Puck me up - Ludka Skrzydlewska - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Puck me up ebook i audiobook

Skrzydlewska Ludka

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

119 osób interesuje się tą książką

Opis

Słodki hokejowy romans niczym z książki... głównej bohaterki

Hazel Woods, zawodowa ghostwriterka, pisze to, czego celebryci nie potrafią napisać sami. Jest świetna w swoim fachu - ma znakomity warsztat, zapewnia dyskrecję i nie marzy o sławie. Anonimowość jej służy, zwłaszcza że nie czuje się do końca swobodnie w swojej skórze. Ten stan nie potrwa już jednak długo, bowiem gdy Hazel przyjmuje zlecenie napisania książki dla pewnego fińskiego hokeisty, jej życie zmieni się diametralnie, a bezpieczne pozostawanie w cieniu stanie się tylko wspomnieniem.

Mikael "Mikko" Heikkinen, przybysz z Europy, jest gwiazdą jednej z kanadyjskich drużyn NHL. Każdemu jego krokowi towarzyszy uwaga tłumu reporterów. Czujnym przedstawicielom mediów nie umyka oczywiście to, że u boku hokejowego supermana coraz częściej pojawia się Hazel Woods. A ponieważ Mikko nie chce, by ktoś się dowiedział, kim naprawdę jest jego towarzyszka, proponuje dziewczynie pewien układ...

Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 537

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 43 min

Lektor: Szczepan KadłubekCzytaja: Dagmara Bryzek
Oceny
4,5 (1199 ocen)
788
275
100
35
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agk85

Nie oderwiesz się od lektury

Ale to była komfortowa historia. W końcu chłopak, który nie jest chodzącą czerwoną flagą. Nieidealnna pod względem wyglądu kobieta. Było słodko, ale bardzo mi się podobała.Zarwałam dla niej noc, ale nie żałuję.
161
BasiaG4
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Nie sądziłam, że będzie na Legimi, więc zdążyłam przeczytać wersję papierową- warto, polecam, super się czytało, wciągnęłam na raz 😁
81
Marysia366

Nie oderwiesz się od lektury

Przepiękna historia!
50
arletatatarek

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytałam wersję papierową bo nie wiedziałam czy będzie na Legimi czy nie ! I powiem wam tak :KSIĄŻKA JEST CUDOWNA 💜 pochłonęłam w jeden wieczór ! Polecam 😍
50
lorelei_l

Całkiem niezła

Słodko pierdzące od misiów i orzeszków, ale daję gwiazdkę więcej dla analizy problemów z samoakceptacją i przyzwoleniem bliskich na krzywdzące komentarze.
40

Popularność




Ludka Skrzydlewska

Puck me up

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lubfragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Redaktor prowadzący: Justyna Wydra

Projekt okładki: Justyna Sieprawska

Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.

Helion S.A.

ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice

tel. 32 230 98 63

e-mail: [email protected]

WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Drogi Czytelniku!

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres

https://editio.pl/user/opinie/puckme_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-289-1689-0

Copyright © Helion S.A. 2024

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Rozdział pierwszy

Nie jestem pewna, jak to się stało, ale jestem spóźniona.

Ja się nigdy nie spóźniam. Zawsze jestem obrzydliwie punktualna, bo cenię sobie czas innych i nie chcę, żeby przeze mnie go tracili. Znajomi właściwie mnie za to nienawidzą, a mój były, Scott, też śmiał się ze mnie z tego powodu. Jednak tak zostałam wychowana i nie lubię pojawiać się po czasie, zwłaszcza gdy mam przed sobą ważne spotkanie.

A dzisiejsze spotkanie jest ważne. Szef ma mnie przedstawić nowemu autorowi i bardzo mi zależy, żeby zrobić dobre pierwsze wrażenie, a sądząc po tym, jak biegnę do windy, spocona i rozczochrana, to się raczej nie uda.

Problem w tym, że dziś rano wszystko szło nie tak, jak zakładałam. Moja kotka była bardzo marudna i najpierw nie chciała mnie wypuścić z łóżka, a potem nie zadowalało jej żadne jedzenie, jakie mogłam zaproponować na śniadanie. Zalałam sobie bluzkę kawą i musiałam prasować kolejną, a gdy poszłam pod prysznic, okazało się, że nie ma ciepłej wody. No i przede wszystkim zepsuło się ogrzewanie, a w tutejszym klimacie październik jest naprawdę zimny. Szczękałam zębami przez cały proces przygotowywania się do wyjścia i to chyba dlatego wszystko szło mi tak powolnie.

Pospiesznie wsiadam do windy i wciskam przycisk z numerem pięć. Niby to tylko kilka pięter, ale zanim wbiegłabym po schodach pieszo, winda zdążyłaby obrócić trzy razy, a ja byłabym już całkiem spocona. Zerkam na siebie w lustrze – o mój Boże – i właśnie wtedy ktoś krzyczy z daleka:

– Proszę zatrzymać windę!

Absolutnie nie zamierzam tego robić, bo już jestem spóźniona, więc czym prędzej wciskam przycisk zamykania drzwi, ale w tej samej chwili w szparze pojawia się czyjaś wielka łapa i te zamiast się zamknąć, otwierają się szerzej. Wzdycham i spoglądam w sufit, licząc każdą dodatkową sekundę spóźnienia.

Olivier mnie zabije.

Cofam się odruchowo, gdy gość, który w tej chwili mnie opóźnia, wchodzi do windy. Rozszerzam nieco oczy i przyklejam do jednej z bocznych ścian, bo nagle mam wrażenie, że w tym ciasnym pomieszczeniu zrobiło się jeszcze mniej miejsca. Jakby ten facet – kimkolwiek jest – wysysał z niego całe powietrze i całą przestrzeń.

Jest wielki. Naprawdę. Nie należę do drobnych, filigranowych kobietek, a nawet ja muszę zadzierać głowę, żeby spojrzeć mu w twarz. Garnitur, który ma na sobie, musiał być szyty na miarę, bo jestem pewna, że przy takich rozmiarach i tak szerokich barach nie znalazłby nic gotowego w sklepie.

Jest ogromny i szeroki, ale naprawdę dobrze zbudowany. Jego ciało zwęża się ku dołowi, a biodra są wąskie i mocne. Chciałabym wiedzieć, co kryje się pod tą białą koszulą, ale oczywiście nie zgłupiałam jeszcze na tyle, by to sprawdzać. Pospiesznie zerkam w górę, by stwierdzić, że stoi przede mną żywe uosobienie Thora.

Facet ma nieco za długie blond włosy, kilkudniowy zarost na twarzy i najbardziej niebieskie oczy, jakie w życiu widziałam. Jego twarde, zdecydowane rysy twarzy i ostro zaznaczona szczęka sprawiają, że coś ściska mi się w żołądku. Okej, jest przystojny. Naprawdę szalenie przystojny.

Szkoda, że równocześnie patrzy na mnie tak ponuro, spod byka, jakbym zrobiła mu jakąś krzywdę.

Pewnie zorientował się, że wcale nie próbowałam zatrzymać windy.

Spodziewam się jakiegoś komentarza na ten temat i nawet przygotowuję się do odparcia ewentualnych pretensji szukam w myślach argumentów, które równocześnie brzmiałyby wiarygodnie i pozwoliłyby mi zachować twarz – ale facet milczy. Gapi się na mnie, obrzuca mnie uważnym spojrzeniem, pod którym drżę, ale nie odzywa się ani słowem.

– Dzień dobry – mamroczę w końcu.

Warczy coś w odpowiedzi, ale nie rozumiem słów. Wycofuje się pod przeciwległą ścianę, wyciągając równocześnie z kieszeni marynarki bejsbolówkę, która pasuje do garnituru jak pięść do nosa, a którą mimo to wciska sobie na głowę, a ja wreszcie wypuszczam długo wstrzymywane w płucach powietrze.

Zazwyczaj jestem radosną, skłonną do żartów i pogawędek kobietą. Kiedy jednak ten koleś patrzy na mnie tak, jakbym osobiście zabiła mu szczeniaczka, robi mi się równocześnie gorąco i głupio i zapominam języka w gębie. Uśmiecham się do niego nerwowo, ale nie odpowiada tym samym, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że musiał widzieć, jak próbowałam zamknąć windę. Teraz mnie nienawidzi. Świetnie.

Dobrze, że jesteśmy swoimi kompanami tylko jeszcze przez kilka sekund, zanim winda powoli – czy mi się wydaje, że powolniej niż zwykle? – wjeżdża na piąte piętro. Bo najwyraźniej mój towarzysz jedzie na to samo co ja, skoro nie kliknął żadnego innego przycisku.

Żeby zająć ręce i oczy czymś innym niż moim niespodziewanym towarzyszem, wyciągam komórkę i zerkam w powiadomienia z ostatniej nocy, których nie miałam czasu przejrzeć dziś rano. Nie ma tego dużo, a w windzie i tak brakuje zasięgu, ale udaje mi się zauważyć, że Scott próbował się ze mną skontaktować.

Mój były chłopak Scott, z którym zerwałam ponad miesiąc temu, a który teraz przypomniał sobie, że istnieję.

Od ponad miesiąca mieszkam przez niego w dziurze, której nie warto nazywać mieszkaniem, gdzie regularnie brakuje ciepłej wody i ogrzewanie się psuje. Chociaż z drugiej strony to chyba moja wina, skoro to ja uznałam, że mam dość, spakowałam się i odeszłam. Pewnie nikt wcześniej nigdy nie zostawił Scotta i dlatego on nie potrafi odpuścić.

Scott: Proszę, porozmawiaj ze mną, pączusiu. Mogę wszystko naprawić.

Jezu. Nienawidzę, gdy nazywa mnie „pączusiem”, i mówiłam mu o tym tylko jakiś milion razy. Scott i tak zawsze uznaje, że to słodkie, chociaż za cholerę takie nie jest.

Ze złością chowam komórkę z powrotem do torebki, żałując, że w ogóle zerknęłam na tę wiadomość. Teraz będzie mi siedzieć w głowie podczas rozmowy z nowym klientem i niepotrzebnie wyprowadzać mnie z równowagi.

Dyskretnie zerkam na swoje odbicie w lustrze i próbuję poprawić włosy, które zdążyły się już spuszyć na całego – na zewnątrz od rana leje deszcz – oraz całkowicie stracić kształt, jaki próbowałam im nadać przed wyjściem. To zadanie z góry skazane na niepowodzenie, podobnie jak sprawienie, żeby nie było widać moich rumieńców. Olivier na pewno pomyśli, że spóźniłam się, bo uprawiałam seks. Chociaż tak naprawdę nie mógłby się bardziej mylić.

W końcu winda staje na odpowiednim poziomie, a drzwi się otwierają. Ogromny mężczyzna w garniturze przytrzymuje je ręką, jakby się obawiał, że zamkną się znienacka, i wskazuje mi, żebym wyszła pierwsza. Dziękuję mu kolejnym uśmiechem, przemykam na zewnątrz, po czym niemalże biegnę korytarzem, po drodze jedynie witając się z naszą recepcjonistką, Agnes.

Olivier czeka na mnie w konferencyjnym, gdzie miałam się zjawić kwadrans temu. O dziwo, oprócz niego nie zastaję w pomieszczeniu nikogo.

– No nareszcie – komentuje, widząc mnie, i wstaje z fotela z kwaśnym uśmiechem. – Już myślałem, że przełożyliście godzinę spotkania i tylko ja nie zostałem poinformowany.

– Przepraszam, dzisiejszy poranek to jakiś koszmar – wzdycham, podchodzę bliżej i zajmuję miejsce obok fotela Oliviera. – Gdzie nasz tajemniczy klient?

Mój szef wzrusza ramionami.

– Pisał, że się spóźni, bo przedłużył mu się trening – wyjaśnia. – Tylko ty nie dałaś znać.

Więc tak naprawdę wcale się nie obawiał, że nie został poinformowany o zmianie godziny spotkania. Olivier zawsze lubi trochę podramatyzować.

Daję sobie chwilę na uspokojenie się, przygładzając włosy, i przyglądam się Olivierowi. Jest ode mnie starszy o dobre piętnaście lat, ale trzyma się naprawdę dobrze. Szczupły, wysoki i elegancki, zawsze wybiera dopasowane garnitury i okulary w modnych oprawkach, a szpakowate włosy ma krótko przystrzyżone. W przeciwieństwie do tego typa z windy, którego zostawiłam za sobą, mój szef wygląda w stu procentach jak intelektualista.

Olivier Reynolds prowadzi największe w Edmonton wydawnictwo. Właściwie to jedno z większych w całej Kanadzie. Facet ma nosa do autorów i potencjalnych hitów wydawniczych i zawsze wie, w co warto zainwestować. Naprawdę zna się na tej robocie. A ja, cóż…

Piszę dla niego. Praktycznie odkąd zaczęłam samodzielnie zarabiać na własne utrzymanie, pracuję dla Nelson Book Group. Dzięki tej pracy jestem w stanie jakoś przeżyć, ale od jakiegoś miesiąca, mniej więcej od chwili zerwania ze Scottem, byłam bez zleceń i moje oszczędności powoli topnieją. Naprawdę potrzebuję tej książki.

Najlepiej byłoby więc poprawić humor Olivierowi i zrobić dobre pierwsze wrażenie na potencjalnym kliencie… gdy w końcu raczy się zjawić.

– Przepraszam, to był naprawdę szalony ranek – mówię, starając się brzmieć szczerze. – Nie chcę cię zarzucać moimi problemami mieszkaniowymi, ale serio, dałam z siebie wszystko, co mogłam.

– Widzę – odpowiada Olivier cierpko, zsuwając się spojrzeniem wzdłuż mojego ciała. – Masz krzywo zapiętą bluzkę.

Cholera!

Spuszczam wzrok, by stwierdzić, że szef ma rację – pomyliłam kolejność zapięcia guzików mojej białej koszulowej bluzki. Nie wiem, jakim cudem tego nie zauważyłam, ale to na pewno przez pośpiech. Dobrze, że w tym stanie widzieli mnie tylko ten facet w windzie i Agnes na recepcji!

Rzucam się, by poprawić guziki; na szczęście koszula nie jest obcisła, tylko luźna – by ukryć nadprogramowe kilogramy – dzięki czemu idzie mi sprawniej. Jestem gdzieś w połowie, gdy nagle drzwi konferencyjnego otwierają się i słyszę asystentkę.

– Twój klient z dziewiątej, Olivier – mówi Penny dziwnie podekscytowanym głosem.

Chyba jeszcze nigdy nie słyszałam jej tak pobudzonej, bo zazwyczaj jest raczej profesjonalna i chłodna w obejściu. Odwracam się, by zobaczyć, kto zrobił na niej aż takie wrażenie, i na chwilę zawiesza mi się system, gdy napotykam badawcze spojrzenie tych przejrzyście niebieskich oczu.

Szlag by to. To ten facet z windy.

Oczywiście mogłam zrobić przy nim dużo głupsze rzeczy niż tylko próbować mu uciec windą i paradować przed nim w krzywo zapiętej bluzce. Mogłam wylać na niego kawę, gdybym ją miała, mogłam się przewrócić w szpilkach, których na co dzień nie znoszę, mogło mi się przypadkiem wyrwać, że jest najbardziej atrakcyjnym mężczyzną, jakiego w życiu widziałam, ale na szczęście nic z tego się nie wydarzyło. A mimo to jest mi głupio.

I nie dziwię się już, że Penny wygląda tak, jakby miała za chwilę paść przed gościem na kolana i błagać go o autograf. Facet naprawdę prezentuje się niesamowicie. Oczywiście o ile ktoś lubi ten typ – wielkich, umięśnionych gości o wąskich biodrach, którzy pod cywilizowanym garniturem skrywają z pewnością imponujące mięśnie i bardzo niecywilizowane wnętrza.

Ja nie lubię. Zazwyczaj do tej pory podobali mi się zupełnie inni faceci, bardziej w typie Oliviera czy Scotta. A jednak ten z jakiegoś powodu robi na mnie wrażenie.

Wydaje mi się, że krzywi się nieznacznie, gdy mnie zauważa, ale szybko wygładza rysy twarzy i znowu jest idealnie obojętny. Olivier zrywa się z fotela, uśmiechając się do niego szeroko, więc idę za jego przykładem. Zauważam, że typ chowa do kieszeni spodni bejsbolówkę, którą włożył na głowę w windzie.

– Dzień dobry, cieszę się, że udało się panu dojechać – mówi szef jowialnie, ściskając dłoń mężczyzny. – Olivier Reynolds, rozmawialiśmy ze sobą mailowo i telefonicznie. Ogromnie się cieszę na to spotkanie. Napije się pan czegoś?

– Wody – odpowiada nieznajomy, potrząsając dłonią Oliviera, ale nie przedstawia się w odpowiedzi. Zerka za to na obecną wciąż obok niego Penny.

Olivier rozumie go w lot.

– Penny, przynieś nam wszystkim wody, proszę – mówi i czeka z następnymi słowami, aż jego asystentka opuści konferencyjny i zamknie za sobą drzwi. Dopiero wtedy Olivier wskazuje mnie ręką. – To jest właśnie Hazel Woods.

Mężczyzna robi taką minę, jakby poczuł zapach czegoś zepsutego. Nie podaje mi dłoni, tak jak zrobił to z Olivierem, przez co nagle czuję się dziwnie zdeprymowana.

– To kobieta – mówi oskarżycielsko do mojego szefa.

Marszczę brwi. A niby czego się spodziewał?

– Wiem, że wszędzie podpisuje się „H. Woods”, ale nigdy nie sugerowałem, że Hazel jest mężczyzną. – Olivier śmieje się wymuszenie. – To najlepsza specjalistka w całym wydawnictwie. Jest efektywna, ma świetny warsztat i potrafi zachować dyskrecję. Nie pożałuje pan pracy z nią.

Kiedy nieznajomy nie odpowiada, nadal przyglądając mi się z wyraźnym sceptycyzmem, Olivier najwyraźniej postanawia przejąć dowodzenie nad tym spotkaniem i co nieco mi wyjaśnić, bo nadal nie rozumiem, co tu się właściwie dzieje. Kim, do diabła, jest ten facet?

– Hazel, pozwól, że przedstawię ci naszego nowego klienta, dla którego będziesz ghostwriterką – mówi z przesadnym entuzjazmem. – To jest Mikael Heikkinen. Najlepszy skrzydłowy Edmonton Oilers i mistrz olimpijski.

Rozchylam usta, przez chwilę nie wiedząc, co odpowiedzieć.

O cholera.

Ten mężczyzna to nasza hokejowa gwiazda.

Rozdział drugi

Jeszcze kilka minut później nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

Siedzę w pokoju konferencyjnym w krzywo zapiętej bluzce, ze źle ułożonymi włosami, naprzeciwko boga hokeja, Mikko Heikkinena, którego transfer hucznie świętowano w zeszłym roku w Edmonton, bo Nafciarze dotąd radzili sobie w lidze raczej przeciętnie.

Nie jestem jakąś wielką fanką hokeja – można to poznać choćby po tym, że nie rozpoznałam naszego najlepszego skrzydłowego z twarzy. Jednak Scott w kółko katował mnie tym sportem, gdy byliśmy razem, więc siłą rzeczy podłapałam to i owo. I wiem, że Mikael Heikkinen jest nie byle kim – i to nie tylko w Edmonton, nie tylko w NHL, ale na całym świecie. Pomógł Finom zdobyć złoto na ostatnich igrzyskach olimpijskich, na Boga!

Co wiem o Heikkinenie? Jest Finem, ale od lat mieszka w Kanadzie i gra w NHL; ma dwadzieścia osiem lat, a to oznacza, że najbliższe igrzyska olimpijskie będą prawdopodobnie jego ostatnimi; jest naprawdę niesamowity na lodzie, porusza się tak szybko, że tłum na trybunach szaleje, gdy tylko Mikko przechodzi do ofensywy. I to w zasadzie tyle.

Teraz wiem jeszcze to, że jest tak niesamowitym gburem, że nie zauważyłam jego akcentu, gdy się odzywał, bo używał jedynie monosylab. Może poza tymi chwilami, gdy prosił o zatrzymanie windy i wyraził oburzenie, że jestem kobietą, ale wtedy w ogóle nie zwróciłam uwagi na jego ton.

Teraz siedzimy naprzeciwko siebie, każde uzbrojone w szklankę z wodą, a Olivier próbuje rozładować atmosferę, nie rozumiejąc, dlaczego jest taka zwarzona. Ja też tego nie rozumiem.

– Hazel otrzymała już wszystkie wytyczne co do fabuły książki – mówi z entuzjazmem. – To będzie świetna współpraca…

– Chcę kogoś innego – oznajmia znienacka Heikkinen, a mnie mimowolnie robi się przykro.

Ten facet mnie nie zna, więc to oczywiste, że to nic osobistego. Jednak nie zmienię tego, że czuję się źle z tymi słowami. Odrzucenie zawsze boli. Przekonałam się o tym wielokrotnie.

– Nie bardzo rozumiem – odpowiada skonfundowany Olivier. – Zna pan jej referencje. Współpracowała z kilkunastoma celebrytami, których książki wydaliśmy. Każdy wysoko cenił sobie tę współpracę. Hazel jest niesamowicie elastyczna, jeśli chodzi o dopasowanie się do potrzeb klienta.

Jezu. To wcale nie brzmi tak, jakbym miała napisać dla tego typa książkę.

A sądząc po błysku w niebieskich oczach Heikkinena, on też zdaje sobie z tego sprawę.

– To kobieta – powtarza uparcie Heikkinen. – Kobieta nie odda mojej wizji tak, jak bym tego chciał.

To najdłuższe zdanie, jakie usłyszałam z jego ust, i wreszcie słyszę jego akcent. Ledwie wyczuwalny, ale jest. Niektóre głoski Fin wymawia twardo, na innych jego język zdaje się ślizgać. Niestety brzmi to całkiem seksownie.

Cholera. Mam przerąbane. Oczywiście o ile dostanę to zlecenie.

Olivier chce coś odpowiedzieć, ale właśnie wtedy wtrącam się w tę wymianę zdań.

– Z tego, co rozumiem, chcesz napisać książkę o historii twoich pradziadków w trakcie drugiej wojny światowej. Mam już za sobą jedno takie zlecenie. Może kojarzysz tytuł, jest w tej chwili bestsellerem. – Podaję mu nazwę, a on mimowolnie robi pełną uznania minę. – Na co dzień pracuję z celebrytami. Potrafię nagiąć się do ich harmonogramu zadań, pracować wtedy, kiedy mają na to czas, i wykazywać się niesamowitą wyrozumiałością. Jestem dobrym rzemieślnikiem. Dostosowuję styl do autora, który podpisze się pod książką, i oddaję wizję tej osoby, nie swoją. Czasami oczywiście proponuję zmiany, dzięki którym książkę będzie się lepiej czytało, ale to dlatego, że mam w tym doświadczenie. Potrafię to zrobić z każdym. Z tobą na pewno też dam radę.

Milknę, a Heikkinen przygląda mi się przez chwilę z zastanowieniem. Potem przenosi pytający wzrok na Oliviera, który najwyraźniej uznaje, że to jego moment, by włączyć się w rozmowę.

– Oczywiście możemy zaproponować innego ghostwritera – zapewnia. – Jednak obecnie wszyscy są zajęci, więc na pewno nie byłby to tak szybki termin jak z Hazel. Poza tym tylko ona mieszka w Edmonton, więc może z panem pracować na żywo, czego pan wymagał. Moi inni pracownicy są rozsiani po całej Kanadzie i mogliby co najwyżej umawiać się na zdalne sesje.

Heikkinen znowu zerka na mnie, następnie na Oliviera, a potem się krzywi. Jezu. Sprawia wrażenie, jakby myśl o współpracy ze mną fizycznie go bolała.

Próbuję robić dobrą minę do złej gry, ale nie ukrywam, że czuję się zdeprymowana. Przyjechałam tu z myślą o tym, że oczaruję nowego klienta, jak zwykle, i dostanę to zlecenie. Mimo spóźnienia i mojego wyglądu czułam się dosyć pewnie. Za to teraz tej pewności nie mam ani odrobiny. Mikael Heikkinen wygląda tak, jakby zamierzał za chwilę wstać i wyjść.

Nie robi tego jednak. Krzywi się jeszcze bardziej, po czym mamrocze:

– Dobrze.

Olivier rozpromienia się i klaszcze w dłonie.

– Świetnie! Wobec tego zostawię was, żebyście dogadali szczegóły. – Wstaje z fotela, spiesząc się do wyjścia tak, jakby gonił go sam diabeł. Po drodze dotyka przelotnie mojego ramienia, jakby w geście otuchy, ale ja posyłam mu mordercze spojrzenie. Rzuca mnie na pożarcie wilkowi i tak po prostu sobie wychodzi? – Zajrzyj później do mojego gabinetu, Hazel.

Zamyka za sobą drzwi, zostawiając nas samych, a ja mam wrażenie, że w zapadłej ciszy słyszę przyspieszone bicie mojego serca.

Z jakiegoś powodu zaczynam się denerwować jeszcze bardziej. Mikko Heikkinen, człowiek, który razem z Maddoxem „Maddem” McCrae wygrał dla Nafciarzy ostatni wyjazdowy mecz, gapi się na mnie tak, jakby wyrosła mi druga głowa. Powoli spuszcza wzrok wzdłuż mojego ciała, a gdy podążam za jego spojrzeniem swoim, stwierdzam, że mam rozpięty ten cholerny guzik, którego nie zdążyłam poprawić, zanim ten mężczyzna pojawił się w konferencyjnym. Przez dziurę chyba widać zarys mojego stanika.

Czerwienię się jeszcze bardziej i pospiesznie poprawiam resztę guzików. Cisza aż mi dzwoni w uszach.

– Więc… jak chcesz to zrobić? – pytam, ale dopiero po chwili uświadamiam sobie, jak musiały zabrzmieć te słowa, zwłaszcza w chwili, gdy moje palce wciąż tańczą przy dekolcie koszuli. – Dostałam od Oliviera część materiałów i wiem mniej więcej, o czym chcesz pisać, ale potrzebuję szczegółów. Musimy przegadać mnóstwo rzeczy, a wiem, że wolisz pracować na żywo. Dopasuję się do twojego harmonogramu, ale muszę…

Głos więźnie mi w gardle, gdy Heikkinen tak po prostu spuszcza wzrok na swój telefon, na którym zaczyna coś pisać.

Przyglądam się temu z rosnącym niedowierzaniem. Czy on zamierza mnie ignorować? W jaki sposób mam pracować z człowiekiem, który nie potrafi się ze mną normalnie porozumieć?

Jestem zawodową ghostwriterką i profesjonalistką. Nigdy nie osądzam klientów, którzy chcą mieć napisaną książkę, ale nie potrafią zrobić tego sami. Najczęściej zajmuję się autobiografiami, ale takie historie jak ta Mikaela też się zdarzają. Zawsze sobie z nimi radzę, zgarniam kasę za zlecenie i idę dalej, nie zastanawiając się, co stało się z napisaną przeze mnie książką. Celebryta sygnuje ją swoim nazwiskiem, to zazwyczaj wystarczająca reklama, żeby dobrze się sprzedała.

Teraz jednak oceniam zachowanie tego faceta, nie jego chęć podpisania się pod książką, której nie stworzył. Oceniam fakt, że siedzi w konferencyjnym przy stole naprzeciwko mnie i zamiast podjąć jakąkolwiek rozmowę, ignoruje mnie i pisze w swoim telefonie, jakby miał dziesięć lat.

Niby jak mamy ze sobą współpracować, jeśli on tak się zachowuje?

Nagle drzwi konferencyjnego się otwierają, a w progu staje jakiś obcy mężczyzna. Spogląda na nas, kiwa głową i wchodzi do środka, zamykając za sobą drzwi. Marszczę brwi.

– Kim pan…

– Czy mógłbyś więcej mnie nie gubić, proszę? – odzywa się wyraźnie zirytowany do mojego towarzysza. Heikkinen tylko wzrusza ramionami, a przybysz zwraca się z kolei do mnie: – Przepraszam za niego. Byliśmy spóźnieni, więc uciekł mi z samochodu, zanim udało mi się zaparkować. Nazywam się Jacob Riley, jestem agentem tego durnia, ale proszę mi mówić Jake.

Wyciąga w moją stronę rękę, więc wstaję i odruchowo ją ściskam. Uśmiecham się do niego z ulgą, bo w przeciwieństwie do siedzącego wciąż przy stole hokeisty, nie wygląda na kogoś, z kogo będę musiała wyrąbywać informacje siekierą po kawałeczku.

To wysoki, dobrze zbudowany facet przed czterdziestką, którego szeroki uśmiech zapiera dech w piersiach. Też ma na sobie świetnie skrojony garnitur i wygląda w każdym calu na kogoś, kto zarabia na życie nawiązywaniem kontaktów i rozmowami z różnymi wpływowymi ludźmi.

Nic dziwnego, że ktoś taki jak Mikko Heikkinen ma takiego agenta jak Jacob Riley. Zapewne jest ustami tego hokeisty.

– Hazel Woods – odpowiadam. – Mam być jego ghostwriterką.

– Och. – Jake obrzuca mnie zdziwionym spojrzeniem. – Mikko nie wspominał, że jesteś kobietą. Ale z drugiej strony Mikko zazwyczaj niewiele mi mówi, więc to nic nowego. Cóż… Mam coś dla ciebie, Hazel.

Kładzie na stole aktówkę, z którą tu przyszedł, po czym otwiera ją i wyjmuje ze środka jakąś kartkę, którą mi podaje. Siadam z powrotem na moim krześle i na nią zerkam.

– To tygodniowy plan zajęć Mikko – wyjaśnia Jake, pochylając się nade mną i wskazując mi palcem odpowiednie punkty. – Masz tu wypisane wszystkie jego treningi, mecze, wyjazdy, znane nam terminy imprez PR-owych i całą resztę. Dostaniesz też dostęp do naszego kalendarza online, gdzie na bieżąco będziesz widziała zmiany, które wprowadzam w miarę pojawiania się kolejnych spotkań i meczów. Dzięki temu będziesz mogła znaleźć dogodne momenty, by pracować nad waszą książką.

Raz jeszcze zerkam na plan zajęć, by stwierdzić, że jest pełen kolorów użytych w zależności od rodzaju aktywności i że generalnie niewiele w nim luk. Mikko zaczyna treningi o szóstej rano, na litość boską.

– Dziękuję – mówię, zerkając na Jake’a z kolejnym uśmiechem. – Myślę, że znajdziemy wystarczająco czasu, by kilka razy w tygodniu spotkać się w kawiarni albo…

– Nie – przerywa nagle Mikko.

Oboje zerkamy na niego; siedzi po drugiej stronie stołu i wpatruje się w nas ponuro. Pewnie mu się nie podoba, że dwie jednostki ludzkie rozmawiają ze sobą zamiast milczeć tak jak on. Wymienia jednak spojrzenia z Jakiem, najwyraźniej porozumiewając się z nim telepatycznie, bo w następnej chwili to agent odpowiada:

– Niestety Mikko nie będzie w stanie spotykać się z tobą w kawiarni ani w żadnym innym miejscu publicznym.

Rozchylam w zdziwieniu usta.

– Ale…

– Nie pierwszy raz pracujesz z celebrytami, więc zapewne rozumiesz, jak to działa – przerywa mi spokojnie agent. – Nikt nie może się dowiedzieć, że książkę, którą wyda Mikko, napisał ktoś inny. Nikt nie może więc sfotografować was podczas pracy nad nią w żadnej kawiarni. Co więcej, Mikko generalnie nie może pokazywać się w miejscach publicznych bez bycia nagabywanym i proszonym o zdjęcia oraz autografy, więc nasze słoneczko unika tego, jak tylko może, jak się domyślasz.

Parskam śmiechem, słysząc niezadowolony pomruk hokeisty. Dobrze wiedzieć, że ma ze swoim agentem relację, która pozwala im na podobne żarty.

To zapewne do niego pisał Mikko, gdy zamiast ze mną rozmawiać, zajął się swoim telefonem, i teraz jestem mu wdzięczna, że to zrobił. O wiele bardziej wolę dogadywać się z Jakiem niż z tym milczącym fińskim niedźwiedziem.

Czy tam słoneczkiem, jak nazywa go Jake.

– No dobrze – mówię, kiedy po chwili się uspokajam. – Więc co proponujecie? Możemy też spotykać się tutaj, w wydawnictwie. Olivier na pewno znajdzie dla nas jakieś dogodne miejsce…

– To też nie wchodzi w grę – przerywa mi stanowczo Jake. – Zbyt częste wyprawy do siedziby wydawnictwa mogłyby się wydawać podejrzane. Na razie trzymamy w tajemnicy informację o książce i nie chcemy, żeby jakiś pismak w końcu się domyślił, co jest grane. Tak naprawdę pozostaje więc tylko jedno rozwiązanie, które obmyśliliśmy z Mikko już dawno, gdy tylko padła propozycja napisania tej książki… Kiedy jeszcze sądziliśmy, że „H. Woods” to mężczyzna. Ale to przecież żaden problem, prawda?

Przez chwilę nie odpowiadam, bo nie wiem co.

Skoro nie pasują im miejsca publiczne ani wydawnictwo – co w zasadzie nawet rozumiem – to pozostaje tylko jedna opcja. I chociaż nie jestem z tego zadowolona, to nie będzie pierwszy raz, gdy pracuję w ten sposób. Jednak tym razem…

Tym razem to z jakiegoś powodu wydaje mi się dziwne.

Zerkam na Mikko Heikkinena, który sprawia wrażenie niewzruszonego całą wypowiedzią jego agenta. Jakby w ogóle nie miał problemu z tym, że obca osoba będzie się plątać po jego włościach. Wydaje mi się, że ceni sobie prywatność, ale zapewne miał czas, by przywyknąć do tej myśli.

– Nie – słyszę własny głos. – To żaden problem.

– Świetnie – podsumowuje Jake z zadowoleniem. – W takim razie będziecie się spotykać w domu Mikko.

Tak. Po prostu świetnie.

Rozdział trzeci

Gdy wracam tego dnia do domu, Buffy, moja kotka trikolorka, łasi się do mnie i miauczy, narzekając na to, jak trudny miała dzień pod moją nieobecność.

Głaszczę ją odruchowo, wahając się, czy zdejmować w ogóle kurtkę. W mieszkaniu jest zimno jak w piwnicy, co wkurza mnie tym bardziej, że od właściciela budynku nie otrzymałam nawet żadnej wiadomości, w której informowałby, że zajął się awarią. Co będzie, kiedy w Edmonton zacznie się prawdziwa zima, na ulicach pojawi się śnieg, a ogrzewanie nadal nie zostanie naprawione? Zbuduję sobie igloo?

Biorę Buffy na ręce, przechodząc do kuchni, a ona łasi się do mnie i wpycha mi pyszczek w szyję, łagodnie wbijając mi w ręce pazurki. Karmię ją, a potem zerkam w telefon, który sygnalizuje nadejście maila.

To dostęp do kalendarza online Mikaela Heikkinena.

Po chwili przychodzi też wiadomość od Jake’a Rileya, któremu przezornie dałam swój numer, zanim rozstaliśmy się w wydawnictwie.

Jake Riley: Cześć, Hazel! Powinnaś już widzieć kalendarz Mikko i mieć możliwość edycji. Wpisz, proszę, proponowane terminy waszych spotkań w wolne miejsca.

Siadam na kanapie w salonie i otwieram laptopa, próbując ignorować sprężyny wbijające mi się w tyłek. Mieszkanie, które wynajęłam po rozstaniu ze Scottem, nie jest szczytem luksusu, ale tylko na to było mnie stać.

Loguję się na pocztę i znajduję odnośnik do kalendarza Mikko Heikkinena. Otwieram go i ponownie wpatruję się w kolorowe zapiski Jake’a, zastanawiając się, gdzie niby, u licha, mam znaleźć wolne miejsca na nasze spotkania. Zazwyczaj podczas pracy z celebrytami jest to trudne – każdy z nich ma jakieś swoje zajęcia, pracę, przyjęcia, na których bywa, sesje fotograficzne czy inne bzdury. Ale Mikko to inny poziom – on praktycznie przez cały czas trenuje, gra albo jeździ na mecze.

No dobrze, ma trochę wolnego w piątki między siódmą a ósmą rano. I w poniedziałki między dwunastą a pierwszą po południu, ale trzeba od tego odjąć czas potrzebny na dojazd do domu z areny, bo przecież nie możemy jak normalni ludzie spotkać się na przykład w Molson Hockey House, barze przy stadionie.

Jezu. Będę pracować nad tą książką przez rok.

To poważny problem, bo płacą mi od zlecenia. Olivier pewnie dorzuci coś ekstra, gdy dowie się o utrudnieniach, ale i tak niewystarczająco, by udało mi się utrzymać przez tyle czasu. Nie wezmę w międzyczasie innego zlecenia, bo jestem znana z tego, że pracuję na żywo ze współautorem książki, a rzadko kiedy zdarza się, że mogę to robić w domu, w Edmonton. Przecież nie będę szukać dodatkowej pracy.

Nie, to nie zadziała.

Wybieram numer Jake’a i włączam tryb głośnomówiący.

– Cześć, Hazel – odbiera już po dwóch sygnałach. – Wszystko w porządku? Zerknęłaś na kalendarz?

– Tak, Jake – potwierdzam. – W wydawnictwie miałam nadzieję, że źle coś sprawdziłam, ale grafik Mikko jest naprawdę zapchany. Potrzebuję na początek przynajmniej kilku godzin tygodniowo, a z tym kalendarzem to nie będzie możliwe.

Jake się śmieje. Co za palant. Naprawdę jestem taka zabawna?

– Mikko to przewidział, złotko – oznajmia, na co się krzywię. Nie znoszę takich przezwisk, chyba przez to, jak latami nazywał mnie Scott. – Możesz do niego wpadać o dowolnej porze rano lub wieczorem. Mikko ma w grafiku przynajmniej osiem do dziesięciu godzin snu, ale nie potrzebuje aż tyle. Zazwyczaj połowę tego czasu spędza na analizowaniu meczów przeciwników i nadrabianiu rozgrywek ligowych. Może ci poświęcić kilka godzin.

Och. Świetnie. Nie mogli powiedzieć tego od razu?

– Super – mamroczę. – Chciałabym zacząć jak najszybciej i od razu ustalić szkielet powieści. Zaczniemy od planu ramowego i charakterystyki bohaterów. Mogłabym wpaść, powiedzmy… pojutrze o dziesiątej wieczorem?

– Jasne – potwierdza beztrosko Jake. – Wpisz w kalendarz twoje wizyty, to wszystko zaplanujemy. Wyślij mi też w wiadomości twój adres.

– To wy wyślijcie mi adres Mikko – protestuję. – Dojadę tam…

– Nie ma takiej potrzeby, Hazel – zapewnia mnie gładko Jake. – Wyślij mi swój adres, to odpowiednio wcześniej podstawimy po ciebie samochód. Uwierz mi, tak będzie lepiej. Nikt nie powinien wiedzieć, że jakaś kobieta odwiedza Mikko Heikkinena. Załatwimy to dyskretnie. W porządku?

O rany. W życiu bym na to nie wpadła, ale Mikko to jeden z najbardziej znanych hokeistów nie tylko w Edmonton, nie tylko w Kanadzie, lecz także na całym świecie. To jasne, że biegają za nim paparazzi. Ten facet ma miliony obserwujących na swoich kontach w mediach społecznościowych. Każdy chce wiedzieć, z kim spotyka się skrzydłowy Nafciarzy i co robi w wolnym czasie.

W co ja się wpakowałam?

– Jasne – potwierdzam słabo. – Też nie potrzebuję rozgłosu.

Dlatego bycie ghostwriterką mi odpowiada. Niech inni się pławią w świetle reflektorów. Ja wolę zostać w cieniu.

– À propos tego – dodaje Jake. – Zanim zaczniesz pracę, będziesz musiała podpisać umowę NDA. Przepraszam, że nie wspomniałem o tym na dzisiejszym spotkaniu.

Zaraz… co?

– Jake, pracowałam już z wieloma celebrytami i nigdy nikomu nie zdradziłam tożsamości żadnego z nich – odpowiadam ostrożnie.

Jake się śmieje.

– To zabawne, bo dzisiaj na spotkaniu powiedziałaś Mikko, jaką książką zajmowałaś się przed nim.

Zatrzymuję się na moment, by to sobie przypomnieć. Cholera. Rzeczywiście. Rzuciłam tytułem jednego z bestsellerów, by wiedział, z kim ma do czynienia, ale nie pomyślałam, że w ten sposób zdradzam też tożsamość autora. Jestem taką idiotką!

– Okej, ale akurat ten autor nie ukrywał, że nie napisał książki własnoręcznie – bronię się. – Nie podał jedynie nazwiska ghostwritera, bo sobie tego nie życzyłam. To kiepski przykład.

– A jednak Mikko wymaga umowy NDA, jeśli mamy się tym zająć – upiera się Jake. – Przepraszam, że to tak późno wychodzi, ale zadecydował o tym dopiero po dzisiejszym spotkaniu. Prześlę ci draft, jak tylko uzyskam go z naszego działu prawnego, i postaram się, żeby to się zadziało jak najszybciej. Będziesz miała czas na przejrzenie zapisów i podpisanie dokumentu do waszego pierwszego spotkania.

Kiedy chwilę później kończę rozmowę z Jakiem, jestem wkurzona. Czuję, że zostałam wmanewrowana w sytuację, która mi się nie spodoba.

Oczywiście nie zamierzam nikomu zdradzać nic z tego, co wydarzy się między mną a Mikko. Nigdy nie wypaplałam o żadnym z klientów niczego, czego by sobie nie życzyli. Jednak NDA… to mi się nie podoba. Gdyby coś poszło źle, takie umowy zazwyczaj zawierają zapisy o sporym odszkodowaniu, na którego spłacenie nigdy nie byłoby mnie stać. Rozumiem też, że Heikkinen może mi nie ufać, ale dlaczego zdecydował się na podpisanie jej dopiero po naszym spotkaniu, czyli po tym, jak dowiedział się, że jestem kobietą?

Cholera. Nic z tego mi się nie podoba.

Dam o tym oczywiście znać Olivierowi, kiedy go znowu zobaczę, ale wiem, że nie zainterweniuje w mojej obronie. Uzna, że to żaden problem, skoro i tak jestem dyskretna…

I w zasadzie będzie miał rację.

Więc dlaczego, do diabła, to wydaje mi się takie dziwne?

***

Z drzemki budzi mnie sygnał telefonu.

Buffy zeskakuje mi z brzucha z pełnym pretensji miauknięciem, gdy przekręcam się na materacu, by zobaczyć, kto dzwoni. Krzywię się, widząc na wyświetlaczu imię mojej siostry. Kocham ją, ale… w tej chwili nie mam ochoty z nią rozmawiać.

Unikam jej od miesiąca, odkąd rozstałam się ze Scottem. Gabrielle ma idealnie ułożone życie: stabilną pracę jako terapeutka, uroczego męża programistę i grzeczną dwuletnią córeczkę, Laurel. Kupili piękny dom na przedmieściach Edmonton i wspierają naszych rodziców, jak tylko mogą.

Kocham Gabby, ale jako że jest ode mnie starsza o prawie pięć lat, przez całe życie mnie z nią porównywano. I te porównania nigdy nie wychodziły na moją korzyść. Nie jestem tak ładna jak ona, tak zgrabna, tak utalentowana i nie uczyłam się tak dobrze jak ona. Nie robię kariery tak jak ona, nie mam rodziny tak jak ona i moje życie generalnie nie jest tak stabilne jak jej. W porównaniu z nią moje życie to jeden wielki pierdolnik.

Zwłaszcza teraz, kiedy rozstałam się ze Scottem.

Siadam na łóżku, odgarniam włosy z twarzy i odbieram, od razu włączając kamerkę. Gabby uwielbia rozmawiać przez kamerkę, a ja nie chcę jej tego odbierać tylko dlatego, że dopiero się obudziłam.

– Cześć, siostra! – Uśmiechnięta twarz Gabby pojawia się na ekranie. Siostra macha do mnie, a potem się krzywi. – Znowu spałaś w ciągu dnia?

– Odczep się – mamroczę, mocniej zawijając się w koc. – Jeśli nie będę leżała pod kołdrą, umrę z zimna. Wysiadło nam ogrzewanie.

– Och. Co na to Scott? – pyta zatroskana Gabby. – Zadzwonił do właściciela?

Nie odpowiadam, niezdolna do kłamstwa tak prosto w twarz. Mogę okłamywać moją siostrę w wiadomościach, ale na pewno nie w bezpośredniej rozmowie. Zwłaszcza gdy ona tak wygląda.

Jak zwykle jest umalowana i idealnie uczesana. Jej długie blond włosy w stylowych lokach wiją się wokół twarzy, w przeciwieństwie do moich, które zazwyczaj zmieniają się na głowie w ptasie gniazdo. Widzę tylko skrawek jej ciuchów, ale jestem pewna, że ma na sobie kaszmirowy sweter. Ja, cóż… jestem ubrana w rozciągnięty różowy podkoszulek.

Gabby zawsze bez problemu utrzymywała taką wagę, jak chciała, i co by na siebie nie włożyła, wyglądała jak milion dolarów. Ja – wręcz przeciwnie. Wystarczy, żebym wzięła głębszy wdech w sklepie na dziale ze słodyczami, a waga już pokazuje kilogram więcej, i nieważne, w co się ubiorę, zawsze mam wrażenie bylejakości. Gdy ma się taką starszą siostrę, do której wiecznie cię porównują, nie da się dorastać i nie wpaść w kompleksy.

A Scott jedynie mnie w nich utwierdzał.

– Ja dzwoniłam – odpowiadam po chwili, pomijając temat mojego byłego. – I zadzwonię później, by jeszcze raz się przypomnieć.

– Dobra, ale czemu Scott tego nie zrobi? – upiera się Gabby. – Mógłby przynajmniej tym się zająć.

Gabby nigdy nie znosiła Scotta. Moja kochana siostra zawsze uważała, że zasługuję na kogoś lepszego.

– Gabby… Muszę ci coś powiedzieć. – Milknę na chwilę, a potem w końcu wyrzucam z siebie: – Rozstałam się ze Scottem. Nie mieszkamy już razem.

Moja siostra aż piszczy z zaskoczenia.

– Nareszcie! – krzyczy, a potem szybko się mityguje. – To znaczy… och, nie, coś strasznego. Co się stało? Na pewno to jego wina! Co za dupek!

Parskam śmiechem, bo jej reakcja mnie rozbraja. Moja siostra zawsze, nieważne, co by się działo, stoi po mojej stronie. Nawet gdy rodzice suszą mi głowę, że nie poszłam za jej przykładem i jeszcze się nie ustatkowałam, Gabby za każdym razem mnie broni. To najlepsza siostra, jaką mogłabym sobie wymarzyć.

Co niestety oznacza również, że nie mogę się na nią wściekać za stawianie mi nierealnych oczekiwań.

– Nie chcę wchodzić w szczegóły – mamroczę, bo gdybym miała przytoczyć słowa, które doprowadziły do naszego rozstania, popłakałabym się i z zażenowania schowała pod kocem. – Ale starliśmy się w naprawdę nieprzyjemny sposób i, cóż… wyprowadziłam się.

Na wszelki wypadek nie mówię jej o wiadomościach od Scotta, które wciąż dostaję. Mój były nagle przypomniał sobie, że za mną tęskni, i próbuje mnie odzyskać, ale nie wie nawet, gdzie mieszkam, a że nie odbieram od niego telefonów, pozostała mu tylko taka droga. Jestem masochistką, skoro jeszcze go nie zablokowałam.

– Bardzo mi przykro – mówi Gabby i brzmi szczerze. – Dlaczego wcześniej nic nie powiedziałaś? Pomogłabym z przeprowadzką. Przyjechałabym z winem i lodami, żeby ukoić twoje złamane serce. Jak sobie radzisz?

– Dobrze – przyznaję z zaskoczeniem. – Wiesz, nie zalewam się łzami i nie próbuję znaleźć sposobu, żeby do niego wrócić. Chcę o nim zapomnieć. Na pewno dałabym znać, gdybym potrzebowała twojej pomocy, wiesz o tym, prawda? Ale poradziłam sobie. Chcę sobie czasem sama poradzić z moimi problemami.

Rozmawiamy jeszcze przez dłuższą chwilę; Gabby głównie chce się dowiedzieć, jak się czuję i czy na pewno wszystko w porządku, a ja pytam o to, co słychać u niej w domu i jak mają się jej mąż, Dane, oraz mała Laurel. Te kilkanaście minut spędzone na rozmowie z siostrą natychmiast poprawia mi humor i prawie przestaję się martwić nadchodzącymi spotkaniami z Mikko Heikkinenem, umową NDA i brakiem ogrzewania w moim domu.

Prawie.

Rozdział czwarty

Samochód podjeżdża równo o dziewiątej trzydzieści.

Czekam już przed domem, w nadziei, że w panujących dookoła ciemnościach rozświetlanych latarniami nikt nie zauważy stanu budynku, w którym mieszkam. Nie należy do najpiękniejszych, a w porównaniu z domem Mikko Heikkinena na pewno wyglądałby jak rudera. Równocześnie liczę jednak na to, że w samochodzie będzie tylko kierowca i nikt więcej, kto miałby oceniać mój stan mieszkalny.

Od jakiejś godziny znowu dostaję SMS-y od Scotta, więc w końcu blokuję jego numer w nadziei, że wreszcie zrozumie aluzję. Nie ma takiej siły na ziemi, która zmusiłaby mnie do rozmowy z byłym i wybaczenia mu. Obawiam się jedynie, że on może być głuchy na moje próby urwania kontaktu.

Kiedy w końcu auto zatrzymuje się przed blokiem, w którym mieszkam, okazuje się, że to nie tyle samochód, co… limuzyna. Z przyciemnianymi szybami.

Gapię się na nią przez chwilę, nie dowierzając w to, co widzę. Rozumiem, że Mikko Heikkinen ma dużo kasy, ale żeby marnować ją na takie auto? Zanim jednak zdążę dojść do siebie, zza kierownicy wyskakuje jakiś facet w garniturze i uśmiecha się do mnie przyjaźnie. Jest młody, może w moim wieku, ma ciemne, rozczochrane włosy, krzywo zawiązany krawat i jest szczuplejszy ode mnie.

– Dobry wieczór, jestem Frank Cooper, będę dzisiaj pani kierowcą – mówi. – Bo pani to panna Woods, zgadza się?

– Tak, ale proszę, mów mi po imieniu. Jestem Hazel – śmieję się i podaję mu dłoń. – Mogę usiąść obok ciebie z przodu?

Frank się krzywi.

– Niestety szyby z przodu nie są w pełni przyciemniane – odpowiada. – Wolałbym więc, żebyś siadła z tyłu, gdzie nie będzie cię widać. Przepraszam, ale takie wytyczne dostałem od pana Heikkinena.

Uśmiecham się do niego pokrzepiająco.

– Nie przejmuj się tym, rozumiem, że masz swoje rozkazy. – Mrugam do niego. – W takim razie jedźmy. Nie chcę się spóźnić.

Ku mojemu zaskoczeniu Frank otwiera przede mną tylne drzwi limuzyny i już po chwili zajmuję miejsce na bardzo wygodnej kanapie. Ruszamy w drogę, a ja wyglądam przez boczną szybę, żeby chociaż się zorientować, dokąd jedziemy, bo w końcu nie dostałam żadnego adresu od Jake’a.

Po drodze raz jeszcze kontroluję swój wygląd. Trzy razy sprawdzałam, czy na pewno dobrze zapięłam dzisiaj guziki bluzki, chociaż nie jestem ubrana aż tak elegancko jak tamtego dnia podczas wizyty w Nelson Book Group. Mam na sobie czarną koszulę włożoną w granatowe dżinsy o szerokich nogawkach, a na to narzuciłam jesienną kurtkę. Postarałam się nawet o ułożenie włosów i odrobinę makijażu, bo nie czuję się zbyt pewnie przed kolejnym spotkaniem z Mikko Heikkinenem.

Nie chodzi tylko o to, że to celebryta i znany hokeista. Dzisiaj do południa przejrzałam jego social media, szukając czegoś, czegokolwiek, co mogłoby mi się przydać w kontaktach z nim, i zdążyłam się jedynie przekonać, że facet naprawdę wygląda jak Thor. Zwłaszcza gdy jest bez koszulki, a, do cholery, widziałam go na jednym ze zdjęć właśnie tak. Ma w sieci mnóstwo fanek, które komentują jego wygląd i proponują zostanie matkami jego dzieci, nawet jeśli nie mają pojęcia, jak bardzo jest ponury i mrukliwy.

Przystojny i świetnie zbudowany, a poza tym całkowicie spoza mojej ligi. Nie żeby to miało jakiekolwiek znaczenie, skoro mamy jedynie napisać razem książkę; po prostu deprymuje mnie sam fakt, że on musi patrzeć na kogoś takiego jak ja. Nie jestem drobną, szczuplutką seksbombą, w jakich zazwyczaj gustują znani sportowcy. Mam prawie metr siedemdziesiąt wzrostu, nadwagę i spore cycki. Nadprogramowe kilogramy widać głównie w szerokich biodrach, grubych udach i wystającym brzuszku, który nieskutecznie staram się maskować luźnymi ciuchami. Moje cycki nie są tak jędrne jak u innych, szczuplejszych ode mnie lasek, i niestety tworzy mi się drugi podbródek. Owszem, uwielbiam moje włosy – długie, w miodowym odcieniu blond – oraz twarz o regularnych rysach, dużych orzechowych oczach i dołeczkach w policzkach widocznych, gdy się uśmiecham, ale to tyle. Mam słodką twarz i ciało, któremu przydałoby się zrzucić kilkanaście zbędnych kilogramów, i choć czuję się dobrze we własnej skórze, istnieją osoby, które skutecznie podkopują moją wiarę w siebie.

W rodzinie jestem jedyną osobą o takiej figurze. Zarówno Gabby, jak i moja mama są równie wysokie, ale szczuplutkie bez najmniejszego wysiłku. Mama nigdy nie rozumiała, jakim cudem ja nie potrafię utrzymać takiej figury jak ona czy moja starsza siostra. Rozpaczała, kiedy żadne ciuchy Gabby na mnie nie pasowały i musiała kupować mi nowe. To sprawiało, że jako nastolatka miałam naprawdę zaniżone poczucie własnej wartości.

A potem na studiach spotkałam Scotta i to też mi nie pomogło.

Jak się wkrótce okazuje, musimy pokonać jedynie jakieś pięć kilometrów, co oznacza, że nawet przy niewielkiej prędkości, jaką osiąga Frank za kierownicą limuzyny, jesteśmy na miejscu w ciągu kwadransa. Na szczęście drogi o tej porze nie są zakorkowane, bo choć w ciągu dnia ruch w Edmonton jest spory, wieczorami zazwyczaj się uspokaja. To jedna z zalet mieszkania w miejscu, które równocześnie jest dużym miastem, ale też ma trochę małomiasteczkowego uroku.

Dom Mikko Heikkinena wygląda całkiem nieźle. To sporych rozmiarów, nowoczesny, płaski budynek o beżowej elewacji na Saskatchewan Drive, położony na uboczu i otoczony kilkoma drzewami dla zachowania jeszcze większej prywatności. Z podjazdu wjeżdża się bezpośrednio do garażu na kilka samochodów, do którego bramę Frank otwiera pilotem.

– Garażem przejdziemy do środka domu – wyjaśnia. – Tak jest bezpieczniej, na wypadek gdyby w okolicy kręcili się jacyś paparazzi.

Ciekawi mnie, ile ten chłopak właściwie wie na temat celu mojej wizyty tutaj – to trochę późna godzina jak na sprawy biznesowe, ale przecież chyba nikt nie podejrzewałby mnie o prywatną relację z Mikaelem Heikkinenem. Błagam.

Parkujemy w ogromnym garażu, a ja wysiadam bez pomocy mojego kierowcy. Zarzucam sobie na ramię torbę z laptopem i oglądam się na Franka, który wskazuje mi przejście bezpośrednio do domu.

– Nie idziesz ze mną?

– Poczekam, aż będziesz musiała wracać, a po odwiezieniu cię kończę pracę na dziś – wyjaśnia. – Ale spokojnie. Nie musisz się spieszyć. Pan Heikkinen dobrze mi płaci za nadgodziny.

Czuję się okropnie z faktem, że przeze mnie ten chłopak nie ma wolnego wieczoru, ale tylko dziękuję mu uśmiechem i posłusznie ruszam do drzwi.

Zanim jednak zdążę je otworzyć, od środka robi to Jake. Na mój widok się uśmiecha i gestem zachęca mnie, żebym poszła za nim.

– Cieszę się, że bezpiecznie dotarłaś – mówi, prowadząc mnie długim korytarzem. – Podróż przebiegła spokojnie?

– Bardzo spokojnie – zapewniam. – Frank jest naprawdę miły.

– I również podpisał umowę NDA, więc nie wspomni nikomu o twojej wizycie tutaj – dodaje Jake, przez co żołądek ściska mi się na przypomnienie, że sama także zobowiązałam się zachować poufność. Na piśmie. – Mikko jest w salonie, tam cię zaprowadzę. Gdybyś chciała cokolwiek zjeść albo się napić, wystarczy, że powiesz.

Kiwam głową, ale nie odzywam się ani słowem, znowu tak strasznie zdeprymowana. W domu Mikko Heikkinena pewnie nawet woda kosztuje krocie. Nie ośmieliłabym się prosić chociażby o jedną butelkę.

Z garażu po schodach wychodzimy na parter, w holu zostawiam kurtkę, a stamtąd kierujemy się do ogromnego salonu otwartego na kuchnię. Pomieszczenie ma wysokie od podłogi do sufitu okna wychodzące na tylny taras i zalesione podwórko, a także sporych rozmiarów basen oświetlony obecnie punktowymi światłami. Kuchnia wygląda świetnie, ma czarne fronty i marmurowe blaty, za to salon…

Wow, salon jest niemalże pusty.

Na ścianie nad kominkiem wisi ogromna plazma, a na środku pomieszczenia postawiono wielki biały narożnik. Przed nim stoją dwa przeszklone stoliki kawowe – i to wszystko. Żadnych więcej mebli, ozdób, kompletnie nic. Ściany są tak gołe, że gdybym się odezwała, pewnie usłyszałabym echo.

– Mikko nie przywiązuje się do tego miejsca – mówi mi na ucho Jake, najwyraźniej widząc moją minę. – Traktuje je jak inwestycję, którą pewnego dnia sprzeda. Kupił ten dom praktycznie bez mebli i nie pozwolił nam go urządzić.

Aha.

Na nasz widok siedzący na tym ogromnym narożniku Mikko podnosi czujnie głowę. Mam wrażenie, że moje serce omija jedno uderzenie, gdy natrafiam na spojrzenie tego olbrzyma. Kurczowo zaciskam palce na pasku torby na laptopa.

Mikko jest ubrany dużo luźniej, niż gdy widziałam go ostatnim razem. Ma na sobie czarne dżinsy i ciemny kaszmirowy sweter, dosyć luźny, ale idealnie układający się na jego mięśniach. Blond włosy spiął w kitkę z tyłu głowy, spod której wydobywa się kilka pasm okalających jego twarz. Znowu jest nieogolony i mam wrażenie, że po prostu nie przywiązuje do tego większej wagi. Rozpiera się na sofie z nonszalancką gracją, która nie powinna być możliwa u faceta jego rozmiarów, i przygląda mi się leniwie, gdy podchodzę bliżej.

– Hazel Woods – przypomina Jake, jakby Mikko mógł zdążyć o mnie zapomnieć. – Potrzebujecie czegoś?

– Zostaw nas – poleca hokeista, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Jake mruczy za mną coś potakująco, po czym słyszę jego oddalające się kroki. Nawet się za nim nie oglądam, bo moje spojrzenie wciąż jest złapane w pułapkę niebieskich oczu pewnego mrukliwego Fina. Podchodzę jeszcze bliżej, a Mikko wskazuje mi miejsce obok siebie. Nie pyta, czy się czegoś napiję, nie obchodzi go moja podróż ani nic, co mnie dotyczy. Tylko się na mnie gapi.

– Podpisałaś umowę NDA? – pyta.

Kiwam głową.

– Nie miałam innego wyjścia.

– Zawsze jest inne wyjście – oponuje. – Gdybyś tego nie zrobiła, znaleźlibyśmy innego ghostwritera.

A ja zostałabym bez pracy. To rzeczywiście byłoby jakieś wyjście.

Zaciskam zęby, żeby nie odpowiedzieć czegoś, czego mogłabym potem żałować. Wyciągam z torby laptopa i stawiam go na stoliku kawowym, a obok kładę notes, w którym zrobiłam wszystkie dotychczasowe notatki.

– Myślę, że powinniśmy zacząć…

– Opowiedz mi coś o sobie, Hazel – przerywa mi Mikko, a sposób, w jaki wypowiada moje imię, równocześnie miękko i z odrobiną tego jego twardego akcentu, sprawia, że znowu na niego spoglądam. – Dlaczego zostałaś ghostwriterką?

Marszczę brwi.

– Nie sądzę, żeby naprawdę cię to interesowało…

– Lubię wiedzieć, z kim współpracuję – wchodzi mi znowu w słowo. Co za niegrzeczny facet. – Nie powierzam swoich tajemnic byle komu. Ani obcym. Więc dalej. Słucham.

Milknie i wpatruje się we mnie wyczekująco, jakby spodziewał się, że otrzyma zaraz skróconą opowieść o moim życiu. Tyle że wcale nie mam ochoty otwierać się przed tym gburem tylko dla jego rozrywki czy satysfakcji. Nie chcę mu mówić, że wybrałam ghostwriting, bo nigdy nie byłam wystarczająco pewna siebie, by pisać pod własnym nazwiskiem. By pokazać światu coś, co jest tylko moje. Tyle osób zabijało we mnie w przeszłości pewność siebie, aż pogodziłam się z myślą, że już zawsze będę tylko pracować na rzecz innych. Stać w cieniu. Pozostanę anonimowa.

Tak jest łatwiej.

– To praca jak każda inna. – Wzruszam ramionami. – Łatwiej się pisze cudze historie niż własne i przynajmniej mam pewny zarobek, nie muszę polegać na tantiemach. Jeśli chcesz wiedzieć cokolwiek więcej, to postaraj się mnie poznać, zamiast nakazywać mi opowiadanie o sobie. Jasne?

Mikko nie odpowiada, ale powoli kiwa głową. Czekam chwilę, ale nie otrzymuję żadnej odpowiedzi.

Jezu. To będzie naprawdę trudne.

– Świetnie – rzucam, po czym otwieram laptopa. – Zacznijmy od czegoś prostego. Powiedz mi, jak wyobrażasz sobie tę historię. Jak chcesz ją zacząć, co ma być punktami zwrotnymi, jak widzisz zakończenie. Spiszemy to w formie listy, którą później rozbudujemy, tworząc plan ramowy naszej opowieści. Z grubsza znam historię, która zainspirowała cię do tego pomysłu, ale piszemy powieść fabularną, jedynie opartą na faktach, więc musimy co nieco pozmieniać.

Otwieram nowy dokument, gotowa zacząć totalnie od zera, ale Mikko się nie odzywa. Gdy na niego zerkam, stwierdzam, że gapi się na mnie bez słowa. Wzdycham.

– Musisz zacząć poruszać ustami, Mikko – upominam go. – Inaczej może być trudno nam się porozumieć. Sam prosiłeś o ghostwritera na miejscu. Jeśli wolisz to wszystko załatwić mailami i dać mi większą swobodę przy pisaniu, proszę bardzo.

Kręci głową, ale nadal się nie odzywa. Jezu.

Czego ten facet właściwie chce?

Zerkam na zegarek i znowu wzdycham. Jeśli mam zamiar stąd wyjść jeszcze dzisiaj, muszę jakoś popchnąć ten temat. Mikko najwyraźniej nie zamierza tego zrobić, więc wszystko zależy ode mnie.

Dobra. Spróbujmy.

– Jeśli nie jesteś pewien, to ja zaproponuję ci, od czego bym zaczęła, a ty tylko powiesz, czy jesteś z tym okej. Dobra?

Hokeista mruczy coś potakująco, a ja uśmiecham się sztucznie, choć w głębi duszy wyję z rozpaczy.

Już czuję, że to będzie droga przez mękę.

Rozdział piąty

Ze snu wybudza mnie dzwonek do drzwi.

Buffy miauczy z pretensją, uciekając z łóżka, gdy podrywam się do siadu i rozglądam półprzytomnie dookoła. Zanim położyłam się w nocy, nie ustawiłam sobie budzika, i teraz z przerażeniem stwierdzam, że dochodzi już dziesiąta.

To pewnie dlatego, że byłam półżywa, gdy wróciłam z wizyty u Mikko Heikkinena. Było dokładnie tak źle, jak się spodziewałam, albo nawet gorzej. Ten facet totalnie nie potrafi się komunikować.

Muszę w wolnej chwili podpytać Jake’a, jakim cudem udaje mu się dowiedzieć czegokolwiek od tego ponurego fińskiego niedźwiedzia.

Zwlekam się z łóżka, próbując znaleźć po drodze mój szlafrok i opatulić się nim, zanim opuszczę sypialnię. Lubię spać w różnych krótkich jedwabnych i satynowych kompletach – zależnie od tego, na co mnie w danej chwili stać – bo uwielbiam dotyk tych tkanin na skórze, ale niekoniecznie chcę się w nich pokazywać temu komuś, kto stoi za drzwiami. Zanim otworzę, przeczesuję jeszcze włosy palcami i wreszcie wyglądam na korytarz.

W progu stoi jakiś obcy koleś, który na mój widok uśmiecha się idiotycznie, jakby wcale nie był wczesny ranek.

– Dzień dobry. Czy panna Woods? – Kiedy kiwam głową, wyciąga w moją stronę jakąś kopertę. – Przesyłka od pana Jacoba Rileya.

Przyjmuję ją odruchowo, marszcząc brwi. Dziękuję posłańcowi i nim zdążę jakoś inaczej zareagować na to niespodziewane spotkanie, chłopak już odwraca się i odchodzi. Zostaję sama, więc po chwili wahania wycofuję się do mojego mieszkania, zamykam drzwi i idę do salonu, żeby sprawdzić, co znajduje się w kopercie.

Po drodze o mało co nie potykam się o ćwiczącą slalom między moimi nogami Buffy.

– Dobra, już daję ci śniadanie – mamroczę, po czym zmieniam plany i najpierw ruszam do kuchni, by nakarmić mojego domowego pasożyta.

Kiedy już Buffy jest zapchana jedzeniem, siadam na kanapie w salonie, próbuję poprawić się tak, żeby sprężyna nie kłuła mnie w tyłek – nadaremnie – po czym otwieram kopertę. Ze środka wypada złożona na pół karteczka i… dwa niebiesko-białe zadrukowane bilety.

Mimowolnie rozchylam usta. To bilety na najbliższy mecz Nafciarzy. Na dziś.

Pospiesznie rozkładam karteczkę, na której odręcznie, zdecydowanym charakterem pisma, ktoś nakreślił kilka zdań.

Hazel,

doceniam całą twoją wczorajszą pracę i chciałem Ci za nią bardzo podziękować. Wiem, że nie jestem najprostszym klientem, dlatego w dowód wdzięczności przyjmij, proszę, dwa bilety na nasz dzisiejszy mecz. Jeśli masz już inne plany na wieczór, oczywiście zrozumiem, ale jeśli nie – zapraszam.

Pozdrawiam

Mikko Heikkinen

Podpisał się. Zupełnie jakby uznał, że bez tego nie domyślę się, kto napisał ten liścik.

Przez chwilę gapię się na kartkę, nie dowierzając w to, co widzę. Mikko, ten facet, z którego wczorajszego wieczora ledwie wycisnęłam kilka zdań, napisał mi liścik i wysłał bilety na swój mecz. Najwyraźniej zdaje sobie sprawę, jak bardzo uciążliwe jest jego milczenie. I chce mi to wynagrodzić.

Kto by się spodziewał.

Na pewno nie ja! Byłam przekonana, że on mnie nie lubi. Sugerowały to te wszystkie ponure spojrzenia rzucane w moim kierunku. Fakt, że podczas naszego pierwszego spotkania chciał mnie wymienić na mężczyznę. I to, jak ostentacyjnie mnie ignoruje, kiedy przebywamy razem w pokoju, nawet jeśli jesteśmy w nim tylko my.

No dobrze… Tak naprawdę nadal sądzę, że mnie nie lubi. Ale wcale nie musi. Wystarczy, że zdaje sobie sprawę, jak bardzo uciążliwy jest jego charakter w pracy takiej jak moja. Pewnie po prostu nie chce, żebym rzuciła to w cholerę, bo wtedy musiałby szukać innego ghostwritera, i próbuje mnie udobruchać.

Dobrze mu idzie.

Wyciągam telefon i piszę wiadomość do mojej siostry.

Hazel: Co robisz dzisiaj wieczorem?

Odpowiada niemalże od razu.

Gabby: Siedzę z Laurel i Dane’em, jak zwykle. A co, masz jakąś propozycję?

Hazel: Mam dwa bilety na mecz Nafciarzy. Zainteresowana?

Gabby: CHYBA SOBIE ŻARTUJESZ!

Gabby: Ale Dane nie może wiedzieć, gdzie idziemy, bo inaczej mnie nie puści. Zapłakałby się, gdyby wiedział!

Śmieję się. Mąż mojej siostry jest wielkim fanem hokeja i naszej drużyny, więc nic dziwnego, że byłby nieszczęśliwy, gdyby usłyszał, że zaprosiłam Gabby na mecz, a on musi zostać w domu z małą Laurel.

Hazel: O niczym mu nie powiemy. To będzie nasza tajemnica.

Gabby: Ekstra! Będę u ciebie o piątej!

Gabby: Zdążysz mi opowiedzieć, skąd dokładnie masz te bilety!

Krzywię się. Nie przemyślałam tego, zanim zaproponowałam Gabby towarzystwo. Nie mogę jej powiedzieć o znajomości z Mikko Heikkinenem z powodu umowy NDA. Świetnie.

Trudno, coś wymyślę.

***

Huragan Gabby wpada do mnie punktualnie, z piskiem na ustach i butelką wina, którą według niej powinnyśmy wypić po meczu. Przed nie, bo chce być trzeźwa, żeby wszystko dobrze widzieć, i ktoś w końcu musi prowadzić w drodze na arenę.

Moja siostra jak zwykle wygląda zjawiskowo. W obcasach jest tak wysoka jak ja, ale dużo szczuplejsza i odpowiednio zaokrąglona tam, gdzie trzeba. Śliczna i radosna, złote włosy ma ułożone w idealne fale opadające jej na ramiona, a delikatny makijaż podkreśla rysy jej twarzy i zieleń wielkich oczu. Włożyła obcisłe dżinsy i krótką koszulkę w barwach Edmonton Oilers, odkrywającą spory kawałek jej płaskiego, opalonego brzucha. Widząc Gabby w takim stanie, nikt nie domyśliłby się, że raptem dwa lata temu wydała na świat dziecko.

Rzuca mi się na szyję i przytula mnie mocno, kiedy wciągam ją do środka. Dopiero potem orientuje się, w jakich warunkach mieszkam, i krzywi się, odsuwając i rozglądając dookoła z rosnącym przerażeniem.

– Jezu, Haze – piszczy. – Jeśli po rozstaniu ze Scottem stać cię tylko na to, to powinnam poważnie porozmawiać z twoim szefem!

Patrzę na moje mieszkanie jej oczami i niestety muszę przyznać jej rację. To niewielki lokal złożony z salonu z aneksem kuchennym oraz osobnej mikroskopijnej sypialni, w której mieści się wyłącznie łóżko. Sam salon też nie należy do najpiękniejszych – odmalowałam wprawdzie ściany, kiedy się wprowadziłam, ale nie było mnie stać na wymianę mebli, na które składają się ta stara sofa z wystającymi sprężynami, stolik kawowy i rozpadająca się komoda, na której stoi telewizor. Jest tu ciasno, nie pachnie najpiękniej, no i zwyczajnie panuje tutaj chłód, bo ogrzewanie nadal nie działa, ale to lepsze niż karton pod mostem.

– Nie jest tak źle – protestuję bez przekonania. – Szukałam czegoś na szybko i tylko to było dostępne.

– A teraz? – pyta z troską Gabby. – Szukasz cały czas czegoś na zmianę, prawda?

– Szukam – przyznaję. – Ale w Edmonton nie ma wielu opcji wynajmu mieszkań, a nie stać mnie na cały dom. Ale tu nie jest tak źle, Gabby.

– I zimno jak w psiarni. – Moja siostra krzywi się, zdejmując płaszcz. – Słuchaj, mamy przecież wolny pokój gościnny u nas w domu. Może chciałabyś się wprowadzić na jakiś czas? Bez żadnych zobowiązań.

Odwracam się, by schować wino do lodówki. Nie chcę, żeby Gabby widziała wyraz mojej twarzy po tej propozycji, bo krzywię się, jakbym połknęła cytrynę.

Oczywiście, że to zaproponowała, bo Gabby jest kochana i jej na mnie zależy. Nie rozumie, że chcę poradzić sobie ze wszystkim sama, a nie polegać jak zwykle na starszej, idealnej siostrze. Gdybym przystała na jej propozycję, poczułabym się jak nieudacznik, którego jak zwykle musi ratować rodzina.

Po moim trupie.

– Dzięki Gabby, ale naprawdę muszę to ogarnąć sama – odpowiadam po chwili cicho. – Radzę sobie, serio, może nie tak dobrze, jak byście chcieli, ale to moje życie. Poukładam je po swojemu.

Siostra przygląda mi się z żalem, stojąc w wejściu do kuchni. Pochyla się, by pogłaskać Buffy, która oczywiście ją lubi, chociaż większość moich znajomych trzyma na dystans.

– Oczywiście, że sobie radzisz, Haze – zapewnia takim tonem, że nie mam wątpliwości, iż mówi szczerze. – Nie zamierzałam sugerować, że jest inaczej. Chciałam tylko pomóc.

Kręcę głową.

– Nie musisz zawsze rozwiązywać za mnie wszystkich problemów.

– W porządku. – Gabby już się nie uśmiecha, przez co znowu czuję się jak najgorsza siostra na świecie. – Przepraszam. Nie sądziłam, że tak to odbierasz.

Wzdycham i podchodzę, by ją przytulić.

– Ja też przepraszam – mamroczę. – Nie chciałam, żebyś poczuła się źle z tym, że proponujesz pomoc. Po prostu pozwól mi to ogarnąć samej.

W nieco lepszych nastrojach przechodzimy do salonu, a Buffy biegnie tuż obok, by w końcu umościć się na kanapie między nami i zasnąć. Gabby krzywi się, poprawiając na swoim miejscu – pewnie sprężyna wchodzi jej w tyłek – ale udaję, że tego nie widzę.

– Czy jeśli poproszę, żebyś pozwoliła mi się umalować i uczesać przed wyjściem, też zaprotestujesz? – pyta Gabby z rozbawieniem. – Przecież mogą nas pokazać w telewizji! Musimy wyglądać świetnie!

Śmieję się.

– Ale pamiętasz, że masz męża, Gabby, tak?

– To skoro mam męża, nie mogę wyglądać dobrze w telewizji? – dziwi się, a potem uśmiecha podstępnie. – Przede wszystkim to ty musisz się dobrze prezentować. Ten, od kogo dostałaś te bilety, na pewno będzie chciał cię zobaczyć. To co, ja zrobię ci włosy, a ty mi opowiesz, skąd je masz, w porządku?

Zanim zdążę zaprotestować, ona już wstaje, chwyta mnie za rękę i ciągnie do łazienki. Gdyby to ode mnie zależało, najchętniej nie pokazałabym jej tego pomieszczenia, bo jest nieco obleśne. Składa się z wyszczerbionej umywalki na nóżce, prysznica z zasłonką i toalety, a ściany są całe wyłożone paskudnymi różowymi kafelkami, częściowo popękanymi, które być może były krzykiem mody w latach osiemdziesiątych. Na ten widok Gabby robi dziwną minę, ale szybko przechodzi nad tym do porządku dziennego, sadza mnie na toalecie i wyciąga wszystkie potrzebne rzeczy: kosmetyki do włosów i moją lokówkę.

– Zaraz zrobimy cię na bóstwo – zapewnia z entuzjazmem. – A ty mów, skąd masz te bilety!

Byłoby dziwne, gdyby o to nie zapytała.

– Od znajomego – mamroczę.

Gabby zaczyna się nade mną pastwić, równocześnie się śmiejąc. To niesamowite, jak dotyk jej palców w moich włosach sprawia, że natychmiast się uspokajam – tak bardzo kojarzy mi się z dzieciństwem. Wówczas robiła to samo, gdy jeszcze obie mieszkałyśmy w domu rodzinnym. Zawsze lubiła się bawić moimi włosami i mnie stroić. Jako mała dziewczynka chyba byłam dla niej trochę jak lalka.

– Jakiego znajomego? – drąży. – Nic nie mówiłaś, że masz znajomych wśród hokeistów!

– To świeża znajomość – wyjaśniam. – Nic głębokiego. Serio.

– Nic głębokiego? – powtarza z rozbawieniem. – No słuchaj, żaden przypadkowy znajomy nie dałby ci biletów na swój mecz hokejowy tak po prostu. Musiał mieć w tym jakiś cel, prawda?

Wzdycham. Wiem, co Gabby ma na myśli. Ona sądzi, że wpadłam w oko jakiemuś hokeiście i stąd te bilety.

Serio. Czy ona nie wie, jak ja wyglądam?

Doskonale zdaję sobie sprawę, że każdy hokeista z drużyny Nafciarzy jest poza moją ligą, a co dopiero Mikko Heikkinen. Gabby jest naprawdę kochana, skoro tego nie dostrzega, bo wiem, że jest szczera w swoich reakcjach. Nigdy nie lubiła Scotta, więc na pewno chętnie przejdzie do porządku dziennego nad moim rozstaniem i spróbuje mnie swatać z kimś innym, ale szukanie mi chłopaka wśród Nafciarzy jest z jej strony równie słodkie, co naiwne.

– To po prostu podziękowanie za pomoc – odpowiadam nieco enigmatycznie. – Nie pytaj mnie o nic więcej, bo nie mogę zdradzić szczegółów, ale naprawdę nie chodzi o nic innego. Błagam. Czy ty mnie widziałaś? Który hokeista chciałby mnie podrywać?

Nasze spojrzenia spotykają się w lustrze nad umywalką. Gabby z niedowierzaniem kręci głową.

– Każdy?

Uśmiecham się, ale nie odpowiadam.

Moja siostra naprawdę jest kochana.

Rozdział szósty

Na arenie panuje szaleństwo.

Kiedy znajdujemy z Gabby nasze miejsca, okazuje się, że mamy je niemalże w pierwszym rzędzie, w idealnym miejscu, z którego świetnie widać całe lodowisko. Kibice wokół nas już rozgrzewają gardła przed meczem, a cały ten hałas i ścisk są dla mnie odrobinę dezorientujące.

Pierwszy raz jestem na meczu w takim miejscu, więc to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Totalnie różni się to od oglądania rozgrywek w telewizji, co dotąd zdarzało mi się, gdy jeszcze chodziłam ze Scottem.

Dopiero teraz zaczynam rozumieć, dlaczego Gabby nalegała na przygotowanie się przed wyjściem. Nie tylko ogarnęła moją fryzurę i makijaż, lecz także przyniosła koszulkę w barwach Edmonton Oilers, którą kazała mi włożyć, mimo że – jak na mój gust – jest zbyt ciasna. Gabby zawiązała mi ją nad pępkiem, przez co pokazuję trochę brzucha, podobnie jak ona. Zgodziłam się na to tylko przez minę siostry, którą zrobiła, gdy zaczęłam protestować. W końcu w porównaniu z nią wypadam beznadziejnie i obie doskonale o tym wiemy.

Ale czego się nie robi, żeby uszczęśliwić kogoś bliskiego?