Wilcze ślady. W mrokach Luizjany. Tom 1 - Ludka Skrzydlewska - ebook
BESTSELLER

Wilcze ślady. W mrokach Luizjany. Tom 1 ebook

Skrzydlewska Ludka

4,5

62 osoby interesują się tą książką

Opis

Czy zbudowany na kruchych fundamentach pokój zostaniez burzony przez przebudzenie przerażającej mocy?

Dramatyczne okoliczności zmuszają Neve Cavendish do powrotu do rodzinnego domu w Nowym Orleanie. Jej siostra bliźniaczka Faye została zaatakowana i zapadła w śpiączkę. Napastnik posłużył się czarną magią. Ponieważ Neve jest prywatną detektywką, ma nadzieję, że uda się jej wyjaśnić okoliczności ataku i pomóc siostrze. Niechętnie wraca więc do Luizjany, gdzie czeka ją konfrontacja z matką – przywódczynią sabatu czarownic, z którą zerwała kontakt kilka lat temu.

Na miejscu Neve dowiaduje się, że jej siostra została zmuszona przez matkę do zaręczyn z Ianem Beckettem, alfą miejscowej sfory wilkołaków. Aranżowany związek ma zapewnić sabatowi bezpieczeństwo, ale Faye i jej narzeczony nie mieli nawet okazji się poznać. Matka Neve obawia się, że Beckett nie zechce się angażować w niewyjaśniony konflikt i zerwie zaręczyny, gdy dowie się o ataku na Faye. Neve godzi się więc udawać bliźniaczkę przed wilkołakiem. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy Beckett zaczyna nalegać na zapewnienie narzeczonej bezpieczeństwa w swojej posiadłości, a napastnik powraca, by dokończyć dzieło…

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 16+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 422

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (1114 oceny)
736
246
92
32
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mishie

Z braku laku…

Szczerze jestem zdziwiona ilością pozytywnych komentarzy. Od początku historia nie trzyma się kupy: detektyw, która wcześniej miała styczność z wilkołakami, a która nic praktycznie o nich nie wie? Już pomijając to, że niby zdobyła doskonale wykształcenie, które jakoś omijało podstawowe informacje na temat znienawidzonej rasy? O wpadce z zapachem nie wspomnę... A im dalej w las, tym bardziej widać pośpiech i niechlujstwo. Zakończenie bardzo słabe. Dużo erotyki.
184
SunGalaxy

Nie polecam

Jestem mocno zaskoczona tak dużą ilością pozytywnych ocen i recenzji tej książki. Nie byłam w stanie wytrwać do końca. Podczas czytania miałam wrażenie jakby została ona napisana przez bardzo młodą osobę (nastolatkę) i była dostępna na jednym z portali dla pisarzy amatorów. Niezwykle irytująca i infantylna główna bohaterka, której kompletnie obce jest logiczne, racjonalne myślenie, czy chęć poszerzenia swoich informacji na temat, wydawałoby się, w danym momencie niezwykle istotny. Bardzo dużo scen sexu, które zupełnie nie są potrzebne, mają jedynie zwiększyć ilość stron książki i są skierowane do określonej grupy odbiorców. Przekleństwa również nie należą do rzadkości. Historia ma potencjał, dałoby się z tego stworzyć dobrą książkę, a w tej formie według mnie jest tylko bardzo płytką opowiastką i stratą czasu.
103
justa87

Całkiem niezła

Nie najgorsza ale nic nie urywa. Za duzo pikantnych scen jak dla mnie, pomijalam je bo byly nudne i nic nie wnosily.
62
Angie503

Z braku laku…

Mam wrażenie, że główna bohaterka jest taka bardzo pozbawiona jakiegokolwiek poczucia sensownego działania, jest niezdecydowana, a moc jej matki objawia się jako "jest nieobliczalna". Dziwna dynamika, a duża część fabuły opiera się na nielogicznym założeniu. Jak się chce zawierać sojusz z rasą, ktora niespecjalnie darzy sympatią twoją, to dowiadujesz się o niej wszystkiego, by chociażby wiedzieć, czy taki sojusz się opłaca. Pomysł na książkę jakiś był, ale wykonanie to dramat w jednym akcie.
40
olcia003

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam ❤️ Super się czyta.
30

Popularność




Rozdział 1

Jest niemalże druga w nocy, kiedy coś dziwnego wybudza mnie ze snu.

Z krzykiem siadam na łóżku, chwytając się za klatkę piersiową. Serce wali mi jak szalone, ale przynajmniej w ogóle bije, bo jestem przekonana, że uderzenie, które poczułam, miało na celu je zatrzymać.

Szarpię za włącznik lampki nocnej i mrużę oczy, gdy sypialnię zalewa blade światło. Rozglądam się dookoła pospiesznie, drżące dłonie ustawiając w podstawowy sigil obronny, wygląda jednak na to, że jestem tu sama. Żadnych czających się po kątach cieni. Żadnych umykających oknami zabójców. Żadnego znaku, by ktoś tu był, choćby jeszcze chwilę temu.

Wyskakuję z łóżka i podchodzę do okna. Wychodzi na śmietnik na tyłach klubu nocnego, którego neony świecą tak mocno, że musiałam zainstalować grube rolety. Podciągam teraz jedną z nich i rzucam okiem na zaułek w dole. Cicho i pusto. Przesuwam palcem po parapecie, sprawdzając zaklęcia ochronne. Cicha odpowiedź rezonuje we mnie czysto niczym struna poruszona przez uważnego muzyka; wszystko gra. Nic nie zostało naruszone. Jestem bezpieczna.

Więc dlaczego czuję się tak, jakbym nie była?

Wracam na materac, siadam po turecku i próbuję się wyciszyć, ale to na nic. Nigdy nie byłam dobra w medytowaniu i nigdy nie radziłam sobie z szalejącą we mnie burzą uczuć. Nie to co Faye.

Jeden z powodów, dla których matka zawsze patrzyła na mnie z odrazą.

Faye. Kiedy jej imię pojawia się w mojej głowie, całe moje ciało sztywnieje z niepokoju. Tak, jestem bezpieczna. Ale czy ona jest?

Latami słyszałam te bzdury powtarzane o bliźniaczkach. O połączeniu dusz, umysłów czy innych głupotach. Chociaż zawsze byłyśmy blisko z moją siostrą, nic z tego nie było prawdą, nawet biorąc pod uwagę nasze magiczne pochodzenie. Wydaje mi się, że matka była z tego powodu nieco rozczarowana.

Z pewnością jednak nie zdziwiona. Jestem pewna, chociaż nigdy nie usłyszałam tego od niej wprost, że obwiniała o to właśnie mnie.

Dopadam do telefonu i znajduję w nim numer siostry, waham się jednak, zanim go wybiorę. Ostatnio rozmawiałam z Faye jakiś miesiąc temu – i to nie była przyjemna rozmowa. Siostra chciała mnie namówić, żebym chociaż na chwilę wróciła do domu, a ja stanowczo się temu sprzeciwiłam. Poprosiłam, żeby to ona mnie odwiedziła, ale Faye nie ma takiej swobody ruchów jak ja. Wszystko dlatego, że urodziła się dwadzieścia cztery minuty przede mną.

No i jeszcze dlatego, że w przeciwieństwie do mnie z niej matka zawsze była zadowolona.

Jednak to, co teraz czuję, jest ważniejsze niż jakaś głupia sprzeczka. Właśnie dlatego w końcu wybieram jej numer.

Nie odbiera. W sumie nic dziwnego: jest środek nocy, Faye może spać i mieć wyłączony dźwięk w telefonie. To głupie. Nigdy wcześniej nie miałam podobnych przeczuć, nie czułam, że dzieje się coś złego. W dzieciństwie Faye złamała rękę, a kiedy była nastolatką, miała poważny wypadek samochodowy. Żadnej z tych rzeczy nigdy nie odczułam, nie miałam choćby nikłego wrażenia, że coś jest nie tak. Dlaczego niby teraz miałoby być inaczej?

Ale nic nie poradzę na swoje głupie przeczucie. Wiem, że coś się stało, a skoro mnie nic nie grozi, to musi grozić komuś innemu. Właśnie dlatego wystukuję szybko wiadomość do siostry:

Zadzwoń do mnie, kiedy to odczytasz, dobrze?

Chcę tylko wiedzieć, czy wszystko w porządku. N.

Potem z westchnieniem kładę się z powrotem do łóżka, choć wiem, że już nie zasnę.

Nie ma mowy.

***

Rano Faye nadal nie odbiera.

Wiem to, bo dzwonię do niej od razu, gdy tylko uznaję, że pora jest już odpowiednia. Moja siostra zawsze była rannym ptaszkiem – nienawidziłam jej za to, że potrafiła być na nogach od szóstej czy siódmej rano i wyglądać kwitnąco. Ja zazwyczaj wyglądałam wtedy, jakby kot mnie przeżuł i wypluł, chociaż przecież jesteśmy bliźniaczkami i zasadniczo wyglądamy tak samo.

