Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
Mają mroczne sekrety, nie akceptują reguł, dla najbliższych zrobią wszystko. Będą dla siebie wyrokiem czy wyzwoleniem?
Teksas. Gorący i urzekający widokami, ale też pełen niebezpieczeństw. Tutejsze kobiety, które decydują się na samodzielne życie, muszą przygotować się na zajadłą walkę – z przemocą, społecznym ostracyzmem, ale także z emocjami, których przypływ zazwyczaj zwiastuje jeszcze większe kłopoty.
Randy prowadzi bar i pilnuje jego najważniejszej zasady: żadnego ubliżania kobietom! Lepiej z nią nie zadzierać, bo kijem bejsbolowym posługuje się prawie tak dobrze jak strzelbą. Zmuszona od zawsze walczyć o swoje szczęście, stara się chronić także młodszą siostrę.
Ace właśnie wyszedł z więzienia. Ma nadzieję na rozpoczęcie nowego, wolnego od problemów z prawem życia. Los ma jednak inne plany i na jego drodze stawia Randy. Zadziorna i pełna sprzeczności kobieta sprawia, że Ace jest gotów raz jeszcze przemyśleć kwestię niewtrącania się w cudze sprawy. Czy uda mu się pomóc rodzinie Randy? Czy przy okazji zburzy mur nieufności, za którym tak skutecznie się schowała?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 490
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ace
Zamykają mi się oczy. Pospiesznie zjeżdżam na pobocze i sięgam po ostatni energetyk.
Wiem, że to nic nie da. Potrzebuję odpoczynku i muszę znaleźć nocleg, zwłaszcza że powoli zapada noc. Jestem zmęczony i marzę wyłącznie o przyłożeniu głowy do poduszki. Nie mam pojęcia, gdzie jestem, ale prawdę mówiąc, niewiele mnie to obchodzi. Wokół mnie rozciągają się zielone pola Teksasu, a znaczenie ma jedynie to, że znajduję się daleko od miejsca, które kiedyś nazywałem domem.
Przede mną w półmroku majaczą pierwsze zabudowania jakiejś miejscowości. Nieważne jakiej – każda będzie dobra, żeby przenocować. Jutro ruszę dalej w drogę, nadal nadaremnie szukając miejsca, w którym mógłbym się zatrzymać na dłużej. Raz wyrwany z korzeniami nie tak łatwo ponownie znajdę swoje miejsce na ziemi.
Uruchamiam powtórnie silnik i powoli wjeżdżam do miasteczka. Kiedy widzę dwóch mężczyzn idących chodnikiem, zwalniam i wyglądam do nich przez okno.
– Dobry wieczór! – Podnoszę głos, żeby przekrzyczeć silnik mustanga. – Znają panowie jakieś miejsce, gdzie mógłbym tu przenocować?
Mężczyźni wymieniają się spojrzeniami.
– Randy McCoy ma chyba jakieś pokoje nad barem – odpowiada jeden z nich. Z aprobatą kiwam głową.
– Jak dojadę do tego baru?
– Główną drogą do centrum miasta. Bar będzie po lewej stronie.
Wskazówki wydają się proste, więc tylko przytakuję, po czym pytam:
– Co to w ogóle za miasto?
– Witamy w Maplewood – mówi jeden z mężczyzn z lekkim rozbawieniem w głosie.
Dziękuję za pomoc, po czym ruszam w dalszą drogę, wypatrując wspomnianego baru. Maplewood – nic mi to nie mówi, nie bardzo wiem nawet, w której dokładnie części stanu się znajduję. Jadę przed siebie, praktycznie na oślep i nie korzystając z mapy. Nie pierwszy raz się zdarza, że nie wiem, gdzie jestem.
Nikt na mnie nigdzie nie czeka, nic mnie nie nagli. Jestem sam i robię, co chcę. Skoro mam nocować nad jakimś barem, to przynajmniej napiję się czegoś przed snem.
Gdy w końcu znajduję knajpę, zapada już zmrok. Niewiele widzę, bez pudła rozpoznaję jednak miejsce po liczbie aut na parkingu i neonie świecącym nad wejściem. Piętrowy budynek mieści według niego bar o nazwie Randy’s. Bardzo oryginalnie.
Wyskakuję z samochodu i z przyjemnością rozciągam zastałe mięśnie. Spędzanie całych dni za kółkiem nie robi dobrze mojemu organizmowi – powinienem poćwiczyć trochę przed snem. Może właściciel tego miejsca pozwoli mi zawiesić gdzieś worek treningowy.
Żwir szura pod podeszwami moich butów, gdy zmierzam do wejścia. Mój plan minimum obejmuje drinka przy barze, znalezienie właściciela i wynajęcie pokoju na noc. Nie potrafię myśleć bardziej perspektywicznie. Jestem głodny, po namyśle dodaję więc do planu porcję skrzydełek w panierce. Burczy mi w brzuchu na samą myśl o jedzeniu.
W środku bar prezentuje się bardzo typowo. Drewniane ściany i podłoga, długi kontuar ciągnący się wzdłuż całego pomieszczenia, loże ze skórzanymi kanapami pod oknami i czteroosobowe stoliki na środku. Po drugiej stronie dostrzegam stół bilardowy i tarczę do rzutek na ścianie, a po prawej, blisko drzwi do toalety, szafę grającą. Klasyczny bar w małym miasteczku.
Całkiem sporo ludzi, głównie mężczyzn, bawi się dosyć głośno w lożach. Z szafy grającej leci jakiś stary przebój country, a czterech dżentelmenów gawędzi przy stole do bilarda. Za barem stoi ciemnowłosa kobieta, druga krząta się między stolikami i zbiera puste naczynia. Wchodzę głębiej, kierując się ku wolnemu miejscu przy kontuarze.
– Poproszę piwo i coś do jedzenia – odzywam się, kiedy tylko zyskuję zainteresowanie barmanki. – Cokolwiek macie dobrego.
– Jasne, już się robi, kochaniutki. – Barmanka jest mniej więcej w moim wieku i chyba jej się podobam, sądząc po sposobie, w jaki się uśmiecha i przerzuca ciemne włosy przez ramię. Zastanawiam się, kiedy ostatnio byłem z kobietą, i dochodzę do wniosku, że chyba powinienem coś z tym zrobić. Od wyjścia tylko raz z kimś spałem, a było to ładne parę tygodni temu. – Poproszę naszego kucharza, żeby przygotował dla ciebie coś specjalnego.
Mruga porozumiewawczo i stawia przede mną piwo, po czym odchodzi, zanim zdążę ją zapytać o nocleg. Wzdycham. Odwracam się przodem do sali, opieram plecy o bar i upijam łyk zimnego piwa. Tego mi było trzeba.
Zjem coś i pójdę spać. Przydałoby się jeszcze porządne rżnięcie, najlepiej tuż po posiłku.
Kiedy wchodzi do środka, od razu zwracam na nią uwagę. Pewnie dlatego, że jest zjawiskowa. W jednej chwili z mojej głowy ulatują wszystkie myśli o ciemnowłosej barmance – chcę tej dziewczyny, która właśnie pojawiła się w barze.
Jest niewysoka i odpowiednio zaokrąglona tam, gdzie trzeba. Ma ciemnoblond włosy łagodnymi falami spływające jej na plecy. Koszulę w kratę wpuściła w krótkie dżinsowe szorty, a na nogi włożyła kowbojki. Różowe kowbojki.
Jeśli widzisz dziewczynę w kowbojkach, wiedz, że jesteś w Teksasie.
Tanecznym krokiem przechodzi między stolikami, witając się po drodze ze wszystkimi. Uśmiecha się oszczędnie, unikając bliższego kontaktu z bywalcami tego przybytku. Mam nadzieję, że siądzie obok mnie, ale ona wybiera miejsce po drugiej stronie baru, ściągając na siebie uwagę ciemnowłosej barmanki. Kobieta prycha z niezadowoleniem, gdy tylko widzi blondynkę.
– Co ty tu robisz? – pyta zaskoczona. – Masz dzisiaj wolne.
– Cóż poradzę, że nie mogłam usiedzieć w mieszkaniu. – Blondynka przewraca oczami i opiera łokcie na barze. – Nalej mi tequili.
Pije tequilę. Prawdziwa teksaska dziewczyna.
Moje zainteresowanie nią wzrasta proporcjonalnie do tego, jak maleje zainteresowanie posiłkiem i snem. Gapię się na nią i jestem dziwnie pewien, że to samo robi każdy facet w tym pieprzonym barze, a ona, zdaje się, albo tego nie dostrzega, albo to ignoruje. Tak czy inaczej zaczynam się zastanawiać, czy mogłaby się zainteresować mną. Trochę się zapuściłem przez ostatnie tygodnie i nie jestem tak atrakcyjny, jak chciałbym być. Dziewczyna zdaje się pewna siebie i swojej wartości. Zawsze kręciły mnie laski, które potrafią się postawić, a ta tutaj na taką wygląda.
W dodatku jest kurewsko piękna.
– Nie miałaś dzisiaj jechać do Austin? – pyta brunetka, stawiając przed koleżanką dwa kieliszki. Ta wzrusza ramionami.
– To tylko godzina drogi stąd. – Teraz się orientuję, gdzie mniej więcej jestem. – Jeszcze zdążę.
–Taaa, zwłaszcza jak to wypijesz.
Blondynka z frustracją wpatruje się w tequilę, po czym wychyla oba kieliszki, jeden za drugim. Nawet się nie krzywi, kiedy przełyka alkohol. Przegryza go podaną jej przez koleżankę limonką i odstawia szkło na blat. Wow.
To niby nic takiego, tylko dziewczyna pijąca alkohol, a jednak robi na mnie spore wrażenie. Chyba dlatego, że jestem przekonany, że większość kobiet nie pije w ten sposób.
Blondynka wdaje się w przyciszoną rozmowę z koleżanką. Bardzo chciałbym słyszeć, co mówią. Nie wydaje się zadowolona.
W pewnej chwili dobiega nas głośny rechot. Odwracam się odruchowo i wzrokiem napotykam czterech facetów siedzących w jednej z lóż. O ramię jednego z nich opiera się pijana dziewczyna. Wygląda na ledwie żywą i robi mi się niedobrze, gdy widzę, jak jeden z facetów dotyka jej piersi, a drugi robi zdjęcia smartfonem. Wydają się świetnie bawić.
W przeciwieństwie do towarzyszącej im laski.
Nie znam jej i nie mam pojęcia, kim jest, ale to nie ma znaczenia. Wstaję ze stołka przy barze, ale zanim zrobię choćby krok, ostro odzywa się blondynka w kowbojkach:
– Hej! Co to ma znaczyć? Zostawcie ją w tej chwili!
Faceci przy stoliku wybuchają śmiechem. Chyba też są pijani, choć nie aż tak, jak ta dziewczyna, która między nimi siedzi.
– Daj spokój, kochana, to tylko żarty – odpowiada jeden z nich. – Nie zrobimy jej nic złego!
– April, podaj mi mój pacyfikator. – Blondynka odwraca się do barmanki z wściekłością w oczach. Ta chwilę się waha, ale w końcu wyjmuje spod lady… kij baseballowy. Poważnie. – Dzięki.
Otwieram w zdziwieniu usta, obserwując, jak blondynka przemierza salę w kierunku stolika, przy którym siedzą faceci z dziewczyną. Trzyma kij baseballowy mocno – widać, że wie, jak go używać. Gdy podchodzi do stolika i opiera jedną rękę na biodrze, śmiechy nagle ustają.
– Oddajcie telefon i zostawcie dziewczynę w spokoju – żąda stanowczo.
Któryś z facetów parska śmiechem. Ruszam w ich stronę, przeczuwając, że za chwilę będzie potrzebna moja interwencja. Blondynka jednak nie zamierza się wycofywać. Jest albo bardzo odważna, albo bardzo głupia – albo odważna i głupia jednocześnie.
Sądząc po jej pełnym determinacji i wściekłości wyrazie twarzy, to ostatnie jest najbardziej prawdopodobne.
– Nie będę powtarzać – mówi złowróżbnym tonem. – Oddajcie, kurwa, telefon, a może dostaniecie go z powrotem w nienaruszonym stanie, gdy już wykasuję te zdjęcia.
Mężczyźni przy stoliku się wyglądają tak, jakby słowa dziewczyny zrobiły na nich wrażenie, co trochę mnie zaskakuje. Zanim zdążą jakkolwiek zareagować, dziewczyna sięga przez stolik i wyrywa telefon jednemu z nich, po czym kładzie aparat na blacie i z całej siły uderza w niego kijem.
Mężczyzn przy stoliku dosłownie zatyka. Blondynka poprawia jeszcze raz, a oni po prostu patrzą z niedowierzaniem, bez słowa, bez żadnego ruchu. W końcu język w gębie odzyskuje właściciel telefonu.
– Pojebało cię, wariatko?! – drze się. – Co ty, kurwa, robisz?! Chcę rozmawiać z właścicielem tej budy!
– Właśnie rozmawiasz z właścicielką tej budy, debilu – odparowuje dziewczyna, po czym podnosi kij na wysokość jego oczu. – A jeśli jeszcze raz tak się do mnie odezwiesz, zarobisz w twarz. Puśćcie dziewczynę.
Mężczyźni patrzą po sobie, po czym posłusznie pozwalają dziewczynie przejść między nimi i wydostać się z loży. Blondynka chwyta zataczającą się laskę pod ramię, nie przestaje jednak mierzyć kijem baseballowym w gościa, który się na nią wydarł.
– A teraz wypierdalać stąd – dodaje po chwili, odsunąwszy się nieco od stolika. – Jeżeli jeszcze raz się tu pokażecie, podzielicie los twojego telefonu. Chyba że się nauczycie, jak się zachowywać w stosunku do kobiet.
– Chyba seksualnym – wyrywa się jednemu z facetów.
Blondynka ponownie się zamachuje kijem i kufel stojący na stoliku rozpryskuje się w drobny mak. Mężczyźni klną, gdy spadają na nich odłamki szkła, a ze stolika spływa piwo, po czym pospiesznie się zbierają i uciekają bez słowa. Chyba nie zapłacili, ale kowbojka kompletnie się tym nie przejmuje.
Rozglądam się po sali. Nikt poza mną zdaje się nie zwracać uwagi na dziewczynę. Ona tymczasem wraca do baru, kładzie kij na blacie i zmusza pijaną klientkę, żeby usiadła obok.
– Zabierz ją na zaplecze, niech trochę wytrzeźwieje – mówi do stojącej za barem April. – I poproś Luke’a, żeby odwiózł ją do domu.
April kiwa głową i przejmuje pijaną dziewczynę, po czym obie znikają na zapleczu. Blondynka tymczasem przechyla się przez bar, chwyta butelkę tequili i znowu sobie nalewa. Szorty przy tym ruchu podjeżdżają jej nieco wyżej, aż prawie widać jej tyłek.
W barze nadal nikt nie zwraca na nią uwagi, co wydaje mi się niepojęte. Cała ta sytuacja wydaje mi się dziwaczna. Nie potrafię dłużej się powstrzymywać, żeby do niej nie podejść. Chwytam szklankę z resztką piwa i przesiadam się bliżej.
Blondynka obdarza mnie nieżyczliwym spojrzeniem, po czym wraca do swojej tequili.
– Naprawdę jesteś właścicielką tego miejsca? – pytam.
Spogląda na mnie kątem oka. Ma ciemnoniebieskie oczy i jest lekko opalona. Wygląda zajebiście.
– A co cię to obchodzi? – mruczy, napełniając kieliszek alkoholem. Jak utrzyma takie tempo, niedługo ją też będzie trzeba odwieźć do domu.
– Postawiłbym ci drinka, ale to chyba nie ma sensu, jeśli to twój bar.
Dopiero po tych słowach spogląda na mnie wprost. Naprawdę ma niezwykłe oczy. Ciemne, o takim ostrym spojrzeniu, że przestaję się dziwić, że faceci przy stoliku się jej obawiali.
– Dlaczego miałbyś stawiać mi drinka? – dziwi się. Wydaje mi się, że szczerze.
Zwariowała czy jak?
– Pomijając fakt, że jesteś piękna – wyrywa mi się – to podziwiam cię za to, co zrobiłaś z tamtymi facetami.
Sceptycznie podnosi brwi.
– Serio? – dziwi się. – Większość facetów właśnie przez takie akcje woli się trzymać ode mnie z daleka. Chyba nie jesteś stąd, skoro robisz dokładnie odwrotnie. Nie uważasz mnie za wariatkę jak tamci?
– Oszalałaś? – prycham. – To było zajebiste. Takich palantów należy od razu ustawiać do pionu. Dzisiaj zrobią dziewczynie zdjęcie i wrzucą do sieci, żeby zawstydzić ją przed wszystkimi w okolicy, a kto wie, co zrobią jutro. Nie mogą się czuć bezkarni.
Blondynka milczy przez chwilę, po czym podsuwa mi kieliszek z tequilą. Dawno nie piłem na poważnie.
– Naprawdę tak uważasz? – dopytuje. Wzruszam ramionami.
– Jasne, że tak. Chyba każdy normalny facet tak uważa, nie? Nigdy nie zrozumiem, jak można wykorzystywać pijaną dziewczynę.
Przy tych słowach mój głos robi się nieco zbyt ostry, więc czym prędzej się mityguję. To tylko jakaś laska spotkana po drodze, nawet jeśli zajebista. Nie zamierzam jej się zwierzać.
Dziewczyna znowu przez chwilę przygląda mi się bez słowa, po czym wyciąga ku mnie rękę.
– Randy – mówi.
– Serio masz tak na imię? Myślałem przez to, że właścicielem jest facet.
– Oczywiście, bo właścicielem baru musi być mężczyzna. – Przewraca oczami. – Mam na imię Miranda. Znajomi mówią na mnie Randy. Wystarczy?
Ujmuję jej dłoń. Ma silny, zdecydowany uścisk, który mi do niej pasuje.
– Ace – przedstawiam się. Randy parska śmiechem.
– Naprawdę masz tak na imię?
Kręcę głową. Czy ona robi to specjalnie?
– Owszem, naprawdę – potwierdzam z rozbawieniem. – Masz jakieś wątpliwości, kowbojko?
– Kowbojko? – powtarza, znowu podnosząc brwi. – Zdecydowanie nie jesteś stąd. Umiesz pić czy pod tym względem też jesteś miastowy?
Z każdą chwilą ta kobieta podoba mi się coraz bardziej. Unoszę kieliszek, uderzam w jej i wypijam duszkiem alkohol. Randy robi to samo, a następnie podaje mi limonkę, w którą wgryzam się bez zastanowienia.
– Często tak robisz? – pytam, krzywiąc się na kwaśny owocowy smak. – No wiesz, tłuczesz kijem baseballowym?
Randy wzrusza ramionami, nalewając następną kolejkę. Szybka jest.
– Kiedy muszę – odpowiada zwięźle, odstawia butelkę i spogląda na mnie poważnie. – W tym barze obowiązuje jedna zasada: faceci mają być grzeczni i nie zaczepiać dziewczyn, jeśli te nie chcą być zaczepiane. Pijane dziewczyny nie chcą być zaczepiane, kropka. Jeśli ktoś nie przestrzega tej zasady, nie ma wstępu do mojego baru.
– I klienci to respektują? – dziwię się. Po chwili jej milczenia jednak kiwam głową. – Jesteś trochę przerażająca, kiedy tak wymachujesz kijem. To prawda.
Randy się śmieje, dzięki czemu w ogóle nie wygląda strasznie – wygląda cudownie. Jej chrypka sprawia, że mój penis trochę twardnieje. Cholera. Jeśli nie wyjdę z tego baru z nią, czeka mnie dzisiaj jazda na ręcznym, bo nie chcę żadnej innej dziewczyny.
Chcę tej szalonej blondynki w różowych kowbojkach.
– Potrafię też wymachiwać strzelbą – wyznaje, pochylając się nieco w moją stronę. Czuję jej oddech pachnący limonką i tequilą, przez co robię się jeszcze twardszy. – Jestem w tym całkiem dobra. Lubię długie lufy.
Wpatruję się w nią bez słowa, czując, jak mój penis napiera na materiał spodni. Nie mam pojęcia, czy ta dziewczyna zdaje sobie sprawę z tego, jakie robi na mnie wrażenie, ale flirtuje ze mną bezbłędnie. Oblizuje wargi, zapewne z resztek alkoholu, i uśmiecha się do mnie promiennie.
Ta sama dziewczyna, która jeszcze chwilę temu chciała przywalić kolesiowi kijem baseballowym, teraz uśmiecha się do mnie tak, że dostaję wzwodu. Ta kobieta z pewnością mnie zabije.
I to będzie słodka śmierć.
– Czy każda dziewczyna w Teksasie to potrafi? – pytam lekceważąco. Wydyma wargi i prycha.
– Nie, nie każda – zaprzecza. – Jestem wyjątkowa.
O rany, nie wątpię.
Randy oferuje jeszcze jedną kolejkę. Wiem, że nie powinienem więcej pić na pusty żołądek, ale nie potrafię jej odmówić. Kiedy po opróżnieniu kieliszka spogląda w stronę wyjścia na zaplecze i widzi, że jej koleżanka barmanka wraca właśnie na miejsce pracy, chwyta mnie gwałtownie za rękę i ciągnie ze stołka barowego.
– Masz tu samochód? – pyta. Oszołomiony kiwam głową. – Świetnie, więc chodźmy.
Ciągnie mnie do wyjścia, a ja nawet nie próbuję protestować. Kładę jej dłoń na plecach, palce drugiej ciągle mając splecione z jej palcami. Jej ciepły dotyk jest zdecydowany i mocny, i całkowicie elektryzujący. Ludzie w barze patrzą za nami, gdy wychodzimy, ale żadne z nas nic sobie z tego nie robi.
Na szczęście zaparkowałem mustanga w pewnej odległości od innych samochodów, chociaż nie zrobiłem tego specjalnie. Prowadzę Randy w tamtą stronę, a ona nie protestuje ani słowem. Zatrzymuje się dopiero przed samym samochodem, odwraca się do mnie, po czym wspina się na palce, zarzuca mi dłonie na szyję i ustami odnajduje moje.
Obejmuję ją w pasie i przyciągam do siebie bliżej, gdy tylko czuję dotyk jej miękkich, ciepłych warg. Rozchylam jej usta językiem i wdzieram się nim do środka, pogłębiam pocałunek, na co Randy jęczy i ociera się o mnie. Cholera. Mam już pełen wzwód.
– Otwórz – mamrocze mi w usta, po czym cofa się nieco, by pozwolić mi otworzyć samochód.
Wślizguje się na tylne siedzenie pierwsza i niemalże natychmiast zdejmuje przez głowę koszulę. Moim oczom ukazuje się prosty różowy stanik, idealnie dopasowany kolorystycznie do kowbojek. Zajmuję miejsce obok niej i przyglądam się jej zachłannie. Ma zajebiste cycki, nie za duże, najwyżej rozmiar C, ale o idealnym kształcie. Znowu jęczy, gdy zamykam dłoń na jej piersi.
– Zdejmij z siebie wszystko, ale zostaw kowbojki – mamroczę w jej szyję, po czym całuję ją tam zachłannie. – Są zajebiste.
Randy chichocze, ale śmiech zamiera jej na ustach, gdy odsuwam miseczkę stanika i biorę do ust sutek. Wplata mi palce we włosy i przytrzymuje moją głowę przy sobie, a ja pieszczę brodawkę językiem i wargami, wyrywając z dziewczyny kolejny jęk. Chwytam ją za pośladki i wciągam na siebie, aż siedzi na mnie okrakiem.
Tak. Właśnie w tej pozycji jej chcę. Jej włosy opadają na nas, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Wsuwam dłonie pod materiał szortów i pod bieliznę i zaciskam palce na jej kształtnych pośladkach. Randy porusza się, ocierając o mojego fiuta, który jest już twardy jak skała. Przenoszę usta na drugi sutek i zaczynam ssać, aż dziewczyna znowu jęczy. Uwielbiam ten dźwięk.
Odnajduję zapięcie jej szortów i wsuwam dłoń pod spód, pod bieliznę, szukając wejścia do jej cipki. Jest już wilgotna i gotowa dla mnie. Spinam się nieco, gdy czuję jej ciekawskie palce na zamku moich spodni, ale wypycham biodra do góry, żeby jej pomóc. Wsuwam palec do jej rozgrzanego, mokrego wnętrza. Jest kurewsko ciasna, już nie mogę się doczekać, aż w nią wejdę. Odnajduję usta Randy i całuję ją mocno, a ona pospiesznie rozpina mi spodnie.
I właśnie wtedy dzwoni jej telefon.
Oboje zamieramy na moment niezdecydowani. Randy odsuwa się ode mnie o cal i patrzy przepraszająco. Wysuwam z niej palce, domyślając się, że będzie chciała odebrać. Dziewczyna jednym ruchem wyciąga z tylnej kieszeni szortów komórkę i spogląda na wyświetlacz. Widzę tylko imię osoby, która dzwoni. Jake.
Kim, do cholery, jest Jake?!
Nie podoba mi się, jak Randy zerka to na mnie, to na telefon. Ale to chyba niemożliwe, żeby miała faceta i poszła się ze mną pieprzyć w samochodzie?
Odbiera w końcu, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Cześć, kochanie – rzuca, a mnie robi się niedobrze. – Co się stało?
Przez chwilę słucha kogoś po drugiej stronie słuchawki. Z każdą chwilą wydaje się coraz bardziej zaniepokojona. Nie wiem, co to oznacza, ale mnie się nie podoba. Kim jest ten facet, który do niej dzwoni? Nie toleruję zdrady i nie jest dla mnie w porządku, że być może nieświadomie stałem się jej częścią. Nie chcę, żeby Randy miała faceta.
– Co takiego?! – Podnosi w pewnej chwili głos, ale zaraz się mityguje. – Tak. Jasne. Nie ruszaj się stamtąd. Zaraz tam będę.
Rozłącza się, chowa komórkę i bez słowa sięga po koszulę. Ubiera się pospiesznie i w milczeniu, nie zaszczycając mnie nawet żadnym wyjaśnieniem. Patrzę na nią pytająco, aż w końcu zatrzymuje się i wzdycha.
– Przepraszam – mówi. Mam wrażenie, że rzeczywiście jest jej żal. – Muszę coś załatwić. Nie wiem, ile to zajmie, więc lepiej na mnie nie czekaj. Na pewno znajdziesz na dzisiaj inne towarzystwo, jeśli na tym ci zależy.
Co? Kurwa, czy ona oszalała?
Otwiera drzwi i wyskakuje z samochodu, zanim zdążę cokolwiek odpowiedzieć. Mam ochotę ją zatrzymać, ale na dwie sekundy zamieram, a kiedy w końcu gramolę się na zewnątrz, jest już za późno. Patrzę, jak Randy odchodzi w stronę baru, i myślę, co robić. Jeśli jest właścicielką, to ona powinna mi wynająć pokój.
Może będzie lepiej, jeśli jednak prześpię się w samochodzie.
Opieram się o auto i próbuję uspokoić, chociaż mój fiut nadal sterczy wytrwale. Chcę tej dziewczyny i wcale nie mam ochoty szukać innej. Dlaczego tak po prostu odeszła? Zadzwonił jej facet i nagle poczuła wyrzuty sumienia? Nie wydaje się taką dziewczyną, ale co ja właściwie o niej wiem?
Zamieram, kiedy drzwi baru się otwierają i Randy ponownie pojawia się w zasięgu mojego wzroku. Zmierza w kierunku samochodu zaparkowanego niedaleko wejścia, a w ręce trzyma…
O cholera.
W ręce trzyma kij baseballowy.
I już wiem, że nie mogę tego tak zostawić.
Randy
Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę.
Miałam ten wieczór spędzać w Austin. Miałam wpaść do któregoś z tamtejszych barów, znaleźć faceta, który przeleci mnie na tylnym siedzeniu mojego pikapa, a potem spokojnie wrócić do domu, do Maplewood. Absolutnie nie zakładałam, że po czterech kieliszkach tequili będę siadać za kółko, by pojechać do domu Eden.
W ogóle nie powinnam prowadzić – wiem o tym doskonale, kiedy rzucam kij baseballowy na siedzenie pasażera i wskakuję za kółko. Za dużo wypiłam i mogę zrobić komuś krzywdę. Nie mogę jednak postąpić inaczej – Jake i Eden potrzebują mojej pomocy, więc muszę do nich jechać.
Ciągle jestem nieco podniecona, a jednocześnie wkurzona, że musiałam tak gwałtownie zmienić plany. Kiedy zobaczyłam tego faceta przy barze, od razu wiedziałam, że tak się to skończy – na tylnym siedzeniu samochodu któregoś z nas. Wpatrywał się we mnie tak intensywnie i z takim zainteresowaniem, że trudno było mi to zignorować. Pewnie kopnęłabym go w tyłek, gdyby okazał się jakimś bucem, ale kiedy podszedł do mnie po moim wyskoku z kijem baseballowym, swoimi słowami sprawił, że od razu podjęłam decyzję. Wydawał się szczery, a ja cenię sobie facetów, którzy nie uznają kobiet wyłącznie za zabawki seksualne.
No dobrze, ja też chciałam się z nim tylko pieprzyć. Ale po pierwsze, to moja decyzja. A po drugie… to moja decyzja.
Ruszam gwałtownie spod baru i kieruję się w stronę domu Eden. Radio w pikapie włącza się automatycznie razem z silnikiem, a z głośników płynie stary przebój AC/DC. Boże, chyba muszę w końcu zmienić płytę. Wdeptuję pedał gazu w podłogę, równocześnie rozglądając się uważnie dookoła. Policja wprawdzie raczej mnie nie zatrzyma… Ale kto ich tam wie.
Ace. To imię przemyka mi przez głowę, gdy skręcam w ulicę wiodącą do domu Eden. Próbuję się pozbyć tego faceta z myśli, ale przychodzi mi to z trudem. Może dlatego, że jest bardzo w moim typie: wysoki, umięśniony, ale nie napakowany, ciemnowłosy i nieco zarośnięty. Jego dżinsy i rozciągnięty T-shirt świadczą, że zdecydowanie nie jest jednym z tych wymuskanych kolesi, którzy czasami przejeżdżają przez Maplewood w drodze do Austin. Nie, ten facet wydaje się szorstki, pewny siebie i prawdziwy. Jestem pewna, że jego penis byłby jednym z moich ulubionych…
Gdybym tylko miała okazję to sprawdzić. Nie zdążyłam nawet rozpiąć mu spodni.
Jestem wściekła, ale nie na Jake’a. Może i nam przerwał, ale nie miał przecież innego wyjścia. To tylko dzieciak, który nie wiedział, co zrobić. Jestem jedyną osobą, która przyszła mu na myśl.
– Ciocia… mogłabyś przyjechać? – zapytał, kiedy odebrałam. – Tata… wrócił pijany do domu i… Kłóci się z mamą. Ona krzyczy. Nie chcę, żeby coś jej się stało.
To jasne, że musiałam jechać, gdy usłyszałam coś takiego. Ace z pewnością by zrozumiał, gdybym mu o tym powiedziała, ale nie powiedziałam, bo co go to właściwie obchodzi? To tylko obcy facet, który chciał mnie przelecieć. A gdyby go to obeszło, stanowiłby jedynie problem.
Eden, moja młodsza siostra, mieszka wraz z mężem i synem w domu na przedmieściach Maplewood. Chociaż między nami są tylko dwa lata różnicy, zawsze czułam się w obowiązku bronić Eden i nie przestałam nawet wtedy, gdy wyszła za mąż i urodziła syna. Teoretycznie moja młodsza siostra jest już dorosła i samodzielna, ale ja ciągle widzę w niej małą dziewczynkę.
Kiedy zajeżdżam w końcu pod jej dom, jestem nieco zdenerwowana. Nie znoszę męża Eden i on również za mną nie przepada. Jestem samodzielną kobietą, potrafię walnąć kijem baseballowym i posłużyć się strzelbą, ale wiem, że nie mam z Seanem szans, gdyby doszło do rękoczynów. To syn miejscowego komendanta, również policjant, w dodatku nie jeden z tych, którzy wolny czas poświęcają zajadaniu pączków. Wręcz przeciwnie, Sean ma mnóstwo pary w łapach.
Na nieszczęście dla mojej siostry i siostrzeńca.
Zabieram z siedzenia pasażera kij i wysiadam z samochodu, zdecydowana, by załatwić sprawę. Nieważne, że Sean jest ode mnie silniejszy – zamierzam bronić Eden i Jake’a, choćby to się miało dla mnie skończyć kiepsko.
Dom mojej siostry i jej męża jest podobny do innych stojących w rzędzie: parterowy, niewielki, przytulny i z elewacją wykończoną sidingiem. Podchodzę do drzwi i naciskam klamkę – są otwarte. Już z daleka słyszę krzyki. Wchodzę pewnie do środka. Moim oczom ukazuje się znajomy niewielki korytarzyk prowadzący do salonu i kuchni po obu stronach domu, a dalej także do reszty pokoi i łazienki. Gdy zatrzaskuję za sobą drzwi, z sypialni Jake’a wygląda rozczochrana głowa mojego siostrzeńca.
Idę w tamtą stronę: chłopak wygląda na przerażonego. To mała kopia mojej siostry: jasnowłosy, o zazwyczaj rumianych, pełnych policzkach, opalony, z kilkoma piegami na nosie – po prostu uroczy. Podbiega do mnie i chwyta mnie w pasie, aż muszę się zatrzymać.
– Dobrze, że jesteś, ciocia – mówi ufnym głosem, od którego drży mi serce. Ten chłopak we mnie wierzy. – Mama strasznie krzyczy…
Nie mogę tego słuchać. Odsuwam go od siebie i pochylam się, żeby spojrzeć mu w oczy.
– Idź do swojego pokoju i zamknij drzwi, dobrze? – proszę. Jake kiwa pospiesznie głową. – Nie wychodź, aż po ciebie nie przyjdę.
Odwraca się i biegnie w stronę swojej sypialni, a po chwili zatrzaskuje drzwi. To naprawdę dobry chłopiec. Szkoda, że jego dzieciństwo tak wygląda.
Ruszam w głąb korytarzem. Serce bije mi tak szybko, jakby chciało się wyrwać z piersi, gdy poprawiam chwyt na kiju i przypominam sobie wszystko to, czego uczono mnie na kursie samoobrony. Moje kowbojki stukają o panele, kiedy podchodzę powoli do drzwi. Gdy moich uszu dobiega taki dźwięk, jakby ktoś albo coś się z hukiem przewracało, chwytam za klamkę i z impetem otwieram drzwi sypialni.
Krew uderza mi do głowy, kiedy widzę, co się tam dzieje: moja siostra leży na podłodze nieprzytomna, a Sean stoi nad nią z furią w oczach. Gdy tylko widzę tego typa, na nowo opanowuje mnie nienawiść do niego.
Jest taki podobny do mojego ojca.
– Zostaw moją siostrę w spokoju. Odsuń się od niej. – Staram się, by mój głos brzmiał stanowczo.
Sean podnosi głowę, jego piwne oczy lustrują mnie uważnie. Wzrok ma nieco zamglony, co każe mi przypuszczać, że nie jest trzeźwy.
– Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy – warczy, po czym robi krok w moim kierunku. – Co ty tu, kurwa, w ogóle robisz?!
Nie mam najmniejszego zamiaru mówić, że zadzwonił po mnie Jake. Nie chcę kierować na niego gniewu ojca.
– Słychać was chyba aż w Austin – odpowiadam spokojnie – więc jak myślisz? Spróbuj jeszcze raz ją uderzyć, a złamię ci rękę.
Sean wybucha śmiechem i zatacza się w moją stronę. Nie odsuwam się, tylko wyciągam przed siebie kij baseballowy, żeby mu pokazać, że nie żartuję. Jezu, gdyby ten facet się na mnie rzucił, prawdopodobnie nie miałabym z nim żadnych szans. Jest za wielki i zbyt ciężki.
– Myślisz, że się ciebie boję? – prycha lekceważąco. – Wypierdalaj z mojego domu, McCoy.
Na chwilę odrywam od niego wzrok i ryzykuję spojrzenie na leżącą bez ruchu na podłodze Eden.
– Jasne – zgadzam się beztrosko. – Ale zabieram ze sobą moją siostrę i siostrzeńca.
– Oni zostają tutaj ze mną – odpowiada Sean natychmiast. – To moja, kurwa, żona i mój syn. Przestań się wpierdalać w cudze sprawy, suko.
Rozglądam się po pomieszczeniu i dostrzegam stojący na komodzie wazon. Przypuszczam, że Eden będzie go żal, ale byłoby jej bardziej żal, gdybym nie wyciągnęła jej w tej chwili z łap jej męża oprawcy. Zamachuję się z całej siły i uderzam kijem w wazon, który roztrzaskuje się w pył. Następnie znowu się odwracam do Seana, teraz nieco oszołomionego.
– Zabieram moją siostrę – powtarzam zdecydowanie – albo twoja twarz będzie następna, Farrow.
Sean reaguje tak szybko, że ledwie to rejestruję. Rzuca się w moim kierunku, a ja odruchowo robię krok do tyłu, wypadam z powrotem na korytarz i zamachuję się na niego kijem. Trafiam go w ramię. Krzyczy z bólu i chwyta mnie za włosy sprawną ręką. Szarpie, a ja się drę i ponownie uderzam w niego kijem.
– Pierdolona suka! – słyszę jego krzyk. Puszcza mnie, zataczam się do tyłu. Głowa boli mnie tak, jakby wyrwał mi z cebulkami połowę włosów, ale mam nadzieję, że aż tak nie ucierpiałam. – Zawsze byłaś wkurwiająca, ale teraz przechodzisz samą siebie, McCoy! Wypierdalaj z mojego domu albo pożałujesz!
Jest wściekły, a w jego oddechu czuć przetrawiony alkohol. Cofam się kolejne kilka kroków, aż z korytarza trafiam z powrotem do salonu, a Sean idzie za mną, nie spuszczając ze mnie wzroku. Rozstawiam nieco nogi, przekładam kij baseballowy tak, żeby trzymać go w obu rękach, i przygotowuję się na kolejny ewentualny atak. Prawdę mówiąc, nie wiem, co dalej robić. Nie jestem w stanie przekonać pijanego Seana, żeby pozwolił mi zabrać do siebie Eden i Jake’a, ale nie ma mowy, żebym ich z nim zostawiła w tym domu.
Od dawna mówiłam Eden, że powinna od niego odejść. Na litość boską, wcześniej mówiłam jej, że w ogóle nie powinna wychodzić za niego za mąż! Przykra prawda jest jednak taka, że każda z nas wyniosła z domu rodzinnego swoje własne demony. Ja mam problem, żeby zbliżyć się do jakiegokolwiek faceta, a Eden…
Eden natychmiast znalazła sobie takiego, który jest bardzo podobny do naszego ojca.
Nienawidzę Seana. Zawsze go nienawidziłam, a sposób, w jaki go traktowałam, sprawił, że to uczucie zostało odwzajemnione. Pierwszy raz jednak stawiam mu się tak otwarcie. Pierwszy raz przyszłam do niego z kijem baseballowym.
I tym razem nie zamierzam się wycofać. Nie kiedy o pomoc poprosił mnie mój siostrzeniec.
– Odsuń się i pozwól mi ich zabrać – mówię spokojnie, bez przerwy patrząc mu w oczy. – Nie wyjdę stąd bez Eden i Jake’a.
– W takim razie w ogóle, kurwa, nie wyjdziesz – odpowiada, a potem znowu się na mnie rzuca.
Zamachuję się kijem i trafiam go prosto w żołądek, ale Sean jest twardy jak kawał jebanego kamienia. Chwyta mnie za rękę i ją wykręca, w moim nadgarstku eksploduje ból i mimowolnie wypuszczam kij spomiędzy palców. Sean uderza we mnie całą swoją masą i lecę do tyłu, aż moje plecy gwałtownie uderzają w ścianę. Całe powietrze uchodzi ze mnie z sykiem i daję się na chwilę zamroczyć.
– Głupia kurwa. – Sean wydycha cuchnące alkoholem powietrze prosto w moją twarz. – Już dawno powinienem był cię nauczyć, gdzie jest twoje miejsce.
Znowu chwyta mnie za włosy i szarpie, aż tracę równowagę. Z krzykiem lecę na podłogę, wyciągam przed siebie ręce, żeby ochronić twarz przed upadkiem. Nadgarstek znowu odpowiada bólem, gdy opieram się na panelach, zanim jednak uda mi się podnieść, czuję na sobie ciężar męża Eden. Krzyczę, kiedy Sean przyciska mnie do podłogi, jedną dłonią przytrzymuje mnie mocno za szyję. Wierzgam biodrami i próbuję go z siebie zrzucić, ale drugą ręką chwyta za pasek moich szortów i szarpie mocno, próbując je ze mnie ściągnąć.
– Już ja cię nauczę, jak prawdziwa kobieta powinna traktować faceta. – Słyszę jego głos tuż przy uchu. Sięgam na oślep i chyba udaje mi się zadrapać mu twarz paznokciami, bo Sean drze się i chwyta mnie znowu za włosy, po czym uderza moją głową o panele. Na chwilę robi mi się ciemno przed oczami. – Chyba jednak potrzebujesz więcej nauki. Może zadzwonię po kolegów, żeby mi pomogli. Może po tych z patrolu, co? Na pewno są gdzieś w pobliżu.
Próbuję go znowu dosięgnąć, ale jednym ruchem obraca mnie na plecy, po czym sięga do mojej klatki piersiowej. Zaciskam dłoń w pięść i uderzam go w skroń w tym samym momencie, gdy szarpie za połę mojej koszuli i urywa guziki. Toczą się po podłodze, a Sean warczy i unieruchamia mi ręce, przyciskając się do mnie równocześnie biodrami. Czuję, że jest podniecony, a to sprawia, że moje usta opuszcza wiązanka przekleństw.
– Zostaw mnie, ty pierdolony pojebie! Utnę ci fiuta!
– Ciekawe, co powiesz moim kolegom, suko – odpowiada, uśmiechając się paskudnie.
Sięga do mojego stanika, ale nie zdąża zrobić nic więcej, bo nagle spada na niego mocne uderzenie kija baseballowego. Za pierwszym razem trafia w jego kark, za drugim – w głowę. To właśnie wtedy blask w oczach Seana gaśnie i mężczyzna opada na mnie całym ciężarem, bezwładnie.
Spoglądam w panice w górę i widzę znajomą męską sylwetkę. Ciemnowłosy, dobrze zbudowany Ace stoi nade mną z kijem w rękach. Wydaje się zaskakująco spokojny, pomijając to, że w jego oczach czai się wściekłość.
Próbuję zepchnąć z siebie Seana, Ace się pochyla i mi pomaga, po czym chwyta mnie za ramię, żeby postawić mnie na nogi. Staję na nich chwiejnie, kręci mi się w głowie i czuję strużkę krwi spływającą mi po policzku. Ocieram ją wierzchem dłoni, to jednak nie sprawia, że cokolwiek przestaje boleć. Moja warga pulsuje bólem i domyślam się, że w którymś momencie pękła, bo gdy ją oblizuję, też czuję krew.
Przez sekundę po prostu na siebie patrzymy. Jestem zaskoczona, że Ace za mną pojechał, ale również bardzo mu za to wdzięczna, bo nie mam pojęcia, jak by się to w przeciwnym razie skończyło. Próbuję utrzymać równowagę, chociaż obraz faluje mi przed oczami i czuję się jak pijana. Nie przeszkadza mi nawet, że koszulę mam rozdartą do pasa i na wierzchu jest mój różowy stanik. Ace już go przecież dzisiaj widział.
– Wszystko w porządku? – Marszczy brwi i ujmuje mój policzek. Ten dziwnie czuły gest sprawia, że w podbrzuszu zaciska mi się węzeł. – Nic ci nie zrobił?
– Nic mi nie jest – zapewniam go, chociaż sama nie jestem tego pewna. Serce nadal wali mi jak oszalałe, a zęby szczękają, jakby było mi zimno, chociaż wcale tak nie jest. Pierwszy raz przeżyłam próbę gwałtu i to nie jest przyjemne uczucie. – Skąd się tu wziąłeś?
– Zobaczyłem, że wyjeżdżasz spod baru z kijem baseballowym – wyjaśnia. – Pomyślałem, że możesz mieć kłopoty, i pojechałem za tobą. Chyba słusznie. Czy to jest Jake?
– Co? – Nie wiem, czy nie rozumiem go dlatego, że uderzyłam się w głowę, czy po prostu on mówi coś totalnie bez sensu. – Nie, to Sean. Pomożesz mi? Muszę ich stąd zabrać.
– Kogo? – Ace mruga.
Oswabadzam się z jego uścisku i ruszam w głąb domu. Nie wiem, jak długo Sean będzie nieprzytomny, i nie zamierzam czekać, żeby się dowiedzieć. Słyszę za sobą kroki i wiem, że Ace idzie za mną, za co jestem mu wdzięczna. Nie wiem, kim jest ten facet, ale uwielbiam go za to, że pomaga mi bez żadnych wyjaśnień.
Otwieram drzwi do pokoju Jake’a, w ostatniej chwili zasłaniając się nieco połami koszuli. Przerażony chłopiec siedzi skulony na łóżku. Jego mina jest pełna napięcia, gdy nasze spojrzenia się krzyżują.
– Wszystko w porządku – zapewniam go. – Dzisiaj przenocujesz u mnie. Co ty na to?
– A mama? – pyta Jake drżącym głosem.
Uśmiecham się do niego z trudem.
– Mama też, oczywiście. Chodź.
Wyciągam do niego ręce, a Jake momentalnie podrywa się z łóżka i biegnie do mnie. Zamykam go w mocnym uścisku i czuję, jak całe jego ciało drży. Ten chłopak jest silny, ale moja siostra nie powinna fundować mu takich przeżyć. To nie w porządku. Eden wie, co to znaczy wychowywać się w patologicznym domu, więc dlaczego pozwala tak samo spieprzyć życie swojemu dziecku?
Chwytam go za rękę i wyciągam z sypialni. Zatrzymuję się w korytarzu, gdzie Ace czeka na nas w milczeniu. Chociaż jest niemal tak samo duży jak mój szwagier i równie dobrze zbudowany, jakoś nie wzbudza we mnie podobnego przerażenia. Właściwie to mam wrażenie, że jestem przy nim bezpieczna, co przy mężczyznach rzadko mi się zdarza.
To chyba zasługa jego spojrzenia. Jest takie spokojne, jakby doskonale mnie rozumiał i zamierzał stać po mojej stronie.
– Jake, to jest Ace, mój przyjaciel – przedstawiam ich sobie pospiesznie. – Ace, to jest właśnie Jake, mój najlepszy pod słońcem siostrzeniec. Pomożesz mi?
– Co mam zrobić? – pyta spokojnie, posyłając uprzednio Jake’owi porozumiewawczy uśmiech.
– W sypialni na końcu korytarza jest moja siostra – wyjaśniam. Nie mam pojęcia, w jakim jest stanie, ale wolę mu tego nie mówić, bo wszystko słyszy też Jake. – Trzeba ją stąd zabrać. Zaprowadzę Jake’a do mojego samochodu, a może ty mógłbyś w tym czasie…
– Jasne – przerywa mi w pół zdania. – Poczekajcie na mnie. Zabiorę ją do swojego i pojadę za tobą.
Wprost nie wierzę, że ten facet sam z siebie to proponuje. Jakimś cudem wie, że Eden może być w kiepskim stanie i że Jake niekoniecznie powinien to oglądać. Widzę w jego oczach, że rozumie sytuację i że to świadoma propozycja. Rany.
Ten facet jest po prostu świetny.
– Dziękuję – szepczę, chwytając mocniej dłoń Jake’a. – Powiedz jej, że jesteś moim przyjacielem.
O ile będzie przytomna, dopowiadam w myślach. Biorąc pod uwagę, że przez cały ten czas nie wyjrzała nawet z sypialni, jest to raczej mało prawdopodobne.
Ace z pewnością też to rozumie, ale znowu tylko spokojnie kiwa głową. Jak na taką sytuację jest zaskakująco opanowany. Ktoś inny na jego miejscu żądałby już wyjaśnień i pytał o sto innych rzeczy, zaczynając od tego, dlaczego nie wzywam policji. On tymczasem po prostu robi wszystko, o co go proszę.
– Wszystko w porządku? Krwawisz – mówi, przyglądając mi się uważnie. Kiwam bolącą wciąż głową.
– Tak, to nic wielkiego – zapewniam go. – Opatrzę się w domu. Jedźmy już.
Ace kiwa głową i odwraca się, by odejść w stronę sypialni Eden i Seana. Ciągnę Jake’a za rękę i kieruję się z nim do wyjścia. Robi mi się niedobrze, gdy myślę o tym, że musimy przejść obok wejścia do salonu, gdzie prawdopodobnie nadal leży nieprzytomny Sean.
– Patrz przed siebie, gdy będziemy wychodzić, dobrze? – proszę Jake’a, na co ten kiwa głową. – Przed siebie i pod nogi. Nie chcę, żebyś się potknął po drodze, więc nie rozglądaj się na boki.
Jake posłusznie patrzy przed siebie, nie spuszczając wzroku z drzwi wyjściowych. Przełykam z trudem ślinę i odwracam się na moment, gdy przechodzimy obok wejścia do salonu. Widzę leżącego na podłodze Seana i przez sekundę przemyka mi przez głowę myśl, że może powinnam wezwać karetkę. Uderzenia Ace’a były dosyć silne i mogły mu przecież zrobić krzywdę. Co, jeśli się wykrwawi albo umrze z innej przyczyny, gdy tak go tu zostawimy?
Wychodzę z Jakiem na zewnątrz, prosto w rozgrzane powietrze teksaskiej nocy, i stwierdzam, że chyba jestem złym człowiekiem. Nie zmartwiłabym się, gdyby Sean zmarł z powodu obrażeń. Wręcz przeciwnie, powitałabym to z ulgą i radością, bo obawiam się, że inaczej moja siostra nigdy się od niego nie uwolni.
Śmierć Seana nie byłaby problemem, byłoby nim natomiast policyjne śledztwo. Na pewno wyszłoby na jaw, kto za tym stał. Nie mam zamiaru iść do więzienia i nie chcę, żeby to spotkało Ace’a, który po prostu chciał pomóc. Dlatego właśnie wsadzam Jake’a do samochodu na miejsce pasażera, po czym wyciągam komórkę i wybieram numer alarmowy.
Jeszcze zanim skończę rozmowę z dyspozytorką, Ace wychodzi z domu z Eden w ramionach. Wygląda na to, że nadal jest nieprzytomna, co bardzo mnie niepokoi. Nie ruszam się spod mojego pikapa, bo wiem, że wtedy Jake poszedłby za mną, ale muszę jak najszybciej się dowiedzieć, co z Eden.
Ace pakuje moją siostrę do swojego samochodu, po czym do mnie podchodzi. Kończę właśnie rozmowę i się rozłączam, kiedy staje obok.
– Jest przytomna, ale nie bardzo może się pozbierać – wyjaśnia. – Odzyskała przytomność po drodze do samochodu i przejęła się tym, że ją niosę. Powinnaś do niej zajrzeć, zanim ruszymy, żeby ją uspokoić.
– Popilnujesz go przez moment? – Zerkam przez szybę na Jake’a, który siedzi skulony na siedzeniu pasażera i rozgląda się nerwowo dookoła. Ace kiwa głową.
– Jasne.
Nie mówi dużo, ale nie zadaje też zbędnych pytań i to jest cudowne. Rzucam mu pełne wdzięczności spojrzenie i odchodzę, cały czas się na nich oglądając. Widzę, jak Ace pochyla się nad pikapem i zagaduje do Jake’a, który opuszcza szybę.
Podchodzę do mustanga Ace’a, gdzie na tylnym siedzeniu leży Eden. Mimowolnie przypominam sobie, jak wcześniej tego wieczora siedziałam w tym samym miejscu na kolanach Ace’a. Eden patrzy na mnie półprzytomnie, gdy pochylam się nad siedzeniem.
– Randy… Co…
– Wszystko w porządku, młoda – zapewniam uspokajająco. – Będziesz dzisiaj spała u mnie. Razem z Jakiem, jest w moim aucie. Ace cię odwiezie, nie bój się, to mój przyjaciel. Będziecie bezpieczni.
Eden mruga, jakby starała się zebrać myśli.
– Sean…
– Nie będziemy dzisiaj o nim rozmawiać, Eden – przerywam jej stanowczo. – W ogóle o nim nie myśl. Myśl o tym, żeby poczuć się lepiej. W porządku?
Kiwa głową, więc uznaję moją misję za zakończoną. Nie chcę tu być, kiedy do Seana przyjedzie karetka, więc cofam się do swojego samochodu i zwalniam Ace’a, który jakby nigdy nic gawędzi z Jakiem. Ten ciągle jest spięty i zaniepokojony, ale wyraźnie się w jego towarzystwie rozluźnił.
– Załatwione – oznajmiam, stając przy pikapie. Ace posyła mi pokrzepiający uśmiech. – Możemy jechać. Poprowadzę cię, podjedziemy od tyłu, żeby nikt w barze nas nie zauważył. Mieszkam na górze, mam tam parę wolnych pokoi, będę miała gdzie ich ulokować.
– Słyszałem o pokojach – przyznaje, na co marszczę czoło. Jego rozbrajający uśmiech staje się jeszcze szerszy. – Właściwie to chciałem jeden wynająć. Dlatego w ogóle trafiłem do twojego baru.
Również pozwalam sobie na nerwowy uśmiech.
– To się świetnie składa. Dostaniesz go za darmo, w ramach podziękowania za pomoc.
Ace kiwa głową i odchodzi do swojego mustanga, a ja zaczynam żałować, że to wszystko się wydarzyło. Gdyby nie to, może zaproponowałabym mu nawet nocleg w mojej sypialni, w moim łóżku.
Bolą mnie żebra, głowa i pęknięta warga, ale najgorsza i tak jest panika, którą czuję, gdy przypominam sobie, jak Sean na mnie leżał. Jak niewiele brakło, by naprawdę mnie zgwałcił.
Ciągle rozbrzmiewa mi w głowie jego głos i myślę, że prędko się go nie pozbędę.
„Może zadzwonię po kolegów, żeby mi pomogli”.
Zamykam te myśli na dnie umysłu – jestem w tym dobra – i wsiadam za kółko, żeby odjechać spod domu Eden.
Ace
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Redaktorka prowadząca: Agnieszka Nowak
Redakcja: Justyna Yiğitler
Korekta: Małgorzata Denys
Projekt okładki: Łukasz Werpachowski
Zdjęcie na okładce: © LIGHTFIELD STUDIOS / Shutterstock.com
Copyright © 2021 by Ludka Skrzydlewska
Copyright © 2021 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2021
ISBN 978-83-67069-87-8
Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:
www.facebook.com/kobiece
Wydawnictwo Kobiece
E-mail: [email protected]
Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie
www.wydawnictwokobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek