Kurierka z Tatr - Sylwia Winnik - ebook + książka

Kurierka z Tatr ebook

Sylwia Winnik

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Do Zakopanego wojna przyszła z gór. Zwiastował ją pierwszy niemiecki samolot, który przeleciał nad dolinami i zniknął za monumentem Tatr. Była jesień 1939 roku. Na Krupówkach zawisły flagi ze swastyką. Ostatni turyści zeszli z gór. Helenę nie ucieszył nawet pierwszy śnieg, który w normalnych okolicznościach stałby się sygnałem do rozpoczęcia prawdziwych treningów. Teraz góry stały się terenem walki z okupantem. Gdy po raz kolejny stanęła na szczycie, wzięła głęboki oddech i patrząc na świat trawiony wojną, zapragnęła wolności. Nawet za cenę życia, którym ryzykowała każdego dnia. Nawet za cenę łez matuli, która co dzień wypatrywała jej powrotu.

Helena Marusarzówna, piękna i utalentowana młoda góralka, mistrzyni Polski w konkurencjach alpejskich, siostra słynnego Stanisława, wybrała dla siebie trudną drogę. Przeprowadzała przez góry ludzi, przenosiła pieniądze, broń, dokumenty. Była kurierką tatrzańską. Jej życie toczyło się między granicą gór a wojną.

"To historia młodej kobiety, która miała przed sobą całe życie, tak drastycznie przerwane przez wojnę. Sylwia Winnik przekonująco kreśli losy Heleny Marusarzówny, pokazując nam ją nie tylko jako kurierkę Państwa Podziemnego, więźniarkę, ale także jako ukochaną córkę, siostrę i przyjaciółkę."

Ałbena Grabowska, autorka m.in. "Stulecia Winnych"

"Mądrzy mówią, że jeżeli chcesz dobrze żyć, otocz się pięknem. Są nim ludzie, przyroda i książki. Oto jedna z nich. Sylwia Winnik tak opowiada o Helenie Marusarzównie, by pokazać piękno tej postaci. Wspaniałej narciarski, kobiety, kurierki tatrzańskiej, patriotki. Przy okazji prezentuje barwny świat międzywojennego Zakopanego."

Wojciech Szatkowski, historyk sportu, Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 295

Oceny
4,4 (95 ocen)
60
22
7
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
CzarneckaUrszula

Nie oderwiesz się od lektury

Książkę przeczytałam w dwa dni .Wartka akcja opisy wedrowek gorskich powodowały że dobrze się czyta i wzrusza losami rodziny Marusarzow.Polecam zwłaszcza młodym ludziom którzy nie znali historii Heleny Marusarzówny.
00
AMMiG

Nie oderwiesz się od lektury

Gdy wartości Bóg, Honor , Ojczyzna były cenniejsze od własnego życia a rodzina kształtowała serca młodego pokolenia czyste, pełne miłości i szacunku zarówno dla najbliższych jak i własnego kraju. Takim ludziom jak Helena Marusarzówna i jej rodzina jesteśmy winni wdzięczność i pamięć tym bardziej, że Wolność nie jest dana nam na zawsze. Mamy obowiązek o nią dbać, chronić a jak będzie potrzeba to i o nią walczyć.
00
Ricardo1972

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna i bardzo wzruszająca powieść.
00
ACEKG

Z braku laku…

Ciekawy temat, a podany w tak.sztuczny sposób, że ledwo przebrnęłam. Myślę, że autorka powinna zostać przy reportażach hostorycznych i biografiach, a nie brać się za fabularyzowanie. Wielkie rozczarowanie.
00
Krasnal7

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo chciałam przeczytac ta książkę w przerwie świątecznej, interesowała mnie postać Heleny. Nie zawiodłam się, dowiedziałam się wiele o bohaterce, powiesc przybliżyła mi jej postać.
00

Popularność




Projekt okładki: Urszula Gireń

Redakcja: Maria Śleszyńska

Redaktor prowadzący: Barbara Czechowska

Redakcja techniczna: Grzegorz Włodek

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Katarzyna Szajowska, Barbara Milanowska (Lingventa)

© for the text by Sylwia Winnik

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2023

zdjęcie na pierwszej stronie okładki © Mint Images/Getty Images

zdjęcie na skrzydełku okładki © Karolina Szukała

ISBN 978-83-287-2831-8

Sport i Turystyka – MUZA SA

Wydanie I 

Warszawa 2023

–fragment–

Mojej Mamusi

Ty widzisz w górach i podróżach wolność, a ja mam to po Tobie

Prolog

Helena

więzienie w Preszowie marzec 1940 roku

Chciałabym choćby stanąć bosą stopą na lodowatym śniegu. By moje palce zapadły się w jego mokrą połać. Poczuć pulsujący zew uśpionej pod nim ziemi. Skoczyć wysoko, żeby strącić ze świerków śnieg. Najlepiej na głowę Staszka. Udawałby zdenerwowanego i gonił mnie, żeby odwdzięczyć się tym samym. Ale to ja strąciłabym śnieg po raz drugi. Roześmiałby się zaskoczony. Pobiec tak szybko i daleko, by z bólu rozdzierało mi płuca. Zjechać na nartach z Kasprowego sama, w ciszy. Znów pochłonęłaby mnie wielkość gór. Zawsze byłam drobną cząstką tego niepowtarzalnego i ogromnego skalnego piękna. Poczuć tylko kryształki lodu na skórze. Niechżeby bolało nawet. Ale niechby się stało. Niechby świat cały, wesolutki i piękny, na chwilę znów był dla mnie domem. Do matuli iść i chwycić jej pomarszczone dłonie i powiedzieć, że miała rację. Ale że nie zrobiłabym niczego inaczej. I żeby mnie nie żałowała. Bo to taka jest wolność wielka, z jaką siłą się chce o nią walczyć. A ja chciałam bardzo być dla ludzi. Bardziej niż dla siebie. Za ich wolność mogłam oddać swoją. Chciałam pomóc i pomogłam. A że się nie wszystko udało… Nie zawsze wszystko musi pójść po naszej myśli. Dobry Bóg jeden wie, co ma być. Tak widocznie być musiało.

Część I Spotkanie pierwsze

Taka mogła być kolejna zima Heleny.

Przed drewnianą chałupą Marusarzów z widokiem na Giewont uprawiałaby gimnastykę podpatrzoną u „sokolaków”, rozgrzewając się przed kolejnymi alpejskimi zawodami. Mokry śnieg utrudniałby wędrówkę na stok. Zgrzytałby, chrobotał pod butami. Ktoś znów zachwyciłby się jej urodą i powiedziałby, że taka piękna cera, jasne loki, że niebieskie oczy. Taka góralska piękna dostojność i niedostępność. Poruszała się tak powabnie i kobieco, jednocześnie wcale nie zwracając na to uwagi. Dziadek, Szymon Tatar, mówił zaś, że bardziej zachowuje się jak chłopak, a nie dziewczyna. A wszystko przez jej zamiłowania z dzieciństwa, czyli skakanie po drzewach, trzepakach, jazdę na deskach i wszystko to, co robili jej bracia, a co jej nie sprawiało najmniejszej trudności. Mówienie o wnuczce w ten sposób wywoływało w nim radość i nawet tego nie ukrywał. Wcale. Była sprytna, zwinna, wysportowana.

To wszystko, jej unikalność i umiejętności, pchałoby ją w objęcia aktorstwa, którego inni chcieli dla niej, ale nie ona. Ona wolała włożyć na siebie sportowy, wygodny strój. Spodnie norweskie albo pumpy, wiatrówkę czy kamizelkę. Zapiąć narty i szusować. Zdobywać medale. Wolała zachwycać się ich złotym i srebrnym blaskiem, który tak wyróżniał się na tle biednej drewnianej chaty. Najlepsze widoki dla niej nie były tym horyzontem, który otwiera drzwi wielkiego świata filmu. Wielki świat mieścił się w Tatrach i był wszystkim, czego pragnęła. Kto wie, może w tym sezonie znów stanęłaby na podium. Może tak by się stało, gdyby nie wybuchła wojna i gdyby nie to, że Helenki nie było już w Zakopanem.

Na początku kwietnia 1940 roku halny wiał tak mocno, że pod jego naciskiem niektóre świerki przewalały się na ziemię. Potem nadeszła odwilż. Ale ona nie mogła o tym wiedzieć. Więziona od kilku dni w Preszowie widziała jedynie ściany celi. Wiatr huczał na zewnątrz. Ledwie go słyszała przez grube mury. Złowrogo, mówili inni. Ale nie dla niej. Dla dwudziestodwuletniej dziewczyny to był odległy zew wolności. Słyszała w nim świat podobny do tego jak wtedy, gdy stała na Kasprowym Wierchu, szykując się do zjazdu na nartach. Zamknęła oczy. Zapachniało wilgocią i trochę lasem. Uniosła kijki, odepchnęła się od śniegu i wystartowała. Mknąc przez zaśnieżone trasy, czuła się wolna. Wołało ją pulsujące w górach serce. Muzyka ziemi tętniła jej w żyłach. Nikt ani nic nie stało na jej drodze. Przed nią był świat i nic więcej. Od tamtej chwili wiatr zawsze przywoływał to wspomnienie wolności, gdy cały świat stoi przed człowiekiem otwarty.

* * *

Na regałach magazynu w preszowskim więzieniu Stanisław dostrzegł buty narciarskie. Znał je. Damskie, czarne, lamowane białą skórą. Łudził się, że to nie jego siostry Helenki, że jej tutaj nie ma. Przyglądał się im uważnie i mimo wielkiej chęci oszukania samego siebie odniósł wrażenie, że to te same buty, w których kilka dni temu Helcia wyszła z domu. Matula obejrzała się za nią, pokręciła z niezadowoleniem głową. Prosiła przecież córkę tyle razy, żeby przestała robić „to, co robi”. Dla Heli wolność była jednak ważniejsza niż życie. Ludzie byli dla niej cenniejsi niż życie. I Hela wyszła w zawieję śnieżną, zamykając za sobą drewniane drzwi, które zaskrzypiały złowrogo. Miało jej nie być ledwie trzy, może cztery dni. Nie wróciła do dziś. Włosy zjeżyły mu się na głowie.

Była noc. Z zaciemnionych kątów pomieszczenia wyzierały bezkształtne niewidzialne demony. Ciągle miał wrażenie, że na niego patrzą. Gdy ukradkiem na nie zerkał, przybierały postać to odrapanej szafy, to kolejnych regałów. Gdy patrzył, robiły się niewidzialne. Strachy. Słychać było tylko metaliczny zgrzyt zamka gdzieś na korytarzach więzienia i głośny, a potem nagle cichnący łoskot zamykanych drzwi.

Wtedy jeszcze nie wiedział, że za jakiś czas, jeszcze nie dziś, nie jutro, od siostry oddzielać go będzie tylko jedna więzienna ściana. Ściana, która jest pyłem, w końcu zniweczy ją czas, którą zburzyć może kilof w rękach człowieka, a która potrafi dzielić nachalnie dwa światy i dwa życia.

Odprowadził wzrokiem Irenę, swoją żonę, którą strażnik wiódł do celi dla kobiet. Odłożył plecak obok lamowanych butów i podążył ścieżką wydeptaną przez setki więźniów idących tędy przed nim, do celi.

Irena usiadła na ziemi przy ścianie. Ciasno, pomyślała. W celi przeznaczonej dla kilku osób tłoczyło się wiele kobiet. Odrapane szare ściany nosiły znamiona doznanego tutaj cierpienia. Dziewczyna patrzyła na nie z narastającym niepokojem. W łunie przyciemnionego światła dostrzegała wydrapane napisy, imiona i nazwiska, daty, słowa modlitwy i pożegnania. Każda blizna na ścianie tworzyła osobną historię, otwartą pierwszą i zamkniętą ostatnią literą. Irena zapatrzyła się w jeden punkt, aż przed oczami pojawiły się jej czarne plamy. Zaczęła szybko mrugać, aż do wyschniętych oczu napłynęły łzy. Nie mogła się pogodzić z tym, że byli już tak blisko. Doskwierało jej nie tyle przerażenie, co poczucie zawodu i niesprawiedliwości. Być o krok od celu i stracić wszystko…

Przed oczami stanął jej dzień, w którym poznała Staszka. Wtedy wszystko tak naprawdę się zaczęło. Jej pies, biały szpic, znowu uciekł. Robił to kilka razy w tygodniu. Szukała go po całej wiosce, aż dotarła do chaty Marusarza. Pies siedział obok młodego, urodziwego płowowłosego chłopaka o niebieskich, przejrzystych jak górski strumień oczach. Zadowolony z drapania za uchem merdał rytmicznie ogonem. Młodzieniec nie był zaskoczony jej wizytą. Uśmiechnął się, jakby czekał, aż ktoś wreszcie zjawi się po psa. Oczy mu rozbłysły, gdy zobaczył, że jego właścicielką jest filigranowa czarnooka dziewczyna[1].

– Przychodzi tu co kilka dni – powiedział wreszcie.

– Ciekawe. Ucieka z domu co kilka dni. – Uśmiechnęła się do uciekiniera. Ten podbiegł do niej i przyjaźnie przyglądał się jej wielkimi ufnymi oczami. – Słyszałam, że u Marusarzów zawsze jest dużo zwierząt.

– A ja słyszałem, że mnie ponoć zwierzęta bardzo lubią. – Mówiąc to, powoli podszedł do Ireny i wyciągnął na przywitanie dłoń. – Staszek.

– Wiem. Bierzesz udział w zawodach. Czasami chodzę na stok i dopinguję naszym. – Podała mu rękę.

– A mnie dopingowałaś?

– Zdarzyło mi się – starała się żartować i kokieteryjnie spoglądała na chłopaka, który zresztą od dawna się jej podobał. Później się przedstawiła. Spojrzał jej w oczy, jakby już widział w wyobraźni ich wspólne szczęśliwe życie, a te wszystkie końskie zaloty były tylko formalnością. Czekał, gdy odchodziła, by zobaczyć, czy jeszcze się za nim obejrzy. Pies biegał wokół jej nóg radośnie, a dziewczyna szła przed siebie. Stanisław wyciągnął szyję, by zobaczyć, jak znika za zakrętem ścieżki, i właśnie wtedy coś ścisnęło go na wysokości serca. Obejrzała się[2].

Teraz, w więziennej celi, to wspomnienie sprawiało, że emocje wracały ze zdwojoną siłą. Z jednej strony było jeszcze piękniejsze, nabrało barw, które, jak się zdawało, przez lata wyblakły. Z drugiej strony stało się jeszcze bardziej bolesne. Sama myśl o utracie kogoś, kogo się kocha, materializowała pustkę nie do zniesienia, lukę, której niczym nie dało się wypełnić.

kilka dni wcześniej

– Opowiedz mi, jak to było – poprosiła zatroskana Irena.

Skóra wokół jej oczu była wilgotna od łez. Na twarzy kobiety można było dostrzec ulgę, jakby o coś bardzo się martwiła i te obawy się nie spełniły. Ten wyraz twarzy towarzyszył jej od wielu miesięcy. Zawsze gdy drzwi domu otwierały się i dostrzegała w nich Staszka. Było tak od dnia, kiedy do Hali Pysznej, do schroniska, którym zarządzał Stanisław Marusarz, przybył oficer Wojska Polskiego. Stanisław nie był pewny, czy prośba, którą wypowiedział ów „turysta”, była faktycznie prośbą, czy już rozkazem. Na początku ją nawet zbagatelizował.

– Przeprowadzisz mnie na stronę słowacką – powiedział oschle przybysz. W ogóle był małomówny, a to z jakiegoś powodu budziło respekt. Stanisław dobrze wiedział, że taka podróż to ogromne ryzyko. Pilnie strzeżone granice są swoistą pułapką dla tych, którzy je przekraczają.

– W tym ubraniu w góry jesienią? – Spojrzał na oficera w zwykłym sportowym garniturze. Miał chyba nadzieję, że mężczyzna się opamięta.

– Wyruszymy rano. – Żołnierz nie zareagował na przytyk. Stanisław zrozumiał, że nie ma wyboru. Wczesnym rankiem przygotował się do podróży i wyznaczył najbezpieczniejszą trasę, jaką znał. Odległą od uczęszczanych szlaków, od gospodarstw, ale przez to dłuższą.

Wybuch wojny zastał go na Hali Pysznej, a pierwszych hitlerowców spotkał, schodząc któregoś dnia do Zakopanego. Widział ich bezwzględne miny i wiedział, że wpaść w ich łapy to jak wyrok śmierci. Spojrzał za okno. Na horyzoncie zaczynało widnieć. Żółty kolor wschodu zlewał się z granatem nieba. Noc ustępowała dniowi. Jaśniejące niebo wyglądało, jakby je ktoś właśnie teraz malował pędzlem po nieboskłonie, dokładając z każdą minutą bieli i złota tuż nad nierówną linią drzew. Stanisław się zamyślił. W domu czekała żona, matula z ojcem, czekało rodzeństwo. Miał do kogo wrócić. Miał powód, żeby nie ryzykować.

Wtedy usłyszał kroki, które głuchym echem odbijały się od ścian opustoszałego schroniska. Oficer, który właśnie zszedł do holu, tak jak wczoraj ubrany był w swój sportowy garnitur, ale nałożył na niego brezentowy strój ochronny.

– Nikt nie wie, że wyruszam. Wolałbym poinformować kogoś w domu – powiedział Staszek, patrząc ciągle na horyzont.

– Nikt nie wie i nikt się nie dowie. To misja specjalna dla państwa polskiego. Ruszamy teraz. – Po tych słowach nie było już żadnej dyskusji, ale Staszek nawet nie zamierzał jej ciągnąć. Nagle dotarło do niego, że cena informacji, które tam zdobędą, może być adekwatna do niebezpieczeństwa, z jakim będzie musiał się zaraz zmierzyć. Nie mógł wtedy wiedzieć, że jeszcze wiele razy z bratem Jankiem przeprowadzi zwiadowców Wojska Polskiego na stronę słowacką, żeby obserwować wroga.

Prowadził ich nieuczęszczanymi szlakami. Znał Tatry na pamięć. Mógłby iść nocą, mógłby zamknąć oczy, a widziałby każdy kamień i każde mijane drzewo. Gniazda cietrzewi i włochatek. Posuwali się z pełną ostrożnością, omijając z daleka chłopów i wozaków z drewnem powożących wołami. Milczenie przerywały skrzypiące na wietrze sosny i krakanie kruków kołujących nad nimi.

W milczeniu dotarli w okolice wioski Kokawa blisko stacji kolejowej. Oficer z ukrycia przyglądał się wagonom pełnym niemieckiego wojska i coś notował. Drogą toczyły się kolumny samochodów, w których jechali uzbrojeni hitlerowcy. Staszkowi dreszcz przeszedł po plecach. O tym, że wojna się zbliża, wiedział każdy. Nikt jednak się nie domyślał, że za naturalną barierą, jaką tworzą monumentalne góry, wróg ostrzy pazury i jest gotów na wszystko. Wtedy Stanisław podjął decyzję, że w razie potrzeby za Polskę odda życie.

Z każdym kolejnym dniem trwającej wojny chata Marusarzów pustoszała. Bywały dni, gdy tylko matka i ojciec pozostawali w sieni. Ich dzieci często znikały bez słów. Nikt nie mówił, dokąd idzie i w jakiej sprawie, a mimo to każdy domyślał się, że to znikanie to poświęcenie dla Polski Podziemnej. Później, gdy spotykali się przy wspólnym obiedzie czy kolacji, rozmawiali jak gdyby nigdy nic, jakby wcale nie wybyli z domu, jakby nic ich nie łączyło z konspiracją, o której tyle się mówiło dookoła. Czasami uśmiechali się, czasami martwili, jak każda polska rodzina w tym mrocznym czasie.

– A mówili, że wojny nie będzie – powiedział brat Helenki Janek.

– No mówili, ale widzisz, przyszła. To była kwestia czasu, byłem tego pewny – podsumował Staszek, pochylając się nad talerzem gorącej zupy. Dobrze pamiętał zawody w Felbergu. W biegu zjazdowym najlepsza okazała się Christl Cranz z Niemiec, Helena swoją klasę pokazała w czasie slalomu. Staszek wspominał słowa Jana Kuli, skoczka z SN PTT[3]:

„Gnała na tych »zubkowych« hickorowych nartach, że tylko kurzyło pomiędzy bramkami. Nie potrąciła ani jednej. Jechała pięknie. Burza oklasków, nieustające owacje wśród kibiców wystarczyły już za oficjalną ocenę. Później śmigały inne zawodniczki, przewracały niejednokrotnie bramki, gubiły szybkość. Była to już nie ta klasa”1.

Wszyscy bili brawo, setki roześmianych twarzy wpatrywały się w Helenę, tym bardziej że zachwycała urodą, a jej spojrzenie było wdzięczne i ciepłe. W ogólnej klasyfikacji zawodów w Felbergu Helena w slalomie zajęła drugie miejsce, za Christl Cranz. Pozostawiła daleko w tyle wszystkie inne rywalki. Bardzo się cieszyła z tego sukcesu, ale do domu Marusarze wrócili z zawodów z przekonaniem, że wojna będzie na pewno. Terror i totalitaryzm Trzeciej Rzeszy był odczuwalny i namacalny. Z każdej strony do przybyłych do Felbergu docierały mroczne narracje. Staszek widział kolumny żołnierzy, a na ulicach i podczas zawodów powiewały krwistoczerwone chorągwie ze swastyką. Mroczne to było i przygnębiające. Bez większego trudu można było dostrzec, że szykuje się wojna.

– Oj, dajcie, chłopaki, spokój. Wojna jest i trzeba to godnie przetrwać i wywalczyć wolność.

Bracia spojrzeli znad talerzy na Zosię, która z entuzjazmem i zacięciem wypowiedziała te słowa. Helenka uśmiechnęła się pod nosem, Bronia i Marysia udały, że w ogóle tego nie słyszały. O takich sprawach w domu Marusarzów się nie mówiło, i to nie tylko dlatego, żeby nie martwić rodziców, ale by nie narażać innych. Do walki z okupantem przystąpiło w tym czasie wielu młodych ludzi, sportowców i narciarzy. Wprawdzie nie byli najlepiej przygotowani, ale za to mieli odwagę i zapał. To w tym niebezpiecznym czasie nie mogło wystarczyć, ale z pewnością było dobrym początkiem.

Po kilku miesiącach Irena pozbyła się złudzeń. Staszek poświęcił się konspiracji, ratowaniu kraju i ludzi, a ona drżała o jego życie za każdym razem, gdy zamykały się za nim drzwi. Starała się zajmować czymś głowę, najczęściej na tajnych kompletach, gdzie profesorowie z AGH wykładali architekturę.

– No, opowiedz wreszcie. Widzę, że coś się stało.

Siedział zmarznięty w mroku na stołku przy piecu. Trząsł się trochę i nie wiedziała, czy to ze strachu, czy z zimna. W pośpiechu wyciągnęła z szafki metalowy kubek z przypalonym denkiem, nalała mleka z kanki i podgrzewała je na piecu. Nerwowo mieszała, żeby się nie przypaliło. Słychać było trzask palącego się drewna, chrobotanie łyżki o dno pojemnika, poświstywanie wiatru za oknem. Przyniosła mu kubek, który ujął w zimne dłonie, po czym zaczął opowiadać.

– Irenko, wszystko zaczęło się od samego przybycia do Budapesztu do punktu przerzutowego – wspomniał.

Był przesądny, wiedziała o tym. Zastanawiała się, co poczuł, kiedy się zorientował, że zameldowali go w pokoju trzynastym i właśnie wybiła godzina trzynasta. Już na pewno dało mu to do myślenia. Wszystkie ich kurierskie konspiracyjne działania oparte były na doświadczeniu i na szczęściu. A ta trzynastka, tak mu złowróżbna, ciążyła mu na barkach. Rano dostał zlecenie. Tym razem pieniądze – złotówki i dolary. Miał je przenieść do Polski. Wymeldował się. Był trzynastym kurierem w tym tygodniu. Kiedy opowiadał, jego oczy wpatrzone były w płomienie widoczne w otwartych drzwiczkach pieca. Czasami kiwał głową przekonany, że to, co mówi, ma znaczenie, że ta trzynastka przestrzegła go przed czymś albo wręcz odwrotnie – ściągnęła na niego nieszczęście. Irka pytała o szczegóły, wyciągając przy tym w jego kierunku lekko drżące dłonie.

– Wyruszyłem z Romkiem Stramką i Jankiem Frajzlerem. Przeprawiliśmy się przez węgierską granicę. Koło Smokowca chcieli nas zatrzymać hlinkowcy[4], ale udało nam się uciec. Później się rozdzieliliśmy. Ja pojechałem na zachód. Spowalniała mnie potworna zadymka. Początkowo planowałem, że przejdę do Doliny Koprowej, a potem do Doliny Pięciu Stawów, ale burza śnieżna uczyniła tę trasę niedostępną. Wybrałem inną, byłem już tak blisko. Nawet nie czułem chłodu, chciałem już do domu, do ciebie.

Irena ujęła jego wciąż jeszcze zimne dłonie w swoje.

– Zjechałem do Szczyrbskiego Jeziora. Tam złapał mnie patrol słowacki.

– Od razu cię pewnie rozpoznali, mój słynny Marusarzu. – Uśmiechnęła się z troską.

– Tak, rozpoznali. – Na chwilę przerwał i patrzył na swoje stopy. Zdążył ściągnąć buty i teraz ogrzewał zmarznięte nogi ubrane w grube wełniane skarpety przy ogniu. Opowiadał, że komendant zaczął z nim rozmawiać jak z głupkiem. – Powiedział: „Gdzież to się wybierałeś, Staśko? W taką zamieć lepiej siedzieć w domu…”2. Dobrze wiedział, przebiegły lis służący Hitlerowi, że przemycam coś dla Polski. Miałem nadzieję, że da mi spokój. Ale nie dał. Kazał swoim ludziom zajrzeć do mojego plecaka. Broniłem się, że w Polsce głód i niosę jedzenie, ale nie zatrzymałem dalszych wydarzeń. Wściekł się, kazał mnie pilnować. Chciałem go nawet przekupić, uwierz, tak bardzo chciałem do domu – spojrzał Irenie w oczy – a on powiedział, że nie chce pieniędzy, bo dostanie za mnie Żelazny Krzyż od Hitlera! Nie pozostałem mu dłużny, jak się domyślasz. Odpowiedziałem mu na to: „Słuchaj, komendancie, możesz dostać krzyż, ale na cmentarzu”3. Aż poczerwieniał z wściekłości. Przynajmniej tyle miałem satysfakcji.

Stanisława zatrzymali słowaccy żołnierze. Dobrze zrozumiał ich intencje – chcieli przekazać go w ręce gestapo. Staszek wiedział, że jego sytuacja jest zła. Leżał na materacu i rozmyślał o ucieczce. Miał trzy opcje. Uciec przez okno ubikacji. Piętro pierwsze, niewysokie. Uważał, że dałby radę. Plan drugi to skok z pociągu, którym będą go wieźć. Trzecią opcją było założenie hełmu jednego z tisowców[5] i skok przez okno prosto z kancelarii. Analizował: kondycję ma dobrą, tereny zna jak własną kieszeń, uznał więc, że wszystko się uda po jego myśli, a skoro ma aż trzy plany do wyboru, to akcja skazana jest na sukces. A potem nadszedł ranek i zniweczył wszystkie plany, które zaczęły się rozpadać jak domek z kart. Stanisław poszedł do ubikacji, a pilnujący go podoficer nie pozwolił zamknąć drzwi, odpiął kaburę i wyjął pistolet. Później Staszek słyszał, jak strażnicy rozmawiają między sobą: „Schwytaliśmy polskiego szpiega. Gruba ryba. Miał plecak pełen złotówek i dolary. Przyślijcie samochód, bo nie chcielibyśmy go wieźć pociągiem”4. Wiedział, że ani plan A, ani B się nie ziści. Zmartwiło go to, ale nie zamierzał się poddać, to nie leżało w jego sportowej naturze. Została mu tylko trzecia opcja: uciec z kancelarii, nim założą mu na ręce kajdany. Postawił wszystko na jedną kartę.

– Chociaż kazali mi przestać, zacząłem sprzątać koce i materace. Gorączkowo myślałem, czy zarzucić koc podoficerowi na głowę. – Stanisław uśmiechnął się lekko, chcąc sprawić, by i jego żona się uśmiechnęła. Jej usta były ściągnięte w przejętej twarzy, a ciało nieruchome i spięte od szyi aż po barki. Słuchała, nic nie mówiąc, pełna lęku o męża. Zawsze tak robiła, gdy coś opowiadał. Nie zawsze chciała słuchać. Bała się, że jeśli ją aresztują, jeśli będą ją torturować, nie wytrzyma. Wolała więc nie wiedzieć wszystkiego. – Zachowywałem się niestandardowo, bo się nie słuchałem. Podoficer sprawiał wrażenie, jakby się mnie bał. Wykorzystałem to i zacząłem się z niego śmiać. Podniosłem materac i odłożyłem go na kanapę. Potem wziąłem drugi, ułożyłem na plecach, by wystawał mi nad głowę. Śmiałem się, jakby to była dobra zabawa. Chyba wyglądałem jak szalony. Moje dziwaczne zachowanie odwróciło jego uwagę. I wtedy niespodziewanie podskoczyłem do podoficera, łupnąłem materacem i przycisnąłem mu klatkę piersiową do blatu stołu. Chciałem sięgnąć po jego broń, ale zdążył ją schować pod siebie. Więc przygniotłem go jeszcze mocniej całym ciężarem swojego ciała. Uwierz mi, Irenko, to trwało sekundy, ale ja miałem wrażenie, że wieczność. Gdyby się wyswobodził, zabiłby mnie. Wiedziałem, że jeśli chcę przeżyć i wrócić do domu, muszę kontynuować swój plan. Nawet nie wiem kiedy, ale odskoczyłem od niego. Byłem jak w transie. Zrobiłem krótki rozpęd – na więcej nie było czasu – i jak tygrys z rękami do przodu wyskoczyłem przez wąskie okno. Wydaje mi się, że jeden z żołnierzy próbował mnie złapać za nogi, ale mu się nie udało. A dalej to jeszcze strzelali do mnie. Uciekałem, ale bez nart było trudno wybrać właściwą trasę. I tak dalej, i tak dalej, aż wróciłem do Zakopanego.

Irena słuchała, zakrywając usta dłonią.

– Staszek, proszę, wyjedźmy stąd. I tak już wiele zrobiłeś dla ludzi i dla kraju. Zaraz może się okazać, że kolejny raz to będzie o jeden za dużo. – Dobrze wiedziała, że coraz częściej ofiarami gestapo stawali się sportowcy. Szczególnie ci, którzy nie chcieli zdobywać medali dla Trzeciej Rzeszy. Życie w ciągłym napięciu stawało się nie do wytrzymania. – Pamiętaj, że jeśli nie zadbasz o siebie, nie będziesz w stanie zadbać o innych.

– Irenka, słonko. Wojna trwa dopiero siedem miesięcy. Jeszcze wiele może się wydarzyć. Trzeba to przyjąć. Ale mamy o co walczyć i ja chcę podjąć to ryzyko.

– I ja bym chciała, ale chciałabym też mieć żywego męża – dodała nieco bardziej stanowczo Irena. Przez jej głos jednak przemawiały strach i troska. – Możemy dołączyć do tworzącej się tam armii polskiej. To też ważne. A tam będziesz bezpieczniejszy.

Tej nocy Stanisław nie mógł zasnąć. Siedział przy piecu tak długo, aż małe rozżarzone węgielki zaczęły blednąć. Za oknem śnieżyca nie ustępowała. Wiatr z całą pewnością zatarł jego ślady prowadzące do chaty. Stanisław nie chciał wyjeżdżać. Ale chciał chronić Irenę. Podłożył do pieca, wstał i poszedł do łóżka. W sen odpływał z prośbą żony w myślach. A kiedy zasnął, śnił mu się czarny motyl nad przepaścią. Dobrze znał tę legendę. Opowiadał ją ojciec, siedząc przed chatą i patrząc w góry. Czasami spoglądał na nie z ukojeniem, innym razem z niepokojem. Zawsze z szacunkiem. Sen był zamglony, ale Staszek zobaczył jedną scenę wyraźnie. Czarny motyl dolatuje do grani i zawraca, a to zawsze ostrzeżenie, by i człowiek zdążył zawrócić. Niespokojny rzucał się na łóżku całą noc. Rano nie pamiętał snu, ale pozostało z nim dziwne uczucie, że powinien na coś uważać.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Przypisy końcowe

1 Nasza Patronka – Helena Marusarz, http://sp-rzed1.szkolnastrona.pl/patronka-naszej-szkoly,m,mg, 22,44.html, dostęp: 15.12.2022.

2 S. Marusarz, Na skoczniach Polski i świata, Sport i Turystyka, Warszawa 1974, s. 94.

3 Tamże, s. 95.

4 Tamże, s. 96.

[1] Irena Marusarz z domu Jeziorska, była wychowanka słynnego lwowskiego gimnazjum Sacré Coeur. Jej ojcem był dyrektor banku we Lwowie Władysław Jeziorski, legionista, autor i zbieracz pieśni żołnierskich.

[2] Irena Jeziorska i Stanisław Marusarz poznali się, gdy z willi Heńka, będącej wówczas własnością rodziców Ireny, uciekł jej ukochany biały szpic. Pies zapędził się na Małe Żywczańskie, tam gdzie mieszkali Marusarze, i wybrał Staszka na swojego pana.

[3] SN PTT 1907 Zakopane jest najstarszym klubem narciarskim w Polsce, działającym nieprzerwanie od 116 lat.

[4] Hlinkowcy – Gwardia Hlinki (słow. Hlinkova garda) – formacja paramilitarna Słowackiej Partii Ludowej (SLS) istniejąca w latach 1938–1945. Po powstaniu 14 marca 1939 roku samodzielnego państwa słowackiego otrzymała status oficjalnej policji państwowej, a jej zadaniem było zapewnienie bezpieczeństwa wewnętrznego.

[5] Tisowcy – słowaccy żołnierze pod rządami ówczesnego prezydenta całkowicie zależnej od Niemiec Republiki Słowackiej Josefa Tiso, który był zwolennikiem polityki Hitlera. Po zakończeniu II wojny światowej Tiso został skazany i powieszony za zbrodnie wojenne.

Sport i Turystyka – MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz