Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
39 osób interesuje się tą książką
Jak to jest, że niektórzy potrafią stworzyć stabilny i zdrowy związek, a inni w relacji z bliską osobą walczą o każdy dzień? Angażujesz się nadmiernie w każdy związek i martwisz się, że nikt nie zdoła cię pokochać? A może bycie w związku kojarzy ci się z utratą siły i niezależności? Są dziedziny nauki, które na podstawie rozmaitych analiz mówią nam, co mamy jeść, jak ćwiczyć i jak długo spać. Dlaczego by więc nie wykorzystać badań naukowych w celu naprawy bądź ulepszenia naszych związków? W swojej przełomowej książce psychiatra i neurolog Amir Levine wraz z psycholożką Rachel Heller wskazują, jak znaleźć i pielęgnować romantyczną relację, korzystając z teorii więzi – nauki o relacjach. Teoria ta pokazuje, jaki wpływ na dorosłego człowieka miały jego wczesne relacje z rodzicami lub opiekunami (ale nie tylko) oraz że ludzka potrzeba bycia w bliskim kontakcie z drugim człowiekiem jest zapisana w naszych genach. Relacja z bliską osobą jest nam niezbędna do przetrwania. Dzięki tej książce rozpoznasz swój styl przywiązania i zyskasz szósty zmysł, który podpowie ci, jakiego partnera wybrać, a jeśli już jesteś w związku, dowiesz się, jak pozytywnie wpłynąć na swoją relację. Zrozumiesz, jakie myśli i uczucia blokują cię przed bliskością bądź do niej skłaniają. Nauczysz się budować silne i zdrowe relacje dające satysfakcję i poczucie szczęścia tobie i partnerowi/partnerce, a partnerstwo bliskości stanie się twoim atlasem drogowym.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 274
OD AUTORÓW
Niniejsza książka jest podsumowaniem wielu lat badań nad uczuciowymi związkami dorosłych: zebrana dzięki nim wiedza posłużyła do stworzenia praktycznego przewodnika dla wszystkich, którzy chcą wejść w dobry związek lub ulepszyć ten, w którym już są. Teoria więzi to rozległy i skomplikowany obszar badań, który obejmuje nie tylko kwestie uczuć, ale także tematy takie jak rozwój dziecka czy rodzicielstwo. W naszej książce ograniczamy się jednak do romantycznych relacji.
Pisząc ją, postawiliśmy sobie za cel przełożenie skomplikowanych przemyśleń akademickich na dające się zastosować na co dzień, praktyczne rady. Odnosimy się co prawda do konkretnych badań, ale z konieczności jedynie do ich niewielkiej części. Niemniej pragniemy wyrazić naszą wdzięczność wszystkim kreatywnym umysłom, które zajmują się tym tematem. Żałujemy, że nie jesteśmy w stanie tutaj wspomnieć każdego z nich.
1.
Droga do zrozumienia zachowań ludzi w związkach
Spotykam się
z
nim zaledwie od dwóch tygodni,
a
już się zamartwiam, że nie uważa mnie za dość atrakcyjną,
i
wariuję, zastanawiając się, czy do mnie jeszcze zadzwoni! Jestem pewna, że znów spełnią się wszystkie moje obawy co do tego, że nie jestem dostatecznie dobra. Na własne życzenie zaprzepaszczę kolejną szansę na związek!
Co jest ze mną nie tak? Jestem inteligentnym, przystojnym facetem. Mam dobrą pracę
i
wiele do zaoferowania. Spotykałem się
z
kilkoma naprawdę wspaniałymi kobietami, ale
w
którymś momencie zawsze zaczynałem tracić nimi zainteresowanie
i
czułem się schwytany
w
pułapkę. Nie wiem, dlaczego tak trudno mi znaleźć kogoś, kto by do mnie pasował.
Jestem mężatką od wielu lat, ale czuję się
w
tym związku zupełnie sama. Mąż nigdy nie był osobą, która chętnie rozmawia
o
relacjach czy emocjach, ale
z
czasem jest coraz gorzej. Niemal każdego dnia pracuje do późna,
a w
weekendy albo jest na kursie golfa
z
przyjaciółmi, albo ogląda jakiś sport
w
telewizji. Nic nas nie łączy. Może lepiej by mi było samej.
Wszystkie opisane powyżej sytuacje są bolesne dla osób, których dotyczą, bo każda z nich dotyka najistotniejszych ludzkich potrzeb. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie da się znaleźć jednego wyjaśnienia, które pasowałoby do wszystkich tych przypadków; każdy z nich wygląda bowiem na wyjątkowy i indywidualny, i potencjalnie każdy może mieć nieskończenie wiele przyczyn, których poznanie wymagałoby głębokiej znajomości zaangażowanych w nie osób, ich historii, poprzednich związków, typów osobowości – by wymienić tylko kilka ścieżek, które terapeuta obrałby w pracy z tymi osobami. Tak przynajmniej nas – specjalistów w dziedzinie zdrowia psychicznego – uczono. W pewnym momencie odkryliśmy jednak coś, co dało nam prostą odpowiedź na wszystkie opisane powyżej problemy – i nie tylko na nie. Historia tego odkrycia i związanych z nim korzyści jest właśnie tematem niniejszej książki.
Kilka lat temu nasza bliska przyjaciółka Tamara poznała mężczyznę i zaczęła się z nim spotykać.
Grega poznałam na przyjęciu u przyjaciół. Zwróciłam na niego uwagę, bo był niesamowicie przystojny. Fakt, że on również mnie zauważył, bardzo mi pochlebiał. Kilka dni później poszliśmy na kolację z grupą znajomych; nie mogłam oprzeć się temu błyskowi podniecenia, jakie dostrzegałam w jego oczach, gdy na mnie patrzył. Najbardziej kusząca była jednak pobrzmiewająca w jego słowach obietnica, że odtąd nie będę samotna, że będziemy razem. Mówił na przykład: „Nie musisz przecież siedzieć w domu. Czemu nie przyjdziesz do mnie? Możesz pracować też w moim mieszkaniu”. „Możesz do mnie dzwonić, kiedy tylko chcesz”. W tych zdaniach było ciepło i obietnica, że oto nie jestem już sama na świecie – mam kogoś, kto chce być przy mnie. Gdybym tylko słuchała uważniej, może usłyszałabym w nich też inny komunikat: że Greg boi się zbytniej bliskości i zaangażowanie się przychodzi mu z trudnością. Kilka razy wspomniał, że nigdy nie był w dłuższym związku – z jakiegoś powodu zawsze po jakimś czasie, znużony kolejną dziewczyną, czuł, że musi odejść.
Docierały do mnie te słowa, wiedziałam, że jest to coś, co potencjalnie może być problemem, ale w tamtym czasie nie umiałam jeszcze ocenić, jak wielkim. Kierowało mną zresztą przekonanie, w którym wzrasta wielu z nas – że miłość może wszystko pokonać. Pozwoliłam jej więc pokonać siebie. Nic nie miało dla mnie takiego znaczenia, jak bycie z nim. Nadal docierały do mnie wszystkie wysyłane przez niego komunikaty, że nie jest w stanie się zaangażować, ale blokowałam je w przekonaniu, że ze mną będzie inaczej. Okazało się oczywiście, że się myliłam. Im bliżej byliśmy, tym bardziej sprzeczne generował informacje. Wszystko zaczęło się rozpadać; mówił, że nie ma czasu, żeby się spotkać tego czy innego wieczora, że w tygodniu jest tak „zawalony pracą”, iż nie może spotkać się przed weekendem. Godziłam się na to, ale w środku czułam, że coś jest bardzo nie tak, jak być powinno.
Zaczęłam odczuwać ciągły niepokój. Bez przerwy zastanawiałam się, gdzie Greg jest, i z przesadną podejrzliwością zaczęłam wypatrywać sygnałów świadczących o tym, że może chcieć ze mną zerwać. Ale on, mimo że swoim zachowaniem jasno dawał mi do zrozumienia, iż nie jest zadowolony z naszego związku, od czasu do czasu – zamiast mnie odpychać – okazywał mi na tyle dużo uczucia i skruchy, że powstrzymywało mnie to przed odejściem.
Po jakimś czasie wzloty i upadki, które przeżywałam w tej relacji, zaczęły odciskać na mnie piętno i przestałam kontrolować emocje. Nie wiedziałam, jak mam się zachować. Mimo że czułam, że jest to droga donikąd, zaczęłam unikać umawiania się z przyjaciółmi, na wypadek gdyby Greg jednak zadzwonił. Wszystko, co wcześniej było dla mnie ważne, zupełnie przestało mnie interesować. Nie minęło wiele czasu, a nasz związek załamał się pod ciężarem tego ciągłego napięcia i rozpadł z hukiem.
Jako przyjaciele Tamary początkowo cieszyliśmy się, że poznała kogoś, kim tak się zainteresowała. Jednak w miarę rozwoju tej relacji coraz większe zaabsorbowanie Tamary Gregiem zaczęło nas martwić. Jej radość życia zupełnie się ulotniła. Zastąpiły ją lęk i poczucie niepewności. Przez większość czasu albo czekała na telefon od Grega, albo tak była zaabsorbowana swoim związkiem z nim, że spędzanie z nami czasu wyraźnie nie sprawiało jej tyle przyjemności, co wcześniej. Także praca naszej przyjaciółki ucierpiała na znajomości z Gregiem, bo ta zaczęła się martwić, że może ją stracić. Zawsze uważaliśmy Tamarę za bardzo wyważoną, odporną na stresy osobę, a teraz zaczęliśmy się zastanawiać, czy czasem nie popełniliśmy błędu, zakładając, że jest silna. Mimo że Tamara dobrze znała historię Grega i wiedziała, że w przeszłości okazał się już niezdolny do utrzymania poważnej relacji z kobietą, mimo że zdawała sobie sprawę, iż bywał już nieprzewidywalny, a nawet przyznawała, że najprawdopodobniej byłoby jej lepiej bez niego, nadal nie potrafiła znaleźć w sobie dostatecznie dużo siły, by od niego odejść.
Mimo że jesteśmy doświadczonymi specjalistami w dziedzinie zdrowia psychicznego, mieliśmy trudności z zaakceptowaniem faktu, że tak inteligentna i obyta kobieta jak Tamara mogła się tak bardzo zmienić. Zazwyczaj silna i skuteczna, w relacji z Gregiem okazywała zupełną bezradność. Jak ktoś, kogo znaliśmy jako osobę dobrze odnajdującą się w większości trudnych życiowych sytuacji, mógł nagle tak bardzo sobie nie radzić? Druga strona tego równania była dla nas tak samo zastanawiająca. Dlaczego Greg wysyłał niejasne sygnały, mimo że nawet dla nas było oczywiste, że ją kochał? Psychologia miałaby do zaoferowania wiele skomplikowanych wyjaśnień, trafne okazało się jednak takie, które przyszło z zupełnie niespodziewanej strony.
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy Tamara spotykała się z Gregiem, Amir pracował w przedszkolu terapeutycznym przy Columbia University. Stosując terapię opartą na teorii przywiązania, starał się pomóc matkom stworzyć bezpieczniejszą więź z ich dziećmi. Niezwykła skuteczność tej terapii zachęciła go wówczas do głębszego zainteresowania tym tematem, a to doprowadziło go do fascynującej lektury wyników badań przeprowadzonych przez Cindy Hazan i Phillipa Shavera. Wynikało z nich, że dorośli w swoich romantycznych związkach wykazują podobne wzorce przywiązania, jak dzieci w stosunku do swoich rodziców. Zgłębiając temat jeszcze bardziej, Amir zaczął dostrzegać przejawy tego typu zachowań wszędzie wokół siebie. Wówczas zdał sobie sprawę, że wiedza ta może mieć zdumiewające przełożenie na życie codzienne i pomóc wielu ludziom w ich relacjach uczuciowych.
Gdy tylko Amir zrozumiał potencjalne korzyści płynące z możliwości wykorzystania teorii przywiązania w pracy z dorosłymi, zadzwonił do swojej wieloletniej przyjaciółki Rachel. Opowiedział jej, jak skutecznie teoria więzi potrafi wyjaśnić wiele różnego rodzaju zachowań, do których dochodzi w związkach pomiędzy dorosłymi, i poprosił ją, żeby pomogła mu przełożyć akademicką wiedzę i dane naukowe na praktyczne wskazówki i rady, z których ludzie mogliby skorzystać, aby odmienić swoje życie. I w ten sposób właśnie powstała ta książka.
Style przywiązania u dorosłych określają ich stosunek do bliskości i sposoby, w jakie na nią reagują w romantycznej relacji. Podobnie jak u dzieci, wyróżniamy tutaj trzy główne style przywiązania: bezpieczny, lękowy i unikający. Najkrócej mówiąc: ludzie przejawiający styl bezpieczny czują się dobrze w bliskich relacjach i są zwykle ciepli i kochający; ci o stylu lękowym bardzo pragną bliskości, często są przesadnie zaangażowani w swoje relacje i martwią się o to, na ile partner odwzajemnia ich uczucia; dla osób o stylu unikającym, bliskość jest równoznaczna z utratą niezależności i dlatego starają się ją minimalizować. Poza tym każdy z tych stylów różni się także pod względem:
postrzegania bliskości i wspólnoty z drugim człowiekiem,
sposobu radzenia sobie z konfliktami,
podejścia do seksu,
umiejętności komunikowania pragnień i potrzeb,
oczekiwań od partnera i relacji.
Wszystkich ludzi, nieważne, czy dopiero zaczęli się z kimś spotykać, czy też od czterdziestu lat pozostają w związku, można przypisać do jednej z tych trzech kategorii albo (rzadziej) do kategorii stanowiącej połączenie dwóch ostatnich (chodzi o osoby wykazujące jednocześnie cechy lękowe i unikające). Do kategorii „bezpieczni” zalicza się nieco ponad 50% populacji: „lękowi” stanowią około 20%, podczas gdy unikający 25%; pozostałe 3-5% to osoby należące do rzadszej kategorii stanowiącej połączenie stylów lękowego i unikającego.
Badania nad przywiązaniem u dorosłych zaowocowały setkami prac i dziesiątkami książek, które dokładnie nakreślają sposoby zachowań w bliskich romantycznych związkach. Istnienie wspomnianych stylów przywiązania u dorosłych w wielu krajach i kulturach zostało już wielokrotnie potwierdzone, a świadomość ich istnienia to prosty i sprawdzony sposób, by zrozumieć i przewidzieć zachowania ludzi we wszelkiego rodzaju relacjach uczuciowych. Jednym z głównych założeń tej teorii jest to, że każdy z nas jest z góry zaprogramowany na określony sposób zachowania w romantycznej sytuacji.
Skąd biorą się style przywiązania?
Początkowo sądzono, że style przywiązania są przede wszystkim wynikiem sposobu wychowania dzieci przez rodziców. Stąd wzięła się hipoteza, że aktualny styl przywiązania danej osoby jest zdeterminowany sposobem, w jaki zajmowano się nią w dzieciństwie. Jeśli twoi rodzice byli współczujący, dostępni i reagowali na twoje potrzeby, powinieneś prezentować styl bezpieczny; jeśli okazywali ci ambiwalencję, wówczas zapewne rozwinął się u ciebie styl lękowy; jeśli zaś zachowywali dystans, byli sztywni i nie reagowali na twoje potrzeby, wówczas najpewniej wykształcił się u ciebie styl unikający. Dziś wiemy jednak, że na zachowania dorosłych w relacjach uczuciowych ma wpływ wiele różnych czynników – to, jak zajmowali się nami nasi rodzice, ma co prawda znaczenie, ale liczą się także na przykład nasze życiowe doświadczenia. Więcej na ten temat piszemy w rozdziale 7.
Gdy spojrzeliśmy na związek Tamary i Grega z perspektywy stylów przywiązania, zobaczyliśmy go nagle w zupełnie innym świetle. W badaniach nad tym zagadnieniem znaleźliśmy model Grega, który pasował do niego w najdrobniejszym szczególe, doskonale podsumowując to, jak mężczyzna myślał, zachowywał się i reagował na swoje otoczenie. Model ten przewidywał dystansowanie się od Tamary, szukanie w niej wad, wszczynanie kłótni, które niweczyły cały postęp, jaki zdążył dokonać się w ich relacji, jak również unaoczniał niesamowitą trudność, z jaką przychodziło mu powiedzieć „kocham cię”. Intrygujące było to, że teoria więzi wyjaśniała fakt, iż Greg chciał być blisko Tamary, ale jednocześnie czuł potrzebę odpychania jej. Nie działo się to jednak dlatego, że nie był w niej zakochany albo że myślał, że nie jest dla niego dostatecznie dobra (czego obawiała się Tamara). Wręcz przeciwnie – Greg odpychał ją, bo czuł, że bliskość, która się pomiędzy nimi zrodziła, wzrasta.
Okazało się, że także przeżycia Tamary nie były wyjątkowe. Teoria więzi z niespotykaną precyzją potrafiła wyjaśnić również jej zachowania, myśli i sposoby reagowania. Były one typowe dla osoby o lękowym stylu przywiązania. Zgodnie z teorią przywiązania Tamara, w odpowiedzi na dystansujące działania Grega, coraz bardziej do niego lgnęła. Typowa okazała się także jej nieumiejętność skoncentrowania się na pracy, ciągłe myślenie o związku i ogólne przewrażliwienie na tle wszystkiego, co robił Greg. Teoria więzi przewidziała nawet to, że mimo iż Tamara zdecydowała się w końcu na zerwanie, nie mogła znaleźć w sobie siły, by odejść; wyjaśniała, dlaczego – mimo że Tamara dokładnie wiedziała, jak powinna postąpić, i zgadzała się z radami przyjaciół – zrobiłaby niemal wszystko, żeby być blisko Grega. Przede wszystkim jednak teoria ta tłumaczyła, dlaczego tej parze tak trudno było się dogadać, mimo że naprawdę się kochali. Mówili po prostu dwoma różnymi językami, potęgując w sobie nawzajem swoje naturalne tendencje – jej do szukania fizycznej i emocjonalnej bliskości, jego do wybierania niezależności i unikania intymności. Trafność tego opisu była niesamowita. Tak jakby badacze zajmujący się teorią przywiązania znali najbardziej intymne szczegóły z życia tej pary i ich najbardziej osobiste myśli. Interpretacje psychologiczne bywają czasem dość mgliste, pozostawiając wiele miejsca na domysły. Tymczasem teoria więzi okazała się dostarczać dokładnych, zbadanych informacji na temat działania relacji, która wcześniej wydawała się zupełnie wyjątkowa.
Zmiana stylu przywiązania nie jest niemożliwa – ten zmienia się średnio u jednej na cztery osoby w okresie czterech lat. Jednak większość ludzi w ogóle nie zdaje sobie z tego sprawy, więc takie zmiany zachodzą bez ich świadomości, a tym bardziej bez wnikania w przyczyny. Czy nie byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli pomóc ludziom osiągnąć pewien poziom kontroli nad tymi jakże istotnymi dla życia transformacjami? Ileż pozytywnych zmian mogłaby wnieść w nie świadoma praca nad osiągnięciem bezpieczniejszego stylu przywiązania?
Dla nas poznawanie trzech stylów przywiązania okazało się prawdziwym objawieniem: wszędzie odkrywaliśmy ich działanie. Dzięki teorii przywiązania zobaczyliśmy w nowym świetle własne relacje emocjonalne, jak również związki innych ludzi. Określając styl przywiązania pacjentów, kolegów i przyjaciół, mogliśmy inaczej zinterpretować ich zachowania i znacznie lepiej je zrozumieć. Przestały one wydawać nam się niezrozumiałe i skomplikowane; przeciwnie – stały się raczej przewidywalne w okolicznościach, w jakich te osoby się znalazły.
Teoria więzi opiera się na założeniu, że potrzeba bycia w bliskiej relacji jest wpisana w nasze geny. To błysk geniuszu Johna Bowlby’ego pozwolił mu zrozumieć, że ewolucja zaprogramowała nas tak, byśmy wybierali w życiu kilka konkretnych osób i nadawali im szczególną wartość. Jesteśmy zaprogramowani do pozostawania w relacji zależności z ważnymi dla nas osobami. Potrzeba ta zaczyna się jeszcze przed naszym narodzeniem i kończy dopiero wraz ze śmiercią. Bowlby twierdził, że w toku ewolucji selekcja naturalna wybierała te osobniki, które przywiązywały się do innych, ponieważ przywiązanie oznaczało przewagę ułatwiającą przeżycie. W czasach prehistorycznych ludzie, którzy polegali jedynie na sobie i nie mieli nikogo, kto by ich obronił, łatwiej padali ofiarą różnych nieszczęść, podczas gdy ci, którzy byli w relacji z osobą, która o nich dbała, częściej przeżywali i przekazywali skłonność do tworzenia bliskich więzi swoim potomkom. W rzeczy samej, potrzeba posiadania bliskiej osoby jest tak ważna, że w naszych mózgach wykształcił się osobny biologiczny mechanizm odpowiedzialny wyłącznie za tworzenie i regulowanie relacji z ludźmi, do których jesteśmy przywiązani (rodzicami, dziećmi, partnerami). Nazywa się on „systemem przywiązania” i składa z emocji oraz zachowań, które zapewniają nam poczucie bezpieczeństwa i ochrony płynące z samego tylko faktu przebywania blisko kochanej osoby. Mechanizm ten tłumaczy, dlaczego dziecko rozdzielone z matką wpada w rozpacz, panicznie jej szuka albo zaczyna w niekontrolowany sposób płakać i nie przestaje, aż matka znów się pojawi. Tego typu reakcje nazywamy zachowaniami protestacyjnymi; wszyscy, nawet jako dorośli, czasem je wykazujemy. W czasach prehistorycznych obecność ważnej osoby mogła się okazać kwestią życia lub śmierci, więc nasz system przywiązania rozwinął się w taki sposób, że traktuje bliskość jako absolutną konieczność.
Wyobraź sobie, że słyszysz w wiadomościach o katastrofie samolotowej, do której doszło na trasie, jaką miał tego wieczora lecieć twój partner. Z pewnością możesz niemal fizycznie odczuć to przerażające uczucie, ten ścisk żołądka i wzbierającą histerię – wszystko to byłyby objawy działania systemu przywiązania, a paniczne telefony do informacji lotniskowej byłyby w tej sytuacji tzw. zachowaniami protestacyjnymi.
Niezwykle ważnym aspektem ewolucji jest heterogeniczność. Ludzie są bardzo heterogenicznym gatunkiem – poszczególne osobniki znacznie różnią się od siebie wyglądem, konstrukcją psychiczną i zachowaniem. Tę różnorodność tłumaczy się naszą ogromną liczebnością, jak również wysokimi umiejętnościami adaptacyjnymi, które pozwalają nam żyć w niemal każdej ekologicznej strefie na Ziemi. Gdybyśmy byli identyczni, istnieniu naszego gatunku zagrażałaby każda pojedyncza zmiana środowiskowa. Odmienność podnosi nasze szanse na przetrwanie – zawsze znajdzie się jakaś część populacji, która będzie w pewien sposób wyjątkowa i przetrwa, gdy inni zginą. Style przywiązania nie różnią się pod tym względem od innych ludzkich cech. Mimo że wszyscy mamy podstawową potrzebę tworzenia bliskich więzi, różnimy się pod względem sposobu, w jaki to robimy. W bardzo niebezpiecznym środowisku intensywne inwestowanie czasu i energii tylko w jedną osobę jest mniej korzystne ze względu na niskie prawdopodobieństwo, że taki człowiek pozostanie z nami na dłużej; sensowniej jest wówczas nie przywiązywać się aż tak bardzo, by w miarę łatwo przystosować się do konieczności życia bez niego (w takich warunkach wykształcił się styl unikający). Innym sposobem na przetrwanie w trudnym otoczeniu jest działanie przeciwne – przewrażliwienie na punkcie pozostawania blisko obiektu przywiązania i nieustępliwość w tym względzie (styl lękowy). W spokojniejszych okolicznościach bliskie więzi tworzyły się na zasadzie konsekwentnego inwestowania w konkretną osobę, które przekładało się na korzyści dla zarówno jednostki, jak i jej potomstwa (tak powstał bezpieczny styl przywiązania).
Oczywiście nam, ludziom żyjącym we współczesnym społeczeństwie, nie zagrażają już dzikie zwierzęta, których mogli obawiać się nasi przodkowie. Jednak w sensie ewolucyjnym od starych wzorców dzielą nas zaledwie setne sekundy. Nasz emocjonalny mózg dostaliśmy w spadku od homo sapiens, którzy żyli w zupełnie innych czasach, a nasze emocje wciąż działają podobnie jak wówczas i wciąż są gotowe pomagać nam mierzyć się z podobnymi do tamtych problemami. Uczucia i zachowania, które obecnie przeżywamy w bliskich relacjach, nie różnią się zbytnio od tych, jakich doświadczali nasi odlegli przodkowie.
Wyposażeni w nową wiedzę na temat wpływu stylów przywiązania na nasze codzienne życie, zaczęliśmy zupełnie inaczej postrzegać działania ludzi. Zachowania, które wcześniej przypisywaliśmy czyimś cechom osobowości, albo takie, które opisywaliśmy jako przesadzone, z perspektywy teorii przywiązania okazywały się zupełnie zrozumiałe. Nasze odkrycia związane z tym zagadnieniem pozwoliły nam spojrzeć inaczej na niezdolność Tamary do porzucenia Grega, mimo że była przez niego nieszczęśliwa. Nagle stało się jasne, że zachowanie naszej przyjaciółki wcale nie musi wynikać ze słabości, że może raczej być skutkiem działania podstawowych instynktów, które nakazują Tamarze za wszelką cenę utrzymać kontakt z obiektem przywiązania, przy czym działanie tychże instynktów jest w dużej mierze wzmacniane przez lękowy styl przywiązania naszej koleżanki.
W przypadku Tamary potrzeba bycia blisko Grega była wyzwalana przez najmniejszy znak świadczący o zagrożeniu, polegającym na tym, że jej ukochany znajdował się poza jej zasięgiem, nie reagował na nią, być może miał kłopoty. W sensie ewolucyjnym rezygnacja byłaby w takiej sytuacji szaleństwem. Uciekanie się do zachowań protestacyjnych, takich jak dzwonienie kilka razy dziennie czy próby wywołania jego zazdrości, wydawało się w tym nowym świetle zupełnie zrozumiałe.
W teorii więzi szczególnie spodobało nam się to, że została ona sformułowana w oparciu o dużą liczbę danych. W przeciwieństwie do wielu innych teorii psychologicznych, które powstały w oparciu o rozmowy z parami przychodzącymi na terapię, ta czerpie informacje od ogółu populacji – od tych, którzy żyją w szczęśliwych związkach, i tych, którzy takich związków nie mają, od tych, którzy nigdy nie brali udziału w terapii, i tych, którzy aktywnie szukali tego rodzaju pomocy. Teoria ta pozwoliła nam zrozumieć nie tylko to, co się w relacjach emocjonalnych nie udaje, ale także to, co działa poprawnie, oraz dotrzeć do całej grupy ludzi, o których w większości książek o związkach praktycznie się nie pisze. Co więcej, teoria więzi nie etykietuje zachowań, określając je jako zdrowe lub niezdrowe. Żaden ze stylów przywiązania sam w sobie nie jest tu postrzegany jako „patologiczny”. Wręcz przeciwnie, romantyczne zachowania, które wcześniej uważano za dziwne lub błędne, w świetle tej teorii wydają się zrozumiałe, przewidywalne, a nawet oczekiwane. Jesteś z kimś, mimo że on nie jest pewien swoich uczuć do ciebie? Rozumiemy. Mówisz, że chcesz odejść, ale kilka minut później zmieniasz zdanie i stwierdzasz, że rozpaczliwie chcesz zostać? Też rozumiemy.
Czy takie zachowania są skuteczne i czy warto je stosować? To już zupełnie inna historia. Ludzie o bezpiecznym stylu przywiązania wiedzą, jak komunikować swoje oczekiwania i skutecznie reagować na potrzeby partnera, nie uciekając się jednocześnie do zachowań protestacyjnych. Dla całej reszty zrozumienie to dopiero początek.
Przynosząc ze sobą zrozumienie tego, że ludzie znacznie różnią się od siebie w kwestii potrzeb związanych z intymnością i bliskością oraz że te różnice mogą powodować spięcia, teoria więzi zaoferowała nam nowe spojrzenie na romantyczne relacje. Jednak mimo że badania ułatwiły nam ich zrozumienie, nie dały jednoznacznej odpowiedzi na to, jak można tę wiedzę praktycznie wykorzystać. Teoria więzi zawiera w sobie obietnicę poprawienia uczuciowych związków między ludźmi, konieczne było jednak przełożenie wiedzy laboratoryjnej na dostępny przewodnik, zawierający dające się wykorzystać w prawdziwym życiu rady. Ponieważ jednak byliśmy przekonani, że w teorii więzi leży klucz do lepszych relacji między ludźmi, skupiliśmy się na dalszym poszerzaniu naszej wiedzy o trzech stylach przywiązania i tego, w jaki sposób oddziałują na siebie w codziennych interakcjach.
Zaczęliśmy przeprowadzać rozmowy z ludźmi, których znaliśmy z różnych środowisk: z naszymi współpracownikami i pacjentami, ale również z laikami w dziedzinie psychologii, posiadającymi wiedzę z innych dziedzin. Rozmawialiśmy z ludźmi w różnym wieku. Spisywaliśmy skrócone historie ich związków i romantycznych doświadczeń, którymi zechcieli się z nami podzielić. Przeprowadzaliśmy też obserwacje na żywo. Ocenialiśmy style przywiązania, analizując to, co dane osoby mówiły, jakie wyrażały podejście do związków, jak się zachowywały; od czasu do czasu proponowaliśmy też konkretne rozwiązania różnych problemów w oparciu o teorię przywiązania. Opracowaliśmy technikę samodzielnego oceniania – w stosunkowo krótkim czasie – stylu przywiązania drugiej osoby. Uczyliśmy ludzi, w jaki sposób wykorzystywać, a nie zwalczać, swoje związane z przywiązaniem instynkty – nie tylko po to by unikać wchodzenia w nieszczęśliwe relacje, ale także po to, by odkrywać w innych „skarby”, które warto pielęgnować. I zadziałało!
Zauważyliśmy, że w przeciwieństwie do innych interwencji terapeutycznych, które skupiają się głównie albo na singlach, albo na osobach pozostających w związkach, teoria więzi nadaje się do opisu wielu obszarów relacji emocjonalnych i można ją wykorzystać niezależnie od etapu życia uczuciowego, na jakim dana osoba aktualnie się znajduje. Istnieją konkretne zastosowania tej teorii w przypadku ludzi, którzy są na etapie spotykania się z różnymi osobami, tych we wczesnych fazach związku, jak również tych, którzy od dawna trwają w jakiejś relacji, oraz tych, którzy właśnie przeżywają rozstanie – niezależnie od tego, czy same odeszły, czy zostały porzucone. Wszystkie te sytuacje łączy to, że daje się zastosować do nich teorię przywiązania, niosąc ludziom na wszystkich etapach życia pomoc w tworzeniu lepszych związków.
Po jakimś czasie wszystkie osoby zaangażowane w nasz projekt zaczęły w naturalny sposób stosować żargon związany z teorią przywiązania. Podczas sesji terapeutycznych albo lunchu zdarzało nam się słyszeć: „Nie mogę się z nim spotykać. To oczywiste, że jest unikający”. Albo: „Znasz mnie, jestem lękowa, krótki romans to ostatnie, czego potrzebuję”. Aż trudno było uwierzyć, że do niedawna wszystkie te osoby nie wiedziały nawet o istnieniu trzech stylów przywiązania.
Oczywiście również Tamara, gdy dowiedziała się wszystkiego na temat teorii przywiązania i naszych odkryć, podnosiła ten temat w niemal każdej rozmowie z nami. Wreszcie zebrała w sobie dostatecznie dużo siły, by zerwać swoją luźną relację z Gregiem i krótko potem – z chęci odwetu – zaczęła znów chodzić na randki. Wyposażona w nową wiedzę na temat teorii przywiązania, potrafiła teraz elegancko wymykać się adoratorom, którzy reprezentowali styl unikający; wiedziała już, że takie osoby nie są dla niej odpowiednie. Kiedyś zamęczałaby się całymi dniami, analizując, co mogą myśleć, czy zadzwonią, czy mają wobec niej poważne zamiary. Teraz sama szybko ich odrzucała, świadomie szukając mężczyzny zdolnego do bliskości i kochania jej w taki sposób, w jaki chciała być kochana.
Po jakimś czasie poznała Toma, który reprezentował zdecydowanie bezpieczny styl przywiązania. Ich związek rozwijał się tak gładko, że Tamara niemal o nim nie mówiła. Nie chodziło o to, że nie chciała dzielić się z nami intymnymi szczegółami. Po prostu znalazła bezpieczną przystań, omijaną przez kryzysy i dramaty, które musiałaby z kimś omówić. Jeśli o czymś opowiadała, to o tym, jak miło spędzają razem czas, o wspólnych planach na przyszłość i o pracy, w której znów zaczęła odnosić sukcesy.
Ta książka jest wynikiem przełożenia naszych badań nad teorią przywiązania na praktyczne wskazówki. Mamy nadzieję, że nasi czytelnicy, podobnie jak wielu naszych przyjaciół, współpracowników oraz pacjentów, skorzystają z przedstawionej tu wiedzy i rad i że pomogą im one podejmować lepsze decyzje w życiu osobistym. Z kolejnych rozdziałów dowiesz się więcej na temat każdego z trzech stylów przywiązania oraz ich wpływu na podejście do miłości i zachowania w romantycznych sytuacjach. Ta nowa wiedza pozwoli ci inaczej spojrzeć na dotychczasowe porażki w tej dziedzinie; dzięki niej lepiej zrozumiesz motywacje zarówno swoje, jak i innych; dowiesz się, jakie masz potrzeby i z kim masz szansę stworzyć szczęśliwy związek. Jeśli już jesteś w związku z partnerem, którego styl przywiązania stoi w konflikcie z twoim własnym, zrozumiesz lepiej, dlaczego oboje myślicie i działacie w określony sposób, a także poznasz strategie na podniesienie swojego poziomu satysfakcji ze związku. Tak czy inaczej, zaczniesz doświadczać zmiany. I będzie to oczywiście zmiana na lepsze!
2.
Potrzeba bliskości nie jest niczym złym
Kilka lat temu w telewizji można było oglądać reality show, w którym kilka par brało udział w wyścigu dookoła świata, wykonując przy tym różne wymagające zadania. Wśród nich znaleźli się też Karen i Tim – para idealna: oboje piękni, seksowni, inteligentni i odnoszący sukcesy. Różne wyzwania, którym musieli stawić czoła w programie, ujawniły też pewne intymne szczegóły dotyczące ich związku: Karen chciała wyjść za mąż, Tim był temu niechętny. Ona pragnęła większej bliskości, on cenił sobie swoją niezależność. Podczas szczególnie stresujących momentów wyścigu, jak również często po kłótni, Karen potrzebowała, żeby Tim wziął ją za rękę. On jednak robił to niechętnie: gest ten wydawało mu się przesadnym okazywaniem bliskości, poza tym nie chciał poddawać się każdemu kaprysowi partnerki.
Tim i Karen długo prowadzili w wyścigu i niemal wygrali dużą nagrodę pieniężną. Aż do ostatniego odcinka, w którym zostali pokonani. Gdy na koniec zapytano ich, czy patrząc wstecz, dostrzegają coś, co mogli byli zrobić inaczej, Karen powiedziała: „Myślę, że przegraliśmy, bo byłam za mało samodzielna. Z perspektywy widzę, że moje zachowanie było przesadzone. Podczas wyścigu wiele razy potrzebowałam, żeby Tim wziął mnie za rękę. Nie wiem, czemu było to dla mnie takie ważne. Ale wyciągnęłam z tej sytuacji lekcję i zdecydowałam, że w przyszłości nie będę się tak zachowywać. Dlaczego tak często potrzebowałam jego dotyku? To głupie. Powinnam była zachować zimną krew i nie domagać się od niego tego gestu.” Tim mówił bardzo niewiele: „Wyścig w żaden sposób nie przypomina prawdziwego życia. Nie mieliśmy nawet czasu, żeby się porządnie pokłócić. Przeskakiwaliśmy tylko z jednego zadania w drugie”.
Oboje pominęli w tych podsumowaniach jeden ważny fakt: Tim bardzo się zestresował przed skokiem na bungee i niemal zrezygnował z dalszej rywalizacji. Mimo zachęt ze strony Karen i jej zapewnień, że skoczy z nim, po prostu nie był w stanie tego zrobić; w pewnym momencie nawet zdjął z siebie cały sprzęt i chciał odejść. Wreszcie zebrał się na odwagę, żeby wykonać zadanie, ale właśnie to konkretne wahanie sprawiło, że para straciła prowadzenie.
Teoria więzi w przypadku dorosłych uczy nas, iż podstawowe założenie Karen, że powinna sama kontrolować swoje emocjonalne potrzeby i samodzielnie uspokajać się w stresujących sytuacjach, jest po prostu nieprawdziwe. Dziewczyna doznała za problem swoje „przesadne” potrzeby. Badania nad przywiązaniem dostarczają jednak argumentów za zupełnie przeciwną tezą. To, że się do kogoś przywiązujemy, oznacza, że nasz mózg zostaje zaprogramowany na szukanie w tej osobie wsparcia poprzez upewnianie się o jej fizycznej i psychicznej bliskości. Jeśli nie otrzymujemy zapewnienia od niej od wybranka, nasz mechanizm przywiązania nakazuje nam starać się o nie tak długo, aż je otrzymamy. Gdyby Karen i Tim to rozumieli, ona nie czułaby się zawstydzona swoją potrzebą złapania go za rękę w stresującym momencie podczas wyścigu, który jest transmitowany przez telewizję na cały kraj. Z kolei Tim rozumiałby, że ten prosty gest może dać im przewagę, której potrzebują, żeby wygrać. Gdyby wiedział, że reagując dostatecznie wcześnie na potrzebę Karen, oszczędza czas, który i tak musiał później poświęcić na „gaszenie pożarów” wywołanych przez spotęgowany stres, być może sam dotykałby dłoni partnerki, zauważywszy, że dziewczyna zaczyna się denerwować, i nie czekał nawet, aż o to poprosi. Co więcej, gdyby sam potrafił przyjąć wsparcie, które oferowała mu Karen, pewnie wcześniej zdecydowałby się skoczyć na bungee.
Z teorii przywiązania wynika, że w przypadku większości ludzi „przesadna” potrzeba bliskości znika, gdy tylko się ją zaspokoi, a im wcześniej się to dzieje, tym lepiej. Osoby, u których emocjonalna potrzeba bliskości zostaje zaspokojona, zwykle kierują swoją uwagę na zewnątrz. W literaturze poświęconej teorii przywiązania zjawisko to nazywa się czasem „paradoksem zależności”: im bardziej ludzie zależą od siebie nawzajem, tym bardziej niezależni i odważni się stają. Karen i Tim nie rozumieli, jak mogą wykorzystać łączącą ich emocjonalną więź, by zwyciężyć w wyścigu.
Samoobwinianie się Karen, która postrzegała siebie jako przesadnie potrzebującą, i nieświadomość Tima, jeśli chodzi o jego rolę w tym związku, nie są zaskakujące i właściwie ani jej, ani jego nie można za nie winić. Ostatecznie w naszej kulturze niechętnie patrzy się na podstawowe potrzeby związane z bliskością, intymnością, a zwłaszcza zależnością, wynosząc niezależność ponad wszystko. Wydaje nam się, że to właściwe podejście, gdy tymczasem często nas ono unieszczęśliwia.
Błędne przekonanie, że ludzie powinni być emocjonalnie samowystarczalni, nie jest niczym nowym. Jeszcze nie tak dawno temu w społeczeństwach zachodnich wierzono, że dzieciom dobrze robi zostawianie ich samych, że powinno się uczyć je, by same się uspokajały. Teoria więzi obaliła to podejście – przynajmniej w stosunku do dzieci. W latach czterdziestych ubiegłego stulecia eksperci ostrzegali, że przesadne „pieszczenie się” z dzieckiem pielęgnuje w nim brak samodzielności i pewności siebie i że takie dziecko wyrasta później na osobę niezrównoważoną, niedostosowaną do życia. Rodziców niemowląt uczono, że nie powinni „przesadzać” w okazywaniu zainteresowania swoim dzieciom, że powinni pozwalać im płakać godzinami i uczyć je jedzenia jedynie o wyznaczonych godzinach. Dzieci w szpitalach były izolowane od bliskich, którzy mogli je oglądać jedynie przez przeszklone ściany. Pracownicy socjalni przy najmniejszych oznakach problemów zabierali dzieci z domów i umieszczali je w placówkach opieki zastępczej.
Do niedawana jeszcze w teoriach na temat wychowania dominowało przekonanie o konieczności zachowania odpowiedniego dystansu pomiędzy rodzicami a dziećmi i oszczędnego dawkowania fizycznej bliskości. W popularnym w latach dwudziestych XX wieku poradniku dla rodziców autorstwa Johna Broadusa Watsona (Psychological Care of Infant and Child) ostrzegano przed niebezpieczeństwami „nadmiernej matczynej miłości”. Swoją książkę autor zadedykował „pierwszej matce, której uda się wychować szczęśliwe dziecko”. Szczęśliwe czyli samodzielne, odważne, umiejące na sobie polegać, łatwo adaptować się do zmian otoczenia i rozwiązywać problemy; takie dziecko nie powinno płakać, chyba że z powodu fizycznego cierpienia; powinno zajmować się pracą i zabawą i nie przywiązywać się przesadnie ani do ludzi, ani do miejsc.
Przed powstaniem przełomowych prac Mary Ainsworth i Johna Bowlby’ego, twórców teorii przywiązania z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, psycholodzy nie doceniali wagi więzi pomiędzy rodzicami a dziećmi. Przywiązanie dziecka do matki było postrzegane jako uboczny produkt faktu, że otrzymuje ono od niej pokarm i utrzymanie; wierzono po prostu, iż dziecko szuka bliskości matki dlatego, że kojarzy mu się ona z pożywieniem. Bowlby jednakże, obserwując dzieci, które straciły rodziców w wyniku drugiej wojny światowej i wychowywane były w instytucjach opiekuńczych, zauważył, że nie rozwijają się one prawidłowo nawet wówczas, wszystkie spełniane są ich fizyczne potrzeby. Pozbawione obiektu przywiązania dzieci wykazywały opóźnienia w rozwoju fizycznym, intelektualnym, emocjonalnym i społecznym. Badania Ainsworth i Bowlby’ego jasno pokazały, że bliskość jest dla dziecka tak samo nieodzowna jak picie i jedzenie.
Bowlby zawsze twierdził, że przywiązanie jest integralną częścią zachowania człowieka przez całe jego życie. Potem Mary Main odkryła, że również dorosłych da się przypisać do konkretnych kategorii w oparciu o to, jak wyglądały ich wczesne relacje z bliskimi osobami, co z kolei ma wpływ na ich własne rodzicielskie zachowania. Niezależnie od pracy tej badaczki, Cindy Hazan i Philip Shaver również odkryli, że dorośli posiadają konkretne style przywiązania, które ujawniają się w ich związkach uczuciowych. Po raz pierwszy odkryli to, publikując w dzienniku „Rocky Mountain News” tak zwany quiz miłosny, w którym poprosili ochotników o zaznaczenie jednego z trzech twierdzeń, które najlepiej opisuje ich uczucia i nastawienie do związku. Każde z nich korespondowało z jednym z trzech stylów przywiązania i brzmiało tak:
Stosunkowo łatwo przychodzi mi nawiązanie bliskich relacji z innymi, czuję się dobrze, mając poczucie, że mogę na kimś polegać i że ktoś polega na mnie. Raczej nie boję się porzucenia ani tego, że ktoś mógłby zbytnio się do mnie zbliżyć. (Miara bezpiecznego stylu przywiązania).
Bliskość z innymi jest dla mnie nieco kłopotliwa; trudno mi w pełni komuś zaufać i pozwolić sobie na zależność. Stresuje mnie, gdy ktoś przekracza mojej granice; osoby, z którymi do tej pory się spotykałem/spotykałam, często domagały się ode mnie większej bliskości niż ta, z którą czułem się/czułam się dobrze. (Miara unikającego stylu przywiązania).
Mam poczucie, że inni niechętnie nawiązują ze mną tak bliskie relacje, jak bym chciał/chciała. Będąc w związku, często martwię się, że nie jestem dostatecznie kochany/kochana i mogę zostać porzucony/porzucona. Chciałbym/chciałabym totalnej bliskości i to pragnienie czasem odstrasza ludzi. (Miara lękowego stylu przywiązania.)
Zaskakujące okazało się to, że wyniki pokazały podobną dystrybucję stylów przywiązania u dorosłych i u dzieci: większość dorosłych biorących udział w badaniu czuła, że należy do kategorii „bezpieczny”, podczas gdy pozostali dzielili się albo na „unikających”, albo na „lękowych”. Badacze odkryli także, że każdy ze stylów przywiązania wiązał się z wyznawaniem odmiennych, konkretnych przekonań i podejść do siebie samego, partnera, relacji i bliskości w ogóle.
Dalsze badania, przeprowadzone między innymi przez Hazan i Shavera, potwierdziły te odkrycia. Okazało się, że – tak jak przypuszczał Bowlby – przywiązanie odgrywa znaczącą rolę nie tylko w dzieciństwie, ale przez całe życie człowieka. Różnica polega jedynie na tym, że dorośli są zdolni do wyższego poziomu abstrakcji, więc nasza potrzeba stałej fizycznej obecności obiektu przywiązania może być czasami przejściowo zastąpiona świadomością, że ta osoba jest dla nas dostępna psychicznie i emocjonalnie. Koniec końców chodzi jednak cały czas o tę samą potrzebę bliskości z drugim człowiekiem i pewności, że jest on dla nas dostępny.
Niestety, tak samo jak w przeszłości ignorowana była waga relacji dziecko–rodzic, dzisiaj niedoceniane jest znaczenie przywiązania w dorosłości. Pośród dorosłych wciąż przeważa przekonanie, że „zbytnia” wzajemna zależność partnerów w związku jest czymś złym.
Teoria współuzależnienia i inne popularne współcześnie podejścia, na które możemy natknąć się w poradnikach psychologicznych, przedstawiają związki w sposób odzwierciedlający poglądy dotyczące relacji rodzic–dziecko, jakie przeważały w pierwszej połowie XX wieku (pamiętasz „szczęśliwe dziecko” wolne od „zbędnego” przywiązania?). Dzisiejsi eksperci oferują rady, które brzmią mniej więcej tak: „Twoje szczęście powinno pochodzić z twojego wnętrza i powinieneś go uzależniać od osoby, z którą jesteś. Twój partner nie ma obowiązku dbać o twoje dobre samopoczucie, a ty nie jesteś odpowiedzialny za jego nastroje. Każdy powinien sam dbać o siebie. Naucz się nie dopuszczać do tego, by ktokolwiek, nawet najbliższa ci osoba, był w stanie zakłócić twój wewnętrzny spokój. Jeśli ta osoba zachowuje się w sposób, który podważa twoje poczucie bezpieczeństwa, powinieneś być w stanie zdystansować się emocjonalnie od tej sytuacji, skupić się na sobie i nie dać się wytrącić z równowagi. Jeśli tego nie potrafisz, coś może być z tobą nie tak. Być może jesteś z tą osobą zbytnio związany – współuzależniony – i musisz się nauczyć stawiać granice”.
