Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dwie różne kobiety, dwie na pozór odmienne historie.
Zosia wyszła za mąż, żeby zrobić na złość chłopakowi, który był jej pierwszą wielką miłością. Kiedy po latach prawie udało jej się o nim zapomnieć, los nieoczekiwanie postawił go na jej drodze: starszego o dwadzieścia lat, lecz wciąż tak samo przystojnego.
Ola jest żoną Marka, wspólnie wychowują dwójkę dzieci i mieszkają w starym, zaniedbanym domu. Podobnie jak Zosia, Ola nie jest szczęśliwa w małżeństwie. Ona i Marek oczekują od życia czegoś innego. Po prostu mieli pecha, że się spotkali, a później zabrakło im odwagi, by coś zmienić.
Żadna z kobiet jeszcze nie wie, że życie szykuje im niespodzianki i tylko od nich zależy, czy postawią siebie na pierwszym miejscu i wykorzystają podarowane szanse.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 456
Copyright © Agnieszka Łepki
Copyright © Wydawnictwo Replika, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Magdalena Kawka
Korekta
Paulina Kawka
Projekt okładki
Mikołaj Piotrowicz
Skład i łamanie
Izabela Szewczyk-Martin
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2024
eISBN 978-83-68135-94-7
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań
www.replika.eu
– Kto był twoją pierwszą miłością? Kamil? – zapytała Ola Zośkę krótko po tym, jak się poznały. Wtedy były już na tyle blisko, że tematy ich rozmów nie ograniczały się wyłącznie do pogody.
Sąsiadka zmieszała się, ale za wszelką cenę usiłowała to ukryć.
– Nie. Miałam wielu chłopaków… – odpowiedziała niechętniei wymijająco, nie zdając sobie sprawy, żew ten sposób jeszcze bardziej wzbudziła ciekawość Oli.
– Nie mówiłaś…
–O czym tu opowiadać?
– Jesto czym! Ja na przykład nigdy nie byłam szaleńczo zakochana – wyznała Ola. – Poznałam Marka, ale żeby mi tak naprawdę serce drgnęło, żebym poczuła… Żebym poczuła… Widzisz? – Zdenerwowała się. – Nawet nie potrafię tego nazwać, bo chyba nie wiem, jak to jest. Nie myśl, że nie czułam do niego zupełnie nic, ale chyba taka spokojna miłość niewiele ma wspólnegoz zakochaniem?
– Nie ma…
Zosia
Zosia Dudkowa siedziaław salonie na kanapie, nerwowo bębniąc palcamiw oparcie. Gładka kremowa skóra, którą powleczono mebel, potęgowała uczucie zimna, mimo że był czerwiec. Chyba po raz setny tego wieczoru spojrzała na wyświetlacz telefonu. Westchnęła przejmującoi zadrżała, mimowolnie obejmując się ramionami. Znowu poczuła uciskw sercu. Irracjonalny lęk narastał. Kamil nadal nie dzwonił.A przecież się umówili! Nie! Mentalnie palnęła sięw głowę. Właściwie się nie umówili! To mąż zadeklarował, że około dwudziestej drugiej wymknie sięz imprezy, tymczasem dochodziła północ,a on milczał.A Zośka dotąd nie odważyła się zadzwonić. Patrzyła na zegar wiszący na wąskiej ściance oddzielającej salon od kuchnii odliczała kolejne minuty. Pomyślała ze smutkiem, że podczas gdy ona toczy ze sobą wewnętrzną walkę, by jednak dać Kamilowi odrobinę prywatnościi wolności, on gdzieś tam brylujew towarzystwie, cieszy się zainteresowaniem innych kobieti maw nosie, że dał słowo.
W pierwszych latach małżeństwa po pojawieniu się dzieci zwykle spędzali czas całą rodziną. Jednak utarło się, że skoro Zosia nie pracuje, na niej spoczywa obowiązek wychowania córek. Kamil pomagałw niewielkim stopniu. Oczywiście niezwłocznie został rozgrzeszony jako zapracowanyi zmęczony – jedyny żywiciel rodziny.
W tamtych czasach mało mieli okazji do korzystaniaz rozrywek dla dorosłych. Niestety nie mogli liczyć na babcie chętne zająć się wnuczętami. Ustalili więc, że musi być sprawiedliwie. To znaczy mąż nie wychodzi nigdzie bez niej, ona ze względu na córki – tym bardziej.Z naciskiem na „tym bardziej”. Jakby nie patrzeć, brak rozrywek nie był uciążliwy. Przynajmniej dla Zośki. Trudno powiedzieć, co na ten temat myślał Kamil. Nigdyo tym nie mówił, ale też nie kombinował, żeby urwać sięz łańcucha. Ona była wiecznie zmęczona opieką nad dziećmi, gotowaniem, sprzątaniem, więc nie myślałao tańcach, hulankachi swawolach. Wieczorami marzyła tylko, żeby się położyć. Przyzwyczaiła się do takiego stanu rzeczyi nie miała pretensji. Nie potrzebowała damskich wypadówz koleżankami. Nie pragnęła też odpocząć od męża, co podczas rozmów deklarowały jej znajome. Podstawą ich związku było zaufanie. ZA-U-FA-NIE!!! Zośka trąbiłao tym na prawoi na lewo,i nawet do głowy jej nie przyszło, że Kamil mógłby ją zdradzić. To słowo nie istniałow galaktyce zwanej rodziną, poza tym mąż nie dawał jej powodów do podejrzeń. Po prostu było spokojnie, nudnawo, lecz bezpiecznie.A toi tak szczyt marzeńw związku,w którym brakuje miłości,a jej miejsce zajęła zaborczość.
Gdy Kamil otworzył firmę, okazało się, że istnieje świat, do którego żony nie mają wstępu.W rzeczy samej chodziłoo żony,a nie kobiety jako płeć. Po prostu mężczyzna wychodził,a połowica zostawaław domu. Zośka nie potrafiła do tego przywyknąć, strasznie się buntowała. Nie rozumiała, dlaczego nie mogą iść razem. Pytała go, ale zbywał ją śmiechem albo żartował, że będą tam wszystkie jego kochankii musi zrozumieć, że jej obecność byłaby wysoce niestosowna. Złościła się wtedy okropnie. Jakoś nie śmieszyły jej tego typu żarty.
A później wciąż od nowa przeżywała swoje dziwaczne, dla nikogo niezrozumiałe obawy. Kiedyś nieopatrznie przyznała się koleżance, że gnębi ją zazdrośćo męża, gdy ten przebywa na męskich imprezach. Usłyszała wtedy, że jest ekspansywnai że Kamil dawno powinien ją zostawić, bow związku przede wszystkim liczy się zaufanie.A jak go nie ma, znaczy, że coś nie gra.
Bla bla bla – pomyślała wtedy Dudkowa. Szkoda, że mądralińską koleżankę niecałe pół roku później rzucił mąż, który stukał ją po rogach od jakichś dziesięciu lat. To się nazywało zaufanie! Nie żeby Zośka życzyła jej wszystkiego najgorszego, ale czasem trzeba się zastanowić, zanim oceni się innych.
Durne porady jeszcze bardziej durnych przyjaciółek wcale nie spowodowały, że nagle przestała być zazdrosna. Za każdym razem od momentu gdy mąż komunikował jej, że wychodzi, umierała ze strachu. Dopiero później wkurzała się, że jedynie „komunikował”! Nie pytał czy ona – jego prawowitai jedyna dotąd małżonka, nie będzie miała nic przeciwko temu, że on spędzi wieczórw towarzystwie innych kobieti mężczyzn. Przede wszystkim kobiet.
Kamil był przystojnym mężczyzną. Przystojnymw intrygujący sposób. Niby niepozornym. Pierwszy rzut oka na niego nie wywoływału płci przeciwnej żadnej ekscytacji. Zosia widziała, jak kobiety prześlizgiwały się po nim wzrokiem. Jakby był przeźroczysty. Potem Kamil wypowiadał pierwsze słowa, dodawał zniewalający uśmiechi rybki łapały sięw sieć. Oczywiście gdy chciał być czarujący. Bo nie zawsze chciał. Czasem zmieniał sięw gburai chama. Nawet dla pań. Szczególnie dla żony… Świetnie się jednak maskował. Był chamem, gdy nie było świadków.
Już kilka dni przed mężowskim biznesowym spotkaniem zazdrosna Zosia potrafiła wyobrazić sobie milion dwuznacznych sytuacji. Jak aktorzy, którzy zawsze coś spieprzylii trzeba było kręcić powtórki, tak Kamil grałw telenoweli rozgrywającej sięw jej myślach.I nie miało tym zielonego pojęcia, żył sobie spokojniei bezstresowo. Potem przychodziła ta wrednai wcale nieoczekiwana przez Zofię Dudek sobota, podczas której jej ślubny zmieniał się ze zwykłego przydeptanego papuciaw wypolerowany lakierek. Zośka, snując się po domuw znoszonym bawełnianym dresie, obserwowała tę przemianęz bólem sercai miała ochotę palnąć tego swojego mężaw łeb.
Najpierw aromatyczna kąpielw wannie. Nie, Kamil nie był jak inni mężczyźni. Zwykły szybki prysznic go nie zadowalał. On wolał wlać do wody energetyczny nektar do kąpielio uwodzicielskim zapachu piżma, zanurzyć sięw wannie po samą szyję na pół godziny, by stać się wybranym zapachem. Dobrze wiedziała, co tak naprawdę chciał osiągnąć. Kiedyś, zanim urodziły się córki, stosował powyższy zabieg przed upojnymi nocami z żoną. Od kilku lat już się nie starał dla Zosi. Obecnie wychodziłz wanny pachnący piżmem tylko przed imprezami, na które ona nie miała wstępu. Późniejz pietyzmem wybierał garnituri koszulę, którą osobiście wcześniej mu wyprasowała. Ubrany, oglądał sięw lustrze niczym panna na wydaniu. Następnie całował jąw czoło.W czoło! Niczym tatuś ukochaną córeczkę.I wychodziłz domu, krzycząc, żeby czekała na jego telefon. Zwykle oczekiwał, że przywiezie jego zwłoki do domu. Nigdy nie mówił, że to będą zwłoki, alez każdej kolejnej imprezy wracał coraz bardziej pijany.
Tym razem imprezę integracyjną organizował właściciel nowego hoteluw samym centrum Jury Krakowsko-Częstochowskiej, któremu Kamil wykonał instalację wodno-kanalizacyjną tegoż obiektu. Zostali zaproszeni wszyscy wykonawcy. Bez żon oczywiście… Tak wyglądał ten okrutny męski świat.
– Mamo, czemu nie śpisz? – Marysia, młodszaz córek stanęław wejściu do salonu, przerywając rozmyślania rodzicielki. Zmrużyła oczy przed światłem,a następnie przygładziła niesforne włosy.
– Czekam na tatę. Miał być dwie godziny temu.
– Wróci, kiedy wróci – beztrosko stwierdziła dziewczynai wzruszyła ramionami.
–A jeśli coś mu się stało?
– Nie dramatyzuj. Podejrzewam, że nie może oderwać się od kieliszka.
– Marysiu, jesteś niesprawiedliwa. Tata nigdy dużo nie pije. – Zosia poczuła sięw obowiązku bronić męża przed córką, choćw duchu pomyślała, że Kamil raczej nie może wyrwać sięz jakichś ponętnych kobiecych ramion. Po niewielkiej nawet dawce alkoholu mężczyźni stawali się łowcami lub też łatwo pozwalali się upolować.
–A ty przewrażliwiona. Po przynajmniej trzech ostatnich imprezach ojciec wracał nad ranem. Nie potrzebuje, żebyś go woziła. Ma od tego ludzi. Niepotrzebnie na niego czekasz. Jutro będziesz wyglądać jak zombie.
Zośka machnęła ręką. Miała ochotę powiedzieć swojej przemądrzałej latorośli, by poszła tam, skąd przyszłai więcej się nie mądrowała.
– Powinien mnie ze sobą zabierać – wyrwało się jej.
– Daj spokój! Faceci tak mają. Muszą czasem urwać sięz łańcucha – powiedziała nastolatka, jakby miała co najmniej sto lat.
Zośka zastanowiła się skądu młodej taka wyrozumiałość? Ciekawe czyw przyszłości będzie tak samo liberalna dla swojego męża?
– Wcale mi się to nie podoba. Następnym razem zmuszę go, by mnie ze sobą zabrał.
– Mamo, wyluzuj. Odkąd tata założył firmę, minęło wiele lat,a ty nadal nie pogodziłaś sięz faktem, że nałożyło to na niego zupełnie inne obowiązki. Dawniej zasuwałz czarną teczuszką do państwowej firmy, odbijał kartę, po ośmiu godzinach wychodziłi klepaliśmy biedę. Dziś sam prowadzi biznes, alew związkuz tym musiał co nieco zmienić. Wolałabyś, żebyśmy dalej żarli chleb ze smalcem? Ja nie!
–A ja tak, lecz nie zrozumiesz tego, dopóki sama nie będziesz miała męża, moja panno.
– Jesteś strasznie zaborcza, mamo. Tak uważam. Daj ojcu trochę dychnąć. Ciężko pracuje. Ty siedziszw domu. Potrzebuje jakiejś odskocznii tak zwanego resetu. Zrzędzenie go irytuje. Za chwilę cię zostawi dla jakiejś dziuniw moim wieku…
– Za to jest kryminał. – Zośka błyskawicznie odbiła piłeczkę.
– Nie łap mnie za słówka, wiesz,o co mi chodzi. Daj mu więcej przestrzeni. Zasługuje na to, zwłaszcza że tyle dla nas robi.
–A ja nie?
– No ty też, tylko że ciebie nic nie ogranicza… Możesz wstać,o której chceszi w sumie robić, co chcesz… Naprawdę nie widzisz różnicy? On zarabia kasę! Kasę! Ty nie! Powinnaś go po stopach całować, że tyle lat jest twoim mężem.
– Chyba to tak nie działa… Małżeństwo jest rodzajem kontraktu, po jego zawarciu dwoje ludzi podążaw jednym kierunku. Wdzięczność za fakt, że mogę nosić jego nazwisko, byłaby nienormalna.
– Czyżby? – Córka uniosła brew. – Jesteś od niego zależnai dlatego tym bardziej powinnaś dbaćo rodzinę…
– Kochanie, chyba naczytałaś się zbyt dużo powieścio miłości – zaprotestowała Zośka. – Oczywiście, że dbamo rodzinę.O całą. Nie tylkoo tatę – dodała dyplomatycznie. Nie wszystkow końcu można powiedzieć zbuntowanej nastolatce.
– Mamo! Obchodzi mnie jedynie, czy potrafisz utrzymać gow rodzinie! Nie mam ochoty na rozwody,a później na dochodzących tatusiówi laluniew krótkich spódniczkachz doklejanymi rzęsamii sztucznymi cyckami, które będą chciały mi matkować.
– Skąd ci przyszły do głowy takie pomysły?
– Mam dużo koleżanek. Większość ma patchworkowe rodziny – powiedziała przemądrzała nastolatkai pognała do swojego pokoju.
Sposób,w jaki Marysia patrzyła na rodziców, zdruzgotał Zośkę. Już nie powiedziała ani słowa, tylko wzięła smartfonai powlokła się do małżeńskiej sypialni na piętrze. Tam, zirytowana słowami córki, zdecydowanie nacisnęła zieloną słuchawkę. Po chwili usłyszała pierwszy sygnał, potem kolejny.I jeszcze trzy. Kamil nie odbierał. Ponowiła operację siedem razy z identycznym efektem.W sumie do męża dotarło siedem nieodebranych połączeń. Mąż zignorował wszystkie połączenia,a potem wyłączył telefon. Zośka miała ochotę rzucić swoimo ścianę.
Jutro robię sobie wagary od życia – pomyślała mściwie, przeklinającw duchu swój losi roniąc pierwsze łzy bezsilności, że nie ma wpływu na to, co robi jej mąż. Postanowiła, że pojedzie na cały dzień do SPA.
Jakoś udało jej się zasnąć. Około piątej rano obudziło ją skrzypnięcie drzwi wejściowych. Tego dźwięku nie dało sięz niczym pomylić. Przypominał miauczenie kotki podczas rui. Kamil nieraz próbował nasmarować zawiasy, lecz pomagało na dwa, góra trzy dni, po czym zawodzenie wracało. Mężczyzna wślizgnął się do sypialni. Zosia natychmiast usiadła na łóżkuz bojowym nastawieniem.
– Możesz mi powiedzieć, gdzie się szlajałeśi dlaczego nie odbierałeś moich połączeń?! – wrzasnęła. – Bezczelnie wyłączyłeś telefon! Masz coś do ukrycia?!
– Cicho… dziewczyny obudzisz – wymamrotał Kamil. Zatoczył się lekko, sięgając przy tym do paska od spodni.
Zośka przyjrzała się uważnie mężowi. Wyglądał bardziej niechlujnie. Poplamiona jakimś sosem koszula częściowo wystawała ze spodni,a kilka guzików było odpiętych.
– Zadałam ci pytanie! – Była coraz bardziej rozjuszona. Mąż ewidentnie nic sobie nie robiłz jej furii.
– Przecież wiesz, gdzie byłem. Nie odbierałem, bo muzyka głośno grałai nie słyszałem telefonu. –W jego głosie słychać było znużenie.
– Umawialiśmy się, że wrócisz przed północą,a jest rano.
– Nie wypadało, żebym wyszedł przed innymi. Nowakowski byłby niepocieszony – tłumaczył jej jak małemu dziecku.W tym samym czasie spodniei koszula wylądowały pod drzwiami łazienki.
– Gówno mnie obchodzi nadęty Nowakowski. Niech uważa, bo za chwilę zamiast pieniędzyz kieszeni zacznie mu słoma wyłazić. Dzisiaj rządzisz się sam! Ja wyjeżdżam na cały dzień do SPA.
– Ciekawe za co? – Mąż roześmiał się ironicznie. Nadmiar wypitego alkoholu wcale nie osłabił jego czujności. – Masz jakieś swoje pieniądze? Bo za moje nie pojedziesz – dodał, unosząc brwii patrząc na niąz wyższością.
– Nie ma czegoś takiego jak „twoje” pieniądze – odparła zaskoczona Zośka, leczw jej głosie już nie było pewności.
– Czyżby? Jesteś niepracującą żoną. Zwykłą kurą domową bez ambicji… Beze mnie nie miałabyś nic!
– Nie mamy rozdzielności majątkoweji z prawnego punktu widzenia wszystko jest wspólne. Nie masz prawa stosować wobec mnie przemocy, bo tak się nazywa to, co teraz robisz!
– Nie podskakuj! Dopóki jesteś miła, możesz liczyć na moją szczodrość!
W oczach Zośki zalśniły łzy upokorzenia, odwróciła głowęw stronę ciemnego okna. Tymczasem Kamil jużw samych slipkach usiadł po swojej stronie łóżkai sięgnął do skarpetek, zdjął jei rzucił niedbałym ruchem na środek pokoju. Zośka milczała. Swoimi słowami skutecznie pozbawił ją sił do walki.
Położył się po swojej stronie łóżkai nakrył kołdrą po czubek głowy. Po chwili usłyszała głośne chrapanie, które zresztą towarzyszyło jej do samego rana. Ona jeszcze długo leżałaz szeroko otwartymi oczami.
Kamil
W głowie mu wirowało. Usiłował spaćz otwartymi oczami, gdy je bowiem zamykał, robiło mu się niedobrze. Tym razem na imprezie zupełnie nie kontrolował ilości wypijanego alkoholu. Jak każdy przechodził od jednej do następnej grupki mężczyzn. Kilka wypowiedzianych słów, toast, jakiś dowcip, mniej lub bardziej wymuszony śmiech słuchaczyi kolejna rundka. Nowakowski potrafił zadbaćo gości – pomyślał Kamilz uznaniem. Wokół biznesmenów krążyły hostessyz tacami różnorakiego alkoholu. Wystarczyło gestem przywołać wybraną. Wszystkie pięknei zgrabne. Wszystkie chętne do pomocy. Tak gospodarz powiedział na początku imprezy.A cóż mogła znaczyć ta pomoc? Kwestia interpretacji. Kamil zinterpretował sobie dokładnie tak, jak chciał.
Jego uwagę zwróciła wysoka dziewczynaz długimi kręconymi rudymi włosami. Ta lisica też rzucała mu ukradkowe spojrzenia.I uśmiechy. Nie żeby zaraz chciał narobić sobie kłopotów… Po prostu uwielbiał kobietyo zdecydowanym kolorze włosów.
Z Zośką byli małżeństwem dwadzieścia lati dokąd pracował na etaciew budżetówce, raczej unikał okazji do zdrady. Raz czy dwa przespał sięz jakąś koleżankąz pracy, ale po traumatycznych wydarzeniachz przeszłości bardzo pilnował, żeby nie uwikłać sięw żaden romans. Skupiał się przede wszystkim na zapewnieniu rodzinie odpowiedniego poziomu życia. Bardzo się starał, choć wychodziło mu słabo.W dodatku strzelił sobiew stopę, podejmując decyzjęo zakupie nieruchomości.
A było to tak: któregoś dnia poczuł, że zwariuje we własnym domui jeśli natychmiast nie wyjdzie, to rzuci sięw przepaść. Potrzebował psychicznej odskoczni. Uciekł od pełnej pretensji żonyi nieustannie kłócących się dzieci. Wsiadłw swojego starego gruchotai pojechał po prostu przed siebie. Droga doprowadziła go na peryferie Błędowa. Nagle zobaczył kawałek deski na palikuz napisem: „Na spszedasz”. Błąd ortograficzny przyciągał wzrok. Zatrzymał samochód na poboczui wysiadł, celując butem prostow krowi placek. To był znak. Rozejrzał się dokołai zobaczył piętrowy domo futurystycznych kształtach. Nieruchomość zupełnie nie pasowała do sąsiadującychz nią betonowych kostek rodemz lat siedemdziesiątych, ale pocieszył się, że na pozostałych działkach wystawionych na sprzedaż też kiedyś staną mniej lub bardziej nowoczesne domy. Jak się później okazało, szalony architekt budował ten dom dla siebie, ale otrzymał rewelacyjną propozycję pracy za granicąi postanowił go sprzedać, zlecając zadanie mieszkającemu obok kuzynowi – analfabecie.
Kamil poczuł, że właśnie tu chciałby zamieszkaćz rodziną. Pomysł był szalony, gdyż nie posiadaliz Zośką żadnych oszczędności. Jednakz pomocą przyszli jego rodzice. Sfinansowali zakup domu, twierdząc, że nie mogą patrzeć, jak ich synz całą rodziną gniecie sięw wynajmowanej kawalerce.
Żałował do dzisiaj, że się na to zgodził, zwłaszcza że kochani staruszkowie regularnie muo tym przypominali,a spłaty długu sobie nie życzyli. Dużo cenniejsza była dla nich nieustanna wdzięczność synai jego żony.
Niestety zakup domu tylko pogorszył ich sytuację finansową. Zośka nie pracowała, bo jak zawsze miała świetną wymówkęw postaci wychowywania dzieci,a on żyły sobie wypruwał, żeby starczyło na skromne życiei wykańczanie nieruchomości.
Ażw końcu stracił cierpliwość. Rzuciłw cholerę tę pracęi zajął się biznesem. To było ponad dziesięć lat temui okazało się strzałemw dziesiątkę. Firma zajmująca się projektowaniem instalacji wodno-kanalizacyjnychi melioracją zaczęła przynosić naprawdę duże pieniądze. Tak duże, że Dudkowie wreszcie zaczęli żyć jak ludzie sukcesu. Pokaźne kontow banku sprawiło, że Zośkaz entuzjazmem zajęła się wykańczaniem domu,a później jego urządzaniem. On sam się nie wtrącał. Spokojnie pracowałi regularnie pomnażał majątek,a ponadto odetchnąłz ulgą, gdyż jego małżonka wreszcie miała prawdziwe zajęciei przestała zajmować się głupotami.
Jakieś trzy lata temu zaczął pracować dla Nowakowskiego. To wtedy zaczęły się męskie rauty, rejsy wędkarskie po Morzu Bałtyckim na połów dorszai bankiety połączonez paintballem. Nowakowski nie zabierał ze sobą młodszejo dwadzieścia lat partnerkii nie życzył sobie, żeby robili to kontrahenci. Kamil szybko się dostosował. Pasowała mu ta odskocznia od zwykłego życiaw iście kawalerskim stylu. Mógł bezkarnie taksować wzrokiem wszystkie piękne kobiety, nie czując na plecach żoninego wzroku pełnego wyrzutu. Mógł robićz nimi inne bezwstydne rzeczy. Wystarczyło zaprosić hostessę do jednegoz wielu udostępnionych przez gospodarza pokoi.
Dzisiaj nie mógł się napatrzeć. Rudowłosa piękność znowu zatrzymała się obok niego.
– Może szampana? – zapytała uprzejmie.
– Poproszę. Jak mogę się do pani zwracać?
– Manuela.
– Piękne imię.
– Dziękuję – odrzekłai odeszła.
Ponownie spotkał ją około trzeciej nad ranem. Towarzystwo znacznie się wykruszyło. Kilka par kołysało się na parkiecie. Kamil uznał, że najwyższy czas wrócić do domu. Zośka pewnie jużz nerwów chodziła po ścianach.
Postanowił zamówić taksówkę. Przemierzał korytarz, zerkając na każde drzwi po koleiw poszukiwaniu toalety, kiedy nagle zza zakrętu wyszła Manuela. Nie zatrzymała się, tylko posłała mu zapraszający uśmiech. Zareagował instynktownie, łapiąc ją za rękęi proponując, że ją odwiezie do domu.
Po kilku minutach razem stanęli pod daszkiem przy schodach, czekając na taksówkę. Gdy podjechała, usiedliz tyłu. Przez chwilę milczeli. Kamil skupił się na siedzącej obok towarzyszce. Zauważył, że czarna sukienka podwinęła się lekko do góry, odsłaniając koronkowy pas pończochy. Odważył się dotknąć ciała powyżej koronki. Dziewczyna pocałowała go delikatnie. Wyjątkowo podobał jej się ten mężczyzna. Wzięła tę pracę tylko dlatego że potrzebowała pieniędzy, ale gdzieśw głębi duszy liczyła na to, że znajdzie sobie męża. Najlepiej starszegoi bogatego.
– Jesteśmy na miejscu – zameldował taksówkarz po jakimś czasie.
Pożądanie zniknęło tak szybko, jak się pojawiło.
– Do widzenia. – Manuela jeszcze raz pocałowała Kamilai bez słowa wysiadła.
Na pierwszej męskiej imprezie Kamil był zszokowany, kiedy Nowakowski oznajmił, iż wszystkie obecne tu panie są chętne, by zaspokoić seksualne fantazje jego gości. Był to jedenz obowiązków każdej „hostessy”. Kamil pomyślał wtedy, że to chorei że nie zamierza bzykać sięz żadnąz nich. Jednakz każdym kieliszkiem alkoholu jego opór malał. Gdyw którymś momencie dosiadła się do niego śliczna mała blondyneczkai zaproponowała, by poszli wypić drinkaw bardziej intymnej atmosferze, spontanicznie się zgodził.
Od tamtego czasu regularnie sypiałz innymi kobietami. Tłumaczył sobie, że dla zdrowotności. Potrzebował odmiany. Szanował Zośkę (bo już chyba od dawna nie kochał), ale polubił bzykanie innych babek. Tak bez uczući za każdym razem innej. Nowakowski mu to zgrabnie wytłumaczył. Powiedział, że dopóki Kamil nie pozwoli sobie na uczucia, dopóty będzie rozgrzeszony. Byle tylko się nie zakochał, bo wtedy wszystko runie. Zmienianie żon czy partnerek nie było ostatnio zbyt modne. Lepiej miećw domu jedną wierną kobietę,a poza nim stado wyuzdanych panienek.
Dziś Kamil trochę się przestraszył, pierwszy raz się zdarzyło, że jakaś kobieta sprawiła, iż drgnęło mu serce,a nie tylko pewna część ciała na dole.
Nie spotkam sięz nią więcej – obiecał sobiew myślach wiarołomny żonkoś, zanim zasnął.
Zosia
Zośka obudziła się ranow dobrym humorze, który prysł, gdy przypomniała sobie rozmowęz mężem. Nie chciało jej się wierzyć, że pijackai niby męska impreza pozbawiona była kobiet. Zapewne Nowakowski zafundował swoim gościom jakieś dziwki. To byłow jego stylu. Aż się wzdrygnęła na myśl, że ta wizja mogła okazać się prawdą. Opasły wieprzz kolejną młódkąu boku. Słyszała kiedyś, jak tłumaczył spijającym słowaz jego ust samcom, że wymiana żon na coraz młodsze godziw wiarygodność mężczyzny jako biznesmena, sugerując, że lepiej mieć jedną starą żonęi kilka młodych kochanek.
Biznesmen biznesmena biznesmenem pogania. Gdy słyszała słowo „biznesmen”, wszystko jejw żołądku się wywracało. Dla niej to nie był żaden biznesmen, tylko zwykły prywaciarz, nowobogacki dorobkiewicz. Nowakowski obraziłby się, gdyby go tak nazwała. Taki ważniak prawie unosił sięw powietrzu. Gruby był na pewno niez tego powodu. Po prostu za dużo żarł. Gdyby go tak napompować, przypominałby balonikw ręku zadowolonego dziecka.A potem cieniutka szpileczka i… bum! Po Nowakowskim!
Niestety nie miała wpływu na to,z kim spotykał się jej mążw interesach. Odkąd zmienił pracę możei mieli pieniądze, ale Zosia nie czuła się szczęśliwa. Początkowo jeszcze zabijaław sobie to rozczarowanie, zajmując się urządzaniem domu. Ale dziś? Dziś wszystko było zrobione. Zostały jej tylko regularne porządkiw ogrodziei uprawa ziół oraz warzyw. Stosunkiz sąsiadami nawiązywaław międzyczasie. Kamil nie kłopotał się takimi bzdurami, ale ona poznała sąsiadkęz zaniedbanego domu naprzeciwkoi zakolegowała sięz nią.
Dziś Zośka skupiła się na zadaniach. Potulnie zrobiła obiad dla całej rodzinyi czekała grzecznie, aż wreszcie zostanie sama. Teściowie niespodziewanie pojechali do domu zaraz po deserze. Córki wykorzystały ten fakt, by czmychnąć do swoich pokoi. Kamil wylądowałw salonie na kanapiei przepadł przed telewizorem. Kilka razy odezwała się do niego, lecz nie zareagował.W końcu położyła się oboki dotrwali do wieczora. Oboje udawali, że nic się nie stało.
Następnego dnia po wyprawieniu męża do pracyi zrobieniu córkom śniadania zajęła się ogrodem.Z tyłu domu,z dala od ulicyi spalin urządziła sobie spory warzywniak, który podzieliła na dwie części.W jednej rosły ogórki, pomidory, seler, por, marchewka.W drugiej posadziła same zioła, uważnie oddzielając rośliny jednoroczne od wieloletnich. Wcześniej dobrze odrobiła lekcję na temat ziół.W tym roku wiosna była wyjątkowo urodzajna, więc zanim jeszcze weszła do tego zakątka, zaatakowała ją mieszająca się woń aromatycznych roślin. Ponad tydzień nie zaglądała do swego królestwai niestety dziś musiała ponieść srogą karę. Ogród trzeba było pozbawić chwastów. Szlachetnym roślinom brakowało przestrzeni. Przegrywaływ walcez pokrzywą, która bezczelnie wdzierała się na ich teren. Około południa, zmęczona ciągłym schylaniem się, Zosia poszła po wodę do domu. Upał był niemożliwy, więc zaschło jejw gardle. Pomyślała, że gdyby tak pojechała do Holandii na sezonowe zbieranie truskawek, odpadłaby po jednym dniu. Podziwiała ludzi, którzy miesiącami potrafili się tym zajmować.
W tym momencie na pustą parcelę obok podjechał samochód,z którego wysypało się kilku mężczyznz przyrządami.
Geodeci – pomyślała. Ktoś kupił działkę. Będą nowi sąsiedzi. Można było się tego spodziewać. Od wczesnej wiosny agenci nieruchomości ściągali tu procesje chętnych na zamieszkaniez dala od miasta. Obserwując ich zza firanki, Zośka czasem pękała ze śmiechu, gdy widziała, jak się zapadająw błocie. Niestety teren był podmokły, co razemz Kamilem odkryli po zakupie domu. Trzeba było nawieźć mnóstwo gruzu, ziemi,a potem kamienia, żeby jakoś utwardzić parcelę, planując ułożenie kostki brukowej. Ale nie zamierzała informowaćo tym potencjalnych kupców. Egoistycznie chciała mieć sąsiadów. Najlepiej takichw wieku zbliżonym do nieji Kamila. Mąż co prawda niespecjalnie przejawiał inicjatywę, by wchodzićw bliższe relacje międzysąsiedzkie, za to ona potrzebowała życzliwych ludzi obok siebie. Mieszkaliz dala od miastai mało kto ich odwiedzał. Wszystkie dawne koleżanki mieszkającew centrum miasta krzywiły się na samą myślo wyprawie na peryferia.W sumie nie było ich dużo, lecz każda miała jakąś wymówkę. Jedna nie była zmotoryzowana, kolejna nigdy nie miała czasu,a jeszcze inna ochoty. Zosia ponadto odkryła, że zmieniały zdanie, jeśli gospodyni zadeklarowała, że je przywiezie,a potem odwiezie.
Tymczasem, wyrywając chwasty, obserwowała, jak panowie wtykająw ziemię palikii rozciągają między nimi jakieś sznurki. Nie skończyli. Wygoniła ich burza, która nagle wdarła sięz impetem na bezchmurne niebo.
Takich podejść robili jeszcze trzy. Za każdym razem pogoda płatała im figla. Gdy skończyli, ich miejsce zajęła ekipa zajmująca się kopaniem fundamentów. Przedsięwzięcie wspomagała koparkaz małą łyżką, dzięki czemu szybciutko się uwinęli.W którymś momencie Zośka złapała się na tym, że przestał ją zajmować ogród, gdyż bardziej interesujące były działania za płotemi rosnący jak grzyby po deszczu dom. Usiłowała zgadnąć, kto jest gospodarzem. Spodziewała się, żew końcu pojawi się czyjaś żonai zacznie zadawać infantylne pytania świadcząceo braku wiedzy na temat budowlanych przedsięwzięć. Jednak żadna kobieta nie pojawiła się przez całe trzy tygodnie,a mężczyźni kręcący się nieustannie po placu budowy wyglądali raczej na robotników niż na właścicieli.W każdym raziew żadnymz nich Zośka nie widziała właściciela.A może się myliła? Może nowym mieszkańcem Błędowa był ktośw stylu Nowakowskiego?
***
Dudkowa wyciągnęła kosiarkęi wzięła się do strzyżenia trawników. Ich działka była duża, miała ponad tysiąc pięćset metrówi trzeba było naprawdę się napracować, żeby wszystko ładnie wyglądało. Żadnaz córek nigdy nie zaproponowała, że odciąży matkęw koszeniu trawy. Wolały udawać, że niczego nie widzą. Często też powtarzały, żew przyszłości będą mieszkaćw bloku, żeby nie musieć nic robić.
Laura urodziła sięw niecały rok po ślubiei Zosia oszalała na jej punkcie. Można powiedzieć, że przelała na nią wszystkie pokłady uczuć, jakie gromadziły sięw niej od dłuższego czasu. Dla męża pozostały ochłapy.
Właściwie od początku małżeństwa nie mogła mu nic zaoferować. Wyszła bowiem za mążz wyrachowania,a Kamil Dudek miał być antidotum na prawdziwą miłość. Zawód miłosny, który przeżyła, zanim jeszcze go poznała, sprawił, że zdecydowała się na ślubz pierwszym mężczyzną, który poważnie się nią zainteresował. Wyszła za Kamila na złość! Za karę!I tę karę wymierzyła sama sobie. Za to, że rzuciła Marcina,a później, kiedy już znała prawdę, uniosła się honoremi nie poszła prosić goo wybaczenie. Przecież darowałby jej ten brak zaufania. Kochał ją jak wariat. Przez głupią kobiecą dumę cierpieli wtedy oboje. Och, to wszystko jej wina.
Każdego niemal dnia budziła się, otwierała oczyi zastanawiała się, co dzisiaj robi Marcin. Tak było od ponad dwudziestu lat. Od rozstania. Nie zmieniło tego małżeństwo, nie zmieniło pojawienie się dzieci, no może trochę przytłumiło… Marcin był ciąglew jej myślach. Regularnie odgrywał jakąś rolęw snach. Szukała go na jawie wśród tłumu na festynie. Szukaław marketach podczas zakupów. Szukała go, załatwiając różne sprawyw banku. Cokolwiek by robiła, zawsze miała nadzieję, że chociaż go zobaczy. Znów przejdą obok siebie jak obcy ludzie… On nie przywita sięz nią, nie zapyta zwyczajowo: co słychać? Co najwyżej rzuci urażone, przypadkowe spojrzenie,a później ucieknie wzrokiem. Nie miała mu za złe. Rozstali się burzliwie. Trudno się dziwić, iż udawał, że jej nie zna. Jakkolwiek dziś wyglądała ich relacja, przez wszystkie lata Zośka dążyła do kontaktu.
Po ślubie zamieszkaliz Kamilem na tym samym osiedluw Dąbrowie Górniczej, na którym mieszkał Marcin. Przypadek? Jej mąż powiedziałby, że tak. Nie miał zresztą zielonego pojęcia, żew sercu jego żony rezyduje ktoś inny, że po prostu zajął kwateręi nie zamierza ustąpić. Zresztą skąd miał wiedzieć?W okresie narzeczeństwa Zośka nie zająknęła się nawet jednym słowem, że był ktoś inny.
Niegasnąca miłość do Marcina sprawiła, że kombinowała, żeby chociaż być blisko niego. Znała przecież jego adres. Znalazła tanie mieszkanie kilka ulic dalej. Wystarczyło wykazać trochę cierpliwościw śledzeniu ogłoszeń pojawiających sięw gazetachi w internecie. Poświęciła temu maksimum czasui uwagii w końcu znalazła! Podpisała umowę, nie kłopocząc się, by zawiadomić męża. Poinformowała go po fakcie. Zresztą wtedyw ich małżeństwie panowały inne niż dzisiaj relacje. To Kamil zabiegało nią, pozwalał jej podejmować ważne decyzje. Czy rzeczywiście pozwalał? Czyw ogóle miałw owym czasie na cokolwiek wpływ? Czy może raczej zniewolony miłością do żony po prostu się poddawał?W każdym razie wtedy się poddał.
Zamieszkali więcw wynajętym mieszkaniu. Tam poczęli Laurę, która przewartościowała świat Zośki. Marcin może nie wyparowałz jej myśli, lecz na pewno przestał być numerem jeden. Ta zmiana dobrze zrobiła Dudkowej. Mogła wreszcie skupić się na obecnym życiu bez notorycznego wracania do przeszłości. Skoncentrowała się więc na dzieciach. Przede wszystkim na starszej córce, gdyż taz czasem zaczęła sprawiać znacznie więcej kłopotów niż młodsza Marysia.
Dzisiaj Laura miała dziewiętnaście lati patent na mądrość. Właśnie zdała maturęi obojez Kamilem usiłowali namówić ją, by poszła na studia. Niestety córka ani nie miała pomysłu na to, co studiować, ani tak naprawdę nie wykazywała chęci do dalszej nauki. Po ogólniaku nie mogła się też pochwalić żadnym wyuczonym zawodem. Pozostawała jej co najwyżej kariera na kasiew dyskoncie spożywczym lub pracaw firmie ojca. Na razie interesowały ją przede wszystkim plany wakacyjne. Oczekiwała, że rodzice wyłożą pieniądze na wycieczkę zagraniczną. Zośka próbowała oponować, ale Kamil, zakochanyw pierworodnej, gotów był spełnić jej oczekiwania. Jeszcze wtedy był gotów!
Ola
Ola Kabacińska rzuciła torebkę na krzesłow przedpokoju. Znieruchomiała, nasłuchując, czyw mieszkaniu jest ktoś jeszcze. Wyglądało na to, że nie. Rzadkośćw domu,w którym mieszkała gromada ludzi. Tym razem chyba jednak miała szczęście…
Zajrzała do kuchnii chwilowa radość znikła.
Znowu bajzel – pomyślała, widząc zlew pełen garów.A przecież rano przed pracą zmywała. Tutaj mieszkają sami arystokraci, którzy myślą, że mają służbę. Po prostu lenie śmierdzące. To niesprawiedliwe, że sprzątam wyłącznie ja.
Trzasnęły drzwi wejściowe. To by było na tyle, jeśli chodzio chwilę dla siebie. Mareczek wróciłz pracy. Niepewnie wsadził głowę do kuchni. Był wysoki, miał ciemne włosy bez śladu siwizny, po bokach wygolone prawie do zera,z nieco dłuższym pasem od czoła do karku. Jego fryzura przypominała częściowo przystrzyżony trawniczek, przy którego strzyżeniu zepsuła się kosiarka. Twarz męża była dość pospolita, ale wiele lat temu Olę cośw nim urzekło. Dziś nie miała pojęcia, co to było.
– Co tam? – zagadnęła go, chcąc zbudować pozytywny nastrój. Przez lata małżeństwa nauczyła się, że od takich drobiazgów zależała ogólna atmosferaw domu.
– Głodny jestem – poskarżył się.
– Dopiero weszłam. Poczekaj, coś wymyślę na szybko.
Zajrzała do lodówki.W zamrażalniku tkwiła porcja łopatki wieprzowej. Gdyby udało się rozmrozić ją ekspresowow mikrofali, za jakąś godzinę mogliby zjeść pożywny gulaszz paprykąi cebulą.
Ola wzięła się do krojenia warzyw, wzdychając cicho. Szkoda, że córka nie garnęła się do gotowania. Teraz, gdy przyszły wakacjei siedziaław domu, mogłaby codziennie przygotowywać całej rodzinie ciepły posiłek. Tymczasem znikała, zanim rodzice wróciliz pracy. Jakby się bała, że obarczą ją obowiązkami. Ola westchnęła ponownie. Nie była zadowolonaz rezultatów, jakie osiągnęliz Markiem, wychowując dzieci. Gdyby teściowa się nie wtrącała, wszystko wyglądałoby inaczej. Niestety każda próba włączenia bliźniakóww obowiązki domowe kończyła się awanturą,a starsza pani Kabacińska nazywała synai synową psychopatami, bo zmuszali „kochane maleństwa” do porządkowania zabawek. Dzieciństwo Oli wyglądało zupełnie inaczej.W domu sprzątali wszyscy. Każdy też miał zadania związanez przygotowywaniem obiadów. Jednoz rodzeństwa zwykle obierało ziemniaki, drugie kroiło warzywa na sałatkę, trzecie zmywało naczynia.
Pocieszyła się myślą, żew przeciętnej polskiej rodzinie były podobne problemy. Sąsiadka Zośka również walczyłaz córkami. Nierazo tym rozmawiały…
Drzwi otworzyły się po raz kolejnyi Ola miała nadzieję, że to może któreśz dzieci. Niestety do domu weszła jej osobista teściowa – Gizela Kabacińska. Po dobrym nastroju pozostało wspomnienie. Mama Marka zawsze działała na nią depresyjnie. Niczym wampir energetyczny wysysała całą witalność. Kabacińscy tworzyli rodzinę od dziewiętnastu lati dokładnie od dziewiętnastu lat doskwierał Oli brak autonomii, ponieważ mieszkałaz nimi teściowa.
Gdy Ola wychodziła za Marka, była pełna euforiii nadziei. Wyobrażała sobie, że stworząz mężem związek idealny. Lepszy od innych. Spodziewała się też, że ponure domiszcze, stojącew Błędowie od co najmniej czterech pokoleń,w którym mieszkał jej narzeczony, zostanie nieformalnie podzielone tak, by młode małżeństwo miało trochę prywatnościi mogło się powoli docierać. Dom byłw końcu piętrowyi wtedy mieszkaływ nim tylko trzy osoby: Marek, jego mama oraz starsza siostra Tekla. Tekla – jak taz bajkio pszczółce Mai. Nawet miała podobnego pypcia na brodzie.
Roszady nastąpiły zaraz po ślubie. Na parterze zamieszkali młodzi małżonkowie wraz z… mamusią. Tekla niepostrzeżenie przeniosła się na pierwsze piętroi panoszyła się tam bez umiaru. Jakieś dwa lata temu dołączył do niej Tadeusz, kochaś, którego przygruchała sobiew barze,i tak sobie wiedli szczęśliwy żywot. Nikt im nie przeszkadzał,w garnki nie zaglądał. Mamusia czasem próbowała, ale Tekla radziła sobiez nią znacznie lepiej niż jej brat. Pokazywała rodzicielce drzwii było po sprawie.
Rodzina Olii Marka, co prawda, gnieść się nie musiała, bo na dole były cztery duże pokoje, ale intymności nie mieli żadnej. Ściany były cieniutkie. Gdy Ola kichnęław sypialni, nawet Tekla na piętrze mówiła „na zdrowie”. Młoda żona niejednokrotnie próbowała rozmawiaćz mężemo zmianachw rozmieszczeniu poszczególnych osóbw domu. Jednak albo nie miał on żadnej siły przebiciaw negocjacjachz seniorką rodu, albo zwyczajnie mu się nie chciało, gdyż wtedy pępowina łącząca goz mamusią musiałaby się rozciągnąć.W każdym razie, co innego mówił,a co innego robił.
Kupno domu szalonego architekta przez Dudków Ola powitałaz pewną rezerwą. Przyzwyczaiła się, że dookoła była ciszai spokój, niepotrzebne jej były atrakcjew postaci nowych sąsiadów.Z czasem zmieniła zdanie.
Minął ponad rok, zanim Dudkowie naprawdę się wprowadzilii kolejny, zanim obie sąsiadki wymieniły pierwsze uprzejmości przez ogrodzenie. Później przez długi czas witały sięz daleka, ale żadna nie wykazywała inicjatywy, żeby się zaprzyjaźnić. Aż jakiś pirat drogowy przejechał psa Oli. Akurat oddała auto do warsztatu na wymianę klocków hamulcowych, kiedy to się stało. Oszalałaz rozpaczy, niewiele myśląc, pobiegła do Zośkii poprosiła, by ta pojechałaz nią do weterynarza. Sąsiadka się nie wahała. Bez słowa wzięła kluczykii nie zważając na jasną tapicerkę hondy, zawiozła ranne zwierzę do lecznicy.
I tak się zaczęło. Kolegowały się już wiele lat i,o dziwo, nigdy poważnie się nie pokłóciły. Niestety Olaz czasem zauważyła, że jej bardziej zależy na znajomości niż Zośce. Lgnęła do Dudkowej,a im bardziej lgnęła, tym bardziej tamta się odsuwała. Zośka po przeprowadzcez hałaśliwego osiedla polubiła ciszę, samotnośći przestrzeń – jak kiedyś powiedziała,i nie tęskniła za większą zażyłościąz kimkolwiek.
Z ich mężami było jeszcze gorzej.Z trudem się tolerowali. Najwyżej razw roku zgadzali się na sąsiedzkiego grilla wymuszonego przez Olę. Niestety te spotkania zwykle nie należały do przyjemnychi pozostawiały po sobie pewien niesmak. Kamil, jako ten, któremu się powiodło, regularnie dawał sąsiadom złote rady. Marek zaś upijał się do nieprzytomności, nie mogąc znieść wymądrzania się Dudka.
Marek
Marek nie lubił gości. Tak naprawdę po prostu nie lubił ludzi. Drażnili go, bo ciągle czegoś od niego chcieli. Dlatego wolał się schować we własnym domu niczymw dziuplii udawać, że go nie ma. Marzył, żeby zapomniałao nim przede wszystkim żona,a w drugiej kolejności dzieci. Mamusię by oszczędził. Urodziła gow końcui to raczej ona była dla niego niż on dla niej.Z pewnością niczego od niego nie chciała. Nie nękała go. Nie gnębiła. Podsuwała żarełko pod nos. Bez słowa sprzątała skarpetki walające się po domui bez focha spłukiwała po nim wannę.
Gdyby można było urodzić się jeszcze razi ponownie dokonać wyborów, pewniew ogóle by się nie ożenił. Czasem się zastanawiał, czy jego istnienie miało jakiś sens. Oganiał się od ludzi jak od stada muchi nie rozumiał, czemu nie chcą dać mu spokoju.
Tak naprawdę Kabaciński nie lubił swojego życia, lecz nie robił nic, by je zmienić. Nie chciało mu się. Kładł się spać, rano wstawał, szedł do pracy, wracał, jadł obiad, oglądał telewizję, jadł kolację, kąpał się (alboi nie)i szedł spać. Niemiłym zakłóceniem były odstępstwa od wymienionych czynności: wizyty sąsiadów, naciski żony, by skosić trawę czy pojechać na zakupyi inne prozaiczne czynności, których można było uniknąć. Chciałby, żeby automatyw jego otoczeniu robiły to wszystko za niego. Łączniez pracą zawodową.A on mógłby tylko leżeć… do góry palnikiem. Olka dostawała szału, gdy mówiło tym palniku,a on uwielbiał wyobrażać sobie, że nic nie musi. Jego żona twierdziła, że dopiero wtedy by się zmęczył tym „nicnierobieniem”.
Nie, nie miał depresji, tylko usposobienie typowego leniwca.
Po każdej wizycie sąsiadów pocieszał się, że teraz ma kilka miesięcy spokoju. Po prostu odbębniłi z bani. Nie oczekiwał przy tym żadnych rewizyt. Dopiero by się zestresował, gdyby miał jeszcze marnować soboty na chodzenie po chałupach. Sobota była najlepszym dniemw tygodniu, który należało poświęcić na odpoczynekz piwkiemw ręku.
Dwa razy do roku dawał się skusić na zabawę pod remizą, ale tam było morze piwka,a nie tylko jedna butelka,w porywach do dwóch. Kochał browary. To była jego jedyna, po mamusi, życiowa miłośći dla niej wiele by poświęcił.
Ola
Jedynym sposobem, by na chwilę pozbyć sięz pola widzenia wścibskieji wrednej teściowej był wyjazd Olii Markaz dziećmi na wakacje. Cóżz tego, kiedy małżonek nie chciał nigdzie wyjeżdżać. Twierdził, że jest domatoremi woli urlop spędzaćw domu. Ola uważała, że to zwykła wymówka. Nie chciał się przyznać, że szkoda mu było wyłożyć kilka tysięcy na tydzień nad morzem czyw górach. Wyjazdw góry jeszcze jakoś by przebolał, lubił sobie po nich połazić,o ile wcześniej nie wyżłopałby kilku kufli piwa, lecz wzmiankao morzu sprawiała, że dostawał histerii. Nie umiał pływać,a widok bezkresu wody tylko go irytował, zamiast zachwycać. Ponadto, krótka pępowinka sprawiała, że nie lubił ruszać sięz domu bez mamusi do tego stopnia, żew pierwszych latach po ślubie na każdy urlop zabierali ją ze sobą. Aż Ola powiedziała: dość! Sukces osiągnęła tylko połowiczny, gdyż od tego momentu wyjeżdżaliz dziećmi najwyżej raz na trzy lata. Marek wolał zapewniać dzieciom wypoczynek na świeżym powietrzu, wysyłając je na kolonie,a później obozy młodzieżowe. Dodatkowym atutem był fakt, że zakład pracy ponosił połowę kosztów wyjazdu.
Od ostatniego rodzinnego wyjazdu mijał właśnie czwarty rok. Dlatego Ola podjęła ten temat wieczorem, kiedy leżeli jużw łóżku. Był to najlepszy moment na takie rozmowy, gdyż tylko wtedy mąż naprawdę słuchał, co ma mu do powiedzenia. Zanim porozmawiająz bliźniakami, musiała wybadać, jak do jej wakacyjnej propozycji ustosunkuje się Marek.A miała prawdziwą petardę. Aż się uśmiechała sama do siebie na myślo tym, jak mogą spędzić tegoroczne wakacje.
Kolegaz pracy podsunął jej link do strony internetowejz naprawdę tanimi ofertami tygodniowych wyjazdów zagranicznych. Przejrzała je dość pobieżnie, ale na tyle wystarczająco, by stwierdzić, że stać ich na to.
Kiedy wieczorem mąż przytulił się do jej pleców, mając zamiar zasnąć, spróbowała przeforsować wakacyjny plan. Kategorycznie odmówił, zasłaniając się mamusią, niechęcią do wszelkich wyjazdówi czym tylko się dało. Wytoczyła ciężkie działaw postaci dzieci, które powinny poznawać świat, choć tak naprawdę myślała równieżo sobie. Tak bardzo różnili sięz Markiem pod względem temperamentów czy sposobu spędzania wolnego czasu. Czasem zastanawiała się, po co Markowi była rodzina, skoro jedyną rzeczą, którą lubił robić po powrociez pracy, było „nicnierobienie”. Nie uprawiał sportów poza jazdą na rowerze. Nie czytał książek. Nie lubił chodzić do kina. Podsumowując: tkwiłw permanentnym marazmie.
Ola się zawzięła. Postanowiła polecieć do Grecji. Choćby tylkoz dziećmi. Jeśli jednak spodziewała się, że Kajai Kajetan będą skakać do góry, gdy usłysząo wyjeździe, to się pomyliła. Młodzi nie wykazali entuzjazmu. Zgodnie oświadczyli, że nie chcą nigdzie jechaćz rodzicami.W ich wieku to obciach. Chętnie pojadą sami do Łeby, jeśli rodzice zechcą szarpnąć się na ten wyjazd, ale wspólne wypady od tego momentu niech sobie staruszkowie wybijąz głowy.
Piękny sen Olio Grecji właśnie się skończył. Na razie nie było szans na namówienie Marka na wakacje tylko we dwoje. Przyszło jej do głowy, że gdyby Zośka była bardziej samodzielna, to zaproponowałaby jej, żeby poleciały razem. Niestety Kamil nie puściłby żony samej. Kolejny pies ogrodnika. Sam wiecznie urywał sięz łańcucha, żonę zaś trzymałw domu na krótkiej smyczy.
Postanowiła, że mimo wszystko jeszcze nie zrezygnuje. Spróbuje przekonać męża do wyjazdu. Jeśli nie prośba, to może mały szantażyk zadziała?
Ciąg dalszy w wersji pełnej