Leśna obietnica - Patrycja Żurek - ebook + książka
NOWOŚĆ

Leśna obietnica ebook

Żurek Patrycja

4,3

Opis

Kiedy matka Żanety postanawia, że zamieszkają w lesie, dziewczyna nie zgadza się z tą sytuacją. Żelisława jednak konsekwentnie podtrzymuje swoją decyzję, wprowadzając córkę w meandry przesądów, czarów i ziół. Wszystko po to, by uciec od tragicznej rzeczywistości. Kobiety wspólnie prowadzą leśny przytułek dla wojennych sierot. Do czasu, kiedy Żaneta poznaje tajemniczego drwala Jaromira.

 

Starszy mężczyzna chętnie poświęca czas dziewczynie, ucząc ją pisania i czytania. Wkrótce między nimi rodzi się uczucie. Niestety zawarty pakt z Dziewanną – boginią lasów i dzikiej przyrody – mówi, że jeśli kobieta urodzi dziecko, może zostawić przy sobie tylko dziewczynkę. Syna musi oddać bogini w ofierze.

 

Czy związek Żanety i Jaromira jest w stanie przetrwać w tych trudnych czasach?

 

Czy powojenna rzeczywistość przyniesie bohaterom radość?

 

Początek baśniowej sagi rodzinnej z odrobiną magii.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 255

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (27 ocen)
14
10
0
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Poczytane86

Dobrze spędzony czas

ciekawa choć bardzo specyficzna lektura.
00
fiolka88

Dobrze spędzony czas

Żelisława po tragedii jaka dotknęła jej rodzinę, wraz z córką Żanetą uciekają do lasu. Matka aby uchronić je obie zawiera niejako pakt z leśną boginią Dziewanną. Jednak córka nie chce takiego życia...ale czy ma coś do powiedzenia... Książki Patrycji Żurek są pełne różnych, często bardzo skrajnych emocji. W przypadku tej najnowszej, autorka w sposób genialny miesza realny świat z tym mistycznym. Leśna bogini, rusałki, magia bijąca z samego serca lasu. Trudna relacja matki z córką, przeznaczenie, które prędzej czy później się wypełni. Odrzucenie przez społeczeństwo, zwłaszcza tych słabszych, chorych, potrzebujących więcej uwagi i miłości. Są też rzeczy, które nieco się mi nie podobały ...mianowicie, instrumentalne traktowanie mężczyzn i to takie życie bez wiedzy co się dzieje w kraju zwłaszcza,że każda z kobiet wychodziła z lasu i przebywała w miasteczku. Jednak to nie zmienia faktu, że z dużą niecierpliwością będę czekać na kolejne części bo to początek dobrze się zapowiadającej sagi ...
00
rybcia0106

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna, polecam 💚
00
Myspecialisice

Dobrze spędzony czas

Czy macie ochotę na rodzinną sagę z elementami magii ? „Leśna obietnica” zabiera czytelnika do baśniowego świata pełnego czarów w którym doświadczamy słowiańskich wierzeń. Wojna sprawia, że Żelisława wraz z córką Żanetą szukają schronienia w lesie po utracie bliskich. Jednak ich bezpieczeństwo wymagało zawarcia paktu z Dziewanną boginką lasu… Złamanie zasad groziło surowymi konsekwencjami nawet po śmierci kobiet. Życie z daleka od miasta i społeczności doskwierało Żanecie, pragnęła się uczyć w normalnej szkole, jednak los miał dla niej inny plan. Żelisława pomału wprowadzała córkę w magiczny świat, by kiedyś to ona grała w nim pierwsze skrzypce…  a ich dom jest ostoją dla dzieci, które wymagają szczególnego ciepła… Po skończeniu tej powieści stwierdzam, że była to bardzo emocjonująca podróż. Autorka porusza w niej mnóstwo ważnych aspektów takich jak relacje rodzica z dzieckiem oraz empatia dla osób niepełnosprawnych. Okazuje się, że te relacje nie zawsze są proste. Czy rodzice zaws...
00
MagdalenaSzary

Dobrze spędzony czas

"Aby osiągnąć szczęście,trzeba znać cierpienie." (J.S.) ⬇️ "Leśna obietnica" @patrycja.zurek.pisarz @wydawnictwo_dragon [Współpraca barterowa] Wiara jest istotna w życiu człowieka.Nie ważne w co wierzysz.Ważne,że ta wiara napędza cię i wskazuje drogę.Niekiedy z oczu tracisz swoją ścieżkę,ale prędzej czy później na nią wrócisz. Fundamentem tej powieści są wierzenia.Poznajemy bliżej słowiańskie bóstwa, legendy i oddziaływanie tej wiary w życiu bohaterek. Książka pokazuje życie trzech pokoleń.Żelisławy,Żanety i Żywii. Ród ten został naznaczony obietnicą,przez którą każda następczyni przejawia bunt i przeciwstawia się temu,co ma dla nich los. Las odgrywa tu ogromną rolę Autorka opisała go w taki sposób,jako by był żywą osobą.Szczegóły tak precyzyjnie napisane,iż czułam mech pod stopami,zapach igliwia czy śpiew ptaków. Powieść porusza trudne tematy.Od tęsknoty,bolesnych wspomnień,buntu,po przemoc fizyczną,alkoholizm i choroby genetyczne.Pokazuje cierpienie,prześladowanie osób z niep...
00

Popularność




Re­dak­cja: Ka­ta­rzy­na Zio­ła-Ze­mczak

Ko­rek­ta: We­ro­ni­ka Du­lęba, An­ge­li­ka Ogroc­ka

Skład: Iza­be­la Kru­źlak

Pro­jekt okład­ki: Ma­ciej Pie­da

Re­dak­tor­ka pro­wa­dząca: An­ge­li­ka Ogroc­ka

Wy­da­nie I 

© Co­py­ri­ght for the text, co­ver and lay­out by Wy­daw­nic­two Dra­gon PL Sp. z o.o.

Biel­sko-Bia­ła 2024

Ni­niej­sza po­wie­ść jest fik­cją li­te­rac­ką. Od­nie­sie­nia do re­al­nych osób, wy­da­rzeń i miejsc są za­bie­giem czy­sto li­te­rac­kim. Po­zo­sta­li bo­ha­te­ro­wie, miej­sca i wy­da­rze­nia są wy­two­rem wy­obra­źni au­tor­ki i ja­ka­kol­wiek zbie­żno­ść z rze­czy­wi­sty­mi wy­da­rze­nia­mi, miej­sca­mi lub oso­ba­mi, ży­jący­mi bądź zma­rły­mi, jest ca­łko­wi­cie przy­pad­ko­wa.

Wy­daw­nic­two Dra­gon Sp. z o.o.

ul. 11 Li­sto­pa­da 60-62

43-300 Biel­sko-Bia­ła

www.wy­daw­nic­two-dra­gon.pl

ISBN 978-83-8274-671-6

Wy­łącz­ny dys­try­bu­tor:

TROY-DYS­TRY­BU­CJA Sp. z o.o.

ul. Po­łczy­ńska 23 lok. 307

01-377 War­sza­wa

tel. 795 159 275

Za­pra­sza­my na za­ku­py: www.fa­bu­lo.com.pl

Znaj­dź nas na Fa­ce­bo­oku: www.fa­ce­bo­ok.com/wy­daw­nic­two­dra­gon

1.

Las wo­kół wy­glądał jak tłum ka­ry­ka­tu­ral­nych po­sta­ci wy­ci­ąga­jących do niej sęka­te łap­ska z za­ostrzo­ny­mi pa­zu­ra­mi. Wy­obra­źnia pod­su­wa­ła jej ob­ra­zy twa­rzy wy­ry­tych w ko­rze, wy­krzy­wio­nych gro­te­sko­wo, śmie­jących się, wo­ła­jących coś szu­mem wia­tru. Nie prze­sta­wa­ła biec. Mama ka­za­ła ucie­kać do cha­ty, a Ża­ne­ta zna­ła dro­gę pra­wie na pa­mi­ęć. Omi­nąć wiel­ki głaz, pó­źniej prze­kro­czyć stru­mień, skręcić w lewo i obok trzech brzóz pędzić da­lej pro­sto, aż do ukry­tej przy ska­le le­pian­ki uda­jącej praw­dzi­wy dom. Wie­lo­krot­nie po­ty­ka­ła się i upa­da­ła, czu­ła w ustach smak zie­mi i mchu. Pró­bo­wa­ła wte­dy wy­rów­nać od­dech, żeby za chwi­lę ze­rwać się i znów biec. Od­kąd wy­bu­chła woj­na, skry­wa­ły się w kniei i ca­ły­mi dnia­mi sie­dzia­ły przy­tu­lo­ne do sie­bie, oca­la­łe jako je­dy­ne z ca­łej ro­dzi­ny. Ża­ne­ta nie­wie­le wie­dzia­ła o ży­ciu, mia­ła za­le­d­wie kil­ka lat. Po­win­na iść do szko­ły, ale Niem­cy po­krzy­żo­wa­li jej pla­ny i te­raz uczy­ła się z ma­tuch­ną, pi­sząc ko­śla­we li­te­ry na pia­sku, je­śli tyl­ko Że­li­sła­wa mia­ła czas ją uczyć, co zda­rza­ło się dość rzad­ko. Sta­ra­ła się nie my­śleć o za­bój­cach ta­tu­sia, bra­ci i sio­stry. Nie chcia­ła pa­mi­ętać wy­do­by­wa­jących się z ich ust prze­pe­łnio­nych stra­chem dźwi­ęków, kie­dy krzy­cze­li o po­moc, a kie­dy mama ci­ągnęła ją w las, byle szyb­ciej i da­lej. Te ob­ra­zy mia­ły z nią jed­nak zo­stać na za­wsze. Zda­wa­ła so­bie spra­wę, że żyje tyl­ko dzi­ęki uciecz­ce, ale i tak dręczy­ły ją wy­rzu­ty su­mie­nia, że nie zro­bi­ła wi­ęcej… Co jed­nak mo­gła zro­bić mała, prze­stra­szo­na dziew­czyn­ka?

Ma­tu­la po­le­ci­ła jej ucie­kać, cho­ciaż Ża­ne­ta nie sły­sza­ła jej kro­ków za sobą. Do­pie­ro przy cha­tyn­ce zo­rien­to­wa­ła się, że las jest nie­ru­cho­my i mil­czący, na­wet wiatr nie ko­ły­sał ko­ro­na­mi drzew, nie za­hu­ka­ła sowa. Wy­da­wał się nie­re­al­ny. Czu­ła, jak­by zna­la­zła się we śnie, a nie rze­czy­wi­sto­ści i stra­ci­ła orien­ta­cję, czy to mara, czy praw­dzi­wy świat. Szcze­rzy­ły się do niej pnie wi­dzia­ne w sła­bym po­bla­sku ksi­ęży­ca w pe­łni. Ani śla­du mamy. Ża­ne­ta wie­dzia­ła, że tej nocy mia­ło wy­da­rzyć się coś wa­żne­go. Że­li­sła­wa po­wie­dzia­ła, że bu­du­je ich przy­szło­ść, co­kol­wiek mia­ło to zna­czyć. We­zwa­ła po­tężne le­śne siły, by za­pew­nić im bez­pie­cze­ństwo, ale chy­ba coś po­szło nie tak i Ża­ne­ta oba­wia­ła się, że mat­ka nie wró­ci. Wsłu­chi­wa­ła się w ga­lo­pu­jące sza­le­ńczo ser­ce – zwal­nia­ło rytm, choć krew na­dal szu­mia­ła jej w uszach i pul­so­wa­ła w skro­niach.

Usia­dła na pro­gu, ob­jęła ra­mio­na­mi ko­la­na i ko­ły­sa­ła się de­li­kat­nie w przód i tył, jak­by w ob­jęciach ro­dzi­ciel­ki. Prze­ra­ża­jące drze­wa na­pie­ra­ły na nią, po­chy­la­ły się, si­ęga­ły ko­na­ra­mi, aż za­czął ją dła­wić strach. Nie mo­gła jed­nak krzy­czeć, ta za­sa­da obo­wi­ązy­wa­ła na­wet te­raz, pod ko­niec woj­ny. Za­mknęła więc oczy i wy­obra­ża­ła so­bie łąkę za do­mem za cza­sów po­ko­ju, kie­dy żyła w bło­giej nie­świa­do­mo­ści tego, jaki świat jest prze­ra­ża­jący i zły. Bie­ga­ła po niej z Ża­kli­ną, bli­źniacz­ką, któ­rej śmie­rć od­czu­ła tak, jak­by ktoś wy­rwał jej pół du­szy. Cza­sa­mi w snach czu­ła ból, któ­re­go do­zna­ła sio­stra. Bu­dzi­ła się wte­dy prze­ra­żo­na i nie wie­dzia­ła, czy jest Ża­kli­ną, czy Ża­ne­tą. Tym ra­zem jed­nak kon­tro­lo­wa­ła my­śli, nie po­zwo­li­ła im uciec we wspo­mnie­nia obry­zga­ne krwią.

Ma­tu­la wró­ci­ła, gdy za­częło świ­tać. Umo­ru­sa­na krwią i zie­mią, z ręką owi­ni­ętą li­śćmi pa­pro­ci i przy­ci­śni­ętą do wy­chu­dłej klat­ki pier­sio­wej, zwie­ńczo­nej zwi­ędły­mi pier­sia­mi nie wy­gląda­ła jak ona. Szła na bo­sa­ka, a suk­nię, ukra­dzio­ną spe­cjal­nie na tę oka­zję, mia­ła w strzępach.

– Ma­muś – szep­nęła Ża­ne­ta.

Krew ści­ęła się w jej ży­łach na wi­dok pu­ste­go wzro­ku mat­ki. Jak­by ktoś za­brał z nie­go ży­cie, cały sens ist­nie­nia, jak­by nie po­zo­sta­ło nic war­to­ścio­we­go w du­szy tej ko­bie­ty. A prze­cież uśmiech­nęła się do niej, swo­jej cór­ki, i wy­ci­ągnęła ręce.

– Ża­net­ko, uda­ło ci się uciec – po­wie­dzia­ła.

Po­ru­sza­ła się ni­czym żywy trup, z trud­no­ścią, jak­by mi­ęśnie jej stęża­ły, jak­by cia­ło nie chcia­ło słu­chać po­le­ceń mó­zgu. Usia­dła ci­ężko przy cór­ce i Ża­ne­ta za­uwa­ży­ła, że nogi ma po­dra­pa­ne, a sto­py sta­ły się żywą mia­zgą z krwi i ko­ści. Za­częła pła­kać. Ma­tu­la ob­jęła ją ra­mie­niem.

– Te­raz będzie­my bez­piecz­ne, Ża­net­ko. Jesz­cze nie czas wszyst­ko wy­ja­wić, ale w swo­im cza­sie się do­wiesz.

– Kto to był?

Mia­ła na my­śli tę po­stać z mchu, za­kwi­tłych pa­pro­ci, śció­łki le­śnej, któ­rej za­rys je­dy­nie wi­dzia­ła przez mo­ment, ale któ­rej syl­wet­ka spra­wi­ła, że wło­ski na ra­mio­nach i kar­ku zje­ży­ły się ze zgro­zy. Wy­czu­ła, że to coś nad­na­tu­ral­ne­go. Bała się tej isto­ty.

– Ko­bie­ca siła ucie­le­śnio­na w Dzie­wan­nę – od­pa­rła Że­li­sła­wa ci­cho, jak­by zdra­dza­ła cór­ce ta­jem­ni­cę. – Mrocz­na stro­na bó­stwa. Że­ńska ener­gia. Mo­żna ró­żnie ją na­zwać, wa­żne, że sil­na to bo­gi­ni, ochro­ni nas w od­po­wied­nim cza­sie. Nie po­zwo­li zbli­żyć się złym lu­dziom, przede wszyst­kim mężczy­znom.

Mat­ka za­mil­kła gwa­łtow­nie, jak­by po­wie­dzia­ła za dużo. Ema­no­wa­ło z niej zmęcze­nie, krew pach­nia­ła me­ta­licz­nie, ale przy­jem­nie. Od­dy­cha­ła głębo­ko, wci­ąga­ła w płu­ca bu­dzący się do ży­cia dzień, pach­nący las, chło­nęła pro­mie­nie sło­ńca prze­dzie­ra­jące się nie­śmia­ło przez knie­ję. Ża­ne­ta wzi­ęła z niej przy­kład i po­czu­ła, jak spo­kój opa­tu­la ją zmęcze­niem nie do udźwi­gni­ęcia. Na­wet się nie zo­rien­to­wa­ła, kie­dy za­snęła.

2.

Kie­dy się ock­nęła, pó­źno po po­łud­niu, jak oce­ni­ła po po­zy­cji sło­ńca, mama wy­gląda­ła zu­pe­łnie ina­czej. Zwi­ąza­ła po­tar­ga­ne wło­sy w zgrab­ny kok na szyi, ob­my­ła się w rze­ce, ze­bra­ła gdzieś bab­kę lan­ce­to­wa­tą i przy­kry­ła nią rany, żeby szyb­ciej się za­go­iły. Upie­kła nad ogni­skiem kró­li­ka, któ­ry mu­siał zła­pać się w si­dła, i te­raz jego cu­dow­ny aro­mat przy­jem­nie pod­ra­żnił żo­łądek Ża­ne­ty. Na­wet nie wie­dzia­ła, że jest tak bar­dzo głod­na.

– Ni­cze­go nam już nie brak­nie. – Ma­tu­la wska­za­ła na mi­ęso. – Mamy mnó­stwo ja­gód i ostrężyn. Dzie­wan­na za­pew­ni nam po­wo­dze­nie.

– Jak się czu­jesz?

Ża­ne­ta wy­czu­wa­ła szó­stym zmy­słem, któ­rym często cha­rak­te­ry­zu­ją się dzie­ci, że w ma­tu­li za­szła spe­cy­ficz­na, choć trud­na do uchwy­ce­nia zmia­na. To te oczy, za­szłe mgłą, pa­trzące na świa­ty, do któ­rych ona nie mia­ła żad­ne­go do­stępu.

– Do­brze – od­pa­rła mat­ka roz­tar­gnio­na. – Wiesz, kto to Dzie­wan­na, praw­da?

– Ro­śli­na? – od­rze­kła nie­pew­nie Ża­ne­ta.

– Też. – Ma­tu­la uśmiech­nęła się i po­da­ła jej ka­wa­łek kró­li­ka. Sok spły­nął Ża­ne­cie po ręce, pa­rząc de­li­kat­nie skó­rę, ale zli­za­ła go łap­czy­wie. – Dzie­wan­na to bo­gi­ni la­sów i dzi­kiej przy­ro­dy, ło­wów i wio­sny, Ża­net­ko. Pa­mi­ętaj, że dzi­ęki Pani Dzi­kich Zwie­rząt mamy co jeść. Od tej pory będzie­my czcić Dzie­wan­nę dwu­dzie­ste­go czwar­te­go czerw­ca i wie­szać ro­śli­nę dzie­wan­nę w cha­cie. Do­sta­nie­my nowy dom, spe­łni­my po­le­co­ną nam mi­sję.

– Jaką? – chcia­ła wie­dzieć Ża­ne­ta.

Ja­dła kró­li­ka łap­czy­wie, cho­ciaż na ko­ściach znaj­do­wa­ło się nie­wie­le mi­ęsa. Tyl­ko pod­ra­żni­ła so­bie ape­tyt, za­miast się na­sy­cić, ale wie­dzia­ła, że po­win­na być wdzi­ęcz­na za to, co do­sta­ła. Przy­naj­mniej nie umie­ra­ły z gło­du.

– Zo­ba­czysz. Po woj­nie będzie wo­kół wie­le po­two­rów. Do­słow­nie i w prze­no­śni. – Że­li­sła­wa się za­my­śli­ła. Ża­ne­cie wy­da­wa­ło się, że pa­trzy w przy­szło­ść i aż za­drża­ła. – Dzie­wan­na jest też bo­gi­nią od po­ro­dów, co przy­da nam się nie­zmier­nie. Mu­si­my przy­go­to­wać wie­ńce na ofia­rę.

– Ma­mu­siu, a kie­dy wró­ci­my do domu?

Że­li­sła­wa po­pa­trzy­ła na cór­kę z mie­sza­ni­ną za­że­no­wa­nia i wspó­łczu­cia, tak przy­naj­mniej ode­bra­ła to Ża­ne­ta.

– Tu­taj jest nasz dom. – Ko­bie­ta okręci­ła się wo­ko­ło. – Mia­sto nie ma nam już nic do za­ofe­ro­wa­nia, leży w gru­zach. W strzępach są oso­by tam miesz­ka­jące, do­zna­ły ta­kich krzywd, że to się ni­g­dy nie za­bli­źni, przez wie­le po­ko­leń.

– Będzie­my miesz­kać w le­sie?

Ża­ne­ta po­czu­ła, że wło­ski na jej ra­mio­nach i kar­ku znów się uno­szą, a uczu­cie oka­za­ło się tak nie­przy­jem­ne, że po­ta­rła dło­ńmi swędzącą skó­rę. Nie wy­obra­ża­ła so­bie wiecz­no­ści w tym bo­rze. Żyła my­ślą, że woj­na prze­cież kie­dyś się sko­ńczy i wró­cą… gdzieś. Może nie do cha­ty, gdzie uma­rła resz­ta jej ro­dzi­ny, ale w oko­li­ce. Gdzie mie­li sąsia­dów – na pew­no ktoś prze­żył – gdzie mo­gła­by cho­dzić do szko­ły. Prze­cież jak nikt chcia­ła na­uczyć się pi­sać i czy­tać! Mat­ka chcia­ła jej to ode­brać.

– Nie chcę! – krzyk­nęła i tup­nęła, aż po­de­rwa­ły się do krót­kie­go lotu igły opa­dłe na zie­mię. – Nie­na­wi­dzę tego cho­ler­ne­go lasu!

– Ten cho­ler­ny las cię ochro­nił! – Mat­ka do­sko­czy­ła do Ża­ne­ty, chwy­ci­ła ją za ra­mię i ści­snęła, a pa­znok­cie bo­le­śnie wbi­ły się w mi­ęśnie. – Nie waż się nie oka­zy­wać sza­cun­ku, bo po­pa­mi­ętasz!

– Chcę do lu­dzi!

– Pój­dziesz do szko­ły, uspo­kój się, mó­wię. – Że­li­sła­wa po­trząsnęła cór­ką, aż Ża­ne­cie zro­bi­ło się nie­do­brze. – Jak tyl­ko sy­tu­acja się uspo­koi, zro­zu­mia­no? Daj nam tro­chę ochło­nąć, okrzep­nąć po woj­nie.

