Manifest codziennego bohatera. Myśl pozytywnie, działaj skutecznie, zmieniaj świat na lepsze. - Robin Sharma - ebook + audiobook

Manifest codziennego bohatera. Myśl pozytywnie, działaj skutecznie, zmieniaj świat na lepsze. ebook i audiobook

Sharma Robin

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Poznaj ukryte nawyki najbardziej kreatywnych i odnoszących sukcesy ludzi na świecie i zrealizuj własne wizjonerskie ambicje, poprzez:
- opanowanie oryginalnych technik przekształcania strachu w paliwo, problemów
w siłę, a dawnych kłopotów w triumfy;

- przygotowanie przełomowego planu walki z prokrastynacją i brakiem skupienia
i zamianę ich w energię, którą przemienisz w działanie i rozwój;
- odkrycie zwyczajów i nawyków ludzi sukcesu, dzięki którym osiągniesz nadludzką sprawność fizyczną i staniesz się najbardziej zdyscyplinowaną osobą, jaką znasz;
- poznanie drogi do życia pod znakiem piękna, trwałej radości i wolności duchowej.

 

Osobista wiadomość od Robina Sharmy

To książka o wielkim geniuszu, o przyzwoitości i bohaterstwie, które drzemią w każdym sercu bijącym dziś na naszej planecie.
Praca nad nią była dla mnie niesamowitą, a jednocześnie napawającą lękiem przygodą. Była inspirująca, a przy tym wyczerpująca.

Pisząc Manifest codziennego bohatera, dotarłem do zupełnie mi nie znanych zakamarków mojego rzemiosła i charakteru, zacząłem też inaczej niż dotąd patrzeć na obowiązek służenia innym.
Czytając kolejne strony, poznasz starannie przemyślaną filozofię odkrywania swoich najsubtelniejszych talentów oraz rewolucyjne metody tworzenia arcydzieł i formułowania kolejnych spostrzeżeń wytyczających drogę do życia pod znakiem piękna, trwałej radości i wolności duchowej.

W żadnej z moich wcześniejszych książek tak bardzo się nie otworzyłem przed moimi czytelnikami. Pokazywałem się światu nie bez lęku, ale ostatecznie przyniosło mi to wielką satysfakcję. Uczciwe spojrzenie na własne błędy pomaga nam się na nich uczyć, czyż nie? Pochylenie się nad własną krzywdą pozwala zaś czerpać z niej siłę.

Mam nadzieję, że dzięki lekturze tej książki będziesz wiedział, jakich niebezpieczeństw unikać, jak przekuwać porażki na sukcesu i że niesamowite życie zawsze układa się z korzyścią dla nas, nawet jeśli czasem trudno nam je z początku dostrzec.

Fragment książki

Robin Sharma, autor bestsellera Klub 5 Rano jest jednym z czołowych guru rozwoju osobistego na świecie. Jego książki sprzedały się w nakładzie ponad 20 milionów egzemplarzy. Z rad Sharmy korzystały takie firmy jak Microsoft, NASA, Nike czy FedEx.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 418

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 42 min

Lektor: Robin Sharma
Oceny
4,7 (244 oceny)
187
45
11
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agusica69

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytałam w wersji elektronicznej, mam papierową na pułce i kupię kolejny egzemplarz, żeby móc z nim pracować. Z zazady nie piszę po książkach, ale złamię tą zasadę, bo to jest książka nr 1 mojego ja. Będę z nią pracować i pracować i....
20
WiolettaKwitowska

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała i inspirująca
20
katarzynaob

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka i inne tego autora zmieniają moje życie na lepsze ! Dziękuje!
20
ajurkowska
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Pozycja godna polecenia! Książka bardzo motywuje do działania, nabrania nowych nawyków. Dzięki niej zaczęłam wstawać wcześniej, więcej ćwiczę i zdaję kolejne trudne egzaminy. Legimi, poproszę o więcej książek Robina Sharmy!
10
Atrament

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała,mądra ,do czytania powoli
00

Popularność



Podobne


Robin Sharma: Manifest codziennego bohatera. Myśl pozytywnie, działaj skutecznie, zmieniaj świat na lepsze.
Wydawca: Kompania Mediowa sp. z o.o. ul. Chełmska 21, budynek 4A 00–724 Warszawawww.kmbooks.pl
Wszystkie publikacje Wydawnictwa Kompania Mediowa dostępne są także w formie audiobooków i ebooków
Śledź nasze nowości:https://www.youtube.com/channel/UCGiZnOXxmBy3n7K7Z6LVY8Ahttps://pl-pl.facebook.com/kompaniamediowa/
The Everyday Hero ManifestoCopyright © 2021 by Robin Sharma All rights reserved. Published by arrangement with HarperCollins Publishers Ltd, Toronto, Canada.
Copyright © Polish edition Kompania Mediowa, 2022 Copyright © Polish translation Magda Witkowska, 2022
Wszystkie fotografie zawarte w książce udostępnione dzięki uprzejmości Robina Sharmy, z wyjątkiem poniższych:
Zdjęcie Cory Greenaway na stronie 21 © 2021 by N.G. Versteeg.Przedrukowano za pozwoleniem.
Zdjęcie Jeana Dominique-Bauby’ego na stronie 248 © Estate of Jeanloup Sieff.Przedrukowano za pozwoleniem.
Obraz Gordona Downie na stronie 306, Grace too © 2021 by Jim Middleton Art.Przedrukowano za pozwoleniem.
ISBN 978-83-963524-1-5
Projekt okładki: Chelsea Hamre
Adaptacja wersji polskiej: TYPO 2 Jolanta Ugorowska
Redakcja: Paweł Wielopolski
Korekta: Marzenna Kłos
Skład i łamanie: TYPO 2 Jolanta Ugorowska
Produkcja: Leszek Marcinkowski
Wszystkie prawa zastrzeżone
Niniejsza publikacja przedstawia poglądy i pomysły autora, mające charakter ogólnych uwag, a nie profesjonalnej porady. Jej celem nie jest zapewnienie konkretnych wskazówek dotyczących określonych sytuacji i nie należy na jej podstawie podejmować lub nie podejmować działań w kwestiach, które omawia. Niniejsza książka została napisana bez znajomości celów, sytuacji finansowej czy potrzeb jakiejkolwiek konkretnej osoby, która może ją przeczytać, co oznacza, że przed podjęciem działań na podstawie informacji w niej zawartych, czytelnik powinien zasięgnąć odpowiedniej porady fachowej. Na tyle, na ile pozwala prawo, autor i wydawca zrzekają się jakiejkolwiek odpowiedzialności wobec wszelkich osób, wynikającej bezpośrednio lub pośrednio z podjęcia lub niepodjęcia przez nie działań na podstawie informacji zawartych w niniejszej publikacji.
Konwersja: eLitera s.c.

Osobista wiadomość od Robina Sharmy

To książka o wielkim geniuszu, o przyzwoitości i bohaterstwie, które drzemią w każdym sercu bijącym dziś na naszej planecie.

Praca nad nią była dla mnie niesamowitą, ale jednocześnie napawającą lękiem przygodą. Była inspirująca, a przy tym wyczerpująca. Pisząc Manifest codziennego bohatera, dotarłem do zupełnie mi nieznanych zakamarków mojego rzemiosła i charakteru, zacząłem też inaczej patrzeć na obowiązek służenia innym. Czytając kolejne strony, poznasz starannie przemyślaną filozofię odkrywania swoich najsubtelniejszych talentów oraz rewolucyjne metody tworzenia arcydzieł i formułowania kolejnych spostrzeżeń wytyczających drogę do życia pod znakiem piękna, trwałej radości i wolności duchowej.

W żadnej z moich wcześniejszych książek tak bardzo się nie otworzyłem przed moimi czytelnikami. Pokazywałem się światu nie bez lęku, ale ostatecznie przyniosło mi to wielką satysfakcję. Uczciwe spojrzenie na własne błędy pomaga nam się na nich uczyć, czyż nie? Pochylenie się nad własną krzywdą pozwala zaś czerpać z niej siłę. Mam nadzieję, że dzięki lekturze tej książki będziesz wiedział, jakich niebezpieczeństw unikać, jak przekuwać porażki na sukcesy i że niesamowite życie zawsze układa się z korzyścią dla nas, nawet jeśli czasem trudno nam je z początku dostrzec.

Do pracy nad Manifestem codziennego bohatera przykładałem się tak, jakby to miała być moja ostatnia książka. Mam nadzieję i modlę się o to, że dane mi będzie napisać jeszcze wiele kolejnych, niemniej życie ludzkie jest kruche i nikt z nas nie wie, co mu przyniesie jutro. Dlatego też starałem się zawrzeć w tej książce wszystko, co mam najważniejszego do powiedzenia, aby stworzyć podręcznik wybitnej produktywności, mistrzowskich wyników, trwałego szczęścia i nadzwyczajnej służby dla ludzkości.

Życzyłbym sobie z całego serca, aby wiedza tu zawarta pomogła ci odnaleźć w sobie ukryte talenty i roznieciła tlący się w tobie ogień, abyś mógł stworzyć swoje opus magnum. Chciałbym pomóc ci dopuścić do głosu twoją osobistą magię, dzięki której zaczniesz żyć życiem, jakiego pragnąłeś – a jednocześnie będziesz zmieniać świat na lepsze.

Z miłością i szacunkiem

Robin

PS. Dostęp do wszystkich szablonów myślowych, wzorców implementacyjnych i arkuszy taktycznych prezentowanych w tej książce, jak również do edukacyjnych filmów wideo wspierających rozwój, można znaleźć na stronie TheEverydayHeroManifesto.com.

Tysięcy geniuszy nikt nie odkrywa ani za życia, ani po śmierci – ani oni sami, ani inni.

MARK TWAIN

Prawdziwym mistrzem może zostać tylko ten, kto poświęci sprawie wszystkie swoje siły i całą swoją duszę. Dlatego właśnie mistrzostwo wymaga od człowieka wszystkiego.

ALBERT EINSTEIN

Ludzie ciągle powtarzają, że nie ustąpiłam miejsca, bo byłam zmęczona – ale to nieprawda. Jeśli byłam zmęczona, to tylko wiecznym ustępowaniem.

ROSA PARKS

Łamać i niszczyć jest łatwo. Bohaterami są ci, którzy budują i niosą pokój.

NELSON MANDELA

1.

Odezwa do drzemiącegow tobie codziennego bohatera

„Jeśli nie potrafisz wskazać niczego, za co warto by umrzeć – powiedział Martin Luther King jr – nie poznałeś życia”.

Gotów byłbym umrzeć w imię idei, że jesteś wspaniały.

Przyjąłbym kulkę w obronie myśli, że pisane jest ci dokonanie wspaniałych rzeczy, doświadczenie nadzwyczajnych zdarzeń i zgłębienie tajników świata biegłości zaludnianego przez mądre dusze, które chodziły po świecie przed nami.

Jako mieszkaniec Ziemi zostałeś powołany do tego, aby wykrzesać z siebie najwięcej sił witalnych – aby robić rzeczy niezwykłe, osiągnąć zdumiewający postęp i wzbogacić życie swoich braci i sióstr, z którymi wspólnie sprawujecie opiekę nad planetą.

Wierzę, że to wszystko prawda. Gdziekolwiek przyszło ci wieść życie, twoja przeszłość nie determinuje twojej przyszłości. Jutro zawsze może być lepsze niż dziś. Jesteś człowiekiem, a ludzie zdolni są to osiągnąć.

Owszem, różnimy się od siebie. Kolorem skóry, rozmiarami ciała, płcią, wyznaniem, narodowością, sposobem bycia. Nelson Mandela, Harriet Tubman, Mahatma Gandhi, Florence Nightingale czy Oskar Schindler to postaci zupełnie wyjątkowe. Na miano bohaterów zasługują jednak również i ci, o których się aż tyle nie mówi – nauczyciele i pracownicy restauracji, poeci i początkujący przedsiębiorcy, rzemieślnicy otwierający piekarnie i rodzice wychowujący dzieci w zaciszu własnego domu, a także wszyscy ci, którzy wspierają członków swoich społeczności w chwilach kryzysu jako strażacy albo niosą pomoc humanitarną ludziom dotkniętym różnymi klęskami. Wśród tych ludzi nie brak takich, którzy podejmują wielkie wyzwania i trwają przy swoim postanowieniu, pomimo trudności uśmiechają się i zawsze okazują innym serce.

Gdy zdarzy mi się kogoś takiego spotkać na swojej drodze, przepełnia mnie pokora. Mówię zupełnie poważnie. Staram się od takich ludzi uczyć, żeby te spotkania podnosiły mnie na duchu i coś w moim życiu zmieniały.

To są bowiem codzienni bohaterowie. Tak zwani „zwykli ludzie”, którzy w swoim życiu kierują się wartościami i honorem.

Zanim więc zaczniemy wspólną podróż, chciałbym wyrazić wielki szacunek dla ogromnego potencjału, który w tobie drzemie i pragnie się wydostać na świat. Dlatego też postanowiłem zacząć od słów zachęty.

Obiecaj sobie, że od dziś postarasz się ani na chwilę nie zapominać o tym, że mocą swojej wrodzonej mądrości możesz być subtelną duszą, dzielnym wojownikiem i niezmordowanym twórcą.

Dzięki trudnościom, z którymi przyszło ci się mierzyć w przeszłości, mogłeś stać się mocniejszą wersją siebie, bardziej świadomą źródeł własnej wyjątkowości i zdolną głębiej doświadczać wdzięczność za najbardziej podstawowe dobrodziejstwa pięknie przeżywanego życia – za dobre zdrowie, za szczęśliwą rodzinę, za satysfakcjonującą pracę i serce przepełnione nadzieją. Te pozorne trudności w rzeczywistości stały się odskocznią do twoich obecnych i przyszłych sukcesów.

Gdyby nie ograniczenia, które musiałeś pokonać, gdyby nie „niepowodzenia”, które tak boleśnie przeżywałeś, nie osiągnąłbyś obecnego poziomu biegłości. Wszystko, co się dzieje, w jakiś sposób ci służy. Naprawdę masz w życiu szczęście.

Czy ci się to podoba, czy nie, jesteś lwem, a nie owcą. Jesteś liderem, a nie ofiarą. Zasługujesz na wielkie osiągnięcia, na inspirujące przygody, na niczym niezakłóconą satysfakcję i dumę z własnych dokonań, dzięki której z czasem uzyskasz dostęp do pokładów niekwestionowanej i niezachwianej miłości do samego siebie.

Jesteś naturalną potęgą i dynamicznym twórcą, a nie otępiałą przybłędą wałęsającą się bez celu po świecie przeciętności, odczłowieczenia, samozadowolenia i uprzywilejowania.

Dzięki nieustannym wysiłkom i niewzruszonemu zaangażowaniu z czasem odkryjesz w sobie idealistę, nadzwyczajnego artystę i absolutnie wyjątkową istotę. Dojdziesz do przekonania, że naprawdę możesz zmieniać świat – w zgodzie z samym sobą i w tobie tylko właściwy, doskonały sposób.

Wyzbądź się więc cynizmu, wyrzeknij krytykanctwa i malkontenctwa. Wątpliwości są domeną ludzi, którzy pogubili się w marzeniach. Nie zasługujesz na przeciętność.

Od dziś każdego dnia swojego cudownie wyjątkowego, genialnie odkrywczego i życzliwego dla innych życia trwaj nieodmiennie w przekonaniu, że nic nie może ci stanąć na drodze, jeśli zechcesz kształtować swoją przyszłość, realizować swoje ambicje i w coraz większym zakresie realizować marzenia w duchu poświęcenia i entuzjazmu.

Umacniaj więc w sobie pogodę ducha, ćwicz odwagę i świeć wszem wobec przykładem wspaniałego człowieczeństwa.

My zaś będziemy obserwować twój rozwój, zachwycać się tym, co nam zechcesz podarować, doceniać twoje cnoty i podziwiać nieśmiertelność, którą dzięki nim osiągniesz.

W ten bowiem sposób na zawsze pozostaniesz w sercach wielu ludzi.

2.

Wierność własnym ideałom dodaje mocy

Najbardziej powinieneś wierzyć w siebie wtedy, gdy nikt akurat w ciebie nie wierzy.

Kto z determinacją dąży do tego, aby jego wrodzony geniusz zyskał przestrzeń do rozwoju, ten wie, że kluczem do nadzwyczajnych dokonań jest wiara w siebie, wierność własnym ideałom i konsekwencja w realizacji życiowej misji – zwłaszcza w obliczu drwin i niepewności, zwłaszcza w obliczu nieprzychylności innych ludzi i losu. Tylko w ten sposób można sobie zapewnić nieśmiertelność, bo szlachetny przykład będzie trwać w zbiorowej świadomości jeszcze długo po naszym odejściu.

Życiowe bohaterstwo to barwna droga, inspirująca i pogmatwana, ale pełna zachwytów, burzliwa, ale niewątpliwie chwalebna. Aby przejść przez życie najlepiej i najmądrzej, jak się da, należy dążyć do pełnego wykorzystania swojego potencjału i zabiegać o jak najwięcej dobrych rzeczy, aby w ten sposób przyczynić się do budowania lepszej rzeczywistości. To jest coś, co wiem na pewno. Poza tym sięgając do najgłębszych pokładów własnej kreatywności, mocy i współczucia, pomożesz ludziom wokół siebie odkrywać własne talenty i dzięki temu świat stanie się bardziej życzliwym miejscem.

Jeśli pozwolisz, chciałbym ci teraz opowiedzieć trochę o sobie – żebyś mógł mnie lepiej poznać. Bo przecież na tych stronach przyjdzie nam spędzić ze sobą ładnych parę chwil.

Nie jestem nikim wyjątkowym. Nie jestem żadnym guru. Nie zostałem utkany z żadnej wyjątkowej nici.

Tak samo jak i ty, mam jakieś talenty, ale mam też typowo ludzkie wady. Jak my wszyscy... Zdarzają mi się chwile zwątpienia, niepewności i lęku. Kiedy indziej czuję się przydatny, wykazuję się odwagą i z nadzieją patrzę w przyszłość.

Dorastałem w robotniczym miasteczku liczącym mniej więcej pięć tysięcy mieszkańców, blisko oceanu, w małym domu. Byłem dzieckiem imigrantów. Moi rodzice byli bardzo dobrymi ludźmi, ale w żadnym razie nie mógłbym o sobie powiedzieć, że jestem w czepku urodzony.

Tryskający entuzjazmem czterolatek

Bawię się na śniegu przed domem

Tak, to ja. Gram w szkolnej sztuce. Na drugim zdjęciu bawię się przed domem podczas bardzo mroźnej zimy. Nie, nie ma ferrari na podjeździe. Nie ma też żadnych wyszukanych ozdób ani w ogóle nic zbędnego. Tylko podstawowe rzeczy. Lepiej być nie może.

W szkole jakoś mi nigdy nie było po drodze z „fajnymi” dzieciakami. Wolałem spędzać czas z własnymi myślami, snuć fascynujące wizje i robić wszystko po swojemu. Można powiedzieć, że szedłem własną drogą.

Dyrektor powiedział kiedyś mojej kochanej mamie, że nie rokuję najlepiej i że prawdopodobnie nie ukończę szkoły średniej. Inni nauczyciele przy różnych okazjach sugerowali moim rodzicom, że mam bardzo ograniczony potencjał. Niektórzy wróżyli mi nawet przyszłość włóczęgi i żebraka. Większość dorosłych po prostu się ze mnie nabijała.

Większość, z jednym wyjątkiem.

Tym wyjątkiem była Cora Greenaway, moja nauczycielka historii z piątej klasy. Ona we mnie wierzyła. Ona pomogła mi uwierzyć w siebie.

Pani Greenaway nauczyła mnie, że każdy człowiek rodzi się z jakimiś talentami. Wyjaśniała, że każdy może być w czymś zdumiewająco dobry, ponieważ przyszedł na świat z jakimiś atutami, z pewnymi nadzwyczajnymi mocami i sobie tylko właściwymi cnotami. Przekonywała, że jeśli będę o tym pamiętać, a oprócz tego postanowię ciężko pracować i zdołam pozostać wierny samemu sobie, to spotkają mnie w życiu dobre rzeczy i zaznam od losu licznych błogosławieństw.

Ta życzliwa nauczycielka dostrzegła we mnie to, co najlepsze. Zachęcała mnie i traktowała z przyzwoitością, której więcej przydałoby się społeczeństwu tak skłonnemu lekceważyć ludzkie talenty i umniejszać wartość drugiego człowieka. Czasem wystarczy jedna rozmowa z niezwykłą osobą, żeby nasze życie mogło potoczyć się zupełnie innym torem.

Kilka lat temu wpisałem jej imię i nazwisko w wyszukiwarkę internetową. Dowiedziałem się o niej czegoś, co mnie do głębi poruszyło.

Otóż jako młoda kobieta Cora Greenaway należała do holenderskiego ruchu oporu. Przedostawała się na terytorium wroga, aby ratować dzieci zagrożone śmiercią w nazistowskich obozach zagłady. Ryzykowała życiem, aby dochować wierności swoim przekonaniom i nieść pomoc najmłodszym. A potem uratowała mnie.

Pani Greenaway już nie żyje. Umarła w tym samym roku, w którym poznałem jej przeszłość. Bardzo jestem wdzięczny dobremu człowiekowi z Amsterdamu, który otaczał ją troską do końca jej dni, a mnie przekazywał informacje na temat stanu ważnej dla mnie życiowej mentorki.

Cora Greenaway była jedną z tych osób, które zwykłem nazywać bohaterami codzienności. Cicha i pokorna, potężna i wrażliwa, wierna swoim wartościom i odciskająca swoje piętno na rzeczywistości, mądra i kochająca. Dzięki niej świat – dzień po dniu – stawał się lepszy.

To ona mnie przekonała, abym się nie przejmował tym, że inni nie wróżą mi szkolnych ani życiowych sukcesów. Wziąłem sobie jej słowa do serca. Podjąłem studia, podczas których specjalizowałem się w dziedzinie biologii, ale uzyskałem też dyplom z angielskiego. Potem dostałem się na prawo. Uzyskałem stypendium i ukończyłem studia magisterskie.

Nie daj się przekonać krytykom. Nie przejmuj się opiniami tych, którzy umniejszają twoje możliwości. Nie słuchaj głosów, które cię próbują zniechęcać. Tacy ludzie nie wiedzą, na co cię stać.

Cora Greenaway w wieku 101 lat

Z czasem zostałem prawnikiem i z powodzeniem toczyłem spory sądowe. Zarabiałem dużo, ale w życiu mi czegoś brakowało. Niby stawiałem sobie cele, ale ich osiąganie nie dawało mi satysfakcji. Wykazywałem się dyscypliną, ale nie mogłem nawiązać kontaktu z własnym „ja”. Co rano po wstaniu z łóżka z niechęcią spoglądałem w lustro. Brakowało mi nadziei. Nie potrafiłem nawiązać kontaktu z własnym naturalnym bohaterstwem, które – czego wtedy jeszcze nie wiedziałem, ale teraz już wiem – zalicza się do największych uroków bycia człowiekiem.

Cóż to za sukces, któremu nie towarzyszy poczucie szacunku do samego siebie?

Postanowiłem więc przedefiniować swoje życie. Chciałem poznać bardziej autentyczną, szczęśliwszą, harmonijną i lepszą wersję samego siebie. Wkroczyłem na drogę dynamicznego rozwoju osobistego. Przeżyłem dogłębne uzdrowienie w sferze emocji i rozwinąłem skrzydła w sferze ducha.

Ty również możesz dokonać w swoim życiu takich radykalnych zmian, naprawdę! Ewolucja, wędrówka ku szczytom, a nawet radykalne przeobrażenie – to wszystko wpisane jest w twoją naturę. Im częściej zaś korzystasz ze swoich wewnętrznych mocy, tym bardziej one rosną w siłę.

Wzmacnianie własnej kreatywności, produktywności, pomysłowości i niestrudzonej woli walki o „ja” radosne, odważne i zdolne zaznawać wewnętrznego spokoju bynajmniej nie jest wyłączną domeną Bogów Subtelnego Geniuszu czy Aniołów Nadzwyczajnej Doskonałości.

Nie! Geniusz w mniejszym stopniu zależy od genów, w większym zaś od nawyków. Każdy może stać się tym człowiekiem, którego zawsze w sobie widział. Wystarczy tylko się na siebie otworzyć, podjąć wysiłek i trzymać się konsekwentnie praktyk, dzięki którym magia staje się rzeczywistością.

W tamtym okresie mojego życia postanowiłem zdefiniować siebie na nowo i zamiast zabiegać o zewnętrzne błyskotki – pozycję, dobra materialne czy prestiż – zacząć czerpać siły z wewnętrznego układu sterowania. Chciałem stać się człowiekiem, który nie wahałby się mówić, co tak naprawdę myśli, nawet gdyby miało się to okazać niepopularne; który trwa przy swoich wartościach i który postrzega swoją pracę nie tylko jako formę aktywności zarobkowej, ile raczej jako powołanie; który nie musi kupować kolejnych przedmiotów, żeby zaznać przyjemności; i który spożytkuje swój czas na zapewnienie innym szczęśliwszego życia.

Nazbyt często się zdarza, że człowiek przez całe życie zdobywa kolejne szczyty, a na koniec stwierdza, że wybrał niewłaściwie.

...bo ciągle był zajęty tym, jak bardzo jest zajęty.

...bo uzależnił się od bodźców i uganiał się za tym, co mu dawało fałszywe poczucie postępu – a w rzeczywistości jedynie ograbiało go z kolejnych cennych godzin bezcennych dni.

...bo dał się omamić wizją wypełniania życia przedmiotami i aktywnościami, które kultura wciska nam jako autentyczny miernik życiowego sukcesu, lecz które przestają nas cieszyć natychmiast po powrocie z kolejnej wycieczki do supermarketu.

Gdy wspominam, jak tuż przed trzydziestką obiecałem sobie skupiać się w życiu na rzeczach ważniejszych, na usta cisną mi się słowa poety Charlesa Bukowskiego:

Wszyscy umrzemy, wszyscy. Co za cyrk! Samotność powinna nas skłonić do tego, żeby się nawzajem kochać, ale to się jakoś nie dzieje. Trywialność życia terroryzuje nas i spłyca. Pochłaniają nas banały.

Przez trzy długie lata wstawałem bardzo wcześnie. Moja rodzina jeszcze słodko spała, a ja eksperymentowałem z praktykami, które miały mi pomóc choć w pewnym stopniu przezwyciężyć moje słabości, uwolnić drzemiący we mnie potencjał i podążać za moim przeznaczeniem.

Zagłębiałem się w lekturę książek o wielkich postaciach historii – o płodnych artystach, nieustraszonych wojownikach, genialnych naukowcach, tytanach biznesu i ludziach niosących innym pomoc humanitarną bez względu na wszystko. Chłonąłem wiedzę na temat ich przekonań i przeżyć, ale też ich codziennej rutyny i konsekwentnie kultywowanych rytuałów, którym zawdzięczali swój życiowy triumf. Tu na tych stronach chciałbym się z tobą podzielić wszystkim, czego się dowiedziałem.

Brałem udział w konferencjach poświęconych kwestii rozwoju osobistego. Inwestowałem w kursy w tym zakresie.

Uczyłem się medytować i stosować technikę wizualizacji, pisałem dziennik i oddawałem się refleksji, pościłem i oddawałem modlitwie.

Korzystałem ze wsparcia najlepszych coachów, konsultowałem się z akupunkturzystami, hipnoterapeutami, doradcami duchowymi i uzdrowicielami, którzy pracują z emocjami. Brałem zimne prysznice, pociłem się w saunach i inwestowałem w cotygodniowe masaże.

Gdy teraz to wszystko wspominam i patrzę na to z perspektywy swoich niemłodych już lat, wydaje mi się, że dużo tego było.

Przyznam, że momentami gubiłem się w tym procesie. Nie zawsze dobrze się z tym wszystkim czułem, niekiedy ogarniał mnie strach. Jednocześnie było to jednak doświadczenie porywające, fascynujące, satysfakcjonujące, a niekiedy po prostu oszałamiająco piękne. Dogłębna zmiana na płaszczyźnie osobowości bywa bolesna, ponieważ wymaga istotnego przeobrażenia. Niemniej nie sposób otworzyć się na to wszystko, czego możemy w życiu doświadczyć, nie odcinając się od dawnego „ja”. Słabsza wersja naszego jestestwa musi w pewnym sensie umrzeć, żeby ta silniejsza mogła się odrodzić. Gdyby zmiana nie niosła nowych doświadczeń, to czy można by rzeczywiście mówić o jakiejkolwiek poprawie?

Zanim świat wokół mnie obudził się, aby przeżyć kolejny dzień, ja co rano podejmowałem trud pracy nad sobą. Z czasem zauważyłem, że moje zachowania – i moje podejście do życia w ogóle – zaczynają się zmieniać. Dzięki wsparciu całej ekipy doradców wyzwoliłem się od największych lęków. Przestałem zaprzątać sobie głowę najróżniejszymi codziennymi troskami, które dotąd niekorzystnie wpływały na moje zachowania. Przestałem odczuwać potrzebę dogadzania innym, zabiegania o sympatię i podążania za stadem.

Zacząłem kłaść większy nacisk na moje podstawowe wartości, zaobserwowałem u siebie poprawę stanu zdrowia, stałem się bardziej kreatywny, pogodny i spokojny. Mniej czasu spędzałem na przeżywaniu myśli, zbliżyłem się za to do własnego serca. To pomogło mi odkryć w sobie nowe pokłady inspiracji, zwiększyć produktywność i zyskać większe poczucie pewności siebie. Dotarło do mnie, że tego szczególnego rodzaju magii doświadczyć może absolutnie każdy człowiek – jeśli tylko poważnie się w to zaangażuje.

Pod koniec tego trzyletniego okresu niemal ciągłego uzdrawiania i rozwoju nabrałem przekonania, że oto wkraczam w nową fazę mojej przygody. Odtąd miałem kroczyć ścieżką osobistej biegłości i przywództwa, którą podążam do dziś. Instynkt podpowiadał mi, że powinienem napisać książkę o tym doświadczeniu i o moich wnioskach, żeby inni również mogli dokonać tego, co ja.

Postanowiłem zatytułować ją Mnich, który sprzedał swoje ferrari.

Niektórzy pokpiwali sobie z tytułu i twierdzili, że nikt nie przeczyta poradnika napisanego przez prawnika. Inni mamrotali, że pisanie książek to ciężki kawałek chleba i że w ogóle powinienem dać sobie spokój. Postanowiłem nie przejmować się tymi ograniczającymi poglądami i z entuzjazmem przystąpiłem do pisania opowieści o drodze wiodącej od życia półgębkiem do egzystencji pod znakiem zachwytu nad światem, odwagi i nieograniczonych możliwości. Pisanie mocno mnie wciągnęło.

O działalności wydawniczej nie wiedziałem zupełnie nic, nie wyniosłem z domu przedsiębiorczych tradycji (moja mama była nauczycielką, ojciec zaś lekarzem rodzinnym). Wiedziałem jednak, że jeśli człowiek gotów jest się uczyć, to może przekuć na rzeczywistość nawet najśmielsze fantazje. Czego nie wiedziałem, mogłem się przecież dowiedzieć. Czego nie umiałem, mogłem się nauczyć. Skoro ktoś inny może coś osiągnąć, to ja również – jeśli tylko się skupię, podejmę trud, zgromadzę wszystkie niezbędne informacje i zapewnię sobie wsparcie dobrych nauczycieli. Zapisałem się więc na jednodniowy kurs wieczorowy organizowany przez The Learning Annex.

Podczas tego kursu sporo się dowiedziałem na temat rękopisów i redaktorów, wydawców i drukarzy, dystrybutorów i księgarń. To był niesamowity kurs, z którego wyszedłem przepełniony pragnieniem realizacji mojego marzenia. Po zakończeniu zajęć na dworze powitała mnie chłodna zimowa noc. Wpatrywałem się w padający śnieg z wielką nadzieją spoglądając w przyszłość, ze szczerym zamiarem wydania książki.

Postanowiłem zrobić to samodzielnie. Moja wspaniała mama podjęła się redakcji tekstu, wieczorami pochylając się nad każdą kolejną linijką. Potem zleciłem wydruk całości w całodobowym punkcie ksero. Pamiętam dobrze, jak ojciec zawiózł mnie tam o czwartej nad ranem, żebym zdążył wypełnić założenia mojej misji, zanim o ósmej będę musiał skupiać się na realizacji moich prawniczych obowiązków. Jestem mu dozgonnie wdzięczny za to bezwarunkowe wsparcie i pomoc w najbardziej newralgicznych momentach.

Nie miałem w tej kwestii żadnego doświadczenia, nie zdawałem sobie więc sprawy, że tekst tak bardzo się skurczy, gdy się go wydrukuje w formacie właściwym dla książki. Pierwsze wydanie czytało się przez to z trudem. Mimo wszystko robiłem, co mogłem. Starałem się rozpowszechniać przesłanie w niej zawarte wśród członków lokalnych branżowych klubów. Moje pierwsze seminarium – zorganizowane całkiem przypadkiem pod egidą The Learning Annex – zgromadziło publiczność liczącą dwadzieścia trzy osoby, przy czym dwadzieścia jeden spośród nich stanowili członkowie mojej rodziny. Nie żartuję.

Laozi miał rację co do tego, że „podróż licząca tysiąc mil rozpoczyna się od jednego kroku”. Jako pisarz zaczynałem właściwie od zera. (Jeśli będziesz się wstrzymywać z realizacją swoich najważniejszych marzeń w oczekiwaniu na idealne warunki, to nigdy się za to nie zabierzesz).

Pewien znany autor zgodził się ze mną spotkać. Poprosiłem o tę rozmowę, bo byłem przekonany, że potrzebuję dodatkowego wsparcia. Chciałem się dowiedzieć, co mógłbym zrobić, żeby dotrzeć do szerszej publiczności. Dla kogoś, kto znajduje się na początku drogi pod znakiem bohaterstwa, wsparcie mądrego mentora to rzecz nie do przecenienia. Włożyłem garnitur, wziąłem ze sobą egzemplarz mojej wydanej własnym nakładem książki i poszedłem na spotkanie. Zająłem miejsce w wysłużonym skórzanym fotelu po drugiej stronie ogromnego biurka, przy którym ów pisarz przyjmował gości.

– Robin, w tej branży nie jest lekko. Mało komu się udaje – powiedział, po czym zaraz dodał: – A ty masz dobrą robotę jako prawnik. Powinieneś się tego trzymać. Po co podejmować takie ryzyko?

Poczułem, jak uchodzi ze mnie powietrze. Mój rozmówca mnie zniechęcił. Rozczarował. Przeszło mi przez myśl, że może się wygłupiam, marząc o tym, że ktoś przeczyta moją książkę i wyniesie z niej coś wartościowego. Może przeceniam swoje możliwości. Przecież nigdy wcześniej nie napisałem żadnej. Nikt mnie nie znał. To był rynek, na którym trudno się było przebić. Może ten znany pisarz miał rację? Może należało się nie wychylać i wytrwać przy prawie?

Nagle doznałem olśnienia. Przecież jego opinia to tylko opinia. Dlaczego niby miałbym przypisywać jej jakiekolwiek większe znaczenie? W sumie nie musiałem się nią nawet za bardzo przejmować. Ktoś w końcu napisze następny bestseller, dlaczego więc nie miałbym to być ja? Każdy profesjonalista był kiedyś amatorem. Nie mogłem przecież pozwolić, aby te jego rady stłumiły moją pasję. Aby zgasiły mój zapał. Dzień w dzień siedziałem w kancelarii z dotkliwą świadomością: „Każda godzina, którą tu spędzam, to godzina, której nie spędzam na tym, co naprawdę chciałbym robić. I co jest mi pisane”.

Najwyraźniej moja wiara wzięła górę nad strachem, a śmiałość przezwyciężyła wątpliwości.

Trzymam kciuki, żebyś i ty podążał zawsze za głosem intuicji bez względu na to, co ci podpowiada chłodna i pragmatyczna kalkulacja. Dziś ludzie chwalą mnie za odwagę i wytrwałość w obliczu wyzwań i krytyki. W moim postępowaniu nie było jednak nic z odwagi. Tak zupełnie szczerze – a chcę być zawsze szczery i będę szczery w tych naszych wspólnych dywagacjach – nie widziałem wówczas żadnego innego rozwiązania, jak tylko podążać tropem mojego własnego entuzjazmu.

„Ludzie, którzy zaznają głębi życia, nie boją się śmierci”, napisała Anaïs Nin. Norman Cousins poczynił zaś spostrzeżenie, że „wielką tragedią życia bynajmniej nie jest śmierć, lecz przyglądanie się temu, co w nas umiera jeszcze za życia”. Przytaczam tu te cytaty, aby przypomnieć samemu sobie, jak krótkie i kruche jest życie. Nazbyt wielu z nas zdarza się odkładać na później – na jakiś idealny czas – to, dzięki czemu nasza dusza mogłaby naprawdę rozkwitnąć. Ten idealny czas nigdy nie nadejdzie. Nie ma lepszego momentu niż „teraz”, żeby stać się tym człowiekiem, którym się we własnym wnętrzu czujemy – i żeby zacząć żyć życiem, o jakim skrycie marzymy. Jutro świat może wyglądać zupełnie inaczej. Historia to spostrzeżenie potwierdza. Proszę cię, nie spędzaj swoich najlepszych dni w poczekalni życia!

Lepiej zaryzykować i się wygłupić – i mieć świadomość, że się spróbowało – niż przegapić okazję i skończyć życie jako rozgoryczona wydmuszka.

Poszedłem więc z tekstem Mnicha, który sprzedał swoje ferrari do jednego ze znanych wydawców, żeby poprosić o wsparcie. Ucieszyłem się, że mój tekst zostanie oceniony przez fachowca. Spodziewałem się zachwytów nad moim wyjątkowym dziełem.

List, który dostałem z wydawnictwa, był jak litania krytycznych uwag. Rozpoczynał się słowami: „Robinie, mamy kilka poważnych zastrzeżeń do książki Mnich, który sprzedał swoje ferrari. Tu nie ma sensu owijać w bawełnę”.

Cóż recenzent myślał o moich bohaterach?

„Bohaterowie zdecydowanie zbyt mocno wpisują się w znane stereotypy. Na przykład Mantle to człowiek sukcesu, zamożny, błyskotliwy, charyzmatyczny, surowy, nadzwyczaj zabawny i tak dalej, im dłużej mu się jednak przyglądamy, tym bardziej wydaje się banalny...”

W końcówce listu jego autor pisał: „Domyślam się, że moja opinia Cię rozczaruje, mam jednak nadzieję, że uznasz moje wskazówki za pomocne. Trzeba się naprawdę sporo napracować, żeby stworzyć dobry tekst. To się niestety tylko tak wydaje, że pisanie dobrych tekstów jest proste. Nie jest”.

Czytałem ten list w samochodzie. Gdy skończyłem, jeszcze przez chwilę siedziałem w bezruchu, wpatrując się w dom z czerwonej cegły otoczony starannie przystrzyżonym trawnikiem. Serce waliło mi jak młot, a dłonie się pociły. Rękopis, spięty gumką, leżał obok mnie na siedzeniu. Do dziś dokładnie pamiętam tamtą chwilę. Pamiętam, jak się wtedy czułem.

Zażenowany. Odrzucony. Przybity. Tamtego słonecznego dnia ten człowiek złamał mi serce swoim listem.

Mój instynkt znów jednak wziął górę nad rozumem. Przecież postęp zawsze był zasługą marzycieli, których pomysły tak zwani eksperci wykpiwali jako głupie, a kreatywne wysiłki jako nic niewarte. Z całego serca będę więc namawiać, aby chronić poczucie szacunku do samego siebie i do owoców swojej pracy przed podszytymi strachem i przesyconymi aurą niedorzeczności ocenami ludzi, którzy są mocni w gębie, ale w praktyce nic nie potrafią zdziałać.

Wewnątrz mnie odezwał się głos siły, a może mądrości. Dobiegał gdzieś spoza sfery logiki. Powiedział mi: „Nie słuchaj go. Tak samo jak zniechęcające słowa znanego pisarza, tak i ta recenzja z redakcji to przecież tylko opinia. Walcz dalej. W imię honoru i miłości własnej wykaż się determinacją i nie wyrzekaj się swojej misji”.

Nie ustawałem więc w wysiłkach. Mam szczerą i głęboką nadzieję, że ty również się nie poddasz, nawet jeśli zdarza ci się upaść i trochę – albo bardzo – się poobijać, pokaleczyć i poranić. Narażając nas na niepowodzenia, życie tylko wystawia nas na próbę. W ten sposób sprawdza, na ile poważnie podchodzimy do realizacji marzeń.

W wykładzie zatytułowanym Obywatelstwo republiki, wygłoszonym 23 kwietnia 1910 roku na paryskiej Sorbonie, Theodore Roosevelt powiedział:

To nie krytyk się liczy. Nie ten, który wytyka silnemu potknięcia i podpowiada, co kto mógłby zrobić lepiej. Zasługi należą się temu, kto faktycznie staje do walki; kto ma twarz w pyle, pocie i krwi, kto niestrudzenie o coś zabiega; kto błądzi i raz po raz się myli, bo dotrzeć do czegoś można tylko drogą błędów i niepowodzeń. Temu, kto faktycznie stara się coś robić; kto zna smak wielkiego entuzjazmu i wielkiego poświęcenia; kto trudzi się w szczytnej sprawie; kto w najlepszym razie będzie się pławił w chwale z powodu swoich wielkich osiągnięć, w najgorszym zaś razie, w razie niepowodzenia, upadnie, ale ze świadomością, że się wykazał wielką odwagą – nigdy się więc nie znajdzie w jednym szeregu z zimnymi i milczącymi duszami tych, którzy nie znają ni zwycięstwa, ni porażki.

Życie zdaje się cenić obsesje. Szczęście sprzyja ludziom, którzy realizują swoje ambicje bez oglądania się na cokolwiek. Wszechświat wspiera tych, którzy nie ulegają w obliczu strachu, odmowy czy zwątpienia.

Kilka miesięcy po publikacji książki odwiedziłem jedną z miejscowych księgarń. Towarzyszył mi mój czteroletni wówczas syn. Wiele mu zresztą zawdzięczam, bo to z powodu jego zamiłowania do młotków, miarek i innych narzędzi stolarskich – oraz do roboczej koszuli w kratkę, żółtego plastikowego kasku i paska ze sztucznej skóry, z którymi nie rozstawał się nawet na czas posiłków – zajrzeliśmy tamtego dnia do sklepu z narzędziami, który sąsiadował z księgarnią. Tego wieczoru padał deszcz, ale na niebie świecił księżyc w pełni. Zapadło mi to w pamięć, bo uznałem to za dobry znak.

Po przekroczeniu progu księgarni udaliśmy się prosto do sekcji, w której na półce stał Mnich, który sprzedał swoje ferrari. Przekazałem właścicielowi sklepu sześć egzemplarzy – w komis (zobowiązałem się odebrać te, których nie uda mu się sprzedać). Inny pisarz wydający książki nakładem własnym podpowiedział mi, że jeśli książka zostanie podpisana przez autora, to księgarz nie będzie mógł jej zwrócić. Postanowiłem więc odwiedzić wszystkie punkty, w których sprzedawano moją książkę i wszystkie egzemplarze podpisać.

Zdjąłem z półki wszystkie sześć egzemplarzy i podszedłem z nimi do lady. Uprzejmie zapytałem ekspedienta, czy mogę złożyć autografy w książce. Ten się zgodził, a ja wówczas posadziłem mojego synka na ladzie i – trzymając go jedną ręką – drugą podpisywałem kolejne egzemplarze mojej nikomu nieznanej książki.

Lada w księgarni

Zauważyłem, że ktoś mi się przygląda. Mężczyzna w przemoczonym zielonym trenczu stał nieco z boku i uważnie śledził każdy mój ruch.

Kilka minut później podszedł do mnie i – bardzo starannie artykułując każde słowo – powiedział: „Mnich, który sprzedał swoje ferrari. Cóż za ciekawy tytuł. Niech mi pan o sobie opowie”.

Wyjaśniłem, że jestem prawnikiem, że przez lata zmagałem się z frustracją i nie mogłem zaznać szczęścia, ponieważ nie żyłem w zgodzie z samym sobą. Opowiedziałem, jak odkryłem kilka różnych sposobów na to, aby bardziej cieszyć się życiem, nabrać pewności siebie, skuteczniej działać i zapewnić sobie większe bogactwo doświadczeń. Powiedziałem, że chciałbym dotrzeć z moją książką do jak najszerszego grona odbiorców. I że chciałbym służyć społeczeństwu najlepiej, jak potrafię. Wspomniałem, że druk książki zleciłem w całodobowym punkcie ksero i że w trakcie realizacji mojego projektu nieraz już zetknąłem się z drwiną, krytyką i lekceważeniem.

Mężczyzna spojrzał na mnie i przez moment bacznie mi się przyglądał. Milczał przez chwilę, która zdawała się trwać całą wieczność. Potem zaś wyjął portfel i podał mi wizytówkę. Widniał na niej napis: Edward Carson. Prezes. HarperCollins Publishers.

Zbieg okoliczności to chyba taki znak od losu, prawda?

Trzy tygodnie później wydawnictwo HarperCollins kupiło globalne prawa do mojej książki. Za siedem i pół tysiąca dolarów.

Mnich, który sprzedał swoje ferrari trafił na listę bestsellerów wszech czasów i pomógł milionom dobrych ludzi z całego świata.

Na zakończenie tego rozdziału chciałbym cię zachęcić, abyś zaczął poważnie traktować wartościowe ambicje, które drzemią gdzieś w twoim sercu i czekają na swój czas. Zastanów się, czy aby nie mógłbyś przysłużyć się drugiemu człowiekowi tak, jak to swego czasu uczyniła Cora Greenaway. Czy nie zdołałbyś sprawić, aby ludzie czuli się w twoim towarzystwie odważniejsi? Zachęcam cię do poznania strachu, który cię zniewala, przekraczania granic, które dotychczas wydawały ci się nie do ruszenia, i refleksji nad krzywdami z przeszłości, które cię dotąd zniechęcały do działania. Możesz się wznieść ponad to wszystko!

Ten dzień to nowe otwarcie. Nasz świat z niecierpliwością wyczekuje twojego codziennego bohaterstwa.

3.

Ostatnie chwile twojego słabego „ja”

Kawa paruje, w tle rozbrzmiewa trip hop. Sroga zima w końcu ustąpiła miejsca nieco życzliwszej wiośnie. Siedzę sobie w moim pokoju do pisania. To tutaj zawsze się zaszywam, gdy mam zamiar popracować. Pokażę ci to, żeby wzbogacić twoje doświadczenie.

Jedna z moich ulubionych przestrzeni kreatywnych w domu

Jestem dziś w skrajnie refleksyjnym nastroju. Często tak mam, jestem introwertykiem.

Myślę o tych wszystkich ludziach, których poznałem przez tych blisko trzydzieści lat, odkąd zajmuję się doskonaleniem w sferze osobistej i w dziedzinie przywództwa. O tych twarzach, z którymi zetknąłem się podczas prywatnych spotkań organizowanych przez firmy z listy Fortune 100, ale też na ulicach odległych miast i na widowniach licznych sal w różnych niesamowitych krajach naszej bezcennej planety.

O tych wszystkich przyzwoitych ludziach mających jak najlepsze intencje – ale którzy podczas rozmów jednoznacznie dają mi do zrozumienia, że chcieliby w życiu czegoś więcej...

...wiedzieć, co to znaczy swobodnie wyrażać własny geniusz kreatywny, cieszyć się urokami życia i przyczyniać się do tworzenia kultury, która przedkłada słowa zachęty nad słowa krytyki, w której ludzie częściej występują w roli liderów niż ofiar, w której pomysły liczą się bardziej niż plotki, a miłość triumfuje nad nienawiścią.

...patrzeć na świat bardziej optymistycznie, mieć więcej odwagi i dostrzegać sens swojego istnienia, znać smak bezgranicznej inspiracji i żyć chwilą, zamiast z lękiem wspominać przeszłość i z obawą patrzeć w przyszłość.

...znów myśleć o najważniejszych wartościach, wykorzystywać w pełni potencjał i realizować największe ambicje.

...przeżywać każdy dzień na tyle świadomie, aby móc cieszyć się drobnymi przyjemnościami życia i wiecznie się czymś nie zadręczać.

Jesteś mądry! W tym momencie możesz nawet nie zdawać sobie sprawy z tego, jak mądry...

...rozumiesz, że niewykorzystany potencjał staje się źródłem bólu.

...zdajesz sobie sprawę, że przyjmowane powszechnie kryteria sukcesu to jedynie puste obietnice, które mają cię odwieść od mężnej walki o własne życie.

...dostrzegasz, że im bliżej ci do szczęścia, tym głośniej odzywają się w tobie lęki.

...masz świadomość, że twoje sztuczne „ja” za wszelką cenę stara się unikać projektów, które twoje szlachetne „ja” najbardziej chciałoby realizować.

...wiesz, że wybitne osiągnięcia to w mniejszym stopniu zasługa genów, w większym zaś kwestia właściwych nawyków – i że ludzie osiągający wybitne sukcesy bardzo ciężko na nie pracują.

...rozumiesz, że czas stale płynie i że marnujesz geniusz, którego nie wykorzystujesz.

...masz świadomość, że nie stać cię na to, żeby choćby o jeden dzień odłożyć plan wcielenia się w rolę bohatera, którym zawsze chciałeś być.

Dlatego też chciałbym uprzejmie zasugerować, co następuje...

...zacznij działać już dziś.

...nie bój się testować własnych granic. Trzeba najpierw dotrzeć do granicy, żeby z czasem móc ją przesunąć.

...obudź w sobie tamto dziecko, które kiedyś wszystkiego było ciekawe i stale się czegoś uczyło – zanim szkoła ci wpoiła, że nie należy się wychylać i trzeba myśleć tak samo jak wszyscy. Dzięki temu będziesz mógł z każdym dniem być kimś więcej niż dotychczas.

...za miarę swoich sukcesów przyjmij postęp, a nie liczbę przedmiotów w szafie.

...bądź przywódcą bez tytułu, kreuj rzeczywistość niezależnie od zajmowanego stanowiska i wkładaj w pracę tyle wysiłku, aby twoje dzieła odzwierciedlały twoje wrodzone talenty.

...pamiętaj, że najprostsza droga prowadzi zwykle do najmniej atrakcyjnego celu.

I że zwlekając, sam sobie utrudniasz osiągnięcie wielkości.

4.

To jest OK, że nie jest OK

Nasza cywilizacja wpaja nam przekonanie, że jeśli się nie uśmiechamy i nie tryskamy szczęściem – jeśli naszych oczu nie cieszy wiercący się szczeniaczek, a przez okno nie wlewa nam się do pokoju tęcza – to coś jest z nami nie tak.

Ja tymczasem doszedłem do przekonania, że aby żyć pełnią życia, trzeba stanąć do walki, podejmować różne wyzwania, zbadać wiele ścieżek, raz po raz upaść pod naporem przeciwności i zmagać się z bałwanami wzburzonych mórz. W trudnych dniach czerpię inspirację ze słów irlandzkiego dramatopisarza George’a Bernarda Shawa: „Człowiek rozsądny przystosowuje się do świata. Człowiek nierozsądny stara się za wszelką cenę przystosować świat do siebie. Dlatego właśnie motorem postępu są ludzie nierozsądni”.

Uświadomiłem sobie ponadto, że to właśnie dzięki tym trudnym przeżyciom i chwilom chaosu uczymy się w pełni doświadczać przyjemności dobrych dni, gdy te nadchodzą. Bo one zawsze w końcu odchodzą. Nawet jeśli wydaje się, że to się już nigdy nie stanie.

„Nie zdołalibyśmy nigdy nauczyć się odwagi i cierpliwości, gdyby w życiu spotykały nas tylko radości” – przekonywała Helen Keller.

Muszę przyznać, że gdy coś nie idzie po mojej myśli, zdarza mi się chmurzyć. Rzadziej się śmieję, więcej się martwię. Nie mam tyle energii, trudniej mi wykrzesać z siebie coś kreatywnego. Nie jestem tak produktywny, niespieszno mi do działania niż zwykle.

Mimo to dotarło do mnie, że to jest absolutnie w porządku, że człowiek się czasem nie czuje najlepiej. Uświadomiłem sobie też, że znacznie łatwiej o duchową produktywność, gdy nie zaprzątamy sobie głowy przyziemną produktywnością, której oczekuje od nas społeczeństwo. Dla duszy najowocniejsze są dni najtrudniejsze dla ego. Niepowodzenie, trudności czy komplikacje to wszystko elementy ludzkiego doświadczenia. Nie należy oceniać takich zdarzeń jako „złych” czy „niekorzystnych”. To niezbędny przystanek na naszej drodze, jej nieodłączny element podróży, którą zwykliśmy nazywać życiem.

Doszedłem do wniosku, że wszystko to, czego doświadczam w trudnych dla mnie chwilach, działa jak katalizator mądrości, hartuje mnie i pozwala mi odkryć, jak wiele człowiek jest w stanie znieść. Ból uczy mnie pokory i miłości, sprowadza ego do parteru, ale wzmacnia mnie na drodze prywatnego bohaterstwa. To po prostu jedna z lekcji w szkole świata. To jeden z rozdziałów w życiu człowieka, który próbuje sięgnąć gwiazd i za wszelką cenę stara się zabrać w tę podróż innych.

Wolę się czasem pogubić, trochę (albo bardzo) pokiereszować, ale wiedzieć, że żyję pełnią życia, niż przesiedzieć moje najlepsze lata przed telewizorem w szeregowcu albo wbrew własnej woli poszukiwać w sklepie czegoś, co mógłbym kupić, żeby zaimponować ludziom, których nawet nie znam. To nie dla mnie. Nie takim człowiekiem chcę być.

Gorąco i serdecznie namawiam więc i ciebie – autentycznego człowieka, który pragnie (i któremu pisane jest) wieść niesamowite, produktywne życie pełne sensu – abyś z dumą przyglądał się swoim bliznom. Nie skrywaj przed światem ran, które cię wzbogaciły, rozwinęły i zmieniły na lepsze. Niech te ślady po cięciach będą dla ciebie jak medale za odwagę – bo przecież zdobyłeś je w walce o swoje ambitne cele i szczytne ideały.

I ani na chwilę nie zapominaj: to jest OK, że nie jest OK.

5.

Paradoks poszukiwacza złota

Historia to stara jak świat, ale nadal aktualna. Tysiące lat temu w Tajlandii wzniesiono ze szczerego złota wielki posąg Buddy. Mnisi się przed nim modlili, a lud podziwiał jego piękno. Przechodnie zachwycali się kunsztem jego twórców. Gruchnęła jednak wieść, że oto lada moment nastąpi atak wrogich sił. Dla wszystkich stało się jasne, że posąg może zostać skradziony.

Mnisi postanowili ukryć Złotego Buddę, oklejając go kolejnymi warstwami ziemi, aż nie sposób będzie stwierdzić, gdzie się znajduje. I rzeczywiście, najeźdźcy przeszli tuż obok niego, niczego nie spostrzegłszy. Mnisi odetchnęli z ulgą.

Wiele wieków później jakiś przybysz dostrzegł w niewielkim ziemnym wzniesieniu coś błyszczącego. Ludzie kopali i kopali, odsłaniając kolejne fragmenty złotej powierzchni. W końcu odkryli, że to Budda wykonany w całości z cennego kruszcu.

Ty jesteś taki jak oni.

W miarę jak – warstwa po warstwie – odkrywasz kolejne swoje talenty, świat zewnętrzny coraz częściej zaskakuje cię swoją obfitością. Paradoksalne, czyż nie? Nagle się okazuje, że aby odnieść sukces i zaistnieć w życiu publicznym, trzeba wybrać się w podróż do własnego wnętrza i poznać zakamarki prywatnego świata – żeby dobrze poznać samego siebie.

Dzięki wewnętrznej pracy, która przynosi samoświadomość, docieramy do skarbu chroniącego nas przed trudami życia i nieuchronnymi kłopotami. Im więcej czasu poświęcasz na co dzień, aby odkryć własne talenty, doskonalić umiejętności i wzmocnić wewnętrzne światło, tym łatwiej ci będzie potem pokazać się zewnętrznemu światu.

Złotego Buddę miałem okazję zobaczyć podczas wizyty w Bangkoku, gdzie przedstawiłem moją koncepcję przywództwa w pewnej dynamicznie rozwijającej się firmie. Poniżej prezentuję zdjęcie z mojego archiwum.

W Bangkoku, ze Złotym Buddą

Tak naprawdę chciałbym ci powiedzieć, że być może w walce o pełne wykorzystanie własnego potencjału, życiowej odwagi (i życiowych doświadczeń) oraz celów wspierających dobrostan naszej globalnej rodziny bynajmniej nie chodzi o to, aby stać się kimś innym, niż się jest.

Tak naprawdę chodzi raczej o to, aby przypomnieć sobie, kim się było, zanim bezwzględna kultura zdołała nakłonić nas do zakrycia wewnętrznego światła zbroją zwątpienia, niedowierzania i nieprawdziwych powodów stojących na przeszkodzie w wyrażaniu pierwotnego geniuszu. Chodzi o to, aby ze swojego życia uczynić pomnik – ku chwale biegłości, produktywności i szczerego zaangażowania na rzecz innych ludzi.

6.

Przeskok od ofiary do bohatera

Liczyłbym na to, że zdołam przekazać ci – i zaszczepić na poziomie komórkowym – takie oto przesłanie: codziennie każdy z nas styka się z niesamowitą szansą przejścia z roli ofiary do roli codziennego bohatera. W miarę upływu kolejnych godzin możesz niemal z każdym ruchem przyczyniać się do maksymalnego wykorzystania swojego potencjału.

Jeśli chcesz osiągnąć poziom biegłości i czerpać z życia garściami, polecam ci dokonać następujących pięć przeskoków. Pozwolę sobie teraz po kolei je wszystkie omówić.

PRZESKOK PIERWSZY.Od nastawienia „nie da się” do nastawienia „da się”

Ofiary to ludzie, którzy „nie dadzą rady”. Zawsze potrafią wytłumaczyć, dlaczego coś nie może się udać, dlaczego przedsięwzięcie nie wypali i z jakiego powodu niemożliwe jest urzeczywistnienie pewnych celów. Za tym „nie da się” zawsze kryje się strach – przed niepowodzeniem, niespełnieniem oczekiwań, niezasługiwaniem na zwycięstwo, krytyką, krzywdą i wyimaginowaną odpowiedzialnością związaną z odniesionym sukcesem. Świat zmieniają ludzie, którzy sprawnie posługują się językiem nadziei, mają opanowany słownik czynu i władają dialektem wolności. Skutecznie zabezpieczają się przed chorobą „nie da się”.

Tacy ludzie rozumieją, że słowa płynące z naszych ust to w istocie zwerbalizowane myśli. Rozumieją też, że do tego, żeby cokolwiek mogło się wydarzyć i żeby dało się budować wspaniałe życie, potrzebna jest pozytywna energia „da się”.

Do moich ulubionych filmów zalicza się Czas mroku (2017). Opowiada o tym, jak Winston Churchill został legendą drugiej wojny światowej. W ostatniej scenie premier wygłasza płomienną przemowę, która porywa posłów zasiadających po obu stronach parlamentu. Nawet lord Halifax, znany przeciwnik polityczny Churchilla, był pod wielkim wrażeniem tego wystąpienia. Miał zapytać kolegę siedzącego w ławie obok niego: „Cóż to się właśnie stało?”. W odpowiedzi usłyszał: „On powołał do walki język angielski. I posłał go na pole bitwy”.

Tak, właśnie tak. Słowa to nasiona, z których wyrasta plon. Słowa mają wielką moc. Mogą inspirować i wyzwalać całe narody. Gdy jednak stoją za nimi złe intencje, mogą zaprząc ludzkie masy do walki w służbie nienawiści.

W słowach ludzi przeciętnych wybrzmiewa „retoryka ofiary”. To negatywne wypowiedzi, których sens sprowadza się do wyszczególniania przeszkód uniemożliwiających wykazywanie się bohaterstwem w najważniejszych obszarach życia. Tacy ludzie tłumaczą, dlaczego w trudnych chwilach nie zdołają wykazać się przyzwoitością, dlaczego nie w każdych warunkach mogą pracować na najwyższym możliwym poziomie, dlaczego nie zawsze będą świecić przykładem, dlaczego nie dbają o kondycję, nie zabiegają o szczęście i nie przejmują się tym, jak ich świat zapamięta. Ofiary zamykają się w wieży o nazwie „Nie da się” i siedzą tam w nadziei, że ona ich zabezpieczy przed wszelkim niebezpieczeństwem i ryzykiem. W ten sposób jednak sami siebie pozbawiają możliwości, które płyną ze świadomego – nie mylić z nieprzemyślanym – ryzyka.

Zaledwie parę dni temu widziałem w telewizji człowieka, który narzekał, że rząd nie wspiera jego firmy i nie ułatwia mu życia. „Nie widzę żadnego wyjścia z tej sytuacji, nie zdołam przetrwać w takich warunkach” – marudził.

Hm...

Naprawdę nie chcę tego człowieka oceniać, ale trudno mi oprzeć się wrażeniu, że liczył na ingerencję sił zewnętrznych, które go wyręczą w realizacji jego pragnień. Tymczasem, o ile mi wiadomo, świat tak nie działa. Ogólnie nie nagradza ludzi, którzy źródeł swoich niepowodzeń dopatrują się w okolicznościach i bezczynnie czekają na pomoc z zewnątrz.

Nie! Świat sprzyja ludziom, którzy biorą sprawy w swoje ręce, przezwyciężają trudności i przekuwają problemy na wygrane.

Życie najbardziej kocha codziennych bohaterów, którzy zdają sobie sprawę z własnych możliwości, zdolności i siły oddziaływania na bieg zdarzeń składających się na ich przeznaczenie.

Nasze słowa roztaczają wokół siebie potężne pole siłowe, przyciągając konkretne rezultaty tak samo, jak magnesy przyciągają opiłki metalu. Trzeba też pamiętać, że poprzez dobór codziennych słów zdradzamy światu nasze głęboko zakorzenione przekonania – również te, które nam nie służą (niekiedy są to wręcz wierutne bzdury, które wpoił nam na wczesnym etapie naszego życia ktoś, kogo darzyliśmy zaufaniem).

Często posługuję się technikami autosugestii, aby używać bardziej pozytywnych sformułowań sprzyjających kreatywności. Bardzo wczesnym rankiem, gdy mój podświadomy umysł wykazuje się największą podatnością na kształtowanie, recytuję mantry takie jak ta: „Dzisiaj zamierzam wykazywać się entuzjazmem, skrupulatnością i życzliwością”. Albo: „Bardzo jestem wdzięczny za ten dzień, który się właśnie rozpoczyna. Za piękno, radości i przeżycia, które przynosi”. Jeśli w ciągu dnia w mojej głowie lub w sercu pojawi się wspomnienie dawnych krzywd albo jeśli zdarzy mi się pomyśleć lub poczuć o sobie coś negatywnego, cichutko szepczę sam do siebie: „Już się tym nie zajmujemy” albo: „To zła droga”.

Zdaję sobie sprawę, że niektórym może się to wydawać dziwne, postanowiłem się tym jednak podzielić, ponieważ chcę się jak najlepiej przysłużyć moim czytelnikom. To dlatego zdecydowałem się wspomnieć w tym miejscu o mojej osobistej praktyce, która moim zdaniem bardzo dobrze się sprawdza.

Wykonaj więc przeskok, dzięki któremu zaczniesz bardziej świadomie posługiwać się językiem i aktywnie kształtować bieg myśli. Gdy już osiągniesz wyższy stan świadomości, będziesz mógł rozprawić się ze wszystkimi swoimi „nie da się” i przestawić na „da się”. Ucząc się dobierać słowa, które pomogą ci się nastawić na przywództwo i docenić własną wyjątkowość, możesz skutecznie wzmacniać poczucie pewności siebie, poprawiać swoje wyniki i oddziaływać na świat.

PRZESKOK DRUGI.Od wymówek do rezultatów

Możesz albo szukać wymówek, albo zmieniać świat. Obu tych rzeczy nie da się zrobić naraz. Tak to już jest z ofiarami, że zawsze mają pod ręką jakiś argument, który tłumaczy, dlaczego im się w życiu nie układa (i dlaczego to nigdy nie ma związku z ich osobą).

Uparcie powtarzając w kółko te same wymówki, ofiary same sobie fundują pranie mózgu i w końcu zaczynają wierzyć w to, co mówią. Doskonalą się w sztuce racjonalizacji, aż w końcu osiągają poziom iście profesjonalny. Po mistrzowsku potrafią tłumaczyć się z własnej mierności. Aby zmienić nastawienie, wystarczy sobie uświadomić, że przerzucając winę na swoje niepowodzenia na rzeczywistość, zdarzenia czy innych ludzi, w istocie oddajemy im władzę nad naszym losem. Aby zrobić krok naprzód, należy wziąć na siebie pełną osobistą odpowiedzialność za rezultaty podejmowanych przez nas wysiłków.

W ten sposób odzyskasz poczucie, że faktycznie możesz dokonać tego, na czym ci zależy. Będziesz rosnąć w siłę za każdym razem, gdy zamiast szukać wymówek, sam sobie przypiszesz rolę kowala własnego losu. Rób tak codziennie, a wkrótce zaczniesz się istotnie wyróżniać charakterem, samodyscypliną, produktywnością i poczuciem duchowej wolności.

PRZESKOK TRZECI.Od życia przeszłością do budowania lepszej przyszłości

Ofiary świetnie się czują, nurzając się w przeszłości. Pamiętaj jednak, że nie zbudujesz dla siebie świetlanej przyszłości, jeśli będziesz cały czas tkwić myślami w minionych czasach. Niech historia stanie się dla ciebie szkołą, w której można się uczyć, a nie więzieniem, z którego nie sposób się uwolnić. Praktykuj selektywną amnezję i staraj się pamiętać tylko o tym, co cię spotkało dobrego. Przestań rozpamiętywać krzywdy i wspominać rozczarowania. Skup się na tym, że przezwyciężyłeś w życiu wiele trudności i dzięki temu masz dziś więcej odwagi i jesteś lepszym człowiekiem.

Gdy pracuję jako mentor z rekinami przemysłu, ikonami sportu i kreatorami rzeczywistości, skupiamy się zawsze na wykorzystywaniu doświadczeń z przeszłości jako paliwa do wspinaczki na kolejne szczyty. Każdy z moich podopiecznych dokonał istotnego przejścia od roztrząsania przeszłości do optymalizacji teraźniejszości pod kątem świetnych wyników w przyszłości.

PRZESKOK CZWARTY.Od bycia zajętym tym, jak bardzo się jest zajętym do produktywności

Nie myl proszę zapracowania z produktywnością, a już w żadnym razie nie pozwalaj sobie na konkluzję, że ruch zawsze przynosi postęp. Możesz mieć kalendarz zapełniony po brzegi, ale to wcale nie musi oznaczać, że robisz cokolwiek niesamowitego. Wielu świetnych, potencjalnie genialnych ludzi wpada w tę pułapkę i błędnie utożsamia pseudopracę z prawdziwą pracą. A to przecież nie to samo.

Ofiary chętnie zasłaniają się tym, ile to mają na głowie. Wieczne zapracowanie to ich sposób na zapełnienie godzin powierzchownymi i banalnymi zajęciami, dzięki którym można uniknąć dyskomfortu nieuchronnie towarzyszącemu doniosłej pracy godnej ludzkiego geniuszu. Zdecydowanie łatwiej jest sobie wmówić, że ma się strasznie dużo do zrobienia, a potem tłumaczyć brak prawdziwie wyjątkowych dokonań i produktywnych triumfów wiecznymi trudami okrutnego życia, które nieustannie domaga się naszej uwagi. Niełatwo jest powiedzieć sobie, że wszystko zależy od nas i że trzeba odciąć się od cyfrowych rozpraszaczy i wszelkich zbędnych bodźców, aby móc poświęcić się pracy w duchu naszych wrodzonych talentów i dokonać rzeczy prawdziwie zdumiewających.

PRZESKOK PIĄTY.Od brania do dawania

Nie wierz w to, co się wszędzie wokół mówi. Sukces wcale nie polega na tym, że „wygrany bierze wszystko”. Zamiast ciągle coś od świata brać, staraj się jak najwięcej dawać mu od siebie. Podejmuj takie działania, które przysłużą się wszystkim ludziom.

Większość ludzi funkcjonuje w paradygmacie niedoboru – w strachu, że nie ma na świecie tyle dobra, żeby każdy mógł być szczęśliwy. Tacy ludzie skupiają się na zapewnieniu sobie przetrwania. Zamiast kierować się głosem mądrości płynących z nowszych struktur neurologicznych, zaspokajają potrzeby układu limbicznego, którym sterują stare ośrodki mózgu. Tymczasem, aby uzyskać dostęp do najwspanialszych rzeczy, które życie ma dla nas w zanadrzu, powinniśmy powtarzać sobie jak mantrę, że „wygra ten, kto ubogaci życie największej liczby ludzi”. W życiu należy się kierować szczodrością i pragnieniem służenia innym.

Dama stanu Golda Meir napisała kiedyś: „Ufaj sobie. Staraj się być kimś, z kim mógłbyś być szczęśliwy przez całe życie. Rozwiń skrzydła, rozdmuchując drobniutkie iskierki wewnętrznej możliwości do postaci płomieni wielkich dokonań”.

Zacznij dokonywać te pięć przeskoków od ofiary do bohatera, a przekonasz się, że będziesz bardziej sobie ufać, wierzyć we własne talenty i zalety oraz odbudujesz relację z tą częścią swojego ja, która potrafi przełożyć twoje dzisiejsze marzenia na wielkie sukcesy w sferze osobistej i zawodowej, finansowej i duchowej.

Owszem, zgoda, to nie zawsze będzie łatwe. (Jak to właściwie jest, że nasze społeczeństwo najbardziej docenia to, co najłatwiejsze?)

Pamiętaj jednak, że można się rozwijać tylko poprzez przesuwanie własnych granic.

Największa wartość płynie na ogół z tych działań, które nam przychodzą z największym trudem.

A strach zazwyczaj odzywa się najgłośniej tuż przed tym, jak pojawia się magia.

Powtarzaj więc sobie do znudzenia, że dobre rzeczy przydarzają się ludziom, którzy robią dobre rzeczy. I dziel się z nami wszystkim tym, co masz najcenniejszego.

7.

Gdy mi zabrano mój prywatny dziennik

Bez zagłębiania się w dramatyczne szczegóły, a przy tym dbając o dobre imię uczestników tamtych zdarzeń (którzy przecież we własnym mniemaniu starali się czynić jak najlepiej), chciałbym opowiedzieć o tym, jak kiedyś „pożyczono” ode mnie prywatne dzienniki z zapiskami z dziewięciu lat.

Zawierały one wszystkie moje karty marzeń i szablony myślowe, w których zapisywałem nowo zdobywaną wiedzę. Na karty tych dzienników rejestrowałem proces przepracowywania najskrytszych emocji. Leczyłem się na nich z rozczarowań, podnosiłem po trudnych doświadczeniach i wypłakiwałem smutki. Snułem tam wizje idealnego życia, przeprowadzałem dogłębne introspekcje i rozważałem plany dalszego rozwoju. I to wszystko mi zabrano! A wraz z tym zabrano mi liczne kreatywne wnioski, obserwacje poczynione podczas podróży, zapiski z dywagacji intelektualnych i dziesiątki tysięcy mikrolekcji z kolejnych dni, które przeżywałem najlepiej, jak tylko potrafiłem. Tego wszystkiego zostałem nagle pozbawiony.

Jednego dnia, a ściślej – jednego ranka. Chyba trzeba stwierdzić, że wszechświat ma dość specyficzne poczucie humoru.

Gdy więc ktoś zwraca się do mnie z wątpliwościami typu: „Robin, bardzo mi się podoba twoja metoda z pamiętnikiem jako sposób na rozbudzanie optymizmu i wdzięczności, budowanie doświadczeń, wzmacnianie autentyczności i poczucia duchowej swobody, ale co będzie, gdy ktoś zobaczy to wszystko, co napisałem?”, jestem w stanie udzielić odpowiedzi w pełni ugruntowanej w osobistym doświadczeniu.

Odpowiadam wówczas: „A jakie to ma znaczenie? Ten ktoś pozna wtedy człowieka, który przeżywa swoje życie. Który ma nadzieję, mimo że się boi. Fantastycznego, choć nie bez wad. Pewnego siebie, nawet jeśli czasem pogubionego. Człowieka, który nad sobą pracuje i który cały czas zbliża się do najlepszej wersji samego siebie. Jakże to odważne. Jakże wspaniałe”.

Ta niesamowita strata nauczyła mnie, że trzeba odpuszczać. To jedna z najcenniejszych lekcji, które odebrałem podczas mojej podróży przez życie. Dzięki tamtej zdradzie dziś łatwiej jest mi zaakceptować rzeczywistość taką, jaka jest. Łatwiej jest mi się pogodzić ze wszystkim, co mnie spotyka. Tamto doświadczenie nauczyło mnie nie przywiązywać się za bardzo i zrezygnować z kontroli nad biegiem rzeczywistości. Przestałem rozmyślać o tym, co pomyślą o mnie inni, gdy przeczytają o moich lękach i upadkach, gdy dowiedzą się, o co się modlę, o czym marzę i co mam do dyspozycji.

W najlepszym razie czytelnik moich osobistych zapisków zobaczy człowieka w podróży. Zobaczy kogoś, kto wkłada nadzwyczaj dużo wysiłku w pracę nad sobą. Zobaczy człowieka, który bardzo pragnie się zmieniać, aby częściej postępować słusznie i przyzwoicie, aby okazywać innym pomoc i współczucie. Człowiek, który chciałby być może kiedyś zasłużyć na miano szlachetnego.

W najgorszym razie czytelnik wyniesie z tej lektury wiedzę na temat moich błędów, pozna moje frustracje, prześledzi moje potyczki i oceni mnie jako niedołęgę.

Cóż z tego, skoro wedle mojej filozofii ktoś taki jest po prostu prawdziwy. Świadomy. Żywy.

Znam wielu celebrytów, liderów i tak zwanych guru, którzy po zejściu ze sceny – gdy światła reflektorów przygasną – stają się nagle kimś innym, niż są dla świata. Ten ich publiczny wizerunek to tylko złudzenie, chwyt marketingowy i efekt intensywnych zabiegów sprzedawców.

Dzięki niemal codziennemu pisaniu zdołałem osiągnąć zupełnie nowe dla mnie wyżyny, zrozumiałem lepiej siebie i odkryłem nowe pokłady kreatywności. Pisanie uczyło mnie poruszać się po krainie emocji i wpoiło we mnie poczucie wdzięczności, a także wymazało wiele plam dotychczas kalających moją duszę.

Zupełnie szczerze powiem, że ta praktyka najpewniej ocaliła mi życie.

Na kartkach notesów oprawionych czarną skórą znalazły się szczegóły mojego prywatnego procesu oczyszczania. To była relacja z treningu charakteru, dzięki któremu miałem nadzieję stać się przywódcą autentycznie nastawionym na służbę drugiemu człowiekowi. Przelewałem na stronice negatywne emocje i toksyczność, żeby jej w sobie nie tłumić. Te dzienniki to archiwum przygody, podczas której najlepsza wersja mojego „ja” stopniowo i po cichutku brała górę nad niepewnością i strachem.

Jeśli więc brat czy siostra z wielkiej rodziny mieszkańców tej naszej maleńkiej planety zapragnie mnie potępić czy wykpić albo w lekceważący sposób skomentować te moje lekcje własnej wrażliwości i win, to będę się musiał z tym pogodzić. Dziś już wiem, że to świadczy wyłącznie o nich. Mnie to w ogóle nie dotyczy. To zupełnie nie moja sprawa.

Moja ulubiona kwestia z filmu Shoot the Messenger (2016) brzmi: „Gdyby przyjrzeć się bliżej życiu dowolnego człowieka, to by się zobaczyło cyrk na kółkach”.

Cyrk na kółkach. W życiu dowolnego człowieka.

Feeria barw i dowcipy sypiące się z rękawa, sztuczki i akrobatyka. A do tego chwila balansowania na linie, oko w oko z niebezpieczeństwem, i ogrom zachwytów i westchnień nad blaskiem słonecznych dni.

8.

Lekcje od mentorów wagi ciężkiej

Mam nadzieję, że te słowa, które piszę podczas lotu przez Atlantyk, zastaną cię w momencie pełnego skupienia nad ważną dla ciebie pracą, podczas wędrówki na szczyt doskonałości i w stanie pełnej gotowości do pozostawienia po sobie śladu na kartach historii świata – że właśnie budujesz życie pod znakiem szczęścia, spełnienia, sensu i pogodzenia z losem, o którym w swoich ostatnich dniach będziesz myśleć z dumą.

Miałem wielkie szczęście spotkać na swojej drodze wielu niesamowitych mentorów.

Jako dwudziestoparoletni prawnik pracowałem z sędzią, który wyróżniał się prawością, samodyscypliną i pokorą. Ów absolwent Harvardu, a przy tym człowiek błyskotliwy i niezwykle skrupulatny, cieszył się powszechnym poważaniem. Żył jednak bardzo skromnie. Jeździł zupełnie niepozornym, leciwym autem. Zawsze dbał o dobre maniery i nie zajmował się błahostkami. To był prawdziwy mentor wagi ciężkiej.

Utrzymywaliśmy kontakt, nawet gdy już przeszedł w stan spoczynku. Dostawałem wtedy od niego mądre, odręcznie pisane listy z podziękowaniem za liczne książki, które mu przesyłałem. Wyczekiwałem z niecierpliwością tych listów z moim nazwiskiem i adresem starannie wykaligrafowanym na kopercie wysłużonym atramentowym piórem. Pan sędzia zawsze wyrażał podziw dla moich postępów i gratulował mi sukcesów w roli pisarza i doradcy wspierającego przywódców. Zawsze potrafił sprawić, że czułem się ważniejszy i lepszy, niż byłem. W jego przyzwoitych słowach zawsze odnajdywałem źródło nadziei. To był naprawdę wielki człowiek.

Ostatnia wizyta u jednego z moich najważniejszych mentorów, sędziego Lorne’a O. Clarke’a

On zbliżał się właśnie do połowy dziewiątej dekady życia, gdy nagle postanowiłem na chwilę oderwać się od wszystkich zajęć – a miałem wtedy w kalendarzu całe mnóstwo zagranicznych wystąpień, terminów umówionych z wydawcą i zobowiązań rodzinnych – wskoczyć do samolotu i odwiedzić człowieka, który wywarł tak istotny wpływ na moje życie. Nie chciałem przegapić okazji, aby spotkać się z nim po raz ostatni.

Popijając mocną herbatę, wspominaliśmy nasze wspólne doświadczenia, śmialiśmy się do rozpuku i gawędziliśmy na różne ważne dla nas obu tematy.

Przed wyjściem zapytałem mojego nie najmłodszego już mentora:

– Jaką najcenniejszą radę miałby pan dla mnie na przyszłość, panie sędzio?

On chwilę się nad tym pytaniem zastanawiał, a potem odparł cicho:

– Bądź życzliwy, Robin. Tak, to bardzo ważne. Zawsze bądź życzliwy.

Potem zrobił coś, czego przez te wszystkie lata znajomości nigdy wcześniej nie zrobił. Nachylił się i mnie uścisnął, po czym powiedział:

– Kocham cię, Robin.

Dwa miesiące później świat musiał pożegnać tego wybitnego prawnika, który poprzez pracę dbał o interes publiczny.

Do grona moich ważnych mentorów zalicza się również Steve Wozniak, współzałożyciel firmy Apple. Poznaliśmy się w Zurychu, podczas spotkań w ramach The Titan Summit. Było to wydarzenie, które organizowałem przez wiele lat z myślą o globalnych przywódcach i najwybitniejszych przedsiębiorcach.

Woz niewątpliwie cieszył się już wówczas mianem ikony biznesu, a mimo to na szczyt przybył sam. Dał się poznać jako człowiek niezwykle uprzejmy i przystępny. Podczas rozmów na scenie opowiadał o tym, co jego zdaniem należy robić, aby kreślić trafne wizje przyszłości i tworzyć udane technologie. Dzielił się również mało znanymi spostrzeżeniami na temat prawdziwych źródeł sukcesu Steve’a Jobsa. Zachęcał słuchaczy, aby zabiegając o miejsce w światowej czołówce, nie zapomnieli o uprzejmości i szacunku do drugiego człowieka.

Od lat utrzymujemy kontakt, więc Woz jest dziś dla mnie nie tylko życiowym przewodnikiem, ale również drogim przyjacielem.

Miałem zaszczyt udzielać wsparcia mentoringowego wielu znanym miliarderom, a także sportowym legendom NBA, NFL i MLB oraz liderom takich organizacji jak Nike, FedEx, Oracle, Starbucks, Unilever czy Microsoft. Niemniej na pytanie o to, kto wywarł największy wpływ na moje życie, odpowiedziałbym: „To proste: mój ojciec”.

Za kulisami The Titan Summit w Zurychu, ze współzałożycielem firmy Apple, Stevem Wozniakiem

Tata urodził się w zupełnie zwyczajnej rodzinie w kaszmirskim Dżammu. Za ojca miał kapłana, za matkę – świętą. Jak twierdzi mój wuj, a jego brat, tata był zdolnym uczniem i dlatego zdołał pokonać mniej więcej dziesięć tysięcy konkurentów w walce o indeks Akademii Medycznej w Agrze (indyjskim mieście, w którym się znajduje Tadź Mahal).

Gdy nadszedł czas wyjazdu na studia, ojciec i jego starszy brat cały dzień szli pieszo na dworzec, a potem podróżowali koleją trzy dni. W końcu dotarli na uczelnię, ale wtedy się okazało, że miejsce przyznane mojemu ojcu jednak zostało zajęte przez kogoś innego.

Przygnębieni, ale bynajmniej nie zniechęceni bracia interweniowali u prorektora uczelni odpowiedzialnego za rekrutację, powołując się na świetne wyniki w nauce mojego ojca. (Tata nigdy by niczego takiego o sobie nie powiedział, bo był człowiekiem na wskroś skromnym, ale wujek powiedział mi kiedyś, że jego brat był „absolutnie genialny”).

Po dłuższych deliberacjach tata został w końcu dopuszczony na studia. A potem...

...ukończył medycynę i przeprowadził się do Afryki, gdzie poznał moją matkę (i gdzie mnie spłodzili).

...pracował jako lekarz polowy z ramienia ugandyjskiego rządu. (Pewnego dnia podczas wędrówki po dżungli spotkał na swojej drodze dyktatora Idi Amina. Moja matka twierdzi, że tamtego dnia uratowała ojcu życie. To jednak inna historia, być może opowiem ją w jednej z kolejnych książek).

...założył wspaniałą rodzinę (mój brat jest powszechnie szanowanym chirurgiem okulistą).

Chyba nikt inny (może poza moją matką) nie odegrał w moim życiu tak wielkiej roli jak on.

Z rodzicami w ogrodzie

Przez czterdzieści pięć lat tata służył swojej społeczności jako lekarz rodzinny. Przez kolejne dekady pomagał ludziom w potrzebie. Zdarzało mu się nawet za własne pieniądze wykupywać leki dla pacjentów, których nie było na nie stać. Przez kolejne lata dzielił się też ze mną życiowymi mądrościami, które istotnie wpłynęły na kształt mojej tożsamości.

Ponieważ ja również chciałbym pomagać innym, postanowiłem podzielić się w tym miejscu najcenniejszą radą, której kiedykolwiek udzielił mi ojciec. Jak to z wielkimi prawdami często bywa, jest ona równie prosta, co głęboka.

Służ innym.

...w czasach niepewności wielu ludzi myśli tylko o sobie i o tym, co im się należy, a poprzez swoje niegodziwe zachowania szkodzi społeczeństwu i niszczy planetę.

...wielu ludzi zdaje się nie pamiętać, że tak naprawdę jesteśmy wszyscy jedną rodziną i że żyjemy wszyscy razem na bardzo niepozornej kuli, która jest zaledwie częścią wszechświata liczącego dwieście miliardów galaktyk i dwa biliony gwiazd.

...dla wielu ludzi miarą sukcesu jest to, ile dóbr uda im się zgromadzić. Tacy ludzie nigdy nie mają dość, a w życiu zachowują się tak, jakby chcieli zasłużyć na miano godnych uczniów Machiavellego.

...wielu ludzi dało sobie wmówić, że najwięcej zyskuje ten, kto najwięcej bierze.

Czy jednak rzeczywiście tak jest?

A cóż z bogactwem, które się zyskuje, gdy się obdarowuje innych i wspiera ich na wszystkie możliwe sposoby? Co z tym, co się zyskuje, gdy się pomaga ludziom w potrzebie, nie patrząc, czy to krewny albo przyjaciel, klient bądź dostawca, sąsiad czy jednak ktoś zupełnie obcy? Świadomość, że się realizuje w życiu misję ważniejszą od własnego „ja”, stanowi źródło wspaniałych korzyści, choćby w postaci bezwarunkowego szczęścia, niewzruszonego spokoju ducha i coraz większej miłości do samego siebie.

„Służ innym” – często powtarzał mój ojciec mnie i mojemu bratu. Czasem, siedząc w ulubionym fotelu w salonie, przy stosiku podręczników do medycyny, dodawał jeszcze: „Bo to jest, chłopcy, tajemnica dobrego życia”.