Mam jednak robotę do wykonania, a na dziewiątą umówione spotkanie z klientką, więc nie mogę zbyt długo przejmować się milczeniem siostry. Wreszcie dochodzę do wniosku, że być może Faye po prostu nie chce ze mną rozmawiać, i zaczynam się szykować do wyjścia.

Z klientką spotykam się w jednej z kawiarni niedaleko swojego mieszkania. Ponieważ jestem jedynym detektywem w mieście, który nie ma nic przeciwko pracy z nieludźmi – w końcu sama jestem jednym z nich – to głównie oni stanowią moją klientelę. Agnes to wróżka o niewielkiej mocy – wyczułam to, gdy tylko pierwszy raz weszła do mojego biura. Jej sprawa jest jedną z tych łatwych: chce odejść od męża brutala, więc potrzebowała dowodów na to, że ten ją zdradza. Dobrze, że on jest człowiekiem, a nie na przykład wilkołakiem.

Wtedy dopiero miałaby przerąbane.

– Ratujesz mi życie, Neve. – Na widok koperty przesuniętej w swoim kierunku Agnes uśmiecha się z ulgą. Nie wygląda dobrze: ma podkrążone oczy i jest blada, a na jednym z jej policzków widzę ślad siniaka. – Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy.

– Taka praca. – Macham lekceważąco ręką. – Wyprowadziłaś się? Może chciałabyś też, żebym rzuciła zaklęcia ochronne na twoje mieszkanie?

– Nie trzeba, już to załatwiłam – zapewnia, po czym chwyta kopertę. – Jakaś cienka. Nie ma tam zdjęć?

– Mamy dwudziesty pierwszy wiek. – Mrugam do niej. – Fakt, że nie jesteśmy zwykłymi ludźmi, nie oznacza, że nie możemy korzystać ze zdobyczy techniki. W kopercie jest pendrive ze wszystkimi sześćdziesięcioma pięcioma zdjęciami. To spokojnie wystarczy, żeby sąd uwierzył, że rozpad małżeństwa nastąpił z winy twojego męża.

W przypadku nieludzi takie argumenty są jeszcze bardziej istotne. Wystarczy trafić na sędziego, który nie będzie lubił istot pokroju Agnes, i sprawa może się znacznie skomplikować.

Nieludzie wyszli z ukrycia dopiero kilkanaście lat temu i chociaż zdążyliśmy już wypracować porozumienie między wszystkimi rasami, wzajemne relacje nadal są bardzo chwiejne. Niektórzy wciąż bardzo chętnie znieważają i represjonują tę nową grupę społeczną.

To kolejny powód, dla którego ludzie w związkach takich jak ten Agnes czują się czasami nieco zbyt pewnie. W końcu kto stanie po stronie słabej wróżki bez rodziny, której nienawidzi większość społeczeństwa?

– Jesteś wspaniała. – Jej jasnozielone oczy lśnią podziwem, kiedy Agnes sięga przez stolik, by chwycić moje ręce. – Cieszę się, że zwróciłam się właśnie do ciebie. Ktoś mi podpowiedział, że chętnie pomagasz kobietom, i to był strzał w dziesiątkę.

– Nie pomagam wam, tylko dla was pracuję. – Staram się przybrać lekki ton, choć te słowa naprawdę wiele dla mnie znaczą. Wiem, że to głupie, ale dorastając w domu, w którym mnie nie tolerowano, nauczyłam się wszędzie szukać akceptacji. Chociaż z tym walczę, do tej pory do końca mi to nie przeszło. – Robię to za pieniądze. Nie traktuj mnie, jakbym była jakimś Robin Hoodem w spódnicy.

Agnes śmieje się w sposób, który zwraca na nią uwagę innych klientów w kawiarni. Wróżki zazwyczaj są urocze, ale ona jest szczególnie urocza. Nawet ubiera się w pastele, co kontrastuje z moim stylem. Po przodkach ze strony matki odziedziczyłam wprawdzie blond włosy, tak jasne, że wydają się niemalże białe – matka mówi na to „platynowy blond” – mam też jasną karnację skóry i bladoniebieskie oczy, ale to wszystko. Mój ulubiony kolor to czarny i noszę praktycznie wyłącznie takie ubrania. Włosy też bym pewnie farbowała na ciemniejsze, gdyby chciało mi się poświęcić temu choćby dwie sekundy.

– Ale to ty wybierasz klientów, dla których pracujesz – protestuje. – I wiem, że robisz to w przemyślany sposób.

Przez chwilę jeszcze się przekomarzamy, ale w końcu Agnes musi uciekać do pracy, a ja postanawiam wrócić do domu. Muszę przejrzeć skrzynkę mailową i social media, żeby sprawdzić, czy skontaktowali się ze mną jacyś nowi potencjalni klienci, bo chwilowo jestem bez pracy.

Nie przejmuję się tym. Kiedy zaczynałam w tej branży trzy lata temu, tuż po przyjeździe do Mobile, rzeczywiście było ciężko. Nieprzyzwyczajona do życia na własny rachunek, z trudem wiązałam koniec z końcem. I chociaż Faye kilkukrotnie sugerowała, żebym zwróciła się do matki o pomoc, duma mi na to nie pozwoliła, nawet wtedy, gdy zostałam bez dachu nad głową. W ciągu tych trzech lat wyrobiłam sobie jednak renomę i teraz nie muszę się już martwić o brak zleceń. Zarabiam całkiem nieźle i radzę sobie, zwłaszcza jak na kogoś, kto dopiero w wieku dwudziestu trzech lat zaczął w pełni samodzielne życie.

Wolę to od zamknięcia w pałacu matki, której się wydaje, że nadal jest na Starym Kontynencie i należy do jakiejś pieprzonej arystokracji. Ona najchętniej wciąż używałaby tytułu szlacheckiego, na litość boską!

W drodze do domu próbuję ponownie wydzwonić Faye, ale odbijam się od poczty głosowej. Zaczynam się poważnie niepokoić, jednak wciąż nie wystarczająco, żeby skontaktować się z kimś innym. Do kogo miałabym zadzwonić? Do matki? Wolne żarty! Do narzeczonego Faye? Nie mam nawet pojęcia, kto nim jest, wiem jedynie tyle, że zaręczyła się rok temu. Do kogoś z pałacu?

W sumie to całkiem niezły pomysł.

Znajduję w kontaktach numer telefonu gospodyni w domu matki, Almy, która praktycznie nas wychowała, i nawiązuję połączenie. Ona też nie odbiera.

Kiedy wracam do domu, jestem już naprawdę wściekła. Zaczynam sprawdzać wiadomości w skrzynce, zastanawiając się, z kim jeszcze mogłabym spróbować się skontaktować. Zostaje Paul, nasz instruktor z lat nastoletnich. Chociaż zawsze stał po mojej stronie, od dawna nie miałam z nim kontaktu. Matka chyba podejrzewała, że pomógł mi oszukiwać na teście, albo przynajmniej uznała, że nie wyszkolił mnie wystarczająco dobrze, i odsunęła go.

Kolejny powód, by jej nienawidzić.

W czasach, gdy byłam nastolatką, miałam wrażenie, że próbowała mnie pozbawić każdego potencjalnego sojusznika. Jakby miała nadzieję, że bez pomocy schowam się gdzieś w kącie jej przepastnego pałacu i tam po cichutku sobie umrę, nie robiąc z tego afery.

Przez sekundę zastanawiam się nad próbą skontaktowania się z Nowym Orleanem przy użyciu magii… ale ta myśl natychmiast wietrzeje mi z głowy. Używam magii tylko wtedy, kiedy naprawdę muszę – i oczywiście gdy moja matka nie jest tego świadkiem. Gdyby to zobaczyła…

Nie.

Ma o mnie wystarczająco złe zdanie.

Mój telefon dzwoni późnym popołudniem, gdy mam już wysprzątane mieszkanie i jestem po bardzo wyczerpującym treningu siłowym. Właśnie nalewam sobie lampkę wina i odpalam zestaw stereo, gdy słyszę znajomy dzwonek. Zamieram na moment.

Wagner. Cwał Walkirii. Tylko jedna osoba ma przypisany ten dzwonek – i wyłącznie dlatego, że strasznie ją wkurzał.

W innych okolicznościach pewnie bym się wahała, czy odebrać, ale nie teraz, kiedy tak bardzo nie wiem, co się dzieje w Nowym Orleanie. Właśnie dlatego nie zwlekam ani sekundy.

– Halo?

– Dzień dobry, Genevieve. – Tylko moja matka wita się ze mną w ten formalny sposób. Nie rozmawiałam z nią od trzech lat, a mimo to ten głos jest tak bardzo znajomy. I tak samo jak kiedyś powoduje, że po plecach przebiegają mi ciarki. – Jesteś potrzebna w domu.

„Jesteś potrzebna w domu”. Tylko tyle. I ona sądzi, że przybiegnę na pierwsze jej skinienie.

– Co z Faye? – pytam nerwowo.

Przez chwilę po drugiej stronie panuje cisza. W końcu matka pyta sztywno:

– Skąd wiesz, że chodzi o Faye?

– Po prostu… wiem. – Nie wspominam, że nie mogę się do niej dodzwonić. – Co z nią?

Matka znowu przez chwilę milczy, a mnie robi się niedobrze. Nie chcę usłyszeć najgorszego. Nie mogę. Faye ma dopiero dwadzieścia sześć lat, tak jak ja. Jeszcze całe życie przed nią. Nie mogłaby…

– Twoja siostra została zaatakowana wczoraj w nocy – wyjaśnia w końcu niechętnie matka. – Żyje, ale jest w ciężkim stanie. Musisz przyjechać. Potrzebujemy twojej pomocy, Genevieve.

Skoro matka mówi, że potrzebuje mojej pomocy, sprawa musi być naprawdę poważna. Inaczej w życiu by tego nie przyznała.

Właśnie dlatego nie waham się ani sekundy. Muszę jechać do Nowego Orleanu.

Och, jak ja nienawidzę tego miasta.

***

Następnego ranka parkuję swojego SUV-a pod domem matki.

Podróż z Mobile do Nowego Orleanu zajmuje raptem trochę ponad dwie godziny, ale musiałam zamknąć kilka spraw, zanim udało mi się wyjechać z miasta. Ruszyłam w drogę praktycznie w nocy, żeby uniknąć korków, i o siódmej rano jestem na miejscu. W mieście, którego serdecznie nie znoszę.

Nowy Orlean nie był pierwszym wyborem mojej rodziny, kiedy wylądowaliśmy w Stanach dobre sto lat temu. Dopiero matka przeprowadziła się tu wraz ze swoim sabatem – jest w tym miejscu coś, co przyciąga nieludzi takich jak my. Zapewne to dlatego po wyjściu z cienia, gdy państwo zaczęło tworzyć enklawy, Nowy Orlean był pierwszym miastem, które zostało wzięte pod uwagę.

To nie oznacza, że nieludzie nie mogą mieszkać w innych miejscach, bo jasne, że mogą. W enklawach mają jednak preferencyjne warunki, jeśli chodzi o zakładanie biznesów czy płacenie podatków – a wszystko to pod płaszczykiem troski o nas tak naprawdę oznacza dokładniejszą kontrolę. Władze jeszcze nie do końca wiedzą, co z nami zrobić, wciąż się boją, że któregoś dnia nam odwali i postanowimy wybić połowę społeczeństwa, którą stanowią zwykli ludzie. Czy coś takiego.

Również z tego powodu Nowy Orlean stał się polem walki między nieludźmi a zwykłymi obywatelami. Cudowne miejsce do życia, naprawdę.

– Genevieve! – Kiedy tylko staję na podjeździe, z domu wybiega Alma. Już z daleka krzyczy do mnie i uśmiecha się szeroko. – Nareszcie jesteś!

Wyskakuję z samochodu i rozglądam się z niechęcią. To miejsce nic się nie zmieniło od czasu, gdy opuściłam je trzy lata temu.

Matka i Faye mieszkają w ogromnym domu za miastem, który nazywają pałacem. Tak naprawdę jest to nowy twór, ale udający angielskie zabytki z czasów elżbietańskich. Okazały dwuskrzydłowy moloch z mnóstwem okien wystrzeliwuje w górę na kilka pięter, a o otaczający go ogród dba aż czterech ogrodników. Jak zawsze kręcę z niedowierzaniem głową na tę przesadę. Spędziłam w tym domu dwadzieścia trzy lata, a mimo to nigdy nie wydawał mi się niczym więcej jak dekoracją i pokazem siły.

Alma, jedna z niewielu prawdziwych osób w tym szaleństwie, zbiega po schodach przy głównym wejściu, by mnie powitać. Jest jeszcze bardziej okrągła, niż zapamiętałam, a jej włosy nieco bardziej siwe, ale poza tym niewiele się zmieniła. Nadal ma zaraźliwy uśmiech i mnóstwo wigoru, z którym właśnie ściska mnie tak mocno, że aż tracę dech w piersiach.

– Kiedy pani Cavendish powiedziała, że przyjeżdżasz, nie mogłam w to uwierzyć! – krzyczy mi do ucha. – Jestem taka szczęśliwa!

Ja mniej, ale przywołuję na twarz możliwie beztroski uśmiech, gdy w końcu się od niej odsuwam. Wydaje mi się dziwne, że Alma w ogóle nie wygląda na zaniepokojoną; po głosie matki wydawało mi się, że dzieje się coś poważnego. Nic z tego nie rozumiem.

Dlatego pytam:

– Gdzie jest Faye?

Alma wzrusza ramionami.

– Rano wyjechała gdzieś z panią Cavendish – odpowiada. – Pewnie wróci później.

– A moja matka?

– Jest u siebie, wróciła do domu sama – wyjaśnia. – Zaprowadzę cię.

Jakbym tego potrzebowała.

Rozumiem jednak, że jestem już wyłącznie gościem w tym domu, więc natychmiast się zgadzam. Jedno robi się dla mnie jasne – cokolwiek stało się Faye, inni domownicy o tym nie wiedzą. A na pewno nie wie o tym Alma, skoro utrzymuje, że moja siostra po prostu gdzieś wyjechała.

Pani Cavendish to oczywiście moja matka. Tak, nazywam się Genevieve Cavendish i chyba na całym świecie nie istnieje bardziej pretensjonalne oraz żałosne imię i nazwisko. To właśnie dlatego przedstawiam się zawsze jako Neve. Klienci z Mobile chyba by mnie wyśmiali, gdybym podała im swoje pełne personalia.

Ruszamy z Almą przez kolejne pomieszczenia, które wypełniłyby się echem stukotu obcasów gospodyni, gdyby nie fakt, że ta nie przestaje mówić. Wypytuje mnie o moje życie w Mobile, koniecznie chce wiedzieć, czy wracam do nich na stałe, a także co zrobiłam ze swoją garderobą. Pyta, czy kogoś mam – oczywiście – i dopiero gdy wchodzimy na piętro, udaje mi się wtrącić cokolwiek poza odpowiadaniem na jej pytania.

– A Faye? Nadal jest zaręczona z tym człowiekiem?

– Och, tak – zapewnia Alma, ale widzę, jak jej entuzjazm maleje. – Nawet ustalili niedawno datę ślubu. Ale to przecież nawet nie jest człowiek.

Marszczę brwi. Faye nigdy nie chciała mówić o swoim narzeczonym, zrozumiałam z jej skąpych wypowiedzi jedynie tyle, że nie pochodzi on z rodu czarownic jak my. Ale to niezadowolenie Almy…

Zanim zdążę jednak zadać kolejne pytanie, docieramy do gabinetu matki. Alma puka do drzwi, po czym przepuszcza mnie przodem. Posyła mi ostatni pokrzepiający uśmiech i odchodzi, a ja zostaję sam na sam z moją matką, która właśnie podnosi się z fotela za biurkiem.

Wygląda jak zwykle olśniewająco – z okularami w złotych oprawkach na swoim prostym nosie, z platynowymi włosami spiętymi w staranny kok na czubku głowy, ubrana w nieskazitelny biały kostium od Chanel, który idealnie podkreśla krzywizny jej szczupłego ciała. W wysokich szpilkach jest ode mnie nieco wyższa. Żadna z nas nigdy nie osiągnęła imponującego wzrostu, tyle że ona zdaje się z tym walczyć, wybierając odpowiednie obuwie. Ja mam to gdzieś i chodzę w czarnych traperach.

– Genevieve, nareszcie. – Podchodzi bliżej, pokazując mi, żebym zamknęła drzwi. Następnie wykrzywia usta w grymasie dezaprobaty. – Mówiłam, że zrobię dla ciebie tunel. Byłabyś na miejscu w ciągu kilku minut.

Nie znoszę podróżowania za pomocą magii. Nigdy tego nie opanowałam i nie do końca ufam innym, którzy twierdzą, że się na tym znają. Ja sama za często tworzyłam portale do jakichś dziwnych miejsc nie z tego świata, próbując przenieść się na drugi koniec ogrodu.

Z wieloma zaklęciami tak mam. Jakby moje moce lepiej ode mnie wiedziały, co powinnam robić.

Matka nie czeka na odpowiedź, tylko podchodzi bliżej i cmoka powietrze wokół moich policzków. Nie poruszam się w ciągu tych zabiegów, uznając, że lepiej jak najszybciej mieć to za sobą i przejść do konkretów.

– Co z Faye? – powtarzam swoje pytanie.

Matka kiwa na mnie głową, po czym odwraca się do biblioteczki na jednej ze ścian. Na jakiś jej ledwie widoczny ruch jeden z regałów odsuwa się, ukazując tajne przejście. Nawet nie jestem tym zdziwiona – choć to konkretne widzę po raz pierwszy, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że w domu jest ich pełno. Mój ojciec miał takie hobby.

Jedna z niewielu rzeczy, które o nim wiem.

Przechodzimy na drugą stronę, a ja nawet nie mrugnę na widok ogromnego salonu połączonego z sypialnią. W centralnym miejscu na podwyższeniu stoi wielkie łóżko z baldachimem, wokół którego krząta się Paul.

Wow. To naprawdę dzień powrotów ludzi, którzy kiedyś wypadli z łask Elizabeth Cavendish.

Paul to wysoki, postawny mężczyzna koło pięćdziesiątki, którego zawsze traktowałam jak dobrego wujka. Na mój widok uśmiecha się jowialnie, nie robi jednak żadnego ruchu w moją stronę. Dopiero po chwili orientuję się dlaczego.

W łóżku, w śnieżnobiałej pościeli, leży Faye.

Jest jeszcze bledsza niż zazwyczaj, a pod jej oczami wykwitły okropne sińce. Leży bez ruchu, ale widzę, że oddycha – ta świadomość sprawia, że panika nieco poluzowuje chwyt na mojej klatce piersiowej. Dopiero po dłuższej chwili udaje mi się wydukać:

– Co… jak to się stało? Co jej jest?!

– Ubiegłej nocy twoja siostra została napadnięta – informuje mnie beznamiętnie matka. – Nie wiemy, kto jej to zrobił ani co dokładnie się stało, znaleźliśmy ją już w takim stanie. Żyje, ale…

– …zapadła w śpiączkę – dodaje Paul, kiedy głos matki zamiera. – Nie możemy jej wybudzić i nie wiemy dlaczego.

O cholera.

To chyba, kurwa, jakiś żart.

Rozdział 2

Nikt nie wygląda na rozbawionego.

Wręcz przeciwnie, matka i Paul są śmiertelnie poważni. Oboje wpatrują się uważnie w moją twarz, podczas gdy we mnie panika walczy o lepsze z niedowierzaniem. Nogi się pode mną uginają i dobrze, że na drodze staje mi fotel, bo inaczej pewnie upadłabym na podłogę. Siadam w nim ciężko, nie spuszczając wzroku z nienaturalnie nieruchomej Faye.

Moja siostra zawsze była pełna życia. O wiele bardziej radosna, pozytywna i pogodna niż ja. Chociaż jesteśmy bliźniaczkami i wyglądamy niemalże identycznie, nasze charaktery różnią się diametralnie. Prędzej to siebie widziałabym taką nieruchomą w tym łóżku niż ją. Przecież Faye to żywe srebro.

Kto miałby chcieć ją skrzywdzić?!

– Wiecie, kto jej to zrobił? – pytam nieswoim głosem.

Widzę, jak matka i Paul wymieniają spojrzenia.

– Próbujemy się tego dowiedzieć – odpowiada mój dawny instruktor. – Mamy kilka tropów.

Dopiero wtedy skupiam na nim wzrok. Zdaję sobie sprawę, że poza byciem instruktorem i naprawdę niezłym czarownikiem Paul ma również moce uzdrawiające. Prawdopodobnie to dlatego został wtajemniczony w całą tę sprawę. Próbuje pomóc Faye – i najwyraźniej mu się nie udaje, a ja nie rozumiem dlaczego.

– Kilka tropów? – powtarzam z niedowierzaniem. – Czy moja siostra miała jakichś wrogów?

Znowu wymieniają spojrzenia. Kto by pomyślał, że są w takiej świetnej, kurwa, komitywie.

– Niedawno ogłosiliśmy datę ślubu twojej siostry – oświadcza w końcu niechętnie matka. – Sądzimy, że to mogło w jakiś sposób… sprowokować napastnika do działania, żeby temu zapobiec. To polityczny układ, Genevieve. Dzięki temu związkowi zyskamy silnego sojusznika. Jest mnóstwo ludzi, którym się to nie podoba.

Przenoszę wzrok na Paula, ale ten już na mnie nie patrzy. Oni o czymś mi nie mówią, a ja nie jestem głupia, żeby tego nie widzieć.

– I kim dokładnie jest ten sojusznik? – pytam z rozdrażnieniem. – Faye nigdy nie podała mi nawet jego imienia. Za kogo ma wyjść?

– Za Iana Becketta – odpowiada matka ku mojemu przerażeniu. – Jest alfą watahy w Nowym Orleanie, która zarządza wilkołakami na całym Południu.

To chyba jakieś pieprzone żarty.

Przez chwilę milczę, czekając, aż się zaśmieją i zapewnią, że tylko mnie wkręcają. Kiedy jednak nic takiego nie następuje, uderza we mnie fala gniewu.

Oni chcą oddać Faye pieprzonemu wilkołakowi?!

– Oszaleliście? – syczę. – Przecież ty nienawidzisz wilkołaków bardziej niż ja, matko. Skąd przyszedł wam do głowy taki pomysł?!

– Ian Beckett sam zaproponował to małżeństwo – odpowiada matka niewzruszenie. – Faye się zgodziła. Koniec historii.

Koniec historii?! Tylko ta kobieta może sprowadzić do jednego zdania całą nieszczęśliwą przyszłość mojej siostry bliźniaczki!

– To jakaś bzdura… – protestuję drżącym głosem. – Faye nigdy by się na to nie zgodziła. Nie rozumiem…

– Faye, w przeciwieństwie do ciebie, jest posłuszną córką – przerywa mi matka lodowatym tonem. – Dlatego nie dyskutuje, kiedy podejmuję decyzje odnośnie do przyszłości jej i całego sabatu. Rozumie, że tu chodzi o coś więcej niż wyłącznie o jej szczęście. To coś, czego ty nigdy nie rozumiałaś, Genevieve, bo w głębi duszy nigdy nie czułaś się jedną z nas.

To prawda. I być może wynika z tego, że matka zawsze mnie odrzucała i nie chciała, żebym stała się jedną z nich.

Próbuję wziąć się w garść. Nie jestem tu po to, by wyrzucać matce kiepski wybór partnera życiowego dla jej lepszej córki. Jestem tu, by się dowiedzieć, co spotkało Faye – i jak możemy to cofnąć.

Wstaję chwiejnie z fotela i przysiadam na brzegu łóżka. Dotykam ostrożnie wnętrza jej dłoni, próbując wyczuć cokolwiek, co mogłoby być przydatne. Moją skórę natychmiast atakują iskierki mocy, które niczym igły wbijają mi się w ciało. Wokół mojej klatki piersiowej owija się coś ciemnego. Z sykiem cofam rękę; dziwne uczucie natychmiast mija.

Mrugam, próbując się uspokoić. Cokolwiek stało się Faye… była w to zamieszana czarna magia. Która wciąż płynie w jej żyłach. To dlatego nie są w stanie jej dobudzić. Nikt z sabatu mojej matki nie korzysta z czarnej magii i nikt nie ma pojęcia, jak sobie z nią radzić. Nie mam nawet pewności, czy zdają sobie sprawę, co jest przyczyną stanu Faye.

– Morderstwa w Nowym Orleanie – mówię na głos.

Matka prycha lekceważąco.

– Co z nimi?

– Śledzę tę sprawę na bieżąco – kontynuuję. – Morderca ma na swoim koncie już kilka ofiar, prawda? Nie łączyło ich nic poza faktem, że wszystkie były nieludźmi. Wampir, rusałka, kotołak i dżin, prawda? Ach, i ta ostatnia dziewczyna, która była nieszkodliwym sukkubem. A co, jeśli atak na Faye nie ma nic wspólnego z jej ślubem, a raczej jest kolejnym etapem wendety jakiegoś typa, który nienawidzi nieludzi?

Ta sprawa od kilku miesięcy spędza sen z powiek miejscowym śledczym. Morderca zdaje się bezkarny i nikt go nie widział – jest niczym duch, mimo że atakuje istoty silniejsze od zwykłego śmiertelnika. Jak dotąd nikomu nie udało się ujść z życiem, więc Faye byłaby wyjątkiem. Poza tym wyraźnie wyczułam na niej czarną magię, co również nie pasowałoby do teorii o człowieku wściekłym na nieludzi. A mimo to coś nie pozwala mi pozbyć się z głowy tej myśli.

– Atak na Faye nie ma nic wspólnego z tą sprawą – odpowiada matka. – Nie o to tutaj chodzi.

– Mogę popytać na mieście…

– Nie po to wezwałam cię do domu, Genevieve – przerywa mi stanowczo.

Dopiero te słowa sprawiają, że się do niej odwracam. Matka stoi w nogach łóżka, wpatrując się we mnie tak samo beznamiętnie jak trzy lata temu, kiedy oświadczyłam jej, że odchodzę. Nie przejęła się wtedy i nie wydaje się przejęta teraz, kiedy jej starsza córka jest w śpiączce.

– Czy dobrze rozumiem? – odzywam się powoli. – Nie chcesz mojej pomocy w rozwikłaniu tej sprawy? Nie chcesz, żebym się dowiedziała, kto napadł na Faye?

– Paul się tym zajmie. – Matka wskazuje głową mojego byłego instruktora, który nadal przygląda się całej scenie w ciszy. – Dlaczego ty miałabyś w tym pomagać?

Z trudem powstrzymuję się od przewrócenia oczami. No tak, matka pewnie nawet nie wie, czym zajmuję się w Mobile. Przecież to nie tak, że od zawsze zdradzałam predyspozycje do tej roboty. Ona nigdy nie zwracała na mnie uwagi.

– No tak – komentuję jedynie kwaśno. – Więc dlaczego mnie wezwałaś, jeśli nie po to? Chciałaś, żebym potrzymała Faye za rękę na wypadek, gdybym miała jej więcej nie zobaczyć?

Jej zaskoczona mina mówi mi wszystko. Oczywiście, że matce nawet nie przyszło to do głowy.

– Wczoraj w południe dotarła wiadomość od narzeczonego Faye – tłumaczy. – Doszły do niego plotki o niedyspozycji twojej siostry i chciał dopytać, czy są prawdziwe. Oczywiście zaprzeczyłam.

Podnoszę brew.

– Oczywiście?

– Nie zamierzam dać Ianowi Beckettowi powodu do zerwania zaręczyn – wyjaśnia wzburzonym tonem. – Gdyby choć przez chwilę pomyślał, że ślub może nie dojść do skutku, mógłby się ze wszystkiego wycofać albo znaleźć sobie inną pannę młodą. Dlatego odpisałam, że wszystko jest w porządku. Wtedy mnie poinformował, że chce się o tym przekonać osobiście i przyjedzie, by sprawdzić stan zdrowia Faye.

Po tych słowach w sypialni zapada cisza, a ja potrzebuję skandalicznie dużo czasu, żeby połączyć kropki. Gdy to się udaje, uderza we mnie fala niedowierzania.

– Nie! – wyrzucam z siebie. – Nie możecie…

– Będziesz udawać swoją siostrę przed jej narzeczonym, Genevieve – wchodzi mi w słowo matka. – To dla ciebie nic nowego, przecież niejednokrotnie tak robiłyście, kiedy jeszcze mieszkałaś w pałacu.

Nie. To nie może się dziać naprawdę.

– Absolutnie nie! – powtarzam. – On natychmiast się na tym pozna!

– Jestem jedyną osobą, która zawsze potrafiła was rozróżnić – protestuje matka, a ze mnie powietrze uchodzi jak z przekłutego balonika. Oczywiście, że tak. Bo tylko ona widzi we mnie jakąś pozostałość po ojcu, której nie przekazał Faye. Tylko ja to mam, a ona tego nienawidzi. – Nikt inny nie był w stanie, tak bardzo jesteście do siebie podobne. Podszywałaś się pod nią na niejednej organizowanej przeze mnie imprezie i nikt nigdy tego nie odkrył. To będzie dokładnie to samo.

Nie będzie. I nie rozumiem, jak ona może tego nie widzieć.

To prawda, że wiele razy udawałam Faye. Wtedy to jednak była wyłącznie zabawa. Nie groziło nam nic złego w przypadku demaskacji. Nawet odgrywanie roli siostry przed kimś, kogo obie znałyśmy, jak na przykład Paul, było wyłącznie beztroskim wygłupem. Ale to…

Nie. To niemożliwe.

– To nie będzie to samo – zaprzeczam ze złością. – Chodzi o jej narzeczonego. Oni się znają. On może nawiązać do jakichś rozmów, które prowadzili wcześniej, do wiedzy o nim, której ja nie mam. Nie rozumiesz, że to się nie uda? Jeśli ten wilkołak się zorientuje, rozpęta piekło. I to dużo większe niż wtedy, gdy się dowie, że Faye jest w śpiączce.

Matka jednak tylko lekceważąco macha na mnie ręką.

– Faye widziała się do tej pory z Ianem Beckettem tylko raz – informuje. – W dodatku ani na chwilę nie zostali ze sobą sam na sam. Wiem, o czym rozmawiali, bo byłam przy tym, i naprawdę nie masz się czego obawiać. On jej nie zna. Nie zorientuje się. Poza tym jest nią tak mało zainteresowany, że pewnie wystarczy mu jedno spojrzenie na ciebie i już będzie w drodze powrotnej do tej swojej nory na bagnach.

W jej głosie pobrzmiewa tyle wzgardy, że coraz mniej to wszystko rozumiem. Dlaczego ona w ogóle godzi się na ten ślub?

– Dlatego uznałaś, że to świetny pomysł, żeby oddać mu Faye? – pytam z niedowierzaniem. – Wiesz w ogóle, w jaki sposób wilkołaki wchodzą w związki? Ona nie będzie mogła od niego odejść. Nie będzie mogła wziąć rozwodu, jeśli coś pójdzie nie po waszej myśli! Nie wiecie nawet, jaki on jest ani czy można mu powierzyć Faye. Czy będzie ją dobrze traktował i…

– Ten temat nie podlega już dyskusji – ucina matka stanowczo, a ja odruchowo milknę, jak to zazwyczaj bywało w przeszłości. Trudno mi się odzwyczaić od pewnych rzeczy. – Ta decyzja została podjęta rok temu i Faye doskonale znała jej implikacje, kiedy wyraziła zgodę. Podobnie jak ja chce, żeby ten sojusz doszedł do skutku, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy potrzebujemy każdej pomocy, by bronić się przed ludźmi.

Po tych słowach nie wytrzymuję i w końcu podnoszę głos:

– Nie jesteśmy na pieprzonej wojnie!

– Owszem, jesteśmy, tylko jesteś zbyt naiwna, żeby to zauważyć. – Matka posyła mi protekcjonalne spojrzenie. – Zawsze byłaś zbyt zajęta sobą, Genevieve, by dostrzec szerszą perspektywę. Ale Faye rozumie to doskonale i wie, dlaczego potrzebujemy silnego sojusznika. Wataha Becketta to jedna z najsilniejszych w kraju. Pomogą nam, jeśli zajdzie taka potrzeba. A Faye będzie miała u boku alfy spokojne życie. Ona go nie obchodzi i on jej też nie. Nie będą sobie wchodzić w drogę.

Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę.

Nie mam nic przeciwko nieludziom, serio. W końcu sama jestem jednym z nich. Ale przez trzy lata pracowałam jako prywatny detektyw i jeśli czegoś nauczył mnie ten czas, to tego, że nie da się odejść od wilkołaka, który nadużywa swojej władzy wobec partnerki. Wilkołaki łączą się w pary na zawsze. Jeśli po drodze coś się nie uda, jeśli on okaże się złym partnerem, kobieta nie może go zostawić. A jest jeszcze gorzej, jeśli taki partner okaże się alfą, bo alfy z reguły są dominujące i stanowcze – muszą być, żeby utrzymać stado w ryzach. To prawdziwy koszmar.

A matka chce tak po prostu oddać Faye jednemu z nich i trzymać kciuki, że to się nie skończy źle.

Wiem jednak, których bitew nie jestem w stanie wygrać. Nic, co powiem, nie skłoni jej do zmiany zdania. Ona uważa, że wszystko jest w porządku, bo Faye zaakceptowała swój los i zgodziła się na ten związek. Nie przekonam jej, że to zły pomysł, zwłaszcza że za decyzją matki wyraźnie stoją jakieś dodatkowe pobudki. Możliwe, że ona naprawdę się boi. Możliwe, że nie jest pewna, czy da radę sama ochronić swój sabat w nadchodzących latach.

Ale sojusz z wilkołakami nie jest odpowiednim rozwiązaniem.

Tym jednak mogę się martwić później. Ten ślub i tak się nie odbędzie, póki Faye nie odzyska przytomności. Na razie trzeba uspokoić wilkołaka, żeby nie wpadł w szał, a potem się dowiedzieć, kto i co dokładnie zrobił mojej siostrze.

Wygląda więc na to, że nie mam innego wyjścia, jak tylko wziąć udział w tym idiotycznym planie.

– Dobrze, będę udawać Faye na spotkaniu z Beckettem – obiecuję, na co moja matka uśmiecha się z satysfakcją. – A co potem?

Wzrusza ramionami.

– Potem możesz wracać do siebie, jeśli chcesz.

– Poważnie myślisz, że mogłabym wyjechać, gdy moja siostra leży w śpiączce? – Ze zgorszeniem kręcę głową. – Chyba sobie żartujesz. Zostanę, póki się nie obudzi. I pomogę w poszukiwaniach osoby, która jest za to odpowiedzialna. Od trzech lat pracuję w Mobile jako prywatny detektyw, więc może jednak do czegoś się przydam.

Wydaje mi się, że przy tych słowach dostrzegam w oczach matki cień zaskoczenia. I jeszcze coś jakby… uznanie? Nie, musiało mi się przywidzieć. Przecież matka nie mogłaby być ze mnie dumna. Na pewno nie z takiego powodu.

Z żadnego.

Jestem czarną owcą w rodzinie, kropka.

– Świetnie, jak sobie życzysz – mówi gładko. – Posłuchaj, Genevieve. Wiedza na temat twojej siostry nie może wyjść poza ten pokój. Nikt oprócz mnie i Paula nie wie, w jakim jest stanie. Najwyraźniej po mieście krążą jakieś plotki o ataku na nią, ale po to właśnie masz się pokazać jako ona, by je uciąć. Nikt o tym nie wie, nawet Alma, i tak ma pozostać. Czy to jasne?

Jej głos jest tak ostry i stanowczy, że nie pozostaje mi nic innego, jak tylko kiwnąć głową. Jest z tego powodu wyraźnie zadowolona.

– Doskonale – dodaje. – W takim razie Paul zaprowadzi cię do pokoi Faye. Musisz zdjąć te paskudne ciuchy i zamienić się w swoją siostrę. Pomogę ci z tym. To nie powinno być trudne, macie nawet takie same fryzury, wystarczy zmiana ubrań, butów i makijażu. Wiesz też, jak zachowuje się Faye, bo doskonale ją znasz… więc po prostu się tego trzymaj.

Macha na mnie ręką, chyba mnie odprawiając, więc daję się wyprowadzić Paulowi z sypialni, przed wyjściem rzucając Faye ostatnie spojrzenie. Jest taka spokojna, jakby po prostu spała. Jakby za chwilę miała się obudzić i krzyknąć „Niespodzianka! Zrobiłam was w balona!”. Wiem jednak, że nic takiego nie nastąpi, chociaż nadal nie mieści mi się to w głowie.

Ktokolwiek ją skrzywdził, lepiej niech uważa, bo zamierzam go znaleźć. A wtedy pożałuje, że kiedykolwiek podniósł na nią rękę.

***

Matce wystarczają tylko dwie godziny, by zmienić mnie w kopię Faye.

Rzeczywiście różnimy się przede wszystkim sposobem ubierania i makijażem, więc nie jest to trudne. Podczas gdy ja chodzę zawsze w czarnych ciuchach, najczęściej dżinsach, rozciągniętych podkoszulkach, nabijanej ćwiekami ramonesce i ciężkich traperach, moja siostra preferuje bardziej kobiecy styl. Ma w szafie pełno sukienek i kostiumów, takich jak ten, który niczym zbroja nosi moja matka, pantofli na obcasie, a nawet kapeluszy. Prędzej odrąbię sobie głowę, niż włożę jeden z nich. Nie jestem pieprzoną królową angielską.

Matka skupia się jednak przede wszystkim na zrobieniu mi delikatnego makijażu i wybraniu czegoś do ubrania w pastelowych kolorach. Fuj.

W innych okolicznościach pewnie kazałaby się tym zająć komuś innemu, ale teraz improwizuje. Nikomu nie mogłaby przecież wyjaśnić, dlaczego chce mnie upodobnić do Faye.

– Musisz przede wszystkim zwrócić uwagę na swoje zachowanie – oświadcza, nakładając mi na usta pomadkę w neutralnym kolorze, jakbym sama nie umiała. – Faye jest posłuszną, dobrze wychowaną kobietą. Nie krzyczy ani nie podnosi głosu. Nie przerywa innym. Nie odzywa się niepytana. Siedzi, uśmiecha się i proponuje gościom herbatę. Czy to jasne?

No tak. Jest doskonałym dodatkiem do matczynej kolekcji.

– Jak słońce – mamroczę i przewracam oczami.

Matka posyła mi krytyczne spojrzenie.

– Faye nie wyraża się takim tonem – poucza mnie. – I nie robi takich min. Będziesz o tym pamiętać, rozmawiając z Ianem Beckettem, prawda?

– Ile to potrwa?

Matka wzdycha cierpiętniczo, po czym spina mi włosy wysadzaną diamentami spinką. Czasami chciałabym wiedzieć, skąd ma pieniądze na takie ekstrawagancje, ale jej interesy zawsze pozostawały dla mnie wielką tajemnicą.

– Niedługo – obiecuje. – On chce jedynie zobaczyć Faye i przekonać się, że nic jej nie jest. Potem wróci do siebie, a ty będziesz mogła z powrotem włożyć te ciuchy ze sklepu Armii Zbawienia.

Zabawne, nie miałam pojęcia, że matka wie, czym jest Armia Zbawienia. Czasami wydaje mi się tak bardzo oderwana od współczesnego świata.

W końcu matka spogląda na zegarek i kiwa głową, jakby uznała, że wystarczy tych ceregieli. Każe mi wstać z krzesła przy toaletce, na którym siedzę, i obrócić się wokół własnej osi, co posłusznie czynię. Wygląda na zadowoloną z efektów.

– Nikt cię nie rozpozna – zapewnia mnie z satysfakcją. – Wyglądasz zupełnie jak Faye. Musisz tylko zachowywać się jak ona, żeby nie zepsuć efektu. Chodźmy.

Wychodzi z sypialni, a ja idę za nią. Zatrzymuję się dosłownie na moment, by spojrzeć na siebie w lustrze zawieszonym na drzwiach wielkiej wnękowej szafy. Krzywię się z niesmakiem do własnego odbicia.

Mam na sobie jasnoszary, gołębi wręcz kostium złożony z dopasowanej marynarki i ołówkowej spódnicy sięgającej mi do kolan. Na nogach obowiązkowe szare szpilki; na wpół spięte włosy odsłaniają moją twarz, ale spadają kaskadą na plecy. Delikatny makijaż wygładził mi rysy i jakimś cudem sprawił, że moje jasnoniebieskie oczy błyszczą mocniej.

To nie jestem ja. Ale przecież właśnie o to chodzi. Dziś jestem Faye, jak wiele razy w przeszłości. To nic trudnego, prawda? Udawałam ją przecież tyle razy.

Ale nie przed wilkołakiem, którego, jeśli mam być szczera, odrobinę się obawiam.

Lepiej, żeby to spotkanie naprawdę nie trwało długo.

Rozdział 3

Ian Beckett się spóźnia.

Czekamy na niego w głównym salonie, a matka z każdą chwilą jest coraz bardziej rozdrażniona. Nie dziwię się jej. Facet robi z niej idiotkę.

Nie mam pojęcia, czy to spóźnienie jest celowe, czy przypadkowe, ale z jakiegoś powodu mnie bawi. Dobrze wiedzieć, że nie wszyscy padają mojej matce do stóp i całują ziemię, po której stąpa – owszem, w przeszłości wielokrotnie widziałam takie scenki. To między innymi dlatego w Nowym Orleanie nie zdecydowałam się nigdy na żaden związek – każdy potencjalny chłopak bał się mojej matki bardziej niż rzeżączki.

Wygląda jednak na to, że alfa watahy z Nowego Orleanu nie jest strachliwy. Inaczej siedziałby już w tym salonie, posłuszny jak tresowany piesek.

Jedyną pociechą jest dla mnie obecność Paula, który stoi w rogu. Jego również wyraźnie bawi wściekłość mojej matki – i on również nie mówi na ten temat ani słowa.

W końcu podekscytowana Alma oznajmia przybycie gościa. Moje serce zaczyna szybciej bić, gdy słyszę w korytarzu ciężkie kroki. Pocę się w tym idiotycznym kostiumie Faye, więc dyskretnie wycieram dłonie w materiał na udach, na wypadek gdyby ten człowiek chciał mi podać rękę czy coś.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się denerwowałam. Na pewno za czasów, gdy jeszcze mieszkałam w pałacu.

Kiedy mężczyzna wchodzi do salonu, czuję się tak, jakby ktoś uderzył mnie czymś ciężkim w głowę. Obiektywnie jest dokładnie taki, jak się spodziewałam. Wysoki, szeroki w barach, dobrze zbudowany i ciemny – ma czarne, nieco zbyt długie włosy i niemal równie ciemne oczy. Coś w jego napiętej, ponurej twarzy o ostrych, niezbyt regularnych rysach podpowiada mi, że z tym facetem nie ma żartów. Może nie jest klasycznie przystojny, ale za to totalnie ekscytujący.

Coś jednak porusza się dziwnie w moim wnętrzu, gdy nasze spojrzenia się krzyżują. Dostrzegam niepokojący żar w jego oczach, które nagle rozjaśniają się nieludzko i powoli zmieniają kolor na bursztynowy. To tak niespodziewane, że aż cofam się o krok.

– Panie Beckett – odzywa się matka zza moich pleców. – Jak pan widzi, pańska narzeczona jest cała i zdrowa…

Wilkołak mruczy coś pod nosem, nie odpowiada jednak w żaden cywilizowany sposób, tylko robi kilka długich kroków przez salon i staje tuż przy mnie. Podnoszę głowę, by spojrzeć mu w oczy, bo jest dla mnie zdecydowanie zbyt wysoki nawet mimo moich obcasów, a wtedy on niespodziewanie wsuwa mi palce we włosy tuż nad karkiem i szarpie nieco w górę.

Po czym tak po prostu mnie całuje.

To pocałunek z rodzaju tych, na które nie da się pozostać biernym. Żar rozlewa się po moim wnętrzu, gdy mężczyzna przytrzymuje mnie, nie pozwalając się odsunąć, ramieniem otacza moją talię, po czym wsuwa mi język między wargi, jak tylko nieco je rozchylę. Robię to zupełnie instynktownie, prawie poddając się wewnętrznemu przymusowi, żeby mu się podporządkować.

Zdławiam jęk, który chce mi się wyrwać z gardła, gdy wilkołak pogłębia pieszczotę, splatając swój język z moim. Poruszam wargami, odpowiadając mu nieśmiało, a on mruczy z satysfakcją, napierając na mnie jeszcze mocniej. Kręci mi się w głowie, a na policzki występuje mi żar. O matko… Co się ze mną dzieje?!

Chrząknięcie za moimi plecami przywołuje nas oboje do rzeczywistości. Mężczyzna się odsuwa, po czym obrzuca mnie pełnym zadowolenia, błyszczącym spojrzeniem bursztynowych oczu. Przyglądam mu się ze zmieszaniem. Dlaczego mu na to pozwoliłam? I w dodatku zdobyłam się na odpowiedź?!

Bo to alfa, przemyka mi przez głowę. Jest w nim energia, której trudno się przeciwstawić, nawet gdy jest się córką królowej sabatu.

Zerkam przez ramię na matkę. Wygląda na naprawdę zirytowaną. Usta ma zaciśnięte w wąską kreskę, a jej oczy miotają pioruny. Zaczynam się zastanawiać, czy to właśnie dlatego Ian Beckett w taki sposób się ze mną przywitał. Wiedział, że to ją wkurzy, i postanowił ją sprowokować?

Z jednej strony cieszę się, że przyszły mąż Faye nie boi się mojej matki, a z drugiej mnie to martwi. Wolałabym, żeby ten typ liczył się ze zdaniem mojej siostry.

– Panie Beckett – odzywa się moja matka tonem, który byłby w stanie zamrozić Saharę – może zechce pan spocząć?

Wskazuje mu fotel przy kominku, mnie popychając w stronę stojącej naprzeciwko sofy. Poddaję się jej bezmyślnie, bo nadal jestem w szoku i nie wiem, co właśnie się wydarzyło, ale wilkołak niestety nie słucha mojej matki i siada obok. Nie spuszcza ze mnie czujnego spojrzenia, które po chwili znowu przybiera ciemną barwę. Jego oczy zmieniają kolor. Cholera, nie wiem, co to znaczy.

Chyba powinnam była w przeszłości bardziej interesować się wilkołakami, ale zbyt ich nie lubiłam, żeby to robić.

Matka jest wyraźnie niezadowolona z powodu jego niesubordynacji, ale nie mówi ani słowa, tylko sama zajmuje miejsce w fotelu. W następnej chwili w salonie pojawia się Alma z herbatą.

Ian Beckett przygląda jej się tak, jakby nigdy wcześniej nikt go nie obsługiwał. Nie komentuję tego, ale staram się trzymać od niego dystans. Nie rozumiem tego żaru, który mnie ogarnął, gdy tylko poczułam dotyk tego mężczyzny. Nie zachowuję się tak przy obcych facetach!

– A więc – zaczyna moja matka, kiedy Alma opuszcza salon – co dokładnie pana do nas sprowadza, panie Beckett?

– Dotarły do mnie pewne niepokojące wiadomości. – Jego głos jest niski, głęboki i lekko zachrypnięty, aż dostaję od niego ciarek. Kiedy mówi, nadal nie spuszcza ze mnie wzroku, aż zaczynam się czuć niezręcznie. Nerwowym gestem wygładzam kostium. – Usłyszałem, że moja narzeczona padła ofiarą napadu… Widzę jednak, że te pogłoski były mocno przesadzone.

Odrywam od niego na chwilę wzrok, by stwierdzić, że matka uśmiecha się uprzejmie.

– Rzeczywiście był taki… incydent – odpowiada ostrożnie. – Jak pan jednak widzi, Faye jest cała i zdrowa. Niczym nie musi się pan martwić. Termin waszego ślubu pozostaje w mocy.

Z tego, co mi mówiła, ślub ma się odbyć w przyszłym miesiącu. I tak musiałabym z tej okazji przyjechać do miasta.

– Trudno mi się nie martwić, skoro po mieście krążą plotki, że moja narzeczona jest w niebezpieczeństwie. – Ian Beckett mruży oczy, przenosząc wzrok na moją matkę. Próbuję odsunąć się nieco na kanapie, bo cały czas czuję gorąco promieniujące z jego ciała, nie mam jednak dokąd uciec. On wprawdzie mnie nie dotyka, ale siedzi naprawdę blisko. – Czy coś jej grozi?

To wkurzające, że mówią o mnie tak, jakby mnie tu nie było. Nawet jeśli tylko udaję Faye. Normalnie już bym się odezwała, ale obiecałam, że odegram tę rolę do końca, więc siedzę cicho.

– Faye jest całkowicie bezpieczna – zapewnia go gładko matka.

– Czy dlatego, że sprawca został już złapany? – Ton głosu wilkołaka każe mi przypuszczać, że wie, iż tak nie jest.

Matka krzywi się z niezadowoleniem.

– Pracujemy nad tym. Wkrótce odkryjemy…

– Czyli nie został złapany – przerywa jej obcesowo, aż z zaskoczenia rozchylam usta. Nikt nie odzywa się do matki w ten sposób! – A wy nie macie pojęcia, kto napadł na moją narzeczoną, w związku z czym nie jesteście też w stanie zapewnić jej bezpieczeństwa.

Matka wygląda na naprawdę wściekłą. Wcale mnie to nie dziwi: w końcu nie codziennie ktoś wypomina jej niekompetencję. To właściwie nigdy się nie zdarza, o ile wiem. Nadal nie zdecydowałam, co sądzić o tym, że narzeczony Faye jest najwyraźniej jedyną osobą w Nowym Orleanie, która potrafi się sprzeciwić Elizabeth Cavendish.

– Gwarantuję, że jesteśmy zdolni do ochrony naszych ludzi – cedzi matka przez zęby. Widzę, jak stara się zachować spokój. – Faye nic nie grozi. Dobrze się nią zaopiekujemy i nie pozwolimy, by coś jej się stało.

– Proszę wybaczyć, że to mówię, Elizabeth, ale nie sądzę, żeby to była prawda. – Zastygam, kiedy czuję, jak wilkołak kładzie gorącą dłoń na moim karku. Serce znowu zaczyna mi walić jak szalone, bo ten dotyk wydaje mi się tyle niestosowny, co ekscytujący. – Gdybyście byli w stanie ochronić moją narzeczoną, nie prowadzilibyśmy teraz tej rozmowy.

Przez twarz matki przebiega irytacja.

– Zapewniam, że…

– Właśnie dlatego – wchodzi jej znowu w słowo ten facet, któremu najwyraźniej nieszczególnie zależy na życiu – zabieram ją do siebie, gdzie osobiście będę mógł zatroszczyć się o jej bezpieczeństwo.

Po tych słowach w salonie na chwilę zapada cisza. Wymieniam z matką spojrzenia; jej jest tylko nieco zaniepokojone, moje z pewnością wyraża panikę, która mnie ogarnia. Bezgłośnie błagam ją, żeby coś zrobiła. Żeby zaprotestowała i wyrzuciła tego typa ze swojego domu. Niech mu się postawi!

Przecież ja nie mogę. Nie jestem w stanie na dłuższą metę udawać swojej siostry. I nie mam zamiaru tego robić. Może i widziała się ze swoim narzeczonym tylko raz, ale teraz on najwyraźniej nie potrafi utrzymać rąk przy sobie, więc to mogłoby być dla mnie bardzo kłopotliwe.

Poza tym nie mam najmniejszej ochoty zbliżać się do żadnego wilkołaka!

– Faye zostanie tutaj – oświadcza matka stanowczo, na co oddycham z ulgą. – Będzie dobrze pilnowana na wypadek, gdyby ktoś znowu chciał ją skrzywdzić.

Co takiego?!

Może było to z mojej strony bezmyślne, kiedy zgodziłam się udawać Faye, ale przez myśl mi wtedy nie przeszło, że mogę się w ten sposób wystawić na cel. Że ktoś, kto chciał zabić moją siostrę, może wrócić i spróbować dokończyć robotę. Może nawet się obawiać, że Faye zapamiętała coś z ataku i że przekażę to władzom!

Ta maskarada musi się jak najszybciej zakończyć. Chyba obie to rozumiemy, chociaż matka zapewne bardziej niż moim bezpieczeństwem jest zaniepokojona faktem, że mogłabym wyjść z roli, a narzeczony Faye domyśliłby się, że coś jest nie tak. Ona obawia się zerwania sojuszu, ja z kolei – że ktoś tak porywczy jak wilkołak mógłby mnie skrzywdzić.

Ian Beckett śmieje się gniewnie; ten dźwięk sprawia, że coś przewraca się w moim żołądku.

– Jesteście bandą niekompetentnych idiotów, która nie potrafiłaby rozpoznać zagrożenia, nawet gdyby zaczęło paradować wam po pałacu – prycha, na co moja matka blednie. Jej oczy rozżarzają się wściekłością i obawiam się, że ta rozmowa za chwilę skończy się bitwą w tym salonie, co zapewne jeszcze nigdy nie miało miejsca. – Mieliście pilnować mojej narzeczonej, a mimo to doszło do ataku. Nie pozwolę, żeby to się powtórzyło. Właśnie dlatego zabieram ją do siebie i będzie tam mieszkać już do ślubu.

Do ślubu?!

– Lub do czasu znalezienia sprawcy – dodaje gładko wilkołak, posyłając mi mroczny uśmiech. – Zobaczymy, co nastąpi szybciej.

To się nie może dziać naprawdę.

On nadal mnie dotyka i najwyraźniej nie zamierza przestać, przez co czuję się, jakby traktował mnie jak swoją własność. Pewnie by mnie to nie dziwiło – w końcu wilkołaki tak mają, są mocno terytorialne i dominujące – gdyby nie fakt, że przez ostatni rok zdawał się mieć Faye gdzieś. Naprawdę wystarczyła plotka o ataku na nią, żeby tak drastycznie zmienił podejście? To dziwne.

Najwyraźniej jednak nie dla mojej matki, która jest głównie wściekła. Pewnie ma to jakiś związek z faktem, że narzeczony jej córki uważa ją i jej ludzi za niekompetentnych idiotów.

– Nie mogliśmy się spodziewać, że stanie się coś takiego – cedzi. – Teraz będziemy już przygotowani. Nie pozwolimy, by…

– Teraz to ja zatroszczę się o zdrowie swojej partnerki – przerywa jej znowu. O matko, temu facetowi chyba naprawdę nie zależy na tym, by wyjść z tego domu w jednym kawałku! – A jeśli nadal będzie pani protestować, Elizabeth, uznam to za próbę sabotowania naszego związku. I zacznę się zastanawiać, czy ten sojusz rzeczywiście jest nam potrzebny.

To jawna groźba. I obie doskonale o tym wiemy.

Zamieram, a matka wstaje z fotela. Widzę, jak między jej dłońmi przeskakuje biała iskra, co sprawia, że niepokój zaciska mi żołądek. Do moich uszu dobiega jakiś dziwny dźwięk i dopiero po chwili się orientuję, że to wilkołak obok warczy.

On naprawdę warczy. Zupełnie jak jakieś zwierzę!

Atmosfera w salonie zmienia się tak niebezpiecznie, że aż stojący niczym cień w kącie pokoju Paul porusza się niespokojnie i robi krok naprzód. Jestem przekonana, że wilkołak nie miałby szans z tą dwójką. I chociaż powinnam się z tego powodu cieszyć – konfrontacja prawdopodobnie uchroniłaby Faye przed związkiem, który nie da jej szczęścia – jestem przerażona.

Nie rozumiem własnych uczuć. Co się ze mną dzieje?

– Lepiej opuść mój dom, póki jeszcze możesz to zrobić o własnych siłach – odzywa się matka tonem, od którego włosy stają mi dęba.

Warczenie jeszcze przybiera na sile.

– Nie wyjdę stąd bez mojej partnerki – oświadcza Ian, bynajmniej nie podnosząc się z kanapy. – Przysięgam, że będzie u mnie bezpieczna. Znacznie bardziej niż tutaj, pod waszą opieką, gdzie już raz doszło do napaści.

Atmosfera w salonie tężeje z każdą sekundą. Widzę, że ta odpowiedź wcale nie uspokoiła matki, wręcz przeciwnie – wyraźnie obraziła ją sugestia, że nie zapewnia swojej córce bezpieczeństwa.

Mnie zaś przeraża słowo, którego ponownie użył.

Czy on naprawdę widzi w Faye swoją partnerkę? Małżeństwo to jedno, ale to… wiem, co to oznacza dla wilkołaków. I wcale mi się nie podoba.

Muszę jednak coś zrobić, żeby nie dopuścić do przelewu krwi w tym domu, na co wyraźnie się zanosi. Za chwilę matka rzuci się na tego tupeciarza, a kiedy Paul pomoże jej w tym ataku, będziemy mieć na głowie całą wściekłą watahę.

– Pojadę z nim – odzywam się znienacka.

Czuję na sobie spojrzenia wszystkich obecnych w salonie. Mimo to nagle się uspokajam: to chyba dlatego, że wreszcie zyskuję kontrolę nad sytuacją. Kiedy jestem bezradna i pozwalam innym decydować za siebie, denerwuję się, ale gdy udaje mi się przejąć panowanie nad swoim losem, wiem, że sobie poradzę i wszystko będzie dobrze.

– Nie możesz… – zaczyna matka, ale przerywam jej, czego chyba w ciągu ostatnich minut nauczyłam się od narzeczonego Faye.

– Mogę i to zrobię. Poradzę sobie. Wszystko będzie dobrze, matko.

Próbuję bezgłośnie przekazać jej, że nie wyjdę z roli i sprostam zadaniu. Nie wiem, na ile to rozumie, bo nadal wygląda na niespokojną. Kiedy jednak kątem oka zerkam na wilkołaka obok siebie, zauważam, że wygląda na bardzo zadowolonego.

– Doskonale – oznajmia. – W takim razie poczekam, aż się spakujesz, księżniczko.

Księżniczko?!

Matka prycha lekceważąco, chyba na dźwięk tego określenia, po czym zerka na Paula.

– Przypilnujesz naszego gościa – ostatnie słowo akcentuje – podczas gdy ja pomogę się spakować mojej córce, dobrze?

Gdy Paul kiwa głową, matka podchodzi bliżej, chwyta mnie za łokieć i ciągnie do siebie. Poddaję się jej, chociaż słyszę za sobą niezadowolone mruknięcie wilkołaka. Ten facet naprawdę jest terytorialny!

Nie oglądam się na niego, kiedy idę do drzwi. Jestem już wystarczająco rozchwiana psychicznie.

***

– Nie poradzisz sobie. – Matka odzywa się dopiero wtedy, gdy zamykają się za nami drzwi garderoby Faye.

Przewracam oczami, po czym odwracam się do niej i krzyżuję ręce na piersi.

– Muszę – odpowiadam stanowczo. – Chcesz mieć na głowie całą watahę? Bo właśnie to się wydarzy, jeśli nie zgodzisz się na jego warunki.

Zaciska zęby.

– Nie rozumiem, dlaczego tak się zachowuje… – mamrocze. – Nigdy nie był specjalnie zainteresowany Faye. Może w jego zachowaniu jest jakieś drugie dno. Może ma jakiś cel, o którym nie wiemy. To nie jest bezpieczne.

Śmieję się, ale w moim głosie nie ma wesołości, gdy prycham:

– Dla mnie? To cię chyba nie martwi! Prędzej się boisz, że zamiast zyskać swój cenny sojusz, narobisz sobie wrogów. Posłuchaj, nieraz udawałam Faye. Poradzę sobie przez dzień czy dwa, nawet w domu pełnym wilkołaków.

Wzdrygam się na te ostatnie słowa. Zaraz jednak wyciągam walizkę, a matka zaczyna wybierać jakieś ciuchy, których w normalnych okolicznościach w życiu bym na siebie nie włożyła. Postanawiam zabrać do domu Iana Becketta również swoje rzeczy – może uda mi się mu wmówić, że mam kryzys osobowości i w tym momencie najbardziej marzę o chodzeniu w czarnych dżinsach.

– Przez dzień czy dwa? – powtarza matka sceptycznie, podnosząc brew. – Ślub jest dopiero za miesiąc.

– Wiem o tym. Dlatego musicie jak najszybciej obudzić Faye, żeby mogła mnie zastąpić – tłumaczę cierpliwie. – Albo trzeba odkryć, kto stoi za atakiem na nią. Jeśli zagrożenie zniknie, nie będzie potrzeby, żebym siedziała w domu pełnym wilkołaków, prawda?

Przytakuje mi niechętnie, a ja już formułuję w głowie plan. Wilkołaki zapewne nie będą mnie pilnować zbyt uważnie, zakładając, że jestem cieplarnianą różą, która zna się głównie na magii defensywnej – bo taka właśnie jest Faye. Może uda mi się rozegrać to tak, żeby nikt się nie zorientował, że węszę w tej sprawie.

Warto spróbować. Zwłaszcza że jeśli rozejdzie się wiadomość, iż Faye Cavendish żyje i ma się dobrze, sprawca naprawdę może wrócić, by spróbować dokończyć robotę.

Byłabym naprawdę głupia, gdybym nie czuła choć odrobiny niepokoju.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska Wydawczyni: Agnieszka Nowak Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska Korekta: Beata Wójcik Projekt okładki: Ewa Popławska Zdjęcia na okładce: © javier; © crossover; © Piotr Krzeslak; © Aleksandar; © somchaisom; © HN Works / Stock.Adobe.com Grafiki wykorzystane w książce: © EmmaStock; © Nordiah / Stock.Adobe.com

Copyright © 2024 by Ludka Skrzydlewska

Copyright © 2024, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne Białystok 2024 ISBN 978-83-8371-141-6

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Plik opracował i przygotował Woblink

woblink.com