– Sko­ńczy­ła się już? – za­py­ta­ła Ża­ne­ta.

Otrze­źwio­na przez mat­kę, prze­sta­ła się wście­kać, zło­ść ule­cia­ła na wie­ść, że pój­dzie do szko­ły.

– Jesz­cze mo­ment i będzie po wszyst­kim – po­wie­dzia­ła Że­li­sła­wa. – Mu­si­my po­cze­kać, Dzie­wan­na prze­po­wie­dzia­ła, że po­kój jest bli­ski.

3.

Ża­ne­ta nie umia­ła pó­źniej uchwy­cić tych lat, któ­re spędzi­ła z mat­ką w le­sie. Zna­la­zły nowy dom, zu­pe­łnie jak cud, osa­dzo­ny w głębi kniei, nie­wi­docz­ny od stro­ny mia­sta w ża­den spo­sób, po­nie­waż nie pro­wa­dzi­ła tam dro­ga ani na­wet wy­dep­ta­na ludz­ką nogą dró­żka. Ma­tu­la zni­ka­ła w le­sie i przy­pro­wa­dza­ła to świ­nie, to kro­wę czy ko­nia, kury i kró­li­ki. Ża­ne­ta pa­mi­ęta­ła ci­ężką pra­cę przy sprząta­niu domu, bu­do­wę kur­ni­ka, sia­nie po­let­ka za do­mem, by mieć pod­sta­wo­we wa­rzy­wa, opo­rządza­nie zwie­rząt co­dzien­nie od świ­tu do nocy. Czas na szko­łę nie przy­cho­dził, a ona ro­sła, pod­czas gdy ma­tu­la ma­la­ła, wra­ca­ła do zie­mi, jak to po­wta­rza­ła.

Wie­le zmie­ni­ło się w tym dniu, kie­dy Że­li­sła­wa przy­pro­wa­dzi­ła do domu dziec­ko. Owi­ni­ęte w ko­cyk kwi­li­ło ci­cho ni­czym ptak w za­ro­ślach i Ża­ne­ta w pierw­szym mo­men­cie po­my­śla­ła, że mama przy­nio­sła do domu kota. Ja­kże się zdzi­wi­ła, gdy w der­ce zna­la­zła nie­mow­lę. Nie wy­gląda­ło nor­mal­nie, mia­ło znie­kszta­łco­ną głów­kę, a jego cia­ło było wy­krzy­wio­ne w cier­pie­niu.

– Pierw­sza ze zgwa­łco­nych przez ru­skich – rzu­ci­ła su­cho do Ża­ne­ty, nie pa­trząc cór­ce w oczy. – Za­go­tuj wodę, przy­nieś nie­co kro­wie­go mle­ka.

– Dla­cze­go jest ta­kie… dziw­ne? – za­py­ta­ła dziew­czy­na.

Ciar­ki prze­cho­dzi­ły jej po ple­cach, kie­dy ob­ser­wo­wa­ła dzi­dziu­sia. Bu­dził za­cie­ka­wie­nie i jed­no­cze­śnie wstręt.

– Kie­dy ko­bie­ta jest zmu­szo­na do cie­le­sno­ści – Że­li­sła­wa od­chrząk­nęła – dziec­ko nie kszta­łtu­je się z mi­ło­ści, jak ty. – Spoj­rza­ła z czu­ło­ścią na cór­kę i Ża­ne­tę ob­la­ło przy­jem­ne cie­pło. – Wte­dy cia­ło ko­bie­ty sa­bo­tu­je ci­ążę. No i ro­dzą się po­two­ry. Oczy­wi­ście, my tak nie po­strze­ga­my tych dzie­ci. – Uca­ło­wa­ła zde­for­mo­wa­ną głów­kę. – To dar, jak ka­żde ży­cie.

– Będzie moim ro­dze­ństwem? – za­py­ta­ła Ża­ne­ta.

– Nie – uci­ęła Że­li­sła­wa ostro. – Je­ste­śmy opie­kun­ka­mi. Przej­miesz moje obo­wi­ąz­ki już nie­ba­wem. – Spoj­rza­ła mi­ędzy drze­wa­mi w nie­bo, aż Ża­ne­ta za­drża­ła z zim­na.

– Mamo…

Nie umia­ła ubrać w sło­wa tego, co po­czu­ła w tym mo­men­cie, ale strach za­ci­snął jej pa­zu­ry na gar­dle.

– Idź do obo­wi­ąz­ków. Dzie­ciak musi coś zje­ść, trze­ba go ob­myć i ulo­ko­wać w po­ko­ju. Nie­ba­wem za­roi się tu­taj od mu po­dob­nych. No, ru­szże się, Ża­net­ko!

Za­krząt­nęła się i spe­łni­ła po­le­ce­nia mat­ki, jed­no­cze­śnie przy­gląda­jąc się jej uwa­żnie. Znów na źre­ni­cach po­ja­wi­ła się ta dziw­na mgła, tym ra­zem jed­nak Że­li­sła­wa nie pa­trzy­ła w dal, ale spraw­ny­mi ru­cha­mi opo­rządza­ła nie­mow­lę. Ża­ne­ta chcia­ła po­znać jej my­śli, ale nie mia­ła ta­kiej mocy, a py­ta­nie było bez sen­su.

– Co z jego mamą? – ode­zwa­ła się, kie­dy chłop­czyk za­snął w pro­wi­zo­rycz­nym po­sła­niu.

– Mu­si­my zbić kil­ka ko­ły­sek. – Mat­ka zła­pa­ła się pod boki. – Jego ro­dzi­ciel­ka po­szła w swo­ją stro­nę. Da­łam jej wie­niec dla Dzie­wan­ny, ma zło­żyć ofia­rę. Pew­nie będą ga­dać, że po­rzu­ci­ła dziec­ko w le­sie, ale czy kto­kol­wiek to te­raz oce­nia?

– Nie po­wie o nas in­nym?

– Na­iw­na je­steś jesz­cze, Ża­net­ko. – Mama uśmiech­nęła się lek­ko i po­gła­ska­ła ją po gło­wie. – Oczy­wi­ście, że tak, ale szep­tem, żeby do­ta­rło do tego, kogo trze­ba. Wie­le jest te­raz ko­biet z ta­ki­mi, hm, pro­ble­ma­mi. Dzie­wan­na będzie za­do­wo­lo­na.

– Po co jej te dzie­ci?

– Nie mam po­jęcia – od­pa­rła szcze­rze Że­li­sła­wa. – Może cho­dzi o za­cho­wa­nie ży­cia…? Cho­ciaż nic tu nie jest oczy­wi­ste. Na­sza rola, two­ja głów­nie, to za­opie­ko­wa­nie się tymi, któ­rych od­rzu­ci­li naj­bli­żsi. Sądzisz, że chło­piec by prze­żył tam? – Wska­za­ła w kie­run­ku mia­sta. – In­no­ść za­wsze prze­ra­ża­ła lu­dzi, a te­raz wy­szły z nich naj­gor­sze in­stynk­ty.

– Po co ta woj­na, ma­mu­siu? – Pa­dło ko­lej­ne py­ta­nie i Ża­net­ka po­czu­ła, jak mama sztyw­nie­je.

– Chy­ba nie ma jed­nej od­po­wie­dzi na to py­ta­nie, cór­ciu. – Mat­ka po­kle­pa­ła ją po ple­cach i pchnęła w kie­run­ku kuch­ni. Na­de­szła pora ko­la­cji. – Może trze­ba jej było, żeby od­dzie­lić ziar­no od plew? W sen­sie do­brych od złych. Cho­ciaż nikt chy­ba nie jest ani krysz­ta­ło­wy ani do cna zły. Może cho­dzi­ło o uka­za­nie zła, że­by­śmy go uni­ka­li. To be­stial­stwo, o któ­rym usły­sza­łam od tej ko­bie­ty… Nie mie­ści się w gło­wie.

– Ale już mi­nęło – sko­men­to­wa­ła Ża­ne­ta, jed­nak ma­tu­la po­kręci­ła gło­wą.

– Ni­g­dy nie mija, tyl­ko cho­wa się na ja­kiś czas. Na­szym po­wo­ła­niem jest czy­nić do­bro. Mamy mi­sję, Ża­net­ko, nie mo­że­my od­pu­ścić, do­pó­ki ostat­nia z rodu nie sta­nie na tej zie­mi.

– Co to zna­czy? – drąży­ła.

– Za wcze­śnie. – Że­li­sła­wa po­pa­trzy­ła na nią uwa­żniej, jak­by do­pie­ro te­raz uświa­do­mi­ła so­bie, z kim roz­ma­wia. – Po­wiem ci w swo­im cza­sie.

4.

Swój czas na­stąpił, kie­dy Ża­ne­ta sko­ńczy­ła szes­na­ście lat. Ży­cie to­czy­ło się po­wo­li, swo­im ryt­mem wy­zna­cza­nym przez ru­ty­nę co­dzien­nych obo­wi­ąz­ków. Do sie­ro­ci­ńca ma­tu­li do­łączy­ły ko­lej­ne dzie­ci, dwie dziew­czyn­ki i chłop­czyk. Ża­ne­tę nie­co prze­ra­ża­ły te ci­che stwo­rze­nia, ka­żde w inny spo­sób dzi­wacz­ne, pa­trzące za­wsze wiel­ki­mi ocza­mi, ze smut­kiem tak ogrom­nym, że roz­ry­wał du­szę. Tego lata ma­tu­la pod­upa­dła na zdro­wiu, sta­wa­ła się cie­niem sa­mej sie­bie, była co­raz bar­dziej prze­zro­czy­sta.

– Zże­ra mnie od środ­ka – wy­zna­ła któ­re­goś wie­czo­ru.

Sie­dzia­ły na gan­ku, dzie­ci po­ło­ży­ły się już spać. Lip­co­we po­wie­trze pach­nia­ło in­ten­syw­nie i przy­jem­nie. Ża­ne­ta już daw­no po­rzu­ci­ła myśl o szko­le, za­ak­cep­to­wa­ła rze­czy­wi­sto­ść ogra­ni­cza­jącą się do lasu i tych kil­ku mil­czących dzi­wa­ków.

– Co?

– Cho­ro­ba – uści­śli­ła nie­cier­pli­wie Że­li­sła­wa. – Czas na na­szą roz­mo­wę, cór­ko. Wa­żne jest, że­byś zro­zu­mia­ła, ja­kie to istot­ne.

Ża­ne­tę wy­pe­łni­ło pod­eks­cy­to­wa­nie. Tyle cza­su cze­ka­ła, aż na­dej­dzie ten mo­ment, że te­raz, kie­dy się stał, nie mo­gła uwie­rzyć. Splo­tła dło­nie i wcis­nęła je mi­ędzy ko­la­na, żeby mama nie za­uwa­ży­ła, jak drżą.

– Słu­cham. Je­stem go­to­wa.

– Nie je­steś – za­prze­czy­ła mat­ka. – Nie na to, co mam do po­wie­dze­nia. Mu­sisz jed­nak po­słusz­nie spe­łniać wszyst­kie po­le­ce­nia, ina­czej cze­ka nas zły los. Po­świ­ęci­łam wie­le, żeby za­pew­nić ro­do­wi bez­pie­cze­ństwo, że­by­śmy mo­gły kon­ty­nu­ować tę li­nię sil­nych ko­biet i two­rzyć lep­szy świat właś­nie dla nich. Mężczy­źni… – Po­pa­trzy­ła w dal, być może wspo­mi­na­ła męża i Ża­ne­ta też mi­mo­wol­nie po­my­śla­ła o ta­cie.

Nie bar­dzo go pa­mi­ęta­ła, stał się z bie­giem lat tyl­ko pla­mą. Tak samo jak bra­cia. I, o dzi­wo, Ża­kli­na, a prze­cież kie­dyś nie wy­obra­ża­ła so­bie ży­cia bez sio­stry bli­źniacz­ki.

– Mężczy­źni są nie­bez­piecz­ni, Ża­net­ko – kon­ty­nu­owa­ła ma­tu­la. – Wi­dać to było pod­czas woj­ny, kie­dy pa­li­li i gwa­łci­li, od­ci­na­li pier­si i wy­ci­ąga­li dzie­ci z brzu­cha ma­tek. Po­ka­za­li praw­dzi­we twa­rze, bar­ba­rzy­ńskie i nie­przy­ja­zne.

– Ale ta­tuś… – wtrąci­ła, ale mat­ka unio­sła dłoń i Ża­ne­ta za­mil­kła.

– Nie­wie­le o nim wiesz, cór­ko. Też nie na­le­żał do tych krysz­ta­ło­wych i do kie­lisz­ka za­glądał aż na­zbyt chęt­nie. Pew­nie z przy­jem­no­ścią ko­la­bo­ro­wa­łby z Niem­ca­mi, gdy­by go wcze­śniej nie za­ciu­ka­li. Tchórz­li­wy typ, cho­ciaż swe­go cza­su ko­cha­łam go na za­bój.

Ża­ne­ta mil­cza­ła. Nie sądzi­ła, że mama uwa­ża­ła ta­tu­sia za sła­be­go. Chy­ba nie po­tra­fi­ła tego przy­jąć, w ko­ńcu to czło­wiek, któ­ry wo­ził ją na ba­ra­na i śmiał się przy sto­le gru­bym, ni­skim śmie­chem. I cho­ciaż stał się tyl­ko za­tar­tym wspo­mnie­niem, pie­lęgno­wa­ła mi­ło­ść do nie­go.

– Nie – za­pro­te­sto­wa­ła.

– Nie mu­sisz wie­rzyć. – Że­li­sła­wa wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Zresz­tą nie ma to zna­cze­nia. Kie­dyś po­znasz ko­goś, komu po­da­ru­jesz wia­nek. Może na­wet nie­dłu­go, pew­nie po­nie­sie cię w świat. Nie mo­żesz jed­nak opu­ścić lasu.

– Mam so­bie spro­wa­dzić ka­wa­le­ra do kniei? – prych­nęła Ża­ne­ta.

– Ża­den chłop nie zo­sta­nie przy to­bie, cór­ko – rzu­ci­ła ostro ma­tu­la. – Albo umrze, albo uciek­nie. Nie zo­sta­ły­śmy stwo­rzo­ne do zwi­ąz­ków, mamy słu­żyć Dzie­wan­nie.

– Kosz­tem na­sze­go szczęścia? – Ża­ne­cie w oczach po­ja­wi­ły się łzy.

Ma­rzy­ła o mi­ło­ści, jak ka­żda dziew­czy­na w jej wie­ku. Mat­ka wie­czo­ra­mi snu­ła ba­śnie, opo­wia­da­ła baj­ki i Ża­ne­ta wie­rzy­ła, że i ją cze­ka kie­dyś wspa­nia­łe ży­cie z ksi­ęciem u boku. Wy­obra­ża­ła to so­bie przed snem, ka­żde­go wie­czo­ru, co­raz od­wa­żniej. Mimo że wy­cho­wa­ła się w bu­szu, wie­rzy­ła, że świat stoi przed nią otwar­ty i pe­łen nie­spo­dzia­nek. Ma­tu­la dep­ta­ła jej ma­rze­nia!

– Tak – szep­nęła Że­li­sła­wa. – Ale to nie wszyst­ko. Kie­dy za­mor­do­wa­no na­szą ro­dzi­nę, stra­ci­łam dzie­ci. Ty będziesz mu­sia­ła je po­świ­ęcić.

– Co masz na my­śli? – wark­nęła.

– Dzie­wan­na nie po­ma­ga za dar­mo. My­ślisz, że je­ste­śmy tu, nie­nie­po­ko­jo­ne przez ni­ko­go, ot tak po pro­stu? – Że­li­sła­wa spoj­rza­ła na cór­kę, a ta po­kręci­ła gło­wą. – No właś­nie. Dzie­wan­na plącze im ście­żki. W za­mian ocze­ku­je po­da­run­ków.

– Wie­ńców od ci­ężar­nych, któ­re z tobą ro­dzą – za­su­ge­ro­wa­ła Ża­ne­ta.

– Nie. – Głos mat­ki oka­zał się twar­dy jak głaz i rów­nie bez­na­mi­ęt­ny. – Sy­nów. Je­śli uro­dzisz dziec­ko płci męskiej, musi ono tra­fić do Dzie­wan­ny.

Ża­ne­ta po­czu­ła, że przez jej cia­ło prze­cho­dzi prąd prze­ra­że­nia. W pierw­szym mo­men­cie my­śla­ła, że ma­tu­la żar­tu­je, ale ta po­zo­sta­wa­ła po­wa­żna i wpa­try­wa­ła się upar­cie w prze­strzeń, a mgła za­snu­ła jej wzrok.

– Nie zga­dzam się na to! – wrza­snęła Ża­ne­ta, a mat­ka ude­rzy­ła ją w udo bo­le­śnie. – Nie od­dam dziec­ka bo­gi­ni, któ­ra na­wet nie ist­nie­je! Coś so­bie wy­my­śli­łaś, nie wiesz, że praw­dzi­wym Bo­giem jest Je­zus?

– Wma­wia­no ci to w dzie­ci­ństwie. My­śla­łam, że za­po­mnia­łaś – prych­nęła śmie­chem Że­li­sła­wa. – Nie pa­mi­ętasz tego uczu­cia tam­tej nocy, kie­dy zło­ży­łam przy­si­ęgę?

Oczy­wi­ście, że pa­mi­ęta­ła. Z tego uczu­cia nie mo­gła się otrząsnąć do te­raz, cho­ciaż mi­nęło tyle lat. Na samą myśl prze­cho­dzi­ły ją zim­ne dresz­cze i chcia­ła gdzieś się scho­wać. Wie­rzy­ła, oczy­wi­ście że tak. W ko­ńcu nie­raz do­świad­czy­ła cu­dów Dzie­wan­ny, jak cho­ćby po­ja­wie­nie się tego domu za ich ple­ca­mi czy zwie­rzy­ny, któ­ra za­wsze ła­pa­ła się w si­dła. No i ten brak lu­dzi, czy­li to, że nikt nie tra­fił w to miej­sce ni­g­dy. Mo­gła kła­mać i oszu­ki­wać samą sie­bie, ale zna­ła praw­dę.

– Mu­sisz na­uczyć się od­bie­rać po­ro­dy i prze­jąć moją rolę. Twój ży­cio­wy cel to za­dbać o na­sze dzie­ci – po­wie­dzia­ła mi­ęk­ko Że­li­sła­wa. – Po­mo­żesz prze­cho­dzić ko­bie­tom przez wiecz­ny trud, któ­ry jest na­szym udzia­łem od za­ra­nia wie­ków i taki po­zo­sta­nie na za­wsze, aż do ostat­nie­go czło­wie­ka.

– Nie mam za­mia­ru! – Ża­ne­ta po­de­rwa­ła się, tup­nęła raz i dru­gi, jak­by mo­gło to co­kol­wiek zmie­nić. – Nie je­stem jak ty! – za­szlo­cha­ła. – Nie chcę być taka jak ty. – Za­ła­ma­ła ręce.

– Mu­sisz! – Mat­ka wsta­ła i ude­rzy­ła ją w twarz. Hi­ste­ria mi­nęła od razu. – Dzie­wan­na nie od­pu­ści.

– Czy­li spro­wa­dzi­łaś na nas klątwę, tak?

– Ochro­nę – po­pra­wi­ła Że­li­sła­wa. – To coś in­ne­go.

– Ja­sne, wte­dy to mia­ło sens. W woj­nę, zna­czy – pe­ro­ro­wa­ła wście­kła Ża­ne­ta. – Ale pó­źniej? Te­raz? Mi­nęło już wie­le lat, pew­nie na ze­wnątrz, w mie­ście, ży­cie wy­gląda zu­pe­łnie ina­czej. Mamy wol­no­ść.

Że­li­sła­wa za­śmia­ła się okrut­nie.

– Mamy ko­mu­nizm, cór­ko – spro­sto­wa­ła. – Nie mniej­szy syf niż pod­czas wo­jen­nej za­wie­ru­chy. Dla­te­go nie po­sła­łam cię do szko­ły, bo by ci w gło­wie na­mie­sza­li.

– Nie da­łaś mi wy­bo­ru! – za­wy­ła Ża­ne­ta. – Nie za­py­ta­łaś o zda­nie! A co z mo­imi dzie­ćmi?

Że­li­sła­wa po­pa­trzy­ła na cór­kę z bó­lem w oczach, Ża­ne­ta nie chcia­ła jed­nak przy­jąć jej żalu. Ma­rze­nia, te kru­che wy­obra­że­nia o tym, co mo­gło­by się stać w przy­szło­ści, roz­sy­pa­ły się w pył i ucie­kły na wie­trze. Ser­ce roz­ry­wa­ła jej nie­spra­wie­dli­wo­ść. Nie pi­sa­ła się na taki los!

– Two­je dzie­ci będą wy­cho­wy­wać się tu­taj. – Ma­tu­la za­to­czy­ła ręką wko­ło. – Cór­ki. Nie wiem, co Dzie­wan­na po­cznie z chłop­ca­mi. Może da ich na po­żar­cie ru­sa­łkom, w ko­ńcu jest ich opie­kun­ką.

– Mó­wisz to tak spo­koj­nie, jak­by w ogó­le cię to nie ob­cho­dzi­ło!

– Ża­net­ko, wi­dzia­łam śmie­rć mo­ich dzie­ci – wy­zna­ła ze spo­ko­jem Że­li­sła­wa. – Ka­to­wa­ne­go Do­bro­sza, uci­ętą gło­wę Gnie­wa, na­wet nie chcę wie­dzieć, co zro­bi­li z Ża­kli­ną i ty też nie chcesz tego wie­dzieć. Utra­ta ko­goś bli­skie­go w taki spo­sób po­zo­sta­wia w czło­wie­ku ślad na za­wsze. Nie mo­głam ry­zy­ko­wać, że i cie­bie do­pad­ną, czy wte­dy, czy te­raz, zro­bi­ła­bym wie­le, żeby cię ochro­nić, dla­te­go ofia­ro­wa­łam się Dzie­wan­nie.

– Nikt cię o to nie pro­sił – burk­nęła Ża­ne­ta.

Nie umia­ła do­ce­nić po­świ­ęce­nia mat­ki, nie ro­zu­mia­ła go.

– Utra­ta dziec­ka jest naj­gor­szym, co może spo­tkać czło­wie­ka – wy­ja­śni­ła ma­tu­la. – Two­je będą żyły spo­koj­nie. Nie sądzę, by Dzie­wan­na ro­bi­ła krzyw­dę chłop­com, po­sta­ram się do­wie­dzieć, dla­cze­go tak bar­dzo ich pra­gnie.

– W ta­kim ra­zie nie będę mieć dzie­ci – za­strze­gła Ża­ne­ta bun­tow­ni­czo. Mu­sia­ła po­czuć, że ma ja­kąkol­wiek kon­tro­lę nad wła­snym ży­ciem. – Ród sko­ńczy się na mnie.

Że­li­sła­wa uśmiech­nęła się lek­ko i po­kręci­ła gło­wą. Ża­ne­ta po­czu­ła się głu­pia i nie­wie­le war­ta, sko­ro mat­ka wy­śmie­wa­ła ją pro­sto w twarz. Mia­ła ocho­tę uciec i po­sta­no­wi­ła, że kie­dy za­pad­nie zmrok, zro­bi to. Sprze­ci­wi się tej głu­piej klątwie, obiet­ni­cy, któ­rej nie chcia­ła wy­pe­łniać. Mama nu­ci­ła ci­cho ja­kąś pie­śń i wy­da­wa­ła się nie zwa­żać na hu­mo­ry cór­ki. Pew­nie będzie za­do­wo­lo­na, że ta znik­nęła z jej ży­cia, sku­pi się na sie­ro­tach, w ko­ńcu to je bar­dziej ko­cha­ła niż ro­dzo­ne dziec­ko! Bun­tow­ni­cze my­śli to­wa­rzy­szy­ły jej jesz­cze dłu­go w nocy i nie mu­sia­ła na­wet się pil­no­wać, by nie za­snąć. Roz­sa­dzał ją zbyt wiel­ki gniew.

5.

Ża­ne­ta ko­cha­ła ota­cza­jący ją bór, ale nie nocą. W ciem­no­ściach spo­mi­ędzy pni wy­ska­ki­wa­ły dusz­ki, ko­na­ry bu­dzi­ły się do ży­cia i wy­gląda­ły ni­czym po­wy­kręca­ne pa­lu­chy, las tęt­nił nie­roz­po­zna­nym ży­ciem, a to bu­dzi­ło gro­zę. Ma­tu­la wspo­mi­na­ła, że cza­sa­mi pod ich dom pod­cho­dzi­li wil­cy i Ża­ne­ta nie mia­ła pew­no­ści, czy ma na my­śli zwie­rzęta, czy inne isto­ty. Nie po­rzu­ci­ła jed­nak swo­je­go za­mia­ru i po dru­giej ze­rwa­ła się z łó­żka, prze­szła boso przez dom i wy­mknęła się na ze­wnątrz. Nie mia­ła po­jęcia, któ­rędy iść, ale wie­dzia­ła, w któ­rą stro­nę uda­wa­ła się mama, kie­dy szła ode­brać po­ród. Wie­rzy­ła, że so­bie po­ra­dzi, prze­cież wy­cho­wa­ła się w tym le­sie i zna­ła jego ta­jem­ni­ce. Ga­łąz­ki pod jej sto­pa­mi ła­ma­ły się z trza­skiem i za ka­żdym ra­zem mia­ła wra­że­nie, że ser­ce wy­sko­czy jej z pier­si. Hu­ka­ła sowa, ale to rów­nież nie przy­no­si­ło jej ulgi, dźwi­ęk brzmiał zło­wiesz­czo, szcze­gól­nie w po­łącze­niu z wia­trem. Ten zaś ze­rwał się na­gle, za­ko­ły­sał pnia­mi chu­dych igla­stych drzew, aż za­skrzy­pia­ły jak­by w pro­te­ście. Po­dmuch owio­nął Ża­ne­tę, wzbił igły i ze­schłe li­ście, po­pchnął w stro­nę po­la­ny. Za­sta­ła tam Dzie­wan­nę. Wie­dzia­ła, że to ona, bo roz­po­zna­ła ją po łuku i char­tach ota­cza­jących swo­ją pa­nią. Bo­gi­ni trzy­ma­ła na­pi­ętą broń i ce­lo­wa­ła w jej ser­ce, tego Ża­ne­ta była pew­na. Stru­chla­ła, uklękła i wy­ci­ągnęła przed sie­bie dło­nie.

– Pani wy­ba­czy! – krzyk­nęła. – Wy­ba­czy pani!

– Chcia­łaś uciec – za­uwa­ży­ła Dzie­wan­na gło­sem brzmi­ącym, jak­by do­cho­dził spod zie­mi.

Albo z gro­bu – na tę myśl Ża­ne­ta za­drża­ła.

– Tak.

– Dla­cze­go? – Dzie­wan­na opu­ści­ła broń i zbli­ży­ła się do dziew­czy­ny.

Pach­nia­ła swoj­sko, wy­pra­wio­ny­mi skó­ra­mi zwie­rząt za­rzu­co­ny­mi na ra­mio­na, zio­ła­mi, śció­łką. Jej skó­ra ema­no­wa­ła świa­tłem ni­czym ksi­ężyc, bia­łym i przy­jem­nym. Wy­da­wa­ła się ład­na, zu­pe­łnie inna od tego cze­goś, co wie­le lat wcze­śniej Ża­ne­ta wi­dzia­ła w bo­rze, kie­dy mat­ka skła­da­ła obiet­ni­cę. Przy­jem­na twarz na­kro­pio­na pie­ga­mi, brązo­we wło­sy w nie­któ­rych miej­scach po­za­pla­ta­ne w war­ko­cze, ustro­jo­ne ko­ra­la­mi z żo­łędzi i szy­szek, uśmiech. Było w nim coś zło­wiesz­cze­go, bez­li­to­sne­go, cho­ciaż bo­gi­ni pa­trzy­ła na Ża­ne­tę swo­imi brązo­wy­mi ocza­mi ze zro­zu­mie­niem i tro­ską.

– Nie chcę od­da­wać ci sy­nów, nie za­mie­rza­łam zo­stać w le­sie na za­wsze! – W Ża­ne­cie znów obu­dził się gniew. – Nie pro­si­łam o to!

– Pro­si­ła two­ja mat­ka – rze­kła su­ro­wo Dzie­wan­na. – Ka­żdy syn ma być od­da­ny do mnie pod opie­kę…

– Żeby go po­ża­rły ru­sa­łki! – prych­nęła Ża­ne­ta tak, że dro­bin­ki śli­ny ucie­kły jej z ust.

Na szczęście nie do­si­ęgły bo­gi­ni, ale wy­star­czy­ło, żeby dziew­czy­nę za­wsty­dzić. Po­wści­ągnęła nie­co wście­kło­ść, w ko­ńcu nie roz­ma­wia­ła z ma­tu­lą, nie mo­gła so­bie po­zwo­lić na wszyst­ko.

– Chy­ba nie za bar­dzo wiesz, kim one są?

– Nie. – Ża­ne­ta po­chy­li­ła gło­wę.

Skąd mia­ła czer­pać in­for­ma­cję, sko­ro nie umia­ła czy­tać. Ten brak znów bo­le­śnie za­kłuł ją w pie­rś.

– To ci opo­wiem.

Rzu­ci­ła ja­kieś brzmi­ąco obce sło­wa do char­tów, a te po­słusz­nie po­ło­ży­ły się na zie­mi. Ich pani usia­dła rów­nież i skrzy­żo­wa­ła nogi, po czym ski­nęła na Ża­ne­tę, żeby spo­częła obok. Tra­wa oka­za­ła się mo­kra, ale dziew­czy­na nie za­mie­rza­ła na­rze­kać. Mo­kra dupa jesz­cze ni­ko­go nie za­bi­ła. Poza tym ko­cha­ła opo­wie­ści i pra­wie za­po­mnia­ła, z kim ma do czy­nie­nia, kie­dy Dzie­wan­na za­częła opo­wia­dać.

– Sło­wo ru­sa­łka ozna­cza z ła­ci­ny świ­ęto róż, ro­sa­lia. Nie­któ­rzy na­zy­wa­ją ru­sa­łki wi­ła­mi, tak, chy­ba tu­taj funk­cjo­no­wał taki ter­min, ale mają ró­żne na­zwy: ka­zyt­ka, ła­sko­tu­cha, ła­sko­ta­łka, juda, ma­ja­ki, dzi­wo­żo­ny, pan­ny wod­ne, mo­ria­ny, wo­dia­ny, a na­stęp­nie to­pie­li­ce i na­wki. Pew­nie za­le­ży od re­gio­nu.

– Znam wiły, ma­tu­la o nich opo­wia­da­ła – wtrąci­ła Ża­ne­ta. – Były ich ró­żne ro­dza­je w za­le­żno­ści od tego, gdzie miesz­ka­ły. Sa­mo­wi­ły w la­sach, za­gor­ki­nie w gó­rach, w wo­dach bro­da­ri­ce i ob­la­ki­nie w chmu­rach.

– Tak, tak. – Bo­gi­ni mach­nęła ręką. – Ale nie o ety­mo­lo­gię nam prze­cież cho­dzi. Ru­sa­łki uwiel­bia­ją ha­sać nago, są cie­kaw­skie świa­ta, często klasz­czą i się śmie­ją. Uwiel­bia­ją nów, nie prze­pa­da­ją za świa­tłem ksi­ęży­ca. Ru­sa­łki ko­cha­ją mężczyzn, a kie­dy któ­ry ich do­tknie, ła­sko­czą go aż do śmier­ci lub po­ry­wa­ją do ta­ńca rów­nież ko­ńczące­go się zgo­nem.

– Więc pro­wa­dzą mło­dzie­ńców na stra­ce­nie, tak czy ina­czej – za­uwa­ży­ła Ża­ne­ta. – Nie wiem, jak ma mnie to po­cie­szać.

– Ru­sa­łki po­trze­bu­ją dzie­ci płci męskiej – wy­ja­wi­ła Dzie­wan­na. – Trak­tu­ją je jak swo­je, a pó­źniej pusz­cza­ją w świat.

– W nor­mal­ny, ludz­ki świat?

– Tak – przy­tak­nęła Dzie­wan­na z lek­kim uśmie­chem.

I znów wy­da­wa­ło się Ża­ne­cie, że nie jest on wca­le przy­ja­zny.

– Gdzie tkwi ha­czyk?

Bo­gi­ni za­śmia­ła się, aż nie­któ­re z char­tów pod­nio­sły łby i po­pa­trzy­ły czuj­nie.

– Nie są… zbyt in­te­li­gent­ni. Cza­sa­mi do­pro­wa­dza­ją ich do sza­le­ństwa.

– I na taki los mo­ich chłop­ców mam się go­dzić? – prych­nęła znów Ża­ne­ta. – Któ­ra mat­ka by na to po­szła?

– Je­śli nie wy­pe­łnisz prze­zna­cze­nia, cóż… – Nie­do­po­wie­dze­nie za­wi­sło w po­wie­trzu.

– Co?

– Two­ja mat­ka zo­sta­nie uoso­bie­niem Ma­rzan­ny. – Dzie­wan­na po­pa­trzy­ła uwa­żnie na Ża­ne­tę, aż prze­szy­ły ją ciar­ki. – A jak za­pew­ne wiesz, to bo­gi­ni zimy i śmier­ci, ale też od­ro­dze­nia. Że­li­sła­wa po­czu­je ka­żdy ogień tra­wi­ący ku­kłę Ma­rzan­ny, i ka­żdą wodę, któ­ra za­to­pi taką lal­kę. A pa­mi­ętaj, że zwy­czaj jest żywy wśród dzie­ci, na­wet chrze­ści­ja­ństwo tego nie wy­ple­ni­ło.

– Jak to? – Ża­ne­ta po­kręci­ła gło­wą, za­częły ją łu­pać skro­nie. – Nie ro­zu­miem.

– Żeby za­pew­nić ci bez­pie­cze­ństwo, to­bie i przy­szłe­mu ro­do­wi, Że­li­sła­wa po­świe­ci­ła du­szę. Je­śli odej­dziesz, a dro­ga wol­na, będziesz win­na jej cier­pie­nia w za­świa­tach. Czy to ja­sne?

– Jak cho­ler­ne sło­ńce – wy­du­si­ła Ża­ne­ta przez za­ci­śni­ęte gar­dło.

Ogar­nęło ją po­czu­cie bez­na­dziei. Zda­wa­ła so­bie spra­wę, że musi za­wró­cić, po­rzu­cić okru­chy ma­rzeń, któ­re jesz­cze tkwi­ły w du­szy, wy­łu­skać je i wy­rzu­cić na za­wsze.

– Obie­cu­ję ci do­bre ży­cie, Ża­ne­to – ode­zwa­ła się Dzie­wan­na i wsta­ła, a char­ty za nią. – Spi­jesz sło­dycz z kwia­tów, wy­pe­łnisz obiet­ni­cę, a ja będę ci sprzy­jać. Mu­sisz tyl­ko tu zo­stać, opie­ko­wać się sie­ro­ta­mi…

– Po co ci one?

– Ka­żde umie­ra­jące w le­sie dziec­ko boli – wy­ja­śni­ła Dzie­wan­na. – A ta­kie za­zwy­czaj po­rzu­ca się w chasz­czach, żeby za­ma­rzło albo żeby roz­szar­pa­ły je zwie­rzęta. To za­kłó­ca spo­kój, bu­rzy har­mo­nię.

– Ich ży­cie jest pa­smem cier­pień – za­uwa­ży­ła Ża­ne­ta. – Czy nie le­piej, gdy­by go nie do­świad­czy­ły?

– Te isto­ty mają du­sze o wie­le pi­ęk­niej­sze niż inni lu­dzie. – Bo­gi­ni spoj­rza­ła kar­cąco. – Są po­trzeb­ni, żeby pa­no­wa­ła rów­no­wa­ga. Ich ser­ca są czy­ste, nie­ska­la­ne ta­ki­mi my­śla­mi jak two­je, gdy uwa­żasz, że le­piej gdy­by ich nie było.

Ża­ne­ta nie od­po­wie­dzia­ła. Nie czu­ła wsty­du za to, co po­wie­dzia­ła, bo uwa­ża­ła, że sie­ro­ty nie mają do­bre­go ży­cia. Czy mo­gła­by im je za­pew­nić kie­dyś w przy­szło­ści? Od­wró­ci­ła się i po­szła z po­wro­tem do domu. Naj­pierw usły­sza­ła świst, do­pie­ro pó­źniej po­czu­ła strza­łę wbi­tą w pra­wą ło­pat­kę.

– Że­byś ni­g­dy nie za­po­mnia­ła – za­strze­gła Dzie­wan­na, kie­dy Ża­ne­ta upa­dła na ko­la­na z bólu. – To cier­pie­nie przy­nie­sie ci opa­mi­ęta­nie za ka­żdym ra­zem. Je­steś moją na­zna­czo­ną.

Spis tre­ści

1.

2.

3.

4.

5.

6.

7.

8.

9.

10.

11.

12.

13.

14.

15.

16.

17.

18.

19.

20.

21.

22.

23.

24.

25.

26.

27.

28.

29.

30.

31.

32.

33.

34.

35.

36.

37.

38.

39.

40.

41.

42.

43.

44.

45.

46.

47.

48.