Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Niektórych rodzajów ognia nie da się ugasić…
Gdy miałam siedem lat, zabiłam swojego brata. Teraz, dwadzieścia lat później, tamta noc ciągle powraca do mnie w pełnych płomieni snach. Staram się ustrzec innych przed doświadczeniem druzgocącej siły ognia, jednak z każdym dniem staje się to coraz trudniejsze. Wokół mnie zaczyna kręcić się ktoś, kto wie, kim – a raczej czym – jestem. W płonącym domu ten ktoś zostawia mi wiadomość: maskę lisa ze śladami oparzeń – takimi jak te, które znaczą moją twarz. Wiem, że muszę go znaleźć, zanim dojdzie do tragedii. Razem z pewnym strażakiem spróbuję odkryć tożsamość podpalacza, ale nie będzie to łatwe. Nie mogę przecież przyznać się, że nie tylko pożądanie spala mnie od środka…
Ludka Skrzydlewska ukończyła anglistykę na Uniwersytecie Śląskim, a obecnie pracuje jako kierowniczka w pewnej międzynarodowej korporacji. Pisać uwielbiała już w dzieciństwie. Od 2020 r. regularnie publikuje romanse, m.in. w wydawnictwach Editio i Kobiece. Swoimi tekstami dzieli się też na Wattpadzie pod pseudonimem @KorpoLudka. Na co dzień podróżuje, gra w planszówki i słucha podcastów kryminalnych. „Łatwopalna” to jej pierwszy romans paranormalny wydany w wydawnictwie Prószyński i S-ka.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 484
Copyright © Ludka Skrzydlewska, 2024
Projekt okładki
Justyna Knapik
Zdjęcia na okładce
Arcturian / Pixabay;
Tobias Rademacher /
Unsplash & niki_emmert / Pixabay
Redaktor prowadzący
Jadwiga Mik
Redakcja
Aneta Kanabrodzka
Korekta
Katarzyna Kusojć,
Bożena Hulewicz
ISBN 978-83-8352-770-3
Warszawa 2024
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Palę się.
Czuję rozdzierający ból, gdy płomienie liżą moje ciało. Krzyczę i próbuję je ugasić, ale parzę sobie dłonie. Dookoła mnie jest gorąco, powietrze faluje, przesycone ogniem i rozgrzane. Dym drapie mnie w gardle i utrudnia oddychanie, a mimo to dalej wrzeszczę, nie ruszając się nawet o cal, jakby nogi wrosły mi w podłogę.
Dylan. Krzyczę jego imię.
Budzę się nagle z bijącym mocno sercem, siadam na łóżku i szczękam z nerwów zębami. Cała drżę, pot spływa mi z czoła, a na ustach ciągle mam imię Dylana. Nie czuję już płomieni, jest mi zimno, chwytam więc za skraj kołdry i przykrywam się nią aż po brodę. Próbuję zwinąć się na łóżku w kokon i kontrolować oddech, żeby trochę się uspokoić.
Wydawałoby się, że dwadzieścia lat to wystarczająco dużo czasu, by przeboleć śmierć brata, nawet brata bliźniaka.
Najwyraźniej jednak nie.
Zegarek na szafce nocnej wskazuje piątą pięćdziesiąt, co oznacza, że właściwie mogę już wstać. Zamiast tego leżę pod kołdrą jak mała dziewczynka, wsłuchując się w odgłosy wydawane przez dom. Wprowadziłam się tutaj niedawno, jeszcze się nie przyzwyczaiłam. Ostatnie lata spędziłam w mieszkaniach i powrót do domu, nawet tak niewielkiego jak mój, to dla mnie stresujące wydarzenie. Naprawdę nie wiem, dlaczego dałam się namówić. Savannah przekonała mnie, że to dobry pomysł, teraz jednak nie pamiętam już żadnych jej argumentów poza jednym, a mianowicie takim, że mam odpowiednią zdolność kredytową.
Nawet ja tego nie wiem, jakim cudem moja przyjaciółka to wiedziała. Wolę nie pytać.
Tak czy inaczej, od kilku tygodni mieszkam w nowym domu i wciąż nie mogę do niego przywyknąć. Nieustannie coś się w nim dzieje – słychać, jak wiewiórki skaczą po dachu, jak gołębie obijają się o okna albo jak szeleszczą liście na drzewach. Ciągle mam wrażenie, że słyszę trzeszczenie podłogi, lodówka wydaje dziwne odgłosy o najprzeróżniejszych porach dnia i nocy, a na ganku światło na fotokomórkę zapala się nie wiadomo czemu, niezależnie od tego, czy ktoś stoi przy drzwiach. To znaczy mam nadzieję, że nie stoi, bo gdyby stał, to musiałabym uznać, że złośliwie włącza lampę, po czym cofa się w krzaki i czeka, a to z kolei mogłoby oznaczać, że jest jakimś gwałcicielem.
No dobrze, to może być też coś przyniesione przez wiatr.
Jeszcze tego nie rozstrzygnęłam, głównie dlatego, że boję się wyjść na zewnątrz i sprawdzić okoliczne krzaki. Leżę więc na łóżku z szeroko otwartymi oczami i wpatruję się w powoli rozjaśniające się niebo za oknem. Szczękanie zębami pomału przechodzi, gdy próbuję myśleć o innych sprawach. Po pracy mam odwiedzić rodziców. Może stąd wziął się ten koszmar.
A potem to słyszę. Jakiś odgłos, jakby ktoś zrzucił coś z szafki, pewnie w kuchni, jak sądzę po brzęku. Tylko tam nie mam dywanu, który wygłuszyłby uderzenie o podłogę.
Podskakuję na łóżku i zaczynam wsłuchiwać się w ciszę otaczającą mnie niczym kokon. Może tylko mi się wydawało. Może nic tam nie ma…
Właśnie wtedy, gdy prawie się uspokajam i udaje mi się przekonać samą siebie, że tylko mi się wydawało, słyszę to znowu. Ktoś ewidentnie jest w kuchni i grzebie w moich rzeczach ustawionych na blatach. Żaden złodziej by tak nie robił, ale mimo wszystko zastygam z niepokoju i przez chwilę nie wiem, jak się zachować.
Dzwonić na policję? Bo usłyszałam jakiś dźwięk i bałam się sprawdzić, co go wydało?
Podnoszę się powoli z łóżka i sięgam po szlafrok, nadal niepewna, co robić. W końcu chwytam leżący obok kij baseballowy, który kupiłam zaraz po przeprowadzce właśnie po to, by czuć się pewniej. Po zaciśnięciu palców na chłodnej drewnianej rękojeści trochę się uspokajam. Chociaż w życiu nie grałam w baseball i pewnie nie miałabym dość odwagi, by kogoś walnąć kijem, to sam fakt, że mam się czym bronić, przynosi mi pewną otuchę.
Na wszelki wypadek chowam do kieszeni szlafroka komórkę i idę przed siebie ciemnym korytarzem, cały czas słysząc ciche dźwięki dobiegające z kuchni. To wszystko wina Savannah, dochodzę do wniosku, bo najłatwiej o własne błędy obwiniać innych. Namówiła mnie na ten dom. Gdyby nie ona, pewnie nadal spokojnie mieszkałabym w wynajmowanym w centrum mieszkaniu. Miałabym święty spokój i nie obawiałabym się złodziei w środku nocy.
No dobrze, jest prawie szósta rano, ale kto powiedział, że o tej godzinie nikt nie może się do mnie włamać?
Kiedy wreszcie docieram do końca korytarza, na paluszkach podchodzę do drzwi prowadzących do kuchni i zaglądam tam ostrożnie, gotowa w każdej chwili zamachnąć się kijem, a potem wybrać numer alarmowy. Nic z tego nie jest jednak potrzebne.
Napięcie opada ze mnie, gdy tylko widzę sprawcę całego zamieszania. Na kuchennym blacie siedzi wielki rudy kot rasy maine coon, bezczelnie wyjadając z talerza resztki kurczaka, którego zapomniałam wieczorem schować do lodówki.
Kij upada na podłogę, gdy mimowolnie rozluźniam palce. Kot spina się i spogląda na mnie, zielone oczy błyszczą w półmroku panującym w kuchni. Jest ogromny, wygląda na ponad dwadzieścia funtów. Grubym ogonem wali niespokojnie w blat, a spiczaste uszy zakończone rudym futrem upodabniają go do rysia. Widzę, jak spina się do skoku, jakby chciał przede mną uciec.
– O nie, mój drogi – szepczę, chociaż wiem, że mówienie do siebie może być oznaką szaleństwa. Ale przecież mówię do kota, a to co innego, prawda? – Nie będę cię gonić po całym domu. Tym razem dostaniesz za swoje.
Ten kot przyłazi do mnie już kolejny raz, odkąd się wprowadziłam. Sądzę, że mieszka w domu po lewej, bo nieraz widziałam, jak wchodził do środka przez dziurę w drzwiach wejściowych. Nie wiem, jakim cudem jeszcze tam nie utknął, taki jest wielki, ale to nie mój problem. Podobnie jak fakt, że to zwierzę najwyraźniej ciągle ucieka opiekunowi, skoro trafia do mojego mieszkania.
A nie, zaraz, to jak najbardziej mój problem, bo przecież to przez niego o mało nie dostałam zawału.
Podchodzę do niego ostrożnie, starając się poruszać bezszelestnie i nie wykonywać gwałtownych ruchów. Kot przygląda mi się, próbując chyba zahipnotyzować mnie tymi wąskimi zielonymi oczami, nie zamierzam jednak się wycofać, wręcz przeciwnie, tym razem nie wystarczy mi wykopanie zwierzaka na zewnątrz. Kiedy robiłam tak przez ostatnie dwa tygodnie, ten potwór drapał potem w drzwi i miauczał, żeby go wpuścić z powrotem.
W takim razie odniosę go opiekunowi i przy okazji powiem, co o tym wszystkim sądzę.
Najpierw jednak muszę złapać zwierzaka.
Gdy jestem jakieś dwa kroki od niego, rzucam się do przodu, chwytam go pod brzuch, po czym unoszę. W pierwszej chwili jest wściekły i próbuje się wyrwać, celując pazurami w oczy. Uchylam się w ostatniej chwili i mocno przyciskam go do siebie, żeby nie mógł za bardzo wierzgać łapami. Czuję ostry ból, gdy pazury drapią mnie w ręce, kot jednak szybko wiotczeje w moich ramionach i zaczyna żałośnie miauczeć. Jest dokładnie tak ciężki, jak to sobie wyobrażałam.
Mam na sobie tylko szlafrok, a pod nim piżamę, poza tym jestem rozczochrana i przed zejściem na dół nie zajrzałam nawet do łazienki. Mimo to postanawiam od razu odwiedzić sąsiedni dom, skoro już trzymam zwierzaka w rękach. Mój uścisk jest jak imadło, nie zamierzam go wypuścić, póki nie oddam kota opiekunowi.
Nie mam pojęcia, kto mieszka obok, ale może sobie myśleć o mnie, co tylko chce. Moim priorytetem jest pozbycie się tej ciężkiej futrzastej kulki.
Otwieram drzwi wejściowe i wychodzę na zewnątrz. W taki poranek jak ten niewiele dzieje się na Los Alamos Avenue. W okolicznych domach ludzie dopiero się budzą i przygotowują do wyjścia, ulica jest cicha i spokojna. Na podjeździe domu po lewej stoi półciężarówka, domyślam się, że ktoś jest w środku. Mogłabym po prostu wpuścić kota przez dziurę, ale nie zamierzam tego robić. Najwyraźniej dostał się do mojego domu wcześniej, kiedy miałam otwarte drzwi, i od tamtego czasu czaił się gdzieś, żeby mnie wystraszyć o nieludzkiej porze. To oznacza, że jego opiekun lub opiekunka zasługują na takie samo traktowanie, skoro nie potrafią upilnować pupila.