Podstawowe założenie, które kryje się za tym sposobem myślenia, brzmi: idealny związek to relacja dwojga samowystarczalnych ludzi, którzy łączą się w dojrzały, pełen szacunku sposób, jednocześnie utrzymując jasne granice. Jeśli rozwijasz w sobie silną zależność od partnera, oznacza to, że jesteś w jakiś sposób wybrakowany i powinieneś pracować nad wyznaczaniem własnych granic i „lepszą świadomością samego siebie”. Przy takim podejściu wizja, że ktoś może potrzebować swojego partnera, to najgorszy możliwy scenariusz; potrzeba ta jest porównywana z uzależnieniem, a wszyscy wiemy, jak niebezpiecznie jest się od czegoś uzależniać.
Wiedza na temat współuzależnienia okazała się niesamowicie pomocna, gdy chodzi o członków rodzin osób cierpiących na uzależnienie od narkotyków czy alkoholu (ponieważ to w tym obszarze teoria współuzależnienia miała początkowo swoje zastosowanie), gdy jednak próbujemy bezkrytycznie zastosować ją do wszystkich relacji, może nas prowadzić na manowce, a nawet okazać się potencjalnie szkodliwa. Karen, uczestniczka telewizyjnego show, o której wcześniej wspomnieliśmy, była zapewne pod wpływem tej właśnie szkoły myślenia, gdy krytykowała się za swoją „przesadną” potrzebę bliskości. Zupełnie co innego na temat związków mówi nam biologia.
Liczne badania pokazują, że przywiązanie prowadzi do fizjologicznej jedności z daną osobą. Obecność partnera reguluje nasze ciśnienie krwi, tętno, oddech i poziom hormonów we krwi. Wiążąc się z kimś, przestajemy być osobnymi bytami. Podkreślanie tej osobności w związkach pomiędzy dorosłymi przez większość współczesnych popularnych szkół psychologicznych nie wytrzymuje krytyki z perspektywy biologii. Zależność jest faktem, a nie wyborem czy skłonnością.
Szczególnie dużo światła rzuca na to badanie przeprowadzone przez doktora Jamesa Coana, dyrektora ośrodka badawczego Affective Neuroscience Laboratory przy University of Virginia. Zajmuje się on badaniami mechanizmów, poprzez które bliskie społeczne związki i szersze sieci regulują nasze reakcje emocjonalne. W tym konkretnym badaniu, które Coan przeprowadził we współpracy z Richardem Davidsonem i Hilary Schaefer, wykorzystano rezonans magnetyczny MRI do przeskanowania mózgów zamężnych kobiet w sztucznie wywołanej stresującej sytuacji (kobiety biorące udział w badaniu były informowane o tym, że za chwilę zostaną lekko porażone prądem).
W stresujących sytuacjach aktywuje się część mózgu zwana podwzgórzem. Gdy kobiety czekały na zapowiedziane rażenie prądem w samotności, na rezonansie widać było w tym obszarze podwyższoną aktywność. Następnie jednak sprawdzano reakcje uczestniczek eksperymentu na tę samą sytuację, gdy podczas oczekiwania na rażenie prądem mogły trzymać za rękę obcą osobę. Tym razem badanie wykazało nieco niższą niż poprzednio aktywność podwzgórza. Natomiast, gdy dłoń, którą kobieta mogła ściskać, należała do jej męża, wówczas reakcja jej mózgu okazywała się jeszcze mniej zauważalna – na tym etapie eksperymentu stres ledwie dawał się zarejestrować. Co więcej, te kobiety, które wcześniej najlepiej oceniły jakość swoich małżeństw, również najwięcej zyskiwały na możliwości trzymania małżonka za rękę podczas badania. Do tego jednak jeszcze wrócimy.
Eksperyment ten pokazuje, że gdy dwoje ludzi tworzy związek uczuciowy, wpływają wzajemnie na swoje fizyczne i psychiczne samopoczucie. Fizyczna bliskość i dostępność partnera regulują naszą reakcję na stres. Skoro nasz partner ma tak wielki wpływ na nasze podstawowe reakcje biologiczne, jak można od nas oczekiwać, że utrzymamy wysoki poziom odrębności w związku?
Wspomniana już tutaj Karen to przykład osoby, która zdawała się instynktownie rozumieć uzdrawiający wpływ dotyku dłoni partnera w stresującej sytuacji. Niestety później poddała się popularnym błędnym wyobrażeniom i zaczęła postrzegać swoje instynktowne reakcje jako wyraz wstydliwej słabości.
Jeszcze na długo przed tym, zanim powstała technologia umożliwiająca skanowanie mózgu, John Bowlby rozumiał, że potrzeba posiadania kogoś, z kim możemy dzielić życie, jest częścią naszego wyposażenia genetycznego i nie ma nic wspólnego z tym, jak bardzo kochamy samych siebie albo czy czujemy się spełnieni. Odkrył, że w chwili, gdy zaczynamy postrzegać jakąś osobę jako szczególną, do gry wkraczają potężne i często niekontrolowane siły. Niezależnie od tego, jak niezależni byliśmy do tej pory, a czasem nawet wbrew naszej świadomej woli, zaczynamy zachowywać się inaczej. Gdy już wybierzemy partnera, zależność od drugiej osoby staje się faktem. Zawsze tak jest. Elegancka współegzystencja, która nie wiązałaby się z niewygodnym uczuciem bezbronności i lęku przed stratą, brzmi nieźle, ale biologia zaprogramowała nas zupełnie inaczej. W toku ewolucji okazało się, że największe korzyści przynosi jednak sytuacja, w której dwoje ludzi zaczyna tworzyć fizjologiczną jedność: jeśli ona na coś reaguje, on też nie pozostaje obojętny; jeśli on jest zdenerwowany, ta emocja udziela się również jej. Druga osoba staje się częścią nas i zrobimy wszystko, żeby ją ocalić. Uczucie, że dobro drugiej osoby jest naszym żywotnym interesem, przekłada się na bardzo ważną korzyść, jaką jest przetrwanie obu zaangażowanych w relację osobników.
***
Mimo odmiennych sposobów, w jakie osoby o różnych stylach przywiązania uczą się radzić sobie z tymi potężnymi siłami – typy bezpieczny i lękowy przyjmują je z otwartymi ramionami, podczas gdy typ unikający starają się je tłumić – wszyscy jesteśmy zaprogramowani na to, by wchodzić w bliski związek z wybraną osobą. W rozdziale 6. przedstawiamy serię eksperymentów, które dowiodły, że nawet osoby o stylu unikającym wykazują potrzeby związane z przywiązaniem, ale aktywnie je tłumią.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki