Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Józef, Jan Chrzciciel, Tomasz, Setnik, paralityk, głuchoniemy, Bartymeusz, bogaty młodzieniec, Szczepan, Barnaba…
To między innymi tym postaciom Nowego Testamentu poświęcone są medytacje biblijne zawarte w książce. Różne są ich dzieje, łączy spotkanie z Jezusem, który uzdrowił ich rany, nadał sens życiu i pokazał, jak autentycznie kochać. I choć bohaterowi ci żyli dwa tysiące lat temu, w ich doświadczeniach mogą odnaleźć się także mężczyźni współcześni.
Książka nie jest jednak adresowana wyłącznie do mężczyzn, którzy dzięki nowotestamentowym historiom mężczyzn mogą odkrywać własną tożsamość i uczyć się budowania prawdziwych relacji. Podjęta tu problematyka, biblijne treści oraz pytania do refleksji i modlitwy pomogą także kobietom, które mają szansę zbliżyć się do męskiego świata emocji, intelektu i ducha. Wszyscy natomiast dzięki lekturze książki mogą bardziej poznawać Jezusa, a w Nim siebie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 281
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Książka Mężczyźni stanowi kolejną pozycję poświęconą postaciom biblijnym. Tym razem mężczyznom Nowego Testamentu. Świat biblijnych mężczyzn jest różnorodny. Niemniej istnieje pewna różnica w kulturze i historii mężczyzn starej i nowej ery. W literaturze starobiblijnej dominuje archetyp mężczyzny patriarchy i króla, wojownika (rycerza) i kochanka, proroka i mędrca. Jest to najczęściej typ mężczyzny silnego, zdecydowanego, twardego, chociaż niejednoznacznego moralnie. Z kolei nowotestamentalne wzorce mężczyzn są bardziej stonowane, przejrzyste, otwarte, głębokie i dojrzałe. Są to przeważnie mężczyźni, którzy spotkali Jezusa. On uzdrowił ich rany, nadał sens życiu, pokazał, jak autentycznie kochać. Większość z nich podjęła Jego ewangeliczny styl życia.
Proponowane medytacje nie kreślą jedynie postaci historycznych. Wprawdzie omawiani bohaterowie żyli dwa tysiące lat temu, jednak w ich historiach mogą odnaleźć się mężczyźni współcześni. Tytuł książki wskazuje, że żyjący w XXI wieku mężczyźni, często poszukujący własnej tożsamości i sensu życia, mogą czerpać wzorce i uczyć się, jak żyć, od swoich „dalekich przodków”.
Książka adresowana jest do szerokiego kręgu odbiorców. Mężczyźni, utożsamiając się z medytowanymi postaciami, mogą odkrywać własną tożsamość i uczyć się prawdziwych głębokich relacji. Kobiety mogą poznawać bliżej psychikę i mentalność mężczyzn, a przez to ich świat emocjonalny, intelektualny i duchowy. Wszyscy mogą bardziej poznawać Jezusa, a w Nim siebie.
Życzę Czytelnikom tej książki, by proponowane medytacje stały się kolejnym małym krokiem w poznawaniu własnej osoby i dzięki temu zbliżały do Boga i bliźnich.
Autor
Jan urodził się pół roku przed swym kuzynem Jezusem, w małej wiosce Ain Karem, oddalonej o około siedem kilometrów od Jerozolimy. Jego rodzice, Zachariasz i Elżbieta, pochodzili z rodu kapłańskiego (por. Łk 1, 5), Elżbieta była krewną (ciocią) Maryi (por. Łk 1, 36). Oboje byli sprawiedliwi wobec Boga i postępowali nienagannie według wszystkich przykazań i przepisów Pańskich (por. Łk 1, 6). Ewangelista Łukasz dokładnie określa początek działalności Jana: w piętnastym roku rządów Tyberiusza Cezara. Gdy Poncjusz Piłat był namiestnikiem Judei, Herod tetrarchą Galilei, brat jego Filip tetrarchą Iturei i kraju Trachonu, Lizaniasz tetrarchą Abileny; za najwyższych kapłanów Annasza i Kajfasza (Łk 3, 1-2).
Zapowiedź narodzin i przyjście na świat Jana wpisują się w starotestamentalne historie o cudownych poczęciach przez niepłodne kobiety. Niepłodność w czasach biblijnych była uważana za przekleństwo i bardzo boleśnie przeżywana. Wiązała się bowiem z brakiem wsparcia i opieki w okresie starości. Sądzono ponadto, że jest widomym znakiem braku błogosławieństwa Boga, co z kolei stanowi konsekwencję ludzkiej winy i grzechu.
Elżbieta zapewne bardzo cierpiała. Bóg odpowiedział na jej łzy. Gdy Zachariasz sprawował służbę w świątyni w Jerozolimie i na niego przypadł los złożenia ofiary kadzenia w przybytku Pańskim (było to jednorazowe wydarzenie w życiu każdego kapłana), ukazał mu się anioł Gabriel, oznajmiając, że jego modlitwy zostały wysłuchane, a jego żona urodzi syna (por. Łk 1, 5-25). Sam Bóg nadał mu imię Jan (por. Łk 1, 13), które oznacza: „Bóg (Jahwe) jest łaskawy”. Anioł przepowiedział również jego szczególny wybór przez Boga i doniosłą misję: wielu z jego narodzenia cieszyć się będzie. Będzie bowiem wielki w oczach Pana; wina i sycery pić nie będzie i już w łonie matki napełniony będzie Duchem Świętym. Wielu spośród synów Izraela nawróci do Pana, Boga ich; on sam pójdzie przed Nim w duchu i mocy Eliasza, żeby serca ojców nakłonić ku dzieciom, a nieposłusznych – do usposobienia sprawiedliwych, by przygotować Panu lud doskonały (Łk 1, 14-17). Jan będzie Bożym nazirejczykiem (por. Lb 6, 1-21), napełnionym Duchem Świętym, człowiekiem formatu i mocy proroka Eliasza.
Wobec tajemniczej zapowiedzi Zachariasz, który był człowiekiem starym i mocno stąpającym po ziemi, zażądał znaku. Otrzymał, ale inny, niż się spodziewał. Do chwili urodzenia Jana pozostał niemy. Po zakończeniu służby świątynnej powrócił do Ain Karem, by wraz z żoną w zaciszu domowym przeżywać (w milczeniu) radość tajemniczego działania Boga. Elżbieta zaś odczytała ciążę jako wielki dar i zdjęcie hańby w oczach ludzi (Łk 1, 25).
Narodziny Jana były potwierdzeniem obietnicy danej przez archanioła Gabriela. Zgodnie z zamysłem Bożym nadano mu imię Jan (por. Łk 1, 57-66). Świadkowie tej uroczystości dopatrywali się w przyjściu Jana na świat szczególnego działania Boga i wiązali z nim wielkie nadzieje: Kimże będzie to dziecię? I mieli rację: Bo istotnie ręka Pańska była z nim (Łk 1, 66). Narodzenie Jana było znakiem objawiającym miłosierną obecność Boga pośród ludu. Jan rozpoczął nową erę szczególnego nawiedzenia Boga i objawienia Jego miłości przez Jezusa. Przepowiedział ją w proroczym widzeniu Zachariasz (por. Łk 1, 68-79).
Biblia pomija milczeniem dalsze losy rodziców Jana. Legenda głosi, że Zachariasza zabił Herod Wielki. Według tej tradycji zamordowano go pomiędzy świątynią a ołtarzem. Ciało Zachariasza odnaleziono w 415 roku, przewieziono do Konstantynopola i umieszczono w wybudowanej ku jego czci świątyni. Obecnie w bazylice laterańskiej w Rzymie znajduje się jego głowa, a pozostałe relikwie w kościele Świętego Zachariasza w Wenecji. Elżbieta z kolei uciekła z dzieckiem na Pustynię Judzką, gdzie przebywała dwa lata. Według innej tradycji zmarła czterdzieści dni po swym mężu. Chłopiec zaś rósł i wzmacniał się duchem, a żył na pustkowiu aż do dnia ukazania się przed Izraelem (Łk 1, 80).
Pytania do refleksji i modlitwy:
Czy znam jakieś przekazy związane z moim urodzeniem?
Co sądzę o znakach Boga?
W jakich sytuacjach bywam niemy?
Jak oceniam dziś lata mojego dzieciństwa? Za co jestem szczególnie wdzięczny rodzicom? O co mam żal?
Jan Chrzciciel spędził swoją młodość i okres dojrzały na pustyni. Był człowiekiem surowym, ascetycznym. Żył poza cywilizacją i kulturą, w zgodzie z naturą; żywił się jej owocami: nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a jego pokarmem była szarańcza i miód leśny (Mt 3, 4). Nie wyglądał atrakcyjnie ani nie był dobrze ubrany. Jednak było w nim coś, co przyciągało tłumy ludzi – być może zapał, z jakim przemawiał (J. McLaughlin).
Jan wzywał do nawrócenia, czyli zmiany myślenia, oraz głosił bliskie nadejście Mesjasza. Udzielał chrztu w Betanii Zajordańskiej, w rejonie, w którym prorok Eliasz został wzięty do nieba na wozie ognistym (por. 2 Krl 2, 11). Jego chrzest polegał na zanurzeniu w Jordanie i wyznaniu grzechów. W rytuale nie wprowadzał nic nowego. Chrzest taki praktykowała już religijna grupa esseńczyków. Jan nadał mu nowy wymiar. Odtąd nie był ceremonią powtarzaną corocznie, ale uroczystym aktem dokonywanym raz w życiu. Miał też charakter inicjacji; wprowadzał do wspólnoty oczekujących bliskiego przyjścia Mesjasza. Jan często o tym przypominał: Ja was chrzczę wodą dla nawrócenia; lecz Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie […]. On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem (Mt 3, 11).
Jan został przyjęty przez lud z entuzjazmem. Od czasów Malachiasza nie było w Izraelu proroka; lud tęsknił za bezpośrednim słowem od Boga i wyczuwał go w nauczaniu Chrzciciela. Jan udzielał praktycznych wskazówek dotyczących życia (według wskazań Tory): Pytały go tłumy: „Cóż więc mamy czynić?” On im odpowiadał: „Kto ma dwie suknie, niech [jedną] da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni”. Przychodzili także celnicy, żeby przyjąć chrzest, i pytali go: „Nauczycielu, co mamy czynić?” On im odpowiadał: „Nie pobierajcie nic więcej ponad to, ile wam wyznaczono”. Pytali go też i żołnierze: „A my, co mamy czynić?” On im odpowiadał: „Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie” (Łk 3, 10-14). Takie wskazania nikogo nie obciążają ponad miarę. Każdy powinien czynić to, co potrafi i co jest zgodne z jego stanem. Jest więc zrozumiałe, że przychodzą doń tłumy, żeby przyjąć chrzest (Łk 3, 7). Zrozumiałe, że ciągną do niego wszyscy, reprezentował przecież zdrowe zasady moralne, które nieobce były również faryzeuszom. Tyle że jego moralność osadzona jest w ramach spraw ostatecznych – Jan mówi o sądzie (W. Bruners). W swoim nauczaniu Jan potrafi być łagodny, ale również twardy, nawet wobec szanowanych faryzeuszy. Słowa, które głosi, korespondują z jego życiem. Sam bowiem jest człowiekiem sprawiedliwym. Żyje w zgodzie z sobą, czyli jest autentyczny, szczery. Jan nie musi zabiegać o niczyją sympatię. Mówi to, co czuje. W swoich wystąpieniach od nikogo nie czuje się zależny. Uważa, że pełni służbę u Boga. Jest wolny wewnętrznie (A. Grün).
Jezus w taki sposób charakteryzuje Jana: Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Ale coście wyszli zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w domach królewskich są ci, którzy miękkie szaty noszą. Po coście więc wyszli? Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto Ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Zaprawdę, powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on (Mt 11, 7-11). Według tego świadectwa Jan nie chwieje się jak trzcina na wietrze, lecz jest wierny i wytrwały. Nie kieruje się opinią ludzi. Nie zachowuje się jak chorągiewka, która łopocze, jak wiatr wieje. […] Jan jest postacią wyrazistą i jednoznaczną, na zewnątrz dziką, a jednocześnie ma łagodne i dobre serce. Nie rani ludzi, lecz ich podnosi. Nikogo się nie boi. Mówi to, co myśli (A. Grün). Nie dba o siebie, o wygodę i lekkie życie. W całej swej złożoności jest przeciwieństwem Heroda.
Mimo zewnętrznej surowości Jan był człowiekiem pokornym. Jego sława dotarła do Jerozolimy, a lud skłonny był uznać w nim Mesjasza. W zaistniałej sytuacji elity religijne wysłały oficjalną delegację, by zbadać, kim jest. Na zadane pytanie odpowiada wprost: Ja nie jestem Mesjaszem (J 1, 20). Wewnętrzna rzetelność nie pozwala mu wysuwać siebie na pierwszy plan, podkreślać zbytnio swoje znaczenie czy przywłaszczać sobie to, co mu się nie należy (J. Lotz). Na kolejne bardziej natarczywe pytanie: Kim jesteś? Co mówisz sam o sobie? odpowiada: Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską (por. J 1, 22-23). Z jego słów przebija prostota i wielkość. Nieważny jest on sam. Ważny jest głos, słowo, które rozbrzmiewa na pustyni. Jan całkowicie utożsamia się z głosem, czyli z misją, posłaniem, które przekazuje. Najważniejszy jest Jezus, Pan.
Jan może być dla współczesnych mężczyzn wzorem łączenia elementów energii, dzikości z wolnością oraz łagodnością. Postać Jana Chrzciciela przemawia do mężczyzn. Porusza w nich struny ich duszy, struny dzikości i siły, ale także tęsknoty za wolnością, za uwolnieniem się od oczekiwań otoczenia i tęsknoty za robieniem tego, do czego dąży ich dusza. Ale Jan jest tylko tym, który idzie przed Kimś ważniejszym i obwieszcza wszystkim Jego przyjście. Wskazuje ponad siebie – w kierunku Mężczyzny zintegrowanego, namaszczonego, który spełnia nasze tęsknoty za byciem mężczyzną w pełni (A. Grün).
Pytania do refleksji i modlitwy:
Jaką wagę przywiązuję do stroju i wyglądu zewnętrznego?
Czy żyję w zgodzie z naturą? W czym się to wyraża?
Jakie cechy innych pociągają mnie szczególnie?
Jaką wagę mają dla mnie inicjacje i rytuały?
Czy potrafię łączyć surowość, twardość, dzikość z łagodnością?
Czy jestem autentyczny i szczery?
Od kogo (czego) jestem uzależniony?
Czy nie jestem chwiejny, dwuznaczny?
Czy znam swoje miejsce w życiu?
Czym imponuje mi Jan Chrzciciel?
Życie Jana Chrzciciela wpisane zostało w życie jego ziemskiego kuzyna, którego był prekursorem, Jezusa, Mesjasza, Syna Bożego. Gdy tylko pojawi się na scenie, Jan odejdzie w cień, by całkowicie się „umniejszyć”.
Wypowiedzi, w których zapowiada przyjście Mesjasza, świadczą o świadomości Jego bóstwa: Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie (Mt 3, 11); Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: „Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym”. Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym (J 1, 33-34). Jan wskazuje Jezusa jako Odkupiciela, a zarazem Sędziego: Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata (J 1, 29); Ma On wiejadło w ręku dla oczyszczenia swego omłotu: pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym (Łk 3, 17).
Jan jest dogłębnie otwarty na Jezusa i włącza się w Jego misję. Jej poświęci wszystko: uczniów, nauczanie, popularność i sławę, własne plany, a w końcu całe życie. Majestat Pana, którego drogę dane mu jest gotować, wstrząsa Janem do głębi. Ogarnięty wraz ze wszystkim, czym jest, przemożną mocą tego Jedynego, roztapia się w Nim i właśnie przez to zyskuje samego siebie, czyli jest dokładnie sobą (J. Lotz).
Relację Jana z Jezusem cechuje głęboka pokora. W czasach Jezusa niewolnicy nosili sandały swego pana. Jan nie czuje się godny być nawet jednym z nich: ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów (Mt 3, 11). Gdy Jezus przychodzi nad Jordan i prosi go o chrzest, wzbrania się: To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie? (Mt 3, 14). Jezus przekonuje go cierpliwie: Pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe (Mt 3, 15). Wówczas Jan porzuca ludzką logikę i chrzci Jezusa. Ma świadomość, że przekracza to jego kategorie myślenia, jednak powinien czynić wszystko, co On chce. Zaczyna pojmować, że ważniejsze jest posłuszeństwo Bogu niż własna wizja oddawania Mu chwały.
Jan nie jest zazdrosny nawet o swoich uczniów. Gdy wskaże im Jezusa jako Baranka Bożego, wielu z nich opuści go, by towarzyszyć odtąd nowemu Nauczycielowi. Jan akceptuje ich wybór, nie zatrzymuje ich przy sobie, cieszy się, że odnajdują właściwą drogę. On wie, kiedy pojawić się na scenie, ale wie również, kiedy należy w pokorze z niej zejść.
Uczniowie, którzy pozostali przy Janie, nie rozumieli jego decyzji. Z pewną dozą zazdrości skarżyli mu się, widząc, jak topnieje jego grono, a powiększa się liczba uczniów Jezusa: Nauczycielu, oto Ten, który był z tobą po drugiej stronie Jordanu i o którym ty wydałeś świadectwo, teraz udziela chrztu i wszyscy idą do Niego (J 3, 26). Odpowiedź, jakiej udzielił Jan, jest przepiękna w swej prostocie; przebija z niej pokora i miłość do Jezusa: Człowiek nie może otrzymać niczego, co by mu nie było dane z nieba. Wy sami jesteście mi świadkami, że powiedziałem: Ja nie jestem Mesjaszem, ale zostałem przed Nim posłany. Ten, kto ma oblubienicę, jest oblubieńcem; a przyjaciel oblubieńca, który stoi i słucha go, doznaje najwyższej radości na głos oblubieńca. Ta zaś moja radość doszła do szczytu. Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał (J 3, 27-30). Jezus jest Oblubieńcem. Oblubienicą jest naród izraelski, Kościół, a ostatecznie cała ludzkość. Jan z kolei jest przyjacielem Oblubieńca. Jego zadaniem jest przyprowadzić oblubienicę do Oblubieńca. Gdy więc lud opuszcza Jana i garnie się do Jezusa, w jego sercu rodzi się radość. Cieszy się, że on sam przestaje się liczyć, a Oblubieniec może wzrastać. Jan oddaje wszystko, by Jezus mógł wzrastać, by mógł w pełni zrealizować swoje posłannictwo – objawić światu Boga Ojca. Odtąd Jan swoje własne małe życie coraz bardziej wtapia w wielkie życie Jezusa, niszczy to, co jego własne, aby Chrystus otrzymał wszystko, co Mu się należy, aby Chrystus był w pełni Chrystusem (J. Lotz). I to jest właśnie miłość.
Pytania do refleksji i modlitwy:
Jakimi słowami określiłbym moje doświadczenie Jezusa?
Co gotów byłbym poświęcić dla innych (dla Boga)?
Jakie uczucia rodzi we mnie strata?
W czym wyraża się moja pokora?
Co jest dla mnie ważniejsze: posłuszeństwo Bogu czy moja wizja oddawania Mu chwały?
Czy nie odrzucam prawd wiary, których nie rozumiem?
Czy nie jestem zazdrosny? Czego zazdroszczę?
Czy potrafię się cieszyć, gdy inni wzrastają?
Czy mam świadomość, że poprzez moje „zatracenie się w Chrystusie pozyskam dogłębnie siebie”?
Czy mógłbym nazwać siebie przyjacielem Oblubieńca?
Jan Chrzciciel pozostał wierny Chrystusowi do końca, do męczeńskiej śmierci. Była ona właściwie konsekwencją jego życia, radykalizmu i braku kompromisów. Prorok skrytykował publicznie Heroda i Herodiadę za ich niemoralne życie. W efekcie został osadzony w więzieniu, w twierdzy macheronckiej.
W więzieniu, w obliczu zbliżającej się śmierci, pojawiają się pokusy. Janem zaczynają targać wątpliwości, i to w sprawie, której poświęcił swoje życie; wątpliwości związane z osobą Jezusa. Ponieważ mógł kontaktować się ze swoimi uczniami (Herod w rzeczy samej go cenił), wysłał ich do Jezusa z pytaniem: Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać? (Łk 7, 19). Jezus dał jednoznaczną odpowiedź, wskazał w niej na znaki, które dla każdego Izraelity powinny stanowić oczywiste dowody czasów mesjańskich: Idźcie i donieście Janowi to, coście widzieli i słyszeli: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia i głusi słyszą; umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi (Łk 7, 22-23). Odpowiedź ta zapewne usatysfakcjonowała Jana. Była umocnieniem wobec nękających go wątpliwości i kryzysu oraz wezwaniem do cierpliwej ufności.
Dlaczego jednak Jan doświadczał takich wątpliwości? Nad pytaniem tym głowią się egzegeci. Odpowiedzi bywają różne. Być może Jan obawiał się o Jezusa; narażał się bowiem na nieczystość rytualną. Być może Jego nauczanie odbiegało znacznie od wyobrażeń i oczekiwań Jana. Nie jest też wykluczone, że wysłał uczniów do Jezusa ze względu na nich samych. Niektórzy bowiem dotąd nie odnaleźli drogi do Jezusa z Nazaretu. Jan pragnie, by z Jego własnych ust usłyszeli, że jest Mesjaszem. Chce, by wszyscy jego uczniowie poszli za Jezusem, oddali się Mu. Wie, że jako przyjaciel Oblubieńca wypełni do końca swoją misję, gdy przyprowadzi do Jezusa wszystkich swoich uczniów, nawet najbardziej wątpiących i opornych.
Być może jednak przyczyna jest bardziej prozaiczna. W zewnętrznej nocy więzienia Jana ogarnął mrok wewnętrzny. Wprawdzie widział Ducha Świętego zstępującego na Jezusa i słyszał głos Boga potwierdzający Jego misję, jednak w obliczu śmierci zaczęły go dręczyć pytania, czy rzeczywiście jest On Bogiem. Wątpliwości człowieka, który całkowicie oddał się Jezusowi, świadczą, że nikt, nawet ktoś stojący najbliżej Boga, nie jest wolny od pokus. Każdy jest narażony na pokusy podważające sens jego trudu, zaangażowania, wiary. Szatan nigdy nie daje za wygraną. Czyni wszystko, by przekonać, że życie duchowe to jedynie iluzja i złudzenia. Pan dopuszcza takie chwile ciemności, […] mrok, czyli zwątpienie, wynika zazwyczaj stąd, że Pan jest inny i większy, niż człowiek sądził, i dlatego ciemność rozjaśnia się, kiedy porzucamy swoje wyobrażenia i próbujemy się zagłębić w Bożą mądrość (J. Lotz).
Uwieńczeniem cierpienia Jana była męczeńska śmierć (por. Mk 6, 17-29). Herod był znany z tego, że łączył w sobie przeciwieństwa. Z jednej strony był okrutny, a z drugiej tchórzliwy, lękliwy i zabobonny, zniewieściały, zależny od kobiet. Jana darzył sympatią. Uważał go za sprawiedliwego i świętego. Chętnie z nim rozmawiał, wyczuwał w nim szczerość i autentyczność. Nie był jednak zdolny, by zmierzyć się z prawdą o sobie i zrezygnować z przyjemnego, łatwego życia.
Gwoździem do trumny okazała się Herodiada. Nie należała ona do kobiet, które przebaczają i darują winy. Zbesztana publicznie przez proroka, pielęgnowała w sercu nienawiść i oczekiwała sposobnej chwili, aby się zemścić. Nie wystarczyło jej aresztowanie Jana. Miała „większe ambicje”. Pragnęła jego śmierci. Nienawiść i „żółć”, którą kamuflowała w sercu, znalazły ujście w czasie urodzin Heroda. Wykorzystała jego słabość i atrakcyjność córki, by doprowadzić zemstę do końca. Gdy Herod, upojony tańcem Salome, obiecał jej wszystko, czego zapragnie, ta za namową matki zażądała głowy proroka na misie. Herod był na tyle słaby i bezwolny, że spełnił jej żądanie i kazał ściąć Jana. W ten sposób życie Jana zostało „wchłonięte” przez Jezusa i Jego misję. Jan mógłby całkowicie utożsamić się z doświadczeniem apostoła Pawła: Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2, 20). Z chwilą swej śmierci umniejszył się on ostatecznie, aż do zniknięcia z przestrzeni ziemskiej egzystencji. Stracony z powodu swego posłannictwa został przez nie całkowicie wchłonięty. […] Życie Janowe, które było nieustannym umieraniem ku Panu, zakończyło się śmiercią ofiarną jako spełnieniem tego umierania, jako pełnym wejściem w Chrystusa (J. Lotz).
Po śmierci Jana jego uczniowie przyszli, zabrali jego ciało i złożyli je w grobie (Mk 6, 29). Według tradycji chrześcijańskiej i muzułmańskiej głowa Jana Chrzciciela znajduje się dziś w Wielkim Meczecie Umajjadów w Damaszku (zbudowanym w miejscu starożytnego kościoła ku czci świętego z czasów Teodozjusza), zaś relikwie prawej ręki („Prawica, która ochrzciła Pana”) – w chramie Chrystusa Zbawiciela w Moskwie.
Pytania do refleksji i modlitwy:
Czy jestem dziś gotów ponieść konsekwencje radykalizmu i życia Ewangelią?
Jaki jest mój stosunek do więźniów?
Co stanowi „moje więzienie”?
Co sądzę o wątpliwościach Jana?
W co wątpię?
Jakich pokus doświadczam? Które z nich dręczą mnie najdłużej i najsilniej?
Jak oceniam Heroda i Herodiadę?
Jak wygląda na co dzień moje obumieranie?
Co mogłoby świadczyć o moim „męczeństwie”?
Jakie przeszkody muszę w sobie usuwać, by „Jezus mógł we mnie wzrastać”?
Imię Józef oznacza „oby Pan (Jahwe) dodał”. W czasach Jezusa należało ono do imion pospolitych. Pierwszym znanym Józefem był syn Racheli i patriarchy Jakuba. Gdy Bóg wysłuchał modlitw Racheli i mimo bezpłodności dał jej syna, nazwała go Józef (hebr. „yosep”), mówiąc: Oby Pan dodał mi jeszcze drugiego syna! (Rdz 30, 24). W imieniu Józef jest więc zawarte pragnienie połączone z wdzięcznością.
O początkach życia Józefa wiemy niewiele. Święty Mateusz umieszcza go w genealogii Jezusa, zaznaczając jedynie, że był synem Jakuba i mężem Maryi, z której narodził się Jezus, zwany Chrystusem (Mt 1, 16). Józef w Mateuszowym ujęciu jest ostatnim ogniwem w długim łańcuchu, sięgającym aż do Abrahama; mimo iż pozbawiony swej królewskości, jest gwarancją spełnienia obietnic, przekraczających przestrzeń i czas (B. Martelet). Święty Łukasz dodaje, że wywodził się z królewskiego rodu Dawida (por. Łk 1, 26). Józef bez wątpienia odziedziczył cnoty swych przodków: odwagę, hojność i coś z dumy i samotności, co uzupełniało wielkość jego duszy.Serce króla „upojonego Bogiem” odnalazło się i wzrosło w piersi jego potomka (B. Martelet).
Józef był mężem Maryi. Wiele legend narosło wokół tego małżeństwa. Tradycja poparta apokryfami głosiła, że Maryja została ofiarowana na służbę Bogu w świątyni jerozolimskiej. Po ukończeniu czternastego roku życia musiała opuścić świątynię, by powrócić do domu rodzinnego, a następnie wyjść za mąż. Jednak sądziła, że Jej przeznaczeniem jest służba Bogu. Arcykapłan przeprowadził wówczas „próbę woli Bożej”. Zebrał wokół ołtarza laski przyniesione przez przedstawicieli rodu Dawida (lub dwunastu plemion Izraela). Nad laską Józefa, która zakwitła, usiadła biała gołębica i właśnie on został wybrany na męża Maryi. Według Protoewangelii Jakuba był wdowcem i ojcem dzieci z poprzednich małżeństw. Stąd przedstawia się go jako człowieka w podeszłym wieku. Ewangelie nie potwierdzają przekazów legendarnych. Według nich był młodym, energicznym, odważnym ojcem, który musiał przejść wiele prób, by chronić swoją rodzinę, a następnie troszczyć się o jej utrzymanie jako rzemieślnik.
Maryja została zaręczona Józefowi. Hebrajskie (i aramejskie) słowo na zaręczyny to „kidduszin”, co oznacza „poświęcenie, oddzielenie”, czyli wyznaczenie, wyodrębnienie danej kobiety z myślą o danym mężczyźnie (D. Stern). Maryja liczyła przypuszczalnie od dwunastu do czternastu lat (najwyżej szesnaście). Józef najprawdopodobniej od osiemnastu do dwudziestu. Małżeństwo zostało prawdopodobnie zaaranżowane przez ich rodziców, za zgodą obojga. W Judei narzeczeni mogli przebywać w swoim towarzystwie, lecz w Galilei zgadzano się na to niechętnie – Maryja i Józef mogli w ogóle nie przebywać z sobą sam na sam (C.S. Keener). Nie mogli również zerwać zaręczyn. Wprawdzie narzeczony mógł przedstawić list rozwodowy, jednak nie kobieta. Gdyby to uczyniła, traktowano by ją jak cudzołożnicę.
Józef bardzo kochał Maryję. Nie wiemy jednak nic o uczuciach, jakie przeżywali. Niektórzy egzegeci sądzą, że Maryja zachowała tajemnicę poczęcia dla siebie. Podzieliła się nią jedynie z Elżbietą. Jest to jednak mało prawdopodobne. Maryja była z pewnością doskonała pod każdym względem, była więc doskonałą kobietą, posiadającą wszystkie kobiece zalety. Była doskonałą narzeczoną, doskonałą małżonką. Młoda mama, kiedy tylko dostrzeże pierwsze oznaki swego macierzyństwa, jest bardzo szczęśliwa, mogąc podzielić się nimi ze wszystkimi bliskimi. Czyżby chciano, żeby Maryja odrzuciła tę radość i odmówiła jej również Józefowi? (B. Martelet).
Maryja zapewne opowiedziała przyszłemu mężowi o spotkaniu z aniołem i dziewiczym poczęciu. Zresztą trudno sobie wyobrazić, że opuściła ukochanego bez słowa na trzy miesiące, udając się do krewnej. Józef, choć oczekiwał Mesjasza, nie był chyba gotowy na tajemnicze działanie Boga. Wiadomość, która spadła na niego jak grom z jasnego nieba, zapewne wywołała duchowy kryzys. Pan przychodzi bez uprzedzenia, aby zamieszkać z nimi, i niszczy wszystkie plany, jakie z radością wspólnie snuli. Bóg poprzez swe interwencje ciągle miesza szyki. Dał Józefowi najdoskonalszą z żon, pozwolił mu oczekiwać na ludzkie szczęście wyjątkowej jakości, a później, nic nie mówiąc, zatrzymał dla siebie tę niezrównaną Małżonkę (B. Martelet).
Józef, „mąż sprawiedliwy”, przeżywał wewnętrzną walkę między miłością a poczuciem prawa wymagającego sprawiedliwości; między wrodzoną mu łagodnością, dobrocią i miłosierdziem a posłuszeństwem prawu. Prawo skazywało wiarołomną narzeczoną na karę śmierci przez ukamienowanie na progu rodzicielskiego domu (por. Pwt 22, 22-27). W czasach Jezusa nie była już ona stosowana. Zwykle oddalano niewierną narzeczoną, która porzucona i okryta hańbą, zepchnięta na margines społeczny, była odtąd zdana na siebie.
Józef, próbując ocalić dobre imię Maryi, wybrał rozwiązanie dyskretne, choć bolesne. Postanowił zerwać zaręczyny i oddalić, porzucić narzeczoną (Mt 1, 18-24). Była to bardzo wymagająca i trudna decyzja. Wszak kochał Maryję, jak żaden mężczyzna nie kochał nigdy kobiety […]. Uważał rozstanie za konieczne, ale w rzeczywistości bał się go. Byłby to koniec wszelkich jego marzeń. […] Zamierało mu serce. Nie mógł się pogodzić z myślą o rozstaniu z Tą, którą niezmiernie kochał. Ale główną przyczyną jego żalu był ból, jaki musiałby sprawić Maryi. Wiedział, że rozstanie pozostawiłoby w Jej sercu nieuleczalną ranę. Co zrobiłaby bez niego? A on? Jak wyglądałoby jego życie bez Tej, która stanowiła połowę Jego duszy? (B. Martelet). Pozostawił więc na później wykonanie decyzji o odesłaniu małżonki. Dzięki temu miał proroczy sen. Zobaczył anioła i usłyszał słowa nadające nowy sens wydarzeniom, w których uczestniczył: Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło (Mt 1, 20). Słowa anioła, chociaż tchnęły nową nadzieją, rodziły pewien niepokój. Czy możliwe jest, żeby Bóg rzeczywiście przemówił? Żeby Józef otrzymał prawdę we śnie – prawdę przekraczającą wszystko, czego by można oczekiwać? Czy możliwe jest, żeby Bóg w taki sposób postępował z człowiekiem? Czy możliwe, żeby Bóg zainaugurował początek nowej historii z ludźmi? […] Możemy wyobrażać sobie, jaką wewnętrzną walkę prowadzi z tym niesłychanym orędziem otrzymanym we śnie (Benedykt XVI).
Józef jest człowiekiem wrażliwym na głos Boży, jest obdarzony wewnętrzną intuicją i czujnością, ponadto ma dar rozróżniania snu, zjawy od rzeczywistości. Dlatego podejmuje odważną decyzję: Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański (Mt 1, 24). Józef wyłania się nie tylko jako mężczyzna, prawdziwy mężczyzna, targany wątpliwościami jak każdy mężczyzna, lecz wyłania się także jako człowiek otwarty na nowość Boga, człowiek gotowy zaakceptować, że Bóg może dokonywać również rzeczy niemożliwych, oraz jako człowiek, który ze względu na ufność w Bożą wszechmoc gotów jest zaryzykować nawet to poczucie pewności, jakie brałoby się z faktu, że mógł określać się mianem sprawiedliwego według Prawa (I. Gargano). Józef jest skrupulatnym i delikatnym opiekunem dokonującego się w Maryi procesu (I. Gargano). Pozwala, by Bóg do końca doprowadził w Niej swoje dzieło. Syna Maryi nazywa imieniem Jezus. Uznaje Go więc za Zbawiciela. Pozostawia Maryję czystą. Jej dziewicze łono staje się miejscem zamieszkania Boga, jak Święte świętych w świątyni jerozolimskiej, w którym przebywała Arka Przymierza, jak tabernakulum. Józef dał Maryi bardzo dużo: swój czas, uczucie, pracę i całe swoje przywiązanie. To pewne. Ale nie mniej pewne jest również to, że otrzymał w zamian o wiele więcej, niż dał. Maryja oddała mu całe swoje serce, swe staranie, wszystko, co miała. Ponadto dała mu Syna Bożego. Przy boku Maryi Józef doskonalił swe serce i swój umysł; otrzymał dobroć, delikatność, wyjątkowe zrozumienie (B. Martelet).
Pytania do refleksji i modlitwy:
Jaką wagę ma dla mnie milczenie?
Czy potrafię dzielić się z innymi kłopotliwymi i trudnymi przeżyciami?
Kto jest moim zaufanym powiernikiem?
Kiedy Pan Bóg pomieszał moje szyki? Jak to przyjąłem?
Kogo z ludzi darzę szczególną sympatią i miłością? Dlaczego?
Czy potrafię odróżniać jawę od snu?
Jaką wagę przywiązuję do wewnętrznej intuicji?
Czym imponuje mi święty Józef?
Jednym z ważniejszych wydarzeń w życiu Józefa były narodziny Jezusa. Zgodnie z dekretem cesarskim udał się on do Betlejem, aby poddać się powszechnemu spisowi ludności (por. Łk 2, 4-5). Wędrówka Józefa z brzemienną Maryją była nie tylko wypełnieniem woli władcy, ale również spełnieniem proroctw. Była ponadto nadaniem „statusu cywilnego” Nowonarodzonemu. Józef nie wątpi ani przez chwilę, że to Dziecko jest obiecanym Mesjaszem, i chce, aby Jego istnienie zostało potwierdzone przez panoszącą się obcą władzę (B. Martelet).
Droga z Nazaretu do Betlejem wynosiła około stu pięćdziesięciu kilometrów. Ówczesne karawany przemierzały ją w trzy do pięciu dni. Nie była to więc droga długa. Jednak dla brzemiennej Maryi była uciążliwa i niebezpieczna. Prawdopodobnie odbywała się etapami. Zapewne Maryja podróżowała na osiołku; tak przynajmniej wyobrażają to sobie artyści. W czasach Jezusa na Wschodzie na osłach podróżowali mężczyźni. Kobiety chodziły pieszo, dźwigając przy tym bagaże. Niewykluczone, że inaczej było w sytuacji Świętej Rodziny.
Po uciążliwej podróży i dotarciu do Betlejem Józef przeżywa dramat. Nie ma gdzie ulokować ukochanej ciężarnej kobiety. Zapewne czynił ogromne wysiłki, by znaleźć godne miejsce, jednak pozostał mu tylko żłób. W Betlejem Józef cierpi, gdyż jako ojciec nie potrafi zapewnić humanitarnych warunków dla mającego się wkrótce narodzić Syna. Mieszkańcy Wschodu byli – i nadal są – niezwykle gościnni. Jednak z powodu natłoku ludzi nie było dla nich miejsca w gospodzie (Łk 2, 7). Gospoda, o której wspomina Łukasz, to karawanseraj (z perskiego miejsce nocnego postoju karawany, zajazd). W czasach Jezusa zwierzęta stały na podwórzu pod gołym niebem, natomiast podróżni szukali schronienia w szopie lub we wspólnej izbie. Gdy brakowało miejsca, układali się do snu wraz ze zwierzętami. W trakcie spisu karawanseraje były przepełnione; Ewangelista podkreśla jednak, że nie było dla nich miejsca. A więc powód był inny. Być może ubóstwo Józefa lub brak świadomości, kim jest Jezus. Z powodu spisu ludności w miejscu postoju karawan był tłum, a nikt nie wiedział, kim było to Dziecko, które miało się narodzić. Bardziej niż o odrzuceniu należy mówić o nieświadomości. Zamiast: „nie było dla nich miejsca”, należałoby powiedzieć: „To nie było ich miejsce”. Upodobania Boga nie zawsze pokrywają się z naszymi upodobaniami (B. Martelet).
Wobec braku miejsca w gospodzie Józef decyduje się na desperacki czyn – chroni się wraz z Maryją w pasterskiej grocie, która staje się miejscem narodzin Syna Bożego. Święty Łukasz opisuje tę najświętszą noc w sposób zwięzły i prosty; bez jakiejkolwiek cudowności: Kiedy tam przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie (Łk 2, 6-7). W stajni, bez światła, bez śpiewających aniołów, wszystko jest ciszą i skupieniem. Nic nie powiedziano o pocałunkach, którymi Józef i Maryja z pewnością obsypywali tego Noworodka. Jeżeli każda matka podziwia swoje dziecko do tego stopnia, iż je uwielbia, co powiemy o Maryi! Ta noc pierwszych Świąt Bożego Narodzenia pełna była intymności i wiary. Z pewnością Maryja i Józef rzucali luźne uwagi, ale więcej było przepełnionego miłością i wdzięcznością milczenia. Kiedy Józef i Maryja w uniesieniu czuwali przy Dziecku, w ich sercach rozbrzmiewały fragmenty Pisma: „Albowiem Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany, na Jego barkach spoczęła władza. Nazwano Go imieniem: Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju” (Iz 9, 5). I jeszcze: „Tyś najpiękniejszy z synów ludzkich, wdzięk rozlał się na twoich wargach: przeto pobłogosławił tobie Bóg na wieki” (Ps 45, 3). I tak mijały cudowne godziny (B. Martelet). W Betlejem Józef przeżywał więc bolesne i radosne chwile. Cierpienie związane z ubóstwem, odrzuceniem i niezrozumieniem przeplatało się z radością z bliskości Maryi i Syna Bożego.
Jezus, odrzucony przez możnych tego świata, narodził się w pasterskiej grocie, ale w rzeczywistości stała się ona salą audiencyjną, w której przyjmował przedstawicieli różnych grup społecznych. Pierwszą z nich byli ubodzy pasterze (por. Łk 2, 8-20). Według wschodnich przekonań posiadają oni jedynie trzy skarby: namiot, wodę i stado. Jednak ci prości ubodzy ludzie, przez ortodoksyjnych Żydów uważani za margines, w rzeczywistości byli najbardziej godni, by uczcić Nowonarodzonego. Ich pokorna, prosta i ufna wiara pozwoliła im z radością i bez powątpiewań uklęknąć przed Dzieckiem i uznać w Nim obiecanego Mesjasza. Rodzice Jezusa nie musieli nic tłumaczyć; uczynili to za nich aniołowie. Pasterze uradowani dzielili się z wszystkimi radosną nowiną. To nie ospali mieszkańcy Betlejem pierwsi zobaczyli Mesjasza. Oni usłyszeli o Nim od pogardzanych pasterzy. A wszyscy, którzy to słyszeli, dziwili się temu, co im pasterze opowiadali (Łk 2, 18). Możemy być pewni, że najbardziej dziwili się Józef i Maryja (B. Martelet).
Jeszcze większą niespodzianką i zdziwieniem dla Józefa i Maryi była wizyta wschodnich mędrców (por. Mt 2, 1-12). Zwykle umieszcza się ją kilka tygodni lub miesięcy po ofiarowaniu Jezusa w świątyni. Mędrcy są przedstawicielami świata pogan. Są ludźmi otwartymi na znaki, cierpliwymi i poszukującymi. By dotrzeć do prawdy, gotowi są podjąć wielki trud podróży i zmagań z ciemnościami. Wszak gwiazda nie towarzyszyła im w ciągu całej podróży. Czasami gasła. Jednak wytrwałość przyniosła owoce. Po przybyciu do Betlejem weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę (Mt 2, 11). W tekście uderza brak wzmianki o Józefie. Być może Mateusz chce podkreślić rolę dziewiczego poczęcia, eksponując Maryję i Jej Syna. Ojcowie Kościoła tłumaczą złożone przez gości dary w sposób symboliczny. Złoto symbolizuje władzę królewską Jezusa, kadzidło wskazuje na boskość, natomiast mirra na człowieczeństwo. Mędrcy, klęcząc przed Jezusem, uznają w Nim Króla, Boga i Człowieka.
Wschodni mędrcy uczą, że cierpliwe poszukiwanie Boga kończy się sukcesem. Bóg zawsze czeka z otwartością na każdego poszukującego i otwartego na Jego znaki. Podróż mędrców symbolizuje życie chrześcijańskie, które jest drogą, ciągłą wędrówką, poszukiwaniem Jezusa. Podróż wymaga rozstania, odwagi, poszukiwania, nadziei. Ten, kto jest przywiązany do ziemi balastem rzeczy, różnych egoizmów, jest niezdolny do bycia pielgrzymem. Kto jest przekonany, że posiada wszystko i ma monopol na prawdę, nie troszczy się o jej poszukiwanie, jest podobny do kapłanów z Jerozolimy, zimnych interpretatorów słowa biblijnego, które ich nie pociąga i nie nawraca (G. Ravasi).
Pytania do refleksji i modlitwy:
Co sądzę o ubóstwie i prostocie narodzin Syna Bożego?
Jak reaguję w sytuacji braków materialnych?
Czy jestem gościnny i otwarty na innych?
W jakich obszarach mego życia nie ma miejsca dla Jezusa?
Jaki jest mój stosunek do ludzi prostych, biednych, pogardzanych przez innych?
Czy potrafię się dziwić?
Czy jestem otwarty na trud i niewygody podróży?
Święty Ambroży napisał:
Bóg nie zwraca zbytnio uwagi na to, co Mu dajemy, ale raczej na to, co zachowujemy dla siebie.
Czego ciągle jeszcze nie jestem w stanie oddać Bogu? Jaki dar zachowuję wyłącznie dla siebie?
Po wizycie Mędrców Święta Rodzina przeżywała trudne chwile. Herod, zaniepokojony przepowiednią o narodzinach Mesjasza, postanawia Go zabić, obawiając się, że zajmie jego miejsce. W odpowiedzi Bóg zsyła Józefowi sen, w którym każe mu emigrować do Egiptu: Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu; pozostań tam, aż ci powiem; bo Herod będzie szukał Dziecięcia, aby Je zgładzić (Mt 2, 13). Józef zostaje wezwany, by wziąć odpowiedzialność za żonę i Dziecko. W obliczu grożącego niebezpieczeństwa ma przeprowadzić najbliższych do ziemi pogan. W ten sposób staje się „drugim Józefem”. Pierwszy, odrzucony i sprzedany przez braci, stał się namiestnikiem Egiptu i wyzwolicielem swej rodziny. Drugi, uciekając przed nienawiścią Heroda, staje się opiekunem i obrońcą Syna Bożego, wyzwalającego lud, który Go odrzucił.
Wola Boża nie zawsze jest łatwa. Józef ma opuścić rodzinny kraj i z nowo narodzonym Dzieckiem i Maryją podjąć uciążliwą podróż. Przez pustynię w nieznane, bez znajomości języka, kultury, do kraju, w którym nikt go nie oczekuje. Obydwoje musieli znosić trudy podróży, ale cierpieć, kiedy się kocha i dla tego, kogo się kocha, jest rzeczą łatwą, a nawet pożądaną. To do nich odnoszą się w pełni słowa św. Augustyna: „Kto kocha, nie cierpi; a jeśli cierpi, kocha cierpienie” (B. Martelet).
Autorzy apokryfów w sposób niemal fantastyczny opisują podróż Świętej Rodziny. Według nich trasa wędrówki naznaczona była smokami i dzikimi bestiami, które im służyły. Kiedy przybyli do pewnej jaskini i chcieli w niej odpocząć, Maryja zeszła z osiołka i siadła, trzymając na kolanach Jezusa. Była tam Maryja, a z nią również trzech chłopców (sług) i jedna dziewczyna. Nagle z groty wyskoczyło wiele smoków, na których widok dzieci zaczęły krzyczeć ze strachu. Wtedy Pan, który nie skończył jeszcze dwu lat, zsunąwszy się z kolan matki, stanął przed smokami, one zaś oddały Mu hołd i odeszły. […] Podobnie lwy i lamparty z czcią padały przed Jezusem i towarzyszyły Mu na pustyni. Dokądkolwiek Maryja i Józef się udali, poprzedzały ich, wskazując drogę (Ewangelia Pseudo-Mateusza).
Święta Rodzina napotykała magiczne palmy daktylowe, które pochylały się, oferując swoje owoce, oraz cudowne źródła, które tryskały na zawołanie. Gdy Maryja głodna pragnęła się posilić, dzieciątko Jezus spoczywające na łonie swej matki, dziewicy, zawołało do palmy: „Pochyl się, drzewo, posil swoimi owocami moją matkę”. I na te słowa palma natychmiast nachyliła swój wierzchołek aż do stóp Maryi, i zebrano z niej owoce, którymi wszyscy się posilili […], z jej korzeni zaczęły wypływać źródła wód przezroczystych, zimnych i słodkich, które ugasiły ich pragnienie (Ewangelia Pseudo-Mateusza). W chwili wejścia do Egiptu miały rozbijać się posągi bóstw pogańskich. Legendy koptyjskie wyprawiły Świętą Rodzinę w rejs po Nilu, a w klasztorze Deir el-Muharraq miała spotkać łotrów, ukrzyżowanych później z Jezusem na Golgocie.
Rzeczywistość była o wiele surowsza. Jeden z franciszkańskich pielgrzymów, który wędrował śladami Świętej Rodziny w XVII wieku, pisał: Trzeba się przygotować na to, że dwadzieścia trzy dni spędzi się na wielbłądzie, będzie się wystawionym na nocną rosę i na skrajny upał od rozgrzanego żarem słońca piasku. Na przestrzeni stu mil, które należy przebyć, nie można znaleźć ani jednego kamienia, strumyka, źródła (B. Martelet). Niebezpieczna wędrówka przez pustynię była związana z cierpieniem, trudem, brakiem pożywienia i wody. I być może ma rację Bernard Martelet, gdy twierdzi, że była ona zapowiedzią czterdziestodniowego postu Jezusa.
Bardzo stara tradycja podaje, że Święta Rodzina zamieszkała w Kairze w pobliżu synagogi. Józef i Maryja niewątpliwie szybko znaleźli przyjaciół wśród swych rodaków i wśród rdzennej ludności. Podobnie jak w Palestynie były tam serca prawe, które oczekiwały na Mesjasza i pragnęły Jego przyjścia. Józef i Maryja wywierali bez wątpienia ogromny wpływ na osoby, które spotykali na swej drodze. […] Siali we łzach, ale plon wzeszedł niesłychanie obfity (B. Martelet).
Łzy Maryi i Józefa w Egipcie związane były nie tylko z trudem życia na obczyźnie, lecz również z mordem, którego dokonał Herod w Betlejem: Wtedy Herod, widząc, że go Mędrcy zawiedli, wpadł w straszny gniew. Posłał [oprawców] do Betlejem i całej okolicy i kazał pozabijać wszystkich chłopców w wieku do lat dwóch, stosownie do czasu, o którym się dowiedział od Mędrców (Mt 2, 16). Herod Wielki był okrutnym władcą, który nie wahał się zamordować własną żonę, niewinnych synów, a w chwili swojej śmierci wybitnych notabli. Liturgia bizantyjska mówi o czternastu tysiącach dzieci zamordowanych przez Heroda, syryjska o sześćdziesięciu czterech tysiącach, a późniejsze tradycje wspominają nawet sto czterdzieści cztery tysiące (zgodnie z Apokalipsą). W istocie te niewinne ofiary reprezentują wszystkich niewinnych, którzy zostali zamordowani, których imion nie zapisano ani w archiwach represji, ani nawet Amnesty International, lecz tylko w Bożej „księdze życia”. […] W tych ofiarach można zobaczyć tych wszystkich, którzy są uciskani przez ogromną liczbę małych i wielkich Herodów, kapłanów szatańskiej religii śmierci, przemocy, krwi. Do tego grona dołączamy i my, wprawdzie na marginalnej pozycji, ilekroć spuszczamy z łańcucha demona nienawiści (G. Ravasi).
Egzegeci uważają, że pobyt Świętej Rodziny w Egipcie mógł trwać od kilku miesięcy do dwóch lat. Po tym czasie Józefowi ponownie ukazał się anioł Pański we śnie, i rzekł: „Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i idź do ziemi Izraela, bo już umarli ci, którzy czyhali na życie Dziecięcia” (Mt 2, 19-20). Święty Józef jest Opiekunem, który ochrania Matkę i Dziecko. Anioł każe mu wziąć Maryję i Jezusa. Daje mu w ten sposób „władzę” nad Małżonką i Dzieckiem. Z drugiej strony obarcza go odpowiedzialnością. Józef ma chronić Świętą Rodzinę, zaprowadzić Ją do ziemi pogan i ponownie wprowadzić do Izraela. W ten sposób ma chronić skarb, który został mu powierzony. Święty Bernard lubił sobie wyobrażać, jak Józef nosił Jezusa na ramionach, kierował Jego krokami, tulił w ramionach, zasypywał pocałunkami, żywił i czuwał nad Nim.
Powrót do ziemi rodzinnej wiąże się z kolejnymi niebezpieczeństwami. Po śmierci Heroda rządy objął jego syn Archelaos (por. Mt 2, 22). Był on równie krwawym i despotycznym władcą jak jego ojciec. Stąd zrozumiałe są obawy i lęki Józefa. Postanawia więc powrócić do Galilei. Bóg wskazał Józefowi kierunek; była nim ziemia ojczysta. Natomiast dalsze szczegóły logistyczne pozostawił Józefowi. Ten wybrał Nazaret.
Doświadczenia Maryi i Józefa są udziałem współczesnych uchodźców, emigrantów, bezdomnych, samotnych, skazanych na biedę materialną, moralną i duchową. Można wręcz zaryzykować twierdzenie, że wszystkie cierpienia współczesnego człowieka zagubionego w bezdusznym świecie były w pewnym sensie ich udziałem. Ale nigdy nie skarżyli się na swój los; nie oskarżali też Boga, że wyznaczając im tak trudną misję, obarcza dodatkowym cierpieniem. Oni żyli miłością i dla miłości. Zawsze bezgranicznie ufali Bożej Opatrzności.
Pytania do refleksji i modlitwy:
Czy jestem odpowiedzialny za powierzonych mi ludzi, powołanie, zadania i obowiązki?
Czy doświadczyłem w życiu sytuacji emigranta? Gdzie i dlaczego emigrowałem?
Co dla mnie stanowi największy brak?
Czy nie narzekam na Boga i Jego plany?
Jakie cierpienia Świętej Rodziny odnajduję w swoim życiu i we współczesnym świecie?
Święty Józef przeżywał wiele radości z codziennej bliskości Jezusa. Doświadczał jednak również „ciemnej nocy”. Jedną z nich było wydarzenie związane z pielgrzymką do świątyni jerozolimskiej (por. Łk 2, 41-50). W Jerozolimie modlono się w świątyni i spożywano paschalnego baranka, wspominając cudowną Bożą interwencję i wyzwolenie z niewoli egipskiej. Święta paschalne trwały osiem dni i były przeżywane w atmosferze radości i wielkich duchowych wzruszeń. Były również okazją do spotkań z rodziną, przyjaciółmi, a nawet… do przeprowadzania intratnych operacji handlowych! Miały charakter rodzinny, wspólnotowy. Celem pielgrzymki nie było modlić się w Jerozolimie i jeść w Jerozolimie, ale modlić się wspólnie, jeść wspólnie, śpiewać wspólnie, cieszyć się wspólnie. Nie ma nic lepszego, aby umocnić wspólnotę ducha i zadzierzgnąć przyjacielskie więzi. Ileż niezgody i wrogości znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (B. Martelet).
W taki sposób przeżywali święta Maryja i Józef. Ich radość została jeszcze spotęgowana obecnością Jezusa. W tym bowiem roku ukończył dwanaście lat i jak każdy żydowski chłopiec stał się „bar micwa” – „synem przykazania”, osiągnął religijną pełnoletniość. Odtąd mógł brać czynny udział w obrzędach religijnych i był zobowiązany przestrzegać przepisów Prawa. Józef był zapewne bardzo dumny, gdy patrzył na Syna w filakteriach czytającego po raz pierwszy publicznie Torę.
Duma z Syna i przepełniająca serce radość zostały przyćmione przez późniejsze wydarzenie. Ostatni dzień świąt, podobnie jak pierwszy, był bardzo uroczysty. Wszyscy byli zmęczeni, pogrążeni w modlitwie, upojeni entuzjazmem, dumni z przynależności do Narodu Wybranego. Niezliczone „Hosannah!” rozpływały się w dymie kadzideł i w cierpkim zapachu ofiar całopalnych. Następnego dnia wyruszano w powrotną drogę w niemożliwej do opisania ciżbie. Ogromna liczba ludzi, wielbłądów, osłów i zwierząt, przywiezionych na ofiarę i jako prowiant, nie licząc szkieletów tysięcy wołów i jagniąt zabitych na ofiarę; wszystko zdawało się rywalizować ze sobą w robieniu zamieszania w wąskich uliczkach czy na schodach. Zebranie się w grupy przed wyjazdem nie było możliwe, zwykle umawiano się gdzieś przy drodze lub na postoju (B. Martelet).
Jezus był już dorosły, ponadto w pielgrzymce towarzyszyli Mu krewni i rówieśnicy, dlatego rodzice nie niepokoili się o Niego. Dopiero podczas postoju po całodniowej wędrówce powrotnej zauważyli Jego nieobecność. Józef z Maryją przeżywali ogromny, wciąż narastający niepokój i zatroskanie. Co Mu się przydarzyło? Dlaczego nic nie powiedział? Maryja i Józef coraz bardziej uświadamiali sobie, jak ważne miejsce to Dziecko zajmowało w ich sercach i w ich życiu. Co poczną bez Niego? Była noc, odczuwali samotność i agonię duchową, jakiej wielu doznaje, gdy Bóg się oddala (B. Martelet). Ponadto uświadomili sobie głęboką duchową pustkę. Żyli tylko dla tego Dziecka i oto nagle znika Ono z ich życia, być może już na zawsze. Pewnie się zastanawiali, czy to nie ich wina, czy zrobili wszystko. Ale co znaczy „wszystko” dla Boga? Byli tacy szczęśliwi, mając Jezusa; teraz ich życie nie miało już żadnego sensu. Dlaczego odszedł bez słowa? […] Józef i Maryja przeżyli wtedy to, co mistycy doznają podczas „ciemnych nocy”, udrękę z powodu nieobecności Boga. Noc minęła im – jak łatwo się domyślić – bez snu (B. Martelet). Przeżyli próbę wiary. Milknie głos, milknie Słowo. [Bóg] milczy, gdy tymczasem narzucają się najczarniejsze, najbardziej wstrząsające przypuszczenia, kiedy niepokój jest najbardziej dotkliwy – jest to najpoważniejsza próba wiary. […] Jezus pozwolił, aby Jego rodzice doświadczyli przykrej sytuacji błądzenia w mrokach, przykrej sytuacji narastającego bólu, jaki odczuwa ktoś, kto szuka Pana, nie znajdując Go. Jezus jednak jest przy człowieku, który przeżywa takie cierpienie i doświadcza tajemniczego milczenia Boga (C.M. Martini).
O świcie podjęli decyzję powrotu do Świętego Miasta. Po trzech dniach bolesnych poszukiwań znaleźli Jezusa we „właściwym miejscu”, w świątyni, otoczonego przez świątynnych nauczycieli i pielgrzymów. Słuchający Go byli zdumieni, niemal nie mogli wyjść z podziwu, natomiast Rodzice byli zdziwieni. Jezus był cudownym Dzieckiem (B. Maggioni). Jego salomonowa inteligencja i mądrość miały wymiar prorocki; pochodziły od Ojca: Moja nauka nie jest moją, lecz Tego, który Mnie posłał (J 7, 16).
Na widok Jezusa dyskutującego z uczonymi Józef milczy, być może podziwia Syna i zastanawia się nad wydarzeniem, w którym uczestniczy. Maryja, bardziej spontaniczna i uczuciowa (B. Martelet), pozwala, aby cały ból i nabrzmiałe w ciągu trzech dni uczucia troski i miłości znalazły ujście na zewnątrz: Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie (Łk 2, 48). To nieporozumienie rodzinne znalazło się w Ewangelii nie bez przyczyny. Józef jako przybrany opiekun i pedagog napotyka również na trudności związane z okresem dojrzewania dziecka. Nie rozumie Syna, który wyraża się w sposób zbyt „teologiczny”, „chodzi swoimi drogami” i w efekcie sprawia mu ból. Święty Józef jest patronem wszystkich ojców przeżywających problemy wychowawcze z synami bądź córkami.
Na zarzut Maryi Jezus odpowiada: Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca? (Łk 2, 49). Odpowiedź ta wskazuje na poważny rozdźwięk, jaki istnieje między Nim a Maryją. Matka Jezusa myśli o Józefie, przybranym ziemskim ojcu, natomiast Jezus o Ojcu niebieskim. On jest dokładnie tam, gdzie być powinien, w domu Ojca. Odtąd Jego wszystkie sprawy, plany, pragnienia, wolę, całą osobę i całe życie będzie wypełniał Bóg Ojciec. Wszystko inne będzie zrelatywizowane; nawet posłuszeństwo i ból sprawiany ziemskim rodzicom. Wszystko zostanie poświęcone woli Ojca, który będzie wypełniał Jego życie całkowicie, chwila po chwili: Ja żyję dla Ojca (J 6, 57). Wolność Jezusa nie jest wolnością liberała. Jest to wolność Syna i tym samym wolność człowieka autentycznie pobożnego. Jako Syn Jezus przynosi nową wolność, nie jest to jednak niczym nieskrępowana swoboda, lecz wolność Tego, który jest całkowicie zjednoczony z wolą Ojca i który pomaga ludziom żyć w wolności opartej na wewnętrznej jedności z Bogiem (Benedykt XVI).
Ewangelista zaznacza, że Maryja i Józef nie zrozumieli tego, co im powiedział (Łk 2, 50). Czego nie zrozumieli? Przynależności Jezusa do Ojca? Rozłąki z rodziną? Czy tego owego „powinienem”, które Jezus raz jeszcze powtórzy (Łk 9, 22) podczas swej misji, aby wyrazić „powinność” Krzyża? Pewne jest to, że zarówno gesty, jak i słowa Jezusa pozostają enigmatyczne: ukrywają coś, co ma się wyjawić później (B. Maggioni). Wiara nie wymaga natychmiastowego zrozumienia. Słowa Jezusa są za każdym razem większe od naszego rozumu. Za każdym razem przewyższają naszą inteligencję (Benedykt XVI). Wiara zakłada tajemnicę i otwartość na nowe, nieznane; zakłada wątpliwości, pytania oraz prowokuje do poszukiwania odpowiedzi. Wymaga jednak medytacji i refleksji. Wymaga zaufania i przyjęcia. Wiara nie może być selektywna i zależna od ludzkich upodobań, oczekiwań, trendów czy mody, lecz zakłada przyjęcie Ewangelii w sposób radykalny, w całości.
Pytania do refleksji i modlitwy:
Które święta są dla mnie szczególnie ważne?
Jak przeżywam niedziele i dni świąteczne?
Czy lubię pielgrzymować? Dokąd?
Jakie wydarzenia z mojego życia mogę nazwać „ciemną nocą”?
Co czuję, gdy doświadczam milczenia Boga?
Czy zdarzyło mi się zgubić Jezusa? Gdzie Go wówczas szukałem?
Jakie trudności przeżywam jako rodzic (pedagog)?
Co mnie najbardziej zniewala?
Czy wiara uczy mnie pokory?
O życiu w Nazarecie ewangeliści milczą. Józef był przede wszystkim człowiekiem pracy. Z zawodu był stolarzem, cieślą (por. Mt 13, 55). Wykonywał więc ciężką pracę, zarabiając na codzienny chleb. Swojego rzemiosła zapewne nauczył Jezusa (por. Mk 6, 3). Lubimy wyobrażać sobie Józefa pracującego w warsztacie wraz z dorastającym Jezusem jako uczniem. Józef uczy pracować Tego, który stworzył wszechświat. Obydwaj skupieni są na swej pracy, klienci przychodzą i odchodzą. Od czasu do czasu padają jakieś słowa, rozsądne, mądre, czasem przekorne, albo jakaś sentencja, przekazana przez przodków. Praca w drewnie jest szlachetnym zajęciem; prawdziwy rzemieślnik zmienia się w artystę. […] Józef musiał długo oglądać każdy kawałek drewna, aby wykorzystać go maksymalnie i uniknąć wszelkich możliwych strat. Do tego potrzebny jest dar przenikliwości, nadający najdrobniejszym ruchom rąk coś godnego podziwu (B. Martelet).
Praca Józefa miała nie tylko wymiar artystyczny, ale przede wszystkim służebny. Jako głowa rodziny zarabiał on na codzienne życie, przede wszystkim na chleb wypiekany przez Maryję i podawany później Jezusowi, który sam nazwie siebie chlebem żywym (J 6, 51). W ten sposób Józef „partycypował” w przyszłej uczcie eucharystycznej.
Józef był otwarty dla wszystkich. Nie był rzemieślnikiem, który uprawia sztukę dla sztuki; był zawsze gotów każdemu służyć. Jego dom, a raczej warsztat, był miejscem spotkań tych wszystkich, którzy potrzebowali pomocy fachowca. Był to dom otwarty dla wszystkich, w którym wszyscy czują się dobrze (B. Martelet). Józef jest patronem ludzi pracy. Nie tylko dlatego, że pracował pięknie i z godnością, ale również dlatego, że znosił w cichości trud codziennych zmagań. Doświadczał doli, która nie jest obca wszystkim ciężko pracującym. Nigdy nie brakuje klientów niezadowolonych, niecierpliwych, chcących, aby ich obsłużono przed innymi, i takich, którzy nie chcą płacić lub każą się prosić w nieskończoność. Czasami brakuje pracy, to znów jest jej za dużo. Na pewno Józef poznał i odczuł wszystkie problemy osób, które żyją z własnej pracy i są zależne od innych (B. Martelet).
W swojej pracy i życiu Józef był człowiekiem cichym, pokornym, milczącym. Bez sprzeciwu przyjął rolę opiekuna Syna Bożego, angażując w tę przygodę całą swą energię fizyczną, emocjonalną, duchową i intelektualną (B. Martelet). W milczeniu realizował trudną misję. Żył w cieniu. Również milczeniem nacechowane były jego relacje z Maryją. Było to jednak milczenie ubogacające, twórcze, szanujące głębię i drogę innych. Milczenie Świętej Rodziny było stanem serc, które rozumiały się i porozumiewały bez słów. […] Każde z nich miało swój sekret i szanowało tajemnice innych. […] Oto nauka dla małżonków chrześcijańskich: trzeba umieć oddać Bogu ukochaną osobę i zaakceptować fakt, że nie wszystko z jej wewnętrznej drogi można zrozumieć. Pan nie prowadzi dwojga ludzi w ten sam sposób ani taką samą drogą. Każde z małżonków powinno pozwolić drugiemu rozwijać się według Bożego powołania, nie dziwiąc się niczemu (B. Martelet).
Dlaczego jednak Józef nie przekazał ani jednego słowa? Wydaje się, że właściwą odpowiedzią jest intuicja Thomasa Keatinga: Co mógłby on rzec? Bóg Ojciec powiedział tylko jedno Słowo, które było Jego odwiecznym Synem. Nie miał już nic więcej do powiedzenia. Czyż przybrany ojciec tego Syna mógł powiedzieć coś więcej? Sam Jezus jest wszystkim, co Józef mógłby nam zakomunikować.
Józef żył w milczeniu i umarł, milcząc. Ewangelie nie podają szczegółów jego odejścia do Domu Ojca. Na weselu w Kanie Galilejskiej nie ma o nim wzmianki; prawdopodobnie już nie żyje. Apokryfy są bardziej wymowne, chociaż przesycone legendami, a czasem fantazją połączoną z absurdem. Na szczególną uwagę zasługują: Protoewangelia Jakuba i Legenda o św. Józefie Cieśli. Według Legendy Józef dożył stu jedenastu lat: A śmierć przyszła na niego w sto jedenastym roku życia i ani jeden ząb nie był zepsuty w jego ustach, ani jego oczy nie były ociemniałe, lecz jego zdolność widzenia była taka jak małego dziecka. Nigdy nie był słaby, lecz pracował w zawodzie ciesielskim aż do dnia, gdy położył się złożonychorobą, na którą miał umrzeć. W ten sposób Józef „zdobył przewagę” nad swoim biblijnym imiennikiem, Józefem egipskim, który żył sto dziesięć lat (por. Rdz 50, 26). Ponadto długowieczność była uważana za znak Bożego błogosławieństwa i świętości.
Według apokryfów Józef przed śmiercią poleca się archaniołom: Michałowi i Gabrielowi oraz Aniołowi Stróżowi; wyznaje boskość Jezusa i wymienia wszystkie Jego tytuły, a następnie umiera na rękach Jezusa i Maryi (w Jerozolimie?) rankiem 26 dnia abib (lipiec). W Legendzie o św. Józefie Cieśli (IV/V wiek) narratorem jest Jezus, który w chwili Wniebowstąpienia opowiada historię swego dzieciństwa. Wspomina również śmierć Józefa: Pożegnałem go, kiedy on oddał swego ducha. A aniołowie wzięli jego duszę, zawijając ją w prześcieradło z czysto jedwabnego bisioru. Kiedy wszedłem, usiadłem przy nim. Nikt jednak z ludzi siedzących wokół niego nie wiedział, że on umarł. Ja spowodowałem, że Michał i Gabriel strzegli jego duszy ze względu na moce znajdujące się na drodze, i dlatego aniołowie śpiewali przed nią, aż przekazali ją mojemu dobremu Ojcu. Ja natomiast wróciwszy do ciała mojego ojca Józefa złożonego niby pusta marność, zacisnąłem jego oczy i zamknąłem je oraz usta, a wstając, spoglądałem na niego. Powiedziałem do Dziewicy: „O Maryjo, matko moja, gdzież są teraz wszystkie dzieła sztuki rzemieślniczej, które on wykonał od swego dzieciństwa aż do tej pory? Wszystkie przeminęły w tej jednej godzinie tak, jak gdyby w ogóle na świat się nie narodził”.
Święty Józef należy do najpopularniejszych patronów. Jego misja nie zakończyła się z chwilą śmierci. Chociaż przebywa w Domu Ojca, towarzyszy nam i wspomaga w ziemskiej drodze. Jest szczególnym wspomożycielem ludzi pracy, narzeczonych i małżonków oraz umierających. Święta Teresa z Ávila zaleca go jako mistrza modlitwy wewnętrznej.
Pytania do refleksji i modlitwy:
Jakie znaczenie ma dla mnie praca?
Czy szanuję ludzi ciężko pracujących?
Jaką wagę przywiązuję do milczenia?
Czy jestem tolerancyjny?
Jakie myśli rodzi we mnie świadomość własnej śmierci?
Czego nauczyłem się od świętego Józefa?