Zazwyczaj nie jestem taka wredna, naprawdę. Kiedy jednak maszeruję przez trawnik i obchodzę żywopłot dzielący moją posesję od sąsiedniej, przypominam sobie, jak bardzo ten zwierzak mnie wystraszył, i tłumię w sobie wszelkie wyrzuty sumienia.
Dom obok nieco różni się od mojego. Oba są parterowe, mają płaskie dachy i zadaszone werandy z kilkoma schodkami prowadzącymi do środka, różnica jest taka, że mój pokrywa biała elewacja z sidingu, podczas gdy sąsiedni jest zbudowany z brązowej cegły. Mój poza tym ma czerwone orynnowanie i dach, ten obok natomiast – szare. Otoczenie też jest trochę inne: przed moim znajduje się zadbany klomb pełen kwiatów, a na sąsiedniej posesji jest tylko krótko przycięta trawa.
Stanowczym krokiem podchodzę do drzwi, nie przejmując się szlafrokiem i rozczochranymi włosami. Gdybym miała się czymś przejmować, to wyglądem swojej twarzy, ale dawno już nauczyłam się udawać, że to nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Naciskam dzwonek i czekam niecierpliwie, tupiąc nogą, gotowa na wygłoszenie uwag na temat trzymania zwierzaków w domu i brania za nie odpowiedzialności. Kiedy drzwi w końcu się uchylają, od razu otwieram usta, by zacząć mówić, lecz zastygam w tej pozie bez słowa.
Przede mną stoi facet. Ale nie byle jaki facet – sporo ode mnie wyższy, z ciemnoblond, lekko kędzierzawymi i nieco za długimi rozczochranymi włosami. Patrzą na mnie półprzytomnie jasnobłękitne oczy. Twarz o kwadratowej szczęce jest częściowo przysłonięta dwudniowym zarostem, bardziej rudym niż blond. Facet się krzywi, jakby dopiero się obudził, a moją uwagę przykuwa reszta jego ciała. Ma szerokie barki i jest dobrze zbudowany. Mogę to ocenić niemal w całej rozciągłości, bo gość ma na sobie jedynie trzymające się nisko na biodrach dresy.
Gapię się na idealnie wyrzeźbiony sześciopak. Serio. Takie widoki nie są mi obce, w końcu prawie wychowałam się na plaży, ale po raz pierwszy znajduję się tak blisko podobnego obiektu. Automatycznie cofam się o krok i wreszcie z powrotem przenoszę wzrok na twarz. Facet spogląda na mnie z uniesioną brwią, jakby doskonale wiedział, co chodzi mi po głowie.
Mam ogromną ochotę potrząsnąć włosami, żeby przysłoniły mi lewy policzek, ale nie jestem w stanie tego zrobić z kotem w ramionach. Dopiero ta myśl przypomina mi, po co właściwie tam przyszłam, wyciągam więc ręce, by oddać mu zgubę.
– Dzień dobry – mówię tonem bynajmniej niezachęcającym do zawarcia bliższej znajomości. Po prostu świetnie, Fox, zbłaźnij się jeszcze bardziej, bo czemu nie? – To chyba należy do ciebie.
Facet automatycznie przejmuje kota, spoglądając na mnie z zaskoczeniem. Ma przekrwione oczy, jakby dopiero niedawno położył się spać. A może w ogóle się nie kładł i przerwałam mu gorącą randkę? Wygląda, jakby nie spędzał wieczorów na lekturze, a nocy samotnie w łóżku jak ja.
Chociaż co ja tam mogę wiedzieć. Może pozory mylą?
– I dlatego musisz budzić mnie o takiej skandalicznej porze? – warczy, głaszcząc kota po łbie. Ze złością zauważam, że w jego ramionach zwierzę natychmiast się uspokaja, a mnie nadal pieką zadrapania, które na rękach zostawiły pazury kota. Chyba będę musiała je zdezynfekować, bo przynajmniej z dwóch sączy się odrobina krwi. – Ginger tak bardzo ci przeszkadzała, spacerując sobie po podjeździe?
– Po podjeździe?! – powtarzam z niedowierzaniem. – Pomijając fakt, że gdybym wyjeżdżając samochodem z posesji, przypadkowo zabiła twojego kota, miałabym straszne wyrzuty sumienia, to nie, to zwierzę nie spacerowało po żadnym podjeździe. Wślizgnęło mi się do domu wczoraj wieczorem, a dzisiaj rano prawie doprowadziło mnie do zawału, buszując po kuchni. Myślałam, że to złodziej.
Mężczyzna przygląda mi się z namysłem. Mam ochotę ukryć się pod tym spojrzeniem, bo doskonale wiem, co może zobaczyć. Nie chodzi o to, że jestem nieumalowana, nieuczesana i że nie umyłam nawet zębów, zanim poszłam na niego nawrzeszczeć. Mam długie loki w miodowym odcieniu – to ten szczegół, który lubię w sobie najbardziej. Jestem też raczej szczupła. Za to moja twarz…
Najchętniej w ogóle nie pokazywałabym jej komuś takiemu jak ten facet. Jeśli on jest ucieleśnieniem męskości, to ja wybrakowanym towarem. I oboje doskonale o tym wiemy. Gdyby ktoś taki jak on zobaczył mnie na ulicy, na pewno by się za mną nie obejrzał, wręcz przeciwnie, natychmiast odwróciłby wzrok.
I słusznie, ja też nie lubię na siebie patrzeć. Spoglądam w lustro jak najrzadziej.
– To niemożliwe. – Mężczyzna marszczy brwi, nadal nie spuszczając ze mnie wzroku. Nie jestem w stanie wyczytać z jego spojrzenia, co o mnie myśli, w każdym razie na pewno zachowuje się tak, jakby wszystko ze mną było w porządku. To w zasadzie całkiem miłe. – Ginger nie zagląda do innych domów. Nie lubi obcych.
Wzruszam obojętnie ramionami, wkładając dłonie do kieszeni szlafroka.
– Nie mówię, że mnie lubi. Możliwe, że lubi mój dom. Gdy wyrzucałam ją ostatnio, miauczała i drapała w drzwi. Mógłbyś po prostu, no nie wiem, lepiej jej pilnować?
Po jego twarzy przemyka cień rozdrażnienia. Każe mi to dojść do wniosku, że chyba nie zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi. Nie żebym się tego spodziewała, od takich ludzi jak on zazwyczaj staram się trzymać z daleka. Tak jest prościej, niż wyobrażać sobie coś, co i tak nigdy nie nastąpi.
Może popełniłam błąd, nie odwiedzając wszystkich sąsiadów, gdy się wprowadzałam. Problem w tym, że nienawidzę poznawać nowych ludzi. Zazwyczaj kończy się to na dwa sposoby: albo udają, że nie widzą, co jest ze mną nie tak, i robi się niezręcznie, albo pytają wprost, co mi się stało, i robi się jeszcze bardziej niezręcznie. Staram się więc ograniczać kontakty do minimum.
A potem celowo zrażam do siebie przystojniaków z sąsiedztwa. Delaney Fox, mistrzyni kontaktów międzyludzkich.
– Oczywiście, bo teraz puszczam ją samopas i chodzi, gdzie chce – prycha. – Dzięki za tę niesamowicie przydatną radę.
Przewracam oczami. Nienawidzę, gdy ktoś jest wobec mnie protekcjonalny. Nawet jeśli ma rację.
– Słuchaj, nie obchodzą mnie twoje problemy z brakiem dyscypliny u kota, okej? – Podnoszę ręce w obronnym geście. – Tylko ostrzegam, że jeśli znowu zobaczę ją u siebie w domu, to mogę zadzwonić po kogoś ze schroniska. Po prostu lepiej jej pilnuj.
Odwracam się i oddycham z ulgą, gdy moja twarz wreszcie znika z jego pola widzenia. Niestety, jeśli chciałam mieć ostatnie słowo w tej wymianie zdań, to srogo się rozczarowałam, bo nie uchodzę nawet dwóch kroków, a dogania mnie jego odpowiedź:
– Ciebie też miło poznać, złośnico.
Złośnico? Odwracam się do niego gwałtownie, ale zanim zdążę powiedzieć coś, czego mogłabym potem żałować, uchodzi ze mnie całe powietrze. Mój sąsiad stoi w drzwiach oparty ramieniem o framugę i przygląda mi się z drwiącym uśmieszkiem na twarzy. Wygląda na rozluźnionego i spokojnego, czyli na moje dokładne przeciwieństwo.
Przeczesuję splątane włosy palcami i wzdycham. Gość ma rację, zachowuję się jak idiotka. Zazwyczaj taka nie jestem.
– Przepraszam – mówię niechętnie i całe napięcie ze mnie opada. Facet odwraca się i stawia kota na podłodze za sobą, zachęca go do wejścia do mieszkania, po czym ponownie staje do mnie przodem. – Miałam kiepską noc, a twoja kotka naprawdę mnie wystraszyła. Oczywiście nie oddałabym jej do schroniska. Nie jestem aż taką jędzą, na jaką teraz wyszłam.
Kolejny uśmiech, który mi posyła, jest dużo przyjaźniejszy. Dochodzę do wniosku, że powinnam stąd spadać. Na wszelki wypadek trzymam się z dala od takich facetów. Lepiej nie wyobrażać sobie za wiele, gdy się wygląda tak jak ja.
– Ja też miałem kiepską noc, w dodatku nagle przerwaną, ale nie zachowuję się aż tak źle – mruczy, taksując mnie uważnym spojrzeniem. – Grozić Ginger schroniskiem dla zwierząt? Też coś! Musiałabyś nie mieć serca, żeby ją faktycznie tam zabrać, a nie wyglądasz na kogoś bez serca. Prawda?
Nie mam ochoty kontynuować tej pogawędki. Kręcę głową i cofam się o kolejny krok.
– Słuchaj, naprawdę spieszę się do pracy – wyrzucam z siebie. – Po prostu proszę, pilnuj tego cholernego kota, a nie będę cię więcej nachodzić i budzić z samego rana. A teraz możesz wrócić do… cokolwiek robiłeś wcześniej, bo ja już idę. Do zobaczenia.
– Może chcesz wpaść na kawę? Mogłabyś poznać przynajmniej jednego sąsiada – woła za mną, co sprawia, że znowu się zatrzymuję.
To chyba jednak znaczy, że jest sam, myślę, po czym kręcę głową.
– Nie, dzięki, za chwilę naprawdę będę spóźniona. Może innym razem.
Odchodzę, wyobrażając sobie, co pomyśli o mnie Savannah. A właściwie co POWIE o mnie Savannah. Uzna, że zwariowałam, skoro spławiłam takiego przystojniaka. Ale to przecież nie ma sensu. Zaprosił mnie z czystej kurtuazji, a ja niepotrzebnie dopatrywałabym się w tym czegoś więcej. Czegokolwiek więcej.
Jestem w połowie drogi, kiedy znowu słyszę jego głos. Krzyczy, zupełnie nie przejmując się tym, że mógłby go usłyszeć ktoś poza mną.
– Jestem Dax, tak nawiasem mówiąc, bo z pewnością jesteś ciekawa! Dax Donovan!
Ponownie przewracam oczami, na szczęście on tego nie widzi. Nie odpowiadam i odchodzę, udając, że wcale nie słyszałam, chociaż musiałabym być głucha, żeby to było możliwe.
Ale zawsze byłam dobra w ignorowaniu tego, co w jakiś sposób mi nie odpowiadało.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI