Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Halszka przejmuje po rodzicach prowadzenie domu spokojnej starości. Sama zmagała się z traumą dzieciństwa spędzonego w sierocińcu i ze skutkami rzadkiej choroby. Teraz jako pełna energii młoda kobieta pragnie zmieniać świat na lepsze. Zmiany zaczyna od zaprowadzenia nowych porządków w placówce, którą zarządza. Stara się, by jej podopieczni na nowo poczuli się potrzebni. Wpada na pomysł współpracy z sierocińcem i oddziałem położniczym – seniorzy pomogą młodym i na odwrót.
Mądra opowieść poruszająca wiele trudnych tematów. Starość, odchodzenie, samotność, relacje międzypokoleniowe, trudne decyzje, miłość wystawiana na ciężkie próby. Celne, bolesne, z życia wzięte obserwacje zmuszają do zastanowienia. A jednocześnie sporo ciepłych wątków – romantyczne perypetie Halszki, Konstantego i kilkorga innych nietuzinkowych bohaterów.
Książka nominowana do nagrody Vivelo Book Awards.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 276
Miłość nawet wśród swoich smutków sama w sobie jest pociechą.
Wiktor Hugo
Miała piętnaście lat, kiedy została adoptowana, co wydawało się cudem, ponieważ mało kto decydował się na przysposobienie dziecka na progu dorosłości. Szczególnie że właśnie wtedy zdiagnozowano u niej zespół Mayera-Rokitansky’ego-Küstera-Hausera (cóż za skomplikowana nazwa!), a co wprawiło ją w przerażenie pomieszane z dezorientacją. Halszka wielokrotnie zastanawiała się, jak by sobie poradziła, gdyby nie nowi rodzice. Choć słowo „nowi” powinna wyrzucić, bo do tej pory nie miała żadnych. Pobyt w sierocińcu pozostawił w niej wiele blizn, ale wyszła naprzeciw Malinowskim z otwartym sercem i nadzieją, że ktoś wreszcie ją pokocha. Teraz, dwadzieścia lat później, mogła stwierdzić, że tamten moment jej życia okazał się wyjątkowy, a teraz nadchodził, nie, już się dział, kolejny. Przełomowy.
Rodzice odchodzili powoli, zamknięci w klatkach swoich umysłów. Rozstała się z długoletnim partnerem. Na horyzoncie pojawiła się biologiczna matka. Natknęła się na dwóch mężczyzn, braci: Kostka i Makarego, a ci zamieszali w jej egzystencji bardziej, niż mogła się spodziewać. Nagle stała się odpowiedzialna za coś, co do tej pory wydawało się jej tylko zajęciem dodatkowym. Ale od początku, a raczej od końca.
Ojciec i matka, państwo Malinowscy, którzy dali Halszce nazwisko, dom oraz ogrom miłości, postanowili również, że zajmie się ich biznesem. Dość nietypowym, ponieważ prowadzili ośrodek spokojnej starości. Halszka przyzwyczajona była do tego, że ma pełno dziadków i babć, że otaczają ją osoby pełne niewypowiedzianych historii. Jako mała dziewczynka uwielbiała słuchać tych opowieści, nieco magicznych, które wydawały się jej jakby zaczerpnięte z innego świata. Nauczyła się zauważać potrzeby tych ludzi, o których zapomniał świat na zewnątrz, dlatego cieszyła się, że przejmie prowadzenie ośrodka. Przygotowywała się do tego od lat, chociaż nie do końca zdawała sobie z tego sprawę. W momencie, kiedy rodzice – jeszcze dość zdrowi i zakotwiczeni w teraźniejszości – przekazali jej instrukcje, zorientowała się, że doskonale się na tym zna. Coś, co miało być jedynie pracą dorywczą, stało się sensem. I kiedy Halszka objęła kierownictwo, pierwsze, co zrobiła, to zmieniła nazwę ośrodka. „Jesień życia” nie kojarzyła się jej nigdy zbyt dobrze, stawiała starców na poziomie osób już nieprzydatnych, na skraju, gdzie czeka się tylko na nieuniknione, na zimę, czyli śmierć. Ona chciała ich aktywizować, pokazać, że mają przed sobą jeszcze dobry kawałek życia, taki, który mogą wykorzystać w fajny sposób. Długo zastanawiała się, co mogłoby odzwierciedlać jej zamysł i w końcu znalazła: „Druga młodość”.
– Brzmi dobrze – powiedział tata, kiedy oznajmiła mu decyzję.
Starała się nie dostrzegać coraz bardziej trzęsących się dłoni mężczyzny, choć przecież nie mogła tego zignorować. Wzruszało ją to drżenie, bo pamiętała, jak czasami ocierał jej rękami łzy z policzków. Przetrwali wiele trudnych chwil, ale to zahartowało ich miłość i Halszka nie umiała sobie przypomnieć, jak to było istnieć bez ich opieki.
– Mam nadzieję, że się nie złościsz.
Przekładała papiery zupełnie bez sensu, byle się czymś zająć.
– Teraz to twoja własność – zatoczył ręką wokoło. – Patrzysz na świat inaczej niż my, zresztą od zawsze tak było. Uważam, że zrobisz dla naszych podopiecznych wiele dobrego.
– To oczywiste – uśmiechnęła się mama, nieco bardziej zagubiona niż ojciec, ale przecież starsza od niego o pięć lat.
Halszka zastanawiała się wielokrotnie, dlaczego zdecydowali się na adopcję w tak późnym wieku, oboje przed sześćdziesiątką, nigdy jednak nie spytała, a oni nie chcieli rozmawiać. Czasami niektórzy znajomi próbowali o to zagadnąć, ale rodzice ucinali temat, a ona zbyt ich szanowała, by drążyć. Zresztą powody nie miały znaczenia, skoro znalazła u nich prawdziwy dom.
– Chciałabym wprowadzić sporo zmian, tatku – przytuliła się do niego przelotnie. – Ale to wymaga pracy i czasu, nowych pracowników i pewnych nakładów finansowych. Muszę pogadać z urzędem miasta, niech wysupłają kilka groszy na, powiedzmy, wizytę seniorów w teatrze raz na miesiąc.
– Uważasz, że to dobry pomysł? – ojciec spojrzał niepewnie. – Niektórzy są mocno… hmm, osobliwi.
Halszka uśmiechnęła się szeroko, słysząc to sformułowanie. Tata przedstawił problem łagodnie, ona jednak zdawała sobie sprawę, że niektórzy pensjonariusze to ciężkie przypadki. Choroby otępienne, alzheimer i demencja panoszyły się wśród staruszków niczym morowe powietrze.
– Aktywizowałabym tych, których nie dotknęły choroby – wyjaśniła. – Wiele osób po prostu się nudzi, a to wpływa znacząco na obniżenie aktywności mózgu. W końcu to mięsień, musi pracować.
– Skoro tak mówisz – ojciec splótł trzęsące się dłonie, jakby w ten sposób mógł powstrzymać irytujący, nieustanny dygot. – Jestem ciekaw tych innowacji, nauka bardzo poszła do przodu od momentu, kiedy zajęliśmy się z mamą tematem.
– Nie śledziliście nowinek – powiedziała Halszka. – A to trzeba na bieżąco.
– Robiliśmy, co mogliśmy – odezwała się mama, nieco niezadowolona, że córka ją krytykuje. – To naprawdę trudne zapewnić tym ludziom odpowiednią ilość tego, czego potrzebują. Nie zawsze wystarczy obecność starców wokół, nie wiem, czy rozumiesz?
Halszka pokiwała głową. Mama ocknęła się z letargu, w który wpadała czasami w ciągu dnia, jakby musiała naładować akumulatory, by znów funkcjonować normalnie.
– Otóż to – kontynuowała. – Nie wystarczy towarzystwo ludzi w tym samym wieku, to nie jest inspirujące. Rodzina powinna ich odwiedzać jak najczęściej z dziećmi, wnukami, powinni być zabierani na święta i urodziny, żeby uczestniczyć w życiu społecznym. Tutaj się to nie odbywa.
Mama miała rację i Halszka doskonale to rozumiała. Od lat obserwowała działanie ośrodka, który należał do rodziny chyba od trzech albo nawet czterech pokoleń, musiałaby to sprawdzić, bo historia jego założenia również wydawała się emocjonująca. Zawsze jednak brakowało jej na to czasu. Postanowiła, że niedzielę przeznaczy na telefony do rodzin pensjonariuszy, by uświadomić im, że mają jeszcze jednego członka rodziny, by poinformować, że ktoś ich potrzebuje. Oczywiście rozumiała niechęć, w końcu chodziła na studia i pracowała w galerii sztuki, otaczała się ludźmi w jej wieku, tuż po trzydziestce, dla których starcy wydawali się przeniesieni z innej epoki, nudni i irytujący. Potrafiła spojrzeć na te babcie i dziadków oczami dzieci i wnuków, zagonionych, angażujących się w pracę, szkołę i zajęcia dodatkowe, bez świadomości, że oto w domu spokojnej starości mieszkają ludzie czekający, patrzący za okno, czy przypadkiem ktoś nie idzie ich odwiedzić.
Pragnęła to zmienić.
Uśmiech kosztuje mniej od elektryczności i daje więcej światła.
Archibald Joseph Cronin
Pierwsze wspomnienia łączyły się zawsze z wielkim oknem, za którym rósł kasztan. Rutyna każdego dnia pozwalała Halszce czuć się bezpiecznie, nigdy nie rzucała się w oczy i unikała innych dzieci, dlatego dawano jej spokój. To drzewo pozwalało jej się skupić, kiedy szkicowała ogryzkami ołówków na każdym skrawku znalezionego papieru, bo wiecznie brakowało bloków. To jednak nie artykuły pierwszej potrzeby. W zawiłych relacjach w bidulu Halszka odnalazła się nadzwyczaj dobrze, tkwiła w niej jakaś żądza wiedzy, więc czytała i oglądała telewizję, kiedy tylko mogła. Już wtedy należała do osób, które potrafią słuchać, a siostry zakonne miały w zanadrzu mnóstwo opowieści. Najbardziej lubiła przebywać z Anastazją, kucharką. Mimo wykonywanego zawodu należała do osób wyjątkowo szczupłych; wysoka i pociągła na twarzy, zawsze się uśmiechała.
Halszka spędziła w kuchni mnóstwo czasu, obierała ziemniaki i myła warzywa, przypatrywała się dzieleniu kury na rosół i miesiła ciasto. Nauczyła się dobrze gotować, co bardzo sobie ceniła. Anastazja rzucała opowieściami, anegdotami z życia, zaraziła Halszkę pozytywnym podejściem do życia. Dziewczyna traktowała ją trochę jak matkę, choć Anastazja zawsze pozostawała zdystansowana pod względem fizycznym.
– Kiedy byłam mała, mieszkałam na wsi, mieliśmy krowy i konie, pracowaliśmy w polu w największe upały, a ciało nam się brązowiło – popatrzyła na swoje blade dłonie. – Do dziś pamiętam to palące słońce, przestrzeń pól i las na horyzoncie. Dzieciństwo pełne dobroci, ciepłego mleka, prawdziwych jaj, których żółtka miały tak intensywny kolor. Jabłka prosto z drzewa, niedziele wolne od pracy, kiedy leżeliśmy na trawie i wpatrywaliśmy się w niebieskie niebo.
Halszka wsłuchiwała się w słowa Anastazji, wyobrażała sobie takie dzieciństwo, te doświadczenia, które nigdy nie miały stać się jej udziałem. Nie wierzyła, że zostanie adoptowana, ale ta myśl nie wydawała się przykra. Siostry zakonne dbały o dzieci jak potrafiły. Niektóre maleństwa, te urocze dziewczynki z warkoczykami czy kucykami, znajdowały domy, ale te starsze, ponad dziesięcioletnie… to zdarzało się nadzwyczaj rzadko. I im starsza była Halszka, tym rzadziej o tym marzyła. Przeniosła się w inną sferę, planowała życie po wyjściu z sierocińca, kiedy rzucą ją na głębokie wody rzeczywistości. Obawiała się tego, chociaż zupełnie niepotrzebnie, bo znaleźli ją Malinowscy.
Pamiętała ich wizytę. Chcieli starszą dziewczynkę, pasowała do ich preferencji, więc umówiono spotkanie, ale oprócz niej znalazło się na nim jeszcze kilka dziewczynek. Czy można powiedzieć, że zaiskrzyło? Halszka zawsze uważała, że owszem, poczuła się z nimi jak w domu.
– Marcin i Agnieszka Malinowscy – przedstawiła ich zakonnica.
Halszka usiadła i po prostu się w nich wpatrywała. Powiedziała oczywiście ciche „dzień dobry”, ale następnie spuściła oczy i splatała dłonie nerwowym ruchem.
– Cześć, kochanie – Agnieszka przysiadła się do niej, blisko.
Halszka czuła się z tym dziwnie, przecież nikt nie przyzwyczaił jej do dotyku, a tu jakaś obca kobieta dotyka jej palców chłodną ręką z cienką obrączką na palcu. Nie cofnęła się jednak, chociaż miała wielką ochotę. Później będzie się z tym oswajać niczym zwierzątko.
Gawędzili przez jakiś czas, ale Halszka nie pozwoliła sobie na nadzieję. W końcu Malinowscy rozmawiali z każdą z nich. Anastazja próbowała napełnić ją optymizmem.
– Na pewno cię adoptują – powiedziała, wycierając starannie talerz ściereczką. – Przecież doszło już do rozmowy, a to bardzo dużo.
– Ale spotkali się też z innymi, bardziej przebojowymi dziećmi – odpowiedziała Halszka. – Nic jeszcze nie wiadomo.
A jednak doszło do adopcji i Halszka w pierwszych miesiącach bała się, że rodzice się rozmyślą. Chodziła na palcach, milczała, żeby ich nie urazić, odpowiadała na pytania i płakała wieczorami ze szczęścia. Za oknem miała brzozę, nie kasztana, a parapet był na tyle szeroki, że mogła na nim siedzieć. Kiedy mama, której wtedy jeszcze tak nie nazywała, to zauważyła, przygotowała kilka miękkich poduszek i koc, by mogła się okryć, a także lampkę do czytania. Halszka nie wiedziała, jak dziękować.
Przypomniała to sobie teraz, już jako dorosła kobieta, kiedy przystawiła lampę do nowego łóżka mamy i układała poduszki. Rodzice zdecydowali, że przeniosą się do „Drugiej młodości”. Przy ośrodku mieli dom, ale nie dawali rady wspinać się na piętro, a na dole był tylko salon i kuchnia.
– Będziesz odciążona – powiedział tata, kiedy zaprotestowała. – Jesteśmy już u schyłku życia, coraz bardziej zapadamy w niepamięć. Pielęgniarki się nami zajmą.
– To obowiązek córki – mruknęła zdenerwowana, splatała i zaplatała palce. – Powinnam…
– Przecież i tak spędzasz tam całe dnie, odkąd Mateusz odszedł – upierał się tata. – Będziemy ciągle blisko, nikt nie zamknie nas przecież na klucz.
– Tato…
– Wpadasz w pracoholizm – mówił tata uparcie. – Musisz zacząć znów żyć, a nie stanie się to, jeśli będziemy siedzieć ci na karku.
– Bardzo lubię spędzać z wami wieczory – odparła.
– My z tobą też, córcia – tata uśmiechnął się i pogłaskał ją po dłoni.
Jakże szybko przyzwyczaiła się do tych gestów, drobnych dowodów miłości. Nie mogłaby się bez nich obejść.
– Będę codziennie wam czytać – obiecała spontanicznie. – Niech to się stanie naszym rytuałem.
Marcin podszedł do Agnieszki, która zawiesiła wzrok w przestrzeni. Coraz dłużej trwały te momenty nieuważności, jakby odrywała się od życia i dryfowała gdzieś daleko; Halszka podejrzewała, że w swojej pamięci. Siedzieli w kuchni ich domu, obszernej, pełnej ciepła słonecznego wpadającego do środka przez okna. Drobiny kurzu falowały lekko w świetle. Ten widok był jednym z najpiękniejszych wspomnień Halszki, wspomnień z pierwszego dnia spędzonego w tym miejscu, gdy nadal nie dowierzała, że ktoś ją zechciał.
Na moment zatopiła się we wspomnieniach. Wtedy zwracała uwagę na rzeczy, które teraz wydawały się oczywiste: filiżanki delikatnie zdobione różami, zegar z pozytywką wygrywającą melodię na równą godzinę, zasłonki ze słonecznikami, obecnie nieco już wyblakłe. Na stole leżał obrus w biało-niebieską kratę, teraz już dawno wyrzucony. Tamtego dnia wielokrotnie pytała w myślach samą siebie: Czy to się dzieje naprawdę? Znalazłam dom?. Nie miała pojęcia, jak się zachować, by ci obcy ludzie z niej nie zrezygnowali. Nie zrobili tego, a ona mogła wrócić do teraźniejszości, wypełniona wdzięcznością.
– Czytanie brzmi doskonale – tata objął żonę. Było w tym geście mnóstwo ciepła i czułości, a Halszce ścisnęło się serce. Nie rozmawiała z rodzicami o Mateuszu, nadal nie pogodziła się z rozstaniem po tak wielu latach wspólnego życia. Pewnie mężczyzna miał rację, coś się w nich wypaliło, zniknęło to, co ich łączyło, zastąpione przez rutynę. Halszka zdawała sobie z tego doskonale sprawę, jednak mimo wszystko nie odważyła się na ostateczny krok. Rozstali się w zgodzie, jak dobrzy przyjaciele, i Halszka musiała przyznać, że bardziej brakowało jej kumpla niż kochanka. Zresztą nie miała głowy, by się nad tym głębiej zastanawiać. Wolała skupić się na pracy.
– No to idę zamówić szyld i zaplanować zmiany! – poderwała się z miejsca. – Muszę sprawdzić, ile mamy oszczędności, bo chciałabym nieco odświeżyć wspólny pokój. Chciałabym też zatrudnić geriatrę do konsultacji. I kilka nowych pielęgniarek. I terapeutów.
– Mamy dobrych lekarzy – zaprotestował ojciec. – Nie musimy ponosić dodatkowych kosztów.
– Myślę, że opieka lekarza to podstawa, tato – upierała się Halszka. – Wiem, że rodziny dbają o swoich dziadków, ale nie zawsze jest to kompleksowa opieka. Czasami zostawiają ich samych sobie, doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Poza tym naprawdę chcę, by było to nowoczesne miejsce. Musimy spełniać wyśrubowane normy, sam wiesz, jak to jest. Nie chcemy, żeby nas zamknęli.
– Chcesz wymienić starych na młodych – zarzucił jej Marcin. – To jest dość znaczące, nie sądzisz? – uniósł brwi.
– Taatooo – przeciągnęła samogłoski. – Przecież nie mam zamiaru nikogo zwolnić. Uważam jednak, że liczniejszy personel zawsze działa lepiej niż przemęczeni pracownicy! Mamy możliwości, więc musimy z nich korzystać, tak? No właśnie – rzuciła, kiedy kiwnął głową. – Poza tym teraz pracuje się ze starszymi osobami nieco inaczej niż te naście lat temu. Nowa krew może nam bardzo pomóc, spojrzeć z innej strony, zaktywizować babcie i dziadków.
– Dobra, dobra – tata uniósł ręce. – Poddaję się, w końcu ci ufam.
Pocałował ją w czoło i poszedł do mamy. Halszce kroiło się serce, gdy widziała stan Agnieszki, nie mogła jednak nic poradzić. Alzheimer pochłaniał ją coraz mocniej, wiedziała, że niebawem nie będzie miała już chwil świadomości, że ich zapomni.
– My nie zapomnimy ciebie, mamo – powiedziała Halszka na głos do samej siebie.
Zagłębiła się w pracy, dopóki nie musiała wyjść do galerii. Zastanawiała się, jak długo da radę pogodzić oba etaty, bo – prawdę mówiąc – dom spokojnej starości to zajęcie na full, dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Kochała jednak galerię, wystawy, tłumy zwiedzających i rozmowy o sztuce; nie mogła tego odpuścić. Nie chciała dać się zwariować.
Nie możemy zmienić kierunku wiatru, ale możemy inaczej postawić żagle.
Andreas Pflüger
– A więc postanowiłaś zmienić nazwę tej dziury.
Pan Krzyżowski zaplótł ramiona na zapadniętej klatce piersiowej.
Halszka spojrzała na niego spod zmarszczonych brwi.
– Tak.
– I myślisz, że „Druga młodość” to coś lepszego niż „Jesień życia” – prychnął.
– Dziadku – powiedziała, bo miała świadomość, że go to wkurza. – Słowa mają wielką moc, przecież jako literaturoznawca powinieneś to wiedzieć – uderzyła w czułą strunę.
Krzyżowski zmierzył ją wzrokiem i przygryzł usta.
– Bierzesz mnie pod włos, dziewczyno – burknął. – W każdym razie nie czuję się staro i żaden szyld nie ma na to wpływu. Nawet jeślibyś starała się z całych sił, metryki mi nie zmienisz.
– Ale planuję cię zaktywizować, dziadku – rzuciła Halszka z przebiegłym uśmiechem i zaśmiała się głośno, kiedy mężczyzna cofnął się o krok.
– Absolutnie się na to nie zgadzam – tupnął nogą. – Gdybym miał laskę, dostałabyś przez plecy, żeby wiedzieć, że ze starych ludzi nie robi się żartów.
– Nie wolno nikogo bić, panie Krzyżowski – Halszka położyła dłonie na biodrach.
– Mówisz jak moja świętej pamięci żona – staruszek udawał, że ociera z oka łzę.
Był doskonałym aktorem i Halszka z przyjemnością go obserwowała. Znała te zabiegi, bo pan Krzyżowski od wielu lat przebywał w ośrodku. Został w nim umieszczony tuż po śmierci żony Małgorzaty, przez syna Tomasza, niby to dla dobra staruszka, a tak naprawdę dla wygody faceta, który nie miał ochoty zajmować się ojcem. Marian Krzyżowski rzadko o tym wspominał, ale Halszka zdawała sobie sprawę, że to bolesna sprawa. Zanotowała w pamięci, że powinna porozmawiać z Tomkiem i zmusić go do odwiedzin.
– Kombinujesz – Krzyżowski wycelował w nią palec wskazujący. – Widać, jak ci się kręcą kółka w głowie! Mnie w to nie mieszaj, będę protestował.
– Przecież dziadek kocha, kiedy coś się dzieje. Dlatego właśnie tu przylazł – Halszka chwyciła go pod ramię. Mimo że staruszek bywał złośliwy, uwielbiała go. – Zapewniam, że atrakcji nie zabraknie, a zmiana szyldu to tylko początek.
– Tego się właśnie obawiam – mruknął mężczyzna i Halszka się zaśmiała. – Oj, dziewczyno, żebym się przez ciebie przenieść gdzie indziej nie musiał.
– Dziadku, przecież masz tu przyjaciół, swój pokój, ploteczki – wymieniała rozbawiona Halszka. – No i mnie, najlepszą wnuczkę pod słońcem!
Mogła sobie pozwolić na te słowa, bo Tomasz był bezdzietny.
– Taa, skaranie boskie z tobą – Krzyżowski w końcu się uśmiechnął. – Chyba czas umierać, zanim mnie dotkną te twoje innowacje!
– Ani mi się waż, dziadku – pocałowała go w policzek. – Muszę lecieć, mam spotkanie z lekarzem, może przyjdzie tu pracować ktoś nowy.
– Jakbyście mało konowałów zatrudniali – skomentował Krzyżowski i znów zaplótł ramiona na piersiach. – Normalnie robi się tu niezły bałagan.
Halszka zdziwiła się, że nie powiedział „burdel”, to zdecydowanie bardziej do niego pasowało. Obejrzała się jeszcze, by zobaczyć, jak prezentuje się szyld. Wyglądał idealnie i nastrajał pozytywnie, przynajmniej ją. Nie zdradziła jeszcze pensjonariuszom planów na najbliższy czas, ale wiedziała, że szepczą między sobą. Marcin Malinowski oddał władzę córce, a ta harcuje. Będzie ich zmuszać do gimnastyki i innych szalonych sportów, wymagać rozmów i jedzenia warzyw. To oburzające! Takie słuchy dotarły do Halszki, bo personel również plotkował, ale nie zamierzała się przejmować.
Cieszyło ją, że wiosna nadchodzi. Śnieg stopniał i tylko gdzieniegdzie widziała jego szare, przybrudzone płaty, głównie na polach. Ośrodek mieścił się na obrzeżach dużego, śląskiego miasta, z dala od osiedli domków jednorodzinnych i blokowisk. Idealne miejsce, nie mieli zbyt wielu sąsiadów, ale też niewiele osób chciało patrzeć na starców bliskich śmierci. Halszka prowadziła swoją mazdę i zastanawiała się nad tym, dlaczego tak wiele osób spychało swoich rodziców pod opiekę obcych. Owszem, wiedziała, że to strach przed odpowiedzialnością, że ludzie nie mieli czasu zajmować się schorowanymi, często wymagającymi zabiegów i podawania lekarstw starszymi osobami. Halszkę to jednak bolało. Marcin wspominał, że kiedyś rodziny miały prawidłową strukturę, a najstarszych w rodzie bardzo się szanowało. Ich wiedza i doświadczenie całego życia sprawiały, że zawsze mogli służyć radą. Rodziny rozrastały się, a tacy protoplaści byli otoczeni bliskimi aż do odejścia. Teraz mało kto chciał patrzeć na starzenie, przecież to takie nieestetyczne, niehigieniczne, nieprzyjemne, uświadamiające, że każdego z nas czeka…
Ścisnęła mocniej kierownicę i skręciła, kierując się podpowiedziami GPS-u. Nie przepadała za wielkimi miastami, ale Tychy akurat lubiła. Trochę denerwowała się tym spotkaniem; pierwszym w jej karierze. Makary Słomski. Czytała o facecie. Podobno był rozchwytywany, więc obawiała się, czy oferta okaże się dla niego atrakcyjna.
– Jeśli nie spróbuję, nie przekonam się, prawda? – spojrzała w lusterko wsteczne.
Pokręciła głową. Uważała, że mówienie do siebie to ogromna wada, szczególnie że czasami się zapominała i robiła to przy ludziach, a to wzbudzało zażenowanie. Nie miała jednak zamiaru dać się pochłonąć jakimś nieprzychylnym myślom.
Dobrze jest mieć pieniądze i rzeczy, które można za nie kupić, ale równie dobrze jest od czasu do czasu upewnić się, czy nie zgubiliśmy rzeczy, których nie da się kupić za pieniądze.
Og Mandino
Spojrzał na zegarek w momencie, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Punktualnie. Gdyby nie zdążyła, nawet by jej nie wysłuchał. Cenił sobie swój czas bardziej niż cokolwiek, przekonany, że ma go ograniczoną ilość.
– Proszę – powiedział.
W drzwiach stanęła kobieta, ale zanim ją ocenił, za jej plecami pojawił się Kostek, jak zawsze w niedoczasie, roztrzepany i totalnie zagubiony. Przynajmniej w ocenie Makarego, który nie spodziewał się brata podczas oficjalnego spotkania z dyrektor ośrodka dla osób starszych. Zresztą spodziewał się zupełnie kogoś innego, szacownej matrony z piersiami ułożonymi na brzuchu i aż się zawstydził na tę myśl. Przecież starał się nie oceniać ludzi, a jednak z przyzwyczajenia ciągle to robił.
– Dzień dobry – przywitała się nieznajoma i podała mu dłoń, a później wyciągnęła ją do Kostka. – Halszka Malinowska.
– Co za oryginalne imię – zakrzyknął Konstanty, a Makary przewrócił oczami.
Nie rozumiał, jak ten człowiek mógł być jego bratem; nie mogli się bardziej od siebie różnić.
– Proszę usiąść – zaproponował. – Makary Słomski, a to mój brat Konstanty.
Uśmiechnęła się niepewnie. Ładna, ocenił, ale czy nie zbyt młoda na dyrektora ośrodka?
– Dziękuję. Miło mi panów poznać. Może od razu przejdźmy do rzeczy – wyjęła z nesesera plik kartek i mu podała. Podobało mu się, że nie gada o pogodzie czy warunkach na drodze; takie small talki zawsze go męczyły. – Ośrodek odziedziczyłam po rodzicach, którzy również z niego korzystają – wyjaśniła, podczas gdy on czytał, a Kostek zaglądał mu przez ramię.
Miał ochotę go upomnieć, ale wiedział, że nie przyniosłoby to efektu. W końcu znał brata lepiej niż ktokolwiek.
– Mamy tuż obok dom, zresztą jest z niego przejście do ośrodka. Tuż po wojnie został zbudowany przez rodzinę rodziców.
Makary zmarszczył brwi. Dziwne sformułowanie, dlatego zerknął na nią pytająco.
– Zostałam adoptowana – uzupełniła, a on kiwnął głową. – W każdym razie ośrodek funkcjonuje już kilkadziesiąt lat, ale rodzice, mimo całego zaangażowania, na które było ich stać, nie rozwijali tego miejsca tak, jakbym chciała. Obracam się w tym środowisku od lat i zauważyłam, że kiedy pensjonariusze się nudzą albo nie mają zajęć, gnuśnieją. Jako dziewczynka wyciągałam z nich historie i to ich aktywizowało.
– Dlatego ma pani plan. – Makary położył papiery na biurku. – Fajnie.
– Nie zabrzmiał pan zbyt optymistycznie – rzuciła.
– Nie podoba mi się, że zamierza pani łapać dwa ptaki za ogon.
– Dwie sroki – wtrącił Kostek, ale Makary go zignorował.
– Za dużo tego. – Stuknął palcem w papiery. – Rozumiem zamierzenie, ma pani mnóstwo energii, ale to panią pochłonie, pożre i wypluje wypaloną.
– Mówi pan z doświadczenia? – zripostowała.
Kostek zaczął się śmiać, serdecznie i głośno, co Makarego wyjątkowo drażniło.
– Nie – odpowiedział spokojnie, choć krew w żyłach mu się wzburzyła.
Mimo delikatnego wyglądu ta kobieta miała pewną siłę. Zazwyczaj spotykał się z przesadnym szacunkiem, wręcz uniżonością w odniesieniu do swojej osoby. Podobało mu się podejście tej dziewczyny, domyślał się, że i tak będzie parła do przodu, cokolwiek by powiedział. Z niechęcią przyznał, że mu zaimponowała.
– Dobrze, w takim razie poszukam kogoś innego – wstała, zebrała papiery i stuknęła nimi o blat, by je wyrównać.
Kostek, który do tej pory opierał się o blat biurka tyłkiem, dotknął jej dłoni.
– Niech pani jeszcze nie wychodzi – poprosił. – Mnie to zaciekawiło.
– A pan czym się zajmuje? – zapytała. – W jaki sposób może mi pan pomóc?
Konkretna jak cholera, pomyślał Makary. Rozparł się w fotelu i obserwował brata, który ciągle, bez skrępowania, trzymał nadgarstek pani dyrektor między palcami.
– Pracuję jako neonatolog.
– To jednak dziedzina, która jest zupełnie różna od tego, czego potrzebuję. – Malinowska wyraźnie posmutniała. – Dziękuję za poświęcony czas.
– Jeszcze nie powiedziałem „nie” – odezwał się nieco zirytowany Makary. – Nie dała mi pani szansy, by się wypowiedzieć.
– Skoro krytykuje pan pomysł… – wzruszyła ramionami – to chyba nie mamy o czym rozmawiać.
– Jestem geriatrą, nie cudotwórcą – odparł zagniewany.
– Ale przecież do pana obowiązków należałoby tylko to, co ogranicza się do pana specjalizacji – Halszka nieco podniosła głos. – Cała reszta leży w mojej gestii i naprawdę nie rozumiem, dlaczego pan się wtrąca.
– Bo wiem, jak to wygląda w praktyce. Naprawdę pani uważa, że ci starcy będą chcieli chodzić z kijkami po lesie? Tańczyć na zabawach organizowanych przez ośrodek? Brać udział w aqua aerobiku? – wymieniał, a z każdym jego słowem Halszka purpurowiała coraz bardziej.
– Tak – wykrztusiła.
Prawie dusiła się ze złości, ale mimo to nie pozwoliła sobie na wybuch, zachowała pozorny spokój, choć pomięła nieco kartki, zbyt mocno ściskając dłoń. Wyszarpnęła się Kostkowi, jakby dopiero teraz zauważyła, że ją nadal trzyma, i powiedziała:
– Znam moich podopiecznych i wiem, którzy z nich będą zadowoleni z takich zmian.
– Starości nie da się cofnąć – rzucił bezwzględnie.
– Ale można sprawić, żeby była dobra. Zauważył pan, że większość lekarzy i bliskich takich osób traktuje je jak niedołężne, nieświadome niczego przedmioty? Bez uczuć i żadnych marzeń, ambicji i tak dalej? – nakręcała się, ale Makary słuchał z zaciekawieniem.
Musiał przyznać, że nadepnęła mu na odcisk, ponieważ tak dokładnie myślał. Nie patrzył nigdy z innej perspektywy, po prostu robił swoje, a że zajmował się głównie poważnie chorymi w szpitalu, nie traktował ich – trochę go to zszokowało – jak prawdziwych ludzi. Nie sądził, że zmienił się w takiego potwora.
– Słuchasz? – Kostek szturchnął go boleśnie w ramię. – Halszka ma sporo racji, bracie.
Halszka? Kiedy zdążyli przejść na „ty”?
– Możesz powtórzyć? – poprosił nieco zawstydzony.
– To normalni ludzie – powiedziała powoli, jakby mówiła do dziecka, co mocno go podpaliło. – Musimy dać im szansę na to, by mogli się spełniać. Uniwersytety trzeciego wieku, spotkania na mieście, wypady do teatru i kina, może nawet randkowanie.
Makary aż się wzdrygnął.
– Słyszałam o panu wiele dobrego – powiedziała Halszka, widząc jego reakcję. – Naprawdę sądziłam, że spotkam kogoś, kogo obchodzi los starszych i kto rozumie, że ci ludzie także mają swoje potrzeby. W tym seksualne.
Makary zaczerwienił się mimowolnie, zaczęły go piec czubki uszu.
– Mój brat chyba zapomniał, dlaczego został geriatrą – wtrącił się Kostek. – Ale zapewniam, że to niezły fachowiec. Trzeba mu tylko przypomnieć, dlaczego to robi.
– Rozumiem – skomentowała powoli Halszka. – Niech się pan więc zastanowi, może odezwę się za kilka dni. Mam jeszcze parę umówionych spotkań.
Pożegnała się i wyszła.
– Ja cię kręcę – rzucił Kostek.
Makary popatrzył na brata sceptycznie.
– Spodobała ci się, co? – zapytał zniesmaczony.
– Nawet nie wiesz jak.
Makary tylko pokręcił głową. Obawiał się, że jeśli w to wejdzie (a kobieta weszła mu na ambicję i to skutecznie) to będzie miał na głowie nie tylko zwariowaną panią dyrektor, lecz także szalonego brata.
– Druga młodość – mruknął do siebie. – Ja pierdolę.
Nawet gdybyś dał człowiekowi wszystkie wspaniałości tego świata, nic mu nie pomoże, jeśli nie ma przyjaciela, któremu mógłby o tym powiedzieć.
Johann Wolfgang Goethe
Wyszła ze spotkania zdenerwowana. Nie wiedziała, co powinna myśleć o tym gburze, o tym… cholernym, zacofanym, okropnym człowieku, który do pacjentów podchodził jak do przedmiotów. Zorientowała się, że trafiła w sedno, kiedy mu to zarzuciła, a to mocno ją rozczarowało.
– Halszka! – usłyszała i się odwróciła.
Chciała ukryć łzy, więc zamrugała szybko. Wydawało się jej, że to Makary, więc się najeżyła, ale to Kostek do niej podszedł.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak są z bratem podobni, mimo że Konstanty nosił długie do ramion włosy.
– Słucham? – nie chciała na niego patrzeć, więc wbiła wzrok w chodnik.
Popękane płyty przypominały jej dzieciństwo i zabawę w „nienadeptywanie” na linię. Tata zawsze pozwalał jej wygrywać.
– Daj mu szansę – poprosił, a ona zmarszczyła brwi.
Co go obchodziło, czy będą współpracować, nie miał w tym żadnego interesu. Pokręciła głową.
– Makary przeżywa, bo mama choruje – wyjaśnił, zupełnie niepotrzebnie.
– Nie mam ochoty o tym słuchać – zdystansowała się, odsunęła o kilka kroków. – Prywatne problemy lekarzy to nie moja sprawa, naprawdę.
– Może znalazłoby się dla niej miejsce w „Drugiej młodości”? – zapytał Kostek. – Planowaliśmy oddać ją pod opiekę, ale Makarego cholernie to boli.
– Ciebie nie? – skontrowała.
– Też – przyznał. – Ale wiem, że mama będzie zadowolona, jeśli trafi między ludzi. Teraz siedzi w domu z pielęgniarką, która przychodzi do niej dwa razy na dzień i wypatruje naszych powrotów z pracy, a to bez sensu. Wiem, że Makary by chciał poświęcać jej więcej czasu, ale…
Przestała słuchać. Nie chciała wikłać się w żadne rodzinne historie. Nie miała głowy do dramatów i pocieszania ludzi, wystarczyło, że miała swoją misję i zamierzała ją wypełnić: z Makarym lub bez niego.
– Możemy porozmawiać o mamie – przerwała Kostkowi. – Jeśli pan chce, może ją przywieźć w najbliższych dniach. Cierpi na zaniki pamięci? Jakaś demencja czy coś?
– Nie, ale bywają dni, kiedy jest słaba. Makary wie, co jej dolega – wyjaśnił. – Mogę pojawić się jutro, akurat mam wolny dzień. Pasowałoby ci? W ogóle przejdźmy na „ty”, będzie nam łatwiej.
– Jasne – uśmiechnęła się, też wolała mówić ludziom po imieniu. – I jutro będzie okej – podała mu wizytówkę. – Tu masz adres i telefon, daj znać, o której zamierzasz się zjawić.
– To twój prywatny? – spytał.
– Tak – uniosła brew. – Czy to problem?
– Wręcz przeciwnie.
Wolę jedno życie z Tobą niż samotność przez wszystkie ery tego świata.
John Ronald Reuel Tolkien
– Mama musi mieć dobrą opiekę – powiedział nieco rozeźlony podejściem brata.
Uparty jak osioł Makary krążył po pokoju, a złość aż z niego kipiała.
– Masz złą motywację – warknął w końcu. – Rozmawialiśmy o tym wielokrotnie i jesteśmy w stanie tak się zorganizować, żeby zapewnić mamie najlepszą opiekę. Ma nas! Synów – podkreślił, wyraźnie wymawiając słowa. – Miałem nadzieję, że to ustalone raz na zawsze!
– Doskonale widzisz, że to się nie sprawdza – skontrował Kostek. – Upierasz się jedynie po to, by zagłuszyć wyrzuty sumienia!
– Możecie nie mówić o mnie, jakbym nie istniała? – Małgorzata wstała z fotela i Konstanty się speszył.
Faktycznie, zapomniał o jej obecności, ponieważ skryta w cieniu, obserwowała ich dotąd bez słowa.
– Chyba mam coś do powiedzenia w tej sprawie? – zapytała synów.
Mimo wieku prezentowała się pięknie, wyprostowana jak zawsze, z siwymi włosami zawiązanymi w kok, twarzą poważną, jakby grała jedną ze swoich teatralnych ról; w końcu większość życia spędziła na scenie.
– No dobrze – poddał się Makary. – Wypowiedz się, już nie mogę się doczekać.
– Nie ironizuj mi tu, synu – upomniała mama i Kostek uśmiechnął się w duchu.
Potrafiła ich poskromić, usadzić na miejscu jednym zdaniem, mimo że już dawno weszli w dorosłość. Zawsze przejawiała wielką siłę, w końcu wychowała ich samotnie na dobrych ludzi, choć Konstanty miał wątpliwości co do Makarego. Brat w ostatnim czasie mocno spochmurniał i nie chciał rozmawiać o powodach swojego samopoczucia. A przecież od zawsze dzielili się prawie wszystkim!
– Słucham, mamo – powiedział Makary, gdy matka nie przestawała mierzyć go wzrokiem.
– Kostek opowiedział mi o tej kobiecie, która zaproponowała ci pracę – rzuciła Małgorzata i podeszła do okna, pozornie tylko niezainteresowana synami, ale obserwowała ich bacznie. – Ten ośrodek wygląda naprawdę dobrze, widziałam ulotkę.
– Po co ci to, skoro masz nas? – upierał się Makary, aż Kostek przewrócił oczami.
– Nie mogę zabierać wam wolnego czasu, już i tak pracujecie za dużo – skrytykowała i odwróciła się przodem, jakby widok za oknem nagle przestał ją interesować. – Poza tym powinniście ułożyć sobie życie prywatne.
– Oczywiście – mruknął Makary. – Bo widzisz nas z żonami i gromadką dzieci, najlepiej przed kominkiem, w kapciach i z gazetą w ręku.
– Dokładnie tak – odparowała mama i mrugnęła do Kostka. – I jeszcze z fajką w zębach – zachichotała.
– Mamo, nie wygłupiaj się – poprosił Makary. – Chcesz powiedzieć, że masz zamiar się tam przeprowadzić?
– Dzisiaj jadę z Kostkiem zobaczyć pokój i porozmawiać o szczegółach. Podobno ta pani chce zaktywizować tych starszych ludzi, może mogłabym prowadzić warsztaty teatralne? Uczyć tańca?
– Po co?
Makary wybuchnął, a oni wpatrywali się w niego zdumieni. Reagował zbyt ostro i Konstanty tego nie rozumiał, zamierzał jednak pogadać z bratem. Nie podobało mu się, jak się odzywa zarówno do matki, jak i do niego, nie wspominając o Halszce. Na myśl o niej uśmiechnął się w duchu. Wierzył, że uda jej się osiągnąć cele, które sobie wyznaczyła.
– Po to, żeby jeszcze przez chwilę pożyć – odparła Małgorzata twardo. – Czyżbyś mi tego zabraniał?
– Powinnaś o siebie dbać. Cukrzyca, nadciśnienie, słabe kości – wyliczał, odchylając palce. – Myślisz, że możesz hasać po łące z jednorożcami?
– Wolałabym tak, niż dać się zamknąć w klatce twojej opieki – prychnęła w odpowiedzi. – Nie pozwolę się ograniczać, Makary! Kostek, jedziemy.
Wyszła do przedpokoju, żeby założyć płaszcz i buty. Konstanty stał jeszcze przez chwilę i wpatrywał się w brata, w oczach którego dostrzegł łzy. Zmarszczył brwi, bo Makary rzadko pozwalał sobie na emocje, szczególnie że uważał je za słabość, a teraz stał tylko i pozwalał łzom płynąć.
– Porozmawiamy później – zapewnił.
Brat tylko skinął mu głową.
Konstanty nie potrafił skupić się na słowach matki, która rozprawiała o „Drugiej młodości”, jakby już się tam znalazła, pełna podniecenia i pewności, że miejsce jej się spodoba. Nawet gdyby chciał, nie mógłby odwieść jej od tego pomysłu i zastanawiał się w duchu, czy postąpił dobrze, kiedy jej o tym mówił. Udzielił mu się niepokój brata.
Dojechali na miejsce i Kostek przez chwilę wpatrywał się w ośrodek. Nie spodziewał się takiej przestrzeni, nie wiedział, że budynek jest ogromny. Przy nim dom, przytulony do ściany niczym młodsza siostra, wydawał się niepozorny. Konstanty dostrzegł, że niedaleko ciągnie się las, a park przy ośrodku pełen jest drzew i klombów.
– Podoba mi się na pierwszy rzut oka – skomentowała Małgorzata. – Wysiadamy?
– Pewnie.
Wyskoczył z samochodu i pomógł matce wysiąść. Nie puścił jej dłoni, kiedy zbliżyli się do „Drugiej młodości”. Szyld prezentował się delikatnie, idealnie pasował do Halszki. Ta ostatnia właśnie wyszła im naprzeciw zdecydowanym krokiem i z uśmiechem na ustach.
– Dzień dobry! – objęła Małgorzatę, jakby znały się od lat. – Ogromnie mi miło panią poznać. Synowie zrobili na mnie dobre wrażenie – spojrzała na Kostka i podała mu dłoń.
– Synowie powinni być wizytówką matki – powiedziała pokraśniała z dumy Małgorzata. – Kostek mówił, że ma pani dla mnie ofertę.
– Jeżeli tylko pani zechce tutaj zamieszkać – Halszka chwyciła mamę Kostka pod rękę i ruszyły przodem.
Konstanty się nie wtrącał, wolał obserwować niż uczestniczyć w rozmowie, bo wiedział, że Makary będzie pytał o każdy szczegół. Uparty brat nie chciał przyjechać z nimi, ale nie był w stanie powściągnąć ciekawości i Kostek zdawał sobie sprawę, że przemagluje go, kiedy wrócą do domu. „Druga młodość” zrobiła na Konstantym dobre wrażenie, choć wymagała nieco pracy, ale to wiedział po rozmowie z Halszką dzień wcześniej. Budynek posiadał parter i piętro, kilkanaście pokojów, wyposażonych w szerokie łóżka, biurka i biblioteczki, do każdego przylegała również mała, ale funkcjonalna łazienka.
– Niektóre osoby wolą mieć współlokatora, inne wybierają jedynki – mówiła Halszka, ale nie przysłuchiwał się zbyt dokładnie.
Lustrował, oceniał, analizował i planował. W wyobraźni widział zmiany, które mogłyby zostać wprowadzone, aby ułatwić funkcjonowanie pensjonariuszom. Zamierzał podzielić się tymi pomysłami z Halszką, gdy zostaną sami.
– To moi rodzice – usłyszał i skupił się na teraźniejszości. – Agnieszka i Marcin Malinowscy – przedstawiła.
Ukłonił się, ale pozostał z boku, nie uczestniczył w rozmowie. Zauważył, że Halszka traktuje rodziców z czułością, ale nie jak zniedołężniałych starców. Z szacunkiem. Podobało mu się to. Dostrzegł, że Agnieszka Malinowska odpływa myślami, zawieszona w świecie pomiędzy przeszłością a teraźniejszością, pewnie chorowała na alzheimera. Nieraz widział pacjentów Makarego, zachowywali się podobnie. Marcin Malinowski prezentował się nieco lepiej, chociaż wiek jego również przygniótł do podłogi.
– Wspaniałe miejsce – powiedziała Małgorzata. – Jestem zdziwiona, że wcześniej o nim nie słyszałam, od jakiegoś czasu zastanawiam się nad przeprowadzką.
A to nowość, pomyślał Kostek.
– Ośrodek zbudowali moi przodkowie – odezwał się Marcin. – Taka rodzinna tradycja dbania o starszych, wyniesiona jeszcze z czasów, kiedy wielu z nich straciło opiekę synów i córek z powodu wojny. Musieli sobie jakoś radzić, a – jak to się mówi – w kupie raźniej.
– Doskonały pomysł – skomentowała Małgorzata.
– Wcześniej, tuż po wojnie – kontynuował Malinowski – każdy z pensjonariuszy wkładał w dom jakiś swój talent. Teren jest ogromny, uprawiano więc ziemniaki i inne warzywa, hodowano drób, chyba nawet mieli tu krowy. Później się to zmieniło, a teraz Halszka chce wrócić do tradycji, chociaż w inny sposób.
Konstanty pomyślał, że ojciec musi być dumny z córki. Czuł to w jego głosie i zastanawiał się, czy ich rodzicielka wypowiada się o nich równie ciepło.
– To doskonały pomysł – wtrąciła matka. – Większość życia pracowałam w teatrze i chętnie dałabym kilka lekcji grania, jeśli ktoś byłby zainteresowany.
– Świetnie! – Halszka klasnęła. – Czyli jest pani zdecydowana?
– Mów mi po imieniu – zaproponowała Małgorzata. – I tak, sądzę, że tak.
– Może więc przejdźmy do gabinetu, napijemy się herbaty i porozmawiamy o szczegółach? – uśmiechnęła się do Kostka, jakby dopiero teraz zauważyła jego obecność.
Kiwnął głową na znak zgody i podążył za matką i Halszką, które dyskutowały jak stare znajome. W przedziwny sposób poczuł, że mama będzie tu pasować, już zdążyła nawiązać przyjaźnie, a przecież nawet nie poznała żadnego z pensjonariuszy. Zawsze potrafiła zjednywać sobie ludzi, taki miała dar.
Gabinet Halszki okazał się pomieszczeniem zaskakująco męskim i Kostek doszedł do wniosku, że kobieta odziedziczyła go po ojcu. Ciemne meble, ogromna biblioteka zapełniona książkami, stary gramofon ustawiony na parapecie, kilka rycin na ścianach. Wnętrze dość surowe, choć jednocześnie przytulne. Halszka zaproponowała Małgorzacie fotel, a sama zniknęła we wnęce, gdzie – jak domyślił się Kostek – przygotowywała herbatę. Pomógł jej z tacą, gdy wynurzyła się z cienia.
– Dziękuję – powiedziała i dmuchnęła w lok, który spadł jej na czoło.
Rozmawiali o płatnościach i szczegółach, Małgorzata roztaczała wizje warsztatów i Kostek w końcu musiał im przerwać.
– Muszę do pracy, mamo – zerknął na zegarek.
Kończył drugą filiżankę herbaty i przyznał, że mógłby tak z nimi siedzieć jeszcze długo, ale obowiązki go wzywały. Odstawił naczynie na tacę i podziękował. Małgorzata długo ściskała dłonie Halszki i coś szeptała, aż Kostek poczuł się niepewnie, bo wyczuł, że matka zdradza jakieś jego sekrety.
– Mamo! – zamarudził.
– Idę, idę.
Umówili się, że Konstanty zadzwoni, kiedy rozmówi się z Makarym i świadomość tego, że ta rozmowa dopiero przed nim, nieco zepsuła mu humor. Nie miał czasu jednak się nad tym zastanawiać. Odstawił mamę do domu, pocałował ją szybko w policzek i pojechał do szpitala.
Przyszłość należy do tych, którzy wierzą w piękno swoich marzeń.
Eleanor Roosevelt
Musiała ochłonąć. Małgorzata Słomska okazała się energiczna i naprawdę fascynująca, ale też wysysająca siły. Zapisała w notatniku pomysł na warsztaty teatralne i gryzła właśnie pióro, kiedy do pokoju weszła Aleksa Małachowska.
– Jak mogę ci pomóc? – zagadnęła Halszka, bo kobieta milczała.
– Chyba się zgubiłam – Aleksa rozejrzała się, okręciła wokół własnej osi.
Halszka westchnęła niezauważalnie, nie chciała urazić pensjonariuszki. Podeszła i delikatnie dotknęła jej ramion, tak aby kobieta się nie wystraszyła. Coraz bardziej zapadała się w sobie, oderwana od rzeczywistości. Bywało, że nie pamiętała, kim jest ani gdzie się znajduje. Demencja i alzheimer panoszyły się wśród mieszkańców ośrodka niczym zaraza i to Halszkę bolało. Wiedziała, że Aleksa miała intensywne, ciekawe życie. I wtedy aż ją olśniło!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki