Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Masz wrażenie, że Twój potencjał jest uwięziony w szarej codzienności? Chcesz w końcu obudzić swoje najlepsze ja? Wierzysz, że każdy może mierzyć wysoko i osiągać ponadprzeciętne wyniki w życiu prywatnym i zawodowym?
“Droga do wielkości. Jak być mistrzem w życiu i w pracy” to wademekum dla tych, którzy wierzą, że to, co niezwykłe, tworzymy sami. Dla tych, którzy chcą być bohaterami i mieć realny wpływ na swoje życie, a także dla tych, dla których spełnienie osobiste i zawodowe idzie w parze z efektywnością i wzrostem poziomu satysfakcji.
Dynamiczna osobowość Robina Sharmy i jego przełomowe pomysły przychodzą z pomocą jak najlepszy przyjaciel, gdy go potrzebujesz. Praktyczny i inspirujący poradnik, będący jednocześnie wyzwaniem, które pomoże ulepszyć twoje życie. Przystępny i przyjazny język dotrze do każdego czytelnika.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 208
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Z wyrazami najgłębszego uszanowania i miłości
dedykuję tę książkę moim rodzicom.
Otrzymałem od Was nie tylko dar życia,
ale także niespożytą pasję przeżywania go
na sto procent.
Jestem Wam za to bardzo wdzięczny.
Życie to przygoda i nic więcej.
Im szybciej to sobie uświadomisz,
tym szybciej poczujesz się jak artysta życia.
MAYA ANGELOU
Kiedyś myślałem, że pewnego dnia zdołam
pogodzić te różne pragnienia,
które mnie pchają w różnych kierunkach.
I te różne głosy, które się we mnie odzywają.
Teraz już wiem, że one są wszystkie częścią mnie.
Czuję, że piosenka dojrzewa w mojej głowie.
Nie szukałem łaski, ale szczęśliwie łaska szukała mnie.
BONO, FRONTMAN U2Z WYPOWIEDZI DLA „ROLLING STONE”
RADA 1.
NIE JESTEM ŻADNYM GURU
Przedstawiciele mediów czasem nazywają mnie „guru przywództwa” (albo poradnictwa). A ja nie jestem żadnym guru. Jestem po prostu zwykłym facetem i tylko miałem w życiu okazję zaznajomić się z różnymi pomysłami i narzędziami, które ludziom mogą pomóc w pełnym wykorzystaniu własnego potencjału, a organizacjom w osiąganiu wyników na najwyższym światowym poziomie.
Chciałbym jasno powiedzieć, że nic mnie od ciebie nie różni. Też się z różnymi rzeczami zmagam, też przeżywam frustracje i lęki. Też o różnych rzeczach marzę, o różne rzeczy zabiegam, na różne rzeczy liczę. Miewam dobre okresy, ale również i takie bardzo słabe. Czasem zdarzy mi się dokonać naprawdę dobrego wyboru, a kiedy indziej popełniam katastrofalne błędy. Jestem – jak każdy inny człowiek – projektem w trakcie realizacji. Jeśli dostrzeżesz coś wartościowego w którymś z moich pomysłów, to najprawdopodobniej dlatego, że całymi dniami rozmyślam, jak najlepiej przekazywać ci moją wiedzę. Czas upływa mi na poszukiwaniu możliwie praktycznych rozwiązań, dzięki którym mógłbyś zagrać wszystkie swoje karty i dokonać czego wielkiego. Oddaję się dywagacjom o działaniach, które pozwalałyby firmom wspinać się na nowe wyżyny. Jeśli się poświęca na coś odpowiednio dużo czasu, w pewnym momencie osiąga się głębokie i rozległe rozeznanie w temacie. A wtedy w oczach świata człowiek staje się guru.
To zdanie: „Nie jestem guru” padło z moich ust kiedyś podczas spotkania autorskiego w księgarni w indyjskim Bangalore. Podszedł wtedy do mnie pewien mężczyzna i zapytał: „Dlaczego nie chcesz o sobie mówić, że jesteś guru? Przecież gu to w sanskrycie mrok, zaś ru oznacza rozwiewać. Guru to zatem ktoś, to kto rozwiewa mrok i wnosi więcej światła i zrozumienia”. To stwierdzenie mnie zaintrygowało. Dało mi do myślenia.
Miewam dobre okresy, ale również i takie bardzo słabe. Czasem zdarzy mi się dokonać naprawdę dobrego wyboru, a kiedy indziej popełniam katastrofalne błędy. Jestem – jak każdy inny człowiek – projektem w trakcie realizacji.
Doszedłem do wniosku, że nie czuję się dobrze z mianem guru, bo jeśli uznasz, że coś nas zasadniczo różni, to możesz zaraz potem stwierdzić: „Właśnie! Dlatego nie dam rady osiągnąć tego, o czym mówi Robin. Bo on ma uzdolnienia i umiejętności, których mnie brakuje. Dla niego to wszystko jest proste, bo on jest guru”. Nic z tych rzeczy. Przykro mi, jeśli cię rozczarowałem. Jestem zwykłym facetem, który stara się jak najlepiej przeżywać czas, który został mu dany. Staram się być najlepszym samotnym ojcem dla dwojga moich wspaniałych dzieci. Żyję też nadzieją, że zdołam w jakiś sposób pozytywnie wpłynąć na innych. To bynajmniej nie czyni mnie guru! Choć przyznam, że ta koncepcja z „rozwiewaniem mroku” do mnie przemawia. Będę ją musiał zgłębić. Może jakiś guru mi w tym pomoże.
RADA 2.
HARVEY KEITEL I OKNA MOŻLIWOŚCI
Nie zawsze wszystko mi się udaje (bo, jak już wspomniałem, nie jestem żadnym guru). Staram się jednak ze wszystkich sił sam robić to, do czego wszystkich innych namawiam. Bardzo się staram, żeby „wideo” zgadzało się z „audio”. Ponieważ jednak jestem tylko człowiekiem, nie zawsze mi to wychodzi (nie znam nikogo, komu zawsze wychodzi). Pozwolę sobie tę myśl rozwinąć.
Sporo czasu schodzi mi na przekonywanie czytelników moich książek i uczestników moich warsztatów – zarówno tych poświęconych przywództwu osobistemu, jak i tych dla liderów organizacji – aby „wychodzili naprzeciw swoim lękom” i aby wykorzystywali każdy „centymetr sześcienny szansy” (czy możliwości). Namawiam moich klientów, aby nie bali się marzyć, aby nie wahali się podkreślać swoje atuty i aby wykazywali się odwagą w działaniu. Robię to, ponieważ uważam, że jeśli się chce dobrze przeżyć życie, trzeba cały czas dążyć do pełnego wykorzystania swojego potencjału i możliwości. W moim świecie zwycięzcą jest ten, kto najwięcej doświadczył. Na ogół więc pierwszy ustawiam się w kolejce, aby robić to, co mnie przeraża. Zwykle nie bez zastanowienia narażam się na dyskomfort. Ostatnio jednak się na to nie zdecydowałem. Tak jakoś wyszło...
Byłem akurat w lobby hotelu Four Seasons w centrum Toronto. Przygotowywałem się do wystąpienia, które miałem wygłosić dla firmy Advanced Medical Optics. To niesamowita organizacja, którą od lat wspieramy coachingowo. A gdy tak stałem w tym lobby, wyrósł przede mną całkiem nieoczekiwanie nie kto inny, tylko Harvey Keitel. Tak, ten Harvey Keitel. Wielka gwiazda z filmu Wściekłe psy. I co zrobił w tym momencie autor Mnicha, który sprzedał swoje ferrari? Zapadł się w siebie.
Życie dzień po dniu otwiera przed nami okna nowych możliwości. Nasz los zależy ostatecznie od tego, co w związku z tym zrobimy.
Nie wiem, dlaczego nie wstałem i do niego nie podszedłem. Nie wiem, dlaczego nie nawiązałem nowej znajomości. Nic mnie przed tym nie powstrzymało, gdy na lotnisku w Chicago natknąłem się na legendę baseballu, Pete’a Rose’a (potem siedzieliśmy obok siebie w drodze do Phoenix). W zeszłym roku latem poznałem w ten sposób – tyle że w hotelu w Rzymie – Henry’ego Kravisa, jednego z najwybitniejszych finansistów na świecie (towarzyszył mi wtedy mój syn Coby, wówczas jedenastoletni; dla niego to była świetna przygoda). W Bostonie całkiem przypadkiem poznałem senatora Edwarda Kennedy’ego. W dzieciństwie, jeszcze w Halifax, w Nowej Szkocji, bez oporów podszedłem do Eddiego Van Halena. Gdy zaś znalazłem się w tym samym miejscu i czasie co Harvey Keitel, nie wykorzystałem okazji!
Życie dzień po dniu otwiera przed nami okna nowych możliwości. Nasz los zależy ostatecznie od tego, co w związku z tym zrobimy. Kto zamknie się w sobie, ten na zawsze pozostanie mały. Kto zaś pomimo strachu śmiało przez nie wyjrzy, ten zdoła wiele osiągnąć. Życie jest za krótkie, żeby wiecznie dawać sobie na wstrzymanie. A gdy się wychowuje dzieci, ma się naprawdę nieduże „okno”, żeby oddziaływać na ich rozwój i wspierać je w wykorzystaniu własnego potencjału. Niewiele jest też czasu, żeby im pokazać, czym jest bezwarunkowa miłość. Gdy to okno raz się zamknie, potem trudno je na nowo otworzyć.
Jeśli więc jeszcze kiedyś spotkam Harveya Keitela, na pewno podbiegnę do niego w podskokach. Być może w pierwszej chwili uzna, że jestem stalkerem, potem jednak zmieni zdanie. Gdy zaczniemy rozmawiać, wyjaśnię mu, że jestem jednym z tych ludzi, którzy starają się korzystać z nadarzających się okazji.
RADA 3.
NIC NIE SZKODZI TAK JAK SUKCES
Richard Carrión, dyrektor generalny jednego z największych portorykańskich banków, powiedział do mnie kiedyś coś, czego nigdy nie zapomnę: „Robin, nic nie szkodzi tak jak sukces”. Mocne słowa! Taka jednak prawda, że – zarówno człowiekowi, jak i organizacji – najłatwiej jest potknąć się i pokiereszować wtedy, gdy akurat święci największe sukcesy. Po osiągnięciu szczytu pojawia się pokusa, żeby spocząć na laurach. Łatwo wtedy zapomnieć o wydajności. Łatwo zgrzeszyć najciężej, bo arogancją. Sukces sprawia, że ludzie i firmy, rozkochują się we własnym odbiciu w lustrze. Przestają tworzyć innowacje, przestają ciężko pracować. Nie chcą już podejmować ryzyka, bo wolą spijać śmietankę. Przechodzą do defensywy i zamiast dalej robić to, co ich wyniosło na szczyty, całą energię skupiają na obronie już osiągniętego sukcesu. Gdy mówię o tym do dyrektorów generalnych, oni zawsze kiwają potakująco głowami. Pozwolę sobie więc przytoczyć prawdziwy przykład z mojego własnego życia.
W ostatni weekend zabrałem dzieci do naszej ulubionej włoskiej restauracji. Serwują tam wyborne jedzenie. Lepszej bresaoli nie jadłem nigdzie poza Włochami. Makarony – niebo w gębie! Pianka na latte zachwyca tak, że człowiek ma ochotę rzucić pracę i zostać baristą. Za to obsługa jest fatalna. Okropna, okropna i jeszcze raz okropna (jak zresztą w większości restauracji). Dlaczego? Ponieważ wiecznie panuje tam tłok. Dlatego że odnieśli wielki sukces i kolejki przed drzwiami wydają im się rzeczą absolutnie oczywistą. Przestrzegam jednak, że to początek ich końca.
Uwielbiam robić zdjęcia. Ojciec nauczył mnie, że kolejne etapy podróży przez życie warto uwieczniać na fotografiach. Na ogół więc mam przy sobie niewielki aparat. Poprosiłem kelnerkę, żeby zrobiła mnie i moim dzieciom zdjęcie ze spaghetti na widelcach. „Nie mam czasu”, odparła zdawkowo. Aż trudno mi było w to uwierzyć. Kelnerka nie mogła poświęcić pięciu sekund, żeby klient był zadowolony. Nie znalazła chwili, żeby mi pomóc. Była zbyt zajęta, żeby zachować się jak człowiek.
Im większy osiąga się sukces – czy to osobisty, czy organizacyjny – tym więcej tym więcej trzeba mieć w sobie pokory i więcej zaangażowania okazywać klientowi.
„Nic nie szkodzi tak jak sukces”. Richard Carrión to rozumie. Rozumie to także David Neeleman, dyrektor generalny JetBlue. To on powiedział: „Gdy się zarabia pieniądze i inkasuje wysokie marże, łatwo o zaniedbania”. Wielu dyrektorów generalnych chyba o tym nie wie. Tymczasem im większy osiąga się sukces – czy to osobisty, czy organizacyjny – tym więcej trzeba mieć w sobie pokory i więcej zaangażowania okazywać klientowi. Tym szybciej trzeba działać. Tym większą wartość trzeba wypracowywać. Kto bowiem przestanie robić to, dzięki czemu osiągnął szczyt, ten od razu zacznie się zsuwać po zboczu na samo dno doliny.