Lepiej późno... - Soczyńska-Szyjer Jolanta - ebook + książka

Lepiej późno... ebook

Soczyńska-Szyjer Jolanta

3,2

Opis

Rozstania przychodzą niespodziewanie, a życie potrafi zmieniać swoje wyroki z minuty na minutę

Wszystkie szczęśliwe kobiety są do siebie podobne… Lepiej ­późno… to przeplatające się ze sobą historie trzech nieszczęśliwych kobiet, a każda z nich nieszczęśliwa jest na własny, niepodobny do pozostałych, sposób.

W końcu zmartwienia codziennego życia zdają się kumulować i ­znajdują swoje rozwiązania w ciągu kilku krótkich, ale jakże ­ważnych tygodni. Alkoholizm, uzależnienie od hazardu, seksoholizm oraz współuzależnienia to tylko kilka tematów kluczowych dla tej krótkiej powieści.

Ktoś powiedział, że życie to zbiór traumatycznych wydarzeń, pomiędzy którymi powinniśmy cieszyć się z podarowanej nam przez los nudy i świętego spokoju. Nie ma co liczyć na szczęście. Czy na pewno?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 63

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,2 (20 ocen)
3
6
4
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Opieka redakcyjna

Agnieszka Gortat

Redaktor prowadzący

Kinga Kosiba

Korekta

Ewa AmbrochMałgorzata Szewczyk

Opracowanie graficzne i skład

Marzena Jeziak

Projekt okładki

Aleksandra Sobieraj

© Copyright by Jolanta Soczyńska-Szyjer 2020© Copyright by Borgis 2020

Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydanie I

Warszawa 2020

ISBN: 978-83-66616-38-7

Wydawca

Borgis Sp. z o.o.ul. Ekologiczna 8 lok. 10302-798 Warszawatel. +48 (22) 648 12 [email protected]/borgis.wydawnictwowww.instagram.com/wydawnictwoborgis

Druk: Sowa Sp. z o.o.

Pamięci mojego syna Sebastiana…

PODZIĘKOWANIA

Zebrać myśli i ubrać je w słowa – to tylko niewielka część wyzwania, jakim jest przedstawienie historii prawdziwych i fikcyjnych, wzajemnie interferujących.

Najważniejsi są jednak wszyscy, którzy skłonili mnie do próby napisania i tak po prostu uwierzyli we mnie.

Dziękuję z całego serca moim wspaniałym Rodzicom, którzy zawsze z miłością wspierali mnie i moje projekty. Przyjaciółkom i pierwszym recenzentkom roboczej wersji tekstu – Beatce S. i Ewie K.P. Wasza niezłomna wiara w moje umiejętności dodała mi skrzydeł. Bartkowi – mojemu dzielnemu i kochanemu synowi. Siostrze Iwonce dozgonne podziękowania – Ty najlepiej wiesz za co! Wszystkim bliskim, którzy mi kibicowali.

Mam nadzieję, że opowiedziane historie zaintrygują Was, Drogie Czytelniczki i Drodzy Czytelnicy, oraz pozwolą na chwilę refleksji nad tym, o czym wszyscy często wiemy, co znamy, a co nie zawsze dotyka nas bezpośrednio… a może dotyka?

Kontynuując tę opowieść, jestem na ostatnim etapie, ostatnich stronach tworzenia kolejnej książki.

Jolanta Soczyńska-Szyjer

Rozstania przychodzą niespodziewanie…

Takie, po których zaczynamy nowy rozdział, z nowymi partnerami i nowymi oczekiwaniami. Jedni z nas z wielkimi planami na nową rzeczywistość, a inni – zdradzeni, dławiący się łzami i rozbici analizowaniem swojej osobistej porażki i megadramatu – bez wizji na lepsze jutro. Ale są też te najgorsze, rozstania na zawsze, z życiem i całym światem, który mimo tego zostaje i trwa, tocząc się dzień po dniu swoim rytmem… I chociaż pozornie nic się w tym świecie nie zmieniło – każdego ranka spotykamy sąsiadów, wymieniamy uprzejmości i pozdrowienia, w telewizji lecą te same seriale, politycy walczą z kulejącą gospodarką i sami ze sobą, drzewa znowu kwitną i ptaki śpiewają – to jednak wszechświat się zatrzymał, już nic nie będzie tak, jak było!

Każde odejście pozostawia po sobie tajemnicę. Z czasem uświadamiamy sobie tylko, że dopóki żyjemy pod tym samym niebem i oddychamy tym samym powietrzem, jesteśmy razem!

Wspominamy, przeżywamy ból i rozgoryczenie, ślepo wierzymy, że coś zmienimy, coś przywołamy, zamiast zrobić kolejny krok do przodu, otworzyć kolejne drzwi, mimo wszystko i na przekór wszystkiemu ŻYĆ albo przynajmniej próbować.

NATALIA

Telefon dzwoni bez końca… Znowu zaspała! A przecież wczoraj leżała w łóżku o normalnej porze, oglądając jeszcze jakieś powtórki serialu. W biegu zebrała najpotrzebniejsze rzeczy, dokumenty i klucze do samochodu i wypadła na głośną już o tej porze ulicę, tętniącą poniedziałkowym rytmem. Nie lubiła poniedziałków! Niby dzień jak co dzień, ale jakby gorszy już na starcie – nowe wyzwania, nowe obowiązki. A Natalia nie lubiła niczego, co nowe, bała się nowego tygodnia w pracy, bała się wszelkich zmian. Zarówno tych związanych ze zmianą mebli w mieszkaniu czy kupnem nowego samochodu, jak i pojawieniem się nowych nauczycieli, gdy Mateusz kończył kolejną szkołę i zaczynał nową. Wciąż odwiedzała te same restauracje, sklepy, tego samego fryzjera, a nawet sędziwą doktor Kozłowską. Powtarzalność i znajomość ludzi i terenu dawały jej poczucie bezpieczeństwa i wewnętrznego spokoju, harmonii.

Oczywiście miejsca na parkingu przy klinice o tej porze już nie mogła znaleźć, jeździła więc wokół, robiąc czwarte kółko.

– Cholera, skąd tyle tych samochodów? Jakby nie było komunikacji miejskiej! – mruczała pod nosem.

Zauważyła opuszczający parking samochód, więc podjechała bliżej. Głośna muzyka z wyjeżdżającego auta zagłuszała pracę silnika w jej samochodzie. Wyłączyła go, po chwili ruszyła ponownie, dodała za dużo gazu i… poczuła mocne uderzenie z przodu samochodu. Dzwon! No nie! Jeszcze to!

Kobieta, która wyszła z samochodu, nie wyglądała na szczęście na furiatkę. Podeszła do walczącej z pasem bezpieczeństwa Natalii i zapytała:

– Wszystko w porządku? Dobrze się pani czuje?

– Dobrze? Jak mogę czuć się dobrze, kiedy takie lale jak pani nie umieją jeździć! Co pani narobiła?

– Ja? To przecież pani z impetem ruszyła prosto na mnie – odparła tamta ze stoickim spokojem. – Być może popełniłam błąd, nie patrząc w lusterko, spieszę się bardzo, nie pomyślałam, że zechce mnie pani staranować. Cóż, uspokójmy się i dogadajmy. Proszę, to są moje dokumenty, dowód rejestracyjny, ubezpieczenie. Wymieńmy się telefonami i załatwmy sprawę po ludzku, ugodowo. Pojazdy nie są mocno zniszczone i możemy nimi śmiało jechać dalej.

Natalia szybkim spojrzeniem oceniła stan samochodów – rzeczywiście, były to tylko lekkie wgniecenia. Nie ma sensu rozdzierać szat, tym bardziej że była już dość mocno spóźniona.

Podczas rozmowy zauważyła, że kobieta jest dobrze ubrana, a samochód pochodzi z wyższej półki. Łatwo dało się wyczuć, że kobiecie zależy, aby jak najszybciej opuścić parking. Gdy odchodziła, słychać było charakterystyczne pobrzękiwanie bransoletek na ręce.

„Wielka dama!” – pomyślała Natalia. „I co to za imię – Elza”. Skojarzyło jej się z lwicą z oglądanego w dzieciństwie filmu Elza z afrykańskiego buszu. Czytając jeszcze raz tekst ugody, zbliżała się wolnym krokiem do drzwi kliniki.

ROMA

No more bets – oznajmił niskim głosem krupier, informując o zakończeniu zakładów. Machina poszła w ruch i niestety kuleczka, wokół której kręciło się od trzech lat życie Romy, zatrzymała się na czerwonym polu, nie czarnym! Wydała ostatnie pieniądze na kupno nowego systemu gry. Systemu tak pewnego, jak to, że dzisiaj jest poniedziałek i że jest wiosna. Systemu, który miał odczarować wszystko i odwrócić ślepy los.

Cały świat Romy kręcił się wokół ruletki, zasypiała i budziła się z myślą o niej. Nic nie miało już smaku, zapachu ani znaczenia. Nie raziło jej zaniedbane, niesprzątane od miesięcy mieszkanie, nieuprana pościel czy brudna podłoga. Nie martwiła już skrzynka na listy pękająca w szwach od nadmiaru wezwań do zapłaty od firm windykacyjnych czy nakazów sądowych. Przechodziła obok niej obojętnie.

Wracając z pracy, miewała chwile determinacji i wtedy postanawiała, że tym razem pojedzie do domu, zrobi zakupy, ugotuje obiad dla siebie i córki. Jednak kierownica sama skręcała w kierunku kasyna. Bywało, że nie korzystała z kąpieli i nieświeża, w ubraniu z poprzedniego dnia pojawiała się w pracy. Wszystko stało się jakieś jałowe, pozbawione sensu. Życie toczyło się obok, przeciekało przez palce.

Dzisiaj pętla na szyi zaciskała się bardziej niż kiedykolwiek… Gdzieś z tyłu głowy miała świadomość, że wtopiła całą miesięczną wypłatę, a długi w pracy, u rodziny, znajomych rosły z dnia na dzień. Dziwnie wyglądający ludzie przychodzili pod jej drzwi, zostawiali kartki pod wycieraczką, straszyli, dzwonili. Już dawno nie odbierała telefonów i nie spotykała się z nikim.

Tylko co powie Laurze? Że znowu nie wypłacili jej pensji, że okradli ją w tramwaju albo że zgubiła portfel? Trudno, coś wymyśli, na razie pożyczy na jedzenie, a wieczorem się odegra.

Będzie jak zawsze wymyślać historyjki i karmić naiwnych śmiertelną chorobą matki czy „trudną sytuacją rodzinną”. Ma już swoje sposoby niczym aktor grający na scenie, wywołujący wzruszenie i współczucie widza. Gra na emocjach, na ludzkich odruchach – opanowała te techniki do perfekcji. Tylko Laura! Jej spojrzenie i radość, gdy mama wchodzi do domu… Roma odwraca wtedy głowę, odwraca wzrok. Da radę i tym razem przecież się odegra! A jeśli nawet nie, to zmieni pracę, pójdzie do dodatkowej, da radę.

Poradzi sobie, jak zawsze…

ELZA

– Halo, tak to ja, Elza Solis (nazwisko dostała po ojcu Hiszpanie, który po jej urodzeniu przepadł bez wieści), tak, jestem żoną. W szpitalu? Oczywiście, przyjadę jak najszybciej.

Co za dzień! To nie był pierwszy raz, kiedy musiała iść do gabinetu prezesa i prosić go o natychmiastowe zwolnienie z pracy z powodu „ważnych spraw rodzinnych”. Prezes pewnie domyślał się, co to za ważne sprawy rodzinne, ale ponieważ Elza była specjalistką w kwestiach wielu ważnych kontraktów i kluczowych fuzji, a także jednym z udziałowców konsorcjum, nie potrafił jej odmówić wielu rzeczy.

Wybiegła z budynku, szukając wzrokiem czerwonego porsche. Zapomniała, gdzie go rano zostawiła, gdy znalazła już wolne miejsce na tym ogromnym, ale i tak za małym dla mobilnych pracowników kilku dużych firm, parkingu. Kiedy wreszcie zajęła miejsce kierowcy, włączyła głośno muzykę, której dźwięki często pomagały wyrzucić z głowy ciężkie myśli i pozwalały zresetować umysł. Ale tym razem tak to nie zadziałało. Ruszyła zdecydowanie i szybko, wykonując manewr cofania, i wtedy poczuła uderzenie z tyłu. Wiedziała, że to problemów ciąg dalszy!

Podeszła do samochodu, w którym kobieta siedząca za kierownicą szarpała się z pasami. Na pierwszy rzut oka widać było, że nic jej nie jest i że obie biorą udział w niefortunnej, niegroźnej stłuczce. Elza zapytała jednak, czy wszystko jest w porządku i jak się czuje. Gdy zszokowana i roztrzęsiona kobieta wreszcie przemówiła, dała upust swoim emocjom, wykrzykując, że Elza jest lalą, która nie umie jeździć, oczywiście obwiniając ją za całą sytuację. Elza nie miała ani czasu, ani ochoty wchodzić w dłuższe dyskusje, zaproponowała ugodę, wymieniły się telefonami i wreszcie mogła opuścić ten cholerny parking!

– Sala 102. – Usłyszała od pielęgniarki, której wymowny wzrok i mina pełna ironii czy pogardy znacząco dawały do zrozumienia, czego mogła się spodziewać, pytając jak zwykle o stan zdrowia męża. Spał jak zabity, z obandażowaną głową, pochrapując głośno. W szpitalnej piżamie wyglądał niczym żołnierz, którego opatrzono po ciężkiej bitwie.

– Znowu się widzimy, pani Elzo, i znowu mamy tę samą sytuację – przywitał ją doktor Wolski.

Na jego już bardzo dojrzałej twarzy widać było zmęczenie, nocne dyżury z każdym rokiem pracy dawały coraz bardziej w kość. Doktor należał jeszcze do tych medyków, którzy byli nie tylko wybitnymi specjalistami, ale też wybitnymi lekarzami, a to spora różnica. Być lekarzem, to widzieć w pacjencie człowieka, który jest podmiotem, a nie kolejnym przypadkiem i kolejną kartą choroby. Poczciwy i ciągle jeszcze niewypalony zawodowo doktor Wolski patrzył z politowaniem na Elzę, jakby chciał ją zapytać: „Po co ci to, kobieto? Po co ci ta skazana na przegraną walka?”.

– Tym razem znaleźli go przypadkowi przechodnie w parku. Leżał ranny pod ławką. Szybko zareagowali i karetka przywiozła go na izbę przyjęć. Miał dużo szczęścia, bo przy tych ranach głowy stracił dużo krwi. Założyliśmy szesnaście szwów i zrobiliśmy badania. Wyszło nadciśnienie tętnicze drugiego stopnia i ostra infekcja wynikająca z zapalenia wątroby. Kolejny stan zapalny doprowadzi w końcu do jej uszkodzenia, spowoduje zwłóknienie i niewydolność, tak zwaną marskość, co w efekcie grozi nowotworem lub śmiercią, niestety. Norma trójglicerydów dla mężczyzn to od 40 do 160 mg/dl, a pani mąż ma 7000 mg/dl. Stężenie wręcz niespotykane i bardzo niebezpieczne. Co więcej? Z perspektywy medycznej chyba wszystko, natomiast jeżeli nie będzie się leczył, nie pójdzie na terapię, umrze. Ale pani, drogie dziecko, ma przecież tego świadomość.

Wolski poprawił okulary i przeczesał dłonią niesforne włosy, jakby dając Elzie do zrozumienia, że to już wszystko i że on zakończył ten mało optymistyczny, wyczerpujący raport.

– Dziękuję, panie doktorze. Jak długo mąż zostanie w szpitalu? – zapytała chyba bardziej z nawyku niż z ciekawości, bo znała już odpowiedź, w końcu nie pierwszy raz odwiedza doktora i nie pierwszy raz on niezmiennie odpowiada:

– Wyjdzie, gdy doprowadzimy go do porządku i poprawią się wyniki, nie wcześniej niż za dwa, trzy tygodnie. Pani przez ten czas odpocznie… i proszę pomyśleć o sobie, drogie dziecko!

Pomyśleć o sobie… Dobre, ale jakże nierealne i beznadziejne.

ROMA

Nastrojowe, ciepłe, dyskretne światło i kojąca, piękna muzyka zachęcały, jakby zapraszając: „Wejdź, tutaj jest to, czego szukasz, tutaj jesteś bardzo ważnym gościem! Czekamy na ciebie, jesteś w dobrym miejscu, najlepszym”. Przekraczając Bramy Raju, czyli drzwi kasyna, Roma czuła, jakby była w innym świecie, innym wymiarze. Tu czas się zatrzymywał… Nie było nawet widać zegarów – ta strategia psychologiczna miała oddziaływać na graczy, sugerując, że czas nie ma znaczenia.

„Zatroszczono” się o klientów, wystarczyło kilka kroków i bankomat wyrastał spod ziemi; aby dostać coś do picia czy przegryzienia, nie trzeba było nawet wstawać od stolika, wystarczyło nacisnąć przycisk, wszystko dla gości – pomyślano o nich i za nich kompleksowo.