Mam ochotę go udusić! Proste sposoby na trudnych ludzi w pracy - Martin Wehrle - ebook

Mam ochotę go udusić! Proste sposoby na trudnych ludzi w pracy ebook

Martin Wehrle

4,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wszyscy mamy w swoim otoczeniu kogoś, kto doprowadza nas do szewskiej pasji. Niektórzy mogliby wymienić nawet kilka takich ciężkich przypadków. Zdecydowanie zbyt często z irytującymi ludźmi spotykamy się w pracy. Uważamy ich za „trudnych”, „bezczelnych” czy „toksycznych”, ale w relacjach z nimi nie umiemy być asertywni, czujemy się wobec nich bezradni i pozwalamy się zapędzić w kozi róg. Koleżanka z pracy unika otwartych konfliktów, za to obmawia innych za plecami i robi jadowite aluzje? Szef w kółko wychodzi z siebie i wrzeszczy bez opamiętania na podwładnych, terroryzuje ich i zastrasza? Kolega bez pardonu rozpycha się łokciami i to on zgarnia wszystkie nagrody oraz dostaje najatrakcyjniejsze zadania? Ktoś inny sto razy dziennie pyta o radę w najbłahszych sprawach? Dla wielu z nas brzmi to znajomo... Czy da się spojrzeć na te sytuacje z innej strony i potraktować je jako okazję do kształtowania własnego charakteru? Martin Wehrle, znakomity niemiecki coach i doradca biznesowy, przedstawia galerię siedmiu różnych typów trudnych ludzi i pokazuje, jak sobie z nimi radzić. Lektura tej książki przygotuje cię na spotkania z nimi i pokaże, jak nie dać się sprowokować, zachować potrzebny dystans, lepiej zadbać o własne potrzeby i… nauczyć się czegoś ciekawego o samym sobie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 347

Oceny
4,8 (9 ocen)
7
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sosenka513

Dobrze spędzony czas

zapowiada się inaczej niż jest sama treść książki. Myślę że warta przeczytania
00
starosielec

Nie oderwiesz się od lektury

konkretne, jasne, dosyć szczegółowe, serio polecam.
00

Popularność




Przed­mowa: Ten gość dopro­wa­dza mnie do szału!

Przed­mowa: Ten gość dopro­wa­dza mnie do szału!

Praco­wa­łem kie­dyś z pew­nym face­tem, bez­względ­nym ego­istą. Gdy tylko na hory­zon­cie poja­wiała się moż­li­wość cie­ka­wego służ­bo­wego wyjazdu, on był pierw­szy w kolejce. Per­spek­ty­wiczne spo­tka­nie z gru­bymi rybami z branży? Już na nie jechał, zanim kto­kol­wiek z nas w ogóle usły­szał coś na ten temat. Ale kiedy trzeba było wyko­ny­wać żmudne zada­nia, przy któ­rych cze­kało czło­wieka dużo cięż­kiej pracy, a i nie­wiele uzna­nia – wpraw­nie i ele­gancko sto­so­wał spy­cho­tech­nikę.

Noto­rycz­nie odbie­rał wolne dni za nad­go­dziny (niby jakie nad­go­dziny?), zgar­niał dla sie­bie wszyst­kie pre­sti­żowe zada­nia albo – gdy wyjeż­dżał służ­bowo w fan­ta­styczne miej­sca – dzwo­nił do biura z prośbą, żeby­śmy prze­ko­pali się dla niego przez zaku­rzone fir­mowe archiwa. Potrze­buje prze­cież rap­tem kilku danych, a od czego ma się kole­gów z pracy?

Peł­nię swo­ich moż­li­wo­ści obja­wiał jed­nak dopiero na fir­mo­wych zebra­niach. Nagle oka­zy­wało się, że zaro­biony jest tak, że nie ma się kiedy podra­pać. W podróże służ­bowe wyjeż­dża, bo ktoś musi, ale robi to tylko „dla dobra zespołu”. Jakby tego było mało, uda­wało mu się prze­ko­ny­wać sze­fo­stwo, że jest praw­dzi­wym wzo­rem wydaj­no­ści.

Czy mój kolega był „trud­nym czło­wie­kiem”? Jedno jest pewne: dopro­wa­dzał mnie do szew­skiej pasji. I nie tylko mnie; co druga roz­mowa na kory­ta­rzach firmy poświę­cona była temu, jakie przy­wi­leje dla sie­bie zgar­nął, jaki kit znów wci­snął kie­row­nic­twu i komu tym razem sku­tecz­nie wlazł na głowę.

Oczy­wi­ście my wszy­scy byli­śmy ryce­rzami na bia­łych koniach, o nie­po­szla­ko­wa­nej moral­no­ści. On jeden był czarną owcą, wyzutą z wszel­kich zasad. Patrząc z tej per­spek­tywy, trzeba przy­znać, że peł­nił nawet istotną funk­cję w naszej spo­łecz­no­ści: im bar­dziej nie­ko­le­żeń­sko się zacho­wy­wał, tym lep­szymi kole­gami mogli­śmy się poczuć; im bar­dziej spy­chał nas do naroż­nika, tym bar­dziej za sprawą wspól­nego wroga zacie­śniały się nasze więzy.

Ist­nieją ludzie, któ­rzy pod­pa­dają wszyst­kim wokół, a ich oso­bo­wość uważa się za zabu­rzoną (patrz s. 58). Jed­nak nie każdy, kto wydaje nam się „trudny”, kwa­li­fi­kuje się od razu do lecze­nia psy­chia­trycz­nego. W niniej­szej książce omó­wimy więc takie przy­padki jak choćby:

ojciec, który doro­słą córkę trak­tuje jak małą dziew­czynkę i przy każ­dej oka­zji udziela jej dobrych rad;

prze­wod­ni­czący klubu spor­to­wego, który z nie­po­ha­mo­wa­nej ambi­cji gotów jest iść do celu po tru­pach, wszę­dzie sieje nie­zgodę i roz­bija spój­ność grupy;

pesy­mistka, którą w jej opi­nii spo­ty­kają same tylko nie­szczę­ścia i która usi­łuje narzu­cić ten punkt widze­nia wła­snej sio­strze;

nar­cy­styczny szef, który bez­li­to­śnie wyko­rzy­stuje swo­ich pod­wład­nych i „gril­luje” ich przy każ­dej oka­zji, czy wresz­cie

kom­plet­nie obcy dla mnie czło­wiek, który publicz­nie nazywa mnie dup­kiem, choć dosłow­nie przed sekundą wyświad­czy­łem mu przy­sługę.

Wszy­scy oni są trudni, co jed­nak nie czyni ich cho­rymi psy­chicz­nie. A mimo to dopro­wa­dzają nas do szału. Tak też było z moim kolegą z pracy. Dla­czego tak bar­dzo mnie iry­to­wał?

Odpo­wiedź zna­la­złem wiele lat póź­niej u psy­cho­ana­li­tyka Carla Gustava Junga. Według Junga każdy czło­wiek ma swój „cień” – skład­nik oso­bo­wo­ści, który nie pasuje do naszego obrazu we wła­snych oczach i który z tego powodu usil­nie sta­ramy się stłu­mić. Skład­nik ten można sobie wyobra­zić jako piłkę, którą z całych sił wci­skamy pod wodę. Czę­sto cho­dzi tu o reak­cje, które w danym oto­cze­niu są nie­po­żą­dane.

Na przy­kład ktoś, kto w dzie­ciń­stwie pró­bo­wał dopo­mi­nać się o swoje, sły­szał zaraz, że jest „aspo­łeczny”. Z dużym tru­dem nauczył się więc zwal­czać w sobie tę potrzebę i ustę­po­wać innym. Co się jed­nak sta­nie, gdy na moich oczach ktoś inny bez skrę­po­wa­nia zacznie robić to, czego ja z upo­rem sobie odma­wiam? Odczuję to jak poli­czek: jak on może sobie na to pozwa­lać! I zamiast zadać sobie pyta­nie, dla­czego ja nie mam prze­strzeni na zaspo­ko­je­nie tej samej potrzeby, ciskam gromy na lewo i prawo. Zamiast samemu doro­snąć – co bywa bole­sne – sta­ram się umniej­szać innych. Ten psy­cho­lo­giczny mecha­nizm obronny działa bez udziału naszej świa­do­mo­ści.

Zawsze jed­nak, gdy ktoś dopro­wa­dza nas do bia­łej gorączki, ma to zwią­zek nie tylko z nim, ale i z nami samymi. Warto to spraw­dzić, zada­jąc sobie nastę­pu­jące pyta­nia:

Co w danej oso­bie naj­bar­dziej mnie iry­tuje?

Dla­czego takie zacho­wa­nie może aż do tego stop­nia wypro­wa­dzić mnie z rów­no­wagi?

I wresz­cie: czy jest moż­liwe, że w zacho­wa­niu dru­giego czło­wieka dostrze­gam (maleńką) cząstkę sie­bie samego, do któ­rej sobie odma­wiam prawa?

Przy oka­zji takich roz­wa­żań wycho­dzą nie­kiedy na jaw cie­kawe rze­czy. Na przy­kład pewna pani inży­nier w roz­mo­wie z coachem strasz­nie zło­ściła się na swego męża, który „jest kom­plet­nie pozba­wiony pew­no­ści sie­bie i przy każ­dej bła­ho­stce potrze­buje mojej rady”. Co się póź­niej oka­zało: to ona sama czuła się prze­cią­żona nie­ustan­nym samo­dziel­nym podej­mo­wa­niem decy­zji. W głębi duszy i ona chęt­nie pora­dzi­łaby się kogoś od czasu do czasu, jed­nak nie przy­zna­wała się przed sobą do tej rze­ko­mej sła­bo­ści. W dzie­ciń­stwie wbito jej bowiem do głowy zasadę: „Tylko głu­piec się dopy­tuje – mądry czło­wiek zna odpo­wiedź!”. We wła­snym mężu iry­to­wało ją więc to, do czego sobie samej nie przy­zna­wała prawa. Zda­niem C. G. Junga cień może poma­gać w roz­woju, pozwa­la­jąc na „natu­ralne instynkty”, „odpo­wied­nie reak­cje” oraz „twór­cze impulsy”1. Dzi­siaj wiem, że kolega ego­ista bole­śnie przy­po­mi­nał mi o tym, że sam za słabo wal­czę o wła­sne sprawy. Byłem tak skromny, że czę­sto nie zwra­cano na mnie uwagi, i tak kole­żeń­ski, że moje wła­sne potrzeby czę­sto spa­dały na koniec listy.

Jego zacho­wa­nie odbie­ra­łem jako przy­kre, bo postę­po­wał nie­ko­le­żeń­sko, ale też dla­tego, że doty­kało czu­łego punktu we mnie samym. Kryła się w tym wielka szansa, co dostrze­głem dopiero póź­niej: mogłem bowiem skie­ro­wać świa­tło reflek­tora na mój „cień” , prze­ana­li­zo­wać zacho­wa­nia kolegi i zadać sobie samemu nastę­pu­jące pyta­nia:

Jak on to robi, że tak sku­tecz­nie for­suje wła­sne inte­resy?

Jak udaje mu się wciąż dosta­wać naja­trak­cyj­niej­sze zada­nia?

Jak to się dzieje, że swoje nie­wiel­kie wysiłki z powo­dze­niem przed­sta­wia kie­row­nic­twu jako wiel­kie osią­gnię­cia?

Ale także: Czego na pewno nie chciał­bym w jego zacho­wa­niu naśla­do­wać, w jakich kwe­stiach posuwa się zde­cy­do­wa­nie za daleko?

Oraz: W jaki spo­sób mogę świa­do­mie i zde­cy­do­wa­nie posta­wić gra­nice jego dzia­ła­niom?

Czę­sto pozwa­lamy, by „trudni” ludzie zapę­dzali nas w kozi róg, postrze­gamy ich zacho­wa­nia jako bez­czel­ność i czu­jemy się bez­radni2. Mądrzej­szym wyj­ściem jest aktywne podej­ście do sprawy; skupmy się na tym, na co mamy wpływ, a więc na naszym wła­snym myśle­niu i zacho­wa­niu. Jeśli zaczniemy postę­po­wać ina­czej niż dotąd, wywo­łamy też inne dzia­ła­nia w naszym oto­cze­niu.

To tro­chę jak z jazdą samo­cho­dem: nikomu nie możemy zabro­nić, żeby nas wyprze­dził. Ale co się sta­nie, jeżeli sami dodamy gazu albo zamon­tu­jemy na dachu „koguta”? Idę o zakład, że w ten spo­sób pośred­nio wpły­niemy na zacho­wa­nie innych na dro­dze. W psy­cho­lo­gii ist­nieje poję­cie „inte­rak­cji sys­te­mo­wej”.

Gdy­by­śmy ja i moi kole­dzy aktyw­niej ubie­gali się w tam­tym cza­sie o wyjazdy służ­bowe, naszemu ego­iście przy­pa­da­łyby one rza­dziej. Gdy­by­śmy nie zaj­mo­wali się spra­wami kolegi pod­czas jego podróży, byłby zmu­szony zająć się w więk­szym zakre­sie nudną pracą biu­rową. A gdy­by­śmy w roz­mo­wach z kie­row­nic­twem pod­no­sili zna­cze­nie naszych suk­ce­sów, jego zaś wyniki spro­wa­dzali do bar­dziej reali­stycz­nego poziomu, pozo­sta­łoby mu mniej miej­sca na popisy.

Pra­gnę zachę­cić moich czy­tel­ni­ków do tego, by na przy­szłość każde spo­tka­nie z „trud­nym” czło­wie­kiem trak­to­wali jako szansę na roz­wi­ja­nie wła­snego cha­rak­teru. Od teraz będę więc mówić nie o „trud­nych ludziach”, a o typach W – od W jak wyzwa­nie. Każda z trzech czę­ści niniej­szej książki ma ci w tym pomóc na roz­ma­ite spo­soby:

z czę­ści wstęp­nej dowiesz się, jak pod­nieść sto­pień auto­re­flek­sji, znaj­dziesz w niej też inspi­ra­cję do spoj­rze­nia na wiele spraw z nowego punktu widze­nia;

w czę­ści głów­nej scha­rak­te­ry­zo­wa­łem sie­dem róż­nych typów W oraz zamie­ści­łem kon­kretne wska­zówki, jak się z nimi obcho­dzić;

w ostat­niej czę­ści znaj­dziesz 15 ćwi­czeń, które można wyko­rzy­stać jako wprawkę przed kolej­nymi kon­tak­tami z two­imi oso­bi­stymi typami W.

Bram­karz na boisku może wyka­zać się dopiero wtedy, gdy prze­ciw­nik nie odpusz­cza ani na chwilę. Podob­nie w kon­tak­tach z typami W: dopiero, gdy robi się gorąco, możemy poka­zać, na co nas stać. Dzięki tej książce będziesz dobrze przy­go­to­wany na takie spo­tka­nia.

Część 1. Pie­kło to inni!

Część 1

Pie­kło to inni!

Z pierw­szej czę­ści tej książki dowiesz się mię­dzy innymi:

dla­czego ludzie uwa­żają się nawza­jem za trud­nych;

dla­czego w naszych cza­sach coraz wię­cej jest osób, które grają innym na ner­wach;

w jaki spo­sób pre­hi­sto­ryczne reak­cje naszego mózgu pro­wa­dzą do kon­flik­tów;

jak nie dać się spro­wo­ko­wać

i wresz­cie: dla­czego dla wła­snego dobra warto nauczyć się trak­to­wać trud­nych ludzi jak spa­da­jące jabłka.

Ja jestem trudny?! Chyba ty!

Pew­nego razu zwró­cił się do mnie kie­row­nik pro­duk­cji, Tom Barke (l. 42). Gdy mówił o jed­nym ze swo­ich pod­wład­nych, jego głos drżał z wście­kło­ści.

– Mam już po uszy tego gościa, jest nie do wytrzy­ma­nia. Cały czas mnie pro­wo­kuje i wszystko przez to prze­ciąga. Niczego nie możemy skoń­czyć na czas!

Mowa była o Geo­rgu Har­de­rze (l. 29), który rze­komo „zawa­lał każdy ter­min”, blo­ko­wał nowe pro­jekty, a nawet ośmie­lał się pouczać w obec­no­ści całego zespołu wła­snego szefa.

– Jak wyglą­dają te poucze­nia? – spy­ta­łem.

– Zgła­sza nie­do­cią­gnię­cia w pro­duk­cji – dupe­rele, o któ­rych pod koniec dnia nikt nawet nie pamięta. Ale przez te swoje uwagi sto­puje cały zespół.

– I jak pan sobie z tym radzi?

Tom Barke stęk­nął tylko, jakby wła­śnie rzu­cał kulą:

– Tyle razy już zmy­wa­łem face­towi głowę. Ale on ma to gdzieś, dalej wyjeż­dża z tymi swo­imi szcze­gó­li­kami.

Kilka dni póź­niej naprze­ciw mnie zasiadł Georg Har­der. Przed­sta­wi­łem się jako neu­tralny media­tor i przy­rze­kłem mu cał­ko­witą dys­kre­cję.

– Jak postrzega pan swo­jego szefa? – zapy­ta­łem.

Mój roz­mówca zamilkł na chwilę, skrzy­wił się, po czym wybuch­nął:

– Tom Barke jest lek­ko­myślny. Cały czas pamię­tam o naszych wytycz­nych jako­ścio­wych i poga­niam dział dostaw, żeby­śmy mogli dotrzy­mać ter­mi­nów. A w ramach podzię­ko­wa­nia tra­fiam na jego listę do odstrzału.

Zabrzmiało to tak, jakby Har­der ze wszyst­kich sił wal­czył o ter­mi­nowe wywią­zy­wa­nie się z zobo­wią­zań. Ale czyż jego szef nie przed­sta­wiał go wła­śnie jako głów­nego hamul­co­wego w fir­mie?

– Pro­szę opo­wie­dzieć, w jaki spo­sób dba pan o dotrzy­my­wa­nie ter­mi­nów?

– Jestem reali­stą. Mój szef wciąż obie­cuje dostawy w ter­mi­nach, któ­rych zwy­czaj­nie nie da się dotrzy­mać. Albo da się, ale za cenę jako­ści. Wtedy przy­po­mi­nam mu o naszych wytycz­nych, ale jego to nie inte­re­suje. Grunt, żeby­śmy dostar­czali wszystko raz-raz, nie­ważne, że to fuszerka. Dzięki temu on dobrze wypad­nie w oczach kie­row­nic­twa firmy. – Potarł dło­nią czoło, jakby nasza roz­mowa przy­pra­wiała go o ból głowy. – Tom Barke jest nie­obli­czalny, czę­sto wpada w furię, to po pro­stu trudny czło­wiek.

No świet­nie – szef mówi o pra­cow­niku, że jest trudny, a ten tak samo opi­suje swo­jego szefa. To który ma rację? Zasię­gną­łem opi­nii świad­ków – na począ­tek kole­żanki Geo­rga Har­dera. Ona także uwa­żała, że pro­blem leży po stro­nie szefa: „Tom Barke wciąż wywraca nasze plany do góry nogami, zwa­la­jąc na nas ni z tego, ni z owego roz­ma­ite zada­nia”.

W trak­cie kolej­nych roz­mów stwier­dzi­łem, że część pra­cow­ni­ków pro­duk­cji zga­dza się z Har­de­rem, inni nato­miast biorą stronę szefa. Zano­to­wa­łem na przy­kład taką wypo­wiedź: „Z nim nie można się nudzić, moty­wuje nas lepiej niż jego poprzed­nik”.

Dla­czego w ogóle opo­wia­dam tę histo­rię? Bo przez 20 lat mojej pracy w roli coacha kariery wciąż doświad­czam, jak szybko ludzie przy­kle­jają sobie wza­jem­nie ety­kietkę „trud­nego czło­wieka”. Czyżby miało to ozna­czać, że trud­nych ludzi w ogóle nie ma? Ależ są, bez wąt­pie­nia. Jed­nak o tym, czy uznamy daną osobę za trudną, decy­dują rów­nież: nasza oso­bo­wość, nasze war­to­ści i ocze­ki­wa­nia. To, co odbiega od tego zestawu, bar­dzo szybko uzna­jemy za poten­cjalny pro­blem.

A prze­cież wszystko jest kwe­stią skali. Czy dwa miliony euro to mają­tek? Jeśli spy­tamy kogoś, kto zara­bia śred­nią kra­jową, odpo­wie na pewno: „Tak!”. Jeśli to samo pyta­nie zadamy jakie­muś miliar­de­rowi, powie: „Nie!”.

Czy opry­skliwy ton jest trudny do znie­sie­nia? Im bar­dziej my sami jeste­śmy życz­liwi i zwra­camy uwagę na innych (czyli im więk­szy jest nasz kapi­tał uprzej­mo­ści), tym bar­dziej aler­gicz­nie będziemy na niego reago­wać. Nato­miast ktoś, kto sam nie bawi się w grzecz­no­ściowe cere­giele, a więc jego zasoby ogłady są wię­cej niż ubo­gie, może nawet nie zare­je­stro­wać obce­so­wo­ści.

Ktoś, kto wydaje nam się „trudny”, zwy­kle funk­cjo­nuje na prze­ciw­nym bie­gu­nie niż my: myśli ina­czej, mówi ina­czej, działa ina­czej. W drugą stronę też to funk­cjo­nuje: zarówno ty, jak i ja będziemy odbie­rani jako „trudni ludzie” przez tych, któ­rzy nadają na zupeł­nie innych falach.

Każdy z nas działa wedle okre­ślo­nego wzorca zacho­wań, wynie­sio­nego z wcze­snego dzie­ciń­stwa. Nikt nie podej­muje świa­do­mej decy­zji, że będzie trud­nym czło­wie­kiem. Po pro­stu każdy jest, jaki jest. Jeżeli będziesz myśleć w taki spo­sób, pyta­nie o winę straci sens, a ty uwol­nisz się od fatal­nego w skut­kach pra­gnie­nia, by odpła­cić dru­giemu tą samą monetą3. Żeby bowiem móc posy­łać innym zatrute strzały, trzeba naj­pierw w samym sobie wytwo­rzyć tru­ci­znę, destruk­tywne emo­cje – a one szko­dzą bar­dziej nam niż komu­kol­wiek innemu.

Wróćmy do osób opi­sa­nych powy­żej: Tom Barke był czło­wie­kiem czynu, żadne tempo pracy nie było dla niego zbyt szyb­kie. Pra­gnął mieć wyniki, nie lubił zawra­cać sobie głowy dro­bia­zgami i chciał spon­ta­nicz­nie podej­mo­wać decy­zje. A do tego czę­sto tra­cił pano­wa­nie nad sobą.

Tym­cza­sem Georg Har­der był jego bie­gu­no­wym prze­ci­wień­stwem: sumienny i rze­telny, zawsze dążył do uzy­ska­nia naj­lep­szego moż­li­wego rezul­tatu, za nic nie chciał naru­szyć żad­nych wytycz­nych i pra­gnął wszystko pla­no­wać z dużym wyprze­dze­niem. Cenił też mery­to­ryczny dia­log, a nie emo­cjo­nalne wybu­chy.

Pod­świa­dome ocze­ki­wa­nia Toma Bar­kego wobec pra­cow­nika można by stre­ścić nastę­pu­jąco: „Pod­kręć tempo i prze­stań się babrać w szcze­gó­łach”. W tym samym cza­sie Georg Har­der wysy­łał mu komu­ni­kat: „Nie śpiesz się tak, wszyst­kiemu trzeba przyj­rzeć się dokład­nie”. Tro­chę jak w tej histo­rii o rybie, która chciała się spo­tkać z lisem. Ryba mówi:

– Lisku, lisku, zanur­kuj ze mną pod wodę.

A lis na to:

– Rybko, rybko, pobie­gnij ze mną do lasu.

Każde z nich ocze­ki­wało od dru­giego wła­ści­wego dla sie­bie zacho­wa­nia, nie uwzględ­nia­jąc przy tym natu­ral­nych ogra­ni­czeń dru­giej strony.

Dla­czego jed­nak nie wszy­scy pra­cow­nicy postrze­gali Toma Bar­kego jako trud­nego czło­wieka? Bo było w zespole parę osób, które podob­nie jak ich szef ceniły tempo i spon­ta­nicz­ność („On moty­wuje nas lepiej niż jego poprzed­nik”). Inni nato­miast, podob­nie jak Georg Har­der, woleli pra­co­wać w spo­sób pla­nowy i z zacho­wa­niem naj­wyż­szych stan­dar­dów, uwa­żali więc szefa za króla cha­osu, który szyb­ciej działa, niż myśli. Cał­ko­wi­cie odmienne typy oso­bo­wo­ści spra­wiały, że przed­sta­wi­ciele obu tych grup byli jak ryba i lis; każdy ocze­ki­wał od dru­giej strony zacho­wa­nia, które odpo­wia­da­łoby jego wła­snemu podej­ściu do życia, choć byłoby sprzeczne z naturą tam­tego.

Gdyby Georg Har­der uświa­do­mił sobie, że jego szef to typ pana i władcy (patrz s. 180 i następne), mógłby lepiej przy­go­to­wać się do kon­tak­tów z nim i zaosz­czę­dziłby sobie wielu ner­wów. Gdyby zaś Tom Barke dostrzegł, że jego pra­cow­nik jest typem per­fek­cjo­ni­sty (patrz s. 141 i dalej), ni­gdy nie wpa­dłoby mu do głowy, że Har­der chce go „spro­wo­ko­wać”, mógłby za to dobrać odpo­wied­nią do tego typu oso­bo­wo­ści metodę komu­ni­ka­cji i osią­gnąć znacz­nie wię­cej.

Chcesz się dowie­dzieć, jaki typ czło­wieka cie­bie oso­bi­ście dopro­wa­dza do szew­skiej pasji, żeby lepiej przy­go­to­wać się na kolejne z nim spo­tka­nie? Pomoże ci w tym test na kolej­nych stro­nach.

Test szew­skiej pasji.Jaki typ czło­wieka dopro­wa­dza mnie do szału?

Test szew­skiej pasji

Jaki typ czło­wieka dopro­wa­dza mnie do szału?

Na począ­tek prze­czy­taj wszyst­kie poniż­sze punkty, a następ­nie przy każ­dym postaw cyfrę od 1 do 7. Sta­nowi ona „wskaź­nik szew­skiej pasji”, tym wyż­szy, im bar­dziej dener­wuje cię dane zacho­wa­nie. Każdą cyfrę można zazna­czyć tylko raz, tak by powstał male­jący ciąg: „sió­demka” dla zacho­wa­nia, które iry­tuje cię naj­bar­dziej, „szóstka” dla dru­giego w kolej­no­ści itd. Z ana­lizy koń­co­wej dowiesz się, jaki typ cha­rak­teru kryje się za każ­dym z tych zacho­wań. Im wię­cej punk­tów otrzyma ono na two­jej skali, tym bar­dziej przy­da­dzą ci się wska­zówki doty­czące postę­po­wa­nia z kon­kret­nym typem.

Nie ma ucieczki przed jego czar­no­widz­twem. Wciąż wyobraża sobie kolejne zagro­że­nia, jak ognia boi się ryzyka i blo­kuje nowe roz­wią­za­nia. „Luz” i „opty­mizm” to słowa, któ­rych nie ma w jego słow­niku.

WSKAŹ­NIK SZEW­SKIEJ PASJI: ___________

Zawsze wysuwa sie­bie na pierw­szy plan, nie znosi jakiej­kol­wiek kry­tyki i mani­pu­luje mną: na początku jest cza­ru­jący, prawi kom­ple­menty itd., ale gdy tylko połknę haczyk, wyko­rzy­stuje mnie bez skru­pu­łów.

WSKAŹ­NIK SZEW­SKIEJ PASJI: ___________

Wciąż roz­wo­dzi się na temat swo­ich zasad, babrze się w szcze­gó­łach, cze­pia każ­dego słówka instruk­cji czy normy. Bez­u­stan­nie się do cze­goś przy­go­to­wuje, ale nic nie koń­czy, wszystko kom­pli­kuje i jest tak spon­ta­niczny i ela­styczny jak epoka lodow­cowa.

WSKAŹ­NIK SZEW­SKIEJ PASJI: ___________

Cią­gle mnie pona­gla i napo­mina; tylko on może decy­do­wać, co robimy dalej. Żadne tempo pracy nie jest dla niego dosta­tecz­nie szyb­kie, nie­ustan­nie sie­dzi mi na karku i wciąż zwięk­sza ocze­ki­wa­nia, jest nie­tak­towny i nie ma naj­mniej­szego zamiaru „bawić się w towa­rzy­skie kon­we­nanse”.

WSKAŹ­NIK SZEW­SKIEJ PASJI: ___________

To straszny pozer i szpa­ner, wciąż chce być w cen­trum zain­te­re­so­wa­nia. Zacho­wuje się jak aktor na sce­nie, nie umie słu­chać, a o szcze­gó­łach sprawy nie ma zwy­kle zie­lo­nego poję­cia.

WSKAŹ­NIK SZEW­SKIEJ PASJI: ___________

Pozor­nie

jest życz­liwy, ale ata­kuje mnie w zawo­alo­wany spo­sób, na przy­kład wygła­sza­jąc kąśliwe alu­zje. Składa obiet­nice, a potem ich nie dotrzy­muje, wra­bia mnie, wykręca się – i na doda­tek obma­wia mnie za ple­cami.

WSKAŹ­NIK SZEW­SKIEJ PASJI: ___________

Trak­tuje mnie jak swoją niańkę i nie odstę­puje ani na krok: wszystko muszę mu pod­po­wia­dać, nie może się obejść bez moich rad, zamę­cza mnie cią­głymi pyta­niami i proś­bami o pomoc.

WSKAŹ­NIK SZEW­SKIEJ PASJI: ___________

Ocena: jaki typ drażni cię naj­bar­dziej?

Dowiesz się teraz, jaki typ czło­wieka kryje się za danym zacho­wa­niem:

1. Czar­no­widz

(w zaawan­so­wa­nej postaci: oso­bo­wość lękowa).

2. Nar­cyz

(w zaawan­so­wa­nej postaci: oso­bo­wość nar­cy­styczna).

3. Per­fek­cjo­ni­sta

(w zaawan­so­wa­nej postaci: oso­bo­wość anan­ka­styczna, kom­pul­sywno-obse­syjna).

4. Pan i władca

(w zaawan­so­wa­nej postaci: oso­bo­wość typu A).

5. Pozer

(w zaawan­so­wa­nej postaci: oso­bo­wość histrio­niczna).

6. Król focha

(w zaawan­so­wa­nej postaci: oso­bo­wość pasywno-agre­sywna).

7. Zagu­biony we mgle

(w zaawan­so­wa­nej postaci: oso­bo­wość zależna).

Jak inter­pre­to­wać ten wynik? Co mówi on o tobie?

1. Czar­no­widz

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 6 do 7: Dosłow­nie wycho­dzisz z sie­bie, gdy ktoś nie­odmien­nie dostrzega tylko, że szklanka jest do połowy pusta, i roz­siewa wokół sie­bie zły nastrój. Pra­gniesz, by inni widzieli nie same tylko dziury, ale też i ser.

Naj­praw­do­po­dob­niej umiesz doce­nić wła­sne szczę­ście i przy­kła­dasz dużą wagę do kwe­stii pokory i wdzięcz­no­ści.

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 4 do 5: Nie lubisz, gdy ktoś tak sku­pia się na cie­niach, że zapo­mina, iż ist­nieją tylko dzięki świa­tłu. Osoby kon­cen­tru­jące się tylko na nega­ty­wach nie dostrze­gają wielu waż­nych spraw i czę­sto są dla cie­bie spo­rym wyzwa­niem.

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 2 do 3: Uwa­żasz, że są na świe­cie gor­sze rze­czy niż nega­tywne myśle­nie. Być może nie tak łatwo cię nim zara­zić. A może stwier­dzasz, że pesy­mi­ści czę­sto mają po pro­stu rację.

Wskaź­nik szew­skiej pasji 1: Przyj­mu­jesz czar­no­widz­two bar­dzo spo­koj­nie. Być może sam nale­żysz do ludzi, któ­rzy wolą ocze­ki­wać mniej, a dostać (nieco) wię­cej, niż odwrot­nie.

Wię­cej infor­ma­cji na temat czar­no­wi­dzów – Czar­no­widz „Nasta­wiam się na naj­gor­sze!”

2. Nar­cyz

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 6 do 7: Nie zno­sisz, gdy ktoś sta­wia się ponad innymi, gdy tobą mani­pu­luje i wyko­rzy­stuje cię do wła­snych celów. Pra­gniesz kon­taktu na uczci­wych, part­ner­skich zasa­dach i nie życzysz sobie być narzę­dziem czy­ichś podej­rza­nych inte­re­sów. Praw­do­po­dob­nie jesteś czło­wie­kiem, który wielką wagę przy­wią­zuje do kwe­stii uczci­wo­ści i wyróż­nia się kole­żeń­skim zacho­wa­niem.

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 4 do 5: Nie lubisz, gdy ktoś kręci, robi cię w konia lub pró­buje zepchnąć w cień. Dla cie­bie rela­cje mię­dzy­ludz­kie opie­rają się na bra­niu i dawa­niu. Ten, kto chce tylko brać i wyko­rzy­stuje do tego nie­etyczne metody, budzi twoją podejrz­li­wość.

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 2 do 3: Naj­wy­raź­niej nar­cy­styczne zacho­wa­nia iry­tują cię w mniej­szym stop­niu niż innych. Czy to dla­tego, że nie wpa­dasz w pułapki zasta­wiane przez nar­cy­zów? A może trudne doświad­cze­nia cię zahar­to­wały i nie ule­gasz wpły­wowi takich ludzi?

Wskaź­nik szew­skiej pasji 1: Zapewne jesteś praw­dzi­wym mędr­cem – jak ina­czej mógł­byś tak spo­koj­nie przyj­mo­wać jedną z naj­więk­szych ludz­kich sła­bo­ści?

Wię­cej infor­ma­cji na temat nar­cy­zów – Nar­cyz „Jestem pęp­kiem świata!”

3. Per­fek­cjo­ni­sta

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 6 do 7: Do furii dopro­wa­dza cię ktoś, kto traci czas na błahe detale, kur­czowo trzyma się prze­pi­sów jak rasowy biu­ro­krata i w ogóle dzieli włos na czworo. Pra­gniesz zała­twiać sprawy jak naj­pro­ściej i nie chcesz dodat­kowo utrud­niać sobie życia. Praw­do­po­dob­nie jesteś czło­wie­kiem wydaj­nym, sku­tecz­nym i skon­cen­tro­wa­nym na wyni­kach, który zmie­rza do celu naj­krót­szą moż­liwą drogą i chęt­nie przej­muje odpo­wie­dzial­ność.

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 4 do 5: Nie podoba ci się, że ktoś potrafi dostrzec tylko liczne drzewa, a nie widzi całego lasu. Od ludzi w swoim oto­cze­niu ocze­ku­jesz, że zdo­łają wyzna­czyć sobie prio­ry­tety i nie będą mar­no­wać zbyt wiele czasu na kwe­stie poboczne.

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 2 do 3: Z two­jego punktu widze­nia są gor­sze rze­czy niż per­fek­cjo­nizm. Być może jesteś zda­nia, że w cza­sach zdo­mi­no­wa­nych przez pośpiech i fuszerkę warto jed­nak zwra­cać uwagę na niu­anse?

Wskaź­nik szew­skiej pasji 1: Zapewne przy­wią­zu­jesz dużą wagę do dokład­no­ści. Dla­tego świet­nie doga­du­jesz się z per­fek­cjo­ni­stami.

Wię­cej infor­ma­cji na temat per­fek­cjo­ni­stów – Per­fek­cjo­ni­sta „Byle nie popeł­nić błędu!”

4. Pan i władca

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 6 do 7: Odczu­wasz silny wewnętrzny sprze­ciw, gdy ktoś pró­buje tobą dyry­go­wać i cię popę­dzać. Nie chcesz być do niczego zmu­szany, tylko prze­ko­ny­wany i anga­żo­wany do wspól­nych dzia­łań. Twój wła­sny rytm jest dla cie­bie świę­to­ścią. Praw­do­po­dob­nie bar­dzo sobie cenisz wła­sną auto­no­mię i dokład­nie wiesz, czego ocze­ku­jesz od pracy i życia.

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 4 do 5: Odgry­wa­jąc w swoim życiu rolę pasa­żera, czu­jesz się nie­swojo. Wolisz sam usta­lać tempo i kie­ru­nek jazdy – choć od czasu do czasu jesteś skłonny pójść na kom­pro­mis.

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 2 do 3: Z wład­czymi typami radzisz sobie lepiej od innych. Być może doce­niasz, że ktoś sta­wia sprawy jasno, zamiast owi­jać w bawełnę.

Wskaź­nik szew­skiej pasji 1: Typ pana i władcy zno­sisz lepiej niż więk­szość ludzi. Może mia­łeś z nim dobre doświad­cze­nia w prze­szło­ści? Albo sam roz­po­zna­jesz u sie­bie takie cechy?

Wię­cej infor­ma­cji na temat tego typu – Pan i władca „Zawsze mogę cię prze­bić!”

5. Pozer

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 6 do 7: Nie cier­pisz, gdy ktoś zacho­wuje się teatral­nie i robi z sie­bie waż­niaka. Kiedy za bar­dzo się nadyma, masz ochotę natych­miast prze­bić ten balon. Życzył­byś sobie, by każdy trak­to­wany był z równą uwagą i by nikt jej nikomu nie odbie­rał. Praw­do­po­dob­nie jesteś czło­wie­kiem sku­pio­nym przede wszyst­kim na kon­kre­tach albo wyróż­nia cię wyjąt­kowo silny rys kole­żeń­stwa i umie­jęt­ność pracy zespo­ło­wej.

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 4 do 5: Przed­sta­wie­nia wolisz oglą­dać na sce­nie niż w codzien­nym życiu. Od ludzi w swoim oto­cze­niu ocze­ku­jesz, że nie będą uzna­wać się za waż­niej­szych, niż naprawdę są – i pozo­sta­wią prze­strzeń dla innych ludzi czy spraw.

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 2 do 3: Poze­rzy dener­wują cię mniej niż inne typy. Być może zna­la­złeś spo­sób na ukró­ce­nie ich popi­sów – choćby przez nie­zwra­ca­nie na nich uwagi.

Wskaź­nik szew­skiej pasji 1: Czyż świat nie byłby nudny bez ludzi, któ­rzy od czasu do czasu urzą­dzają efek­towne show? Twoim zda­niem są dużo gor­sze rze­czy.

Wię­cej infor­ma­cji o poze­rach – Pozer „Spójrz­cie na mnie…”

6. Król focha

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 6 do 7: Krew cię zalewa, gdy ktoś nie wyraża jasno swo­jej opi­nii, tylko zło­śli­wie wbija szpilki. Nie zno­sisz jado­wi­tych alu­zji i wście­kasz się, gdy ktoś mówi „tak”, myśląc „nie” i tak też postę­pu­jąc. Praw­do­po­dob­nie przy­kła­dasz wielką wagę do otwar­to­ści wypo­wie­dzi i tego, by były one wią­żące. Z innymi ludźmi wolisz komu­ni­ko­wać się bez­po­śred­nio, a nie obma­wiać ich za ple­cami.

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 4 do 5: Po co klu­czyć opłot­kami, kiedy można iść pro­stą drogą? Zło­ścisz się, gdy ludzie naj­pierw nie wyra­żają jasno swo­ich ocze­ki­wań, a potem skry­cie naci­skają na ich reali­za­cję. W kon­tak­tach z innymi ludźmi wolisz wie­dzieć, na czym sto­isz.

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 2 do 3: Z two­jego punktu widze­nia bywają dużo gor­sze wady niż to, że ktoś nie wyraża otwar­cie swo­ich uczuć i opi­nii. Naprawdę nie każdy musi się zacho­wy­wać obce­sowo i rąbać pro­sto z mostu.

Wskaź­nik szew­skiej pasji 1: Być może dostrze­gasz (i doce­niasz) dobrą stronę takich zacho­wań: umie­jęt­no­ści dyplo­ma­tyczne.

Wię­cej infor­ma­cji o kró­lach focha – Król focha „Tylko nic mi nie narzu­caj!”

7. Zagu­biony we mgle

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 6 do 7: Dosta­jesz szału, gdy ktoś pró­buje cię trak­to­wać jak pod­ręczny GPS, który umoż­liwi mu podróż przez wła­sne życie. Od doro­słych ludzi ocze­ku­jesz, że będą się zacho­wy­wać jak doro­śli, a więc samo­dziel­nie myśleć i podej­mo­wać decy­zje. Praw­do­po­dob­nie nale­żysz do ludzi, któ­rzy bar­dzo poważ­nie trak­tują wła­sną odpo­wie­dzial­ność albo nie­chęt­nie odry­wają się od swych prio­ry­te­tów.

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 4 do 5: Nie podoba ci się, gdy ktoś usi­łuje zepchnąć na cie­bie odpo­wie­dzial­ność za wła­sne życie. Każdy ponosi ją sam za sie­bie. Warto to wresz­cie zro­zu­mieć i prze­stać się naprzy­krzać wszyst­kim wokół.

Wskaź­nik szew­skiej pasji od 2 do 3: Z typem zagu­bio­nego we mgle radzisz sobie cał­kiem nie­źle. Może jesteś czło­wie­kiem bar­dzo kole­żeń­skim, który chęt­nie pomaga innym. I czyż to, że ktoś nie waha się zasię­gnąć rady, nie jest też prze­ja­wem siły?

Wskaź­nik szew­skiej pasji 1: Z two­jego punktu widze­nia to może nawet dobrze, że ktoś radzi się innych i nie jest skory do cha­dza­nia samo­pas.

Wię­cej infor­ma­cji na temat zagu­bio­nych we mgle – Zagu­biony we mgle „Powiedz mi, co mam robić!”

Dla­czego trud­nych ludzi jest coraz wię­cej?

Czy zatem można powie­dzieć, że – skoro czu­jemy, iż z każ­dej strony ota­czają nas typy W – to cały pro­blem leży w nas samych? Nie, taki wnio­sek byłby zde­cy­do­wa­nie na wyrost. Żyjemy bowiem w epoce, która aż nadto sprzyja roz­wo­jowi trud­nych zacho­wań.

Ni­gdy jesz­cze w dzie­jach ludz­ko­ści nie był moż­liwy mob­bing na taką skalę: zama­sko­wani snaj­pe­rzy czają się w inter­ne­cie na każ­dym kroku i to w nim roz­gry­wają swoje brudne wojenki. Naj­więk­szy tchórz może ukryć się za pseu­do­ni­mem i obrzu­cić drugą osobę bło­tem, na doda­tek na oczach całego świata.

Jesz­cze ni­gdy w histo­rii poze­rzy i szpa­ne­rzy nie mieli takiego pola do popisu, a jed­no­cze­śnie ni­gdy nie trzeba było aż tak ostro wal­czyć o uwagę innych. Ota­czają nas tłumy wpa­trzo­nych w ekrany smart­fo­nów zom­bie, mania­ków samo­do­sko­na­le­nia, pra­co­ho­li­ków albo tych, któ­rych bez reszty pochła­nia orga­ni­za­cja dodat­ko­wych zajęć w wol­nym cza­sie. Tu zago­nieni wie­lo­eta­towcy, tam nało­gowcy ser­wi­sów rand­ko­wych. Żeby się do nich wszyst­kich prze­bić, trzeba urzą­dzić praw­dziwy show: gło­śny, efek­towny i prze­peł­niony samo­za­chwy­tem.

Ni­gdy jesz­cze przy­szłość nie wyda­wała się tak nie­pewna jak dziś. Czar­no­wi­dze mogą się więc czuć jak ryby w wodzie: które mał­żeń­stwo jest jesz­cze bez­pieczne, skoro do skoku w bok wystar­czy parę klik­nięć?

Któż może być pewien zatrud­nie­nia, jeśli całe zakłady pracy można w ciągu jed­nej nocy prze­nieść na inny kon­ty­nent? I co komu po eme­ry­tu­rze, któ­rej wyso­kość coraz bar­dziej zbliża się do zasiłku, gdy tym­cza­sem czyn­sze szy­bują w górę?

Na doda­tek ni­gdy jesz­cze kon­ku­ren­cja w życiu zawo­do­wym nie była tak ostra jak obec­nie. Na zglo­ba­li­zo­wa­nych ryn­kach firmy toczą boje jak nie­gdyś wro­gie armie, wal­czą o fuzje, a na wła­snym poletku z kole­gów robią kon­ku­ren­tów. Wyzna­czają kom­plet­nie nie­re­alne cele swoim pra­cow­ni­kom, tną koszty na każ­dym kroku, zatrud­nio­nych na stałe zmu­szają do kon­ku­ro­wa­nia z potęgą out­so­ur­cingu, stra­szą falami zwol­nień, dzie­ląc przy tym ludzi na kate­go­rie: od A (pierw­szy sort) do C (do odstrzału)4. 52 pro­cent męż­czyzn i 43 pro­cent kobiet uważa, że nic w życiu nie stre­suje ich tak bar­dzo jak praca5.

Wszy­scy rozu­mują w taki spo­sób: jeśli ska­sują sta­no­wi­sko mojego kolegi, to może moje się uchowa.

A dopóki bie­gnę razem ze sforą, która prze­śla­duje kogo innego, dopóty ta sama sfora nie goni mnie. Daw­niej słowo „ofiara” ozna­czało kogoś, komu współ­czuło się z całego serca. Dziś to naj­gor­sze wyzwi­sko na podwórku. Kto nie potrafi się obro­nić, sam jest sobie winien.

Ów spo­łeczny dar­wi­nizm wyzwala w ludziach nie naj­lep­sze, ale naj­gor­sze cechy: skłon­ność do drę­cze­nia innych, intry­go­wa­nia i nie­ustan­nego pod­sta­wia­nia nogi innym i kopa­nia pod nimi doł­ków.

I wresz­cie, jesz­cze ni­gdy w dzie­jach ludz­ko­ści nie było tak wiel­kiej spo­łecz­nej pre­sji na to, by w każ­dej chwili być „w kon­tak­cie”. Smart­fon nawet sypial­nię zmie­nił w prze­strzeń publiczną.

Moż­li­wość korzy­sta­nia z mediów cyfro­wych w dowol­nej chwili zmie­niła się w przy­mus. Jeste­śmy online przez całą dobę i musimy reago­wać natych­miast.

Takie tempo komu­ni­ka­cji ma swoje kon­se­kwen­cje. Daw­niej, jeśli ktoś pisał przy biurku nała­do­wany emo­cjami list, mógł go jesz­cze zawsze podrzeć. Dziś, gdy wystar­czy klik­nąć „Wyślij”, nikt się nawet nie zasta­na­wia, tylko natych­miast udo­stęp­nia swoje wywody. A gdy coś raz trafi do prze­strzeni publicz­nej, może w niej wywo­ły­wać kolejne reak­cje: nie­na­wistne komen­ta­rze, wbi­jane szpi­leczki, nie­prze­my­ślane twe­ety.

Nie­ustan­nie znaj­du­jemy się pod pre­sją. Zamie­niamy tylko stres zwią­zany z pracą na ten, który zwią­zany jest z cza­sem wol­nym i na odwrót. Nawet nad pry­wat­nymi spo­tka­niami spra­wu­jemy nad­zór za pomocą apli­ka­cji. Nasze życie oso­bi­ste ma przy­po­mi­nać plac cią­głej budowy, z wiel­kim „poten­cja­łem opty­ma­li­za­cyj­nym”, gdzie praca ni­gdy się nie koń­czy.

Dla­czego więc coraz czę­ściej spo­ty­kamy typy W? Ponie­waż z jed­nej strony:

inter­net przy­zwy­czaił nas do więk­szej bru­tal­no­ści – nic już nie stoi na prze­szko­dzie, by obra­zić kogoś publicz­nie;

żyjemy w tak hała­śli­wej epoce, że trzeba krzy­czeć, by w ogóle zostać usły­sza­nym;

poczu­cie nie­pew­no­ści pod­syca głę­bo­kie lęki: ludzie poszu­kują kozłów ofiar­nych, by nie musieć kon­fron­to­wać się z wła­sną bez­rad­no­ścią;

zaostrzyła się kon­ku­ren­cja w pracy: nie cią­gniemy już razem liny w jedną stronę, tylko sta­ramy się udu­sić nią rywala;

wiele osób znaj­duje się pod nie­ustanną pre­sją, rów­nież w życiu pry­wat­nym, a w stre­sie bar­dziej skła­niamy się ku reak­cjom najbar­dziej pier­wot­nym (por. następny roz­dział).

Oso­bi­ście uwa­żam, że jesz­cze cie­kaw­sza jest druga część wyja­śnie­nia, wiąże się ona bowiem bez­po­śred­nio z zasa­dami rzą­dzą­cymi naszym spo­łe­czeń­stwem, nasta­wio­nym przede wszyst­kim na suk­ces. Ofi­cjal­nie potę­pia się aspo­łeczne i nie­ko­le­żeń­skie zacho­wa­nia, w prak­tyce jed­nak można się za nie spo­dzie­wać sowi­tej nagrody:

Zło­ścimy się, gdy ktoś cią­gle pcha się na pierw­szy plan, ale… kto dziś prę­dzej przy­cią­gnie uwagę innych: pokorny czy zadziorny?

Nie lubimy, gdy ktoś reali­zuje swoje ambi­cje kosz­tem innych, ale… kto prę­dzej może spo­dzie­wać się awansu: mistrz gry zespo­ło­wej czy czło­wiek idący po tru­pach do celu?

Nie podoba nam się, gdy ktoś kła­mie dla wła­snych celów, ale… kto zaskarbi sobie wię­cej sym­pa­tii: czło­wiek szczery czy raczej mówiący to, co wszy­scy chcą usły­szeć?

Nie lubimy zatru­wa­ją­cych atmos­ferę pesy­mi­stów, ale… kto zdo­bę­dzie wię­cej laj­ków na Face­bo­oku: reali­sta czy czar­no­widz wiesz­czący upa­dek cywi­li­za­cji?

I wresz­cie: zło­ścimy się, gdy ktoś kur­czowo trzyma się instruk­cji i wytycz­nych, ale… czyja głowa poleci w razie wąt­pli­wo­ści: pra­cow­nika, który myśli samo­dziel­nie, czy skru­pu­lat­nego wyko­nawcy zale­ceń kie­row­nic­twa?

W swo­jej książce Die narzis­sti­sche Gesel­l­schaft (Spo­łe­czeń­stwo nar­cy­styczne) psy­cho­ana­li­tyk Hans-Joachim Maaz bar­dzo mądrze wska­zuje na to, że obec­nie zupeł­nie nor­malne stało się pom­po­wa­nie wła­snego ego, usilne wypie­ra­nie poczu­cia nie­pew­no­ści i urzą­dza­nie nagonki na każ­dego, kto jest choć odro­binę uczciw­szy, odważ­niej­szy lub myśli bar­dziej samo­dziel­nie od nas. Zda­niem Maaza sys­tem kapi­ta­li­styczny „opa­no­wany jest przez nar­cy­styczne pro­cesy kom­pen­sa­cyjne”6. Mówiąc pro­ściej: ludzie ucie­kają do świata zewnętrz­nego, stro­sząc piórka i ata­ku­jąc innych, tylko po to, by nie musieć zaglą­dać w głąb sie­bie i mie­rzyć się z ducho­wymi ranami wynie­sio­nymi z dzie­ciń­stwa.

Sami stwo­rzy­li­śmy w dzi­siej­szych cza­sach ogromne bagno i dokła­damy wszel­kich sta­rań, aby przy­pad­kiem nie wyschło. A potem dzi­wimy się, że poja­wia się w nim coraz wię­cej żab. I dener­wu­jemy się, że gło­śno recho­czą.

Wcale nie jestem zestre­so­wany, bara­nie jeden!

Wyobraź sobie, że póź­nym wie­czo­rem wra­casz do domu i prze­cho­dzisz przez skąpo oświe­tlony tunel. Ulica jest jak wymarła, wszę­dzie panuje kom­pletna cisza. I nagle – a przy­po­mi­nam, że jesteś wła­śnie w tunelu – w ciem­no­ści sły­szysz za sobą jakiś sze­lest. Jak reagu­jesz?

Jestem pewien, że twój oddech przy­spie­szy, serce zacznie tłuc ci się w piersi, a krew z narzą­dów wewnętrz­nych odpły­nie do mię­śni – jakby ktoś prze­sta­wił waj­chę w twoim orga­ni­zmie. Gwał­towny przy­pływ adre­na­liny sprawi, że będziesz gotowy do walki lub ucieczki. Cała zdol­ność postrze­ga­nia skupi się na zagro­że­niu, a wszyst­kie inne sprawy, na przy­kład to, że wła­śnie spę­dzi­łeś sym­pa­tyczny wie­czór z przy­ja­ciółmi, w mgnie­niu oka pójdą w nie­pa­mięć.

Ten wzo­rzec reago­wa­nia wywo­dzi się z zamierz­chłej prze­szło­ści; gdy z zaro­śli wyła­niał się tygrys sza­blo­zębny, nie było czasu na wewnętrzne roz­wa­ża­nia na temat naj­bar­dziej ade­kwat­nej reak­cji. Nasz przo­dek miał do wyboru: bły­ska­wicz­nie uciec lub szybko powa­lić tygrysa. Albo samemu paść jego ofiarą.

W takiej reak­cji na stres naj­gor­sze jest to, że prze­biega ona rów­nież bez uza­sad­nio­nego powodu, nawet wów­czas, gdy sze­lest w tunelu spo­wo­do­wała cał­ko­wi­cie nie­groźna myszka. O ile jed­nak czło­wiek pier­wotny obni­żał poziom hor­mo­nów stresu przez aktyw­ność fizyczną – walkę lub ucieczkę, o tyle czło­wiek współ­cze­sny w grun­cie rze­czy cały czas sie­dzi na beczce pro­chu. Stres zwią­zany z pracą i codzien­nym funk­cjo­no­wa­niem nie znaj­duje już żad­nego natu­ral­nego ujścia, co pro­wa­dzi do powszech­nych dziś cho­rób cywi­li­za­cyj­nych: nad­ci­śnie­nia, wewnętrz­nego nie­po­koju i bez­sen­no­ści7.

Chro­niczny stres jest dla trud­nych zacho­wań tym samym, czym ben­zyna dla ognia: uła­twia wybuch i pod­syca pożar.

Im bar­dziej jeste­śmy zestre­so­wani, tym szyb­ciej eks­plo­du­jemy i ata­ku­jemy bądź czu­jemy się ata­ko­wani, nawet gdy „prze­ciw­nik” jest rów­nie nie­groźny jak mysz w tunelu.

Im bar­dziej jeste­śmy zestre­so­wani, tym bar­dziej sku­piamy się na domnie­ma­nym zagro­że­niu, nie bio­rąc w ogóle pod uwagę ani kon­se­kwen­cji wła­snego zacho­wa­nia, ani dobrych inten­cji dru­giej strony.

I wresz­cie, im bar­dziej jeste­śmy zestre­so­wani, tym bar­dziej tra­cimy rozum: mówimy i robimy rze­czy, któ­rych żału­jemy, gdy tylko mózg znowu zacznie pra­co­wać.

Stres sytu­acyjny może wywo­łać praw­dziwy pożar; gdy czu­jemy, że sze­fowa nie­słusz­nie nas kry­ty­kuje, odbie­ramy to niczym atak tygrysa sza­blo­zęb­nego. Instynk­tow­nie zaczy­namy bro­nić się i wal­czyć. Albo ustę­pu­jemy, a więc rzu­camy się do ucieczki. Lub wresz­cie zamie­ramy w bez­ru­chu. Trudno nam nato­miast zdo­być się na racjo­nalną reak­cję.

Tym­cza­sem wła­śnie to mogłoby ura­to­wać sytu­ację, gdy­by­śmy to my decy­do­wali o naszych reak­cjach, a nie one decy­do­wały za nas.

Co skła­nia nas do tego, by dzia­łać w tak nie­prze­my­ślany spo­sób? Wyobraźmy sobie ludzki mózg jako budowlę zło­żoną z trzech czę­ści8 – sam chęt­nie uży­wam porów­na­nia do trzy­kon­dy­gna­cyj­nego domu:

par­ter, a więc pod­stawa, którą two­rzy

gadzi mózg

,

na pierw­szym pię­trze znaj­duje się

mózg emo­cjo­nalny

, zwany też ukła­dem lim­bicz­nym,

i wresz­cie pod­da­sze, na któ­rym mie­ści się nasza

kora nowa.

Każde zbli­ża­jące się (domnie­mane) nie­bez­pie­czeń­stwo uru­cha­mia mecha­nizm spu­stowy (ang. trig­ger) – na par­te­rze momen­tal­nie włą­cza się czuj­nik ruchu9. Gadzi mózg to naj­star­sza część mózgu, ste­ru­jąca wszyst­kim, czego nasz orga­nizm potrze­buje, żeby prze­żyć: oddy­cha­niem, biciem serca, odru­chami. Zanim na wyż­szych pię­trach choćby zapali się świa­tło, gadzi mózg już zdą­żył zare­je­stro­wać sze­lest w tunelu i krzy­czy do nas: „Walcz!” lub „Ucie­kaj!”, w zależ­no­ści od tego, czy jeste­śmy typem kon­fron­ta­cyj­nym czy ucie­ka­ją­cym. Dopiero potem wcho­dzimy pię­tro wyżej, na poziom mózgu emo­cjo­nal­nego, i tam dystan­su­jemy się od wła­snych odru­chów. To wła­śnie tu, w ukła­dzie lim­bicz­nym, możemy świa­do­mie roz­wi­nąć i zare­je­stro­wać wła­sne emo­cje: Ten sze­lest mnie wystra­szył, a nawet prze­ra­ził i spra­wił, że ogar­nęła mnie panika! Mózg emo­cjo­nalny gro­ma­dzi nasze odczu­cia i dzieli je na pozy­tywne i nega­tywne. Tu „prze­cho­wy­wane” są mię­dzy innymi miłość i nie­na­wiść, nadzieja i strach. I to rów­nież na tym pozio­mie możemy wczu­wać się w emo­cje innych ludzi, roz­wi­jać empa­tię wzglę­dem nich.

A dopiero wcho­dząc jesz­cze wyżej, docie­ramy na świeżo dobu­do­wane (z ewo­lu­cyj­nego punktu widze­nia) pod­da­sze, czyli do kory nowej. To tutaj możemy prze­pu­ścić nasze emo­cje przez filtr rozumu, prze­ana­li­zo­wać je, oce­nić i zapa­no­wać nad nimi: Sze­lest za mną był nie­groźny, to tylko mała myszka – nie ma się czego bać. I zamiast w panice rzu­cać się do biegu bądź zasty­gać w miej­scu z prze­ra­że­nia (tak jak dyk­to­wał to nam pierw­szy odruch), spo­koj­nie kon­ty­nu­ujemy naszą wie­czorną prze­chadzkę, świa­do­mie sku­pia­jąc całą uwagę na czymś odprę­ża­ją­cym, na przy­kład na rześ­kim noc­nym powie­trzu.

Dla­czego pomię­dzy ludźmi tak czę­sto docho­dzi do spięć? Ponie­waż upo­rczy­wie tkwimy na pozio­mie par­teru, nie zda­jąc sobie nawet z tego sprawy. Wyobraź sobie na przy­kład, że kolega z pracy w obec­no­ści całego zespołu mówi do cie­bie z pro­tek­cjo­nal­nym uśmiesz­kiem: „Jak już będziesz miał tyle doświad­cze­nia, co ja, to poga­damy”.

Idę o zakład, że twój puls przy­spie­szy, a poziom stresu wzro­śnie podob­nie jak wów­czas, gdy w tunelu za tobą roz­legł się tajem­ni­czy sze­lest. Może jakaś wewnętrzna siła powstrzy­muje cię od tego, żeby wejść jed­nak na pierw­sze pię­tro. Być może przyj­mu­jesz atak w mil­cze­niu (ucieczka) lub ostro się odgry­zasz (walka). A może masz skłon­ność do tego, by w ogóle się nie odzy­wać, cier­pieć w mil­cze­niu, a póź­niej zło­ścić się, że spon­ta­nicz­nie nie wpa­dła ci do głowy jakaś bły­sko­tliwa ripo­sta? Powyż­sze trzy stra­te­gie zapewne spraw­dzały się w dzie­ciń­stwie przy podob­nych ata­kach, weszły więc na stałe do two­jego pod­świa­do­mego reper­tu­aru zacho­wań (por. następny roz­dział).

Tyle tylko, że dopóki nie ruszysz się poza poziom par­teru, będziesz dzia­łać jak auto­mat na zasa­dzie „bodziec – reak­cja”: czuj­nik się włą­cza, ale nie ma mowy ani o samo­dziel­nych decy­zjach, ani o reflek­sji nad kon­se­kwen­cjami. Im sil­niej­szy wydaje nam się stres, im nie­bez­piecz­niej­sza sytu­acja, tym bar­dziej zasty­gamy na pozio­mie gadziego mózgu.

Gwa­ran­tuję jed­nak: jeśli prze­czy­tasz tę książkę, będziesz zdolny do tego, by w kry­tycz­nych sytu­acjach z typami W czę­ściej ruszać się z par­teru i wyko­rzy­sty­wać per­spek­tywę, jaka roz­ta­cza się z dwóch wyż­szych pozio­mów mózgu. Cał­kiem moż­liwe, że po pro­tek­cjo­nal­nej wypo­wie­dzi kolegi spo­koj­nie skie­ru­jesz się na pierw­sze pię­tro:

No, no, kłę­bią się we mnie teraz różne uczu­cia. Co wła­ści­wie czuję? Złosz­czę się, że kolega się wywyż­sza? Mar­twię, że odbiera mi głos i kom­pro­mi­tuje przed całym zespo­łem? A może boję się, że on rze­czy­wi­ście wie wię­cej niż ja?

Dopiero gdy świa­do­mie zare­je­stru­jemy daną emo­cję, możemy ją prze­ana­li­zo­wać i dalej nią pokie­ro­wać – a więc wejść na pod­da­sze, na poziom kory nowej i bły­ska­wicz­nie roz­wa­żyć:

Czy rze­czy­wi­ście chcę brać do sie­bie jego kąśliwe uwagi i zło­ścić się z ich powodu? A może lepiej dla mnie będzie, gdy zde­cy­duję się na spo­kojną reak­cję? On zacho­wuje się jak nar­cyz, ale trak­tuje mnie z góry nie dla­tego, że czuje się tak pew­nie, tylko wprost prze­ciw­nie. Nie dam się wcią­gnąć w te wer­balne zapasy w bło­cie, wię­cej mi da rze­czowa i opa­no­wana odpo­wiedź: „Fakt, masz trzy lata doświad­cze­nia w takich spra­wach – sza­nuję to. Ja robię to od dwóch i pół roku – i ocze­kuję, że także to usza­nu­jesz. Wra­ca­jąc zatem do kwe­stii zasad­ni­czej, pro­po­nuję, by…”.

Możesz pod­jąć decy­zję, by skon­cen­tro­wać się na swo­ich potrze­bach, zamiast kry­ty­ko­wać innych10; to praw­dziwy prze­łom myślowy, który nad­zwy­czaj­nie uła­twi ci przy­szłe kon­takty z typami W.

Kiedy wewnętrzne dziecko wywo­łuje kłót­nie

„Mógł­bym go udu­sić!” Każ­demu zda­rzyło się pomy­śleć coś w tym rodzaju w przy­pły­wie wście­kło­ści na drugą osobę. I jest to naj­zu­peł­niej nor­malne. Nie jest nato­miast nor­malne prze­cho­dzić w takiej sytu­acji od myśli do czynu. I tu po raz kolejny przyda się zdol­ność ana­lizy, jaką zapew­nia nasza kora nowa: co skła­nia typy W do pro­wo­ka­cyj­nych zacho­wań? Przyj­rzyjmy się dwóm przy­kła­dom:

Dla­czego kole­żanka z pracy unika otwar­tych kon­flik­tów, za to obma­wia innych za ple­cami i robi jado­wite alu­zje?

Dla­czego szef tak łatwo wycho­dzi z sie­bie i wrzesz­czy na swo­ich pod­wład­nych?

Odpo­wie­dzi na oba pyta­nia tkwią w głę­bo­kim dzie­ciń­stwie. Każdy maluch jest cał­ko­wi­cie zdany na łaskę i nie­ła­skę rodzi­ców. Nie będzie gło­do­wał, tylko jeśli rodzice go nakar­mią. Jego psy­chika może roz­wi­jać się wyłącz­nie wtedy, gdy ofia­rują mu czu­łość i tro­skę. Z punktu widze­nia dziecka rodzice są wszech­po­tężni: to bogo­wie, a zara­zem jedyna gwa­ran­cja prze­ży­cia.

Gdy małe dziecko tylko poczuje, że roz­zło­ściło rodzi­ców, zaczy­nają chwiać się w posa­dach fun­da­menty jego egzy­sten­cji: wystar­czy, że z twa­rzy matki znik­nie uśmiech, a ojciec choć odro­binę pod­nie­sie głos. W takich chwi­lach dziecko odczuwa instynk­towny lęk: nie będą mnie kar­mić, nie będą kochać, umrę!

Taka obawa nie wzięła się zni­kąd. W daw­nych cza­sach, kiedy ludzie mieli dużo potom­stwa i mało jedze­nia, nie­rzadko musieli podej­mo­wać decy­zje, które dziecko ma prze­trwać. Łatwo zro­zu­mieć, że „grzeczne” dziecko miało w takiej sytu­acji więk­sze szanse niż to nie­po­słuszne.

Każde dziecko roz­wija w sobie szó­sty zmysł, pozwa­la­jący odgad­nąć, czego życzą sobie od niego rodzice. Dąży do zacho­wań, które mama i tata nagra­dzają przy­chyl­no­ścią, tłumi zaś te, które karane są ode­bra­niem wzglę­dów. Stra­te­gie, które okażą się sku­teczne w sto­sunku do rodzi­ców, kształ­tują nasze zacho­wa­nia na resztę życia, jak to wyra­zi­ście opi­suje psy­cho­lożka Ste­fa­nie Stahl w best­sel­le­rze Odkryj swoje wewnętrzne dziecko11.

Wróćmy teraz do przy­kła­do­wej kole­żanki, która unika otwar­tych kon­flik­tów, za to wygła­sza kąśliwe uwagi. Jako mała dziew­czynka dawała jesz­cze swoim emo­cjom swo­bodny upust, pła­kała, krzy­czała i stro­iła fochy. Wyobraźmy sobie jed­nak, że takie zacho­wa­nia budziły u jej rodzi­ców złość, że była za nie karana bądź igno­ro­wana – nato­miast gdy sie­działa cicho i uśmie­chała się, zyski­wała ich przy­chyl­ność.

W takiej sytu­acji z cza­sem przy­swo­iła sobie nastę­pu­jące postawy: „Nie wolno mi się zło­ścić!”, „Muszę jakoś prze­łknąć żal i smu­tek” oraz „Muszę się uśmie­chać, choć chce mi się wrzesz­czeć!”.

A jed­no­cze­śnie dla nega­tyw­nych emo­cji trzeba było poszu­kać jakie­goś wen­tylu, tak by mogły one zna­leźć ujście bez kary; na przy­kład dziecko tylko dawało do zro­zu­mie­nia, jakie są jego odczu­cia albo upra­wo­moc­niało je przez bierny opór, prze­wra­ca­jąc się w biegu, co dawało mu prawo do wybuch­nię­cia pła­czem.

Te stra­te­gie wywo­dzące się z wcze­snego dzie­ciń­stwa kole­żanka sto­suje do dzi­siaj: unika oka­zy­wa­nia nega­tyw­nych emo­cji (na przy­kład w for­mie otwar­tego sprze­ciwu), daje im jed­nak upust, wbi­ja­jąc ludziom szpile lub obma­wia­jąc ich za ple­cami.

Nie wgłę­bia­jąc się w te motywy, można by pomy­śleć: co za fał­szywa żmija, ukrad­kiem stara się zaszko­dzić innym. Jeśli jed­nak przyj­rzymy się uważ­niej, dostrze­żemy skrzyw­dzoną dziew­czynkę, która – choć obec­nie w ciele doro­słej kobiety – wciąż powta­rza dzie­cięce stra­te­gie (wię­cej o tym, jak radzić sobie z bierną agre­sją króla focha – od s. 258).

A teraz przy­po­mnijmy sobie szefa, który tak szybko traci pano­wa­nie nad sobą. Być może jako dziecko był przez rodzi­ców igno­ro­wany, kiedy gawo­rzył, wołał ich lub popła­ki­wał: Spo­koj­nie, dzieci zawsze tro­chę pła­czą, to nic nie zna­czy. Leżał więc bez­rad­nie, zapo­mniany, a uwaga rodzi­ców sku­piała się na róż­nych spra­wach, ale nie na nim. Aż pew­nego dnia wpadł nagle na pomysł: jeśli zacznie drzeć się jak opę­tany, aż zrobi się czer­wony i cały się zaślini – nagle pochyli się nad nim zatro­skana mama, weź­mie go na ręce i powie: „Co się stało, syneczku?”. Za pomocą takich ata­ków szału uda­wało mu się for­so­wać wła­sne inte­resy przez cały okres dzie­ciń­stwa. Gdy zwy­czaj­nie pro­sił o rowe­rek – nic z tego nie wyni­kało. Gdy zaczy­nał wyć, wpa­dał w furię, ciskał zabaw­kami – rowe­rek poja­wiał się natych­miast. Dziecko zro­zu­miało: „Gdy krzy­czę, zwrócą na mnie uwagę”, „Kiedy się wście­kam, sta­wiam na swoim”.

I tę wła­śnie dzie­cięcą stra­te­gię powta­rza doro­sły szef. Zacho­wuje się gło­śno i agre­syw­nie, w głębi ducha myśląc: „Ina­czej nie zwrócą na mnie uwagi, nie potrak­tują mnie poważ­nie i zro­bią w balona”.

Oce­nia­jąc takie zacho­wa­nie powierz­chow­nie, można dojść do wnio­sku, że szef to skłonny do awan­tur pro­stak, który lubi sztor­co­wać innych. Ale gdy prze­ana­li­zu­jemy jego zacho­wa­nie bar­dziej wni­kli­wie, zoba­czymy bez­bronne dziecko w ciele doro­słego, które awan­turuje się ze stra­chu, że mogłoby zostać zigno­ro­wane (wię­cej o tym, jak radzić sobie z typem pana i władcy od s. 180). Na dzie­cinną nie­pew­ność wła­snej war­to­ści wska­zuje rów­nież reago­wa­nie wście­kło­ścią na kry­tykę. Już Ary­sto­te­les w Reto­ryce doszedł do wnio­sku, że czło­wiek tym gwał­tow­niej reaguje na kry­tykę, im bar­dziej w sie­bie wątpi; ten, kto rze­czy­wi­ście góruje nad innymi, raczej się nią nie przej­muje12.

Ogromny wpływ na dziecko ma też wzo­rzec prze­ka­zy­wany przez rodzi­ców: chło­piec, któ­rego ojciec sta­wiał na swoim za pomocą ata­ków szału, się­gnie po tę samą metodę – bo nauczył się tylko, jak siłą poko­ny­wać opór innych, a nie jak ich prze­ko­ny­wać.

Możesz teraz zapy­tać: czy rze­czy­wi­ście dzie­ciń­stwo wszystko uspra­wie­dli­wia? Nie, ale (pra­wie) wszystko wyja­śnia. Na doda­tek to ogromna róż­nica, kogo widzimy przed sobą w myślach: awan­tu­ru­ją­cego się doro­słego, który zagraża nam, czy skrzyw­dzone dziecko, które samo czuje się zagro­żone. W pierw­szym przy­padku czu­jemy się ata­ko­wani i powie­lamy archa­iczny wzo­rzec reak­cji: w grę wcho­dzi tylko walka albo ucieczka.

W dru­gim przy­padku, a więc w kon­tak­cie z dużym dziec­kiem, możemy zacho­wać wewnętrzne opa­no­wa­nie i prze­wagę, czyli „sta­tus domi­nu­jący”, jak nazy­wają to psy­cho­lo­go­wie13. To, co wła­śnie wypra­wia twój roz­mówca, nie jest afron­tem skie­ro­wa­nym prze­ciwko tobie, tylko wyra­zem nie­prze­pra­co­wa­nego bólu. Pokrzy­ki­wa­nie na innych to jed­no­cze­śnie krzyk o pomoc.

No dobrze, ale czy od doro­słego czło­wieka naprawdę nie można ocze­ki­wać, że będzie się zacho­wy­wać w spo­sób cywi­li­zo­wany? Teo­re­tycz­nie można. Pamię­tajmy jed­nak, że kto cze­goś ocze­kuje, ten czeka – a więc zamiast samemu coś przed­się­wziąć, spo­dziewa się aktyw­no­ści od innych, co spy­cha go do roli ofiary. I może tak cze­kać do śmierci. Być może naszym zda­niem ktoś koniecz­nie powi­nien się zmie­nić – ale czy on też tak to widzi? Zacho­wa­nie, które my oce­niamy jako trudne, dla niego nie­je­den raz w życiu oka­zało się sku­teczną stra­te­gią postę­po­wa­nia. Nie oce­niaj go więc tak kry­tycz­nie. A może jesz­cze ni­gdy nie mia­łeś oka­zji doświad­czyć, jak po wiel­kiej awan­tu­rze zdu­miony cho­le­ryk mówi: „Ja się dar­łem i awan­tu­ro­wa­łem? Co za bzdury, no, może troszkę pod­nio­słem głos”.

Spójrzmy więc w głąb sie­bie, zamiast ocze­ki­wać róż­nych rze­czy od innych, i zadajmy sobie nastę­pu­jące pyta­nia:

Jak radzę sobie z trud­nymi zacho­wa­niami dru­giego czło­wieka?

Jakie reak­cje one we mnie wywo­łują?

Czy jest moż­liwe, że na jego wybu­chy szału reaguję rów­nie infan­tyl­nym wzor­cem zacho­wa­nia, na przy­kład wyco­fy­wa­niem się? Że zaczy­nam się bać („Lepiej ustą­pię, bo cał­kiem mu już odbije”), pró­buję przy­cup­nąć jak zają­czek („Teraz lepiej się nie sprze­ci­wiać”) albo chcę go uła­go­dzić („Pro­szę, niech się pan tak nie dener­wuje!”)?

Jeśli tak, to wła­snym zacho­wa­niem tylko dole­wamy oliwy do ognia: ktoś wrzesz­czy, żeby prze­for­so­wać swoje inte­resy, a my pozwa­lamy mu robić, co chce, bo wrzesz­czy. Trudno się dzi­wić, że następ­nym razem w komu­ni­ka­cji z nami użyje tego samego spo­sobu – chyba że pew­nego dnia nie osią­gnie pożą­da­nego rezul­tatu.

I tu wła­śnie kryje się nasza szansa; możemy zmie­nić swoje wła­sne reak­cje, zapro­gra­mo­wać się na nowo14. Przyj­dzie nam to łatwiej, jeśli na prze­ciw­nika w danym kon­flik­cie spoj­rzymy z dystansu i dostrze­żemy w nim dziecko, despe­racko dążące do zaspo­ko­je­nia swych potrzeb.

Rosyj­ski szpieg w dro­dze do Moskwy

– Spójrz na tego gościa w wiel­kim kape­lu­szu, zasła­nia­ją­cym całą twarz! – krzyk­ną­łem pod­nie­cony, sztur­cha­jąc brata pod żebro. – To ban­dyta, wła­śnie jedzie napaść na kolejny bank.

Brat przyj­rzał się przez chwilę, po czym sam krzyk­nął, wska­zu­jąc w drugą stronę:

– Ej, a popatrz na tam­tego z brodą aż do kie­row­nicy. To rosyj­ski szpieg w dro­dze do Moskwy!

Zawsze gdy razem z rodzi­cami jecha­li­śmy dłuż­szy czas auto­stradą, wymy­śla­li­śmy roz­ma­ite histo­rie na temat mija­nych po dro­dze kie­row­ców i pasa­że­rów. Byli­śmy dziećmi, więc dużo cie­kaw­szy wyda­wał nam się pomysł, że w samo­cho­dzie tuż obok sie­dzi hol­ly­wo­odzka pięk­ność, groźny ter­ro­ry­sta albo prze­ra­ża­jący kani­bal – a nie ktoś, kto zwy­czaj­nie jedzie do biura.

Co mówiły te histo­ryjki o innych ludziach? Nic. A co zdra­dzały o nas samych? Bar­dzo dużo. Mija­jące samo­chody zalud­nia­li­śmy obiek­tami naszych fan­ta­zji o przy­go­dach („ban­dyta”), ale też lęków („kani­bal”) i nadziei („hol­ly­wo­odzka pięk­ność”).

W tę dzie­cięcą grę grają także doro­śli, cho­ciaż robią to bar­dziej sub­tel­nie. Kiedy ktoś zacho­wuje się nie tak, jak tego ocze­ku­jemy, wymy­ślamy czę­sto skom­pli­ko­wane histo­rie, tłu­ma­czące jego zacho­wa­nie, czyli doko­nu­jemy inter­pre­ta­cji. Psy­cho­lo­go­wie mówią tu o „nie­to­le­ro­wa­niu wie­lo­znacz­no­ści”: lukę w moż­li­wym wyja­śnie­niu wypeł­niamy moty­wem, który ma dużo wspól­nego z naszymi ocze­ki­wa­niami, ale nie­wiele z fak­tami15. Przy­to­czę kilka przy­kła­dów z moich zawo­do­wych doświad­czeń:

Oto młoda kobieta, która po kłótni z chło­pa­kiem mówi: „Kiedy się nie zga­dzamy, on wymie­rza mi karę: unika mnie i oka­zuje obo­jęt­ność. Chce mnie zagło­dzić emo­cjo­nal­nie, aż przyjdę do niego na kola­nach i znów będę szu­kać kon­taktu. W ten spo­sób pod­bu­do­wuje swoje ego”.

A to 25-let­nia córka, która opo­wiada o swoim ojcu: „Cały czas trak­tuje mnie tak, jak­bym wciąż była małą dziew­czynką. Wypy­tuje mnie na przy­kład, gdzie spę­dzi­łam wie­czór. Albo czy na wszelki wypa­dek usta­wi­łam też sobie drugi budzik, żeby jutro rano zdą­żyć do pracy. Po pro­stu w ogóle nie ma do mnie zaufa­nia”.

I wresz­cie mamy pra­cow­nika banku, który tak opi­suje swo­jego szefa: „To sady­sta. Żeby skło­nić ludzi do szyb­szej pracy, będzie ich kopał w tyłek. Wrzesz­czy i awan­tu­ruje się, żeby nas zastra­szyć. Sta­wia­nie innych pod ścianą spra­wia mu frajdę”.

Czy coś cię ude­rza w tych wypo­wie­dziach? Bo mnie rzu­cają się w oczy cztery kwe­stie. Po pierw­sze, wszy­scy mówiący uwa­żają, że opi­sują stan fak­tyczny, a tym­cza­sem ich wypo­wie­dzi zło­żone są przede wszyst­kim z inter­pre­ta­cji. Po dru­gie, postrze­gają sie­bie jako ofiary: zawsze to inni pono­szą winę. Po trze­cie, nadają dzia­ła­niom innych sens nega­tywny, zamiast zadać sobie pyta­nie: jakie dobre inten­cje miała druga osoba? I wresz­cie po czwarte, wszystko to, co robią inni, odno­szą wyłącz­nie do samych sie­bie, nie zasta­na­wia­jąc się nad tym, jaki wła­sny cel pró­bują zre­ali­zo­wać ci ludzie?

Zanim przej­dziesz do dal­szej lek­tury, prze­czy­taj powyż­sze wypo­wie­dzi raz jesz­cze. Co się zmie­nia, gdy roz­pa­truje się je z nowego punktu widze­nia?

Oto moje reflek­sje:

Skąd młoda kobieta wie, że chło­pak chciał ją „uka­rać” i „zagło­dzić emo­cjo­nal­nie”? Pewne jest tylko jedno: męż­czy­zna się wyco­fał. A może zro­bił krok w tył, by unik­nąć eska­la­cji kon­fliktu? Może chce prze­pra­co­wać kon­flikt z pew­nego dystansu. I może póź­niej nie znaj­duje słów, by znów nawią­zać poro­zu­mie­nie – cał­kiem moż­liwe, że jest wręcz wdzięczny swo­jej dziew­czy­nie, gdy

ona

to zrobi (wcale nie pra­gnie jej w ten spo­sób upo­ka­rzać).

Skąd córka wie, że ojciec nie ma do niej za grosz zaufa­nia i trak­tuje ją jak małe dziecko? Pewne jest tylko, że wypy­tuje ją o roz­ma­ite szcze­góły zwią­zane z jej życiem i orga­ni­za­cją pracy. Cał­kiem moż­liwe, że ojciec to czło­wiek wyczu­lony na ryzyko i poten­cjalne zagro­że­nia. Być może z natury ma skłon­ność do zamar­twia­nia się, także o innych, i być może robi to wszystko w jak naj­lep­szych inten­cjach, nie mając zamiaru kwe­stio­no­wać doj­rza­ło­ści swo­jej córki.

I skąd pra­cow­nik banku wie, że jego szef to „sady­sta”, który lubi wywie­rać pre­sję na innych? Pewne jest, że to czło­wiek wyma­ga­jący, który czę­sto zacho­wuje się jak furiat. Być może jed­nak podob­nie wyso­kie wyma­ga­nia ma nie tylko wzglę­dem innych, ale przede wszyst­kim wobec samego sie­bie. Znaj­duje się pod pre­sją, którą nie­świa­do­mie wywiera na innych – niczym czaj­nik, który ogłu­sza­jąco gwiż­dże; nie z pobu­dek sady­stycz­nych, tylko z koniecz­no­ści. A może wręcz pra­gnie uchro­nić swych pra­cow­ników przed popeł­nia­niem błę­dów?

Mamy zawsze dwie moż­li­wo­ści inter­pre­ta­cji trud­nych zacho­wań typów W:

Możemy oce­nić je jako napaść na nas samych – i wtedy to

my

mamy pro­blem.

Albo możemy uznać je za wyraz potrzeb dru­giej strony – i wtedy to

ona

ma pro­blem. Jak sądzi­cie, które podej­ście sprawi, że będziemy szczę­śliwsi?

W pierw­szym warian­cie zakła­damy, że jabłko, które spa­dło nam na głowę, doko­nało świa­do­mego zama­chu na naszą nie­ty­kal­ność. W dru­gim przyj­mu­jemy, że to, co się stało, wynika z natury rze­czy. Jabłka spa­dają, bo muszą spa­dać.

Wielu ludzi, któ­rych odbie­ramy jako trud­nych, postę­puje zgod­nie ze swoją naturą. Masz więc dwie moż­li­wo­ści: możesz per­swa­do­wać jabłku, że jed­nak ma na­dal wisieć na gałęzi – w takim wypadku życie pozbawi cię złu­dzeń. Albo możesz zaak­cep­to­wać fakt, że jabłka spa­dają. I odejść na bok.

Zasta­nówmy się nad naszym przy­kła­do­wym cho­le­ry­kiem: od czasu do czasu wpada w furię, bo leży to w jego natu­rze. Co by się stało, gdy­by­śmy poprze­stali na stwier­dze­niu, że to jego pro­blem (por. s. 203)? Na tym wła­śnie polega cała sztuka postę­po­wa­nia z typami W – nie należy pró­bo­wać zmie­niać ich, a tylko swoje do nich podej­ście. Zacząć trzeba już od inter­pre­to­wa­nia zacho­wań, czę­sto bowiem odczy­tu­jemy w dzia­ła­niach innych ludzi to, co zapi­sane jest w nas samych. W psy­cho­lo­gii nazywa się to „pro­jek­cją”.

Po kłótni młoda dziew­czyna zapewne sama czę­sto ma do sie­bie pre­ten­sje, więc zakłada, że jej chło­pak także.

Od czasu do czasu córkę ogar­niają wąt­pli­wo­ści na swój temat, przyj­muje więc, że i ojciec jej nie ufa.

Pra­cow­nik banku być może powąt­piewa w swój auto­ry­tet, dla­tego prze­sad­nie draż­li­wie reaguje, gdy szef oka­zuje wła­sny.

To tak, jak z tymi histo­ryj­kami, które wymy­śla­li­śmy z bra­tem w dzie­ciń­stwie; doko­nu­jąc inter­pre­ta­cji zacho­wań innych osób, zdra­dzamy wiele na temat nas samych, jed­nak o tych oso­bach dowia­du­jemy się mało. W osta­tecz­nym roz­ra­chunku to my podej­mu­jemy decy­zję, co zro­bimy ze spa­da­ją­cych jabłek: wiel­kie halo i kata­strofę czy szar­lotkę.

Komu pozwa­lam się zde­ner­wo­wać?

– Kie­row­niku, pora­tuj pan jed­nym euro! – Twarz mło­dego męż­czy­zny, który zacze­pił mnie na ber­liń­skim dworcu, od dawna nie widziała golarki. Facet cuch­nął wódką, a mnie zro­biło się go żal. Wrę­czy­łem mu więc euro, które pospiesz­nie wetknął do kie­szeni bez słowa podzię­ko­wa­nia. Chcia­łem już ruszyć dalej, gdy zła­pał mnie za płaszcz.

– To strasz­nie mało, nie masz pan jesz­cze jed­nego? – Zaczął mnie szar­pać. Zde­cy­do­wa­nym ruchem cof­ną­łem się o krok, po czym posze­dłem dalej. Za sobą usły­sza­łem świ­dru­jący wrzask:

– Nadęty dupek!

Fala gorąca ude­rzyła mi do głowy: Co ten gość sobie wyobraża! Czy powi­nie­nem się odwró­cić i przy­wo­łać go do porządku? Powie­dzieć, że wypra­szam sobie takie odzywki? Wypo­mnieć mu jego nie­wdzięcz­ność? Wzią­łem głę­boki wdech i udało mi się wspiąć na pod­da­sze kory nowej: Jaka szkoda, że facet nie potrafi się ucie­szyć nawet z drob­nej sumy. Na pewno sporo prze­szedł i ni­gdy nie nauczył się, czym jest wdzięcz­ność. Odwró­ci­łem się, ski­ną­łem mu przy­jaź­nie głową i posze­dłem dalej.

Każdy nega­tywny komen­tarz nas dotyka, ponie­waż w pierw­szej chwili odbie­ramy zawartą w nim ocenę jako słuszną16. Dopiero póź­niej jeste­śmy w sta­nie się zdy­stan­so­wać i albo przy­jąć inny punkt widze­nia („Nie, wcale nie jestem nadęty”), albo zre­la­ty­wi­zo­wać to, co usły­sze­li­śmy („No dobrze, może i nady­mam się od czasu do czasu, ale nie tym razem”). Z badań wynika, że nega­tywna wymiana zdań oddzia­łuje na nas pię­cio­krot­nie sil­niej niż pozy­tywna17.

Przy każ­dym spo­tka­niu z typami W może­cie wybrać, jaką pozy­cję woli­cie zająć. Zadaj­cie sobie nastę­pu­jące pyta­nia:

Czy pozwolę temu czło­wie­kowi, żeby dzia­łał mi na nerwy?

Czy przy­znam mu moc dopro­wa­dza­nia mnie do furii?

Czy zgo­dzę się, żeby nada­wał mojej łodzi okre­ślony kie­ru­nek, czy może wolę samo­dziel­nie obie­rać kurs?

Jesz­cze raz zary­zy­kuję twier­dze­nie, że nikt nie jest w sta­nie grać nam na ner­wach, chyba że sami mu na to pozwo­limy. Każda pro­wo­ka­cja jest jak dry­fu­jący przed­miot w nur­cie życia; możemy pozwo­lić, by prze­pły­nął obok nas, lub mozol­nie przy­cią­gnąć go do sie­bie na brzeg. Obra­ża­jąc mnie, młody czło­wiek na dworcu rzu­cił taki wła­śnie śmieć w moją stronę. Ale ja, wbrew pierw­szemu odru­chowi, pozwo­li­łem, by jego pro­wo­ka­cja spo­koj­nie prze­pły­nęła obok. Typy W nie­ustan­nie dzia­łają nam na nerwy, zarzu­ca­jąc nas swo­imi emo­cjo­nal­nymi śmie­ciami. Ale co będzie, gdy spró­bu­jemy rza­dziej je chwy­tać? Oto krótki test – zaznacz­cie krzy­ży­kiem odpo­wiedź, z którą się zga­dza­cie.

1. Drugi czło­wiek może wygła­szać pro­wo­ku­jące uwagi, ale o tym, czy dam się spro­wo­ko­wać, decy­duję ja.

Tak

Nie

2. Drugi czło­wiek może obrzu­cać mnie zarzu­tami, ale o tym, czy wezmę je do sie­bie, decy­duję ja.

Tak

Nie

3. Drugi czło­wiek może wypo­wia­dać się w obraź­liwy spo­sób, ale o tym, czy dam się obra­zić, decy­duję ja.

Tak

Nie

4. Drugi czło­wiek może wpę­dzać mnie w wyrzuty sumie­nia, ale o tym, czy dam się w nie wma­new­ro­wać, decy­duję ja.

Tak

Nie

5. Drugi czło­wiek może pchać się na pierw­szy plan, ale o tym, czy pozwolę sobie ukraść show, decy­duję ja.

Tak

Nie

To naprawdę gigan­tyczna róż­nica: czy mamy poczu­cie, że jeste­śmy zdani na czy­jąś łaskę bądź nie­ła­skę, czy też wiemy, że to my sami podej­mu­jemy decy­zje. Psy­cho­lo­go­wie są zgodni, że poczu­cie wła­snej sku­tecz­no­ści – a więc tego, że możemy sami wpły­wać na sytu­ację, w któ­rej się znaj­du­jemy – nie tylko zwięk­sza satys­fak­cję z życia, ale także prze­ciw­działa depre­sji18.

Ci nato­miast, któ­rzy wcią­gają na swój brzeg śmieci wyrzu­cane przez innych, sami się uniesz­czę­śli­wiają. Mało tego: zachę­cają tam­tych, by poczy­nali sobie w ten sam spo­sób rów­nież w przy­szło­ści, skoro – jak widać – to działa. Dla przy­kładu roz­pa­trzmy dwie sytu­acje:

Ktoś robi ci dra­ma­tyczne, zde­cy­do­wa­nie prze­sadne wyrzuty, a ty od razu uspra­wie­dli­wiasz się ze wszyst­kich sił. W ten spo­sób twój roz­mówca dostaje to, czego chciał: podwójną por­cję zain­te­re­so­wa­nia. Jego stra­te­gia spraw­dziła się bez zarzutu (o tym, jak radzić sobie z typem pozera – od s. 295).

Kole­żanka z pracy z każdą bła­hostką bie­gnie od razu do cie­bie i błaga o wska­zówki. A ty? Cóż, bie­rzesz głę­boki wdech, po czym jed­nak udzie­lasz jej rad, o które prosi. W ten spo­sób kole­żanka dostaje upra­gnioną „pod­pórkę”, co czyni ją jesz­cze bar­dziej nie­sa­mo­dzielną, a na doda­tek zachęca, by przy naj­bliż­szej oka­zji znów zwró­ciła się do cie­bie (o tym, jak radzić sobie z typem zagu­bio­nego we mgle – od s. 219).

Jeśli nato­miast pozwo­lisz, by takie zacho­wa­nia po pro­stu prze­pły­nęły obok cie­bie, odnie­siesz podwójny suk­ces:

Po pierw­sze, w pew­nej mie­rze znie­chę­cisz przed­sta­wi­ciela typu W do powta­rza­nia takich zacho­wań, bo naj­wy­raź­niej nie przy­no­szą one efek­tów.

Po dru­gie, uchro­nisz wła­sną auto­no­mię emo­cjo­nalną, bo sam podej­miesz decy­zję, kto może cię dotknąć i zra­nić.

Podob­nie to ty sam podej­mu­jesz decy­zję, na czym sku­pisz uwagę: na wadach czy na zale­tach typu W. Bo prze­cież możesz też skon­cen­tro­wać myśli na pozy­ty­wach, szcze­gól­nie wtedy, gdy atmos­fera robi się gorąca:

Na czym on się zna? Co mu zazwy­czaj dobrze wycho­dzi?

Jakie ma mocne strony?

Co jest w nim sym­pa­tycz­nego?

Co miłego mogę o nim spon­ta­nicz­nie powie­dzieć?

Za co mógł­bym (mogła­bym) mu podzię­ko­wać?

19

Wyzwa­nie polega na tym, by wyłą­czyć auto­ma­ty­zmy myślowe. Uda ci się to, gdy tylko roz­po­znasz poszcze­gólne typy ludz­kie, kry­jące się za okre­ślo­nymi zacho­wa­niami, przej­rzysz ich gierki i nauczysz się prze­wi­dy­wać, jakie śmieci emo­cjo­nalne chcą ci pod­rzu­cić.

Typ roz­po­znany, spór zaże­gnany

Z jakiego powodu zde­cy­do­wa­łem się w głów­nej czę­ści tej książki podzie­lić „trud­nych ludzi” na sie­dem odręb­nych typów? Czy w ten spo­sób nie ule­gam poku­sie szu­flad­ko­wa­nia i nie­do­pusz­czal­nego uprasz­cza­nia ludz­kich zacho­wań?

Zapy­tajmy ina­czej: dla­czego w ogóle ludzie od tysiąc­leci decy­dują się dzie­lić innych na roz­ma­ite typy? Oto garść przy­kła­dów:20

Co skło­niło grec­kiego leka­rza Hipo­kra­tesa, by już 400 lat przed naszą erą przy­po­rząd­ko­wać roz­ma­ite ludz­kie cechy czte­rem tem­pe­ra­men­tom, w zależ­no­ści od domi­nu­ją­cego w orga­ni­zmie „soku ustro­jo­wego”, i wyróż­nić: pogod­nego san­gwi­nika (krew, gorąca i wil­gotna), wybu­cho­wego cho­le­ryka (żółć, gorąca i sucha), mar­kot­nego melan­cho­lika (czarna żółć, zimna i sucha) oraz powol­nego fleg­ma­tyka (śluz, zimny i wil­gotny).

Jaka myśl przy­świe­cała wiel­kiemu psy­cho­ana­li­ty­kowi Car­lowi Gusta­vowi Jun­gowi, gdy w 1921 roku opu­bli­ko­wał

Typy psy­cho­lo­giczne

? Co skło­niło go, by podzie­lić ludzi naj­pierw na dwa typy: eks­tra­wer­tyczny (nakie­ro­wany na zewnątrz) oraz intro­wer­tyczny (nakie­ro­wany do wewnątrz) oraz wyod­ręb­nić cztery dal­sze typy: myślowy, czu­ciowy, intu­icyjny i per­cep­cyjny, co łącz­nie daje osiem moż­li­wych kom­bi­na­cji?

21

Dla­czego dwie ame­ry­kań­skie psy­cho­lożki, Kathe­rine Briggs oraz jej córka Isa­bel Briggs Myers ponad 90 lat temu roz­wi­nęły bazową teo­rię Junga, two­rząc popu­larny model 16 typów, znany jako kwe­stio­na­riusz Myers-Briggs (MBTI), do dziś wyko­rzy­sty­wany m.in. przy rekru­ta­cji per­so­nelu?

Dla­czego na początku lat 60. psy­cho­ana­li­tyk Fritz Rie­mann wyod­ręb­nił cztery typy oso­bo­wo­ści na bazie pod­sta­wo­wych ludz­kich lęków: typ schi­zo­idalny, oba­wia­jący się bli­sko­ści; typ depre­syjny, bojący się sepa­ra­cji; typ obse­syjno-kom­pul­sywny, lęka­jący się zmian, i typ histe­ryczny, któ­rego prze­ra­żają sta­łość i koniecz­ność?

22

Dla­czego zatem inte­re­sują nas typi­za­cje? Tak samo mógł­bym zapy­tać: a dla­czego inte­re­suje nas pro­gnoza pogody? Bo prze­cież nie dla­tego, że spraw­dza się zawsze w stu pro­cen­tach i w każ­dym zakątku kraju. Zdra­dza nam ona jed­nak pewną ten­den­cję, a dzięki temu możemy przy­go­to­wać się na okre­ślone warunki i nie dać się zasko­czyć. Jeśli wiemy, że może padać, weź­miemy ze sobą para­sol.

Jeśli mniej wię­cej wiemy, czego się spo­dzie­wać, możemy zre­du­ko­wać poziom stresu: sze­lest spo­wo­do­wany w tunelu przez małą myszkę prze­razi nas tylko wów­czas, gdy w żaden spo­sób nie będziemy go umieli zakla­sy­fi­ko­wać. Zna­jo­mość typów ludz­kich pozwoli nam osza­co­wać praw­do­po­dobne zacho­wa­nia innych osób, przez co nie zasko­czą nas one ani nie prze­stra­szą. Każdy czło­wiek działa bowiem według okre­ślo­nych sche­ma­tów:

Jeśli wiesz, że typ pana i władcy regu­lar­nie wpada w szał, możesz się zawczasu na to przy­go­to­wać – na przy­kład poprzez dystans wewnętrzny.

Jeżeli wiesz, że nar­cyz zechce piąć się w górę po two­ich ple­cach, możesz się na to przy­go­to­wać – na przy­kład jasno wyzna­cza­jąc gra­nice.

A jeżeli wiesz, że typ zagu­bio­nego we mgle wciąż błaga o rady i wska­zówki, możesz się na to przy­go­to­wać, pod­su­wa­jąc mu pomy­sły, jak może wzmoc­nić wiarę we wła­sne siły.

Przed­sta­wia­jąc w niniej­szej książce sie­dem typów „trud­nych ludzi”, nie rosz­czę sobie pre­ten­sji, by pre­cy­zyj­nie opi­sać kon­kretne osoby, zwłasz­cza że jakieś 80 pro­cent popu­la­cji sta­no­wią typy mie­szane23. Trzeba też pamię­tać, że rację ma ame­ry­kań­ski psy­cho­log oso­bo­wo­ści Gor­don All­port, który twier­dzi, że „typy nie wystę­pują ani w ludziach, ani w natu­rze, ist­nieją przede wszyst­kim w oku obser­wa­tora”24. Nikt z nas nie jest posą­giem wyku­tym w kamie­niu, skła­damy się z cech, które mogą pod­le­gać zmia­nom25.

A mimo to uka­za­nie ogól­nych ten­den­cji może być pomocne; taką „pro­gnozę pogody” można przy­mie­rzyć do trud­nych ludzi zna­nych nam oso­bi­ście, doko­nać indy­wi­du­al­nych korekt i dzięki temu lepiej przy­go­to­wać się na kolejne spo­tka­nie z nimi.

W jaki spo­sób zde­fi­nio­wano typy w niniej­szej książce? Będziemy na przy­kład posłu­gi­wać się ter­mi­nem „nar­cyz” na okre­śle­nie osoby szcze­gól­nie próż­nej i sku­pio­nej na wła­snych korzy­ściach. Czło­wiek taki może być cał­ko­wi­cie zdrowy. Nato­miast „oso­bo­wość nar­cy­styczna” jest już cho­robą, formą zabu­rze­nia psy­chicz­nego.

Jak defi­niuje to pod­ręcz­nik dia­gno­styczno-sta­ty­styczny zabu­rzeń psy­chicz­nych Ame­ry­kań­skiego Towa­rzy­stwa Psy­chia­trycz­nego, znany jako DSM-5, o zabu­rze­niu oso­bo­wo­ści można mówić wów­czas, gdy dotknięta nim osoba regu­lar­nie odróż­nia się od oto­cze­nia wzor­cami zacho­wań w dwóch lub wię­cej opi­sa­nych poni­żej obsza­rach:26

Jej spo­sób postrze­ga­nia samej sie­bie, innych ludzi i wyda­rzeń rażąco różni się od postrze­ga­nia i inter­pre­to­wa­nia tychże przez innych. Na przy­kład czuje się wciąż pro­wo­ko­wana bez obiek­tyw­nych pod­staw.

Jej reak­cje emo­cjo­nalne są bar­dziej sztywne, inten­syw­niej­sze, bar­dziej chwiejne lub mniej ade­kwatne niż u innych osób. Na przy­kład wpada w szał z powodu bła­ho­stek, dostaje spa­zmów lub pogrąża się w głę­bo­kim lęku.

Jej spo­sób odno­sze­nia się do innych, zwłasz­cza w sfe­rze komu­ni­ka­cji, jest zabu­rzony. Dla­tego czę­sto docho­dzi do nie­wy­ja­śnio­nych nie­po­ro­zu­mień. Albo też kłóci się ze wszyst­kimi i o wszystko.

Jej kon­trola nad odru­chami jest ude­rza­jąco niska. Na przy­kład obraża innych lub swoim zacho­wa­niem działa na wła­sną szkodę.

Bli­sko co dzie­siąty czło­wiek w Niem­czech cierpi na zabu­rze­nia oso­bo­wo­ści27. Zapewne tylko nie­liczni spo­śród zna­nych ci typów W należą do tej grupy. Bo choć u wielu z nich można zaob­ser­wo­wać podobne wzorce zacho­wań, są one jed­nak zbyt słabo uwy­dat­nione, by dać pod­stawę do takiej dia­gnozy. Nie każdy per­fek­cjo­ni­sta ma od razu oso­bo­wość kom­pul­sywno-obse­syjną i nie każdy król focha cierpi na pasywno-agre­sywne zabu­rze­nie oso­bo­wo­ści. Dla­tego też w tytu­łach kolej­nych roz­dzia­łów poja­wiają się potoczne nazwy tych typów, jak­kol­wiek oma­wia­jąc sedno trud­nych zacho­wań, odno­szę się do odpo­wied­nich zabu­rzeń oso­bo­wo­ści. Dzięki testom z początku książki wyczu­wasz już mniej wię­cej, o co może cho­dzić w przy­padku two­ich typów W. Pamię­taj jed­nak, że jest to tylko twoje subiek­tywne wra­że­nie. Taki teścik w żad­nym razie nie zastąpi lekar­skiej dia­gnozy, może nato­miast dać ci wstępną orien­ta­cję.

Moje opisy są humo­ry­stycz­nie prze­ja­skra­wione – po pierw­sze, poczu­cie humoru wiele uła­twia, a po dru­gie, pewne cechy lepiej widać w sil­nym zbli­że­niu. Gdy nauczymy się śmiać z zacho­wań innych ludzi, zro­bimy duży krok naprzód. Jeśli w napię­tej sytu­acji, uda ci się w iry­tu­ją­cej cię oso­bie roz­po­znać jeden z typów opi­sa­nych w niniej­szej książce, sta­nie się rzecz nie­zwy­kła: będziesz zdolny w swo­ich dzia­ła­niach wznieść się ponad par­ter, a więc gadzi mózg, i wspiąć się aż na pod­da­sze, czyli do kory nowej. Dzięki temu zyskasz kon­trolę nad swoim zacho­wa­niem, unik­niesz wielu kata­strof w rela­cjach mię­dzy­ludz­kich i wresz­cie – nauczysz się sku­tecz­nie postę­po­wać z „trud­nymi ludźmi”.

Część 2. Sie­dem typów oso­bo­wo­ści – instruk­cja obsługi

Część 2

Sie­dem typów oso­bo­wo­ści – instruk­cja obsługi

Z dru­giej czę­ści książki dowie­cie się mię­dzy innymi…

jak wywa­bić czar­no­wi­dza z pułapki czar­nych myśli;

jak nakło­nić nar­cyza do bar­dziej kole­żeń­skich zacho­wań;

jak spra­wić, by per­fek­cjo­ni­sta prze­szedł od wiecz­nych przy­go­to­wań do czy­nów;

jak spo­koj­nie i z pew­no­ścią sie­bie reago­wać na ataki szału pana i władcy;

jak powstrzy­mać pozera od cią­głych popi­sów i nakło­nić do bar­dziej rze­czo­wego tonu.

1. Czar­no­widz. „Nasta­wiam się na naj­gor­sze!” (oso­bo­wość lękowa)

1. Czar­no­widz

„Nasta­wiam się na naj­gor­sze!” (oso­bo­wość lękowa)

Prze­czy­taj uważ­nie poniż­sze opisy. Czy znasz kogoś, do kogo one pasują? Jeśli tak, postaw krzy­żyk w odpo­wied­niej kratce. Wynik zdra­dzi ci, czy masz do czy­nie­nia z czar­no­wi­dzem, a jeśli tak, to w jak bar­dzo zaawan­so­wa­nej postaci.

Okre­śla­nie typu: czy roz­po­zna­jesz czar­no­wi­dza?

1. Czę­sto strasz­nie przej­muje się dro­bia­zgami.

Tak

Nie

2. Gdy szef chce z nim poroz­ma­wiać, ten natych­miast spo­dziewa się kry­tyki.

Tak

Nie

3. Nie wyj­dzie z domu, zanim trzy razy nie spraw­dzi, czy pie­kar­nik jest wyłą­czony.

Tak

Nie

4. Wszyst­kie rachunki musi regu­lo­wać natych­miast, ina­czej nie zaśnie.

Tak

Nie

5. Gdy tylko coś go pobo­lewa, zaraz podej­rzewa naj­gor­sze.

Tak

Nie

6. Swoje suk­cesy przy­pi­suje raczej zbie­gowi oko­licz­no­ści niż wła­snym umie­jęt­no­ściom.

Tak

Nie

7. Czę­sto boi się, że inni źle go zro­zu­mieją.

Tak

Nie

8. Potwor­nie się dener­wuje przed waż­nymi oka­zjami.

Tak

Nie

9. Boi się rzad­kich cho­rób, takich jak pta­sia grypa.

Tak

>

Nie

10. W nie­zna­nych budyn­kach od razu roz­gląda się za wyj­ściami ewa­ku­acyj­nymi.

Tak

Nie

11. Nie­ustan­nie zamar­twia się o swo­ich bli­skich.

Tak

Nie

12. Czę­sto roz­my­śla o zabez­pie­cze­niu się na sta­rość i poten­cjal­nej bie­dzie.

Tak

Nie

13. Ma wyku­pione polisy ubez­pie­cze­niowe na każdą oka­zję.

Tak

Nie

14. Na spo­tka­nia czę­sto przy­cho­dzi za wcze­śnie, bo boi się, że się spóźni.

Tak

Nie

15. Gdy spóź­nia się ktoś inny, natych­miast podej­rzewa jakieś nie­szczę­ście.

Tak

Nie

Ile razy udzie­li­łeś odpo­wie­dzi twier­dzą­cej? Zanim prze­czy­tasz inter­pre­ta­cję, pod­su­muj wynik (każde „tak” to jeden punkt).

Wynik:

_____ x „tak”

Wynik: Czar­no­widz w trzech odsło­nach

Na ile zaawan­so­wane jest czar­no­widz­two u osoby, którą mia­łeś na myśli? Poni­żej próba oceny:

5-7 punk­tów: czar­no­widz w lek­kim stop­niu

8-11 punk­tów: czar­no­widz zaawan­so­wany

12-15 punk­tów: oso­bo­wość lękowa

Nie można go nazwać opty­mi­stą. Jest wyczu­lony na roz­ma­ite zagro­że­nia, jakie nie­sie ze sobą życie. Nie­kiedy posuwa się zbyt daleko w swoim pesy­mi­zmie, innym razem zacho­wuje umiar.

Pod­su­mo­wa­nie

:

Przy odro­bi­nie dobrej woli można go okre­ślić mia­nem „trzeźwo myślą­cego scep­tyka”.