Maria Jolanta Wilczurówna - Echt Katarzyna - ebook + audiobook + książka

Maria Jolanta Wilczurówna ebook i audiobook

Echt Katarzyna

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kto z zapałem śledził historię „Znachora”, powinien poznać Marię Jolantę Wilczurównę!

Marysia, córka profesora Wilczura, po odzyskaniu ojca oraz majątku konsekwentnie realizuje swoje aspiracje życiowe. Młoda kobieta ma ambicje, marzenia i chce czegoś więcej, niż być tylko żoną i matką. Leszek, jej narzeczony, nie wydaje się na to gotowy, stara się więc odwieść ukochaną od jej planów. Ich miłość przeżywa kryzys, bo żadne z nich nie chce zrezygnować ze swojej wizji wspólnego życia. Wilczurówna nie potrafi jednak tak po prostu pogodzić się ze scenariuszem napisanym przez ówczesne konwenanse. Postanawia zawalczyć o wolność i prawo do własnego głosu w świecie, który nakazuje kobietom milczeć.

„Maria Jolanta Wilczurówna” to powieść poruszająca ważne tematy, dzięki której czytelnicy mogą znów spotkać się z ulubionymi postaciami i zanurzyć w klimacie powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza.

W pewnej chwili Marysia podniosła się z kanapy, złapała szczeniaka pod pachę i powiedziała, że musi zostać sama. Pobiegła na górę, upadła na łóżko i rozpamiętywała w kółko to, co ją spotkało. Zastanawiała się, czy mogła postąpić inaczej. Może powinna zrezygnować ze swoich marzeń i pogodzić się z losem tysięcy innych kobiet, których ambicje zawodowe były traktowane przez większość mężczyzn jako fanaberie. Czy byłaby wówczas szczęśliwa? Mocno w to wątpiła. Może na początku, przez krótki czas, ale później? Pojawiłyby się dzieci i ona sama byłaby już tylko matką, opiekunką, pocieszycielką. Z jej potrzeb i dążeń nie pozostałoby nic. A teraz co jej zostało?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 233

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 52 min

Lektor: Anna Szymańczyk
Oceny
4,0 (78 ocen)
38
18
11
6
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Niffer

Nie polecam

Bardzo słaba i do bólu przewidywalna książka. Drewniane dialogi, kuriozalna fabuła przypominają wypracowanie szkolne z serii "Opisz dalsze losy bohaterów książki".
20
Malwi68

Z braku laku…

"Maria Jolanta Wilczurówna" Katarzyny Echt to książka, która kontynuuje historię znanej postaci ze "Znachora" Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Marysia Wilczurówna, córka profesora Wilczura, jest główną bohaterką, która po odzyskaniu majątku i ojca, dąży do realizacji własnych aspiracji życiowych. Książka porusza ważne tematy, takie jak pragnienie wolności i prawa do własnego głosu kobiet w społeczeństwie, które nakłada na nie konwenanse. Jednakże, mimo interesującej tematyki, sposób przedstawienia historii i postaci nie zawsze jest przekonujący. Dialogi oraz rozwój bohaterów mogłyby być głębsze i przemyślane. Pomimo tego, dla fanów "Znachora" i powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, ta książka może być ciekawym kontynuowaniem historii i spotkaniem ze znanymi postaciami. Jednakże, choć "Maria Jolanta Wilczurówna" porusza istotne kwestie, nie udaje się całkowicie oddać głębi postaci ani ich relacji. Wiele momentów wydaje się naciąganych, a psychologiczne motywacje bohaterów pozostają czasem ni...
00
AmeliaMi2002

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00
piorka2828

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo przyjemna kontynuacja kultowego Znachora
00
MalwiMieri

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam!
00

Popularność




Wstęp

Prawie sto lat temu, w roku 1937, Tadeusz Dołęga-Mostowicz opisał losy profesora Wilczura w książce pod tytułem „Znachor”. Książka ta stała się dla mnie inspiracją.

Niezwykle zdolny chirurg, Rafał Wilczur, doświadczył wielkiej rodzinnej tragedii, gdy jego żona, bez ostrzeżenia, odeszła do innego mężczyzny, zabierając ze sobą ukochaną przez Wilczura córeczkę Marysię, nazywaną przez ojca Mariolką. Kiedy zrozpaczony lekarz szukał na przedmieściach Warszawy ukojenia w alkoholu, został napadnięty i ograbiony. Silne uderzenie w głowę spowodowało utratę pamięci. Gdy odzyskał przytomność, nie wiedział, kim jest i jak się nazywa. Przez trzynaście lat błąkał się po polskiej prowincji pod przybranym nazwiskiem Antoniego Kosiby. Przypadek sprawił, że osiadł na stałe w młynie w Radoliszkach, gdzie wróciła mu pamięć zawodowa i zaczął bezinteresownie leczyć zwykłych ludzi. Zyskał tym wdzięczność i uznanie otoczenia, ale także wzbudził niechęć i zazdrość lokalnego medyka, doktora Pawlickiego.

Po pewnym czasie zmarł przybrany opiekun Marysi, a niedługo później jej matka. Marysia musiała radzić sobie sama. Podjęła więc pracę w małym sklepiku w Radoliszkach. Tam też skrzyżowały się drogi ojca i córki, choć nic o sobie nie wiedzieli.

Wkrótce potem o względy Marysi zaczął zabiegać młody hrabia Leszek Czyński, co z czasem przyczyniło się do lokalnego skandalu obyczajowego oraz wywołało dezaprobatę rodziców hrabiego. Mimo strachu przed plotkami i ostracyzmem społeczności, Marysia oddała Leszkowi serce. Gdy planowali wspólną przyszłość, zdarzył się wypadek spowodowany przez odrzuconego przez Marysię konkurenta. Kosiba uratował życie obojgu, ale do przeprowadzenia trepanacji czaszki córki potrzebował precyzyjnych narzędzi chirurgicznych. Pawlicki odmówił pomocy umierającej dziewczynie i nie pożyczył Kosibie przyrządów. Zdesperowany chirurg ukradł je, dzięki czemu operacja zakończyła się sukcesem. Niestety Pawlicki złożył doniesienie o kradzieży na policję. Kosiba został uznany winnym, a następnie zamknięty w więzieniu.

Rodzice Leszka Czyńskiego, z obawy przed utratą jedynego dziecka, zaakceptowali Marysię jako wybrankę syna, wkrótce po jego powrocie z zagranicznej rehabilitacji. Pieniądze i koneksje uruchomiły odwołanie od wyroku sądu w sprawie Kosiby. W trakcie rozprawy odwoławczej zeznawał najlepszy polski chirurg, uczeń profesora Wilczura. On to właśnie rozpoznał w osobie Kosiby swojego dawnego mentora. Profesor dzięki temu odzyskał pamięć oraz córkę.

Dołęga-Mostowicz spisał dalsze losy Wilczura, gdzie życie Marysi toczy się utartym schematem tamtych czasów. W drugiej części powieści autor poświęca dziewczynie bardzo mało miejsca. Adaptacja filmowa zaś ukazuje ją według ówczesnych stereotypów. Jest dobrą żoną i matką, a dylematy małżeńskie dotyczą względów uczuciowych, głównie zazdrości. Tymczasem odzyskanie ojca i majątku rodzinnego otworzyło Marysi nowe możliwości rozwoju. Postanowiłam więc DAĆ JEJ SZANSĘ na zrealizowanie własnych celów i marzeń.

***

Jednostajny stukot kół pociągu uspokajał i pozwalał zebrać myśli. Profesor Dobraniecki i Mariolka mieli przymknięte oczy; wyraźnie drzemali po długim, męczącym dniu. Profesor Wilczur wrócił myślami do ostatnich, niezwykłych godzin. Przecież dziś narodził się na nowo! Po trzynastu latach odzyskał tożsamość i córkę. Zaczęły mu powracać wspomnienia, obrazy minionych lat, jak na zwolnionych kadrach filmu. Oto trzyma w ręku list od żony, w którym Beata zawiadamia go, że odchodzi, zabierając córeczkę. Teraz zrozpaczony i już nieźle pijany włóczy się po mieście, szukając ukojenia. W kolejnej knajpie wysłuchuje mądrości życiowych jakiegoś domorosłego filozofa, wychodzi na zewnątrz i czuje silne uderzenie w głowę. Następny obraz to skrzypiąca fura i jego boląca głowa uderzająca o deski. Powraca to potworne uczucie, że nie wie, kim jest, i nic nie pamięta. Nikt mu nie wierzy, nikt nie chce lub nie umie mu pomóc. Wraca fala poczucia bezradności i beznadziei. Widzi kolejne aresztowanie za włóczęgostwo w kolejnym komisariacie. Wie, że nie ma innego wyjścia, jak tylko zdobyć dokument tożsamości. Wszystko się w nim buntuje przeciwko kradzieży, ale rozumie, że to jest konieczne. W komisariacie leżą metryki urodzenia zmarłych osób. Kładzie na nich czapkę. Od teraz nazywa się Antoni Kosiba i może swobodnie przedstawiać się jako robotnik do wynajęcia.

Odsunął od siebie smutne wspomnienia i uśmiechnął się, patrząc na spokojne i piękne oblicze Mariolki, tak podobne do utraconej miłości jego życia. Nie rozumiał wtedy i dziś też nie wiedział, dlaczego Beata od niego odeszła. Zdawał sobie jedynie sprawę, że niczym nie zawinił. To od tamtego momentu zaczęło się nieskończenie długie pasmo niesprawiedliwości, bólu i upokorzeń.

Wzdrygnął się lekko na wspomnienie minionej udręki, ale rozumiał, że oglądanie się w przeszłość niczego nie zmieni. Teraz ma dla kogo żyć, nie jest już sam i odzyskał dom. Wrócił myślami na cmentarz, z którego droga powrotna zdała mu się dużo piękniejsza w blasku zachodzącego słońca. Śnieg iskrzył jak brylantowa narzuta utkana rękami arcymistrza. Obok szła jego ukochana i cudem odzyskana córka.

– Czy chcesz zobaczyć twój dom, Mariolko? Wrócić ze mną do Warszawy? – zapytał nieśmiało. W tym pytaniu było tyle nadziei, że Marysia nie mogłaby powiedzieć „nie”.

– Ojcze, o niczym więcej nie marzę! A czy Leszek będzie mógł pojechać z nami?

Obydwoje utkwili wzrok w twarzy Wilczura, czekając na odpowiedź jak na wyrok.

– Leszku – zwrócił się chirurg do narzeczonego córki – bardzo pragnę ugościć i ciebie, i twoich rodziców. Za parę dni wyślę depeszę z serdecznym zaproszeniem. Ale teraz pozwól Mariolce pojechać ze mną i nacieszyć się tym, że oboje odnaleźliśmy swoją rodzinę. Niedługo wasz ślub, więc już zawsze będziecie razem.

Leszek przez chwilę chciał protestować, ale uświadomił sobie, że to prawie egzamin z miłości do Marysi. Rozpogodził się więc i zapytał, czy konie mają jechać na kolej.

– Najpierw na pocztę – odpowiedział Wilczur. – Mam nadzieję, że pan Sobek, naczelnik poczty, pozwoli mi zadzwonić do Warszawy.

– Panie Profesorze – wtrącił się do rozmowy Dobraniecki – nie mamy zbyt wiele czasu. Nasz pociąg odchodzi za niespełna godzinę.

– No to ruszajmy. Leszku, po powrocie do domu opowiedz wszystko rodzicom i przeproś ich, że nie pożegnałem się osobiście.

Nastrój profesora Wilczura znacznie się poprawił, bo załatwił telefon do swojego krewnego Zygmunta Wilczura, prezesa Sądu Apelacyjnego, z prośbą o powrót starej służby i o przygotowanie domu na przyjazd gospodarza z córką. Szczegółowe wyjaśnienia pozostawił na później. Zdążył jeszcze wysłać depeszę do Prokopa Szapiela, zwanego Mielnikiem, ze słowami: „Jeszcze wrócę”. Był mu winien wyjaśnienie, dlaczego tak nagle znika. W czasie jego tułaczki po kresach Rzeczpospolitej ten jeden jedyny człowiek okazał mu zaufanie i przyjął do swojego domu. U niego też odzyskał pamięć zawodową. Nie wiedział, gdzie nauczył się leczyć ludzi, ale miał granitową pewność, że potrafi. Gdy zobaczył Wasilkę, syna Prokopa, z połamanymi i źle zrośniętymi nogami, wiedział na pewno, że potrafi mu pomóc. I pomógł nie tylko Wasilce, bo wkrótce przyjeżdżali do niego okoliczni chłopi z różnymi chorobami. Od czasu, gdy syn przyjaciela zaczął samodzielnie chodzić, sytuacja Wilczura zmieniła się bardzo. Nie chciał wziąć pieniędzy, więc Prokop powiedział „to żyj z nami jak rodzony”. I tak też się stało.

***

Dobraniecki miał zamknięte oczy, ale nie spał. Rozmyślał nad najbliższą przyszłością, nad zmianami, które muszą nadejść. Dziękował Bogu za podjętą decyzję o powiedzeniu Wilczurowi, że go rozpoznał. Profesor Wilczur w końcu odzyskał pamięć, szczerze mówiąc bez jego udziału, ale gdyby nie zjawił się na cmentarzu, to musiałby skłamać, że go nie poznał, i żyć z tym haniebnym kłamstwem już na zawsze. Zdecydowanie nie chciałby tego.

– Swoją drogą ten panicz Leszek zachował się wspaniale. Od razu zrozumiał, jakie to ważne, żeby ojciec i córka mieli trochę czasu tylko dla siebie i od razu kupił bilety dla Marysi i jej ojca – monologował w myślach Dobraniecki. – On pewnie nie zdaje sobie sprawy, jacy oni są bogaci, choć w tej chwili akurat musieliby prosić o pieniądze.

Dobraniecki wrócił pamięcią do czasu, gdy jako świeżo upieczony lekarz dostał zatrudnienie w lecznicy Wilczura. Wtedy to jeszcze były początki, ale niezwykły talent lekarski szybko został rozpoznany i doceniony zarówno przez pacjentów, jak i środowisko lekarskie. Wilczur uzyskał tytuł profesora i katedrę na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego, a Dobraniecki uczył się od swojego zwierzchnika, stając się wkrótce jego prawą ręką. Sęk w tym, że profesor miał nie tylko niezwykłe umiejętności, ale i szczególne podejście do chorych. Jego spokojny głos, życzliwość i wyrozumiałość zyskiwały mu szerokie rzesze zwolenników. Tego Dobraniecki zazdrościł mu najbardziej. Teraz, po powrocie właściciela lecznicy, będzie musiał stać się mniej ważny, ustąpić miejsca Wilczurowi, a przecież tak długo walczył o swoją pozycję pierwszego lekarza – nie tylko w Warszawie, ale może i w Polsce.

***

Zasapana lokomotywa wtoczyła się na warszawski Dworzec Wileński. Mimo bardzo wczesnej pory na peronie panował duży ruch. Pasażerowie witali się z oczekującymi ich przyjazdu krewnymi i znajomymi. Bagażowi oferowali swoje usługi, z głośników słychać było informacje o przyjazdach i odjazdach pociągów. Marysia ze zdziwieniem przyglądała się okazałej hali dworca i przechodzącym ludziom. W tej właśnie chwili podszedł do nich elegancko ubrany starszy pan z szerokim uśmiechem na surowej, ale sympatycznej twarzy.

– Witaj, Rafale. Nareszcie się znalazłeś. Tyle lat, tyle lat! Już traciłem nadzieję na ponowne spotkanie z tobą. A ta śliczna panienka to pewnie Marysia. Dziecko kochane, gdy widziałem cię po raz ostatni, byłaś tycim szkrabem. Jak ty wyrosłaś, jak wypiękniałaś.

– Mariolko, to jest twój stryj Zygmunt. – Ojciec z przyjemnością prezentował członka rodziny.

– To ja mam teraz stryjka? – Oczy Marysi wyrażały i zaskoczenie, i radość. – Jakie to cudowne uczucie. Jeszcze wczoraj myślałam, że nie mam nikogo na świecie.

– Przepraszam państwa, ale chciałbym się pożegnać. – Profesor Dobraniecki skłonił się zebranej rodzinie.

– Krzysztofie, zobaczymy się w lecznicy po południu, przy wieczornym obchodzie. Dziękuję ci i do zobaczenia. A my jedźmy wreszcie do domu – odezwał się Rafał Wilczur ze zniecierpliwieniem, bo tęsknił za kąpielą, domowym jedzeniem, no i chciał pokazać Mariolce jej dom rodzinny.

Samochód Zygmunta Wilczura zatrzymał się przed okazałą willą przy Alei Bzów. Dopiero wstawał świt, więc wszystkie okna były oświetlone jak w czasie wielkiej uroczystości.

– Wszystko załatwiłem – zwrócił się Zygmunt do Rafała.  – Widzę, że służący zdążyli przygotować dom na wasz powrót. Zobaczymy się jutro. Musicie mi wszystko opowiedzieć. Nie mogę się już doczekać. – Po czym skinął głową i uśmiechnął się na pożegnanie.

Wilczur otworzył furtkę do ogrodu i wtedy ukazali się ludzie, stojący na stopniach prowadzących do drzwi wejściowych. To byli starzy służacy: lokaj Bronisław, stara gospodyni Michałowa, kucharka i nieznany profesorowi mężczyzna w sile wieku.

Michałowa niemal rzuciła się Wilczurowi na szyję.

– Niech Bogu najwyższemu będą dzięki za szczęśliwy powrót pana profesora do domu. Że też dożyłam tej szczęśliwej chwili. I panienka wróciła. My wszyscy tacyśmy szczęśliwi – jąkała się przez łzy.

Dołączyły do Michałowej głosy pozostałych: – Witajcie, państwo, w domu. To dla nas wielkie szczęście i wielki zaszczyt.

Wilczur wkroczył na schody, przepuszczając przed sobą Marysię.

– I ja jestem szczęśliwy, że was widzę. Dziękuję wam. A ty kim jesteś? – Odwrócił się do nieznanego mu mężczyzny.

– Jestem ogrodnikiem jaśnie pana. Trochę tu zarosło i zdziczało, to i przydam się z wiosną. A i teraz odśnieżam, w piecu napalę. Michałowa mnie wołała, bo mnie zna, żem uczciwy i nietrunkowy.

– Jak cię zwą? – spytał Wilczur.

– Franek Gołcarz, jaśnie panie.

Wilczur wszedł do salonu, rozejrzał się i zobaczył własne kąty w takim stanie, jakby wyszedł tylko na chwilę. Nic się nie zmieniło i pachniało czystością.

– Przygotujcie kąpiel dla mnie i dla panienki, a potem zjedlibyśmy coś. No i zawołajcie fryzjera po śniadaniu. Niech Michałowa pokaże pokój panience.

– Wszystko już gotowe, panie profesorze – zamruczła Michałowa prawie obrażona. – Czy to ja nie wiem, co do nas należy?

Od wyjazdu z Radoliszek Marysia czuła się jak w transie. To, co działo się wokół niej, było tak nieprawdopodobne, że patrzyła tylko szeroko otwartymi oczami, słuchała z niedowierzaniem i modliła się w duchu, aby to była prawda. Teraz, leżąc w ciepłej wodzie, w eleganckiej łazience, zaczęła snuć marzenia, które dotąd nie miały żadnej szansy na zrealizowanie. Tak, oczywiście bardzo kochała Leszka, ale chciała od życia czegoś więcej, niż tylko być dobrą żoną i gospodynią domową. Teraz przecież mogła się uczyć. Była przekonana, że jej ojciec nie miałby nic przeciwko temu. A Leszek…? Czy byłby gotów zaczekać ze ślubem do ukończenia przez nią szkoły? Wiedziała od dawna, że chciałaby leczyć ludzi, ale droga do tytułu doktora była długa, może zbyt długa?

***

Po kilku godzinach snu ojciec i córka wstali pełni energii i oczekiwania. Zjedli wyśmienity obiad, a następnie Wilczur, oprowadzając córkę po domu, opowiadał zdarzenia z minionego życia. Pokazywał miejsca ich wpólnych zabaw, wspominał zabawne anegdotki. Marysia wysiliła pamięć, wróciła do czasów, gdy miała sześć lat, i podzieliła się wspomnieniem wspólnych spacerów z mamą w pobliskim parku. Powiedziała, że spotykały tam jej późniejszego opiekuna i że mama zawsze długo z nim rozmawiała. Kiedy to rzekła, zdała sobie sprawę, że dla ojca musiało to być dramatyczną retrospekcją. Natychmiast przeprosiła, skonsternowana. W trakcie zwiedzania domu stanęła przed zamkniętymi drzwiami na piętrze.

– Co tam jest, tatusiu?

– To był pokój twojej mamy. Jeśli chcesz, to możemy tam wejść. – Nacisnął klamkę. Za drzwiami ukazał się stylowy buduar z inkrustowaną toaletką i pięknym lustrem. Wróciły wspomnienia, bo na szezlongu nadal leżało piękne futro z czarnych norek, prezent dla ukochanej żony na ósmą rocznicę ślubu. Nigdy go jednak nie odebrała. Dla Wilczura był to szyderczy dowód na życiową niesprawiedliwość. – W szafie znajdziesz suknie mamy, może będą na ciebie pasować. Na toaletce leży puzderko z biżuterią. Teraz to wszystko należy do ciebie, córeczko.

– To znaczy, że mama, odchodząc, zostawiła wszystko, co od ciebie dostała, by później żyć bardzo skromnie, by i mnie zostawić praktycznie w nędzy? – Marysia, zasmucona, kręciła głową z niedowierzaniem.

– Mariolko, czy chcesz mi towarzyszyć do lecznicy? Umówiłem się z Krzysztofem na wieczorny obchód, około godziny siedemnastej. – Ojciec zmienił temat, dając znać, że nie chce wracać do tych wspomnień.

– To dla mnie wielka radość, zobaczyć gdzie pracowałeś. Cieszę się, że pozwalasz mi iść ze sobą. – Marysia również oderwała myśli od minionego świata.

Lecznica z pozoru wyglądała tak, jak trzynaście lat temu. Zmieniła się tylko nazwa na szyldzie z Lecznicy prof. Wilczura na Lecznicę im. prof. Wilczura. Pracownicy już na niego czekali. Wśród nich zabrakło wielu twarzy, które dobrze pamiętał, pojawiły się za to nowe, nieznane. Cóż – pomyślał – nic nie stoi w miejscu, nie było mnie tu wiele lat. Zaczął od odwiedzenia specjalnego oddziału, na którym miały się leczyć biedne dzieci, bez zapłaty. Ale go nie było. Zamiast sal dla najmłodszych zobaczył oddział równie elegancki, jak i pozostałe, zajęty przez zamożnych pacjentów. Towarzyszący mu Dobraniecki bąknął coś w rodzaju: potrzebowaliśmy więcej miejsca. Wilczur nie skomentował tego ani słowem, ani gestem.

***

W Radoliszkach aż huczało od plotek. Michalesia spisała się na medal, bo uczciwie podsłuchiwała pod drzwiami, gdy poprzedniego dnia wieczorem panicz Leszek wrócił do domu bez Marysi. Rozmawiał z rodzicami bardzo długo, więc usłyszała wystarczająco dużo, aby przekazać dalej sensacyjne nowiny.

– Nasz znachor to nie byle kto – zaczęła od relacji dla pani Szkopkowej – on stracił pamięć trzynaście lat temu i nie nazywa się Kosiba, tylko profesor Rafał Wilczur. Na cmentarzu, jak zobaczył grób marysinej matki, to zaraz sobie przypomniał. Odzyskał pamięć i swoją córkę. Nasza biedna sierotka Marysia nie jest ani biedna, ani sierota. Jest córką wielkiego polskiego lekarza. Teraz pojechali do Warszawy. Państwo Czyńscy mają dojechać za parę dni.

– Ona była jakaś inna. – Szkopkowa zamyśliła się. – Jakby z innej gliny ulepiona.

– Prawda, a nasz panicz zaraz się na niej poznał. – Michalesia była dumna ze swojego chlebodawcy.

Prokop Mielnik dostał depeszę poprzedniego wieczora. „Jeszcze wrócę”, podpisano: prof. Rafał Wilczur. Najpierw wystraszył się, że depesza zwiastuje coś okropnego, ale gdy przeczytał, to zaczął się mocno zastanawiać nad jej treścią. Kto ma wrócić? Nie znał żadnego profesora. Dopiero następnego ranka Zonia przyniosła z Radoliszek sensacyjne nowiny. Kosiba był jak brat. Swój człowiek. Rozumiał Prokopa, zawsze uczynny i chętny do pomocy. Teraz Prokopowi wydało się, że wokół niego zrobiło się pusto. Sam się dziwił, że obcy człowiek może dla niego tak wiele znaczyć. Napisał, że jeszcze wróci, ale stary Prokop zbyt wiele widział i przeżył, aby mieć nadzieję na powrót Kosiby. Bo i po co miałby wracać?

***

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Wstęp
Maria Jolanta Wilczurówna

Maria Jolanta Wilczurówna

ISBN: 978-83-8313-778-0

© Katarzyna Echt i Wydawnictwo Novae Res 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Maria Bickmann-Dębińska

KOREKTA: Konrad Witkowski

OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek