłbym na tym interesie nawet okrągłej bańki.

Z gardła Paula uleciała kolejna tura śmiechu.

– A oto Patrick Hetfield, rekin biznesu, o którym tyle słyszałem – skwitował, przyjmując podobną pozycję do mojej.

W tym momencie rozpoczęła się moja ulubiona część gry.

Nie doszliśmy do porozumienia, które zadowoliłoby obydwie strony.

Negocjacje trwały bitą godzinę, a z minuty na minutę stawały się coraz bardziej zażarte. Wraz z każdym moim żądaniem Norton stawiał swoje i nie zapowiadało się na to, by któryś z nas spuścił z tonu. W końcu zgodnie uznaliśmy, że obaj musimy na chłodno przeanalizować wszystkie argumenty, które padły, i ponownie przystąpić do rozmowy. Mimo że nie przegrałem, to zawieszenie broni, zamiast stać się motywacją do dalszego działania, wprawiło mnie w podły nastrój, a zegar nie wybił jeszcze nawet dziesiątej.

Ledwo zdążyłem opuścić restaurację i rzucić parkingowemu kluczyki, by podstawił moje auto, gdy poczułem wibracje telefonu. Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni marynarki, lecz zanim odebrałem, zerknąłem na wyświetlacz, by sprawdzić, kto się do mnie dobijał.

– Hetfield – przedstawiłem się, widząc, że mam do czynienia z kimś obcym. – Słucham?

Odpowiedziała mi cisza.

– Słucham? – powtórzyłem.

Znowu nikt się nie odezwał.

Już miałem zbesztać osobę po drugiej stronie linii, kiedy na horyzoncie zamajaczył mój Mercedes GT. Widząc, że chłopak, któremu poleciłem go przyprowadzić, dał za bardzo po hamulcach, a na dodatek nie zaparkował równolegle do krawężnika, zakończyłem połączenie i ruszyłem w jego kierunku. Zrobiłem raptem krok do przodu, gdy poczułem pod podeszwą coś miękkiego. Zerknąłem w dół i nie mogłem pohamować pchającego mi się na usta przekleństwa, kiedy okazało się, że wdepnąłem w psie odchody.

– Kurwa mać… – Jednocześnie zacisnąłem pięść i usta, żeby już nic niestosownego z nich nie wyszło, i podskakując na jednej nodze, dowlokłem się do pobliskiego klombu.

Recytując w myślach wiązankę bluzgów, szorowałem podeszwą po trawie. Nie lubiłem zwierząt, zwłaszcza psów. Z wzajemnością, czemu dawały wyraz za każdym razem, gdy miałem z nimi styczność. Gdyby to ode mnie zależało, zamknąłbym je wszystkie w jakimś rezerwacie, z dala od cywilizacji, by tam mogły do woli ujadać, paskudzić i żyć na czyiś koszt.

Kiedy zdołałem względnie wyczyścić buta, zbliżyłem się do parkingowego, wyrwałem mu kluczyki i bez słowa oraz napiwku wsiadłem do samochodu. Najchętniej pojechałbym do domu, żeby się przebrać, ale to nie wchodziło w grę. Za mniej niż godzinę byłem umówiony z Davidem Zinczenko, redaktorem naczelnym Men’s Health. Wykorzystując okazję, że wpadł do Nowego Orleanu, postanowiłem raz jeszcze przeprosić go za Aleksa, który jakiś czas temu zrejterował z sesji zdjęciowej, i spróbować przekonać do odstąpienia od kary pieniężnej za niewywiązanie się z umowy. To nie pierwszy i z pewnością nie ostatni raz, kiedy przyszło mi świecić oczami za mojego podopiecznego. Zanim jednak miało do tego dojść, musiałem wpaść do biura po dokumenty, o których wczoraj zapomniałem.

Kodując w mózgu, że w swoim planie dnia muszę znaleźć czas na myjnię, by pozbyć się z wnętrza auta odoru fekaliów, który drażnił moje nozdrza i zapewne już wżarł się w tapicerkę, odpaliłem w iPhonie aplikację Spotify i przy akompaniamencie TangoTo Evora Loreeny McKennitt włączyłem się do ruchu.

Do Dziupli – kompleksu sportowego, gdzie mieściło się również moje biuro – dotarłem w niespełna dwadzieścia minut. Wysiadłem z samochodu i już miałem pomaszerować ku budynkowi, kiedy rozdzwonił się mój telefon. Wyłowiłem go z kieszeni i przystawiłem do ucha.

– Halo? – warknąłem do aparatu, zirytowany samym faktem, że ktoś czegoś ode mnie chciał.

Na linii panowała cisza, dokładnie tak samo jak wcześniej.

Odjąłem komórkę od ucha, by sprawdzić, czy połączenie nie zostało zerwane. Nie zostało.

– Alex, jeśli to ty, to przysięgam, urwę ci jaja i podaruję je Evie na srebrnej tacy – zagroziłem po tym, jak telefon ponownie znalazł się przy moim uchu.

Mój podopieczny był pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby po raz kolejny postanowił postroić sobie ze mnie żarty. On i Sam – jego ochroniarz, a zarazem najlepszy przyjaciel – powzięli sobie za punkt honoru granie mi na nerwach i doprowadzanie mnie do szału. Opanowali tę umiejętność do takiej perfekcji, że chwilami żałowałem, iż wziąłem Aleksa pod swoje skrzydła, a Samuela namówiłem, by został jego osobistym bodyguardem.

Znowu nikt się nie odezwał.

Już miałem się rozłączyć, kiedy usłyszałem ciche westchnienie.

– Halo? – powiedziałem raz jeszcze, nie kryjąc wzburzenia.

– Ona jest twoja.

Po drugiej stronie wybrzmiał kobiecy głos, którego nie rozpoznawałem.

– Z kim mam przyjemność? – zapytałem ze skonsternowaniem. – I jaka „ona”?

– Zrób z nią, co chcesz – odparła kobieta, jakby nie słysząc mojego pytania. – Ze mną nie może zostać.

– Chyba pomyliła pani numery – stwierdziłem, ruszając w kierunku Dziupli.

Z gardła kobiety uleciał cichy, wyzuty z wesołości śmiech.

– Wiedziałam, że nie będziesz pamiętał – skwitowała.

– O czym, do diabła, pani mówi? – Rozdrażnienie, które kiełkowało we mnie odkąd opuściłem restaurację, przybrało rozmiary złości.

Łącze wypełniło podszyte zniecierpliwieniem sapnięcie.

– Impreza u LeBlanca, dokładnie rok temu. Pieprzyliśmy się w ogrodowej altanie.

Cofnąłem się pamięcią do wydarzenia, które przywołała kobieta. Rzeczywiście, mniej więcej rok temu wpadłem do Miami, by świętować z moim przyjacielem z czasów studiów, Royem LeBlankiem, sukces jego płyty, która trafiła na szczyt listy Billboardu. Świtało mi głowie, że uprawiałem wtedy z kimś seks, ale za nic w świecie nie pamiętałem ani twarzy, ani imienia kobiety, z którą się zabawiałem. Kobiety, która najwyraźniej próbowała mi wmówić, że…

„Ona jest twoja”.

„Zrób z nią, co chcesz”.

…zrobiłem jej dziecko.

Kiedy rozgryzłem zawartą w jej słowach łamigłówkę, aż przystanąłem w połowie schodów na górę.

To było, kurwa, niemożliwe.

– Nigdy nie uprawiam seksu bez zabezpieczenia – oznajmiłem beznamiętnie, mimo że wewnątrz cały dygotałem. – Znajdź innego frajera, od którego wyciągniesz pieniądze. – Bo o cóż innego mogło chodzić?

– A ty zmień producenta prezerwatyw, bo najwyraźniej te, których używasz, są wadliwe – odparowała znaczniej śmielszym głosem niż na początku.

– Słuchaj no…

– Urodziła się trzy miesiące temu, dokładnie piątego marca. Zajmij się nią albo oddaj do jakiegoś sierocińca, nie obchodzi mnie to – przerwała mi w pół zdania. – Zmarnowałam już wystarczająco dużo czasu. Najwyższa pora, żebyś ty pobawił się w rodzica.

Po tych słowach połączenie zostało zakończone.

Zerknąłem na ekran telefonu i gapiłem się na niego przez dłuższą chwilę, nie mając pojęcia, co się właśnie wydarzyło.

To niewątpliwie kolejny pieprzony żart tych durniów.

Potrząsnąłem głową, po czym wznowiłem wspinaczkę do swojego gabinetu. Gdy tylko przekroczyłem jego próg, zdębiałem.

Na podłodze, dokładnie na środku pokoju stał fotelik samochodowy.

Fotelik, w którym znajdował się człowiek.

Mały, żywy człowiek.

Dziecko.

Dziecko, które na mój widok rozdarło się wniebogłosy.

pierwszy raz

Zacząć wierzyć w ludzi.

Patrick

To niemożliwe. To niemożliwe. To niemożliwe.

Powtarzałem te dwa słowa niczym mantrę, stojąc parę metrów od dziecka, które wrzeszczało, ile sił w płucach. Z sekundy na sekundę jego twarz coraz bardziej się wykrzywiała i stawała czerwieńsza. Na dodatek zaczęło wierzgać tymi swoimi mikroskopijnymi kończynami, jakby chciało mnie kopnąć albo sprzedać jeden z sierpowych. Nie wiedząc, jak je uspokoić, uczyniłem pierwsze, co przyszło mi do głowy – wybrałem numer do kobiety, która najprawdopodobniej była matką tego małego człowieka. Automat oznajmił, że abonent znajduje się poza zasięgiem, co oznaczało, że nieznajoma wyłączyła telefon.

– Szlag! – krzyknąłem w przestrzeń, odrzucając głowę do tyłu.

Wraz z moim krzykiem wzmogło się larum dziecka. To sprawiło, że macki paniki zaczęły oplatać mój umysł. Nie lubiłem dzieci, nie potrafiłem ani nie chciałem się nimi zajmować. Wymagały czasu, opieki i poświęcenia, a ja nie zamierzałem ofiarować żadnego z nich. Rodzicielstwo równało się chaosowi i zmianom, a to coś, czego nie znosiłem ponad wszystko. Dlatego nie planowałem zostać ojcem. Ani teraz, ani nigdy. Za bardzo kochałem swoje poukładane, przewidywalne życie i pracę, by pakować się w pieluchy, kaszki i permanentny bałagan. Nie, nie i jeszcze raz nie. Musiałem zatem czym prędzej pozbyć się tego rozdartego stworzenia. Wpierw jednak trzeba było je uciszyć, bo jeszcze chwila i ściągnęłoby na nas czyjąś uwagę.

Zorientowawszy się, że drzwi pozostały otwarte, zamknąłem je i czterema długimi krokami zmniejszyłem dystans między sobą a dzieckiem. Dotknąłem stopą fotelika i zacząłem nim delikatnie bujać. Niestety płacz zamiast ustać, o ile to możliwe, bardziej się wzmógł. Choć bardziej przekonywała mnie teoria Darwina, jakoby organizmy rozwijały się w procesie ewolucji, niż wiara w Boga i biblijna wersja stworzenia człowieka, to po raz pierwszy w swoim trzydziestotrzyletnim życiu zacząłem się modlić. Błagałem wszystkie znane mi bóstwa, by niemowlę w końcu zamilkło.

Nie zamilkło.

W przypływie desperacji rozejrzałem się po gabinecie, jakby jakimś cudem w którymś kącie znajdowało się rozwiązanie mojego problemu. Dopiero wtedy dostrzegłem, że za nosidełkiem stała biała torba. Przykucnąłem i sięgnąłem po nią jak po ostatnią deskę ratunku. Kiedy przeglądałem jej zawartość, doleciał do mnie nieprzyjemny zapach, który mógł zwiastować tylko jedno.

– Nie, tylko nie to… – jęknąłem pod nosem, przerażony perspektywą zmiany pieluchy.

Bojąc się w ogóle dopuścić do siebie tę myśl, wróciłem do grzebania w torbie, aż wśród różnych dziecięcych bambetli znalazłem smoczek. Ucieszony, jakbym natrafił na Świętego Graala, wepchnąłem go dziecku w usta. Tym sposobem wycie przeobraziło się w kwilenie, a potem nastąpiła cisza.

Wspaniała, błoga cisza.

Uffff.

Odczekawszy chwilę, by zyskać pewność, że niemowlę się uspokoiło, zgarnąłem telefon, który chwilę wcześniej położyłem na podłodze, i spionizowałem ciało. Wydeptując ścieżkę w dywanie, zacząłem wertować w umyśle listę z nazwiskami osób, do których mógłbym zwrócić się o pomoc. Nie miałem problemu z nawiązywaniem kontaktów i zdobywaniem sponsorów. Nie straszne mi były kruczki prawne w najbardziej zawiłych umowach czy fochy mojego podopiecznego. Każdego, z kim przychodziło mi współpracować, potrafiłem nagiąć do swojej woli i zdobyć to, czego chciałem. Nie posiadałem jednak podstawowych umiejętności, niezbędnych w opiece nad tak małą istotą. Nie lubiłem też o nic prosić, a już zwłaszcza o pomocną dłoń. Niestety znalazłem się w patowej sytuacji.

Jedyną osobą, która przyszła mi do głowy, była Grace – rycząca czterdziestka, z którą od czasu do czasu jadłem kolację, a potem zaszywałem się w hotelowym pokoju na szybki numerek. Tak jak ja, skupiona na karierze, nie oczekiwała niczego poza pysznym jedzeniem, dobrym winem i ostrym seksem. Oboje przystaliśmy na ten układ, który łączył nas już od przeszło trzech lat i sprawdzał się koncertowo.

Odnalazłem właściwy numer w telefonie i nawiązałem połączenie.

– Witaj, przystojniaku – zamruczała uwodzicielsko po odebraniu. – Jeśli dzwonisz, żeby umówić się na szybki numerek, to jestem na tak – oznajmiła z typową dla siebie bezpośredniością.

– Nie tym razem, Grace. – Potarłem nerwowo czoło. – Dzwonię, ponieważ potrzebuję pomocy.

– Ty? – W jej głosie niedowierzanie mieszało się z rozbawieniem. – Ty, Patrick Hetfield, potrzebujesz pomocy?

Ta kobieta znała mnie lepiej, niż sądziłem.

– Tak – potwierdziłem niechętnie. – Wyniknął pewien problem, z którym nie potrafię sobie poradzić.

– O co chodzi? – Musiała pojąć, że sprawa jest poważna, bo taki też stał się jej głos.

Pomasowałem skronie, by dać upust napięciu, które nagle się w nich pojawiło. Tym sposobem odwlekałem też nieuniknione. W końcu zaczerpnąłem powietrza i wyrzuciłem wszystko na jednym wdechu.

– Muszę nakarmić i przebrać dziecko. Nie mam jednak pojęcia, jak się do tego zabrać.

– Żartujesz sobie, prawda? – odparowała Grace tonem sugerującym oszołomienie.

– Nie. – Chciałbym, żeby to był żart.

– Łał… – wymamrotała, wciąż osłupiała. – Dlaczego musisz zająć się dzieckiem? Skąd je wytrzasnąłeś? Gdzie jego matka?

– Gdybym to wiedział, to nie zawracałbym ci głowy – oznajmiłem ostrzej, niż na to zasługiwała. – Przepraszam… – zreflektowałem się. – Jestem w kropce, a za chwilę muszę stawić się na ważnym spotkaniu. Czy mogłabyś…

– Zapomnij! – przerwała mi gwałtownie. – Mogę się z tobą pieprzyć, ale nie ma mowy, żebym bawiła się w niańkę. – W jej głosie dało się usłyszeć coś na kształt odrazy. – Chyba że masz taką fantazję… – dodała. – Jednak do tego dziecko nam niepotrzebne. Także wybacz, Patricku, ale nie mogę ci pomóc. Odezwij się, jak będziesz chciał, żebym ci obciągnęła.

Po tym oświadczeniu się rozłączyła.

Szlag.

Na palcach, najciszej jak potrafiłem, przemieściłem się do biurka. Rzuciłem telefon na blat, po czym opadłem na fotel. Sięgnąwszy po pióro, zacząłem się nim bawić i intensywnie rozmyślać nad tym, do kogo jeszcze mógłbym się zwrócić o pomoc. Pierwszą osobą, która pojawiła się w mojej głowie, była Eva – dziewczyna Aleksa. Niestety zaraz przypomniałem sobie, że aktualnie oboje przebywali na Seszelach. A może „stety”, bo gdyby wyszło na jaw, że jakaś wariatka podrzuciła mi kukułcze jajo, chłopaki mieliby ze mnie używanie po wsze czasy. Poza tym nikt z mojego bliskiego otoczenia nie musiał wiedzieć o dziecku, bo i tak zamierzałem się go pozbyć. I to jak najprędzej.

Sięgnąłem po komórkę i uczyniłem to, co powinienem uczynić w pierwszej kolejności – wykręciłem numer alarmowy. Minęły aż trzy sygnały, zanim usłyszałem głos dyspozytorki.

– Dziewięćset jedenaście, w czym mogę pomóc?

– Witam. W moim biurze znajduje się dziecko. Nie wiem, co z nim zrobić.

– Czy to pańskie dziecko? – zapytała dyżurna.

– Nie wiem – odparłem zgodnie z prawdą.

– Czego dokładnie pan nie wie?

– Wszystkiego – fuknąłem, podrywając się gwałtownie z fotela. Od razu zerknąłem w kierunku fotelika. Dziecko wciąż spało. Na szczęście. – Gdzie mogę je oddać? – dodałem przyciszonym głosem.

– Najlepiej matce – odparła lakonicznie dziewczyna.

– Ona też go nie chce. – Wspinały się po mnie już nie tylko macki zdenerwowania, lecz także desperacji.

– Czego pan ode mnie oczekuje? – Dziewczyna brzmiała na poirytowaną. – Niestety nie posiadam namiarów na Mary Poppins, a najwyraźniej tylko ona jest w stanie wybawić pana z opresji.

– Oczekuję kompetencji, a tego też najwyraźniej pani nie posiada – warknąłem, po czym nie chcąc tracić czasu, zakończyłem połączenie.

Wykonałem jeszcze trzy telefony do znajomych, z których każda odmówiła mi pomocy. Niespecjalnie mnie to zaskoczyło, ale za to zmusiło do skontaktowania się z osobą, której nienawidziłem całym swoim jestestwem.

Tłukłem się z myślami, aż w końcu porzuciłem wahania, przekląłem i wybrałem numer do Reginy Hetfield – mojej macochy.

Jeden sygnał… drugi… trzeci…

Z każdą upływającą sekundą wzmagało się bicie mojego serca. Poczułem też strużkę potu spływającą po karku. Uznawszy, że ta cała sytuacja nie jest warta starcia z tą kobietą, już zamierzałem się rozłączyć, kiedy usłyszałem głos, od którego przeszły mnie ciarki.

– Ostatnim razem, gdy rozmawialiśmy, oznajmiłeś, że prędzej piekło zamarznie, niż się do mnie odezwiesz – zadrwiła Regina w ramach powitania. – Zamarzło?

– Potrzebuję twojej pomocy – wyparowałem, ignorując jej zaczepkę.

– Potrzebujesz mojej pomocy? – powtórzyła kpiąco moja macocha. – Ty?

Zmełłem w ustach przekleństwo. Nie minęła nawet minuta, a już żałowałem, że do niej zadzwoniłem.

– Tak. – Ta monosylaba paliła moje struny głosowe, jakby polano je żrącym kwasem. – Mam dziecko, z którym nie wiem, co zrobić.

Na linii zaległa cisza, a chwilę później moje ucho podrażnił szyderczy śmiech, a raczej rechot. Tak samo rechotała Urszula z Małej syrenki – bajki, do oglądania której zmuszała mnie w dzieciństwie moja młodsza siostra. Może z wyglądu Regina nie przypominała tej otyłej wiedźmy z karykaturalnym makijażem, wręcz przeciwnie, lecz z pewnością łączył je tak samo paskudny charakter. A ja w tym zestawieniu byłem Ariel – tak jak ona chciałem sprzedać swoją duszę, by uzyskać pomoc.

Porównywałem się do pieprzonej syrenki… Jak do tego, kurwa, doszło?

– Przepraszam… – zaskrzeczała Regina, gdy udało jej się opanować rozbawienie. – Po prostu nie mogę uwierzyć, że taki maniak kontroli jak ty mógł zaliczyć wpadkę… Choć biorąc pod uwagę, ile wywłok zaliczasz, nie powinno mnie to dziwić.

Zacisnąłem wolną dłoń na blacie biurka. Tak mocno, że poczułem pod paznokciami drewno.

– Nie dzwonię po to, żebyś mogła sączyć jad – odrzekłem cierpko.

– Pieprzyłeś i spieprzyłeś, Patricku – kontynuowała z satysfakcją, jakby mnie nie usłyszała. – Nie jest mi ciebie żal, ale dam ci radę…

Z mojego gardła wyrwało się głośne prychnięcie.

– Upewnij się, że to dziecko jest twoje – oznajmiła, lekceważąc ten dźwięk.

– Nie jest moje, zaszło nieporozumienie.

Skłamałem. Prawda była bowiem taka, że choć nie dopuszczałem do siebie tej myśli, nie mogłem wykluczyć ojcostwa. Na imprezie u Roya przeżyłem jeden z tych razów, kiedy pijesz, palisz i pieprzysz do utraty świadomości. Teraz przyszło mi za tę chwilę zapomnienia zapłacić.

– Jak zwykle nieomylny i pewny siebie… Nic się nie zmieniłeś – stwierdziła.

– To zupełnie jak ty – skontrowałem.

Chciałem dodać coś jeszcze, ale łącze wypełniło piskliwe szczekanie. To oznaczało jedno – na horyzoncie pojawiły się Pucci i Gucci. Te dwa psy rasy chihuahua to jedyne, co Regina darzyła miłością. Kochała je bardziej niż męża i rodzoną córkę. Do dziś nie pojmowałem, co mój ojciec w niej widział i dlaczego zdecydował się z nią ożenić. Każdy, kto znał Reginę Hetfield, wiedział, że to oziębła suka, dla której liczyły się wyłącznie pieniądze, ona sama i te jej kundle. To raptem wierzchołek góry zbudowanej z powodów, dla których szczerze nienawidziłem tej kobiety.

– Posłuchaj… To nie jest moje dziecko, co nie zmienia faktu, że muszę się nim zająć, póki nie znajdę jakiegoś rozwiązania – ciągnąłem, by nie stracić jej uwagi, którą już zapewne przykuły te rozszczekane kreatury. – Dlatego potrzebuję pomocy. Gdyby nie to, że mam nóż na gardle, nie prosiłbym o nią ciebie.

– Rzeczywiście musiało cię nieźle przypilić… – sarknęła. – Ale nie sądzisz chyba, że rzucę wszystko i przylecę do Nowego Orleanu, żeby niańczyć jakiegoś bachora?

– Nawet przez myśl mi to nie przeszło – odsarknąłem.

– Czego zatem ode mnie oczekujesz?

– Potrzebuję numeru telefonu do Carminy. – Liczyłem, że nasza dawna niania znała kogoś, kto opiekował się dziećmi tutaj, w Nowym Orleanie.

– A skąd niby wezmę ci numer do tej kobiety? – zapytała, jakbym postradał rozum. – Minęło tyle lat… Nie wiem, co się z nią dzieje.

Tym jednym zdaniem usunęła mi grunt spod nóg.

– Nie, to niemożliwe! – wyparowałem. – Niemożliwe, kurwa, niemożliwe. – Panika i desperacja, które do tej pory udawało mi się stłumić, eksplodowały z pełną mocą. – Mamo… – Było ze mną naprawdę źle, skoro użyłem tego określenia wobec Reginy. – O nic cię nigdy nie prosiłem… Do cholery, nie poradzę sobie.

– Radziłeś sobie z wkładaniem fiuta w pierwszą lepszą cizię, to teraz radź sobie z konsekwencjami – skwitowała bez cienia współczucia. – Nie nękaj mnie więcej w tej sprawie. Wyjeżdżamy z twoim ojcem na Bahamy, chcę spokoju na wakacjach.

Sądziłem, że skończyła, kiedy dodała szyderczym tonem:

– Ojciec na pewno będzie z ciebie dumny.

Riposta zawisła mi na końcu języka, ponieważ za mną rozległo się ciche kwilenie. Kiedy się obróciłem, zobaczyłem, że dziecko wierci się w foteliku. Bałem się, że się obudzi i ponownie rozpłacze, ale nie, przekręciło głowę i zapadło w dalszy sen.

– W takim razie udanych cholernych wakacji – wymamrotałem do słuchawki, po czym się rozłączyłem.

Wypuściłem głęboki oddech. Tak głęboki, jakbym odetchnął po raz pierwszy, odkąd rozpocząłem rozmowę z macochą. A potem, przytłoczony bezsilnością i wściekłością na to, że zdecydowałem się do niej zadzwonić, rzuciłem telefonem przed siebie. Uderzył w drzwi i osunął się na podłogę.

Nie mając pojęcia, co jeszcze mógłbym zrobić, wprawiłem nogi w ruch. Potrzebowałem przez chwilę pomyśleć w przestrzeni nieskażonej obecnością dziecka. Ledwo otworzyłem drzwi, a na widok odwróconej do mnie tyłem, stojącej u szczytu schodów kobiecej sylwetki chciałem się wycofać. Zwłaszcza że rozpoznałem w niej Jessicę McAdams – kuzynkę dziewczyny Aleksa, a zarazem pannę, koło której od jakiegoś czasu kręcił się Samuel.

– Co ty tu robisz? – warknąłem, nawet nie próbując maskować swojego negatywnego nastawienia.

Nie uzyskałem odpowiedzi, co tylko spotęgowało krążącą w moich żyłach frustrację, a także rozbudziło strach związany z tym, że mogła coś usłyszeć. Ostatnie, czego potrzebowałem, to mierzenie się jej wścibstwem i plotkami, które zapewne zaraz by rozpuściła.

– Podsłuchiwałaś? Jak długo tu stoisz? Co w ogóle tutaj robisz? – Pytania opuszczały moje usta bez udziału mózgu.

– Dopiero przyszłam – odparła z pewną dozą niepokoju. – Przysięgam – dodała, jakby wyczuwając moje wątpliwości.

Zlustrowałem ją uważnie, doszukując się potwierdzenia w jej postawie. Bo słowa to jedno, a mowa ciała to drugie. Kiedy nie dopatrzyłem się niczego, co zdradzałoby kłamstwo, wyszedłem na korytarz i zamknąłem za sobą drzwi.

– W porządku – przytaknąłem. – Co cię do mnie sprowadza?

– Jeśli to nie jest dobra chwila, przyjdę później – zaproponowała.

– Nie jest najlep… – zacząłem, ale zamilkłem i zamarłem, kiedy zza drzwi dobiegło postękiwanie dziecka.

Kurwa.

– Słyszałeś? – zapytała Jessica.

– To pewnie bezdomny kot – zełgałem. – Pałęta się tu od paru dni. Muszę zadzwonić po kogoś, by go schwytał i wywiózł. Brzydzę się nimi. – Dla większej wiarygodności skrzywiłem się z odrazą.

Brwi Jessiki zbiegły się ze sobą, jakby nie tylko mi nie dowierzała, lecz także uważała, że plotę bzdury. I z jednym, i z drugim miała rację, nie mogłem jednak dopuścić do tego, by zaczęła drążyć temat.

– Co cię do mnie sprowadza, Jessico? – powtórzyłem nagląco, nim zdążyła się odezwać. – Mam dość napięty grafik.

Wypuściła ledwo słyszalne westchnienie.

– Samuel wybił bark, przez kilka dni będzie niedysponowany – wyjaśniła. – Jutro są urodziny jednej z jego sióstr. Obiecał, że zorganizuje dla niej imprezę, ale z powodu ręki nie jest w stanie. Mała kocha Piratów z Karaibów, wymyśliłam więc, by urządzić przyjęcie tematyczne właśnie z tym motywem, ale jest dość późno, żeby cokolwiek ogarnąć.

– A co ja mam z tym wspólnego? – burknąłem, wsuwając dłonie do kieszeni spodni.

Oparła ręce na biodrach, mrużąc oczy w wąskie szparki.

– Alex by pomógł.

Rozejrzałem się dookoła.

– Jak widzisz, nie ma go tutaj – zakpiłem.

– Może powinnam do niego zadzwonić, co? Ciekawe, jak zareaguje, gdy się dowie, że zlekceważyłeś marzenie jego chrześnicy.

– Chrześnicy? – Moje brwi poszybowały do góry w wyrazie sceptycyzmu.

– No tak. – Pokiwała energicznie głową. – Nie wspomniałam, że pirackie urodziny to marzenie jego ukochanej chrześnicy Tracy? – Wytrzeszczyła oczy, zaskoczona, że pominęła taki szczegół. – To jego oczko w głowie. Gwiazdy by jej podarował, jeśliby tylko o to poprosiła.

– Nawet nie wiedziałem, że Alex ma jakąś chrześnicę.

Podjąłem jej grę, choć byłem bardziej niż pewien, że nie istniała możliwość, by Alex podawał do chrztu którąś z sióstr Sama. Gdy ci dwaj się poznali, siostry Samuela były już na tyle duże, że niewątpliwie zdążyły przyjąć ten pierwszy z sakramentów. Stwierdziłem jednak, że szybciej się jej pozbędę, jeśli zagram według zasad, które narzuciła. Jessica McAdams nie tylko mnie wkurzała, ale swoim uporem dorównywała mojemu, dlatego łatwiej było mi strugać głupka, niż użerać się z nią nie wiadomo jak długo.

– Gdybyś bardziej skupiał się na ludziach, a nie na pieniądzach, z pewnością ta informacja utkwiłaby ci w głowie – stwierdziła szyderczo. – No ale trudno… – Zawiesiła głos. – Wujek nie spełni marzenia swojej… księżniczki. Mała będzie bardzo zawiedziona.

– Dobra, kurwa – skapitulowałem, mając na głowie poważniejsze problemy niż urodziny jakiegoś dzieciaka. – Napisz mi szczegółowo w mailu, czego potrzebujesz. Załatwię to.

– Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. – Poklepała mnie po ramieniu, ale zabrała rękę, jak tylko posłałem jej spojrzenie spod byka. – Alex będzie zachwycony – zapewniła z szerokim uśmiechem.

– Jeśli to wszystko… – Wskazałem ręką schody. – Mam sporo pracy. – I niemowlaka, który w każdej chwili może się rozedrzeć na cały regulator.

– Rozumiem, już znikam. Dziękuję za pomoc!

Kiedy odwróciła się z zamiarem odejścia, spuściłem głowę, dając sobie chwilę na psychiczne przygotowanie do kolejnej rundy starcia z mikroskopijnym człowiekiem, który przerażał mnie bardziej niż nie jedna gruba ryba.

– Patrick.

Na dźwięk swojego imienia, które wypłynęło z ust Jessiki, poderwałem głowę.

– Czy wszystko z tobą w porządku? – zapytała z czymś, co przypominało troskę.

– Zajmij się swoimi sprawami, Jessico – mruknąłem niegrzecznie.

Nie czekając, aż zniknie mi z pola widzenia, uchyliłem drzwi tylko na tyle, by się przez nie przecisnąć i wszedłem do gabinetu.

Dziecko nie spało i musiało wyczuć moją obecność, ponieważ głośno załkało. W obawie, że zaraz się rozpłacze, zbliżyłem się do niego i niechętnie przyklęknąłem obok fotelika. Odrzuciłem biały kocyk, którym było przykryte, odpiąłem pasy zabezpieczające i wziąłem je na ręce. A właściwie wyjąłem je i czym prędzej ułożyłem na dywanie. Odór, jaki wydzielało, potwierdził moje przypuszczenia – należało zmienić mu pieluchę. Tylko jak, do diabła, miałem tego dokonać?

Kurwa, ten dzień był doprawdy gówniany.

drugi raz

Odwaga jest pomostem między strachem a szczęściem.

Patrick

Dzięki niech będą temu, kto wymyślił internet.

Pierwsze, co uczyniłem po odkryciu, że dziecko się sfajdało, to obejrzałem na YouTubie filmiki instruktażowe dotyczące przewijania niemowlaków. Czterokrotnie. Następnie wyłowiłem z torby czystą pieluchę, nawilżane chusteczki i zasypkę. Ubolewałem, że nie trzymałem w biurze jednorazowych rękawiczek i klamerek do bielizny, które teraz przydałyby mi się bardziej niż kiedykolwiek. Kolejno zdjąłem marynarkę, zakasałem rękawy koszuli i przystąpiłem do działania, jednocześnie starając się nie oddychać. Z niemałym trudem zdołałem rozebrać dziecko z pajacyka, a kiedy odpiąłem pampersa, omal nie zwymiotowałem.

– Jak ty pomieściłaś tyle tego w tak małym brzuchu?

Powinienem zachować ten komentarz dla siebie, może wtedy mała by się nie rozdarła. Jej płacz przysparzał mi dodatkowego stresu, co sprawiło, że zapomniałem o tym, czego dowiedziałem się z tutorialu i przestałem baczyć na to, co robiłem. Nie przestając wstrzymywać powietrza, pozbyłem się pieluchy, z zamkniętymi oczami wyczyściłem dziecko i użyłem pudru, którego część wylądowała na moich szytych na miarę spodniach. Przełknąłem przekleństwo, po czym zabrałem się za zakładanie czystego pampersa. Przez to, że mała wciąż wrzeszczała i wierzgała nogami, szło mi bardzo nieudolnie. Tak nieudolnie, że oderwałem jeden z rzepów.

– Kurwa mać – wyrzuciłem z siebie, czego natychmiast pożałowałem. Moje receptory węchu zarejestrowały woń, która unosiła się wokół mnie, a ja doznałem odruchu wymiotnego.

Przypomniawszy sobie, że powinienem mieć w biurku worki na śmieci, poderwałem się na równe nogi. Dopadłem do mebla i prawie zawyłem z radości, kiedy znalazłem tę szkodliwą dla środowiska folię, której na co dzień unikałem. Zanim wróciłem do dziecka, uchyliłem okno, a z szuflady zgarnąłem taśmę klejącą i nożyczki.

Starając się nie krzywić, owinąłem zafajdaną pieluchę czterema workami, żeby zminimalizować zapach, jaki wydzielała, i umieściłem ją w koszu. Schody zaczęły się, gdy chciałem przymocować oderwany rzep taśmą. Skończyło się na tym, że parokrotnie okręciłem nią pieluchę – tylko tym sposobem trzymała się na ciele dziecka. Gdy na powrót zapakowałem je w ubranie i ulokowałem w foteliku, miałem wrażenie, jakbym uczestniczył w bitwie bękartów pokazanej w jednym z odcinków Gry o tron. Cały proces odbył się w akompaniamencie płaczliwych krzyków, jakbym obdzierał to pacholę ze skóry, a nie je przewijał.

– Czego jeszcze chcesz? Przecież masz już sucho – burknąłem, coraz bardziej sfrustrowany tym, że płacz nie ustawał. Narastał we mnie również strach, że z każdym dźwiękiem wydobywającym się z mojego gabinetu znajdowaliśmy się o krok bliżej od przykucia zainteresowania osób trzecich.

Nie mając pomysłu, co mogło tej małej dolegać, wyśledziłem smoczek i dosłownie wetknąłem go w jej usta, tak jak wtyka się korek do wanny. Dodatkowo pobujałem fotelikiem, co sprawiło, że wreszcie zamilkła. Bojąc się jednak, że ta słodka cisza nie potrwa długo, pędem wyrzuciłem nieczystości do kosza, odłożyłem wszystko na miejsce i wyszorowałem porządnie ręce.

– Pora się stąd zmywać – oznajmiłem, zakładając marynarkę.

Dlaczego mówiłem do tego dziecka, skoro wiedziałem, że konwersacja z nim była niemożliwa?

Zirytowany samym sobą, pokręciłem głową, po czym złapałem za torbę i nosidełko. Starając się poruszać jak najbardziej bezszelestnie, opuściłem biuro, a następnie na palcach zszedłem po schodach.

Drogę do samochodu pokonałem tak szybko, jakby goniło mnie stado wygłodniałych ogarów. Ledwo umościłem fotelik na tylnym siedzeniu, gdy usłyszałem za sobą głos Hogana – trenera, a zarazem mentora Aleksa. Od jakiegoś czasu pracował też z żółtodziobami, w których dostrzegł potencjał, dlatego kręcił się po Dziupli, nawet kiedy ta łajza była nieobecna.

– Już wychodzisz? – zapytał donośnie, a w moim ciele spiął się każdy mięsień.

Migiem zatrzasnąłem drzwi auta, ekspresowo wsunąłem ray bany na nos i odwróciłem się do niego przodem. Widząc dzielącą nas odległość, ruszyłem mu naprzeciw, by nie miał możliwości zbliżenia się do samochodu. Równocześnie przywołałem na twarz sztuczny uśmiech i składałem modły do Wszechświata, by zawór tego małego rozdarciucha nie puścił w najmniej odpowiednim momencie.

– Mam spotkanie na mieście. – Aż dziw brał, że przez te wszystkie kłamstwa nos mi nie urósł jak Pinokiowi. – Coś się stało?

– Nie – odparł, lustrując mnie wzrokiem, w którym połyskiwała podejrzliwość. – Chciałem zamienić z tobą słówko, ale wydajesz się jakiś niespokojny…

– Ja? – prychnąłem, siląc się na nonszalancję. – Skądże. – Wsunąłem ręce do kieszeni spodni. – O czym chciałeś porozmawiać?

Po wyrazie jego twarzy wywnioskowałem, że nie rozwiałem jego wątpliwości, ale zamiast drążyć, poklepał mnie po ramieniu. Tak zaskoczył mnie tym poufałym gestem, który stosował wobec nielicznych, że przez ułamek sekundy w mojej głowie kłębiła się szalona myśl, by podzielić się z nim swoim problemem. Błyskawicznie jednak uleciała.

– Chciałbym, żeby Alex zmierzył się z Giuliem Morettim – oświadczył. – Jesteś w stanie ustawić tę walkę?

– Z Giuliem Morettim? – Albo sobie żartował, albo kompletnie oszalał.

– Tak, z Morettim – przytaknął.

– Alex o tym wie?

– Gdyby wiedział, nie rozmawiałbym z tobą.

– Czyli zrzucasz na mnie czarną robotę?

– Jesteś jego menadżerem, to twoim zadaniem jest go przekonać.

Parsknąłem cynicznym śmiechem.

– Zdajesz sobie sprawę, że prosisz mnie o niemożliwe? – zapytałem. – Znasz jego stosunek do Morettiego. Prędzej zrezygnowałby z pasa, niż stanął z nim w ringu. – Nie było tajemnicą, że Alex miał na pieńku z Morettim, który słynął z nieczystych zagrywek.

– Dla ciebie niemożliwe nie istnieje – stwierdził. – Jesteś jak Bruce Wszechmogący1. – Ponownie poklepał mnie po ramieniu, tym razem z uśmiechem. – Sterujesz nie tylko karierą naszego czempiona, ale także całą tą łajbą. – Wskazał na znajdującą się za jego plecami Dziuplę.

Nie mogłem temu zaprzeczyć. Kiedy znaleźliśmy ten budynek, był zapuszczoną ruderą. Razem z Aleksem wyłożyliśmy własne pieniądze, by go odnowić i kompleksowo przystosować do treningów bokserskich. Samozwańczo wziąłem na siebie zarządzanie nim i nikt się temu nie sprzeciwiał, bo robiłem to dobrze.

– Dlaczego tak zależy ci na tej walce? Alex dopiero obronił tytuł mistrza, nawet ja uważam, że należy mu się trochę luzu.

Zastanowiło mnie to, ponieważ Hogan jeszcze nigdy nie naciskał na żadną konfrontację, zwłaszcza po mistrzostwach, kiedy mocno wyeksploatowany wzmożonymi treningami organizm zawodnika potrzebował regeneracji.

– Sporo na tym zarobimy…

– Nie pieprz, Hogan – przerwałem, obdarzając go sceptycznym spojrzeniem. – Pieniądze to ostatnie, co cię obchodzi.

Zaśmiał się rubasznie, aczkolwiek niewesoło.

– Alex nie może spocząć na laurach, inaczej zapomni, na czym powinien się skupić – odparł, poważniejąc.

– Eva? – zgadywałem.

Skinął głową.

– Nie mam nic przeciwko temu związkowi, wręcz przeciwnie, miłość dobrze wpływa na psychikę naszego chłopaka – wyjaśnił. – Ale nie możemy pozwolić, żeby się w niej zatracił. Zależy mi, żeby nie zaprzepaścił tego, na co tak ciężko pracował, a obawiam się, że tak się stanie, jeśli za bardzo mu popuścimy.

Pokiwałem głową, całkowicie się z nim zgadzając.

– W porządku, zobaczę, co da się zrobić. – Poprawiłem nerwowo mankiety koszuli, ukradkiem zerkając na samochód. – Tymczasem muszę już lecieć. Do zobaczenia.

Odwróciłem się z zamiarem odejścia, ale mi na to nie pozwolił.

– Dokąd ci tak śpieszno, chłopcze? – zapytał, a ja zacząłem podejrzewać, że jakimś cudem dowiedział się o dziecku i usiłował postawić mnie pod ścianą, bym wyznał prawdę.

– Jeśli ta arka ma nie zatonąć, muszę pracować – skwitowałem, nawiązując do jego wcześniejszych słów.

Z jego gardła wydostała się kolejna salwa śmiechu, po czym obrócił się i pomaszerował w stronę Dziupli.

Uczyniłem to samo, z tym że skierowałem się do samochodu.

Wykorzystując okazję, że dziecko spało, wysłałem maila do znajomej organizatorki eventów z prośbą, by pomogła nacito Jessice, a potem wykonałem telefon do Davida Zinczenko. Wcisnąłem mu kit, że dopadł mnie paskudny rotawirus i nie jestem w stanie stawić się na umówione spotkanie. Obiecując mu kolejną sesję i wywiad z Aleksem, zdołałem udobruchać go na tyle, że obiecał odstąpić od kary za złamanie warunków umowy. To pierwszy raz, kiedy coś tak ważnego załatwiałem telefonicznie. Nie czułem się z tym komfortowo, ale przecież nie mogłem pojawić się na lunchu z niemowlakiem.

Pragnąc odrobiny ukojenia i wytłumienia emocji dostarczonych w ostatnich godzinach, włączyłem Spotify. Z głośników popłynął Numb Dotana. Tak się zatraciłem w łagodnych dźwiękach pianina i mocnego basu, że zapomniałem o śpiącym na tylnym siedzeniu dziecku. Niestety ono nie zapomniało o mnie. Rozbeczało się w środku piosenki, a jakżeby inaczej.

Przekląłem, zerkając do tyłu. Pech chciał, że straciłem panowanie nad kierownicą i zjechałem lekko na drugi pas. Jadący z naprzeciwka samochód zatrąbił głośno, a mijający mnie kierowca zaserwował mi serię wulgaryzmów. Jednak nie to zaprzątnęło mój umysł, tylko fotelik, który uderzył o przednie siedzenie. Serce załomotało mi w piersi i na moment skostniałem. Szybko jednak przywołałem się do porządku i zorientowawszy się, że znajduję się w pobliżu Walmartu, zjechałem na parking przed nim.

Ledwo zdążyłem wyłączyć silnik, kiedy zobaczyłem w lusterku wstecznym światła policyjnego koguta.

– Szlag – warknąłem, ponownie oglądając się na wrzeszczące dziecko. – To twoja wina. – Wykrzesałem z siebie tyle wyrzutu, ile byłem w stanie. – Jeśli nas zapuszkują, to nie wpłacę za ciebie kaucji – oznajmiłem.

Po tej groźbie, którą zamierzałem spełnić, jeżeli trafię do aresztu za złamanie zasad ruchu drogowego, wyskoczyłem z auta i natychmiast otworzyłem tylne drzwi. Poprawiłem nosidełko i próbowałem zakorkować dziecku buzię smoczkiem – bezskutecznie. Wrzeszczało coraz głośniej. Przebiegło mi przez myśl, że coś mu się stało, ale po powierzchownym oglądzie nic na to nie wskazywało. Już zamierzałem wziąć małą na ręce, kiedy za moimi plecami wybrzmiał damski głos.

– Proszę odejść od auta – poleciła kobieta.

Westchnąłem i się odwróciłem. Przede mną stała niska, pokaźnych gabarytów policjantka.

– Sierżant Martinez – przedstawiła się, podtykając mi pod nos odznakę.

– Dziecko płacze – wypaliłem.

– Słyszę. – Zajrzała do wnętrza auta. – Pił pan? – zapytała, wracając do mnie wzrokiem.

– Jak każda żywa istota – zripostowałem w ironicznym tonie.

– Drwienie z funkcjonariusza policji podlega karze – upomniała mnie srogim głosem.

W tej chwili zrozumiałem, że nie istniał sposób, bym się wyłgał. Mogłem albo współpracować, albo moje pieniądze zasilą budżet miejscowej policji.

– Nie – zaprzeczyłem, spuszczając z tonu. – Prowadzę. – Czy to nie oczywiste, że jedno wyklucza drugie?

– Niektórym to nie przeszkadza. – Obrzuciła mnie sceptycznym spojrzeniem. – Dlaczego zjechał pan na sąsiedni pas?

– Odwróciłem się do dziecka, ponieważ zaczęło płakać.

– Dlaczego fotelik nie jest zapięty?

– Odpiąłem go – skłamałem naprędce. Skąd miałem wiedzieć, że to cholerstwo należy zabezpieczyć pasami?

– Poproszę pańskie prawo jazdy – zażądała, wyciągając ku mnie rękę.

Sapnąłem ciężko i niechętnie sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni marynarki. Podałem jej dokument, a ona nawet na sekundę nie spuściła ze mnie podejrzliwego wzroku, przez który poczułem się jak przestępca.

– Zapraszam do radiowozu, sprawdzimy poziom pańskiej trzeźwości. – Gestem ręki wskazała na zaparkowany parę metrów dalej wóz policyjny, obok którego stał jej partner.

– Czy to naprawdę konieczne? Nie spożywałem alkoholu – zapewniłem, starając się brzmieć uprzejmie. – Śpieszę się do domu, dziecko jest głodne. – Dlaczego, do diabła, wcześniej na to nie wpadłem?

Mała, jakby chcąc mi przytaknąć, zamilkła na wzmiankę o jedzeniu. Niestety nie trwało to długo. Ogarnął mnie niepokój, że jeśli płacz będzie trwał dłużej, to coś jej się stanie. Udusi się albo coś, a wtedy trafię do więzienia za dzieciobójstwo.

Cholera, nie mogłem do tego dopuścić, bo pomarańczowy zlewał się z kolorem moich włosów.

– Odmawia pan wykonania testu? – podchwyciła policjantka. Bez dwóch zdań była do mnie negatywnie nastawiona.

Podwójna cholera.

Czułem się upodlony, zwłaszcza że mieliśmy widownię w postaci dwóch plotkar, co dopiero zauważyłem. Kobiety niby pakowały zakupy do auta, a w rzeczywistości oglądały spektakl ze mną w roli głównej i szeptały między sobą. W dodatku albo mi się wydawało, albo krzyk dziecka się nasilił.

Potrójna cholera.

Chcąc zakończyć tę farsę jak najszybciej, podążyłem do radiowozu. Poziom mojej hańby wzrósł, kiedy policjant podstawił mi pod twarz alkomat. Wtedy uświadomiłem sobie, że moje wargi będą musiały objąć ustnik, który miał styczność z bakteriami, a może nawet innymi ustami. To mnie… przeraziło.

Poczwórna cholera.

– Nie wezmę do ust czegoś, co znajdowało się w ustach kogoś innego – oświadczyłem, odsuwając się od urządzenia, które budziło we mnie odrazę.

– Zmieniamy ustnik przy każdym badaniu – odparł policjant. W przeciwieństwie do swojej partnerki zdawał się być niezainteresowany, a wręcz znudzony tym, co się działo.

– Skąd mogę mieć pewność, że mnie nie okłamujecie?

– Ponieważ ja tak mówię – odrzekł mężczyzna wcale nieprzekonującym głosem.

– Albo przestanie pan stawiać opór, albo zabierzemy pana na komisariat – wtrąciła policjantka, która chwilę wcześniej sprawdzała przez krótkofalówkę obecność mojego nazwiska w policyjnej bazie danych.

– Chwileczkę – poprosiłem, unosząc palec.

Przypomniawszy sobie o saszetce z chusteczką antybakteryjną, którą trzymałem w każdej marynarce, sięgnąłem do jej wewnętrznej kieszeni. Funkcjonariusze obserwowali każdy mój ruch z czujnością i nieufnością, a kiedy zobaczyli, co wyjąłem, popatrzyli na mnie jak na wariata. Ignorując to, podszedłem do alkomatu. Na tyle, na ile to było możliwe, przetarłem ustnik, a następnie starając się nie krzywić, dmuchnąłem w niego. W tej chwili złościłem się na samego siebie, że nie woziłem w samochodzie płynu do płukania jamy ustnej. Nigdy nie potrzebowałem go bardziej niż teraz.

– Trzeźwy – oznajmiła kobieta po paru minutach, a ja przełknąłem wredną ripostę. – Jest pan wolny. – Oddała mi dokumenty. – Proszę uważać na drodze, a także uspokoić córkę. Ten płacz nie wpływa na nią dobrze. – No co pani nie powie? – Szyderstwo samoistnie wypłynęło z moich ust.

Nie czekając na kolejne pouczenie, okręciłem się na pięcie i pomaszerowałem z powrotem do samochodu. Zanurkowałem do środka i wypiąłem małą z fotelika. Przytknąłem ją do swojej klatki piersiowej i zacząłem niezdarnie kołysać. Zabieg ten zamiast poprawić sytuację, tylko ją pogorszył – płacz przekształcił się w najprawdziwsze wycie. Wraz z nim ja dotarłem do granicy załamania nerwowego. Cienka linia oddzielała mnie od pójścia w ślady tej mikroskopijnej krzykaczki, której pojemność płuc dorównywała się tym słoniowym.

– Przepraszam.

Wzdrygnąłem się, kiedy niespodziewanie usłyszałem za plecami subtelny głos.

Kiedy się obróciłem, ujrzałem kobietę. Piękną, młodą kobietę o oczach w kolorze espresso, które wypijałem codziennie rano, i włosach barwą przypominających korę drzewa. Nie znałem jej, ale czułem bijący od niej spokój. Jego siła była tak potężna, że odniosłem wrażenie, iż spłynął także na mnie.

– Mogę? – zapytała, wskazując na dziecko.

Zaskoczony jej prośbą, nie myślałem o tym, co robię, tylko oddałem jej niemowlaka. Kiedy nasze dłonie przypadkowo się zetknęły, przeszedł mnie prąd, który zarejestrowałem dopiero po chwili. Błyskawicznie porzuciłem tę myśl, zahipnotyzowany widokiem kobiety z dzieckiem w ramionach. Przytuliła je do piersi, po czym zaczęła gładzić delikatnie po główce i szeptać coś, czego nie byłem w stanie usłyszeć. To spowodowało, że z sekundy na sekundę płacz stawał się coraz cichszy, aż w końcu ustał całkowicie.

Jakim, kurwa, cudem?

Przypisy

1 Bruce Wszechmogący to bohater amerykańskiego filmu komediowego o takim samym tytule. Po nieudanym dniu Bruce obwinia o swoje nieszczęścia Boga. Ten wkrótce kontaktuje się z nim i obdarza go swoją mocą, ponieważ wyjeżdża na tygodniowy urlop [wszystkie przypisy pochodzą od redaktora].