Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kto z nas przynajmniej raz w życiu nie marzył, aby porzucić codzienne sprawy, nużące obowiązki i wyruszyć w drogę? Tak naprawdę każdy miał takie pragnienia, bo człowiek z natury swojej jest pielgrzymem, co pokazuje nam już przykład Abrahama. Nie zawsze da się spełnić te marzenia o wędrówce, jednak dzięki tej książce możemy udać się w ożywiającą duchową pielgrzymkę, która wyrwie nas z monotonii dnia powszedniego.
Autor Na ziemi Boga wiedzie nas przez Grecję i Macedonię, zabiera do Jerozolimy, pokazuje Nazaret, Kanę Galilejską i wiele świętych zakątków. Odwiedzamy z nim malownicze miasteczka w Galicji, ale też imponującą swoją wielkością Barcelonę. "Po drodze" zaglądamy do Fatimy i Lizbony, aby także tam szukać śladów Bożej obecności - nie tylko w wielkich sanktuariach, ale nawet w małych kościółkach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 241
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Wydawnictwo WAM, 2017
Opieka redakcyjna: Klaudia Adamus
Redakcja: Agnieszka Caba
Korekta: Dariusz Godoś
Projekt okładki: Andrzej Sochacki
Fot. © Andrzej Sochacki
Skład: Edycja
Cytaty z Pisma Świętego według Biblii Tysiąclecia,
Pallottinum, Poznań 2006.
978-83-277-0720-8 (ePub)
978-83-277-0721-5 (Mobi)
WYDAWNICTWO WAM
ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków
tel. 12 62 93 200 • faks 12 42 95 003
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwowam.pl
DZIAŁ HANDLOWY
tel. 12 62 93 254-255 • faks 12 62 93 496
e-mail: [email protected]
KSIĘGARNIA WYSYŁKOWA
tel. 12 62 93 260
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwowam.pl
Przygotowanie wydania elektronicznego: 88em
Czekając na nich w Atenach, Paweł burzył się wewnętrznie na widok miasta pełnego bożków.
(Dz 17,16)
Ateny są miastem poświęconym bogini Atenie. Mitologiczna tradycja podaje, że swoją nazwę zawdzięcza ono rywalizacji bogów, szczególnie Ateny i Posejdona. Jego mieszkańcy zaproponowali bogom zawody, które miał wygrać ten, kto ofiaruje miastu najbardziej przydatny prezent. Posejdon ofiarował źródło na zboczu Akropolu, Atena pierwsze drzewko oliwne. Mieszkańcy wybrali prezent Ateny i nazwali swe miasto jej imieniem.
W mieście bogini Ateny pragnę dotknąć swoimi stopami przede wszystkim miejsca, które świadczy o głębokiej religijności starożytnych Greków i jest równocześnie arcydziełem sztuki klasycznej. To Akropol. Wspinam się więc na naturalną skalistą platformę położoną na wysokości 156 metrów n.p.m. Widok zapiera dech w piersiach.
Akropol, podobnie jak Delfy, stanowi swoiste sanktuarium wiary politeistycznej. Oprócz Ateny, patronki miasta, bogini mądrości i wojny, czczono tutaj Zeusa, Artemidę, Posejdona, Kekropsa – pierwszego władcę Aten, Erechteusa – boga-węża, przybranego syna Ateny, a później bogów rzymskich: Romę i Augusta. W czasach bizantyjskich bogowie greccy musieli ustąpić miejsca Chrystusowi. Partenon zamieniono wówczas na świątynię chrześcijańską. Z kolei za rządów tureckich na Akropolu pojawił się meczet.
Najwspanialsze budowle i pełna zabudowa Akropolu powstały w V wieku p.n.e. po zniszczeniach spowodowanych przez wojny persko-greckie. Spośród wspaniałych klasycznych zabytków akropolskiego wzgórza moją uwagę przyciągają szczególnie trzy. Pierwszy to świątynia Ateny Nike. Jej fronton i tył zdobią rzędy czterech kolumn, górę ozdabia fryz z wypukłorzeźbą poświęconą wojnom persko-greckim. W starożytności otaczała ją marmurowa balustrada ze scenami przedstawiającymi składanie ofiar bogini.
Drugą majestatyczną budowlą Akropolu jest Partenon. Swą nazwę zawdzięcza on opistodomosowi, pomieszczeniu przyświątynnemu, w którym cztery dziewice (parthenoi) utkały suknię (peplos) dla dziewiczej bogini Ateny Partenos. Partenon został wzniesiony na polecenie Peryklesa. Przechowywano w nim najcenniejszy skarb, posąg Ateny wykonany przez Fidiasza metodą chryzelefantynową, czyli ze złota (inkrustowanego szlachetnymi kamieniami) i kości słoniowej. Partenon został zbudowany w porządku doryckim z marmuru pentelickiego. Na szczególną uwagę zasługują rzędy kolumn (od frontu i tyłu po osiem, zaś siedemnaście po bokach) oraz rzeźby wykonane częściowo przez Fidiasza. Ten najwybitniejszy przedstawiciel greckiej rzeźby klasycznej umieścił na świątyni między innymi wyobrażenia gigantomachii, bitwy Greków z Amazonkami i Lapitów z centaurami, narodziny Ateny i jej spór z Posejdonem o Attykę oraz procesję panatenajską organizowaną ku czci patronki miasta.
Trzecim arcydziełem, które nawiązuje do wspomnianego wyżej sporu Ateny z Posejdonem, jest Erechtejon. Został on wzniesiony wokół drzewka oliwnego podarowanego przez Atenę. Wykonany z wapienia eleuzyjskiego i marmuru pentelickiego, stanowił szczytowe osiągnięcie sztuki jońskiej. Znany jest na świecie przede wszystkim z portyku kariatyd. Kariatydy są podporami architektonicznymi w formie postaci kobiecych, podtrzymujących elementy architektoniczne budowli. Nazwa wywodzi się z języka greckiego i oznacza „dziewczyny z Kariów”; chodzi o kobiety sprzedane w niewolę i zmuszane do ciężkiej pracy po zburzeniu sprzyjającej Persom miejscowości Karyai (Karie).
Spacerując wzdłuż ruin starożytnego Akropolu i podziwiając jego architekturę, zastanawiam się, co mógł odczuwać w tym miejscu Święty Paweł. Apostoł Narodów znalazł się w centrum kultury helleńskiej i duchowej stolicy Grecji. Znawcy sadzą, że w chwili jego przybycia do Aten miasto szczyciło się ponad trzema tysiącami (!) różnych miejsc kultu i posągów wyobrażających najrozmaitszych bogów. Paweł zapewne był bardzo zdziwiony. Jako zagorzały monoteista nie mógł spokojnie patrzeć na miasto oddające hołd niezmiernej liczbie bożków. Łukasz notuje w Dziejach Apostolskich, że „burzył się wewnętrznie” na ten widok i zabrał się od razu do dzieła ewangelizacji.
Obejmuję myślą lata, które minęły od pobytu Pawła w Atenach. Jak wiele się zmieniło! Dzisiaj mówi się o tolerancji, pojednaniu religijnym, ekumenizmie. Ostatni sobór mocno zaakcentował wagę wszystkich religii monoteistycznych, w każdej widząc drogę do Boga. Co więcej, podkreślił również możliwość zbawienia tych, którzy nigdy nie spotkali Boga, jednak w swoim życiu kierują się głosem sumienia.
Z drugiej strony wiele elementów religijności starożytnej pozostało bez zmian, przyjęły jedynie nowe formy. Powstał nowy panteon bóstw i bożków. Współczesne światłe i nowoczesne pokolenia coraz częściej wierzą wróżkom i horoskopom, korzystają z różnych form magii i uzależniają się od nowych (a w rzeczywistości starych) „religii”: pieniądza, mediów, polityki, sportu…
Gdy spoglądam z Akropolu na współczesne, tętniące życiem Ateny, przychodzi mi na myśl, że gdyby Paweł pojawił się dziś w kręgu cywilizacji greckiej i zachodniej, byłby zdziwiony równie mocno jak przed dwoma tysiącami lat.
Gdy usłyszeli o zmartwychwstaniu, jedni się wyśmiewali, a inni powiedzieli: „Posłuchamy cię o tym innym razem”.
(Dz 17,32)
Na zachód od ateńskiego Akropolu znajduje się wzgórze poświęcone Aresowi, bogu wojny, oraz Eryniom, boginiom zemsty. Według wierzeń mitologicznych w miejscu tym bogowie sądzili Aresa, który zamordował syna Neptuna. Areopag stał się z czasem miejscem sądu nad kryminalistami. Sędziowie zasiadali na nim zwykle półkolem. Oskarżyciel zajmował miejsce na postumencie zwanym „kamieniem nieubłagania”, zaś obwiniony na „kamieniu przestępstwa”.
Zwiedzanie Areopagu rozpoczynam od tablicy, na której wyryto przemówienie Apostoła wygłoszone w tym miejscu. Paweł zaczął od podziwu nad religijnością Ateńczyków. Później jednak wywołał niepokój, mówiąc rzeczy odległe od sposobu myślenia słuchaczy, przywykłych do oddawania czci setkom bóstw. Gdy doszedł do magicznego słowa „zmartwychwstanie”, cierpliwość Ateńczyków się wyczerpała. Dla większości Greków, którzy wierzyli w życie pozaziemskie, ciało było więzieniem duszy. Nie byli jednak w stanie wyobrazić sobie jego zmartwychwstania. Paweł ze swymi nowatorskimi ideami został wyśmiany i zlekceważony. Wcześniej został odrzucony przez swoich rodaków. Obecnie przez Europejczyków.
Myśląc o tym, przyglądam się bawiącym się dzieciom. Grają w piłkę nożną. Zapewne nie mają świadomości, że dwadzieścia wieków temu toczyły się tutaj filozoficzne dysputy, a starożytne kamienie są niemymi świadkami obecności wybitnych myślicieli i samego Pawła. Mam jednak nadzieję, że ta nieświadoma jeszcze obecność będzie miała wpływ na ich dalsze życie i mentalność, a może nawet na kształt świata.
Po krótkiej refleksji nad mową Pawła wspinam się stromymi, wykutymi w skale schodami na szczyt Areopagu. Rozciąga się stąd uroczy widok na miasto okalające zewsząd wzgórze. Wzrok Apostoła przykuł zapewne Akropol z licznymi świątyniami, ale również leżąca u jego stóp agora z najwspanialszym obiektem, jakim jest świątynia Hefajstosa z czasów Peryklesa. „Jej front i tył podtrzymują rzędy 6 kolumn, zaś wzdłuż każdego boku biegnie rząd aż 13 kolumn; całość zdobią metopy i fryzy przedstawiające dokonania Tezeusza” (M. Borghesi).
Moją uwagę przykuwają nie tylko starożytne ruiny, ale również rozpościerające się wokół nowoczesne miasto. Zastanawiam się, jaki wpływ ma spuścizna Pawła na życie mieszkańców dzisiejszych Aten. Nauczanie Apostoła na Areopagu zostało skwitowane słowami: „Posłuchamy cię o tym innym razem” (Dz 17,32). Czy dziś jest inaczej? Ilu chrześcijan chce dziś słuchać Ewangelii i żyć nią w pełni na co dzień, ilu natomiast odstawia ją do lamusa, na „inny raz”?
Chociaż nauczanie Pawła nie zostało przyjęte z aplauzem, nie było całkiem bezowocne. Nie spowodowało wprawdzie wielkich nawróceń, ale Apostoł położył podwaliny nowego Kościoła. Do jego protoplastów należy Dionizy Areopagita, członek trybunału sędziowskiego. Według tradycji był on pierwszym biskupem Aten i założycielem tamtejszego Kościoła. Poniósł śmierć męczeńską za panowania cesarza Domicjana. Dziś jest patronem greckiej stolicy i opiekunem sędziów przysięgłych.
Myśląc o Dionizym Areopagicie, spoglądam na pozostałości kościoła z VII wieku, dedykowanego temu świętemu, znajdujące się w pobliżu ruin Iobacheionu, starożytnego miejsca kultu religijnego i wschodnich misteriów. Tradycja przekazuje, że niedaleko stąd, w strumyku, ukrył się Paweł, chcąc uniknąć prześladowania ze strony pogan.
Wystarczy mała iskra, by rozniecić ogień. Owoce pobytu Pawła w Atenach nie były może imponujące, ale wystarczające, by stać się podwaliną lokalnego Kościoła. Iskra zapalona w centrum pogańskiej kultury szybko rozpalała ludzkie serca. Gdy o tym myślę, uświadamiam sobie, jak ważne jest świadome podejmowanie obowiązków i drobnych spraw codziennego życia. Przypomina mi się także znany przebój Wojciecha Młynarskiego Róbmy swoje!. Róbmy swoje, owoce pojawią się z czasem.
Bóg jest duchem; trzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie.
(J 4,24)
Na stokach gór Parnasu w pełnym uroku krajobrazie położone są starożytne Delfy. Mieści się w nich najstarszy ośrodek kultu Apollona, mitologicznego boga piękna, wróżb, wyroczni, życia, śmierci, muzyki, patrona sztuki i poezji, przewodnika Muz. Sanktuarium delfickie znane było już w okresie mykeńskim (XIV wiek p.n.e.). Swój początek zawdzięcza… szczelinie skalnej, z której wydobywały się halucynogenne opary. Wprowadzały one wieszczki w stan narkotycznej egzaltacji i inspirowały do proroczych wizji. Wokół tej skały powstała z czasem wyrocznia poświęcona Gai, bogini płodności, którą upamiętniał święty stożkowaty kamień zwany później „pępkiem ziemi” i świadczący o randze delfickiego sanktuarium, uznawanego za centrum ówczesnego świata. Opiekunem skały delfickiej był wąż Pyton, który jednakże został pokonany przez Apollona.
Sanktuarium w Delfach słynęło z przepowiedni. Zajmowała się nimi wieszczka Pytia, która wdychała halucynogenne opary ze skały, piła wodę ze źródła i żuła liście wawrzynu, dzięki czemu wprawiała się w stan ekstazy i udzielała odpowiedzi na pytania pielgrzymów. Jej sława przekraczała Grecję, docierała do Egiptu i Azji Mniejszej. Odpowiedzi Pytii na zadawane pytania były zawsze dwuznaczne, aby nie można było podważyć autorytetu wieszczki. Pytania zadawano jej za pośrednictwem kapłanów, którzy również interpretowali jej słowa.
Rozpoczynam zwiedzanie sanktuarium od spaceru „świętą drogą”. W starożytności zmierzały nią uroczyste, wystawne procesje, zwłaszcza organizowane ku czci Apollona w czasie igrzysk pytyjskich. Wzdłuż drogi napotykam nieustannie przeróżne budynki i pomniki. Stanowią one dary i wota, które są wyrazem wdzięczności za pomyślne wyrocznie oraz dokonujące się tu uzdrowienia. Częstokroć są to świątynie i skarbce świadczące o randze społecznej fundatorów. Według Pliniusza były ich niemal trzy tysiące!
Na końcu „świętej drogi” wznosi się świątynia Apollona, a w zasadzie jej pozostałości. Legenda głosi, że pierwsze sanktuarium ku czci zwycięzcy Pytona zostało zbudowane z gałęzi wawrzynu, drugie z wosku i piór, trzecie z brązu, natomiast obecne, czwarte, z kamienia. W związku z trzęsieniami ziemi kamienna świątynia była kilkakrotnie rekonstruowana. Kształt obecnemu sanktuarium został nadany w IV wieku p.n.e. Do dziś pozostała platforma i sześć doryckich kolumn. Te niewielkie pozostałości świadczą jednak o potędze starożytnego sanktuarium i czci, jaką otaczano jego boga.
Po zadumie nad religijnością starożytnych Greków pnę się w górę Parnasu. Przede mną rozciągają się dwie fascynujące budowle. Pierwsza z nich to teatr odrestaurowany w II wieku p.n.e., mogący pomieścić pięć tysięcy widzów. Siedząc na tym czcigodnym miejscu, podziwiam urok gór i ukrytych między nimi starożytnych budowli. Poniżej sanktuarium Apollona mogę dostrzec gimnazjon, z pozostałościami bieżni, palestry, basenu i łaźni. Drugą budowlą jest stadion z V wieku p.n.e. z okalającymi go starszymi o trzy wieki tarasami. Warto o nim wspomnieć, gdyż wraz z gimnazjonem jest poprzednikiem współczesnych centrów sportowych. Długość tego właśnie obiektu stała się jednostką miary, zaś później wyraz „stadion” stał się oficjalną nazwą obiektów sportowych.
Pobyt w Delfach, mimo upływu wieków, wciąż wnosi powiew świeżości religijnej. W starożytnych murach wyczuwa się aurę świętości. Podziwiam religijność starożytnych Greków i ich wyczucie sacrum. Mimowolnie przychodzi mi na myśl Paweł i jego pasja nawracania pogan. Gdy przyglądam się współczesnemu chrześcijaństwu, rodzi się we mnie refleksja, że niekoniecznie wyznawcy Chrystusa są zawsze bliżej Boga niż wierzący inaczej. Bliskość Boga nie zależy tylko od świętości miejsca i sposobu realizacji kultu, zwłaszcza że „pępek świata” jest pojęciem względnym. Dla jednych są nim Delfy, ale dla innych Mekka, Jerozolima czy Rzym. Ponadto można żyć w centrum życia religijnego, a sercem być daleko od Boga, można również żyć na prowincji, a nawet na pustyni duchowej, i doświadczać codziennej bliskości Pana. Gdy się nad tym zastanawiam, przypominam sobie słowa Jezusa skierowane do kobiety samarytańskiej w pobliżu starożytnego sanktuarium na górze Garizim: „Wierz Mi, kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. (…) Bóg jest duchem; trzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie” (J 4,21.24).
Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, a nawet większe od tych uczyni.
(J 14,12)
Klasztor Osios Lukas położny jest na stokach masywu górskiego Helikon w Grecji Środkowej, pośród gajów oliwnych. Należy do najwspanialszych zabytków architektury i sztuki bizantyjskiej. Został założony przez pustelnika, błogosławionego Łukasza ze Stiri na początku X wieku. Jego relikwie spoczywają dziś w łączniku pomiędzy dwoma świątyniami: Theotokos i Katholikon.
Z dziedzińca, który znajduje się w centrum kompleksu klasztornego, obejmuję wzrokiem jego piękno architektoniczne i prostotę tkwiącą w złożoności: liczne klatki schodowe, łukowate korytarze, klasztorne cele, dzwonnicę, refektarz i górujące nad całością wieże kościołów. A wszystko w otoczeniu bujnej roślinności.
Zwiedzanie klasztoru rozpoczynam od najstarszej świątyni. To dawny kościół pod wezwaniem Świętej Barbary, zbudowany przez samego założyciela. Już niedługo po ukończeniu budowy stał się on miejscem licznych pielgrzymek, zwłaszcza do grobu błogosławionego Łukasza, który właśnie wtedy zmarł. Obecnie pełni funkcję krypty głównego kościoła Katholikon. Godne obejrzenia są znajdujące się w nim liczne jedenastowieczne freski oraz sarkofag, w którym spoczywało ciało błogosławionego.
Nad kryptą znajduje się główna świątynia poświęcona założycielowi klasztoru, a zbudowana w 1011 roku. Katholikon jest typowym przykładem budowli wzniesionej na planie krzyża greckiego. Ściany wewnątrz świątyni pokryte są czerwono-szaro-zielonym marmurem i stanowią idealny kontrast z przepięknymi mozaikami osadzonymi na złotym tle. Niestety, część z nich uległa zniszczeniu podczas trzęsienia ziemi w 1659 roku. Zastąpiono je freskami. Moją uwagę przykuwają zwłaszcza mozaiki przedstawiające umycie nóg apostołom i chrzest Jezusa. Pierwsza z nich uderza bogactwem uczuć malujących się na twarzach uczniów Jezusa, od onieśmielenia do zaskoczenia i niedowierzania. Druga z kolei w sposób oryginalny przedstawia chrzest Jezusa w Jordanie. Fale „obmywające” postacie robią wrażenie, jakby wykorzystano w nich dzisiejszą technikę 3D. Iluzję głębi osiągnięto dzięki odpowiedniemu kątowi spojrzenia i wklęsłości powierzchni.
Drugi w porządku chronologicznym jest kościół Theotokos, czyli poświęcony Bogurodzicy. Został on zbudowany w 950 roku na planie krzyża greckiego. Jest dziś jedynym oryginalnym kościołem z X wieku w kontynentalnej Grecji. We wnętrzu uwagę przykuwają kolumny korynckie, mozaikowa posadzka oraz rzeźby, dekoracje ceramiczne i freski, z których wiele pochodzi z X wieku.
Po zwiedzeniu kościołów zatrzymuję się na chwilę modlitwy przy grobie świętego założyciela. Po śmierci należał on do jednych z bardziej znanych uzdrowicieli. Pielgrzymi spali w pobliżu jego grobu, oczekując wyzdrowienia. Wierzyli bowiem, że jego ciało wydziela myron, wonny olej o cudownej, leczniczej mocy.
Gdy słucham o cudach dokonanych przez błogosławionego Łukasza, przychodzą mi na myśl różni uzdrowiciele. Jedni czerpią moc od Jezusa, inni posługują się czarną magią. W czasach Jezusa działali też liczni egzorcyści i czarnoksiężnicy. Niektórzy nawet w imię Jezusa. Jego uczniowie z tego powodu skarżyli się Jezusowi, jednak On był bardziej wyrozumiały. Wiedział bowiem dobrze, że nie wystarczy znajomość Jego imienia, by czynić cuda. Potrzebna jest także silna wiara. Człowiek, który czyni znaki i cuda albo egzorcyzmuje w imię Jezusa, nie jest Jego wrogiem, ale przyjacielem. I nie musi należeć do ścisłego grona apostołów, by czynić dobro. Co więcej, Jezus zapewnia, że czyny uczniów płynące z wiary przerosną nawet dzieła Mistrza: „Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, a nawet większe od tych uczyni” (J 14,12).
Kto wstąpi na górę Pana, kto stanie w Jego świętym miejscu?
(Ps 24,3)
W środkowej Grecji na Równinie Tesalskiej rozciągają się Meteory. Nazwa wywodzi się z języka greckiego i oznacza „będące w powietrzu”. Gdy spoglądam na te potężne ostańce z piaskowca, które na skutek długiego procesu denudacji przybrały dzisiejsze zapierające dech w piersiach kształty, przekonuję się, że jest ona właściwa. Wybijające pod niebo szczyty zwieńczone średniowiecznymi monasterami przypominają krajobraz księżycowy i wydają się zawieszone w powietrzu, między niebem i ziemią.
Według legendy założycielem najstarszego monasteru był Święty Atanazy, który ponoć miał się wznieść na szczyt Meteorów na skrzydłach orła. W drugiej połowie XIV wieku założył on monaster Przemienienia i sformułował reguły, które przejęli osiadli w nim mnisi. W czasach bizantyjskich liczba klasztorów wzrosła do dwudziestu czterech. Wszystkie były prężne i żywotne. Niestety, do dzisiaj przetrwało tylko sześć; cztery męskie i dwa żeńskie.
Spośród zachowanych monasterów najstarszy został wzniesiony na wysokości 613 metrów n.p.m. na Wielkim Meteoronie. Dziś do klasztoru wiedzie sto piętnaście wykutych w skale schodów. W przeszłości można było tu dotrzeć za pomocą skomplikowanego systemu sznurów i kołowrotów. Można je oglądać do dziś. Niektóre z nich służą nadal do wciągania na górę zaopatrzenia. Klasztor Przemienienia należy do najdostojniejszych i najbogatszych dzięki hojnym darowiznom serbskiego cara Symeona. Osobliwość turystyczną stanowi więzienie dla mnichów, wykopane w ciemnych pieczarach, a ulokowane tuż nad przepaścią.
W czasie mojej pielgrzymki dane mi jest zwiedzić dwa monastery. Pierwszy męski, poświęcony Świętemu Warłamowi. Ten żyjący w XIV wieku anachoreta zbudował na szczycie drugiego co do wielkości meteoru trzy kościoły, mnisze cele i cysternę na wodę. Jednak po jego śmierci klasztor opustoszał na dwa wieki. Dopiero w XVI wieku rozbudowali go na nowo i zagospodarowali mnisi z Janiny. Swoją konstrukcją przypomina on średniowieczną dobrze obwarowaną fortecę. Podziwiam przepiękne freski z okresu bizantyjskiego znajdujące się w centralnie położonym kościele Wszystkich Świętych, a także otoczony murem ogród z widokiem na sąsiednie meteory, i zastanawiam się, ile determinacji i wysiłku kosztowało dostosowanie tych miejsc do kultu religijnego, uwzględniając ówczesne możliwości logistyczne. By mieć jakiekolwiek wyobrażenie, wystarczy sobie uświadomić, że przebudowa monasteru trwała trzy tygodnie, podczas gdy materiał transportowano przez dwadzieścia dwa lata!
Drugi klasztor, który zwiedzam, Świętego Szczepana (po grecku Stefana), zamieszkują mniszki. Położony na masywnej platformie, łączy się on ze szczytami górskimi za pomocą mostu zwodzonego. Jego początki sięgają XII wieku. Pełnił wówczas funkcję pustelni. Jednak stosunkowo szybko został przekształcony w obiekt klasztorny. Moją uwagę przykuwają przede wszystkim bogato zdobione kościoły. Pierwszy pod wezwaniem Świętego Stefana ozdobiony jest pięknymi malowidłami ściennymi, zawierającymi głównie sceny z życia Maryi. Drugi, późniejszy, dedykowany jest Świętemu Charalambosowi. Wzniesiony w stylu budowli z Góry Athos, mieści jeden z najpiękniejszych w Grecji ikonostas. Przeplatają się w nim motywy roślinne, zwierzęce i antropoidalne. Z kolei pod bogato zdobionym baldachimem spoczywa najcenniejsza relikwia tego miejsca, czaszka Świętego Charalambosa.
Po krótkiej modlitwie w obydwu kościołach zatrzymuję się na chwilę na widokowej platformie, skąd rozciąga się oszałamiający widok na Równinę Tesalską i górujący nad nią masyw gór Pindos. Mimo woli na myśl przychodzą słowa psalmu: „Do Pana należy ziemia i to, co ją napełnia, świat i jego mieszkańcy. Albowiem On go na morzach osadził i utwierdził ponad rzekami. Kto wstąpi na górę Pana, kto stanie w Jego świętym miejscu?” (Ps 24,1–3).
Po wrażeniach estetycznych i duchowych celebruję wraz z innymi pielgrzymami Eucharystię w leżącej u podnóża Meteorów miejscowości Kalambaka. Jeszcze raz spoglądam na wypiętrzone, przywodzące na myśl płótna surrealistów Meteory i powtarzam z wdzięcznością słowa psalmisty: „Wysławiajcie Pana, Boga naszego, oddajcie pokłon przed świętą Jego górą, bo Pan, Bóg nasz, jest święty” (Ps 99,9).
Cieszcie się, im bardziej jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych.
(1 P 4,13)
Współczesne Saloniki, czyli Tesalonika, są stolicą Macedonii Greckiej. Położone na równinie nad Zatoką Salonicką, stanowią dziś niemal półmilionową aglomerację. To miasto o bogatej historii, które szczyci się obecnością w nim dwóch świętych męczenników: Pawła i Demetriusza.
Spośród ocalałych do dziś zabytków moją uwagę przykuwają szczególnie dwa. Pierwszy to mury obronne. Pozostałe do dziś fragmenty pochodzą z IV wieku n.e. W ciągu stuleci były one wielokrotnie naprawiane i modyfikowane. Najlepiej zachowany fragment murów stanowi cytadela Heptapyrgion, efekt wielu etapów przebudowy i rozbudowy. Częścią murów miasta jest również zachowana do dziś Biała Wieża, zbudowana w XV wieku przez Wenecjan. Była ona siedzibą straży miejskiej, a później wykorzystywano ją jako więzienie. Znana jest z niechlubnego wydarzenia, z masakry, której dokonali w niej Turcy w XVIII wieku.
W wietrzny, deszczowy dzień spaceruję wzdłuż nadmorskiej promenady w pobliżu Białej Wieży i myślę o Apostole. Paweł spędził w Tesalonice kilka tygodni, „pracując dniem i nocą” (por. 1 Tes 2,9). Pracował zarówno fizycznie, jak i duchowo. Ewangelizował i troszczył się o młody Kościół, który założył. Swoją pracą kontestował również lenistwo chrześcijan, którzy porzucali pracę i bezczynnie oczekiwali na ponowne przyjście Jezusa. Do nich (i wszystkich próżniaków) skierował mocne słowa: „Kto nie chce pracować, niech też nie je! Słyszymy bowiem, że niektórzy wśród was postępują wbrew porządkowi: wcale nie pracują, lecz zajmują się rzeczami niepotrzebnymi. Tym przeto nakazujemy i napominamy ich w Panu Jezusie Chrystusie, aby pracując ze spokojem, własny chleb jedli” (2 Tes 3,10–12).
Drugim obiektem, który wywarł na mnie szczególne wrażenie, jest bazylika pod wezwaniem Świętego Demetriusza. Została ona zbudowana na początku V wieku na ruinach łaźni rzymskich, w miejscu złożenia relikwii męczennika. Świątynia w XV wieku została przekształcona w meczet, a w 1917 roku padła ofiarą pożaru. Odbudowano ją dopiero w 1918 roku według oryginalnych wzorów jako pięcionawową bazylikę. Dziś należy ona do najczcigodniejszych kościołów Salonik.
W trakcie mojego pobytu w bazylice trwa prawosławne nabożeństwo. Uczestniczy w nim zaledwie kilka osób. Ich zachowanie nie zdradza zbytniego zaangażowania duchowego. Wsłuchuję się w dostojne i działające kojąco śpiewy liturgiczne i przypominam sobie historię patrona tej świątyni. Był rzymskim oficerem. Pochodził z bogatej rodziny arystokratycznej. Po śmierci swego ojca został konsulem. Otrzymał wówczas polecenie wymordowania wszystkich chrześcijan zamieszkujących Tesalonikę. Demetriusz nie tylko odmówił, ale, co więcej, sam zaczął głosić Ewangelię. Konsekwencją było jego uwięzienie i męczeńska śmierć w Sirmium (obecnie Sremska Mitrovica w Serbii) w 306 roku. Według tradycji został pochowany w mogile zbiorowej, ale wkrótce jego ciało – wydające woń mirry – przeniesiono do Tesaloniki, gdzie w niedługim czasie wybudowano kapliczkę, a później wspaniałą bazylikę ku czci świętego. Według innej tradycji bazylika znajduje się w miejscu uwięzienia i śmierci męczennika.
Demetriusz należy dziś do najpopularniejszych świętych Wschodu. Ponadto jest patronem żołnierzy. Męczennik był dzielnym żołnierzem nie tylko imperium rzymskiego, ale również Jezusa Chrystusa. W obliczu konfliktu sumienia i konieczności wyboru między decyzjami władzy świeckiej a nauczaniem Jezusa wybrał jednoznacznie Chrystusa, godząc się na męczeńską śmierć.
Modląc się przy relikwiach świętego, sięgam do wskazań apostoła Piotra: „(…) nie dziwcie się, jakby was spotkało coś niezwykłego, ale cieszcie się, im bardziej jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, abyście się cieszyli i radowali przy objawieniu się Jego chwały” (1 P 4,12–13). Myślę także o współczesnych chrześcijanach. Są oni najbardziej prześladowaną grupą religijną na świecie. Według danych statystycznych sto milionów chrześcijan cierpi dziś na różny sposób z powodu przynależności do Chrystusa. Dla nich Święty Demetriusz może być wzorem odwagi i szczególnym patronem.
Moc bowiem w słabości się doskonali.
(2 Kor 12,9)
Filippi to starożytne miasto i kolonia rzymska na wybrzeżu wschodniej Macedonii. Jego nazwa pochodzi od Filipa II, króla macedońskiego i ojca Aleksandra Wielkiego, który zdobył je i ufortyfikował. W 42 roku p.n.e. w jego pobliżu rozegrała się słynna bitwa, w której wojska Antoniusza i Oktawiana pokonały siły zabójców Juliusza Cezara. Na początku naszej ery do tego dynamicznie rozwijającego się miasta przybył Święty Paweł i w 49 roku założył tutaj pierwszy Kościół na terenie Europy.
Zwiedzanie pozostałości starożytnego Filippi rozpoczynam od teatru. Ten pochodzący z IV wieku p.n.e. obiekt na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych I wieku został przekształcony w arenę. Zachował się do dziś w doskonałym stanie. Zatrzymuję się na chwilę zadumy w miejscu, w którym dwa tysiące lat wcześniej siedział i nauczał Apostoł. Moją uwagę przykuwa młodzież ubrana w antyczne szaty, która na arenie teatru odgrywa prawdopodobnie jedną ze sztuk starożytnych. Czy ci młodzi ludzie są świadomi, że są kontynuatorami pierwszych europejskich chrześcijan? Co pozostało w ich życiu z dziedzictwa wielkiego Apostoła?
Opuszczam teatr z nadzieją, że jednak Ewangelia głoszona przez Pawła w tym miejscu nie okazała się daremna, i udaję się do miejsca, w którym jej głoszenie okupił on cierpieniem. Tym miejscem jest datowana na czasy rzymskie podziemna krypta, do której prowadzą kamienne schody. Tradycja od V wieku wskazuje na nią jako więzienie Świętego Pawła. W pierwotnym kształcie stanowiła ona rzymską studnię; później przekształcono ją w baptysterium i kaplicę. W początkach drugiego tysiąclecia została ozdobiona freskami, ale do dziś przetrwały tylko ich niewielkie fragmenty. To w tym miejscu Paweł wraz z Sylwanem zostali w sposób cudowny uwolnieni z więzienia. Trzęsienie ziemi dało im możliwość ucieczki. Jednak Paweł z towarzyszem nie skorzystali z niej, zdobywając w ten sposób dla Chrystusa strażnika i jego rodzinę. Cierpienie przyniosło owoce. Kajdany znoszone dla Chrystusa przyniosły nawrócenie pogan.
Z miejsca pierwszego uwięzienia Apostoła w Filippi udaję do Oktagonu. Znajduje się on we wschodniej części filipskiego forum. W starożytności otaczały go łaźnie, gospody, spichlerze i… rezydencja biskupa. Oktagon jest najwcześniejszym miejscem modlitw poświęconym Świętemu Pawłowi, o czym świadczy znajdująca się na mozaikowej posadzce inskrypcja: „Biskup Porphyrus ozdobił bazylikę Pawła w Chrystusie”. Do dziś zachowały się również przepiękne mozaiki.
Przy ruinach wczesnochrześcijańskiego kościoła przypominam sobie walkę, jaką stoczył Apostoł z duchem Pytona. Gdy udawał się z towarzyszami na miejsce modlitwy, przez kilka dni zabiegała im drogę wieszczka, niewolnica, która wołała za nimi: „Ci ludzie są sługami Boga Najwyższego, oni wam głoszą drogę zbawienia” (Dz 16,17). Dziewczyna była natarczywa, co zdenerwowało Pawła, zwłaszcza że był on człowiekiem porywczym. Być może ogarnęła go też litość. Wezwał więc ducha nieczystego, by opuścił dziewczynę: „Rozkazuję ci w imię Jezusa Chrystusa, abyś z niej wyszedł” (Dz 16,18). Skutki utraty siły wieszczej przez niewolnicę okazały się dla niej zbawienne. Odzyskała wewnętrzny pokój i harmonię. Być może znalazła się później w gronie członków filipskiego Kościoła. Boleśnie odczuł je natomiast Paweł wraz z Sylasem. Gdy właściciele wieszczki spostrzegli, że utraciła tajemnicze moce i w ten sposób zostali pozbawieni ogromnych zysków, zawiedli ich na forum i oskarżyli o wszczynanie zamieszek i niepokojów. Ostatecznie Paweł wraz z towarzyszem został skazany na karę chłosty. Kolejny raz cierpiał dla Chrystusa. Dzięki niemu jeszcze bardziej umacniał się w wierze i w pewności drogi ewangelicznej, którą podążał. Sam świadczy o tym w liście skierowanym do chrześcijan korynckich: „Moc bowiem w słabości się doskonali. Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” (2 Kor 12,9–10).
Radosnego dawcę miłuje Bóg.
(2 Kor 9,7)
W pobliżu pozostałości starożytnego Filippi znajduje się teren identyfikowany jako domostwo Lidii. Dziś mieści się na nim współczesny kościół w kształcie baptysterium, poświęcony Świętej Lidii. Na uwagę zasługują przepiękne witraże z wizerunkami Lidii, Pawła, Sylasa i Mikołaja.
Nieopodal kościoła przepływa strumień Gangites, dopływ Strymonu. Tutaj spotykali się Żydzi na sobotnie modlitwy. Strumień płynie mniej więcej pół kilometra od ruin starożytnego miasta. Spełniał więc wymagania związane z dopuszczalną odległością, jaką mógł pokonać Żyd w dniu szabatu, czyli drogą szabatową, wynoszącą około ośmiuset metrów, a także ułatwiał rytualne obmycia. Dzisiaj w tym uroczym miejscu znajduje się kapliczka poświęcona Lidii i ołtarz, przy którym można sprawować liturgię.
Przed rozpoczęciem Eucharystii wsłuchuję się wraz z innymi pielgrzymami w Łukaszowy opis spotkania Pawła z Lidią, które miało miejsce w tym właśnie miejscu. Lidia pochodziła z Tiatyry, cenionego w starożytności ośrodka przemysłu tekstylno-farbiarskiego. Trudniła się produkcją purpury i jej handlem. W tym czasie była to praca ciężka i pogardzana. W farbiarniach nie tylko pozyskiwano purpurę ze specjalnego gatunku ślimaków, ale również farbowano materiały, utrwalając kolor przez moczenie tkaniny w naturalnym źródle amoniaku, dostarczanym przez znajdujące się przy takich warsztatach publiczne szalety. Tym niewdzięcznym zajęciem, wśród ciągłego fetoru, trudnili się niewolnicy lub wyzwoleńcy, tworząc rodzaj cechów. Lidia była prawdopodobnie „szefową” takiej grupy. Była kobietą zamożną, purpura bowiem należała do towarów luksusowych.
Zanim spotkała Pawła, była poganką, skłaniającą się ku religii żydowskiej. Należała jednak do kobiet ciekawych i otwartych. Dzięki duchowym predyspozycjom, bogobojności i otwartości serca stała się gotowa do przyjęcia nauki Jezusa. Była pierwszą europejską kobietą, która przyjęła chrzest i w dużym stopniu przyczyniła się do głoszenia słowa Bożego. Za Lidią poszedł jej cały dom, prawdopodobnie rodzina i służba.
Po przyjęciu chrztu Lidia okazała się gorliwą chrześcijanką. Chcąc odwdzięczyć się Pawłowi, swoją natarczywością wręcz przymusiła go, by zamieszkał ze swymi towarzyszami w jej domu. Pobyt Pawła u Lidii nie trwał długo, ale jej dom stał się Kościołem domowym. Służył za miejsce, w którym chrześcijanie się gromadzili, modlili, rozważali słowo Boże, celebrowali Eucharystię oraz wspomagali misje i ubogich. Apostoł w liście skierowanym do Koryntian z wdzięcznością wspomina wsparcie finansowe Macedończyków, w którym swój udział miała zapewne Lidia.
Wsłuchuję się w szum wartko płynącego strumienia i przypominam sobie zachętę Pawła do wielkoduszności i hojności. W świecie starożytnym były one istotnymi cechami życia wspólnotowego. Dzisiaj coraz częściej należą do cnót zagubionych. Egoizm i myślenie o sobie jako pępku świata zabijają ducha serdeczności i otwartości na innych. W efekcie prowadzą do duchowego skąpstwa, które przejawia się nie tylko w odniesieniu do Boga i bliźnich, ale także w stosunku do siebie. Duchowe skąpstwo jest wrogiem miłości na wszystkich płaszczyznach. Gdy o tym myślę, przywołuję słowa Apostoła: „kto skąpo sieje, ten i skąpo zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie też zbierać będzie. Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg” (2 Kor 9,6–7).
Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości, nie zatopią jej rzeki.
(Pnp 8,7)
W greckiej prowincji Tesalia, pomiędzy Olimpem a górami Ossa, znajduje się dolina Tembi (Tempe), która ze względu na swoje strategiczne położenie była miejscem wielu bitew. Dnem wąwozu płynie rzeka Pinios, a jej brzegi porastają stare platany i bujna roślinność. Początki doliny wyłaniają się jak z mgły z mitologii i legend. Miała powstać po kłótni bogów Zeusa i Posejdona: pierwszy z nich cisnął grom, który głęboko przeorał góry, tworząc wąwóz, drugi uderzył w ziemię trójzębem i wypłynęła z niej woda, dając początek rzece. W późniejszym czasie Apollo zmył w niej z siebie winę za zabicie Pytona, który w Delfach strzegł świątyni Gai.
Przechodzę wiszącym mostem, który przerzucono nad rzeką, by stanąć w miejscu związanym z trzema kobietami: boginią Afrodytą, nimfą Dafne i męczennicą Paraskewią.
Afrodycie poświęcone jest legendarne źródło tryskające ze skały. Tworzy ono romantyczną sadzawkę w otoczeniu drzew laurowych. To w nim według legendy kąpała się bogini miłości i piękna, najurodziwsza z antycznych bogiń, przed spotkaniami z ukochanym Adonisem. Woda ze źródła Afrodyty ma przywracać młodość i gwarantować powodzenie w miłości.
Drugie źródło poświęcone jest ulubienicy Artemidy i ukochanej Apollona, nimfie Dafne. Aby dotrzeć do niego, należy pokonać wąską skalną szczelinę z wykutym w niej kilkunastometrowym krętym chodnikiem. Na jego końcu znajduje się ujęcie tryskającej ze skały wody, której patronką jest Dafne. Według starożytnych podań woda z tego źródła wpływa korzystnie na wzrok.
Trzecie miejsce w dolinie Tembi poświęcone jest chrześcijańskiej męczennicy Paraskewii. To greckie prawosławne sanktuarium. Jego centrum stanowi niewielka trzynastowieczna cerkiew, która wraz z innymi kaplicami została doskonale wkomponowana w naturalny masyw skalny i otaczającą ją roślinność. Wnętrze sanktuarium zdobią ikony; wśród nich najważniejsza dla tego miejsca, przedstawiająca świętą z oczami na tacy. Paraskewia żyła niedaleko Rzymu w II wieku. Po śmierci rodziców, którzy byli chrześcijanami, rozdała majątek ubogim i zaczęła głosić słowo Boże. Została aresztowana. Nie godząc się na pohańbienie, własnoręcznie wyłupiła sobie oczy. Nawet pod wpływem okrutnych tortur nie wyparła się wiary. Została ścięta prawdopodobnie około 140 roku.
Uroczy krajobraz doliny Tembi i związane z nim legendy pobudzają do refleksji nad miłością. Afrodytę czczono w starożytności jako patronkę małżeństw (choć nie była wierna mężowi, Hefajstosowi). Dafne, uciekając przed miłością Apollona, została przez ojca zamieniona w wawrzyn; uosabia ona niedostępną miłość i dziewictwo. Paraskewia, nie godząc się na pohańbienie, dokonała samookaleczenia. Jest patronką niewidomych i cierpiących na choroby oczu, a także młodych dziewczyn, narzeczonych i ogniska domowego.
Spacerując wśród bujnych platanów Tembi, zastanawiam się nad zależnością miłości i ślepoty. Panuje powszechne przekonanie, że miłość bywa ślepa. Ale czy to jest naprawdę miłość? Owszem, zakochani w sobie młodzi patrzą na świat bezkrytycznie, często przez różowe okulary. Ale zakochanie nie oznacza jeszcze miłości. Autentyczna, dojrzała miłość otwiera oczy. Pozwala przenosić wzrok z „ja” na „ty”. Uwalnia od egoizmu, jest zdolna do wyrzeczeń i poświęceń oraz cierpienia. Miłość rozumiana jednostronnie, w wymiarze emocjonalnym, uczuciowym (zresztą bardzo istotnym), może czynić ślepym. Ale rozumiana w optyce daru i wzajemnego oddania odsłania wewnętrzne piękno osoby kochanej i pobudza do jej głębszego poznawania i kochania.
