Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W trzecim tomie apokaliptycznej trylogii,Atwood wysłała ocalałych z „Oryksa i derkacza” oraz „Roku potopu”na teren gdzie oczekują na ostateczną rozgrywkę. To epicka opowieść nie tylko o wyimaginowanej przyszłości, ale także o naszej skomplikowanej przeszłości. W centrum opowieści znajduje się Toby, która przeżyła zarazę, pustoszącą Ziemię. Żyje w odizolowanym obozie, jak najdalej od niebezpieczeństwa, wraz z małą grupą Krakersów i grupą ocalałych w tym Zebem jej kochankiem i jednocześnie nowym bohaterem. Jej historii słucha Czarnobrody, jeden z niewinnych Derkaczan, którzy mieli zastąpić ludzi.
Nadchodzi czas aby Ci, którzy przeżyli stawili opór świnionom, napadającym na ich plony orazdzikim i przebiegłym paintbólowcom.
Oszałamiająca i dystopijna trylogia Margaret Atwood przedstawia niedaleką przyszłość zdewastowaną przez inżynierię genetyczną i zarazę, w której pozostali przy życiu ludzie muszą walczyć o przetrwanie.
Czy obudzimy się w odpowiednim momencie żeby ją zatrzymać? Jak bardzo wszystko musi dotrzeć do niebezpiecznej granicy abyśmy przejrzeli na oczy? Atwood z nadzieją patrzy w przyszłość ale czy tak samo będzie w przypadku prawdziwego świata?
Atwood w niesamowity sposób łączy humor, oburzenie i piękno.
„MaddAddam” to III tom trylogii MADDADDAM. Autorka skupia się w nim na zbliżającej się katastrofie ekologi
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 524
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla mojej rodzinyi Larry’ego Gaynora (1939–2010)
Trylogia MaddAddam
Pierwsza część trylogii MaddAddam to Oryks i Derkacz, druga – Rok Potopu. MaddAddam to część trzecia.
1. Oryks i Derkacz
Opowieść się zaczyna, kiedy Yeti mieszka na drzewie nad morzem. Sądzi, że jest jedynym prawdziwym człowiekiem, który przetrwał śmiertelną globalną epidemię. Nieopodal żyją Dzieci Derkacza, łagodni humanoidzi stworzeni metodą inżynierii genetycznej przez genialnego Derkacza, niegdyś najlepszego przyjaciela Yeti i jego rywala w walce o względy pięknej, enigmatycznej Oryks.
Derkaczanie wolni są od zazdrości seksualnej, chciwości, odzieży, a także potrzeby stosowania środków odstraszających owady i spożywania białek zwierzęcych – wszystkich czynników, które zdaniem Derkacza nie tylko unieszczęśliwiły rodzaj ludzki, ale i spowodowały degradację planety. Spółkują w okresach godowych, kiedy części ich ciała zabarwiają się na niebiesko. Derkacz próbował pozbawić ich umiejętności myślenia symbolicznego i zmysłu muzycznego, mimo to jednak mają własny przedziwny styl śpiewania i wykształcili religię z Derkaczem jako stwórcą, Oryks jako panią zwierząt i Yeti jako prorokiem mimo woli. To właśnie Yeti wyprowadził ich z nowoczesnej kopuły WyRaju, w której zostali stworzeni, i zabrał do ich obecnej siedziby nad oceanem.
W czasach przed wybuchem zarazy Yeti nosił imię Jimmy. Jego świat podzielony był na Kompleksy – ufortyfikowane Korporacje zatrudniające elitę technokratów, które kontrolowały społeczeństwo poprzez wspólną służbę bezpieczeństwa, KorpuSOKorp, oraz plebsopolie poza obrębem murów Kompleksów, gdzie reszta społeczeństwa żyła, kombinowała i robiła zakupy na przedmieściach, w slumsach i w centrach handlowych.
Wczesne dzieciństwo Jimmy spędził w Farmach OrganSA, gdzie jego ojciec pracował nad świnionami – transgenicznymi świniami, w których hodowano ludzkie narządy przeznaczone do transplantacji, między innymi nerki i tkankę mózgową. Z czasem ojca Jimmy’ego przeniesiono do ZdrowoTechu, Korporacji specjalizującej się w ochronie zdrowia i odnowie biologicznej. To w liceum ZdrowoTechu nastoletni Jimmy poznał Derkacza, wówczas znanego pod imieniem Glenn. Zbliżyło ich zamiłowanie do pornografii internetowej i skomplikowanych gier sieciowych. Jedną z nich był Wymaraton, prowadzony przez tajemniczy byt o nazwie MaddAddam: „Adam nazwał wszystkie żywe zwierzęta, MaddAddam nazywa martwe”. Do MaddAddama dostawali się przez chatroom dostępny tylko dla zaufanych Wielkich Mistrzów gry.
Derkacz i Jimmy stracili ze sobą kontakt, kiedy Derkacza przyjęto do hojnie finansowanego Instytutu Watsona-Cricka, a człowiek słów Jimmy musiał się zadowolić podupadającą Akademią Sztuk Pięknych imienia Marthy Graham. Dziwnym trafem i matka, i ojczym Derkacza umarli na tajemniczą chorobę, która rozpuściła ich ciała. Wkrótce ugrupowanie bioterrorystyczne o kryptonimie MaddAddam zaczęło przeprowadzać ataki na KorpuSOKorp i infrastrukturę władzy przy wykorzystaniu genetycznie zmodyfikowanych zwierząt i drobnoustrojów.
Po latach Jimmy i Derkacz odnowili znajomość. Derkacz był wtedy kierownikiem kopuły WyRaju. Jimmy odkrył, ku swojemu zaskoczeniu, że naukowcy zatrudnieni w WyRaju nosili takie same imiona jak użytkownicy gry Wymaraton. Okazało się, że byli to bioterroryści z ugrupowania MaddAddam, których Derkacz wyśledził przez chatroom Wymaratonu, a następnie, obiecując nietykalność, skłonił do współpracy. W kopule Derkacz metodą łączenia genów stwarzał nowych idealnych ludzi, jednocześnie prowadził prace nad pigułką BłogoPlus, która miała zapewniać seksualną ekstazę, działać antykoncepcyjnie i przedłużać młodość. Pigułka zawierała jednak pewien ukryty składnik, a jej wprowadzenie na rynek zbiegło się w czasie z wybuchem pandemii, która unicestwiła ludzkość. W chaosie, który się rozpętał, Oryks i Derkacz zginęli, zostawiając Jimmy’ego samego z Derkaczanami.
Teraz, nękany wspomnieniami o martwej Oryks i zdradliwym Derkaczu, tracący nadzieję na własne przetrwanie, schorowany i prześladowany wyrzutami sumieniami, Yeti udaje się do kopuły WyRaju w poszukiwaniu pozostawionej tam broni i zapasów. Jego śladem podążają zbiegłe transgeniczne zwierzęta, między innymi agresywne wilksy i olbrzymie świniony, przebiegłe dzięki wyhodowanej w nich ludzkiej tkance mózgowej.
Oryks i Derkacz kończy się w chwili, kiedy Yeti odnajduje troje innych ludzi ocalałych z plagi. Czy powinien do nich dołączyć, porzucić Derkaczan? A może, znając destrukcyjne skłonności własnego gatunku, lepiej, by zabił nieznajomych? Oryks i Derkacz urywa się, zanim Yeti podejmuje decyzję.
2. Rok Potopu
Rok Potopu rozgrywa się w tych samych latach co Oryks i Derkacz, ale miejscem akcji jest plebsopolia poza obrębem murów Kompleksów. Opowieść przedstawia losy Bożych Ogrodników, wyznawców zielonej religii założonej przez Adama Pierwszego. Jej przywódcy, Adamowie i Ewy, nauczają o zbieżności Natury z Pismem Świętym, miłości do wszystkich istot, niebezpieczeństwach technologii, złu Korporacji, unikaniu przemocy, a także o hodowli warzyw i pszczół na dachach slumsów plebsopolii.
Opowieść zaczyna się na planie współczesnym, w Roku Ogrodników Dwudziestym Piątym – roku Bezwodnego Potopu, jak Ogrodnicy nazywają zarazę. Toby, uzbrojona w archaiczny karabin, ukrywa się w spa NowyTy i wypatruje innych ocalałych – zwłaszcza Zeba, obrotnego byłego Ogrodnika, w którym się skrycie kocha. Łamiąc Ogrodnicze przykazania, zabija jednego ze świnionów, które ryją w jej ogrodzie warzywnym. Pewnego dnia w oddali dostrzega pochód nagich ludzi prowadzony przez obszarpanego brodacza. Ponieważ nic nie wie o Yeti i Derkaczanach, uznaje to za halucynację.
Młoda Ren jest tymczasem zamknięta w pokoju kwarantanny Łusek i Ogonów, klubu ze striptizem, w którym pracuje. Tuż przed wybuchem epidemii klub został zdemolowany przez paintbólowców – zdehumanizowanych więźniów Korporacji, którzy bezwzględnie wyeliminowali swoich rywali na Paintbólowej Arenie. Ren zdaje sobie sprawę, że umrze z głodu, jeśli przyjaciółka z dzieciństwa, Amanda, nie przybędzie jej uwolnić.
Długo przed tymi wydarzeniami Boży Ogrodnicy uratowali Toby z rąk znęcającego się nad nią paintbólowca, Blanco, jej szefa w podłej budce SekretBurgera. Została Ewą, specjalizującą się w grzybach, pszczołach i wywarach. Jej nauczycielka, stara Pilar – która, jak wielu Ogrodników, była zbiegłym z Korporacji naukowcem – utrzymywała potajemne kontakty z informatorami w jej dawnym miejscu pracy, w tym z nastoletnim Derkaczem.
Podczas swojego pobytu u Ogrodników Ren była jednym z uczniów Toby, podobnie jak Amanda – hardy, ale charyzmatyczny plebszczur. Matka Ren, Lucerne, uciekła z Kompleksu ZdrowoTech z Zebem, jednak oburzona jego brakiem zaangażowania w związek porzuciła Ogrodników i wróciła do ZdrowoTechu, kiedy córka miała trzynaście lat. Nastoletni Jimmy uwiódł Ren, by ją potem porzucić. Ostatecznie postanowiła zarabiać na życie tańcem w Łuskach i Ogonach, uznając to za najlepsze dla siebie rozwiązanie.
W wyniku sporu o taktykę działania Zeb i jego stronnicy odłączyli się od pacyfistycznych Ogrodników Adama Pierwszego, aby stawić czynny bioterrorystyczny opór Korporacjom. Ich skrzynką kontaktową stał się chatroom MaddAddama. Pozostali Ogrodnicy, zepchnięci przez KorpuSOKorp do podziemia, kontynuowali przygotowania do Bezwodnego Potopu.
Na planie współczesnym – w roku Dwudziestym Piątym – Amanda dociera do Łusek i uwalnia Ren. Kiedy świętują spotkanie, przybywają trzej ich przyjaciele z czasu pobytu u Ogrodników – Shackleton, Crozier i Oates – za którymi krok w krok podążają Blanco i dwaj inni paintbólowcy. Piątka młodych ludzi ucieka, ale po drodze Ren i Amanda zostają zgwałcone, Amanda uprowadzona, a Oates zamordowany.
Ren ostatkiem sił dostaje się do spa NowyTy, gdzie pod okiem Toby dochodzi do zdrowia. Potem wyruszają razem na poszukiwania Amandy. Wymknąwszy się zdziczałym świnionom, rozprawiają się z bezwzględnym Blankiem, po czym znajdują grupę ocalałych mieszkających w domku z gliny na rozległym zieleńcu w Parku Dziedzictwa. Jest tam Zeb z grupą MaddAddamowców; jest też kilkoro byłych Ogrodników. Wszyscy wierzą, że Adam Pierwszy przeżył, i go szukają.
Toby i Ren wyruszają na niebezpieczną misję odbicia Amandy z rąk więżących ją paintbólowców. Na brzegu morza napotykają obozowisko zamieszkane przez dziwnych, częściowo niebieskich ludzi, którzy, jak twierdzą, widzieli dwóch mężczyzn i kobietę. Domyśliwszy się, że musieli to być Amanda i jej porywacze, Toby i Ren odnajdują ich w chwili, kiedy Yeti – majaczący w malignie – szykuje się, by zastrzelić całą trójkę ze znalezionego w WyRaju miotacza.
Rok Potopu kończy się w momencie, kiedy paintbólowcy przywiązani są do drzewa, a Ren opatruje zmaltretowaną Amandę i gorączkującego Yeti. Gdy z okazji Ogrodniczego święta przebaczenia, dnia Świętej Juliany, Toby częstuje wszystkich zupą, brzegiem morza nadchodzą niebieskawe Dzieci Derkacza, śpiewając swoją przedziwną pieśń.
Jajo
Opowieść o Jaju, o Oryks i Derkaczu i o tym, jak stworzyli Ludzi i Zwierzęta; i o Chaosie; i o Yeti-Jimmym; i o Śmierdzącej Kości i przybyciu Dwóch Złych Ludzi
Na początku żyliście w Jaju. Tam stworzył was Derkacz.
Tak, dobry, miłosierny Derkacz. Przestańcie śpiewać, proszę, bo nie będę mogła dalej opowiadać.
Jajo było duże, okrągłe i białe, jak połówka bańki, a w nim były drzewa z liśćmi, trawa i jagody. Wszystko to, co lubicie jeść.
Tak, w Jaju padał deszcz.
Nie, nie grzmiało.
Bo Derkacz nie chciał, żeby w Jaju grzmiało.
A wszędzie wokół Jaja był chaos i wielu, wielu ludzi, którzy byli inni od was. Bo mieli dodatkową skórę. Ta skóra nazywa się „ubranie”. Tak, taką jak moja.
I wielu z nich było złymi ludźmi, którzy robili okrutne, bolesne rzeczy sobie nawzajem, a także zwierzętom. Takie jak... Na razie nie musimy o tych rzeczach mówić.
I Oryks była z tego powodu bardzo smutna, bo zwierzęta były jej Dziećmi. A Derkacz był smutny, bo Oryks była smutna.
I chaos panował wszędzie poza Jajem. Ale wewnątrz Jaja nie było chaosu. Tam panował spokój.
I Oryks co dzień przychodziła was uczyć. Pokazała wam, co jeść i jak rozpalić ogień, opowiedziała o zwierzętach, jej Dzieciach. Nauczyła was mruczeć, kiedy komuś stanie się coś złego. A Derkacz czuwał nad wami.
Tak, dobry, miłosierny Derkacz. Proszę, przestańcie śpiewać. Nie musicie za każdym razem śpiewać. Derkaczowi na pewno się to podoba, ale podoba mu się też ta historia i chce jej wysłuchać do końca.
Pewnego dnia Derkacz usunął chaos i okrutnych ludzi, żeby uszczęśliwić Oryks i stworzyć wam bezpieczne miejsce do zamieszkania.
Tak, z tego powodu przez pewien czas bardzo brzydko pachniało.
A potem Derkacz odszedł do swojego domu w niebie i Oryks odeszła razem z nim.
Nie wiem, dlaczego odeszli. Musieli mieć ważny powód. I zostawili Yeti-Jimmy’ego, żeby się wami opiekował, a on przyprowadził was nad morze. I w każdym Dniu Ryby łowiliście dla niego rybę, a on ją zjadał.
Wiem, że wy nigdy nie zjedlibyście ryby, ale Yeti-Jimmy jest inny.
Bo musi jeść ryby, inaczej by się ciężko rozchorował.
Bo tak został stworzony.
Pewnego dnia Yeti-Jimmy poszedł się spotkać z Derkaczem. I wrócił z raną na stopie. Mruczeliście nad nią, ale się nie zagoiła.
I wtedy przyszli dwaj źli ludzie. Ocaleni z chaosu.
Nie wiem, czemu Derkacz ich nie usunął. Może schowali się pod krzakiem i ich nie zauważył. Złapali jednak Amandę i robili jej okrutne, bolesne rzeczy.
Na razie nie musimy o tych rzeczach mówić.
I Yeti-Jimmy próbował ich powstrzymać. A wtedy przybyłyśmy ja i Ren, pojmałyśmy dwóch złych ludzi i przywiązałyśmy ich liną do drzewa. Potem wszyscy usiedliśmy wokół ogniska i jedliśmy zupę. Yeti-Jimmy jadł zupę, i Ren, i Amanda. Nawet dwaj źli ludzie jedli zupę.
Tak, w zupie była kość. Tak, śmierdząca kość.
Wiem, że wy nie jecie śmierdzącej kości. Ale wiele Dzieci Oryks lubi takie kości. Jadają je kotrysie, szopunksy, świniony i lwiagniory. Wszystkie one jadają śmierdzące kości. Niedźwiedziom też smakują.
Później wam powiem, co to jest niedźwiedź.
Na razie nie musimy więcej mówić o śmierdzących kościach.
I kiedy wszyscy jedli zupę, przyszliście wy z pochodniami, żeby pomóc Yeti-Jimmy’emu z powodu jego rannej stopy. Poza tym wyczuliście, że kilka kobiet było niebieskich, więc chcieliście z nimi spółkować.
Nie rozumieliście, dlaczego ci dwaj byli złymi ludźmi ani dlaczego byli związani liną. Nie wasza wina, że uciekli do lasu. Nie płaczcie.
Tak, Derkacz na pewno srogo się gniewa na złych ludzi. Może ześle grom.
Tak, dobry, miłosierny Derkacz.
Przestańcie śpiewać, proszę.
Lina
Lina
Na temat wydarzeń tamtego wieczoru – wydarzeń, które na nowo wyzwoliły w świecie ludzką podłość – Toby później ułożyła dwie opowieści. Pierwsza była ta, którą opowiedziała na głos Dzieciom Derkacza; nadała jej szczęśliwe zakończenie, przynajmniej na tyle szczęśliwe, na ile się dało. Druga, przeznaczona dla niej samej, była mniej radosna. Po części mówiła o jej własnym idiotyzmie, jej nieuwadze, była też jednak o szybkości wypadków. Wszystko stało się tak błyskawicznie.
Była zmęczona, oczywiście; na pewno gwałtownie spadł jej poziom adrenaliny. Bądź co bądź, przez dwa dni funkcjonowała na pełnych obrotach, w dużym stresie i prawie bez jedzenia.
Poprzedniego dnia opuściły z Ren bezpieczną enklawę MaddAddama, gdzie, w domku z gliny, schroniła się garstka ocalałych z globalnej pandemii, która unicestwiła ludzkość. Szły śladem Amandy, najlepszej przyjaciółki Ren, i znalazły ją w samą porę, bo dwaj paintbólowcy, którzy sobie na niej używali, już ją prawie doszczętnie zużyli. Toby wiedziała, czego spodziewać się po takich jak oni: jeden omal jej nie zabił, zanim została Bożym Ogrodnikiem. Każdy, kto więcej niż raz przetrwał Paintból, stawał się człowiekiem zredukowanym do najniższych instynktów. Seks, aż cię zedrą do ostatniego paznokcia, taki mieli zwyczaj; potem zostawałaś ich obiadem. Lubili nerki.
Toby i Ren przyczaiły się w zaroślach, podczas gdy paintbólowcy kłócili się o jedzonego szopunksa, o to, czy zaatakować Derkaczan, i co zrobić z Amandą. Ren odchodziła od zmysłów ze strachu; Toby miała nadzieję, że dziewczyna jej tu nie zemdleje, nie mogła się jednak o to martwić, bo zbierała odwagę do oddania strzału. Kogo zastrzelić najpierw, brodatego czy krótkowłosego? Czy drugi zdąży chwycić za miotacz? Amanda nie byłaby w stanie pomóc ani nawet uciec: na szyi miała linę, której drugi koniec przywiązany był do nogi brodacza. Jeden niewłaściwy ruch Toby i Amanda zginie.
Wtedy z krzaków wytoczył się dziwny człowiek, spalony słońcem, pokryty strupami, nagi, z miotaczem ściśniętym w ręku, i niewiele brakowało, a powystrzelałby wszystkich w zasięgu wzroku, z Amandą włącznie. Ren jednak wybiegła z krzykiem na polanę i to wystarczyło, żeby odwrócić jego uwagę. Toby wyszła z ukrycia z karabinem złożonym do strzału, Amanda wyswobodziła się z więzów, paintbólowcy zostali obezwładnieni kopniakami w krocze i kamieniem, a następnie skrępowani ich własną liną i paskami oddartymi od różowego kombinezonu przeciwsłonecznego ze spa NowyTy, który Toby miała na sobie.
Później Ren zajęła się Amandą, która zapewne była w szoku, i pokrytym strupami golasem, którego nazywała Jimmym. Owinęła go resztką kombinezonu, przemawiając do niego łagodnie; zdaje się, że był to jej dawny chłopak.
Kiedy zapanował jaki taki porządek, Toby uznała, że może się odprężyć. Uspokoiła się ćwiczeniem oddechowym Ogrodników, prowadzonym w kojącym rytmie pobliskich fal – szuuu, szuuu – aż bicie jej serca wróciło do normy. Potem ugotowała zupę.
I wtedy wstał księżyc.
Wschód księżyca oznaczał początek dnia Świętej Juliany, Dnia Zadusznego; Ogrodniczego Święta Bożej czułości i współczucia dla wszystkich istot. „Wszechświat spoczywa w zagłębieniu Jego dłoni, jak przed wiekami uczyła w swojej mistycznej wizji Święta Juliana z Norwich. Trzeba przebaczać, okazywać miłość i dobroć, krąg musi pozostać nieprzerwany. Święto wszystkich dusz jest świętem wszystkich dusz, bez względu na ich uczynki. Przynajmniej od wschodu do zachodu księżyca”.
Kiedy Adamowie i Ewy od Ogrodników czegoś cię uczyli, zostawało ci to na zawsze. Choćby chciała, tak naprawdę nie mogłaby zabić paintbólowców tej szczególnej nocy – zarżnąć z zimną krwią, bo wtedy obaj już byli mocno przywiązani do drzewa.
Skrępowały ich Amanda i Ren. Razem chodziły do szkoły Ogrodników, gdzie miały dużo zajęć z obróbki materiałów z odzysku, dzięki czemu biegle opanowały sztukę wiązania węzłów. Faceci wyglądali jak robótka makramowa.
W ten błogosławiony wieczór Świętej Juliany Toby odłożyła na bok broń – swój przestarzały karabin i miotacz paintbólowców, a także miotacz Jimmy’ego. Potem wcieliła się w rolę dobrotliwej matki chrzestnej, rozlewała zupę, dzieliła pokarm między zgromadzonych.
Musiała być zahipnotyzowana tym pokazem własnej szlachetności i dobroci. Proszę bardzo, skłoniła wszystkich, żeby usiedli w kręgu wokół przytulnego wieczornego ogniska i razem sączyli zupę – nawet Amandę, która po przeżytej traumie była prawie w katatonii; nawet Jimmy’ego, który trząsł się w gorączce i rozmawiał z martwą kobietą stojącą w płomieniach. Nawet dwóch paintbólowców: czy naprawdę sądziła, że się nawrócą i zaczną tulić króliczki? Aż dziw, że nie wygłosiła kazania, rozdzielając zupę z kości. Trochę dla ciebie, trochę dla ciebie i trochę dla ciebie! Porzućcie nienawiść i agresję! Wejdźcie w krąg światła!
Ale nienawiść i agresja uzależniają. Dają kopa. Kiedy ich skosztujesz, potem cię telepie, jeśli nie dostaniesz więcej.
Jedząc zupę, usłyszeli głosy zbliżające się wśród nadbrzeżnych drzew. To były Dzieci Derkacza, Derkaczanie – dziwni, transgeniczni pseudoludzie, którzy żyli nad morzem. Szli jeden za drugim przez gęstwinę, niosąc pochodnie z sosny smołowej, i śpiewali swoje krystaliczne pieśni.
Toby wcześniej widziała ich tylko przelotnie, i to w dzień. Lśniący w blasku księżyca i pochodni byli jeszcze piękniejsi. Każdy z nich miał inny kolor skóry – brązowy, żółty, czarny, biały – i inny wzrost, ale wszyscy bez wyjątku byli doskonali. Kobiety uśmiechały się pogodnie; mężczyznom zebrało się na zaloty, w wyciągniętych rękach trzymali pęki kwiatów, ich nagie ciała wyglądały jak wyobrażenie idealnych ludzkich ciał w komiksie czternastolatka, każdy mięsień, każda skórna fałdka były wyraźnie zarysowane i połyskujące. Jaskrawoniebieskie nienaturalnie duże penisy majtały się z boku na bok niczym ogony przyjaznych psów.
Potem Toby nie bardzo mogła odtworzyć sekwencję wydarzeń, o ile można to nazwać sekwencją. Bardziej przypominało to rozróbę w plebsopolii: błyskawiczny rozwój wypadków, kłębowisko ciał, kakofonia głosów.
Gdzie niebieskie? Czujemy niebieskie! Zobaczcie, to Yeti! Jest chudy! Jest bardzo chory!
Ren: O cholera, Derkaczanie. A jeśli będą chcieli... Spójrzcie na ich... Szlag!
Derkaczanki na widok Jimmy’ego: Pozwólcie nam pomóc Yeti! Musimy nad nim mruczeć!
Derkaczanie, łowiąc zapach Amandy: Ona jest niebieska! Pachnie na niebiesko! Chce z nami spółkować! Dajcie jej kwiaty! Ucieszy się!
Amanda, przerażona: Nie zbliżajcie się! Ja nie... Ren, pomóż! Czterej rośli, piękni, nadzy mężczyźni podchodzą do niej z kwiatami. Toby! Odpędź ich ode mnie! Zastrzel ich!
Derkaczanki: Ona jest chora. Najpierw musimy nad nią pomruczeć. Żeby wydobrzała. I dać jej rybę?
Derkaczanie: Jest niebieska! Jest niebieska! Jesteśmy szczęśliwi! Zaśpiewajcie dla niej!
Ta druga też jest niebieska.
Ryba jest dla Yeti. Musimy zachować rybę.
Ren: Amanda, może po prostu przyjmij te kwiaty, inaczej się wściekną czy coś...
Toby, cienkim bezradnym głosem: Posłuchajcie, proszę was, nie podchodźcie, przerażacie...
Co to? Kość? Kilka kobiet, zaglądając do garnka z zupą: Jecie tę kość? Ona śmierdzi.
My nie jemy kości. Yeti nie je kości, je rybę. Dlaczego jecie śmierdzącą kość?
To stopa Yeti śmierdzi jak kość. Kość, którą zostawiły sępy. O Yeti, musimy pomruczeć nad twoją stopą!
Jimmy, w malignie: Kto tu? Oryks? Przecież ty nie żyjesz. Wszyscy umarli. Wszyscy na całym świecie, wszyscy poumierali... Zaczyna płakać.
Nie smuć się, o Yeti. Przyszliśmy pomóc.
Toby: Może lepiej nie dotykajcie... wdało się zakażenie... potrzeba mu...
Jimmy: Au! Kurwa!
O Yeti, nie wierzgaj. Stopa cię rozboli. Kilka kobiet zaczyna mruczeć jak mikser kuchenny.
Ren wzywa pomocy: Toby! Toby! Hej! Puśćcie ją!
Toby patrzy nad ogniskiem: Amanda zniknęła w rozmigotanym gąszczu nagich męskich kończyn i pleców. Ren wskakuje w to kłębowisko i szybko w nim tonie.
Toby: Czekajcie! Nie... Przestańcie! Co powinna zrobić? To poważne kulturowe nieporozumienie. Gdyby tylko miała kubeł zimnej wody!
Stłumione krzyki. Toby rzuca się na pomoc, ale wtedy:
Jeden z paintbólowców: Hej, ty! Tutaj!
Ci bardzo śmierdzą. Śmierdzą brudną krwią. Gdzie jest krew?
Co to? To jest lina. Dlaczego są związani liną?
Yeti kiedyś pokazał nam „linę”, wtedy, kiedy mieszkał na drzewie. Z „liny” zrobił swój dom. O Yeti, dlaczego lina jest przywiązana do tych ludzi?
Ta lina sprawia im ból. Musimy ją zabrać.
Paintbólowiec: No właśnie. Kurewsko cierpimy. (Jęczy).
Toby: Nie dotykajcie ich, bo...
Drugi paintbólowiec: Kurwa, rusz się, Sinojajcu, zanim ta stara suka...
Toby: Nie! Nie rozwiązujcie... Ci ludzie was...
Ale już było za późno. Kto mógł przypuszczać, że Derkaczanie potrafią tak szybko rozsupływać węzły?
Pochód
Dwaj mężczyźni zniknęli w ciemności, zostawiając poplątaną linę i porozrzucane węgle. Idiotka, pomyślała Toby. Powinnaś była być bezlitosna. Rozwalić im łby kamieniem, poderżnąć gardła twoim nożem, nawet nie marnować na nich kul. Postąpiłaś jak skończony półgłówek, dopuściłaś się karygodnego zaniechania.
Niewiele było widać – ogień przygasał – ale pospiesznie rozeznała się w sytuacji: przynajmniej wciąż miała swój karabin, dobre i to. Zniknął jednak miotacz paintbólowców. Ptasi móżdżek, powiedziała sobie. Masz tę swoją Świętą Julianę i miłosierną dobroć wszechświata.
Amanda i Ren z płaczem tuliły się do siebie, kilka pięknych Derkaczanek niepewnie je głaskało. Jimmy przewrócił się na bok i rozmawiał z węglami. Im szybciej wyruszą z powrotem do glinianego domku MaddAddamowców, tym lepiej, bo tu, w ciemności, byli łatwym celem. Paintbólowcy mogli wrócić po resztę broni, a Toby zdążyła już się zorientować, że gdyby do tego doszło, na Derkaczan nie miałaby co liczyć. „Dlaczego mnie uderzyłeś? Derkacz się rozgniewa! Ześle grom!”. Gdyby powaliła paintbólowca, Derkaczanie rzuciliby się osłonić go przed strzałem dobijającym. „Och, zrobiłaś bum, człowiek upadł, jest w nim dziura, wypływa krew! Jest ranny, musimy mu pomóc!”.
Jednak nawet jeśli paintbólowcy na razie dadzą im spokój, w lesie były jeszcze inne drapieżniki. Kotrysie, wilksy, lwiagniory; i najgorsze z nich wszystkich olbrzymie zdziczałe świnie. No i teraz, kiedy ludzie zniknęli z miast i dróg, któż mógł wiedzieć, ile czasu minie, zanim z północy nadciągną niedźwiedzie?
– Musimy iść – powiedziała Derkaczanom. Kilka głów odwróciło się, kilka par zielonych oczu patrzyło na nią. – Yeti musi pójść z nami.
Derkaczanie zaczęli mówić jeden przez drugiego. „Yeti musi zostać z nami! Musimy wnieść Yeti z powrotem na jego drzewo”. „To właśnie lubi, lubi drzewo”. „Tak, tylko on może rozmawiać z Derkaczem”. „Tylko on może mówić słowa Derkacza o Jaju”. „O chaosie”. „O Oryks, która stworzyła zwierzęta”. „O tym, jak Derkacz uprzątnął chaos”. „Dobry, miłościwy Derkacz”. Zaczęli śpiewać.
– Musimy iść po lekarstwa – powiedziała Toby z rozpaczą. – Inaczej Jimmy... inaczej Yeti może umrzeć. – Puste spojrzenia. Czy w ogóle rozumieli, co to śmierć?
– Co to jest „Jimmy”? – Zmarszczone zdziwieniem brwi.
Popełniła błąd: niewłaściwe imię.
– Jimmy to inne imię Yeti.
„Dlaczego?”. „Dlaczego to jest inne imię?”. „Co to znaczy ‘Jimmy’?”. Wyraźnie interesowało ich to dużo bardziej od śmierci. „Czy to jest ta różowa skóra na Yeti?”. „Ja też chcę mieć Jimmy!”. To ostatnie wypowiedział mały chłopiec.
Jak wyjaśnić?
– Jimmy to imię. Yeti ma dwa imiona.
– Ma na imię Yeti-Jimmy?
– Tak – powiedziała Toby, bo od tej pory tak było.
– Yeti-Jimmy, Yeti-Jimmy – powtarzali między sobą.
– Dlaczego dwa? – spytał jeden, ale uwagę pozostałych już zaprzątnęło kolejne zdumiewające słowo.
– Co to są lekarstwa?
– Lekarstwa to coś, co ma pomóc Yeti-Jimmy’emu wydobrzeć – zaryzykowała. Uśmiechy: spodobała im się ta myśl.
– To my też pójdziemy – zdecydował ten, który chyba im przewodził: wysoki brązowawożółty mężczyzna z orlim nosem. – Będziemy nieśli Yeti-Jimmy’ego.
Dwaj Derkaczanie bez wysiłku dźwignęli Jimmy’ego. Toby zaniepokoiły jego oczy: wąskie paski bieli błyszczące między powiekami.
– Frunę – powiedział, kiedy Derkaczanie wznieśli go w powietrze.
Toby znalazła miotacz Jimmy’ego i dała go do niesienia Ren, uprzednio wcisnąwszy bezpiecznik; dziewczyna nie wiedziała, jak się tym posługiwać – bo i skąd miałaby wiedzieć? – ale broń na pewno później się przyda.
Sądziła, że do domku z gliny pójdą z nimi tylko dwaj ochotnicy od Derkaczan, ale poszedł cały tłum, z dziećmi włącznie. Wszyscy chcieli być blisko Yeti. Mężczyźni nieśli go na zmianę; reszta trzymała pochodnie wysoko w górze i od czasu do czasu śpiewali swoimi niesamowitymi głosami dźwięczącymi jak płynne szkło.
Cztery kobiety szły z Ren i Amandą, poklepywały je, dotykały ich ramion i dłoni.
– Oryks się tobą zaopiekuje – powiedziały do Amandy.
– Niech te niebieskie kutasy więcej jej, kurwa, nie dotykają – rzuciła Ren do nich ze złością.
– Co to są „niebieskie kutasy”? – spytały ze zdumieniem. – Co to znaczy „kurwa nie dotykają”?
– Niech tego nie robią i tyle – powiedziała Ren. – Bo będą kłopoty!
– Oryks ją uszczęśliwi – odparły kobiety, choć jakby niepewnie. – Co to są „kłopoty”?
– Nic mi nie jest – powiedziała Amanda do Ren. – A tobie?
– Nie gadaj, że nic ci nie jest! Na razie zaprowadzimy cię do MaddAddamowców – zdecydowała Ren. – Mają łóżka i studnię z pompą, i w ogóle wszystko. Będzie cię można obmyć. Jimmy’ego też.
– Jimmy’ego? – zdziwiła się Amanda. – To jest Jimmy? Myślałam, że nie żyje, jak wszyscy.
– Też tak sądziłam. Ale sporo ludzi przeżyło. To znaczy trochę ludzi. Przeżyli Zeb i Rebecca, ty i ja, Toby i...
– Dokąd poszli ci dwaj? – spytała Amanda. – Paintbólowcy. Powinnam była rozwalić im łby, kiedy miałam okazję. – Zaśmiała się z lekka, ignorując ból, jak na starego plebszczura przystało. – Daleko jeszcze? – zapytała.
– Mogą cię nieść – powiedziała Ren.
– Nie. Nie trzeba.
Ćmy trzepotały skrzydłami wokół pochodni, w górze liście drżały na lekkim nocnym wietrze. Jak długo szli? Toby miała wrażenie, że godzinami, ale czas rozmywa się w świetle księżyca. Kierowali się na zachód przez Park Dziedzictwa, za nimi przycichał szum fal. Choć przed sobą miała ścieżkę, nie była pewna, czy dobrze idzie, ale Derkaczanie zdawali się znać drogę.
Nasłuchiwała dźwięków wśród drzew – kroków, trzasku gałązki, stęknięcia – i trzymała się na końcu pochodu, z karabinem gotowym do strzału. Usłyszała tylko rechot i jedno, dwa ćwierknięcia: jakiś płaz, jakiś nocny ptak budzący się ze snu. Była świadoma ciemności za plecami: jej olbrzymi cień ciągnął się za nią, zlewał z głębszymi cieniami w tyle.