Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 233
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Prawie sto lat temu, w roku 1937, Tadeusz Dołęga-Mostowicz opisał losy profesora Wilczura w książce pod tytułem „Znachor”. Książka ta stała się dla mnie inspiracją.
Niezwykle zdolny chirurg, Rafał Wilczur, doświadczył wielkiej rodzinnej tragedii, gdy jego żona, bez ostrzeżenia, odeszła do innego mężczyzny, zabierając ze sobą ukochaną przez Wilczura córeczkę Marysię, nazywaną przez ojca Mariolką. Kiedy zrozpaczony lekarz szukał na przedmieściach Warszawy ukojenia w alkoholu, został napadnięty i ograbiony. Silne uderzenie w głowę spowodowało utratę pamięci. Gdy odzyskał przytomność, nie wiedział, kim jest i jak się nazywa. Przez trzynaście lat błąkał się po polskiej prowincji pod przybranym nazwiskiem Antoniego Kosiby. Przypadek sprawił, że osiadł na stałe w młynie w Radoliszkach, gdzie wróciła mu pamięć zawodowa i zaczął bezinteresownie leczyć zwykłych ludzi. Zyskał tym wdzięczność i uznanie otoczenia, ale także wzbudził niechęć i zazdrość lokalnego medyka, doktora Pawlickiego.
Po pewnym czasie zmarł przybrany opiekun Marysi, a niedługo później jej matka. Marysia musiała radzić sobie sama. Podjęła więc pracę w małym sklepiku w Radoliszkach. Tam też skrzyżowały się drogi ojca i córki, choć nic o sobie nie wiedzieli.
Wkrótce potem o względy Marysi zaczął zabiegać młody hrabia Leszek Czyński, co z czasem przyczyniło się do lokalnego skandalu obyczajowego oraz wywołało dezaprobatę rodziców hrabiego. Mimo strachu przed plotkami i ostracyzmem społeczności, Marysia oddała Leszkowi serce. Gdy planowali wspólną przyszłość, zdarzył się wypadek spowodowany przez odrzuconego przez Marysię konkurenta. Kosiba uratował życie obojgu, ale do przeprowadzenia trepanacji czaszki córki potrzebował precyzyjnych narzędzi chirurgicznych. Pawlicki odmówił pomocy umierającej dziewczynie i nie pożyczył Kosibie przyrządów. Zdesperowany chirurg ukradł je, dzięki czemu operacja zakończyła się sukcesem. Niestety Pawlicki złożył doniesienie o kradzieży na policję. Kosiba został uznany winnym, a następnie zamknięty w więzieniu.
Rodzice Leszka Czyńskiego, z obawy przed utratą jedynego dziecka, zaakceptowali Marysię jako wybrankę syna, wkrótce po jego powrocie z zagranicznej rehabilitacji. Pieniądze i koneksje uruchomiły odwołanie od wyroku sądu w sprawie Kosiby. W trakcie rozprawy odwoławczej zeznawał najlepszy polski chirurg, uczeń profesora Wilczura. On to właśnie rozpoznał w osobie Kosiby swojego dawnego mentora. Profesor dzięki temu odzyskał pamięć oraz córkę.
Dołęga-Mostowicz spisał dalsze losy Wilczura, gdzie życie Marysi toczy się utartym schematem tamtych czasów. W drugiej części powieści autor poświęca dziewczynie bardzo mało miejsca. Adaptacja filmowa zaś ukazuje ją według ówczesnych stereotypów. Jest dobrą żoną i matką, a dylematy małżeńskie dotyczą względów uczuciowych, głównie zazdrości. Tymczasem odzyskanie ojca i majątku rodzinnego otworzyło Marysi nowe możliwości rozwoju. Postanowiłam więc DAĆ JEJ SZANSĘ na zrealizowanie własnych celów i marzeń.
***
Jednostajny stukot kół pociągu uspokajał i pozwalał zebrać myśli. Profesor Dobraniecki i Mariolka mieli przymknięte oczy; wyraźnie drzemali po długim, męczącym dniu. Profesor Wilczur wrócił myślami do ostatnich, niezwykłych godzin. Przecież dziś narodził się na nowo! Po trzynastu latach odzyskał tożsamość i córkę. Zaczęły mu powracać wspomnienia, obrazy minionych lat, jak na zwolnionych kadrach filmu. Oto trzyma w ręku list od żony, w którym Beata zawiadamia go, że odchodzi, zabierając córeczkę. Teraz zrozpaczony i już nieźle pijany włóczy się po mieście, szukając ukojenia. W kolejnej knajpie wysłuchuje mądrości życiowych jakiegoś domorosłego filozofa, wychodzi na zewnątrz i czuje silne uderzenie w głowę. Następny obraz to skrzypiąca fura i jego boląca głowa uderzająca o deski. Powraca to potworne uczucie, że nie wie, kim jest, i nic nie pamięta. Nikt mu nie wierzy, nikt nie chce lub nie umie mu pomóc. Wraca fala poczucia bezradności i beznadziei. Widzi kolejne aresztowanie za włóczęgostwo w kolejnym komisariacie. Wie, że nie ma innego wyjścia, jak tylko zdobyć dokument tożsamości. Wszystko się w nim buntuje przeciwko kradzieży, ale rozumie, że to jest konieczne. W komisariacie leżą metryki urodzenia zmarłych osób. Kładzie na nich czapkę. Od teraz nazywa się Antoni Kosiba i może swobodnie przedstawiać się jako robotnik do wynajęcia.
Odsunął od siebie smutne wspomnienia i uśmiechnął się, patrząc na spokojne i piękne oblicze Mariolki, tak podobne do utraconej miłości jego życia. Nie rozumiał wtedy i dziś też nie wiedział, dlaczego Beata od niego odeszła. Zdawał sobie jedynie sprawę, że niczym nie zawinił. To od tamtego momentu zaczęło się nieskończenie długie pasmo niesprawiedliwości, bólu i upokorzeń.
Wzdrygnął się lekko na wspomnienie minionej udręki, ale rozumiał, że oglądanie się w przeszłość niczego nie zmieni. Teraz ma dla kogo żyć, nie jest już sam i odzyskał dom. Wrócił myślami na cmentarz, z którego droga powrotna zdała mu się dużo piękniejsza w blasku zachodzącego słońca. Śnieg iskrzył jak brylantowa narzuta utkana rękami arcymistrza. Obok szła jego ukochana i cudem odzyskana córka.
– Czy chcesz zobaczyć twój dom, Mariolko? Wrócić ze mną do Warszawy? – zapytał nieśmiało. W tym pytaniu było tyle nadziei, że Marysia nie mogłaby powiedzieć „nie”.
– Ojcze, o niczym więcej nie marzę! A czy Leszek będzie mógł pojechać z nami?
Obydwoje utkwili wzrok w twarzy Wilczura, czekając na odpowiedź jak na wyrok.
– Leszku – zwrócił się chirurg do narzeczonego córki – bardzo pragnę ugościć i ciebie, i twoich rodziców. Za parę dni wyślę depeszę z serdecznym zaproszeniem. Ale teraz pozwól Mariolce pojechać ze mną i nacieszyć się tym, że oboje odnaleźliśmy swoją rodzinę. Niedługo wasz ślub, więc już zawsze będziecie razem.
Leszek przez chwilę chciał protestować, ale uświadomił sobie, że to prawie egzamin z miłości do Marysi. Rozpogodził się więc i zapytał, czy konie mają jechać na kolej.
– Najpierw na pocztę – odpowiedział Wilczur. – Mam nadzieję, że pan Sobek, naczelnik poczty, pozwoli mi zadzwonić do Warszawy.
– Panie Profesorze – wtrącił się do rozmowy Dobraniecki – nie mamy zbyt wiele czasu. Nasz pociąg odchodzi za niespełna godzinę.
– No to ruszajmy. Leszku, po powrocie do domu opowiedz wszystko rodzicom i przeproś ich, że nie pożegnałem się osobiście.
Nastrój profesora Wilczura znacznie się poprawił, bo załatwił telefon do swojego krewnego Zygmunta Wilczura, prezesa Sądu Apelacyjnego, z prośbą o powrót starej służby i o przygotowanie domu na przyjazd gospodarza z córką. Szczegółowe wyjaśnienia pozostawił na później. Zdążył jeszcze wysłać depeszę do Prokopa Szapiela, zwanego Mielnikiem, ze słowami: „Jeszcze wrócę”. Był mu winien wyjaśnienie, dlaczego tak nagle znika. W czasie jego tułaczki po kresach Rzeczpospolitej ten jeden jedyny człowiek okazał mu zaufanie i przyjął do swojego domu. U niego też odzyskał pamięć zawodową. Nie wiedział, gdzie nauczył się leczyć ludzi, ale miał granitową pewność, że potrafi. Gdy zobaczył Wasilkę, syna Prokopa, z połamanymi i źle zrośniętymi nogami, wiedział na pewno, że potrafi mu pomóc. I pomógł nie tylko Wasilce, bo wkrótce przyjeżdżali do niego okoliczni chłopi z różnymi chorobami. Od czasu, gdy syn przyjaciela zaczął samodzielnie chodzić, sytuacja Wilczura zmieniła się bardzo. Nie chciał wziąć pieniędzy, więc Prokop powiedział „to żyj z nami jak rodzony”. I tak też się stało.
***
Dobraniecki miał zamknięte oczy, ale nie spał. Rozmyślał nad najbliższą przyszłością, nad zmianami, które muszą nadejść. Dziękował Bogu za podjętą decyzję o powiedzeniu Wilczurowi, że go rozpoznał. Profesor Wilczur w końcu odzyskał pamięć, szczerze mówiąc bez jego udziału, ale gdyby nie zjawił się na cmentarzu, to musiałby skłamać, że go nie poznał, i żyć z tym haniebnym kłamstwem już na zawsze. Zdecydowanie nie chciałby tego.
– Swoją drogą ten panicz Leszek zachował się wspaniale. Od razu zrozumiał, jakie to ważne, żeby ojciec i córka mieli trochę czasu tylko dla siebie i od razu kupił bilety dla Marysi i jej ojca – monologował w myślach Dobraniecki. – On pewnie nie zdaje sobie sprawy, jacy oni są bogaci, choć w tej chwili akurat musieliby prosić o pieniądze.
Dobraniecki wrócił pamięcią do czasu, gdy jako świeżo upieczony lekarz dostał zatrudnienie w lecznicy Wilczura. Wtedy to jeszcze były początki, ale niezwykły talent lekarski szybko został rozpoznany i doceniony zarówno przez pacjentów, jak i środowisko lekarskie. Wilczur uzyskał tytuł profesora i katedrę na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego, a Dobraniecki uczył się od swojego zwierzchnika, stając się wkrótce jego prawą ręką. Sęk w tym, że profesor miał nie tylko niezwykłe umiejętności, ale i szczególne podejście do chorych. Jego spokojny głos, życzliwość i wyrozumiałość zyskiwały mu szerokie rzesze zwolenników. Tego Dobraniecki zazdrościł mu najbardziej. Teraz, po powrocie właściciela lecznicy, będzie musiał stać się mniej ważny, ustąpić miejsca Wilczurowi, a przecież tak długo walczył o swoją pozycję pierwszego lekarza – nie tylko w Warszawie, ale może i w Polsce.
***
Zasapana lokomotywa wtoczyła się na warszawski Dworzec Wileński. Mimo bardzo wczesnej pory na peronie panował duży ruch. Pasażerowie witali się z oczekującymi ich przyjazdu krewnymi i znajomymi. Bagażowi oferowali swoje usługi, z głośników słychać było informacje o przyjazdach i odjazdach pociągów. Marysia ze zdziwieniem przyglądała się okazałej hali dworca i przechodzącym ludziom. W tej właśnie chwili podszedł do nich elegancko ubrany starszy pan z szerokim uśmiechem na surowej, ale sympatycznej twarzy.
– Witaj, Rafale. Nareszcie się znalazłeś. Tyle lat, tyle lat! Już traciłem nadzieję na ponowne spotkanie z tobą. A ta śliczna panienka to pewnie Marysia. Dziecko kochane, gdy widziałem cię po raz ostatni, byłaś tycim szkrabem. Jak ty wyrosłaś, jak wypiękniałaś.
– Mariolko, to jest twój stryj Zygmunt. – Ojciec z przyjemnością prezentował członka rodziny.
– To ja mam teraz stryjka? – Oczy Marysi wyrażały i zaskoczenie, i radość. – Jakie to cudowne uczucie. Jeszcze wczoraj myślałam, że nie mam nikogo na świecie.
– Przepraszam państwa, ale chciałbym się pożegnać. – Profesor Dobraniecki skłonił się zebranej rodzinie.
– Krzysztofie, zobaczymy się w lecznicy po południu, przy wieczornym obchodzie. Dziękuję ci i do zobaczenia. A my jedźmy wreszcie do domu – odezwał się Rafał Wilczur ze zniecierpliwieniem, bo tęsknił za kąpielą, domowym jedzeniem, no i chciał pokazać Mariolce jej dom rodzinny.
Samochód Zygmunta Wilczura zatrzymał się przed okazałą willą przy Alei Bzów. Dopiero wstawał świt, więc wszystkie okna były oświetlone jak w czasie wielkiej uroczystości.
– Wszystko załatwiłem – zwrócił się Zygmunt do Rafała. – Widzę, że służący zdążyli przygotować dom na wasz powrót. Zobaczymy się jutro. Musicie mi wszystko opowiedzieć. Nie mogę się już doczekać. – Po czym skinął głową i uśmiechnął się na pożegnanie.
Wilczur otworzył furtkę do ogrodu i wtedy ukazali się ludzie, stojący na stopniach prowadzących do drzwi wejściowych. To byli starzy służacy: lokaj Bronisław, stara gospodyni Michałowa, kucharka i nieznany profesorowi mężczyzna w sile wieku.
Michałowa niemal rzuciła się Wilczurowi na szyję.
– Niech Bogu najwyższemu będą dzięki za szczęśliwy powrót pana profesora do domu. Że też dożyłam tej szczęśliwej chwili. I panienka wróciła. My wszyscy tacyśmy szczęśliwi – jąkała się przez łzy.
Dołączyły do Michałowej głosy pozostałych: – Witajcie, państwo, w domu. To dla nas wielkie szczęście i wielki zaszczyt.
Wilczur wkroczył na schody, przepuszczając przed sobą Marysię.
– I ja jestem szczęśliwy, że was widzę. Dziękuję wam. A ty kim jesteś? – Odwrócił się do nieznanego mu mężczyzny.
– Jestem ogrodnikiem jaśnie pana. Trochę tu zarosło i zdziczało, to i przydam się z wiosną. A i teraz odśnieżam, w piecu napalę. Michałowa mnie wołała, bo mnie zna, żem uczciwy i nietrunkowy.
– Jak cię zwą? – spytał Wilczur.
– Franek Gołcarz, jaśnie panie.
Wilczur wszedł do salonu, rozejrzał się i zobaczył własne kąty w takim stanie, jakby wyszedł tylko na chwilę. Nic się nie zmieniło i pachniało czystością.
– Przygotujcie kąpiel dla mnie i dla panienki, a potem zjedlibyśmy coś. No i zawołajcie fryzjera po śniadaniu. Niech Michałowa pokaże pokój panience.
– Wszystko już gotowe, panie profesorze – zamruczła Michałowa prawie obrażona. – Czy to ja nie wiem, co do nas należy?
Od wyjazdu z Radoliszek Marysia czuła się jak w transie. To, co działo się wokół niej, było tak nieprawdopodobne, że patrzyła tylko szeroko otwartymi oczami, słuchała z niedowierzaniem i modliła się w duchu, aby to była prawda. Teraz, leżąc w ciepłej wodzie, w eleganckiej łazience, zaczęła snuć marzenia, które dotąd nie miały żadnej szansy na zrealizowanie. Tak, oczywiście bardzo kochała Leszka, ale chciała od życia czegoś więcej, niż tylko być dobrą żoną i gospodynią domową. Teraz przecież mogła się uczyć. Była przekonana, że jej ojciec nie miałby nic przeciwko temu. A Leszek…? Czy byłby gotów zaczekać ze ślubem do ukończenia przez nią szkoły? Wiedziała od dawna, że chciałaby leczyć ludzi, ale droga do tytułu doktora była długa, może zbyt długa?
***
Po kilku godzinach snu ojciec i córka wstali pełni energii i oczekiwania. Zjedli wyśmienity obiad, a następnie Wilczur, oprowadzając córkę po domu, opowiadał zdarzenia z minionego życia. Pokazywał miejsca ich wpólnych zabaw, wspominał zabawne anegdotki. Marysia wysiliła pamięć, wróciła do czasów, gdy miała sześć lat, i podzieliła się wspomnieniem wspólnych spacerów z mamą w pobliskim parku. Powiedziała, że spotykały tam jej późniejszego opiekuna i że mama zawsze długo z nim rozmawiała. Kiedy to rzekła, zdała sobie sprawę, że dla ojca musiało to być dramatyczną retrospekcją. Natychmiast przeprosiła, skonsternowana. W trakcie zwiedzania domu stanęła przed zamkniętymi drzwiami na piętrze.
– Co tam jest, tatusiu?
– To był pokój twojej mamy. Jeśli chcesz, to możemy tam wejść. – Nacisnął klamkę. Za drzwiami ukazał się stylowy buduar z inkrustowaną toaletką i pięknym lustrem. Wróciły wspomnienia, bo na szezlongu nadal leżało piękne futro z czarnych norek, prezent dla ukochanej żony na ósmą rocznicę ślubu. Nigdy go jednak nie odebrała. Dla Wilczura był to szyderczy dowód na życiową niesprawiedliwość. – W szafie znajdziesz suknie mamy, może będą na ciebie pasować. Na toaletce leży puzderko z biżuterią. Teraz to wszystko należy do ciebie, córeczko.
– To znaczy, że mama, odchodząc, zostawiła wszystko, co od ciebie dostała, by później żyć bardzo skromnie, by i mnie zostawić praktycznie w nędzy? – Marysia, zasmucona, kręciła głową z niedowierzaniem.
– Mariolko, czy chcesz mi towarzyszyć do lecznicy? Umówiłem się z Krzysztofem na wieczorny obchód, około godziny siedemnastej. – Ojciec zmienił temat, dając znać, że nie chce wracać do tych wspomnień.
– To dla mnie wielka radość, zobaczyć gdzie pracowałeś. Cieszę się, że pozwalasz mi iść ze sobą. – Marysia również oderwała myśli od minionego świata.
Lecznica z pozoru wyglądała tak, jak trzynaście lat temu. Zmieniła się tylko nazwa na szyldzie z Lecznicy prof. Wilczura na Lecznicę im. prof. Wilczura. Pracownicy już na niego czekali. Wśród nich zabrakło wielu twarzy, które dobrze pamiętał, pojawiły się za to nowe, nieznane. Cóż – pomyślał – nic nie stoi w miejscu, nie było mnie tu wiele lat. Zaczął od odwiedzenia specjalnego oddziału, na którym miały się leczyć biedne dzieci, bez zapłaty. Ale go nie było. Zamiast sal dla najmłodszych zobaczył oddział równie elegancki, jak i pozostałe, zajęty przez zamożnych pacjentów. Towarzyszący mu Dobraniecki bąknął coś w rodzaju: potrzebowaliśmy więcej miejsca. Wilczur nie skomentował tego ani słowem, ani gestem.
***
W Radoliszkach aż huczało od plotek. Michalesia spisała się na medal, bo uczciwie podsłuchiwała pod drzwiami, gdy poprzedniego dnia wieczorem panicz Leszek wrócił do domu bez Marysi. Rozmawiał z rodzicami bardzo długo, więc usłyszała wystarczająco dużo, aby przekazać dalej sensacyjne nowiny.
– Nasz znachor to nie byle kto – zaczęła od relacji dla pani Szkopkowej – on stracił pamięć trzynaście lat temu i nie nazywa się Kosiba, tylko profesor Rafał Wilczur. Na cmentarzu, jak zobaczył grób marysinej matki, to zaraz sobie przypomniał. Odzyskał pamięć i swoją córkę. Nasza biedna sierotka Marysia nie jest ani biedna, ani sierota. Jest córką wielkiego polskiego lekarza. Teraz pojechali do Warszawy. Państwo Czyńscy mają dojechać za parę dni.
– Ona była jakaś inna. – Szkopkowa zamyśliła się. – Jakby z innej gliny ulepiona.
– Prawda, a nasz panicz zaraz się na niej poznał. – Michalesia była dumna ze swojego chlebodawcy.
Prokop Mielnik dostał depeszę poprzedniego wieczora. „Jeszcze wrócę”, podpisano: prof. Rafał Wilczur. Najpierw wystraszył się, że depesza zwiastuje coś okropnego, ale gdy przeczytał, to zaczął się mocno zastanawiać nad jej treścią. Kto ma wrócić? Nie znał żadnego profesora. Dopiero następnego ranka Zonia przyniosła z Radoliszek sensacyjne nowiny. Kosiba był jak brat. Swój człowiek. Rozumiał Prokopa, zawsze uczynny i chętny do pomocy. Teraz Prokopowi wydało się, że wokół niego zrobiło się pusto. Sam się dziwił, że obcy człowiek może dla niego tak wiele znaczyć. Napisał, że jeszcze wróci, ale stary Prokop zbyt wiele widział i przeżył, aby mieć nadzieję na powrót Kosiby. Bo i po co miałby wracać?
***
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Maria Jolanta Wilczurówna
ISBN: 978-83-8313-778-0
© Katarzyna Echt i Wydawnictwo Novae Res 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Maria Bickmann-Dębińska
KOREKTA: Konrad Witkowski
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek