Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wszyscy mamy w swoim otoczeniu kogoś, kto doprowadza nas do szewskiej pasji. Niektórzy mogliby wymienić nawet kilka takich ciężkich przypadków. Zdecydowanie zbyt często z irytującymi ludźmi spotykamy się w pracy. Uważamy ich za „trudnych”, „bezczelnych” czy „toksycznych”, ale w relacjach z nimi nie umiemy być asertywni, czujemy się wobec nich bezradni i pozwalamy się zapędzić w kozi róg. Koleżanka z pracy unika otwartych konfliktów, za to obmawia innych za plecami i robi jadowite aluzje? Szef w kółko wychodzi z siebie i wrzeszczy bez opamiętania na podwładnych, terroryzuje ich i zastrasza? Kolega bez pardonu rozpycha się łokciami i to on zgarnia wszystkie nagrody oraz dostaje najatrakcyjniejsze zadania? Ktoś inny sto razy dziennie pyta o radę w najbłahszych sprawach? Dla wielu z nas brzmi to znajomo... Czy da się spojrzeć na te sytuacje z innej strony i potraktować je jako okazję do kształtowania własnego charakteru? Martin Wehrle, znakomity niemiecki coach i doradca biznesowy, przedstawia galerię siedmiu różnych typów trudnych ludzi i pokazuje, jak sobie z nimi radzić. Lektura tej książki przygotuje cię na spotkania z nimi i pokaże, jak nie dać się sprowokować, zachować potrzebny dystans, lepiej zadbać o własne potrzeby i… nauczyć się czegoś ciekawego o samym sobie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 347
Przedmowa: Ten gość doprowadza mnie do szału!
Pracowałem kiedyś z pewnym facetem, bezwzględnym egoistą. Gdy tylko na horyzoncie pojawiała się możliwość ciekawego służbowego wyjazdu, on był pierwszy w kolejce. Perspektywiczne spotkanie z grubymi rybami z branży? Już na nie jechał, zanim ktokolwiek z nas w ogóle usłyszał coś na ten temat. Ale kiedy trzeba było wykonywać żmudne zadania, przy których czekało człowieka dużo ciężkiej pracy, a i niewiele uznania – wprawnie i elegancko stosował spychotechnikę.
Notorycznie odbierał wolne dni za nadgodziny (niby jakie nadgodziny?), zgarniał dla siebie wszystkie prestiżowe zadania albo – gdy wyjeżdżał służbowo w fantastyczne miejsca – dzwonił do biura z prośbą, żebyśmy przekopali się dla niego przez zakurzone firmowe archiwa. Potrzebuje przecież raptem kilku danych, a od czego ma się kolegów z pracy?
Pełnię swoich możliwości objawiał jednak dopiero na firmowych zebraniach. Nagle okazywało się, że zarobiony jest tak, że nie ma się kiedy podrapać. W podróże służbowe wyjeżdża, bo ktoś musi, ale robi to tylko „dla dobra zespołu”. Jakby tego było mało, udawało mu się przekonywać szefostwo, że jest prawdziwym wzorem wydajności.
Czy mój kolega był „trudnym człowiekiem”? Jedno jest pewne: doprowadzał mnie do szewskiej pasji. I nie tylko mnie; co druga rozmowa na korytarzach firmy poświęcona była temu, jakie przywileje dla siebie zgarnął, jaki kit znów wcisnął kierownictwu i komu tym razem skutecznie wlazł na głowę.
Oczywiście my wszyscy byliśmy rycerzami na białych koniach, o nieposzlakowanej moralności. On jeden był czarną owcą, wyzutą z wszelkich zasad. Patrząc z tej perspektywy, trzeba przyznać, że pełnił nawet istotną funkcję w naszej społeczności: im bardziej niekoleżeńsko się zachowywał, tym lepszymi kolegami mogliśmy się poczuć; im bardziej spychał nas do narożnika, tym bardziej za sprawą wspólnego wroga zacieśniały się nasze więzy.
Istnieją ludzie, którzy podpadają wszystkim wokół, a ich osobowość uważa się za zaburzoną (patrz s. 58). Jednak nie każdy, kto wydaje nam się „trudny”, kwalifikuje się od razu do leczenia psychiatrycznego. W niniejszej książce omówimy więc takie przypadki jak choćby:
ojciec, który dorosłą córkę traktuje jak małą dziewczynkę i przy każdej okazji udziela jej dobrych rad;
przewodniczący klubu sportowego, który z niepohamowanej ambicji gotów jest iść do celu po trupach, wszędzie sieje niezgodę i rozbija spójność grupy;
pesymistka, którą w jej opinii spotykają same tylko nieszczęścia i która usiłuje narzucić ten punkt widzenia własnej siostrze;
narcystyczny szef, który bezlitośnie wykorzystuje swoich podwładnych i „grilluje” ich przy każdej okazji, czy wreszcie
kompletnie obcy dla mnie człowiek, który publicznie nazywa mnie dupkiem, choć dosłownie przed sekundą wyświadczyłem mu przysługę.
Wszyscy oni są trudni, co jednak nie czyni ich chorymi psychicznie. A mimo to doprowadzają nas do szału. Tak też było z moim kolegą z pracy. Dlaczego tak bardzo mnie irytował?
Odpowiedź znalazłem wiele lat później u psychoanalityka Carla Gustava Junga. Według Junga każdy człowiek ma swój „cień” – składnik osobowości, który nie pasuje do naszego obrazu we własnych oczach i który z tego powodu usilnie staramy się stłumić. Składnik ten można sobie wyobrazić jako piłkę, którą z całych sił wciskamy pod wodę. Często chodzi tu o reakcje, które w danym otoczeniu są niepożądane.
Na przykład ktoś, kto w dzieciństwie próbował dopominać się o swoje, słyszał zaraz, że jest „aspołeczny”. Z dużym trudem nauczył się więc zwalczać w sobie tę potrzebę i ustępować innym. Co się jednak stanie, gdy na moich oczach ktoś inny bez skrępowania zacznie robić to, czego ja z uporem sobie odmawiam? Odczuję to jak policzek: jak on może sobie na to pozwalać! I zamiast zadać sobie pytanie, dlaczego ja nie mam przestrzeni na zaspokojenie tej samej potrzeby, ciskam gromy na lewo i prawo. Zamiast samemu dorosnąć – co bywa bolesne – staram się umniejszać innych. Ten psychologiczny mechanizm obronny działa bez udziału naszej świadomości.
Zawsze jednak, gdy ktoś doprowadza nas do białej gorączki, ma to związek nie tylko z nim, ale i z nami samymi. Warto to sprawdzić, zadając sobie następujące pytania:
Co w danej osobie najbardziej mnie irytuje?
Dlaczego takie zachowanie może aż do tego stopnia wyprowadzić mnie z równowagi?
I wreszcie: czy jest możliwe, że w zachowaniu drugiego człowieka dostrzegam (maleńką) cząstkę siebie samego, do której sobie odmawiam prawa?
Przy okazji takich rozważań wychodzą niekiedy na jaw ciekawe rzeczy. Na przykład pewna pani inżynier w rozmowie z coachem strasznie złościła się na swego męża, który „jest kompletnie pozbawiony pewności siebie i przy każdej błahostce potrzebuje mojej rady”. Co się później okazało: to ona sama czuła się przeciążona nieustannym samodzielnym podejmowaniem decyzji. W głębi duszy i ona chętnie poradziłaby się kogoś od czasu do czasu, jednak nie przyznawała się przed sobą do tej rzekomej słabości. W dzieciństwie wbito jej bowiem do głowy zasadę: „Tylko głupiec się dopytuje – mądry człowiek zna odpowiedź!”. We własnym mężu irytowało ją więc to, do czego sobie samej nie przyznawała prawa. Zdaniem C. G. Junga cień może pomagać w rozwoju, pozwalając na „naturalne instynkty”, „odpowiednie reakcje” oraz „twórcze impulsy”1. Dzisiaj wiem, że kolega egoista boleśnie przypominał mi o tym, że sam za słabo walczę o własne sprawy. Byłem tak skromny, że często nie zwracano na mnie uwagi, i tak koleżeński, że moje własne potrzeby często spadały na koniec listy.
Jego zachowanie odbierałem jako przykre, bo postępował niekoleżeńsko, ale też dlatego, że dotykało czułego punktu we mnie samym. Kryła się w tym wielka szansa, co dostrzegłem dopiero później: mogłem bowiem skierować światło reflektora na mój „cień” , przeanalizować zachowania kolegi i zadać sobie samemu następujące pytania:
Jak on to robi, że tak skutecznie forsuje własne interesy?
Jak udaje mu się wciąż dostawać najatrakcyjniejsze zadania?
Jak to się dzieje, że swoje niewielkie wysiłki z powodzeniem przedstawia kierownictwu jako wielkie osiągnięcia?
Ale także: Czego na pewno nie chciałbym w jego zachowaniu naśladować, w jakich kwestiach posuwa się zdecydowanie za daleko?
Oraz: W jaki sposób mogę świadomie i zdecydowanie postawić granice jego działaniom?
Często pozwalamy, by „trudni” ludzie zapędzali nas w kozi róg, postrzegamy ich zachowania jako bezczelność i czujemy się bezradni2. Mądrzejszym wyjściem jest aktywne podejście do sprawy; skupmy się na tym, na co mamy wpływ, a więc na naszym własnym myśleniu i zachowaniu. Jeśli zaczniemy postępować inaczej niż dotąd, wywołamy też inne działania w naszym otoczeniu.
To trochę jak z jazdą samochodem: nikomu nie możemy zabronić, żeby nas wyprzedził. Ale co się stanie, jeżeli sami dodamy gazu albo zamontujemy na dachu „koguta”? Idę o zakład, że w ten sposób pośrednio wpłyniemy na zachowanie innych na drodze. W psychologii istnieje pojęcie „interakcji systemowej”.
Gdybyśmy ja i moi koledzy aktywniej ubiegali się w tamtym czasie o wyjazdy służbowe, naszemu egoiście przypadałyby one rzadziej. Gdybyśmy nie zajmowali się sprawami kolegi podczas jego podróży, byłby zmuszony zająć się w większym zakresie nudną pracą biurową. A gdybyśmy w rozmowach z kierownictwem podnosili znaczenie naszych sukcesów, jego zaś wyniki sprowadzali do bardziej realistycznego poziomu, pozostałoby mu mniej miejsca na popisy.
Pragnę zachęcić moich czytelników do tego, by na przyszłość każde spotkanie z „trudnym” człowiekiem traktowali jako szansę na rozwijanie własnego charakteru. Od teraz będę więc mówić nie o „trudnych ludziach”, a o typach W – od W jak wyzwanie. Każda z trzech części niniejszej książki ma ci w tym pomóc na rozmaite sposoby:
z części wstępnej dowiesz się, jak podnieść stopień autorefleksji, znajdziesz w niej też inspirację do spojrzenia na wiele spraw z nowego punktu widzenia;
w części głównej scharakteryzowałem siedem różnych typów W oraz zamieściłem konkretne wskazówki, jak się z nimi obchodzić;
w ostatniej części znajdziesz 15 ćwiczeń, które można wykorzystać jako wprawkę przed kolejnymi kontaktami z twoimi osobistymi typami W.
Bramkarz na boisku może wykazać się dopiero wtedy, gdy przeciwnik nie odpuszcza ani na chwilę. Podobnie w kontaktach z typami W: dopiero, gdy robi się gorąco, możemy pokazać, na co nas stać. Dzięki tej książce będziesz dobrze przygotowany na takie spotkania.
Część 1
Piekło to inni!
Z pierwszej części tej książki dowiesz się między innymi:
dlaczego ludzie uważają się nawzajem za trudnych;
dlaczego w naszych czasach coraz więcej jest osób, które grają innym na nerwach;
w jaki sposób prehistoryczne reakcje naszego mózgu prowadzą do konfliktów;
jak nie dać się sprowokować
i wreszcie: dlaczego dla własnego dobra warto nauczyć się traktować trudnych ludzi jak spadające jabłka.
Pewnego razu zwrócił się do mnie kierownik produkcji, Tom Barke (l. 42). Gdy mówił o jednym ze swoich podwładnych, jego głos drżał z wściekłości.
– Mam już po uszy tego gościa, jest nie do wytrzymania. Cały czas mnie prowokuje i wszystko przez to przeciąga. Niczego nie możemy skończyć na czas!
Mowa była o Georgu Harderze (l. 29), który rzekomo „zawalał każdy termin”, blokował nowe projekty, a nawet ośmielał się pouczać w obecności całego zespołu własnego szefa.
– Jak wyglądają te pouczenia? – spytałem.
– Zgłasza niedociągnięcia w produkcji – duperele, o których pod koniec dnia nikt nawet nie pamięta. Ale przez te swoje uwagi stopuje cały zespół.
– I jak pan sobie z tym radzi?
Tom Barke stęknął tylko, jakby właśnie rzucał kulą:
– Tyle razy już zmywałem facetowi głowę. Ale on ma to gdzieś, dalej wyjeżdża z tymi swoimi szczególikami.
Kilka dni później naprzeciw mnie zasiadł Georg Harder. Przedstawiłem się jako neutralny mediator i przyrzekłem mu całkowitą dyskrecję.
– Jak postrzega pan swojego szefa? – zapytałem.
Mój rozmówca zamilkł na chwilę, skrzywił się, po czym wybuchnął:
– Tom Barke jest lekkomyślny. Cały czas pamiętam o naszych wytycznych jakościowych i poganiam dział dostaw, żebyśmy mogli dotrzymać terminów. A w ramach podziękowania trafiam na jego listę do odstrzału.
Zabrzmiało to tak, jakby Harder ze wszystkich sił walczył o terminowe wywiązywanie się z zobowiązań. Ale czyż jego szef nie przedstawiał go właśnie jako głównego hamulcowego w firmie?
– Proszę opowiedzieć, w jaki sposób dba pan o dotrzymywanie terminów?
– Jestem realistą. Mój szef wciąż obiecuje dostawy w terminach, których zwyczajnie nie da się dotrzymać. Albo da się, ale za cenę jakości. Wtedy przypominam mu o naszych wytycznych, ale jego to nie interesuje. Grunt, żebyśmy dostarczali wszystko raz-raz, nieważne, że to fuszerka. Dzięki temu on dobrze wypadnie w oczach kierownictwa firmy. – Potarł dłonią czoło, jakby nasza rozmowa przyprawiała go o ból głowy. – Tom Barke jest nieobliczalny, często wpada w furię, to po prostu trudny człowiek.
No świetnie – szef mówi o pracowniku, że jest trudny, a ten tak samo opisuje swojego szefa. To który ma rację? Zasięgnąłem opinii świadków – na początek koleżanki Georga Hardera. Ona także uważała, że problem leży po stronie szefa: „Tom Barke wciąż wywraca nasze plany do góry nogami, zwalając na nas ni z tego, ni z owego rozmaite zadania”.
W trakcie kolejnych rozmów stwierdziłem, że część pracowników produkcji zgadza się z Harderem, inni natomiast biorą stronę szefa. Zanotowałem na przykład taką wypowiedź: „Z nim nie można się nudzić, motywuje nas lepiej niż jego poprzednik”.
Dlaczego w ogóle opowiadam tę historię? Bo przez 20 lat mojej pracy w roli coacha kariery wciąż doświadczam, jak szybko ludzie przyklejają sobie wzajemnie etykietkę „trudnego człowieka”. Czyżby miało to oznaczać, że trudnych ludzi w ogóle nie ma? Ależ są, bez wątpienia. Jednak o tym, czy uznamy daną osobę za trudną, decydują również: nasza osobowość, nasze wartości i oczekiwania. To, co odbiega od tego zestawu, bardzo szybko uznajemy za potencjalny problem.
A przecież wszystko jest kwestią skali. Czy dwa miliony euro to majątek? Jeśli spytamy kogoś, kto zarabia średnią krajową, odpowie na pewno: „Tak!”. Jeśli to samo pytanie zadamy jakiemuś miliarderowi, powie: „Nie!”.
Czy opryskliwy ton jest trudny do zniesienia? Im bardziej my sami jesteśmy życzliwi i zwracamy uwagę na innych (czyli im większy jest nasz kapitał uprzejmości), tym bardziej alergicznie będziemy na niego reagować. Natomiast ktoś, kto sam nie bawi się w grzecznościowe ceregiele, a więc jego zasoby ogłady są więcej niż ubogie, może nawet nie zarejestrować obcesowości.
Ktoś, kto wydaje nam się „trudny”, zwykle funkcjonuje na przeciwnym biegunie niż my: myśli inaczej, mówi inaczej, działa inaczej. W drugą stronę też to funkcjonuje: zarówno ty, jak i ja będziemy odbierani jako „trudni ludzie” przez tych, którzy nadają na zupełnie innych falach.
Każdy z nas działa wedle określonego wzorca zachowań, wyniesionego z wczesnego dzieciństwa. Nikt nie podejmuje świadomej decyzji, że będzie trudnym człowiekiem. Po prostu każdy jest, jaki jest. Jeżeli będziesz myśleć w taki sposób, pytanie o winę straci sens, a ty uwolnisz się od fatalnego w skutkach pragnienia, by odpłacić drugiemu tą samą monetą3. Żeby bowiem móc posyłać innym zatrute strzały, trzeba najpierw w samym sobie wytworzyć truciznę, destruktywne emocje – a one szkodzą bardziej nam niż komukolwiek innemu.
Wróćmy do osób opisanych powyżej: Tom Barke był człowiekiem czynu, żadne tempo pracy nie było dla niego zbyt szybkie. Pragnął mieć wyniki, nie lubił zawracać sobie głowy drobiazgami i chciał spontanicznie podejmować decyzje. A do tego często tracił panowanie nad sobą.
Tymczasem Georg Harder był jego biegunowym przeciwieństwem: sumienny i rzetelny, zawsze dążył do uzyskania najlepszego możliwego rezultatu, za nic nie chciał naruszyć żadnych wytycznych i pragnął wszystko planować z dużym wyprzedzeniem. Cenił też merytoryczny dialog, a nie emocjonalne wybuchy.
Podświadome oczekiwania Toma Barkego wobec pracownika można by streścić następująco: „Podkręć tempo i przestań się babrać w szczegółach”. W tym samym czasie Georg Harder wysyłał mu komunikat: „Nie śpiesz się tak, wszystkiemu trzeba przyjrzeć się dokładnie”. Trochę jak w tej historii o rybie, która chciała się spotkać z lisem. Ryba mówi:
– Lisku, lisku, zanurkuj ze mną pod wodę.
A lis na to:
– Rybko, rybko, pobiegnij ze mną do lasu.
Każde z nich oczekiwało od drugiego właściwego dla siebie zachowania, nie uwzględniając przy tym naturalnych ograniczeń drugiej strony.
Dlaczego jednak nie wszyscy pracownicy postrzegali Toma Barkego jako trudnego człowieka? Bo było w zespole parę osób, które podobnie jak ich szef ceniły tempo i spontaniczność („On motywuje nas lepiej niż jego poprzednik”). Inni natomiast, podobnie jak Georg Harder, woleli pracować w sposób planowy i z zachowaniem najwyższych standardów, uważali więc szefa za króla chaosu, który szybciej działa, niż myśli. Całkowicie odmienne typy osobowości sprawiały, że przedstawiciele obu tych grup byli jak ryba i lis; każdy oczekiwał od drugiej strony zachowania, które odpowiadałoby jego własnemu podejściu do życia, choć byłoby sprzeczne z naturą tamtego.
Gdyby Georg Harder uświadomił sobie, że jego szef to typ pana i władcy (patrz s. 180 i następne), mógłby lepiej przygotować się do kontaktów z nim i zaoszczędziłby sobie wielu nerwów. Gdyby zaś Tom Barke dostrzegł, że jego pracownik jest typem perfekcjonisty (patrz s. 141 i dalej), nigdy nie wpadłoby mu do głowy, że Harder chce go „sprowokować”, mógłby za to dobrać odpowiednią do tego typu osobowości metodę komunikacji i osiągnąć znacznie więcej.
Chcesz się dowiedzieć, jaki typ człowieka ciebie osobiście doprowadza do szewskiej pasji, żeby lepiej przygotować się na kolejne z nim spotkanie? Pomoże ci w tym test na kolejnych stronach.
Test szewskiej pasji
Jaki typ człowieka doprowadza mnie do szału?
Na początek przeczytaj wszystkie poniższe punkty, a następnie przy każdym postaw cyfrę od 1 do 7. Stanowi ona „wskaźnik szewskiej pasji”, tym wyższy, im bardziej denerwuje cię dane zachowanie. Każdą cyfrę można zaznaczyć tylko raz, tak by powstał malejący ciąg: „siódemka” dla zachowania, które irytuje cię najbardziej, „szóstka” dla drugiego w kolejności itd. Z analizy końcowej dowiesz się, jaki typ charakteru kryje się za każdym z tych zachowań. Im więcej punktów otrzyma ono na twojej skali, tym bardziej przydadzą ci się wskazówki dotyczące postępowania z konkretnym typem.
Nie ma ucieczki przed jego czarnowidztwem. Wciąż wyobraża sobie kolejne zagrożenia, jak ognia boi się ryzyka i blokuje nowe rozwiązania. „Luz” i „optymizm” to słowa, których nie ma w jego słowniku.
WSKAŹNIK SZEWSKIEJ PASJI: ___________
Zawsze wysuwa siebie na pierwszy plan, nie znosi jakiejkolwiek krytyki i manipuluje mną: na początku jest czarujący, prawi komplementy itd., ale gdy tylko połknę haczyk, wykorzystuje mnie bez skrupułów.
WSKAŹNIK SZEWSKIEJ PASJI: ___________
Wciąż rozwodzi się na temat swoich zasad, babrze się w szczegółach, czepia każdego słówka instrukcji czy normy. Bezustannie się do czegoś przygotowuje, ale nic nie kończy, wszystko komplikuje i jest tak spontaniczny i elastyczny jak epoka lodowcowa.
WSKAŹNIK SZEWSKIEJ PASJI: ___________
Ciągle mnie ponagla i napomina; tylko on może decydować, co robimy dalej. Żadne tempo pracy nie jest dla niego dostatecznie szybkie, nieustannie siedzi mi na karku i wciąż zwiększa oczekiwania, jest nietaktowny i nie ma najmniejszego zamiaru „bawić się w towarzyskie konwenanse”.
WSKAŹNIK SZEWSKIEJ PASJI: ___________
To straszny pozer i szpaner, wciąż chce być w centrum zainteresowania. Zachowuje się jak aktor na scenie, nie umie słuchać, a o szczegółach sprawy nie ma zwykle zielonego pojęcia.
WSKAŹNIK SZEWSKIEJ PASJI: ___________
Pozornie
jest życzliwy, ale atakuje mnie w zawoalowany sposób, na przykład wygłaszając kąśliwe aluzje. Składa obietnice, a potem ich nie dotrzymuje, wrabia mnie, wykręca się – i na dodatek obmawia mnie za plecami.
WSKAŹNIK SZEWSKIEJ PASJI: ___________
Traktuje mnie jak swoją niańkę i nie odstępuje ani na krok: wszystko muszę mu podpowiadać, nie może się obejść bez moich rad, zamęcza mnie ciągłymi pytaniami i prośbami o pomoc.
WSKAŹNIK SZEWSKIEJ PASJI: ___________
Dowiesz się teraz, jaki typ człowieka kryje się za danym zachowaniem:
1. Czarnowidz
(w zaawansowanej postaci: osobowość lękowa).
2. Narcyz
(w zaawansowanej postaci: osobowość narcystyczna).
3. Perfekcjonista
(w zaawansowanej postaci: osobowość anankastyczna, kompulsywno-obsesyjna).
4. Pan i władca
(w zaawansowanej postaci: osobowość typu A).
5. Pozer
(w zaawansowanej postaci: osobowość histrioniczna).
6. Król focha
(w zaawansowanej postaci: osobowość pasywno-agresywna).
7. Zagubiony we mgle
(w zaawansowanej postaci: osobowość zależna).
Jak interpretować ten wynik? Co mówi on o tobie?
Wskaźnik szewskiej pasji od 6 do 7: Dosłownie wychodzisz z siebie, gdy ktoś nieodmiennie dostrzega tylko, że szklanka jest do połowy pusta, i rozsiewa wokół siebie zły nastrój. Pragniesz, by inni widzieli nie same tylko dziury, ale też i ser.
Najprawdopodobniej umiesz docenić własne szczęście i przykładasz dużą wagę do kwestii pokory i wdzięczności.
Wskaźnik szewskiej pasji od 4 do 5: Nie lubisz, gdy ktoś tak skupia się na cieniach, że zapomina, iż istnieją tylko dzięki światłu. Osoby koncentrujące się tylko na negatywach nie dostrzegają wielu ważnych spraw i często są dla ciebie sporym wyzwaniem.
Wskaźnik szewskiej pasji od 2 do 3: Uważasz, że są na świecie gorsze rzeczy niż negatywne myślenie. Być może nie tak łatwo cię nim zarazić. A może stwierdzasz, że pesymiści często mają po prostu rację.
Wskaźnik szewskiej pasji 1: Przyjmujesz czarnowidztwo bardzo spokojnie. Być może sam należysz do ludzi, którzy wolą oczekiwać mniej, a dostać (nieco) więcej, niż odwrotnie.
Więcej informacji na temat czarnowidzów – Czarnowidz „Nastawiam się na najgorsze!”
Wskaźnik szewskiej pasji od 6 do 7: Nie znosisz, gdy ktoś stawia się ponad innymi, gdy tobą manipuluje i wykorzystuje cię do własnych celów. Pragniesz kontaktu na uczciwych, partnerskich zasadach i nie życzysz sobie być narzędziem czyichś podejrzanych interesów. Prawdopodobnie jesteś człowiekiem, który wielką wagę przywiązuje do kwestii uczciwości i wyróżnia się koleżeńskim zachowaniem.
Wskaźnik szewskiej pasji od 4 do 5: Nie lubisz, gdy ktoś kręci, robi cię w konia lub próbuje zepchnąć w cień. Dla ciebie relacje międzyludzkie opierają się na braniu i dawaniu. Ten, kto chce tylko brać i wykorzystuje do tego nieetyczne metody, budzi twoją podejrzliwość.
Wskaźnik szewskiej pasji od 2 do 3: Najwyraźniej narcystyczne zachowania irytują cię w mniejszym stopniu niż innych. Czy to dlatego, że nie wpadasz w pułapki zastawiane przez narcyzów? A może trudne doświadczenia cię zahartowały i nie ulegasz wpływowi takich ludzi?
Wskaźnik szewskiej pasji 1: Zapewne jesteś prawdziwym mędrcem – jak inaczej mógłbyś tak spokojnie przyjmować jedną z największych ludzkich słabości?
Więcej informacji na temat narcyzów – Narcyz „Jestem pępkiem świata!”
Wskaźnik szewskiej pasji od 6 do 7: Do furii doprowadza cię ktoś, kto traci czas na błahe detale, kurczowo trzyma się przepisów jak rasowy biurokrata i w ogóle dzieli włos na czworo. Pragniesz załatwiać sprawy jak najprościej i nie chcesz dodatkowo utrudniać sobie życia. Prawdopodobnie jesteś człowiekiem wydajnym, skutecznym i skoncentrowanym na wynikach, który zmierza do celu najkrótszą możliwą drogą i chętnie przejmuje odpowiedzialność.
Wskaźnik szewskiej pasji od 4 do 5: Nie podoba ci się, że ktoś potrafi dostrzec tylko liczne drzewa, a nie widzi całego lasu. Od ludzi w swoim otoczeniu oczekujesz, że zdołają wyznaczyć sobie priorytety i nie będą marnować zbyt wiele czasu na kwestie poboczne.
Wskaźnik szewskiej pasji od 2 do 3: Z twojego punktu widzenia są gorsze rzeczy niż perfekcjonizm. Być może jesteś zdania, że w czasach zdominowanych przez pośpiech i fuszerkę warto jednak zwracać uwagę na niuanse?
Wskaźnik szewskiej pasji 1: Zapewne przywiązujesz dużą wagę do dokładności. Dlatego świetnie dogadujesz się z perfekcjonistami.
Więcej informacji na temat perfekcjonistów – Perfekcjonista „Byle nie popełnić błędu!”
Wskaźnik szewskiej pasji od 6 do 7: Odczuwasz silny wewnętrzny sprzeciw, gdy ktoś próbuje tobą dyrygować i cię popędzać. Nie chcesz być do niczego zmuszany, tylko przekonywany i angażowany do wspólnych działań. Twój własny rytm jest dla ciebie świętością. Prawdopodobnie bardzo sobie cenisz własną autonomię i dokładnie wiesz, czego oczekujesz od pracy i życia.
Wskaźnik szewskiej pasji od 4 do 5: Odgrywając w swoim życiu rolę pasażera, czujesz się nieswojo. Wolisz sam ustalać tempo i kierunek jazdy – choć od czasu do czasu jesteś skłonny pójść na kompromis.
Wskaźnik szewskiej pasji od 2 do 3: Z władczymi typami radzisz sobie lepiej od innych. Być może doceniasz, że ktoś stawia sprawy jasno, zamiast owijać w bawełnę.
Wskaźnik szewskiej pasji 1: Typ pana i władcy znosisz lepiej niż większość ludzi. Może miałeś z nim dobre doświadczenia w przeszłości? Albo sam rozpoznajesz u siebie takie cechy?
Więcej informacji na temat tego typu – Pan i władca „Zawsze mogę cię przebić!”
Wskaźnik szewskiej pasji od 6 do 7: Nie cierpisz, gdy ktoś zachowuje się teatralnie i robi z siebie ważniaka. Kiedy za bardzo się nadyma, masz ochotę natychmiast przebić ten balon. Życzyłbyś sobie, by każdy traktowany był z równą uwagą i by nikt jej nikomu nie odbierał. Prawdopodobnie jesteś człowiekiem skupionym przede wszystkim na konkretach albo wyróżnia cię wyjątkowo silny rys koleżeństwa i umiejętność pracy zespołowej.
Wskaźnik szewskiej pasji od 4 do 5: Przedstawienia wolisz oglądać na scenie niż w codziennym życiu. Od ludzi w swoim otoczeniu oczekujesz, że nie będą uznawać się za ważniejszych, niż naprawdę są – i pozostawią przestrzeń dla innych ludzi czy spraw.
Wskaźnik szewskiej pasji od 2 do 3: Pozerzy denerwują cię mniej niż inne typy. Być może znalazłeś sposób na ukrócenie ich popisów – choćby przez niezwracanie na nich uwagi.
Wskaźnik szewskiej pasji 1: Czyż świat nie byłby nudny bez ludzi, którzy od czasu do czasu urządzają efektowne show? Twoim zdaniem są dużo gorsze rzeczy.
Więcej informacji o pozerach – Pozer „Spójrzcie na mnie…”
Wskaźnik szewskiej pasji od 6 do 7: Krew cię zalewa, gdy ktoś nie wyraża jasno swojej opinii, tylko złośliwie wbija szpilki. Nie znosisz jadowitych aluzji i wściekasz się, gdy ktoś mówi „tak”, myśląc „nie” i tak też postępując. Prawdopodobnie przykładasz wielką wagę do otwartości wypowiedzi i tego, by były one wiążące. Z innymi ludźmi wolisz komunikować się bezpośrednio, a nie obmawiać ich za plecami.
Wskaźnik szewskiej pasji od 4 do 5: Po co kluczyć opłotkami, kiedy można iść prostą drogą? Złościsz się, gdy ludzie najpierw nie wyrażają jasno swoich oczekiwań, a potem skrycie naciskają na ich realizację. W kontaktach z innymi ludźmi wolisz wiedzieć, na czym stoisz.
Wskaźnik szewskiej pasji od 2 do 3: Z twojego punktu widzenia bywają dużo gorsze wady niż to, że ktoś nie wyraża otwarcie swoich uczuć i opinii. Naprawdę nie każdy musi się zachowywać obcesowo i rąbać prosto z mostu.
Wskaźnik szewskiej pasji 1: Być może dostrzegasz (i doceniasz) dobrą stronę takich zachowań: umiejętności dyplomatyczne.
Więcej informacji o królach focha – Król focha „Tylko nic mi nie narzucaj!”
Wskaźnik szewskiej pasji od 6 do 7: Dostajesz szału, gdy ktoś próbuje cię traktować jak podręczny GPS, który umożliwi mu podróż przez własne życie. Od dorosłych ludzi oczekujesz, że będą się zachowywać jak dorośli, a więc samodzielnie myśleć i podejmować decyzje. Prawdopodobnie należysz do ludzi, którzy bardzo poważnie traktują własną odpowiedzialność albo niechętnie odrywają się od swych priorytetów.
Wskaźnik szewskiej pasji od 4 do 5: Nie podoba ci się, gdy ktoś usiłuje zepchnąć na ciebie odpowiedzialność za własne życie. Każdy ponosi ją sam za siebie. Warto to wreszcie zrozumieć i przestać się naprzykrzać wszystkim wokół.
Wskaźnik szewskiej pasji od 2 do 3: Z typem zagubionego we mgle radzisz sobie całkiem nieźle. Może jesteś człowiekiem bardzo koleżeńskim, który chętnie pomaga innym. I czyż to, że ktoś nie waha się zasięgnąć rady, nie jest też przejawem siły?
Wskaźnik szewskiej pasji 1: Z twojego punktu widzenia to może nawet dobrze, że ktoś radzi się innych i nie jest skory do chadzania samopas.
Więcej informacji na temat zagubionych we mgle – Zagubiony we mgle „Powiedz mi, co mam robić!”
Czy zatem można powiedzieć, że – skoro czujemy, iż z każdej strony otaczają nas typy W – to cały problem leży w nas samych? Nie, taki wniosek byłby zdecydowanie na wyrost. Żyjemy bowiem w epoce, która aż nadto sprzyja rozwojowi trudnych zachowań.
Nigdy jeszcze w dziejach ludzkości nie był możliwy mobbing na taką skalę: zamaskowani snajperzy czają się w internecie na każdym kroku i to w nim rozgrywają swoje brudne wojenki. Największy tchórz może ukryć się za pseudonimem i obrzucić drugą osobę błotem, na dodatek na oczach całego świata.
Jeszcze nigdy w historii pozerzy i szpanerzy nie mieli takiego pola do popisu, a jednocześnie nigdy nie trzeba było aż tak ostro walczyć o uwagę innych. Otaczają nas tłumy wpatrzonych w ekrany smartfonów zombie, maniaków samodoskonalenia, pracoholików albo tych, których bez reszty pochłania organizacja dodatkowych zajęć w wolnym czasie. Tu zagonieni wieloetatowcy, tam nałogowcy serwisów randkowych. Żeby się do nich wszystkich przebić, trzeba urządzić prawdziwy show: głośny, efektowny i przepełniony samozachwytem.
Nigdy jeszcze przyszłość nie wydawała się tak niepewna jak dziś. Czarnowidze mogą się więc czuć jak ryby w wodzie: które małżeństwo jest jeszcze bezpieczne, skoro do skoku w bok wystarczy parę kliknięć?
Któż może być pewien zatrudnienia, jeśli całe zakłady pracy można w ciągu jednej nocy przenieść na inny kontynent? I co komu po emeryturze, której wysokość coraz bardziej zbliża się do zasiłku, gdy tymczasem czynsze szybują w górę?
Na dodatek nigdy jeszcze konkurencja w życiu zawodowym nie była tak ostra jak obecnie. Na zglobalizowanych rynkach firmy toczą boje jak niegdyś wrogie armie, walczą o fuzje, a na własnym poletku z kolegów robią konkurentów. Wyznaczają kompletnie nierealne cele swoim pracownikom, tną koszty na każdym kroku, zatrudnionych na stałe zmuszają do konkurowania z potęgą outsourcingu, straszą falami zwolnień, dzieląc przy tym ludzi na kategorie: od A (pierwszy sort) do C (do odstrzału)4. 52 procent mężczyzn i 43 procent kobiet uważa, że nic w życiu nie stresuje ich tak bardzo jak praca5.
Wszyscy rozumują w taki sposób: jeśli skasują stanowisko mojego kolegi, to może moje się uchowa.
A dopóki biegnę razem ze sforą, która prześladuje kogo innego, dopóty ta sama sfora nie goni mnie. Dawniej słowo „ofiara” oznaczało kogoś, komu współczuło się z całego serca. Dziś to najgorsze wyzwisko na podwórku. Kto nie potrafi się obronić, sam jest sobie winien.
Ów społeczny darwinizm wyzwala w ludziach nie najlepsze, ale najgorsze cechy: skłonność do dręczenia innych, intrygowania i nieustannego podstawiania nogi innym i kopania pod nimi dołków.
I wreszcie, jeszcze nigdy w dziejach ludzkości nie było tak wielkiej społecznej presji na to, by w każdej chwili być „w kontakcie”. Smartfon nawet sypialnię zmienił w przestrzeń publiczną.
Możliwość korzystania z mediów cyfrowych w dowolnej chwili zmieniła się w przymus. Jesteśmy online przez całą dobę i musimy reagować natychmiast.
Takie tempo komunikacji ma swoje konsekwencje. Dawniej, jeśli ktoś pisał przy biurku naładowany emocjami list, mógł go jeszcze zawsze podrzeć. Dziś, gdy wystarczy kliknąć „Wyślij”, nikt się nawet nie zastanawia, tylko natychmiast udostępnia swoje wywody. A gdy coś raz trafi do przestrzeni publicznej, może w niej wywoływać kolejne reakcje: nienawistne komentarze, wbijane szpileczki, nieprzemyślane tweety.
Nieustannie znajdujemy się pod presją. Zamieniamy tylko stres związany z pracą na ten, który związany jest z czasem wolnym i na odwrót. Nawet nad prywatnymi spotkaniami sprawujemy nadzór za pomocą aplikacji. Nasze życie osobiste ma przypominać plac ciągłej budowy, z wielkim „potencjałem optymalizacyjnym”, gdzie praca nigdy się nie kończy.
Dlaczego więc coraz częściej spotykamy typy W? Ponieważ z jednej strony:
internet przyzwyczaił nas do większej brutalności – nic już nie stoi na przeszkodzie, by obrazić kogoś publicznie;
żyjemy w tak hałaśliwej epoce, że trzeba krzyczeć, by w ogóle zostać usłyszanym;
poczucie niepewności podsyca głębokie lęki: ludzie poszukują kozłów ofiarnych, by nie musieć konfrontować się z własną bezradnością;
zaostrzyła się konkurencja w pracy: nie ciągniemy już razem liny w jedną stronę, tylko staramy się udusić nią rywala;
wiele osób znajduje się pod nieustanną presją, również w życiu prywatnym, a w stresie bardziej skłaniamy się ku reakcjom najbardziej pierwotnym (por. następny rozdział).
Osobiście uważam, że jeszcze ciekawsza jest druga część wyjaśnienia, wiąże się ona bowiem bezpośrednio z zasadami rządzącymi naszym społeczeństwem, nastawionym przede wszystkim na sukces. Oficjalnie potępia się aspołeczne i niekoleżeńskie zachowania, w praktyce jednak można się za nie spodziewać sowitej nagrody:
Złościmy się, gdy ktoś ciągle pcha się na pierwszy plan, ale… kto dziś prędzej przyciągnie uwagę innych: pokorny czy zadziorny?
Nie lubimy, gdy ktoś realizuje swoje ambicje kosztem innych, ale… kto prędzej może spodziewać się awansu: mistrz gry zespołowej czy człowiek idący po trupach do celu?
Nie podoba nam się, gdy ktoś kłamie dla własnych celów, ale… kto zaskarbi sobie więcej sympatii: człowiek szczery czy raczej mówiący to, co wszyscy chcą usłyszeć?
Nie lubimy zatruwających atmosferę pesymistów, ale… kto zdobędzie więcej lajków na Facebooku: realista czy czarnowidz wieszczący upadek cywilizacji?
I wreszcie: złościmy się, gdy ktoś kurczowo trzyma się instrukcji i wytycznych, ale… czyja głowa poleci w razie wątpliwości: pracownika, który myśli samodzielnie, czy skrupulatnego wykonawcy zaleceń kierownictwa?
W swojej książce Die narzisstische Gesellschaft (Społeczeństwo narcystyczne) psychoanalityk Hans-Joachim Maaz bardzo mądrze wskazuje na to, że obecnie zupełnie normalne stało się pompowanie własnego ego, usilne wypieranie poczucia niepewności i urządzanie nagonki na każdego, kto jest choć odrobinę uczciwszy, odważniejszy lub myśli bardziej samodzielnie od nas. Zdaniem Maaza system kapitalistyczny „opanowany jest przez narcystyczne procesy kompensacyjne”6. Mówiąc prościej: ludzie uciekają do świata zewnętrznego, strosząc piórka i atakując innych, tylko po to, by nie musieć zaglądać w głąb siebie i mierzyć się z duchowymi ranami wyniesionymi z dzieciństwa.
Sami stworzyliśmy w dzisiejszych czasach ogromne bagno i dokładamy wszelkich starań, aby przypadkiem nie wyschło. A potem dziwimy się, że pojawia się w nim coraz więcej żab. I denerwujemy się, że głośno rechoczą.
Wyobraź sobie, że późnym wieczorem wracasz do domu i przechodzisz przez skąpo oświetlony tunel. Ulica jest jak wymarła, wszędzie panuje kompletna cisza. I nagle – a przypominam, że jesteś właśnie w tunelu – w ciemności słyszysz za sobą jakiś szelest. Jak reagujesz?
Jestem pewien, że twój oddech przyspieszy, serce zacznie tłuc ci się w piersi, a krew z narządów wewnętrznych odpłynie do mięśni – jakby ktoś przestawił wajchę w twoim organizmie. Gwałtowny przypływ adrenaliny sprawi, że będziesz gotowy do walki lub ucieczki. Cała zdolność postrzegania skupi się na zagrożeniu, a wszystkie inne sprawy, na przykład to, że właśnie spędziłeś sympatyczny wieczór z przyjaciółmi, w mgnieniu oka pójdą w niepamięć.
Ten wzorzec reagowania wywodzi się z zamierzchłej przeszłości; gdy z zarośli wyłaniał się tygrys szablozębny, nie było czasu na wewnętrzne rozważania na temat najbardziej adekwatnej reakcji. Nasz przodek miał do wyboru: błyskawicznie uciec lub szybko powalić tygrysa. Albo samemu paść jego ofiarą.
W takiej reakcji na stres najgorsze jest to, że przebiega ona również bez uzasadnionego powodu, nawet wówczas, gdy szelest w tunelu spowodowała całkowicie niegroźna myszka. O ile jednak człowiek pierwotny obniżał poziom hormonów stresu przez aktywność fizyczną – walkę lub ucieczkę, o tyle człowiek współczesny w gruncie rzeczy cały czas siedzi na beczce prochu. Stres związany z pracą i codziennym funkcjonowaniem nie znajduje już żadnego naturalnego ujścia, co prowadzi do powszechnych dziś chorób cywilizacyjnych: nadciśnienia, wewnętrznego niepokoju i bezsenności7.
Chroniczny stres jest dla trudnych zachowań tym samym, czym benzyna dla ognia: ułatwia wybuch i podsyca pożar.
Im bardziej jesteśmy zestresowani, tym szybciej eksplodujemy i atakujemy bądź czujemy się atakowani, nawet gdy „przeciwnik” jest równie niegroźny jak mysz w tunelu.
Im bardziej jesteśmy zestresowani, tym bardziej skupiamy się na domniemanym zagrożeniu, nie biorąc w ogóle pod uwagę ani konsekwencji własnego zachowania, ani dobrych intencji drugiej strony.
I wreszcie, im bardziej jesteśmy zestresowani, tym bardziej tracimy rozum: mówimy i robimy rzeczy, których żałujemy, gdy tylko mózg znowu zacznie pracować.
Stres sytuacyjny może wywołać prawdziwy pożar; gdy czujemy, że szefowa niesłusznie nas krytykuje, odbieramy to niczym atak tygrysa szablozębnego. Instynktownie zaczynamy bronić się i walczyć. Albo ustępujemy, a więc rzucamy się do ucieczki. Lub wreszcie zamieramy w bezruchu. Trudno nam natomiast zdobyć się na racjonalną reakcję.
Tymczasem właśnie to mogłoby uratować sytuację, gdybyśmy to my decydowali o naszych reakcjach, a nie one decydowały za nas.
Co skłania nas do tego, by działać w tak nieprzemyślany sposób? Wyobraźmy sobie ludzki mózg jako budowlę złożoną z trzech części8 – sam chętnie używam porównania do trzykondygnacyjnego domu:
parter, a więc podstawa, którą tworzy
gadzi mózg
,
na pierwszym piętrze znajduje się
mózg emocjonalny
, zwany też układem limbicznym,
i wreszcie poddasze, na którym mieści się nasza
kora nowa.
Każde zbliżające się (domniemane) niebezpieczeństwo uruchamia mechanizm spustowy (ang. trigger) – na parterze momentalnie włącza się czujnik ruchu9. Gadzi mózg to najstarsza część mózgu, sterująca wszystkim, czego nasz organizm potrzebuje, żeby przeżyć: oddychaniem, biciem serca, odruchami. Zanim na wyższych piętrach choćby zapali się światło, gadzi mózg już zdążył zarejestrować szelest w tunelu i krzyczy do nas: „Walcz!” lub „Uciekaj!”, w zależności od tego, czy jesteśmy typem konfrontacyjnym czy uciekającym. Dopiero potem wchodzimy piętro wyżej, na poziom mózgu emocjonalnego, i tam dystansujemy się od własnych odruchów. To właśnie tu, w układzie limbicznym, możemy świadomie rozwinąć i zarejestrować własne emocje: Ten szelest mnie wystraszył, a nawet przeraził i sprawił, że ogarnęła mnie panika! Mózg emocjonalny gromadzi nasze odczucia i dzieli je na pozytywne i negatywne. Tu „przechowywane” są między innymi miłość i nienawiść, nadzieja i strach. I to również na tym poziomie możemy wczuwać się w emocje innych ludzi, rozwijać empatię względem nich.
A dopiero wchodząc jeszcze wyżej, docieramy na świeżo dobudowane (z ewolucyjnego punktu widzenia) poddasze, czyli do kory nowej. To tutaj możemy przepuścić nasze emocje przez filtr rozumu, przeanalizować je, ocenić i zapanować nad nimi: Szelest za mną był niegroźny, to tylko mała myszka – nie ma się czego bać. I zamiast w panice rzucać się do biegu bądź zastygać w miejscu z przerażenia (tak jak dyktował to nam pierwszy odruch), spokojnie kontynuujemy naszą wieczorną przechadzkę, świadomie skupiając całą uwagę na czymś odprężającym, na przykład na rześkim nocnym powietrzu.
Dlaczego pomiędzy ludźmi tak często dochodzi do spięć? Ponieważ uporczywie tkwimy na poziomie parteru, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Wyobraź sobie na przykład, że kolega z pracy w obecności całego zespołu mówi do ciebie z protekcjonalnym uśmieszkiem: „Jak już będziesz miał tyle doświadczenia, co ja, to pogadamy”.
Idę o zakład, że twój puls przyspieszy, a poziom stresu wzrośnie podobnie jak wówczas, gdy w tunelu za tobą rozległ się tajemniczy szelest. Może jakaś wewnętrzna siła powstrzymuje cię od tego, żeby wejść jednak na pierwsze piętro. Być może przyjmujesz atak w milczeniu (ucieczka) lub ostro się odgryzasz (walka). A może masz skłonność do tego, by w ogóle się nie odzywać, cierpieć w milczeniu, a później złościć się, że spontanicznie nie wpadła ci do głowy jakaś błyskotliwa riposta? Powyższe trzy strategie zapewne sprawdzały się w dzieciństwie przy podobnych atakach, weszły więc na stałe do twojego podświadomego repertuaru zachowań (por. następny rozdział).
Tyle tylko, że dopóki nie ruszysz się poza poziom parteru, będziesz działać jak automat na zasadzie „bodziec – reakcja”: czujnik się włącza, ale nie ma mowy ani o samodzielnych decyzjach, ani o refleksji nad konsekwencjami. Im silniejszy wydaje nam się stres, im niebezpieczniejsza sytuacja, tym bardziej zastygamy na poziomie gadziego mózgu.
Gwarantuję jednak: jeśli przeczytasz tę książkę, będziesz zdolny do tego, by w krytycznych sytuacjach z typami W częściej ruszać się z parteru i wykorzystywać perspektywę, jaka roztacza się z dwóch wyższych poziomów mózgu. Całkiem możliwe, że po protekcjonalnej wypowiedzi kolegi spokojnie skierujesz się na pierwsze piętro:
No, no, kłębią się we mnie teraz różne uczucia. Co właściwie czuję? Złoszczę się, że kolega się wywyższa? Martwię, że odbiera mi głos i kompromituje przed całym zespołem? A może boję się, że on rzeczywiście wie więcej niż ja?
Dopiero gdy świadomie zarejestrujemy daną emocję, możemy ją przeanalizować i dalej nią pokierować – a więc wejść na poddasze, na poziom kory nowej i błyskawicznie rozważyć:
Czy rzeczywiście chcę brać do siebie jego kąśliwe uwagi i złościć się z ich powodu? A może lepiej dla mnie będzie, gdy zdecyduję się na spokojną reakcję? On zachowuje się jak narcyz, ale traktuje mnie z góry nie dlatego, że czuje się tak pewnie, tylko wprost przeciwnie. Nie dam się wciągnąć w te werbalne zapasy w błocie, więcej mi da rzeczowa i opanowana odpowiedź: „Fakt, masz trzy lata doświadczenia w takich sprawach – szanuję to. Ja robię to od dwóch i pół roku – i oczekuję, że także to uszanujesz. Wracając zatem do kwestii zasadniczej, proponuję, by…”.
Możesz podjąć decyzję, by skoncentrować się na swoich potrzebach, zamiast krytykować innych10; to prawdziwy przełom myślowy, który nadzwyczajnie ułatwi ci przyszłe kontakty z typami W.
„Mógłbym go udusić!” Każdemu zdarzyło się pomyśleć coś w tym rodzaju w przypływie wściekłości na drugą osobę. I jest to najzupełniej normalne. Nie jest natomiast normalne przechodzić w takiej sytuacji od myśli do czynu. I tu po raz kolejny przyda się zdolność analizy, jaką zapewnia nasza kora nowa: co skłania typy W do prowokacyjnych zachowań? Przyjrzyjmy się dwóm przykładom:
Dlaczego koleżanka z pracy unika otwartych konfliktów, za to obmawia innych za plecami i robi jadowite aluzje?
Dlaczego szef tak łatwo wychodzi z siebie i wrzeszczy na swoich podwładnych?
Odpowiedzi na oba pytania tkwią w głębokim dzieciństwie. Każdy maluch jest całkowicie zdany na łaskę i niełaskę rodziców. Nie będzie głodował, tylko jeśli rodzice go nakarmią. Jego psychika może rozwijać się wyłącznie wtedy, gdy ofiarują mu czułość i troskę. Z punktu widzenia dziecka rodzice są wszechpotężni: to bogowie, a zarazem jedyna gwarancja przeżycia.
Gdy małe dziecko tylko poczuje, że rozzłościło rodziców, zaczynają chwiać się w posadach fundamenty jego egzystencji: wystarczy, że z twarzy matki zniknie uśmiech, a ojciec choć odrobinę podniesie głos. W takich chwilach dziecko odczuwa instynktowny lęk: nie będą mnie karmić, nie będą kochać, umrę!
Taka obawa nie wzięła się znikąd. W dawnych czasach, kiedy ludzie mieli dużo potomstwa i mało jedzenia, nierzadko musieli podejmować decyzje, które dziecko ma przetrwać. Łatwo zrozumieć, że „grzeczne” dziecko miało w takiej sytuacji większe szanse niż to nieposłuszne.
Każde dziecko rozwija w sobie szósty zmysł, pozwalający odgadnąć, czego życzą sobie od niego rodzice. Dąży do zachowań, które mama i tata nagradzają przychylnością, tłumi zaś te, które karane są odebraniem względów. Strategie, które okażą się skuteczne w stosunku do rodziców, kształtują nasze zachowania na resztę życia, jak to wyraziście opisuje psycholożka Stefanie Stahl w bestsellerze Odkryj swoje wewnętrzne dziecko11.
Wróćmy teraz do przykładowej koleżanki, która unika otwartych konfliktów, za to wygłasza kąśliwe uwagi. Jako mała dziewczynka dawała jeszcze swoim emocjom swobodny upust, płakała, krzyczała i stroiła fochy. Wyobraźmy sobie jednak, że takie zachowania budziły u jej rodziców złość, że była za nie karana bądź ignorowana – natomiast gdy siedziała cicho i uśmiechała się, zyskiwała ich przychylność.
W takiej sytuacji z czasem przyswoiła sobie następujące postawy: „Nie wolno mi się złościć!”, „Muszę jakoś przełknąć żal i smutek” oraz „Muszę się uśmiechać, choć chce mi się wrzeszczeć!”.
A jednocześnie dla negatywnych emocji trzeba było poszukać jakiegoś wentylu, tak by mogły one znaleźć ujście bez kary; na przykład dziecko tylko dawało do zrozumienia, jakie są jego odczucia albo uprawomocniało je przez bierny opór, przewracając się w biegu, co dawało mu prawo do wybuchnięcia płaczem.
Te strategie wywodzące się z wczesnego dzieciństwa koleżanka stosuje do dzisiaj: unika okazywania negatywnych emocji (na przykład w formie otwartego sprzeciwu), daje im jednak upust, wbijając ludziom szpile lub obmawiając ich za plecami.
Nie wgłębiając się w te motywy, można by pomyśleć: co za fałszywa żmija, ukradkiem stara się zaszkodzić innym. Jeśli jednak przyjrzymy się uważniej, dostrzeżemy skrzywdzoną dziewczynkę, która – choć obecnie w ciele dorosłej kobiety – wciąż powtarza dziecięce strategie (więcej o tym, jak radzić sobie z bierną agresją króla focha – od s. 258).
A teraz przypomnijmy sobie szefa, który tak szybko traci panowanie nad sobą. Być może jako dziecko był przez rodziców ignorowany, kiedy gaworzył, wołał ich lub popłakiwał: Spokojnie, dzieci zawsze trochę płaczą, to nic nie znaczy. Leżał więc bezradnie, zapomniany, a uwaga rodziców skupiała się na różnych sprawach, ale nie na nim. Aż pewnego dnia wpadł nagle na pomysł: jeśli zacznie drzeć się jak opętany, aż zrobi się czerwony i cały się zaślini – nagle pochyli się nad nim zatroskana mama, weźmie go na ręce i powie: „Co się stało, syneczku?”. Za pomocą takich ataków szału udawało mu się forsować własne interesy przez cały okres dzieciństwa. Gdy zwyczajnie prosił o rowerek – nic z tego nie wynikało. Gdy zaczynał wyć, wpadał w furię, ciskał zabawkami – rowerek pojawiał się natychmiast. Dziecko zrozumiało: „Gdy krzyczę, zwrócą na mnie uwagę”, „Kiedy się wściekam, stawiam na swoim”.
I tę właśnie dziecięcą strategię powtarza dorosły szef. Zachowuje się głośno i agresywnie, w głębi ducha myśląc: „Inaczej nie zwrócą na mnie uwagi, nie potraktują mnie poważnie i zrobią w balona”.
Oceniając takie zachowanie powierzchownie, można dojść do wniosku, że szef to skłonny do awantur prostak, który lubi sztorcować innych. Ale gdy przeanalizujemy jego zachowanie bardziej wnikliwie, zobaczymy bezbronne dziecko w ciele dorosłego, które awanturuje się ze strachu, że mogłoby zostać zignorowane (więcej o tym, jak radzić sobie z typem pana i władcy od s. 180). Na dziecinną niepewność własnej wartości wskazuje również reagowanie wściekłością na krytykę. Już Arystoteles w Retoryce doszedł do wniosku, że człowiek tym gwałtowniej reaguje na krytykę, im bardziej w siebie wątpi; ten, kto rzeczywiście góruje nad innymi, raczej się nią nie przejmuje12.
Ogromny wpływ na dziecko ma też wzorzec przekazywany przez rodziców: chłopiec, którego ojciec stawiał na swoim za pomocą ataków szału, sięgnie po tę samą metodę – bo nauczył się tylko, jak siłą pokonywać opór innych, a nie jak ich przekonywać.
Możesz teraz zapytać: czy rzeczywiście dzieciństwo wszystko usprawiedliwia? Nie, ale (prawie) wszystko wyjaśnia. Na dodatek to ogromna różnica, kogo widzimy przed sobą w myślach: awanturującego się dorosłego, który zagraża nam, czy skrzywdzone dziecko, które samo czuje się zagrożone. W pierwszym przypadku czujemy się atakowani i powielamy archaiczny wzorzec reakcji: w grę wchodzi tylko walka albo ucieczka.
W drugim przypadku, a więc w kontakcie z dużym dzieckiem, możemy zachować wewnętrzne opanowanie i przewagę, czyli „status dominujący”, jak nazywają to psychologowie13. To, co właśnie wyprawia twój rozmówca, nie jest afrontem skierowanym przeciwko tobie, tylko wyrazem nieprzepracowanego bólu. Pokrzykiwanie na innych to jednocześnie krzyk o pomoc.
No dobrze, ale czy od dorosłego człowieka naprawdę nie można oczekiwać, że będzie się zachowywać w sposób cywilizowany? Teoretycznie można. Pamiętajmy jednak, że kto czegoś oczekuje, ten czeka – a więc zamiast samemu coś przedsięwziąć, spodziewa się aktywności od innych, co spycha go do roli ofiary. I może tak czekać do śmierci. Być może naszym zdaniem ktoś koniecznie powinien się zmienić – ale czy on też tak to widzi? Zachowanie, które my oceniamy jako trudne, dla niego niejeden raz w życiu okazało się skuteczną strategią postępowania. Nie oceniaj go więc tak krytycznie. A może jeszcze nigdy nie miałeś okazji doświadczyć, jak po wielkiej awanturze zdumiony choleryk mówi: „Ja się darłem i awanturowałem? Co za bzdury, no, może troszkę podniosłem głos”.
Spójrzmy więc w głąb siebie, zamiast oczekiwać różnych rzeczy od innych, i zadajmy sobie następujące pytania:
Jak radzę sobie z trudnymi zachowaniami drugiego człowieka?
Jakie reakcje one we mnie wywołują?
Czy jest możliwe, że na jego wybuchy szału reaguję równie infantylnym wzorcem zachowania, na przykład wycofywaniem się? Że zaczynam się bać („Lepiej ustąpię, bo całkiem mu już odbije”), próbuję przycupnąć jak zajączek („Teraz lepiej się nie sprzeciwiać”) albo chcę go ułagodzić („Proszę, niech się pan tak nie denerwuje!”)?
Jeśli tak, to własnym zachowaniem tylko dolewamy oliwy do ognia: ktoś wrzeszczy, żeby przeforsować swoje interesy, a my pozwalamy mu robić, co chce, bo wrzeszczy. Trudno się dziwić, że następnym razem w komunikacji z nami użyje tego samego sposobu – chyba że pewnego dnia nie osiągnie pożądanego rezultatu.
I tu właśnie kryje się nasza szansa; możemy zmienić swoje własne reakcje, zaprogramować się na nowo14. Przyjdzie nam to łatwiej, jeśli na przeciwnika w danym konflikcie spojrzymy z dystansu i dostrzeżemy w nim dziecko, desperacko dążące do zaspokojenia swych potrzeb.
– Spójrz na tego gościa w wielkim kapeluszu, zasłaniającym całą twarz! – krzyknąłem podniecony, szturchając brata pod żebro. – To bandyta, właśnie jedzie napaść na kolejny bank.
Brat przyjrzał się przez chwilę, po czym sam krzyknął, wskazując w drugą stronę:
– Ej, a popatrz na tamtego z brodą aż do kierownicy. To rosyjski szpieg w drodze do Moskwy!
Zawsze gdy razem z rodzicami jechaliśmy dłuższy czas autostradą, wymyślaliśmy rozmaite historie na temat mijanych po drodze kierowców i pasażerów. Byliśmy dziećmi, więc dużo ciekawszy wydawał nam się pomysł, że w samochodzie tuż obok siedzi hollywoodzka piękność, groźny terrorysta albo przerażający kanibal – a nie ktoś, kto zwyczajnie jedzie do biura.
Co mówiły te historyjki o innych ludziach? Nic. A co zdradzały o nas samych? Bardzo dużo. Mijające samochody zaludnialiśmy obiektami naszych fantazji o przygodach („bandyta”), ale też lęków („kanibal”) i nadziei („hollywoodzka piękność”).
W tę dziecięcą grę grają także dorośli, chociaż robią to bardziej subtelnie. Kiedy ktoś zachowuje się nie tak, jak tego oczekujemy, wymyślamy często skomplikowane historie, tłumaczące jego zachowanie, czyli dokonujemy interpretacji. Psychologowie mówią tu o „nietolerowaniu wieloznaczności”: lukę w możliwym wyjaśnieniu wypełniamy motywem, który ma dużo wspólnego z naszymi oczekiwaniami, ale niewiele z faktami15. Przytoczę kilka przykładów z moich zawodowych doświadczeń:
Oto młoda kobieta, która po kłótni z chłopakiem mówi: „Kiedy się nie zgadzamy, on wymierza mi karę: unika mnie i okazuje obojętność. Chce mnie zagłodzić emocjonalnie, aż przyjdę do niego na kolanach i znów będę szukać kontaktu. W ten sposób podbudowuje swoje ego”.
A to 25-letnia córka, która opowiada o swoim ojcu: „Cały czas traktuje mnie tak, jakbym wciąż była małą dziewczynką. Wypytuje mnie na przykład, gdzie spędziłam wieczór. Albo czy na wszelki wypadek ustawiłam też sobie drugi budzik, żeby jutro rano zdążyć do pracy. Po prostu w ogóle nie ma do mnie zaufania”.
I wreszcie mamy pracownika banku, który tak opisuje swojego szefa: „To sadysta. Żeby skłonić ludzi do szybszej pracy, będzie ich kopał w tyłek. Wrzeszczy i awanturuje się, żeby nas zastraszyć. Stawianie innych pod ścianą sprawia mu frajdę”.
Czy coś cię uderza w tych wypowiedziach? Bo mnie rzucają się w oczy cztery kwestie. Po pierwsze, wszyscy mówiący uważają, że opisują stan faktyczny, a tymczasem ich wypowiedzi złożone są przede wszystkim z interpretacji. Po drugie, postrzegają siebie jako ofiary: zawsze to inni ponoszą winę. Po trzecie, nadają działaniom innych sens negatywny, zamiast zadać sobie pytanie: jakie dobre intencje miała druga osoba? I wreszcie po czwarte, wszystko to, co robią inni, odnoszą wyłącznie do samych siebie, nie zastanawiając się nad tym, jaki własny cel próbują zrealizować ci ludzie?
Zanim przejdziesz do dalszej lektury, przeczytaj powyższe wypowiedzi raz jeszcze. Co się zmienia, gdy rozpatruje się je z nowego punktu widzenia?
Oto moje refleksje:
Skąd młoda kobieta wie, że chłopak chciał ją „ukarać” i „zagłodzić emocjonalnie”? Pewne jest tylko jedno: mężczyzna się wycofał. A może zrobił krok w tył, by uniknąć eskalacji konfliktu? Może chce przepracować konflikt z pewnego dystansu. I może później nie znajduje słów, by znów nawiązać porozumienie – całkiem możliwe, że jest wręcz wdzięczny swojej dziewczynie, gdy
ona
to zrobi (wcale nie pragnie jej w ten sposób upokarzać).
Skąd córka wie, że ojciec nie ma do niej za grosz zaufania i traktuje ją jak małe dziecko? Pewne jest tylko, że wypytuje ją o rozmaite szczegóły związane z jej życiem i organizacją pracy. Całkiem możliwe, że ojciec to człowiek wyczulony na ryzyko i potencjalne zagrożenia. Być może z natury ma skłonność do zamartwiania się, także o innych, i być może robi to wszystko w jak najlepszych intencjach, nie mając zamiaru kwestionować dojrzałości swojej córki.
I skąd pracownik banku wie, że jego szef to „sadysta”, który lubi wywierać presję na innych? Pewne jest, że to człowiek wymagający, który często zachowuje się jak furiat. Być może jednak podobnie wysokie wymagania ma nie tylko względem innych, ale przede wszystkim wobec samego siebie. Znajduje się pod presją, którą nieświadomie wywiera na innych – niczym czajnik, który ogłuszająco gwiżdże; nie z pobudek sadystycznych, tylko z konieczności. A może wręcz pragnie uchronić swych pracowników przed popełnianiem błędów?
Mamy zawsze dwie możliwości interpretacji trudnych zachowań typów W:
Możemy ocenić je jako napaść na nas samych – i wtedy to
my
mamy problem.
Albo możemy uznać je za wyraz potrzeb drugiej strony – i wtedy to
ona
ma problem. Jak sądzicie, które podejście sprawi, że będziemy szczęśliwsi?
W pierwszym wariancie zakładamy, że jabłko, które spadło nam na głowę, dokonało świadomego zamachu na naszą nietykalność. W drugim przyjmujemy, że to, co się stało, wynika z natury rzeczy. Jabłka spadają, bo muszą spadać.
Wielu ludzi, których odbieramy jako trudnych, postępuje zgodnie ze swoją naturą. Masz więc dwie możliwości: możesz perswadować jabłku, że jednak ma nadal wisieć na gałęzi – w takim wypadku życie pozbawi cię złudzeń. Albo możesz zaakceptować fakt, że jabłka spadają. I odejść na bok.
Zastanówmy się nad naszym przykładowym cholerykiem: od czasu do czasu wpada w furię, bo leży to w jego naturze. Co by się stało, gdybyśmy poprzestali na stwierdzeniu, że to jego problem (por. s. 203)? Na tym właśnie polega cała sztuka postępowania z typami W – nie należy próbować zmieniać ich, a tylko swoje do nich podejście. Zacząć trzeba już od interpretowania zachowań, często bowiem odczytujemy w działaniach innych ludzi to, co zapisane jest w nas samych. W psychologii nazywa się to „projekcją”.
Po kłótni młoda dziewczyna zapewne sama często ma do siebie pretensje, więc zakłada, że jej chłopak także.
Od czasu do czasu córkę ogarniają wątpliwości na swój temat, przyjmuje więc, że i ojciec jej nie ufa.
Pracownik banku być może powątpiewa w swój autorytet, dlatego przesadnie drażliwie reaguje, gdy szef okazuje własny.
To tak, jak z tymi historyjkami, które wymyślaliśmy z bratem w dzieciństwie; dokonując interpretacji zachowań innych osób, zdradzamy wiele na temat nas samych, jednak o tych osobach dowiadujemy się mało. W ostatecznym rozrachunku to my podejmujemy decyzję, co zrobimy ze spadających jabłek: wielkie halo i katastrofę czy szarlotkę.
– Kierowniku, poratuj pan jednym euro! – Twarz młodego mężczyzny, który zaczepił mnie na berlińskim dworcu, od dawna nie widziała golarki. Facet cuchnął wódką, a mnie zrobiło się go żal. Wręczyłem mu więc euro, które pospiesznie wetknął do kieszeni bez słowa podziękowania. Chciałem już ruszyć dalej, gdy złapał mnie za płaszcz.
– To strasznie mało, nie masz pan jeszcze jednego? – Zaczął mnie szarpać. Zdecydowanym ruchem cofnąłem się o krok, po czym poszedłem dalej. Za sobą usłyszałem świdrujący wrzask:
– Nadęty dupek!
Fala gorąca uderzyła mi do głowy: Co ten gość sobie wyobraża! Czy powinienem się odwrócić i przywołać go do porządku? Powiedzieć, że wypraszam sobie takie odzywki? Wypomnieć mu jego niewdzięczność? Wziąłem głęboki wdech i udało mi się wspiąć na poddasze kory nowej: Jaka szkoda, że facet nie potrafi się ucieszyć nawet z drobnej sumy. Na pewno sporo przeszedł i nigdy nie nauczył się, czym jest wdzięczność. Odwróciłem się, skinąłem mu przyjaźnie głową i poszedłem dalej.
Każdy negatywny komentarz nas dotyka, ponieważ w pierwszej chwili odbieramy zawartą w nim ocenę jako słuszną16. Dopiero później jesteśmy w stanie się zdystansować i albo przyjąć inny punkt widzenia („Nie, wcale nie jestem nadęty”), albo zrelatywizować to, co usłyszeliśmy („No dobrze, może i nadymam się od czasu do czasu, ale nie tym razem”). Z badań wynika, że negatywna wymiana zdań oddziałuje na nas pięciokrotnie silniej niż pozytywna17.
Przy każdym spotkaniu z typami W możecie wybrać, jaką pozycję wolicie zająć. Zadajcie sobie następujące pytania:
Czy pozwolę temu człowiekowi, żeby działał mi na nerwy?
Czy przyznam mu moc doprowadzania mnie do furii?
Czy zgodzę się, żeby nadawał mojej łodzi określony kierunek, czy może wolę samodzielnie obierać kurs?
Jeszcze raz zaryzykuję twierdzenie, że nikt nie jest w stanie grać nam na nerwach, chyba że sami mu na to pozwolimy. Każda prowokacja jest jak dryfujący przedmiot w nurcie życia; możemy pozwolić, by przepłynął obok nas, lub mozolnie przyciągnąć go do siebie na brzeg. Obrażając mnie, młody człowiek na dworcu rzucił taki właśnie śmieć w moją stronę. Ale ja, wbrew pierwszemu odruchowi, pozwoliłem, by jego prowokacja spokojnie przepłynęła obok. Typy W nieustannie działają nam na nerwy, zarzucając nas swoimi emocjonalnymi śmieciami. Ale co będzie, gdy spróbujemy rzadziej je chwytać? Oto krótki test – zaznaczcie krzyżykiem odpowiedź, z którą się zgadzacie.
1. Drugi człowiek może wygłaszać prowokujące uwagi, ale o tym, czy dam się sprowokować, decyduję ja.
Tak
Nie
2. Drugi człowiek może obrzucać mnie zarzutami, ale o tym, czy wezmę je do siebie, decyduję ja.
Tak
Nie
3. Drugi człowiek może wypowiadać się w obraźliwy sposób, ale o tym, czy dam się obrazić, decyduję ja.
Tak
Nie
4. Drugi człowiek może wpędzać mnie w wyrzuty sumienia, ale o tym, czy dam się w nie wmanewrować, decyduję ja.
Tak
Nie
5. Drugi człowiek może pchać się na pierwszy plan, ale o tym, czy pozwolę sobie ukraść show, decyduję ja.
Tak
Nie
To naprawdę gigantyczna różnica: czy mamy poczucie, że jesteśmy zdani na czyjąś łaskę bądź niełaskę, czy też wiemy, że to my sami podejmujemy decyzje. Psychologowie są zgodni, że poczucie własnej skuteczności – a więc tego, że możemy sami wpływać na sytuację, w której się znajdujemy – nie tylko zwiększa satysfakcję z życia, ale także przeciwdziała depresji18.
Ci natomiast, którzy wciągają na swój brzeg śmieci wyrzucane przez innych, sami się unieszczęśliwiają. Mało tego: zachęcają tamtych, by poczynali sobie w ten sam sposób również w przyszłości, skoro – jak widać – to działa. Dla przykładu rozpatrzmy dwie sytuacje:
Ktoś robi ci dramatyczne, zdecydowanie przesadne wyrzuty, a ty od razu usprawiedliwiasz się ze wszystkich sił. W ten sposób twój rozmówca dostaje to, czego chciał: podwójną porcję zainteresowania. Jego strategia sprawdziła się bez zarzutu (o tym, jak radzić sobie z typem pozera – od s. 295).
Koleżanka z pracy z każdą błahostką biegnie od razu do ciebie i błaga o wskazówki. A ty? Cóż, bierzesz głęboki wdech, po czym jednak udzielasz jej rad, o które prosi. W ten sposób koleżanka dostaje upragnioną „podpórkę”, co czyni ją jeszcze bardziej niesamodzielną, a na dodatek zachęca, by przy najbliższej okazji znów zwróciła się do ciebie (o tym, jak radzić sobie z typem zagubionego we mgle – od s. 219).
Jeśli natomiast pozwolisz, by takie zachowania po prostu przepłynęły obok ciebie, odniesiesz podwójny sukces:
Po pierwsze, w pewnej mierze zniechęcisz przedstawiciela typu W do powtarzania takich zachowań, bo najwyraźniej nie przynoszą one efektów.
Po drugie, uchronisz własną autonomię emocjonalną, bo sam podejmiesz decyzję, kto może cię dotknąć i zranić.
Podobnie to ty sam podejmujesz decyzję, na czym skupisz uwagę: na wadach czy na zaletach typu W. Bo przecież możesz też skoncentrować myśli na pozytywach, szczególnie wtedy, gdy atmosfera robi się gorąca:
Na czym on się zna? Co mu zazwyczaj dobrze wychodzi?
Jakie ma mocne strony?
Co jest w nim sympatycznego?
Co miłego mogę o nim spontanicznie powiedzieć?
Za co mógłbym (mogłabym) mu podziękować?
19
Wyzwanie polega na tym, by wyłączyć automatyzmy myślowe. Uda ci się to, gdy tylko rozpoznasz poszczególne typy ludzkie, kryjące się za określonymi zachowaniami, przejrzysz ich gierki i nauczysz się przewidywać, jakie śmieci emocjonalne chcą ci podrzucić.
Z jakiego powodu zdecydowałem się w głównej części tej książki podzielić „trudnych ludzi” na siedem odrębnych typów? Czy w ten sposób nie ulegam pokusie szufladkowania i niedopuszczalnego upraszczania ludzkich zachowań?
Zapytajmy inaczej: dlaczego w ogóle ludzie od tysiącleci decydują się dzielić innych na rozmaite typy? Oto garść przykładów:20
Co skłoniło greckiego lekarza Hipokratesa, by już 400 lat przed naszą erą przyporządkować rozmaite ludzkie cechy czterem temperamentom, w zależności od dominującego w organizmie „soku ustrojowego”, i wyróżnić: pogodnego sangwinika (krew, gorąca i wilgotna), wybuchowego choleryka (żółć, gorąca i sucha), markotnego melancholika (czarna żółć, zimna i sucha) oraz powolnego flegmatyka (śluz, zimny i wilgotny).
Jaka myśl przyświecała wielkiemu psychoanalitykowi Carlowi Gustavowi Jungowi, gdy w 1921 roku opublikował
Typy psychologiczne
? Co skłoniło go, by podzielić ludzi najpierw na dwa typy: ekstrawertyczny (nakierowany na zewnątrz) oraz introwertyczny (nakierowany do wewnątrz) oraz wyodrębnić cztery dalsze typy: myślowy, czuciowy, intuicyjny i percepcyjny, co łącznie daje osiem możliwych kombinacji?
21
Dlaczego dwie amerykańskie psycholożki, Katherine Briggs oraz jej córka Isabel Briggs Myers ponad 90 lat temu rozwinęły bazową teorię Junga, tworząc popularny model 16 typów, znany jako kwestionariusz Myers-Briggs (MBTI), do dziś wykorzystywany m.in. przy rekrutacji personelu?
Dlaczego na początku lat 60. psychoanalityk Fritz Riemann wyodrębnił cztery typy osobowości na bazie podstawowych ludzkich lęków: typ schizoidalny, obawiający się bliskości; typ depresyjny, bojący się separacji; typ obsesyjno-kompulsywny, lękający się zmian, i typ histeryczny, którego przerażają stałość i konieczność?
22
Dlaczego zatem interesują nas typizacje? Tak samo mógłbym zapytać: a dlaczego interesuje nas prognoza pogody? Bo przecież nie dlatego, że sprawdza się zawsze w stu procentach i w każdym zakątku kraju. Zdradza nam ona jednak pewną tendencję, a dzięki temu możemy przygotować się na określone warunki i nie dać się zaskoczyć. Jeśli wiemy, że może padać, weźmiemy ze sobą parasol.
Jeśli mniej więcej wiemy, czego się spodziewać, możemy zredukować poziom stresu: szelest spowodowany w tunelu przez małą myszkę przerazi nas tylko wówczas, gdy w żaden sposób nie będziemy go umieli zaklasyfikować. Znajomość typów ludzkich pozwoli nam oszacować prawdopodobne zachowania innych osób, przez co nie zaskoczą nas one ani nie przestraszą. Każdy człowiek działa bowiem według określonych schematów:
Jeśli wiesz, że typ pana i władcy regularnie wpada w szał, możesz się zawczasu na to przygotować – na przykład poprzez dystans wewnętrzny.
Jeżeli wiesz, że narcyz zechce piąć się w górę po twoich plecach, możesz się na to przygotować – na przykład jasno wyznaczając granice.
A jeżeli wiesz, że typ zagubionego we mgle wciąż błaga o rady i wskazówki, możesz się na to przygotować, podsuwając mu pomysły, jak może wzmocnić wiarę we własne siły.
Przedstawiając w niniejszej książce siedem typów „trudnych ludzi”, nie roszczę sobie pretensji, by precyzyjnie opisać konkretne osoby, zwłaszcza że jakieś 80 procent populacji stanowią typy mieszane23. Trzeba też pamiętać, że rację ma amerykański psycholog osobowości Gordon Allport, który twierdzi, że „typy nie występują ani w ludziach, ani w naturze, istnieją przede wszystkim w oku obserwatora”24. Nikt z nas nie jest posągiem wykutym w kamieniu, składamy się z cech, które mogą podlegać zmianom25.
A mimo to ukazanie ogólnych tendencji może być pomocne; taką „prognozę pogody” można przymierzyć do trudnych ludzi znanych nam osobiście, dokonać indywidualnych korekt i dzięki temu lepiej przygotować się na kolejne spotkanie z nimi.
W jaki sposób zdefiniowano typy w niniejszej książce? Będziemy na przykład posługiwać się terminem „narcyz” na określenie osoby szczególnie próżnej i skupionej na własnych korzyściach. Człowiek taki może być całkowicie zdrowy. Natomiast „osobowość narcystyczna” jest już chorobą, formą zaburzenia psychicznego.
Jak definiuje to podręcznik diagnostyczno-statystyczny zaburzeń psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, znany jako DSM-5, o zaburzeniu osobowości można mówić wówczas, gdy dotknięta nim osoba regularnie odróżnia się od otoczenia wzorcami zachowań w dwóch lub więcej opisanych poniżej obszarach:26
Jej sposób postrzegania samej siebie, innych ludzi i wydarzeń rażąco różni się od postrzegania i interpretowania tychże przez innych. Na przykład czuje się wciąż prowokowana bez obiektywnych podstaw.
Jej reakcje emocjonalne są bardziej sztywne, intensywniejsze, bardziej chwiejne lub mniej adekwatne niż u innych osób. Na przykład wpada w szał z powodu błahostek, dostaje spazmów lub pogrąża się w głębokim lęku.
Jej sposób odnoszenia się do innych, zwłaszcza w sferze komunikacji, jest zaburzony. Dlatego często dochodzi do niewyjaśnionych nieporozumień. Albo też kłóci się ze wszystkimi i o wszystko.
Jej kontrola nad odruchami jest uderzająco niska. Na przykład obraża innych lub swoim zachowaniem działa na własną szkodę.
Blisko co dziesiąty człowiek w Niemczech cierpi na zaburzenia osobowości27. Zapewne tylko nieliczni spośród znanych ci typów W należą do tej grupy. Bo choć u wielu z nich można zaobserwować podobne wzorce zachowań, są one jednak zbyt słabo uwydatnione, by dać podstawę do takiej diagnozy. Nie każdy perfekcjonista ma od razu osobowość kompulsywno-obsesyjną i nie każdy król focha cierpi na pasywno-agresywne zaburzenie osobowości. Dlatego też w tytułach kolejnych rozdziałów pojawiają się potoczne nazwy tych typów, jakkolwiek omawiając sedno trudnych zachowań, odnoszę się do odpowiednich zaburzeń osobowości. Dzięki testom z początku książki wyczuwasz już mniej więcej, o co może chodzić w przypadku twoich typów W. Pamiętaj jednak, że jest to tylko twoje subiektywne wrażenie. Taki teścik w żadnym razie nie zastąpi lekarskiej diagnozy, może natomiast dać ci wstępną orientację.
Moje opisy są humorystycznie przejaskrawione – po pierwsze, poczucie humoru wiele ułatwia, a po drugie, pewne cechy lepiej widać w silnym zbliżeniu. Gdy nauczymy się śmiać z zachowań innych ludzi, zrobimy duży krok naprzód. Jeśli w napiętej sytuacji, uda ci się w irytującej cię osobie rozpoznać jeden z typów opisanych w niniejszej książce, stanie się rzecz niezwykła: będziesz zdolny w swoich działaniach wznieść się ponad parter, a więc gadzi mózg, i wspiąć się aż na poddasze, czyli do kory nowej. Dzięki temu zyskasz kontrolę nad swoim zachowaniem, unikniesz wielu katastrof w relacjach międzyludzkich i wreszcie – nauczysz się skutecznie postępować z „trudnymi ludźmi”.
Część 2
Siedem typów osobowości – instrukcja obsługi
Z drugiej części książki dowiecie się między innymi…
jak wywabić czarnowidza z pułapki czarnych myśli;
jak nakłonić narcyza do bardziej koleżeńskich zachowań;
jak sprawić, by perfekcjonista przeszedł od wiecznych przygotowań do czynów;
jak spokojnie i z pewnością siebie reagować na ataki szału pana i władcy;
jak powstrzymać pozera od ciągłych popisów i nakłonić do bardziej rzeczowego tonu.
1. Czarnowidz
„Nastawiam się na najgorsze!” (osobowość lękowa)
Przeczytaj uważnie poniższe opisy. Czy znasz kogoś, do kogo one pasują? Jeśli tak, postaw krzyżyk w odpowiedniej kratce. Wynik zdradzi ci, czy masz do czynienia z czarnowidzem, a jeśli tak, to w jak bardzo zaawansowanej postaci.
1. Często strasznie przejmuje się drobiazgami.
Tak
Nie
2. Gdy szef chce z nim porozmawiać, ten natychmiast spodziewa się krytyki.
Tak
Nie
3. Nie wyjdzie z domu, zanim trzy razy nie sprawdzi, czy piekarnik jest wyłączony.
Tak
Nie
4. Wszystkie rachunki musi regulować natychmiast, inaczej nie zaśnie.
Tak
Nie
5. Gdy tylko coś go pobolewa, zaraz podejrzewa najgorsze.
Tak
Nie
6. Swoje sukcesy przypisuje raczej zbiegowi okoliczności niż własnym umiejętnościom.
Tak
Nie
7. Często boi się, że inni źle go zrozumieją.
Tak
Nie
8. Potwornie się denerwuje przed ważnymi okazjami.
Tak
Nie
9. Boi się rzadkich chorób, takich jak ptasia grypa.
Tak
>
Nie
10. W nieznanych budynkach od razu rozgląda się za wyjściami ewakuacyjnymi.
Tak
Nie
11. Nieustannie zamartwia się o swoich bliskich.
Tak
Nie
12. Często rozmyśla o zabezpieczeniu się na starość i potencjalnej biedzie.
Tak
Nie
13. Ma wykupione polisy ubezpieczeniowe na każdą okazję.
Tak
Nie
14. Na spotkania często przychodzi za wcześnie, bo boi się, że się spóźni.
Tak
Nie
15. Gdy spóźnia się ktoś inny, natychmiast podejrzewa jakieś nieszczęście.
Tak
Nie
Ile razy udzieliłeś odpowiedzi twierdzącej? Zanim przeczytasz interpretację, podsumuj wynik (każde „tak” to jeden punkt).
Wynik:
_____ x „tak”
Na ile zaawansowane jest czarnowidztwo u osoby, którą miałeś na myśli? Poniżej próba oceny:
5-7 punktów: czarnowidz w lekkim stopniu
8-11 punktów: czarnowidz zaawansowany
12-15 punktów: osobowość lękowa
Nie można go nazwać optymistą. Jest wyczulony na rozmaite zagrożenia, jakie niesie ze sobą życie. Niekiedy posuwa się zbyt daleko w swoim pesymizmie, innym razem zachowuje umiar.
Podsumowanie
:
Przy odrobinie dobrej woli można go określić mianem „trzeźwo myślącego sceptyka”.