Wszystkie kobiety czczone w dolinie Tembi uwrażliwiają na prawdziwą miłość i otwierają oczy. Każda z nich zdaje się wołać jak Szunemitka z Pieśni nad Pieśniami: „Połóż mnie jak pieczęć na twoim sercu, jak pieczęć na twoim ramieniu, bo jak śmierć potężna jest miłość, a zazdrość jej nieprzejednana jak Szeol, żar jej to żar ognia, uderzenie boskiego gromu. Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości, nie zatopią jej rzeki. Jeśliby ktoś oddał za miłość całe bogactwo swego domu, z pewnością nim pogardzą” (Pnp 8,6–7). Idę więc z nadzieją zanurzyć ręce w źródle Afrodyty, symbolicznie przemyć oczy przy strumieniu Dafne i pomodlić się o miłość prawdziwą i nieśmiertelną przed ikoną Świętej Paraskewii.
Jakże padli bohaterowie? Jakże przepadły wojenne oręża?
(2 Sm 1,27)
W pobliżu miasta Lamia w środkowej Grecji znajdują się Termopile. Nazwa w języku greckim oznacza gorące wrota; tu bierze początek gorący strumień, który wraz z wodospadem do dziś stanowi dzikie, lecz popularne miejsce kąpielowe. Termopile w historii były ważnym miejscem strategicznym; stanowią bowiem wąski przesmyk między górami a morzem, prowadzący z Tesalii do Grecji Środkowej.
Z „historyczną zadumą” zwiedzam to miejsce. W jego centrum znajduje się zespół pomnikowy poświęcony Spartanom; góruje nad nim majestatyczna postać króla Leonidasa. Nieco dalej zbudowano skromniejszy pomnik poświęcony poległym tutaj bohatersko siedmiuset Tespijczykom. Z kolei na pobliskim wzgórzu Kolonos, gdzie pochowano poległych obrońców Termopil, została umieszczona tablica upamiętniająca bitwę, z wyrytą inskrypcją: „O cudzoziemcze, powiedz Lacedemończykom, że tu spoczywamy, wierni ich prawom”. Lacedemończycy to inaczej Spartanie.
W Termopilach podziwiam odwagę i męstwo Leonidasa i starożytnych Spartan. W 480 roku p.n.e. dowodził on obroną przesmyku termopilskiego, stojąc na czele trzystu Spartan i kilku tysięcy żołnierzy z innych państw greckich. Przez trzy dni odpierał ataki niemal półmilionowej armii króla Persji, Kserksesa I, która w wąskim przejściu nie była w stanie wykorzystać swojej przewagi liczebnej. Dopiero w wyniku zdrady pasterza Efialtesa wrogie oddziały zaatakowały żołnierzy greckich od tyłu. Leonidas odesłał wówczas żołnierzy państw sprzymierzonych i wraz z trzystoma Spartanami, tyluż helotami (przywiązanymi do ziemi państwowymi niewolnikami Sparty) i siedmioma setkami Tespijczyków bronił wąwozu do końca. Poświęcenie Leonidasa i jego wojowników dało czas reszcie żołnierzy na wycofanie się. W bitwie pod Termopilami Spartanie stawiali zaciekły opór, jednak przeważająca liczba Persów zmiażdżyła niewielkie siły Leonidasa, który również poległ w bitwie.
Bitwa pod Termopilami była odzwierciedleniem spartańskich ideałów, szczególnie poświęcenia, bohaterstwa, waleczności. Na pomniku Leonidasa wyryto słowa: Molon labe („Chodź i weź”). Słowa te wypowiedział wódz spartański na propozycję Persów, aby oddać przesmyk bez walki.
Pod pomnikiem spartańskiego króla przypominam sobie film Zacka Snydera 300, który w efektowny sposób przybliża wydarzenia pod Termopilami. Ten oparty na komiksie kasowy obraz hollywoodzki to, jak czytamy w jednej z recenzji, „film o prawdziwej męskości – odwadze, patosie, patriotyzmie, czasach, kiedy mężczyźni wyglądali i zachowywali się jak prawdziwi mężczyźni, a kobiety znały swoje miejsce i obowiązki”. Reżyser jednoznacznie wytyczył linię demarkacyjną między dobrem a złem. W pierwszoplanowej roli występuje Leonidas i Grecy, mimo pewnej przegranej i śmierci odważnie walczący w obronie ojczyzny i swoich towarzyszy. W drugiej zaś, równie ważnej, król perski, najeżdżający bezprawnie z potężną armią cudzy kraj, przedstawiony w sposób niemal demoniczny.
Historia spod Termopil odsłania ludzkie charaktery, a także zalety oraz słabości i grzeszki, które pozostają niezmienne mimo upływu wieków. Z jednej strony męstwo, odwagę, zdolność do największych poświęceń, miłość do ojczyzny i rodaków. Z drugiej strony żądzę władzy, agresję, dążenie do sukcesu po trupach, zdradę, brak poszanowania dla autonomii i wolności innych.
W tym miejscu przypominam sobie również Dawida opłakującego Saula, który wraz ze swym synem Jonatanem poniósł śmierć na wzgórzu Gilboa. W swojej żałobnej elegii zadaje on pytanie: dlaczego? Dlaczego wygrali Filistyni, najeźdźcy? Dlaczego zginęli obrońcy, bohaterowie? „O Izraelu, twa chwała na wyżynach twoich leży pobita. Jakże padli bohaterowie? (…) Góry Gilboa! Ani rosy, ani deszczu niech na was nie będzie, ani pól żyznych! Tu bowiem została skalana tarcza mocarzy” (2 Sm 1,19.21).
Termopile napawają mnie jednak nadzieją. Mimo że zło jest bardziej krzykliwe i bardziej rzuca się w oczy, skazane jest na porażkę. Zło może wygrywać pojedyncze bitwy, ale zwycięstwo w całej walce zarezerwowane jest dla dobra. Śmierć bohaterów nigdy nie idzie na marne.
Miłość nigdy nie ustaje, [nie jest] jak proroctwa, które się skończą, choć zniknie dar języków i choć wiedzy [już] nie stanie.
(1 Kor 13,8)
Korynt jest miastem portowym leżącym na Przesmyku Korynckim na półwyspie Peloponez w środkowej Grecji. Współczesny Korynt liczy około czterdziestu tysięcy mieszkańców i oddalony jest o kilka kilometrów od starożytnych ruin miasta. Korynt to miasto Świętego Pawła. Apostoł spędził w nim kilka lat podczas swojej działalności misyjnej. Jego mieszkańcom przekazał pisemnie ważne zagadnienia teologiczne i etyczne.
Spaceruję po ruinach starego miasta. W starożytności Korynt zajmował powierzchnię sześciuset hektarów i był największym miastem Grecji. Dziś pozostało z niego jedynie stanowisko archeologiczne. Nad całością góruje monumentalne sanktuarium Apollona. Była to najwspanialsza świątynia Koryntu. Zbudowana na niewielkim wzniesieniu, posiadała trzydzieści osiem monolitycznych doryckich kolumn o wysokości siedmiu metrów. Do dzisiaj zachowało się siedem z nich.
W pobliżu świątyni znajdowała się agora. Na niej zaś skupiało się życie publiczne, polityczne i handlowe. Spośród licznych zabytków kultury greckiej i rzymskiej jednym z bardziej okazałych jest fontanna Peirene. Legenda mówi, że została ona nazwana imieniem młodej kobiety, która po wylaniu wielu łez nad ciałem swego zabitego syna została przez Artemidę zamieniona w źródło. Woda ze źródła miała właściwości lecznicze. Tak więc ból kobiety nie pozostał daremny. Jej cierpienie stało się źródłem życia dla innych.
Moją uwagę przykuwa także miejsce, w którym sądzono Apostoła Narodów. Jest nim bema, rodzaj rzymskiej trybuny, z której przemawiali urzędnicy rzymscy. Tutaj także ogłaszano wyniki spraw sądowych. Wyraz bema oznacza krok albo rozkrok. Aby wstąpić na tę trybunę, należało wykonać duży krok. W średniowieczu zbudowano w tym miejscu małą świątynię; do dziś ocalały z niej jedynie fundamenty.
Z korynckiej agory obejmuję wzrokiem pobliską górę Akrokorynt (575 metrów n.p.m.). W czasach starożytnych stanowiła ona część Koryntu, górne miasto, i była twierdzą niemożliwą do zdobycia. Z Akrokoryntem wiąże się mityczna postać założyciela miasta, Syzyfa. Ściągnął on na siebie gniew Zeusa i został przez niego skazany na wtaczanie na górę ogromnego głazu, który ponownie się osuwał. Ciężka praca miała nigdy nie mieć końca. Syzyf przetrwał w pamięci pokoleń do dzisiaj. Dla starożytnych jego los był przestrogą, by szanować bogów i nie sprzeciwiać się ich władzy. W późniejszych czasach Syzyfa utożsamiano z pojęciami bezsensu i absurdu. Ludzkie życie przypomina trud Syzyfa, jest bezsensowne i podlega wyższym siłom. Z kolei określenie „syzyfowa praca” oznacza trud i wysiłek bezcelowy, niekończący się, z góry skazany na niepowodzenie. Sam Syzyf, choć jest postacią tragiczną, stał się swoistym symbolem heroizmu i wytrwałości. Uosabia trud i walkę o własną godność.
Akrokorynt przywołuje również na myśl określenie „córy Koryntu”. Koryntianie nawykli do życia w przepychu, luksusie i wśród przyjemności, a określenie „żyć po koryncku” stało się synonimem wyrafinowanego rozpasania i dekadencji. Jej wyrazem była prostytucja sakralna. Uprawiały ją kapłanki na Akrokoryncie ku czci bogini Afrodyty (Asztarte). „Córy Koryntu” cieszyły się tak wielkim poważaniem, że oddawano im publicznie cześć. Pomnik jednej z nich, Lais, wystawiono na drodze do Kenchr.
Hedonistyczny styl życia udzielił się również młodej wspólnocie chrześcijańskiej, co z bólem serca wypomina jej Paweł: „Słyszy się powszechnie o rozpuście między wami, i to o takiej rozpuście, jaka się nie zdarza nawet wśród pogan” (1 Kor 5,1). Apostoł wzywa do usunięcia „kwasu zła”: „Usuńcie złego spośród was samych” (1 Kor 5,13). Określa również, na czym polega prawdziwa miłość: „Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje, [nie jest] jak proroctwa, które się skończą, choć zniknie dar języków i choć wiedzy już nie stanie” (1 Kor 13,4–8).
Mój pobyt w Koryncie kończę wieczorną Eucharystią, którą celebruję w bardzo uroczym miejscu, na starożytnej agorze z widokiem na Akrokorynt i świątynię Apollona. Jej przeżycie wzmacnia dodatkowo świadomość, że słowa konsekracji po raz pierwszy zostały przekazane na piśmie przez apostoła Pawła wspólnocie korynckiego Kościoła: „Ja bowiem otrzymałem od Pana to, co wam przekazałem, że Pan Jezus tej nocy, której został wydany, wziął chleb i dzięki uczyniwszy, połamał i rzekł: «To jest Ciało moje za was [wydane]. Czyńcie to na moją pamiątkę!» Podobnie, skończywszy wieczerzę, wziął kielich, mówiąc: «Ten kielich jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej. Czyńcie to, ile razy pić będziecie, na moją pamiątkę!»” (1 Kor 11,23–25).
Cóż masz, czego byś nie otrzymał?
(1 Kor 4,7)
Epidauros to portowe miasto położone nad Zatoką Sarońską. Słynęło ono w starożytnej Grecji za sprawą świątyni poświęconej Asklepiosowi, jednej z bardziej znanych i znaczących w starożytnym świecie.
Epidauros zawdzięcza swoje istnienie i rozwój sanktuarium Asklepiejon, które zbudowano w pobliżu źródeł wód mających walory lecznicze. Świątynię wzniósł w IV wieku p.n.e. architekt Teodotos. Po zniszczeniu została odbudowana w II wieku p.n.e. Ta dorycka budowla była perypterosem, a więc otoczona była kolumnadą. W środku znajdowała się cella, w której mieścił się ogromny, wykonany ze złota i kości słoniowej posąg Asklepiosa, wspartego na lasce z owiniętym wokół wężem (w innych sanktuariach boga przedstawiono w postaci węża, jako symbol odradzającej się żywotnej siły). We wschodniej części sanktuarium stał ołtarz. Obok był abaton, portyk z podwójnym rzędem kolumn, w którym chorzy, po obmyciu w wodzie, oczekiwali na uzdrowienie. Asklepiejon był nie tylko świątynią, ale również rodzajem szpitala i sanatorium. Chorych poddawano zabiegom oczyszczającym, na przykład kąpielom i postom, a także zabiegom magicznym, głównie hipnotycznym snom. O uzdrowieniach świadczą pozostawione wota przedstawiające uleczone części ciała i inskrypcje świątynne opisujące przebieg choroby i sposoby leczenia.
Do dziś zachowało się niewiele ruin asklepiejonów. Do najbardziej znanych, oprócz tego w Epidauros, należą sanktuaria w Atenach, w Koryncie, na wyspie Kos oraz w Pergamonie (w Turcji).
Po zwiedzeniu zachowanych fundamentów świątyni udaję się do muzeum. Zatrzymuję się dłużej przed bogatą kolekcją inskrypcji opisujących cuda Asklepiosa i darami wotywnymi. Podziwiam wiarę chorych i przypominam sobie historię ich boga.
Asklepios to tesalski półbóg, syn Apollona i jego kochanki, nimfy Koronis. Jego mistrzem był centaur Chiron, który nauczył go medycyny, w tym również sztuki wskrzeszania zmarłych. Z tego powodu zwano go zbawicielem (soter). Niestety, wiedza Asklepiosa stała się powodem jego dramatu. Hades bowiem obawiał się, że jego podziemne królestwo zmarłych opustoszeje, i poskarżył się Zeusowi. Ten zaś zabił Asklepiosa uderzeniem pioruna i przemienił w gwiazdozbiór Wężownika.
Słuchając tej historii, zastanawiam się nad siłą wiary starożytnych Greków. Mimo że ich bogowie posiadali ludzkie słabostki i grzechy, a nierzadko posługiwali się metodami niegodnymi swej pozycji, na przykład kierowali się zazdrością, zawiścią, popełniali morderstwa, byli cenieni. Budowano ku ich czci monumentalne świątynie, darzono ich kultem, modlono się do nich i wierzono w ich boską moc. Takie działania są wyrazem sensus fidei, zmysłu wiary, który jest obecny w każdej kulturze wszystkich czasów. Człowiek, począwszy od prehistorii, był istotą religijną i taką pozostanie do końca, niezależnie od zmieniających się trendów kulturowych i politycznych. Nawet przecząc istnieniu Boga, w swoisty sposób manifestuje rodzaj wiary.
Zabytkiem, który przyciąga dziś do Epidauros, jest najsłynniejszy i najlepiej zachowany w całej Helladzie teatr. Starożytny geograf Pauzaniasz uważał, że jest on najbardziej harmonijną budową, jaką stworzyli Grecy. Został wzniesiony w IV wieku p.n.e. i mógł pomieścić nawet do czternastu tysięcy widzów. Dzięki dopasowaniu budowli do terenu osiągnięto idealne warunki akustyczne. Do dzisiaj rozmowa czy nawet moneta rzucona na środku sceny jest dobrze słyszalna w każdym punkcie tej monumentalnej budowli.