Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Przywołująca na myśl wyróżniony nagrodą Emmy miniserial Wielkie kłamstewka książka Marybeth Mayhew Whalen opowiada o miasteczku w stanie Georgia, w którym wszystko zostaje przewrócone do góry nogami, gdy nieakceptowany chłopiec zabija trzy cheerleaderki w wypadku samochodowym, przez co wychodzą na jaw ukrywane prawdy i konflikty."
The Hollywood Reporter
Zakłócające zimną jesienną noc wycie syren w Worthy, małym miasteczku w stanie Georgia, zmienia tryumf w tragedię. Zaledwie kilka godzin po tym, jak drużyna Wildcats zwyciężyła, miasteczko zostaje dotknięte śmiercią trzech cheerleaderek, których pełne perspektyw życie zostało ucięte w tragicznym wypadku. Wypadek podobno spowodował kierujący drugim pojazdem chłopak - jedyny ocalały. Gdy zaczynają krążyć plotki i oskarżenia, zawiązują się sojusze, a na jaw wychodzą długo skrywane sekrety.
W centrum wydarzeń znajdują się cztery kobiety. Każda z nich boryka się ze stratą, żalem, wstydem i kłamstwami: Marglyn, rozpaczająca matka, Darcy, której syn siedział za kierownicą, Ava, nauczycielka na zastępstwie ukrywająca skandaliczne zdarzenia i Leah, cheerleaderka, która powinna wtedy jechać z przyjaciółkami, ale zrezygnowała. Czy jeśli prawda wyjdzie na jaw, przyniesie tym czterem bohaterkom odkupienie, czy upadek?
Po fakcie pewnie wracałybyśmy do tej chwili i rozmyślałybyśmy o tym, jak wszystko mogłoby potoczyć się inaczej i jak łatwo można było nie dopuścić do tego, byśmy wsiadły do hondy civic Mary Claire z Keary za kierownicą i Adele w radio. Czasem wydaje nam się, że wciąż jesteśmy w tym pokoju -- szczęśliwe, młode, podekscytowane rozpoczynającą się nocą i pełne oczekiwań względem tego, co może nam przynieść. Nawet przez moment nie przyszło nam wtedy na myśl, że może nam przynieść tragedię. Wyobrażałyśmy sobie, że ta noc nigdy się nie skończy, i -- jak się okazało -- w pewnym sensie tak się właśnie stało.
Fragment książki
"Miasteczko Worthy" to powieść, która wywarła na mnie ogromne wrażenie. Ta niepozornie wyglądająca książeczka, zawiera w sobie wielki ładunek emocjonalny, który trafia wprost w serca czytelników.
Sylwia Stawska,
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 359
Marybeth Mayhew Whalen
Miasteczko Worthy
Tytuł oryginału: When We Were Worthy
Tłumaczenie: Marcin Machnik
ISBN: 978-83-283-3986-6
Text copyright © 2017 by Marybeth Mayhew Whalen All rights reserved.
No part of this book may be reproduced, or stored in a retrieval system, or transmitted in any form or by any means, electronic, mechanical, photocopying, recording, or otherwise, without express written permission of the publisher.
Amazon, the Amazon logo, and Lake Union Publishing are trademarks of Amazon.com, Inc., or its affiliates.
This edition is made possible under a license arrangement originating with Amazon Publishing, www.apub.com, in collaboration with Graal Sp. z o. o.
Polish edition copyright © 2018 by Helion S.A. All rights reserved.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Autor oraz Wydawnictwo HELION dołożyli wszelkich starań, by zawarte w tej książce informacje były kompletne i rzetelne. Nie biorą jednak żadnej odpowiedzialności ani za ich wykorzystanie, ani za związane z tym ewentualne naruszenie praw patentowych lub autorskich. Autor oraz Wydawnictwo HELION nie ponoszą również żadnej odpowiedzialności za ewentualne szkody wynikłe z wykorzystania informacji zawartych w książce.
Wydawnictwo HELION
ul. Kościuszki 1c, 44-100 GLIWICE
tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63
e-mail: [email protected]
WWW: http://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Miasteczko Worthy to zaskakująco trafny opis życia w małym miasteczku, w którym starannie nakreślone postacie nie są ani herosami, ani nikczemnikami. To prawdziwi ludzie uwikłani w niewyobrażalną sytuację. Rozrywająca serce, plastyczna i pięknie napisana opowieść o odpuszczaniu i trwaniu, o rodzinie, miłości i, koniec końców, przebaczeniu.
— KAREN WHITE, autorka bestsellerów „New York Timesa”
Miasteczko Worthy to przejmująca i wciągająca opowieść o prawdach i sekretach oraz o tym, jak tragedia rozbija społeczność na kawałki, żeby potem poskładać z nich nową całość. Nie nadążałam z przewracaniem stron.
— AMBER SMITH, autorka The Way I Used to Be, bestsellera „New York Timesa”
Nie każdy, kto mieszka w Worthy w stanie Georgia, zasługuje na życie w mieście o takiej nazwie1. W powieści Miasteczko Worthy Marybeth Mayhew Whalen eksploruje spektrum winy i niewinności w małym miasteczku, gdy tragiczny wypadek poddaje próbie wątłe koneksje między sąsiadami i przyjaciółmi. Opowiedziana z perspektywy różnych postaci historia stanowi wciągającą mozaikę obezwładniającego żalu, miłości, gniewu, zagrożenia i ostatecznie nadziei.
— ELLA JOY OLSEN, autorka Root, Petal, Thorn oraz When the Sweet Bird Sings
Fanom Liane Moriarty i Jodi Picoult z pewnością spodoba się ta książka. Inteligentna i trzymająca w napięciu powieść Marybeth Mayhew Whalen każe Ci bez opamiętania przewracać strony, lecz nie odbywa się to kosztem głębi uczuć czy rysów psychologicznych. Whalen zna to miasteczko i tych ludzi na wylot i przedstawia nam ich wnikliwy, bystry i empatyczny obraz. Nie przegap tego.
— JOSHILYN JACKSON, autorka bestsellerów „New York Timesa”, w tym Bogów Alabamy i The Almost Sisters
Co zrobisz, gdy całe Twoje życie zostanie przewrócone do góry nogami, zmiażdżone i zniszczone? Wzniesiesz się ponad to? Zaczniesz szukać zemsty? Uciekniesz? Będziesz się obwiniać? Miasteczko Worthy to błyskotliwa i wciągająca powieść, która podważa nasze wyobrażenia o sobie i demaskuje zarówno kruchość, jak i siłę ludzkiego ducha w następstwie tragedii. Szczerze polecam tę lekturę!
— JOY CALLAWAY, autorka The Fifth Avenue Artists Society oraz Secret Sisters
W Miasteczko Worthy Marybeth Mayhew Whalen w mistrzowski sposób snuje wciągającą opowieść o małym, wstrząśniętym tragedią miasteczku. Mamy tu cztery narratorki, każda w inny sposób powiązana z ofiarami straszliwego wypadku samochodowego, które ujawniają kolejne sekrety i kłamstwa, skłaniając Czytelnika do podważania wiarygodności wszystkich i wszystkiego. Ta napisana z sercem i nutką południowej pikanterii powieść jest zarówno ujmująca, jak i przejmująca.
— LIZ FENTON & LISA STEINKE, autorki The Good Widow
1Worthy (ang.) — godny — przyp. tłum.
Moim córkom.
Obym nigdy nie zlekceważyła żadnego dnia, który dane jest mi z Wami przeżyć.
Nie jestem tym, co mnie spotyka. Jestem tym, kim chcę się stać.
— Carl Jung
Co do jednego wszyscy się zgadzali — to był idealny wieczór na futbol. Nieco chłodny — na tyle, żeby zabrać bluzę — oraz pachnący popcornem i butwiejącymi liśćmi. Donośny stukot korków i łoskot muzyki pomieszany z wrzaskami rozentuzjazmowanych fanów niósł się aż na drogę międzystanową, przez co nawet przejeżdżającym ludziom udzielało się nieco naszej ekscytacji. Wszyscy powtarzali, że nasi chłopcy dali dzisiaj niezły pokaz.
Drużyna nazywała się tak samo, jak nasze miasteczko — Worthy. To małe miasteczko, liczące zaledwie 4162 mieszkańców i w ten czy inny sposób wszyscy się znali. Mimo to były tu kościoły praktycznie każdego wyznania i niezależnie od tego, czy byłeś dobrym człowiekiem, czy jawnym poganinem, musiałeś pojawiać się w jednym z nich w niedzielny poranek. Jeśli tego nie robiłeś, stawałeś się tematem rozmów.
Nieliczne restauracje w miasteczku były do przyjęcia, ale bez szczególnej rewelacji. Ludzie lubili Chessmana za jego smażonego kurczaka i specjały z grilla. U Tomasina można było zjeść przyzwoitą pizzę (o ile nigdy nie jadłeś naprawdę dobrej pizzy gdzieś indziej i nie miałeś porównania). Oczywiście był też Subway i Hardee’s, jeśli ktoś miał ochotę na fast food. Trzeba jeszcze wspomnieć o Stooges Pool Hall & Bar, ale tam nie mogłyśmy chodzić, chociaż krążyły plotki, że obsługuje się tam osoby poniżej dwudziestu jeden lat. Wiedziałyśmy, że gdybyśmy tylko spróbowały tam wejść, zobaczyłby nas ktoś, kto powiedziałby o tym naszym rodzicom.
W miasteczku było kilka sklepów — Dollar General, Rite Aid, Ace Hardware. No i Trout’s Market, w którym zawsze wpadało się na kogoś znajomego, więc nigdy tam nie chodziłyśmy, jeśli nie musiałyśmy. (Z Trout’s zawsze wychodziło się z poleceniem od jakiegoś klienta, by przekazać pozdrowienia komuś z naszych rodzin). Na tym praktycznie wyczerpywały się opcje zakupowe, chyba że liczyć sklep Maxine’s Finery, do którego ciągnęły nas matki, bo tam kupowały ubrania, gdy były w naszym wieku. Ale my wolałyśmy kupować ciuchy w Macon lub, co było lepszą opcją, w Atlancie.
Był tu też klub pływacki, do którego należeli praktycznie wszyscy nasi znajomi. W lato przesiadywałyśmy tam przez cały czas, żeby się opalać, pływać i spotykać z przyjaciółmi. Za miastem było jezioro z ogólnodostępną plażą, na którą czasem się wybierałyśmy, żeby zaznać nieco odmiany. Któregoś letniego wieczoru kąpałyśmy się nawet w tym jeziorze nago. Piszczałyśmy i śmiałyśmy się, zrzucając z siebie ubrania i zanurzając się w ciemnej wodzie.
Ale lato już się skończyło. Teraz była jesień. A jesień w Worthy oznaczała futbol.
Po rozpoczęciu sezonu futbolowego Worthy stawało się bardziej drużyną niż miasteczkiem. A w tym sezonie w hrabstwie Bibb byliśmy niepokonani. Mieliśmy w swoich szeregach Webba Harta, Iana Stone’a i Setha Bishopa. To był rok Williama „Figi” Newtona (po tym, jak Georgia zaliczyła 470 zwycięstw) jako trenera Worthy Wildcats. Zapowiadał się kolejny zwycięski sezon, który miał doprowadzić nas aż do mistrzostwa stanu. Ten wieczór przyniósł kolejne zwycięstwo: 28 do 7 z Central Chargers.
W połowie zawodnicy wprowadzili na boisko Diane Riggle, jedyną dziewczynę w historii Worthy, która zdobyła tytuł Miss Georgii. Chociaż miało to miejsce pięć lat temu, a w konkursie Miss America zupełnie przepadła, ludzie wciąż z dumą wspominali ten sukces. Przy drodze nad jezioro nadal stał billboard z gigantyczną Diane Riggle, która w koronie Miss Georgii patrzyła z góry na przejeżdżających, z roku na rok z coraz bardziej wyblakłą od słońca twarzą.
— Niezłe mamy laseczki w Worthy — mówili tej nocy chłopcy, trącając się łokciami i wskazując to na Diane, to na nas przy linii bocznej, gdzie cierpliwie czekałyśmy z pomponami, aż Diane zejdzie z boiska i będziemy mogły na nie wrócić. Uznałyśmy, że wygląda, jakby przytyła.
Po meczu miała być impreza, więc wpadłyśmy do Mary Claire, żeby się przygotować. Jej mama wyszła z taką jedną dziwną dziewczyną, której postanowiła pomóc, co było w jej stylu.
— Co mam powiedzieć? — spytała MC i wyciągnęła lokówkę z długich włosów, uwalniając idealny blond loczek. — Ma już na koncie idealną córkę, więc potrzebuje jakiegoś nowego projektu. — Przewróciła oczami i zaśmiała się. — A ta dziewczyna zdecydowanie wymaga poprawek.
Zaśmiałyśmy się razem z nią, ale wychwyciłyśmy w jej głosie nutkę bólu. Jej mama nie przyszła na mecz, bo pojechała z jakąś dziwaczką — nazwałyśmy ją kombinatorką ze względu na to, jak urobiła mamę Mary Claire — na zakupy do Macon.
Ale Mary Claire nie była osobą, która lubiła rozwodzić się na przygnębiające tematy, więc podkręciła „Style” Taylor Swift i wszystkie włączyłyśmy się do śpiewu, wykrzykując słowa na całe gardło i śmiejąc się z gorliwych starań Brynne, by zabrzmieć jak nasza idolka. Słoń nadepnął jej na ucho, ale była przekonana, że potrafi śpiewać czysto. Keary bawiła się razem z nami, ale sprawiała wrażenie milczącej, jakby coś ją męczyło; coś, o czym nie chciała nam powiedzieć mimo naszych usilnych prób, by to z niej wydobyć. Jej wiwaty w połowie traciły rezon, jej podskokom brakowało sprężystości, a w jej głosie nie było ani grama typowej dla niej energii. Cokolwiek ją trapiło, miałyśmy przeczucie, że to coś dobrego. W końcu to z niej wydobędziemy, ale uznałyśmy, że trzeba na to czasu.
Namówiłyśmy Keary, żeby była naszym niepijącym kierowcą, chociaż miała tylko tymczasowe zezwolenie na prowadzenie samochodu.
— Będziesz w towarzystwie dwóch osób z prawem jazdy — stwierdziła Mary Claire. — Nic się nie stanie.
Keary była dopiero w drugiej klasie i właśnie dostała możliwość dołączenia do paczki i spędzenia z nami wieczoru, więc oczywiście się zgodziła. Ale czuła się niepewnie i wolałaby, żeby Leah nie zniknęła, żeby zrobić to, do czego namówiła ją Brynne. Leah bardziej nadawała się na niepijącego kierowcę. Była taka sumienna, pewna siebie i dobra. Wszystkim w ten czy inny sposób doskwierała tej nocy jej nieobecność, ale gdy Brynne stwierdziła, że Leah ma coś ważniejszego do zrobienia, nie dyskutowałyśmy z nią.
Przygotowałyśmy się więc do imprezy bez Leah. Pokręciłyśmy włosy i zrobiłyśmy sobie nawzajem makijaże, co zajęło nam dziesięć razy więcej czasu niż zwykle, bo dosłownie co pięć sekund musiałyśmy przerwać, żeby potańczyć. Tańczyłyśmy do Luke’a Bryana, Taylor Swift, Beyoncé, a raz nawet do Hanka Williamsa Jr. Oczywiście Mary Claire musiała puścić „Can’t Touch This” MC Hammera, bo jej tata zwracał się do niej per „MC Hammer”. Gdy tylko usłyszał ten kawałek, wparował do naszego pokoju z drugiego końca domu i wykonał taniec, który prawdopodobnie pochodził z lat osiemdziesiątych. Śmiałyśmy się do rozpuku, a MC miała ochotę umrzeć z zażenowania. Zapewniłyśmy ją jednak, że nasi ojcowie są równie żenujący. Jej tato zobaczył puszki z piwem, ale nic nie powiedział, bo MC zapewniła go, że mamy niepijącego kierowcę i że wszystko będzie dobrze.
— Myślałam, że mamy przerąbane — powiedziała Brynne, gdy poszedł.
— Mój tato nie robi mi z tym problemów — wyjaśniła Mary Claire. — Ale z moją mamą to zupełnie inna bajka… — Potrząsnęła głową i wcisnęła puszki głębiej do torby z zakupami, żeby ukryć dowody. — Powiem tylko tyle, że nie wyszłybyśmy już dzisiaj z tego pokoju.
Po fakcie pewnie wracałybyśmy do tej chwili i rozmyślałybyśmy o tym, jak wszystko mogłoby potoczyć się inaczej i jak łatwo można było nie dopuścić do tego, byśmy wsiadły do hondy civic Mary Claire z Keary za kierownicą i Adele w radio. Czasem wydaje nam się, że wciąż jesteśmy w tym pokoju — szczęśliwe, młode, podekscytowane rozpoczynającą się nocą i pełne oczekiwań względem tego, co może nam przynieść. Nawet przez moment nie przyszło nam wtedy na myśl, że może nam przynieść tragedię. Wyobrażałyśmy sobie, że ta noc nigdy się nie skończy, i — jak się okazało — w pewnym sensie tak się właśnie stało.
W dzień wypadku jedna z matek niemal potrąciła Avę na pasie bocznym. Ava wypełniała swoje pozaszkolne obowiązki, na które wcale się nie pisała, gdy zgodziła się zostać zastępczynią pani Dixon, i do których nie była przygotowana, co mogło przyczynić się do tego otarcia się o tragedię. Słońce zaczynało już zachodzić i według kobiety, która niemal ją potrąciła, Ava stała dokładnie na linii oślepiającego słońca, przez co była niewidzialna dla kierowców. Ava miała dyplom z anglistyki i znała się na takich metaforach.
Na szczęście Ava odskoczyła tuż przed tym, gdy samochód przejechał przez miejsce, w którym stała ułamek sekundy wcześniej. I chociaż nic jej się nie stało, nie oznaczało to, że przez resztę dnia nie czuła się otumaniona i wytrącona z równowagi. Opowiedziała o tym Clayowi w trakcie meczu, szczegółowo relacjonując przebieg zdarzeń. Że usłyszała ryk silnika, poczuła, że samochód zmierza prosto na nią, i usunęła mu się z drogi, podskakując niemal tak wysoko, jak cheerleaderki na liniach bocznych. I że potem wszyscy patrzyli na nią, jakby byli nią zażenowani, chociaż to przecież kierująca samochodem powinna tak się czuć.
Clay przestał jej słuchać i wpatrywał się intensywnie w boisko, jakby naprawdę interesował go mecz. Clay nie był typem kibica. A przynajmniej nie przed przeprowadzką do Worthy. Teraz nie opuszczał żadnego meczu szkolnej ligi i paradował z nią i dziećmi (była od niego dziesięć lat młodsza — dwadzieścia sześć kontra trzydzieści sześć lat — i przed przeprowadzką do Worthy nie miała pojęcia o tym, jak duże miało to dla niego znaczenie), reklamując restaurację, podlizując się każdemu facetowi i komplementując wszystkie kobiety. Czasem miała wrażenie, że w ogóle go nie poznaje.
Gdy dwuletni Clayton powiedział, że chce pić, zerwała się ze swojego miejsca i powiedziała, że mu przyniesie, głównie po to, by móc oddalić się od Claya, który sprawiał wrażenie, jakby niespecjalnie przejął się tym, że jego żona otarła się o śmierć. Gdy więc wpadła na niego — faceta, któremu w myślach nadała przydomek „Kłopoty” — w naturalnym odruchu opowiedziała mu całą historię, chociażby po to, żeby ktoś w końcu wysłuchał, co jej się stało — albo raczej niemal się stało. Chciała, żeby ktoś powiedział, że to strasznie przykre, i spytał, czy wyszła z tego cała i zdrowa.
I on tak właśnie zrobił. Patrzył na nią uważnie i mówił to, co potrzebowała usłyszeć. Nachylił się bliżej i poczuła zapach jego ciała i detergentu do prania. Uśmiechnął się do niej, błyskając dołeczkami. Stwierdził, że nie darowałby sobie, gdyby spadł jej z głowy choć jeden włos. A potem zapytał, czy może ją przytulić. Przeskanowała otoczenie, żeby sprawdzić, czy nikt nie patrzy, ale mecz zbliżał się do połowy i wszyscy wstali z miejsc i wpatrywali się w boisko, bo rywalizacja była zacięta. Wyciągnął ramiona, a ona weszła w nie i poddała się ich ciepłu. Przytulił ją mocno. Zamknęła oczy i oddychała, próbując przekonać się, że ta oferowana przez niego pociecha jej wystarcza.
— Cholera. — Usłyszała jak wzdycha to słowo i jej serce natychmiast poderwało się do szybszego biegu. Spojrzała za jego wzrokiem i zauważyła obserwujące ich oczy. Oboje na nieco zbyt długo zapomnieli, że w Worthy zawsze ktoś patrzy.
Marglyn słyszała wykrzesywany spod opon żwir, gdy Mary Claire odpaliła silnik i pospiesznie odjechała, z wściekłości przyciskając mocno pedał gazu, a bas puszczonej przez nią muzyki dudnił tak donośnie, że wibracje niosły się po całym domu. Marglyn wróciła do przygotowywania kolacji, nieuważnie słuchając niknącego w oddali hałasu, gdy Mary Claire oddalała się długą drogą dojazdową i skręciła w główną ulicę prowadzącą prosto do szkoły przez centrum miasta. Głęboko w sercu liczyła na to, że córka zawróci i przyjedzie z powrotem pod dom.
Przez drzwi kuchenne dotarło do niej chrząknięcie Hale’a, który czekał, aż Marglyn przestanie krzątać się wśród naczyń i zatrzyma się, żeby z nim porozmawiać. Przy stole siedział jak sparaliżowany ich młodszy syn, Robert. Przestał się bawić telefonem po tym, jak pojawiła się Mary Claire i wszczęła trzecią wojnę światową.
Marglyn podeszła do syna i poczochrała mu włosy.
— Pozwól mi pogadać z tatą — powiedziała, uwalniając go od stołu.
Przytaknął z wdzięcznością i praktycznie wybiegł z pokoju. Ona też miała ochotę to zrobić. Ale Hale czekał na rozmowę z nią i na okazję, by zadać jej pytanie, które wiedziała, że chce jej zadać.
Przełknął głośno ślinę i zgodnie z jej przewidywaniami spytał:
— Jesteś pewna, że mimo wszystko powinnaś pójść?
— To tylko mecz futbolu — wygłosiła przygotowaną wcześniej odpowiedź. — Byłam już dziesiątki razy. Czy to deszcz, zimno, śnieg czy grad. Wszystko już tam przeżyłam. Myślę, że mogę sobie dziś odpuścić. — Uderzyła ręcznikiem kuchennym o blat z emfazą. Przydałyby im się nowe blaty. Chciałaby granitowe. Mieli je wymienić rok temu, ale Mary Claire bardziej potrzebowała samochodu.
Odwróciła się do Hale’a i wyprostowała ramiona, czując przygniatający je niewidzialny ciężar.
— Przez cały weekend praktycznie ze mną nie rozmawiała i nagle wywołuje kłótnię na kilka minut przed moim wyjściem.
Hale oparł się o framugę. Wyglądał jak facet, w którym się zakochała, ale który nieco stracił na wyrazistości. Przymrużył powieki i Marglyn wiedziała, że rozważa, czy drążyć temat i wyrazić swoje niezadowolenie z jej decyzji. Widziała, jak podejmuje decyzję, że nie warto wywoływać kolejnej kłótni.
— OK — odparł. — Jak uważasz.
Przeszła przez pokój i pocałowała go w policzek, bardziej z ulgi niż z sympatii. W tej konkretnej chwili nie pałała sympatią do nikogo. Przygnębiła ją wściekła wymiana zdań z Mary Claire. A tak bardzo cieszyła się na ten wieczór. Robienie czegoś miłego dla innego człowieka, który potrafił to docenić, zawsze poprawiało jej nastrój. Miała nadzieję, że uda się jej odzyskać pogodę ducha przed wyjściem z Ginny. Chciała, by dziewczyna poczuła się dzisiaj wyjątkowo.
— Tak z ciekawości: dlaczego ta dziewczyna? — spytał Hale, jakby czytał jej w myślach. — I dlaczego akurat dzisiaj?
Marglyn zignorowała pierwsze pytanie, bo sama nie potrafiła sobie na nie odpowiedzieć, a tym bardziej wyjaśnić tego jemu. Ruszyła z powrotem do kuchni, żeby dokończyć posiłek dla rodziny, mimo że nie będzie jej w domu, by z nimi zjeść. Talerze były już przygotowane, więc zajęła się wycieraniem blatu, chociaż był już wytarty.
— Jutro ma rozmowę o pracę. Potrzebuje pieniędzy, ale nie ma odpowiednich ubrań. Widziałeś, w czym tu wtedy przyszła. — Ginny lubowała się w obcisłych dżinsach lub workowatych dresach. I opinających piersi podkoszulkach z napisami. Nie miała niczego, w czym na rozmowie o pracę zostałaby potraktowana poważnie. — Mary Claire nie potrzebuje mnie aż tak bardzo jak Ginny — dodała coś, co wydawało się jej oczywistością.
Spojrzała przez ramię na Hale’a, żeby zobaczyć jego twarz, ale ta pozostała bez wyrazu, gdy rozważał jej słowa.
— Może — stwierdził po chwili — jednak cię potrzebuje, ale nie wie, jak to powiedzieć.
Marglyn pomyślała o ostrych słowach Mary Claire i jej niespodziewanej wściekłości. Coś się za tym kryło. Marglyn zwyczajnie chciała udzielić jej paru instrukcji dotyczących przygotowywanego posiłku, lecz Mary Claire zareagowała wybuchem gniewu, zaczęła dziko gestykulować i rzucać niedorzecznymi i wyolbrzymionymi banałami pełnymi słów w rodzaju zawsze i nigdy.
A przecież Marglyn chciała tylko kupić jakieś przyzwoite ciuchy na rozmowę o pracę młodej dziewczynie, która nie miała nic. Nie pytała o pozwolenie na wycieczkę odrzutowcem do Vegas na babski weekend. Przede wszystkim jednak liczyła na to, że córka powie, że jest dumna z mamy za to, że tak myśli o innych. Ale Mary Claire mówiła tylko o sobie, a potem wyparzyła z domu, wsiadła do samochodu i pospiesznie odjechała, żeby cheerleaderować w meczu, którego mama nie będzie oglądała.
— Cóż, z pewnością ma zabawny sposób informowania o tym — odparła rzeczowo, jakby to zamykało sprawę, chociaż wcale tak się nie czuła. Pragnęła, by Hale potwierdził, że podążenie zgodnie z planem na ten wieczór było właściwą decyzją i że Mary Claire nie zawsze musi dostać to, czego chce.
Hale w odpowiedzi podszedł do niej, przytulił ją od tyłu, muskając twarzą jej szyję, po czym wyszedł, zostawiając ją w rozdarciu między tym co właściwe a tym co niewłaściwe. Gdyby tylko umiała wskazać, co jest czym.
Po Halloween jej sąsiedzi jak na zawołanie zabrali się za ściąganie dekoracji. Z kluczykami w dłoni Darcy zatrzymała się na swoim chodniku, żeby przyjrzeć się, jak para z naprzeciwka — nowi sąsiedzi, którzy dzięki Bogu nie wiedzieli o zeszłym roku — ściąga pomarańczowe lampki ze swoich krzewów. Dom Darcy nie miał żadnych dekoracji poza tanim wieńcem, który znalazła w Dollar General. Ściąganie dekoracji wymagało jedynie zdjęcia tego wieńca z drzwi.
Kiedyś uwielbiała halloweenowe dekoracje. Rozstawiała pająki, czarne koty i wiedźmy, rozwieszała pajęczyny. Ale w zeszłym roku przesadziła. Teraz to wiedziała i z perspektywy czasu czuła się tym nieco zażenowana. Przypomniał jej się podrzucony do jej skrzynki przez anonimowego sąsiada liścik o treści: Wiem, że nie jest Ci łatwo, ale straszenie dzieci nie jest rozwiązaniem.
Na swoją obronę mogła jedynie powiedzieć, że w tamtym czasie Tommy dopiero co od niej odszedł i nie była w pełni sobą. Próbowała się nie poddawać i zachowywać tak, by dla Grahama nic się nie zmieniło. Jej syna, wówczas piętnastolatka, prawdopodobnie w ogóle to nie obchodziło, ale ona wmawiała sobie, że rutyny są ważne i że wszystko powinno nadal wyglądać tak jak kiedyś. Dlatego wtedy ściągnęła strome schody na poddasze i wspięła się po nich, starając się nie pamiętać, że Tommy zawsze ją w tym wyręczał.
Ale gdy przeszukiwała pomarańczowe plastikowe skrzynki, zauważyła ją, niepozornie zapakowaną w długie białe pudło z wypisanymi czarnym markerem na boku słowami Suknia ślubna Darcy. Zgodnie z wymogami tej części roku zrzuciła winę na niewidzialną dłoń, mroczną siłę, która zmusiła ją do wyjęcia pudła, rozklejenia go i otwarcia po raz pierwszy od dnia ślubu z Tommym osiemnaście lat wcześniej. Miała wtedy osiemnaście lat, właśnie skończyła szkołę i była pełna romantycznych wyobrażeń.
Podniosła wieko, czując w gardle łaskotanie kurzu. Sądziła, że wybuchnie płaczem na jej widok i na wspomnienie niewinnej dziewczyny, jaką wtedy była. Zamiast tego jednak patrzyła na suknię bez cienia smutku. Gdy oglądała biały atłas, perłowe ozdoby i koronki, zaczęła się śmiać jak czarny charakter doprowadzony do wściekłości przez niesprawiedliwość losu. Zobaczyła w wyobraźni nożyczki przecinające materiał i odcinające ozdoby, nieodwracalnie niszczące suknię tak jak Tommy zniszczył ich małżeństwo.
Zamknęła oczy, żeby wyłączyć ten obraz, wzięła kilka uspokajających oddechów (tak zawsze kazała jej robić jej najlepsza przyjaciółka, Faye) i założyła wieko. A potem wróciła do halloweenowych dekoracji. Normalność, powtarzała sobie. Rutyna. To pomoże ci przetrwać.
Zrób następną rzecz, doradzała jej zawsze matka. Tak się z tym uporasz.
No jasne. Następną rzeczą było dekorowanie domu na Halloween. Może obejrzy wieczorem z Grahamem jakiś straszny film, żeby wczuć się w nastrój. Taki film, jaki sama zechce, bo nie ma już Tommy’ego, który narzekałby na jej wybór. Otworzyła skrzynkę z dekoracjami, żeby sprawdzić, co jest w środku. Każdego roku zapominała, co miała.
Na wierzchu leżał kostium Grahama z zeszłego roku. Przebrał się za zombie z Żywych trupów. Pomogła mu z makijażem i nakręciła filmik, gdy chodził jak zombie. Tommy go naśladował i wszyscy się śmiali — oni przed kamerą i ona za obiektywem. Teraz wiedziała, że Tommy już wtedy spotykał się z Angie Woodall. Szczęśliwy obrazek rozpłynął się, a jej wzrok spoczął na butelce sztucznej krwi, kupionej na potrzeby kostiumu, lecz niewykorzystanej.
Wróciła spojrzeniem do sukni ślubnej, myśląc o Angie Woodall sypiającej z jej mężem, gdy ona robiła mu kolacje, odbierała rzeczy z pralni i opiekowała się jego synem. Przypomniały się jej te wszystkie szablonowe rzeczy, które miała ochotę zrobić, gdy Tommy obwieścił, że się wyprowadza. Żeby dać sobie czas na poukładanie wszystkiego, jak to ujął. Jakby była niczym więcej, jak jego skrzynką na narzędzia, wyciągiem z jego konta, harmonogramem jego pracowników w sklepie metalowym. Czymś, co można poprzestawiać i poukładać zgodnie ze swoim widzimisię. Lub w ogóle wyrzucić.
Wyobraziła sobie, jak przecina mu opony, rysuje kluczykiem lakier jak ta dziewczyna w piosence „Before He Cheats”. Rozważała wyrzucenie wszystkich jego rzeczy przed dom, żeby zawstydzony i poniżony musiał je zbierać na oczach sąsiadów. Chciała też zadzwonić do jego wspaniałej mamusi i szczegółowo opowiedzieć o tym, co jej synek zrobił. Przemyślała to jednak i zrezygnowała z tych pomysłów.
Wróciła do pudła z Suknią ślubną Darcy, ściągnęła wieko i bez zastanowienia wyjęła ją ze środka. Strzepnęła ją i przyjrzała się jej przez chwilę. Nigdy więcej jej nie założyła. Przez osiemnaście nawet nie wyciągnęła jej z pudła. Nie miała córki, której mogłaby ją dać na jej ślub — zresztą jaka panna młoda chciałaby ubrać suknię napiętnowaną rozwodem? Uśmiechnęła się do siebie, wyobrażając sobie swój plan. To będzie wspaniała zemsta, kreatywna i nieoczekiwana. Gdy Tommy przyjedzie wziąć Grahama na ich cotygodniową kolację, zatrzyma się na podjeździe i zobaczy jej dzieło. I zrozumie.
Wyniosła suknię na tylne podwórko, z dala od wścibskich oczu sąsiadów. Zawiesiła ją na gałęzi drzewa i wyciągnęła butelkę sztucznej krwi. Przypomniała sobie Tommy’ego w wieku szesnastu lat na boisku futbolowym, boga wielbionego przez całe miasteczko. Przypomniała sobie wybraną przez niego szesnastoletnią siebie i to, jak cudownie się z tym czuła. Przypomniała sobie, jak w tej sukni szła w stronę przystojnego Tommy’ego w garniturze, który czekał na nią na końcu głównej nawy w kościele.
Potem pomyślała o Tommym jako młodym ojcu. Jak Graham spał mu na torsie lub później, jak siedział mu na barana. — Teraz jestem taki duży jak tatuś! — mówił. Przypomniała jej się ta sytuacja, gdy dowiedzieli się, że nie mogą mieć więcej dzieci i Tommy stwierdził: — Ty i Graham jesteście wszystkim, czego potrzebuję. — Albo ta noc, gdy dostał awans, gdy polecieli do Atlanty z okazji piętnastej rocznicy ślubu lub wakacje rodzinne na Jekyll Island. Wszystko to zostało definitywnie przekreślone przez jedną kobietę, przez jedną głupią decyzję.
Zamknęła oczy i przycisnęła dyszę. Usłyszała, jak płyn trafia w materiał. Otwarła oczy, gdy skończyła i zobaczyła biały materiał splamiony czerwienią. Poczuła sadystyczną przyjemność na ten widok, na tę wizję tego, co jej mąż zrobił swojej wybrance.
Gdy sukienka wyschła, powiesiła ją na ganku, uzyskując makabryczną (choć skrajną) dekorację na powitanie dzieciaków żądających cukierków, taką, jakiej sąsiedzi z pewnością jeszcze nigdy nie widzieli. Zadzwoniła do niej zaniepokojona matka, bo plotki dotarły do niej aż na Florydę. Usłyszała o tym także Faye, która jeszcze tego samego dnia zjawiła się wieczorem pod jej drzwiami z winem i zatroskanym wyrazem twarzy. Graham błagał, by ściągnęła tę suknię. Ale ona była nieubłagana i zostawiła ją aż do końca Halloween.
Ale pierwszego listopada od razu ją ściągnęła, pragnąc tego chyba równie bardzo jak sąsiedzi. Zwinęła ją w kłębek i wepchnęła do kosza na śmieci. Patrząc na poplamiony materiał, pomyślała, że chociaż zamknęła oczy podczas celowania, większość krwi znalazła się w okolicy serca. Trafiła równie celnie jak Tommy.
Zauważyła, że nowi sąsiedzi przyglądają się jej, jak zatracona we wspomnieniach stoi nieruchomo na chodniku. To było rok temu. Teraz czuła się lepiej. Nie do końca dobrze, ale lepiej. Już nie zrobiłaby czegoś tak drastycznego. Była bardziej stonowana i mniej żywiołowa. Tommy nie był w stanie już nią wstrząsnąć. Wykorzystał już wszystkie triki ze swojego ubogiego i nudnego zestawu.
Sąsiad z naprzeciwka podniósł dłoń w powitaniu, co wyglądało raczej jak pytanie, czy wszystko w porządku, niż jak przyjacielskie machanie. Odpowiedziała mu wzniesionym kciukiem. Wszystko było w porządku.
Przed meczem odbyła się parada na cześć futbolistów z Worthy Wildcats. Leah, Mary Claire, Keary i Brynne wraz z pozostałymi cheer-leaderkami stały wzdłuż przejścia i potrząsały pomponami, a chłopcy w garniturach, pewni siebie i przystojni, kroczyli w stronę stadionu. Niektórzy z nich wykonywali taneczne ruchy, inni machali, nieco zażenowani całą tą uwagą. Część posyłała buziaki dziewczynom, które odpowiadały tym samym.
Wcześniej tego dnia ci sami chłopcy zamknęli jedną z cheerleaderek w szatni, zmusili ją do przyrzeczenia im seksualnych usług i dopiero wtedy wypuścili. Gdy na nich doniosła, stwierdzili, że tylko się wygłupiali, że na pewno nie oczekiwali spełnienia tego, co na niej wymogli, i czy ona nie zna się na żartach? Nauczyciele i pracownicy administracyjni bez przekonania wymogli na nich przeprosiny, ale ona i tak zadzwoniła po mamę, żeby ją odebrała, tak była rozdygotana tą sytuacją.
Wszyscy się z tego śmiali i mówili, że chłopcy już tacy są, że po prostu ekscytują się meczem i nie można ich za to winić. To był przecież ważny mecz. Drużyna była bliska finałów stanowych. Leah mogłaby powiedzieć tej dziewczynie, że donoszenie na nich nie miało sensu. Im wszystko uchodziło na sucho.
Do czasu parady o wszystkim zdążono zapomnieć. W uwielbieniu dla bohaterów swego miasta uczniowie i rodzice dzierżyli samodzielnie wykonane transparenty i piankowe łapy z wyciągniętym palcem wskazującym w uwielbieniu dla bohaterów swojego miasta. Wykrzykiwali konkretne numery i nazwiska. Pohukiwali, wrzeszczeli i wzniecali awantury, bo wszystko było dozwolone ze względu na godną sprawę. To była jedyna rzecz, która łączyła miasto. Religia, polityka, interesy, urazy osobiste — wszystko to odkładano na bok, gdy Wildcats rozgrywali mecz.
Leah rozejrzała się po tłumie. Niektóre twarze znała z miasteczka, ale część należała do obcych z sąsiednich miasteczek, którzy dołączyli do ich szkoły. Czuła wszechogarniającą ekscytację i zniecierpliwienie. Mięśnie bolały ją od trzymania pomponów w górze, ale nie odważyła się opuścić rąk. Zauważyła zrobiony przez kogoś transparent z napisem Hart i Stone. Ian Stone i Webb Hart stanowili w tym sezonie dynamiczny duet skrzydłowego z rozgrywającym. Gdy podbijali wynik na tablicy, jak prawdopodobnie zrobią także na dzisiejszym meczu, tłum wrzeszczał: „Hart i Stone!”. A przy bocznej linii grupa tworzyła piramidę i podrzucała Keary tak wysoko, że ta prawie frunęła.
Leah wyczuła na sobie czyjś wzrok i odwróciła się. Brynne wskazała jej głową zbliżającego się Webba i uśmiechnęła się nieznacznie. Leah zmusiła się do odpowiedzenia uśmiechem i zaczęła energiczniej potrząsać pomponami mimo coraz większego bólu przedramion i bicepsów. Czuła, że Brynne nadal na nią patrzy i ocenia poziom zaangażowania jej reakcji. Brynne była kapitanem cheerleaderek, a Leah tylko zwykłą drugoklasistką, która dostąpiła zaszczytu dołączenia do starszej grupy. Znała swoją partię. Miała najgłośniej dopingować Webba, ich rozgrywającego, który w tym roku miał doprowadzić drużynę aż do mistrzostwa stanu. Miała zrobić dla niego wszystko.
Ignorując palący ból, uniosła ramiona wyżej i trzymała pompony w górze, gdy przechodził Webb. Ich spojrzenia skrzyżowały się na ulotną chwilę, a on obdarzył ją swoim seksownym, rozogniającym uśmiechem. Wzrokiem szybko musnął jej klatkę piersiową i napis Worthy na podkoszulce. I już szedł dalej, w stronę stadionu, w stronę zwycięstwa, w stronę tego, co było dzisiaj dla wszystkich najważniejsze.
Tłum ruszył za zespołem, a cheerleaderki zebrały się razem i patrzyły za nimi. Leah poczuła Brynne przy swoim łokciu. Poznała ją po zapachu tej ohydnej gumy arbuzowej, którą ostatnio lubiła żuć. Brynne zrobiła wielki balon i strzeliła nim tuż przy uchu Leah.
— Gotowa? — spytała. Leah odwróciła się, żeby odpowiedzieć, ale jej już nie było. Poszła za zespołem, wciągnięta przez niego jak wszyscy inni.
Za pierwszym razem, gdy dzwonił Hale, Marglyn nie odebrała. Nie chciała jeszcze wracać do spraw domowych. Tak dobrze dogadywała się z Ginny, że wcześniejsze napięcie niemal zupełnie wyparowało. Ginny się uśmiechała i odpowiadała pełnymi zdaniami. Komunikowała się znacznie lepiej dzięki Marglyn, która usilnie dążyła do usunięcia z języka dziewczyny objawów „buractwa”, jak nazywała to Mary Claire. Marglyn uczyła Ginny zasad dobrego stylu oraz unikania form w rodzaju „żebych”. Pokazywała jej też, jak wykorzenić z akcentu ten wyraźny zaśpiew. Wyjaśniła Ginny, że to, że jesteś z Południa, nie oznacza, że musisz brzmieć jak wieśniak.
Ginny szczerze i z zapałem starała się pilnować tego wszystkiego, przez co Marglyn czuła się potrzebna i wartościowa. Trafienie na tę biedną dziewczynę, która szła poboczem w ulewnym deszczu bez butów, postrzegała jako zrządzenie boskie, jak wyraziłby to ich pastor. Dawno temu, gdy była taką dziewczyną jak Ginny, ktoś wyciągnął do niej pomocną dłoń i proszę, ile dobrego z tego wynikło. Ona po prostu przekazywała to dalej.
W centrum handlowym kupiła dla Ginny trochę nowych ubrań, które nie wyglądały jakby pochodziły z darów z kościoła. Poprosiła nawet o próbki tkanin, żeby sklasyfikować dziewczynę kolorystycznie i lepiej dobrać jej ciuchy. Podobnie jak ona, Ginny była „miękka” — ciemnoblond włosy i oczy, które nie były ani niebieskie, ani zielone, lecz jakieś pomiędzy. Ale Marglyn nauczyła się wykorzystywać swoje atuty i tego samego chciała nauczyć Ginny. Pokazanie jej, jakie kolory powinna nosić, to dopiero początek. Obserwowanie, jak dziewczyna studiuje próbki tkanin z taką uwagą, jakby miała być z nich przepytana, było dla Marglyn nieskończenie ekscytujące. Ginny wymagała jeszcze wiele pracy, lecz tego wieczoru Marglyn, widząc postępy dziewczyny, naprawdę się zrelaksowała.
W drodze do domu wyczerpane zakupami (zamknęły centrum handlowe!) zatrzymały się w niedrogiej restauracji na ciasto z wiśniami. Ten wieczór po prostu domagał się kawałka ciepłego ciasta z roztapiającymi się lodami waniliowymi na górze. Marglyn piła już wcześniej kawę i starała się zignorować poczucie winy z powodu nieobecności na meczu z Marie Claire.
Oglądała ją setki razy, a kolejne setki razy oglądała jej próby przed cheerleadingiem na Uniwersytecie Georgia w przyszłym roku. Słyszała w głowie głos córki wykrzykującej te wszystkie niemiłe rzeczy, nim wyszła podjechać po Ginny pod zapomnianą przez Boga przyczepę kampingową, którą dziewczyna nazywała domem. Marglyn próbowała bronić się przed Mary Claire, ale ta nie przyjmowała żadnych wytłumaczeń dotyczących jutrzejszej rozmowy o pracę i tego, że Ginny nie ma na nią co ubrać.
— Jakoś nie widzę tego, żebyś miała jej coś pożyczyć, co? — spytała prowokacyjnie córkę, która miała olbrzymią garderobę, graniczącą z chomikowaniem, co dotarło do Marglyn, gdy spojrzała na to oczami biednej Ginny.
Mary Claire prychnęła w odpowiedzi.
— Nie wcisnęłaby swojego tłustego tyłka w moje ciuchy.
Marglyn miała ochotę polemizować, powiedzieć córce, że ona nigdy nie odpowiedziałaby tak swojej matce, mimo że jej matka nawet w połowie nie była taką matką, jaką ona jest dla Mary Claire.
Komentarz o tłustym tyłku przez cały wieczór odbijał się echem w jej myślach. W trakcie zakupów okazało się, że noszą z Ginny ten sam rozmiar, absolutnie akceptowalną dziesiątkę. Czy córka uważała ją za grubą? Starała się być warta swojego dziecka i sprostać wymogom bycia uroczą matką Mary Claire Miner, która z puli genów Marglyn i Hale’a wybrała sobie to co najlepsze. Ciemny blond Marglyn u córki przybrał żywy, słoneczny odcień żółci. Piwne oczy zostały zamienione na hipnotyzującą zieleń. Dodatkowo córka odziedziczyła po Hale’u szczupłą, smukłą budowę ciała, idealnie ukształtowane usta i owalną twarz.
Telefon zadzwonił po raz drugi i Marglyn zerknęła na ekran. Hale. Prawdopodobnie chciał zapytać, czy zna plany córki na wieczór. Mecz przypuszczalnie już się skończył, a MC zamierzała zostać z przyjaciółkami. Hale chce się upewnić, że Marglyn nie ma nic przeciwko temu, na co dał się namówić córce. Czasem miała wrażenie, że powtarzają z Hale’em pięć podstawowych konwersacji, jak śpiewane w podstawówce piosenki, których kolejne wersy nakładały się na siebie i mieszały ze sobą.
Podniosła telefon i rzuciła Ginny przepraszające spojrzenie.
— Hale, już jedziemy — powiedziała w ramach grzecznego przywitania.
— Czy rozmawiam z Marglyn Miner? — spytał nieznany głos. W tle słyszała odgłosy syren i krzątaniny. Poczuła, że krew odpływa z jej twarzy, a żołądek zmienia się w kamień. Natychmiast pożałowała, że zamówiła ciasto.
— Tak — wykrztusiła piskliwie. Naprzeciw niej nieświadoma niczego Ginny kreśliła widelcem linie na pozostałościach ciasta. Marglyn oparła się pragnieniu, by sięgnąć przez stół i zatrzymać jej dłoń. Dziewczyna nie miała żadnych manier i czasem sprawiała wrażenie znacznie młodszej niż jej piętnaście lat. Wciąż wymagała pracy, co do tego nie było żadnych wątpliwości.
— Marglyn, z tej strony Perry Congdon z biura szeryfa, jestem tu z Hale’em.
Serce zaczęło jej bić szybciej.
— Czy wszystko… czy wszystko z nim w porządku? — Przez głowę przebiegły jej na raz wszystkie najgorsze scenariusze: ataksercawypa-deksamochodowyzbiegłzmiejscawypadkutętniakwylewparaliż. Zalało ją poczucie winy. Jeśli on przeżyje, obiecała sobie, że będzie lepszą żoną. Będzie gotowała jego ulubione dania, myślała o nim częściej i nie odmówi mu seksu z powodu zmęczenia. Przypomniała sobie jego miły głos, gdy próbował z nią dziś porozmawiać, i jego pożegnalny uścisk, mimo że nie zgadzał się z jej decyzją i oboje dobrze o tym wiedzieli. — Doszło do wypadku — obwieścił głos po drugiej stronie, potwierdzając jej obawy. Próbowała przypomnieć sobie nazwisko funkcjonariusza, ale kompletnie wypadło jej z pamięci.
— O nie — wyszeptała, a jej oczy wypełniły się łzami. Ginny przerwała zabawę jedzeniem i spojrzała na nią ze zmarszczonymi brwiami.
— Uważamy, że powinna pani wrócić do domu. Proszę przyjechać jak najszybciej, ale bezpiecznie. Czy jest ktoś, kto może za panią prowadzić? Albo proszę powiedzieć, gdzie pani jest, to wyślę kogoś, żeby panią przywiózł.
Zignorowała jego propozycję, desperacko pragnąc dowiedzieć się, z czym będzie musiała się zmierzyć po powrocie do domu.
— Proszę mi po prostu powiedzieć — poprosiła z nutką histerii w głosie. — Czy z moim mężem wszystko w porządku?
— Proszę pani — odparł szeryf. — Pani mąż jest cały i zdrowy. Dzwonię z powodu pani córki.
Darcy chodziła tam i z powrotem przed wychodzącym na ulicę oknem, to pociągając łyk szybko ocieplającego się piwa, to narzekając pod nosem na najnowszy numer jej byłego męża. A myślała, że wyczerpał wszystkie swoje triki. Sprezentowanie Grahamowi tego samochodu było jak wręczenie mu naładowanej broni.
Do tego sposób, w jaki to zrobił, w ogóle nie informując jej o swoich zamiarach. Po prostu przyjechali tym chargerem na mecz, Graham za kółkiem, a Tommy na siedzeniu pasażera z zadowolonym uśmiechem na twarzy. Miał czelność okazać zdumienie, gdy odciągnęła go na bok i zrobiła mu wykład, a znajomi Grahama zlecieli się jak muchy do kału.
— Stary, to twój? — pytali na przemian z niedowierzaniem i zazdrością. Zerknęła na syna, który cały aż promieniał, i dotarło do niej, co Tommy próbował uzyskać. Chciał mu złagodzić ból niedostania się do reprezentacji i odbudować trochę jego pewność siebie po tym odrzuceniu. A przy okazji — tylko przy okazji — wynagrodzić mu to, że odszedł do tej dziwki Angie Woodall. Darcy przypomniały się czasy szkoły średniej i ich (dość okrutne) drwiny z Angie.
— Dałaby każdemu, kto by tylko chciał.
— I jeszcze by podziękowała.
Angie Woodall zawsze miała słabość do Tommy’ego LaRue — zresztą, kto wtedy nie miał? Życie ułożyło się wtedy wprost idealnie: Darcy jako kapitan cheerleaderek spotykała się z Tommym, rozgrywającym, a osoby w rodzaju Angie Woodall przyglądały się z boku z zazdrością. Owszem, ich związek był czymś niemożliwie typowym, ale typowe rzeczy stają się takimi dlatego, że się sprawdzają. A przynajmniej zazwyczaj się sprawdzają.
Darcy musiała przyznać Angie, że ta bujała się w Tommym z identyczną wiernością, z jaką fani Worthy Wildcats kibicowali swojej drużynie. W obu przypadkach ta strategia się opłaciła. Tommy wyszedł z meczu z Angie pod ręką, jego zespół wygrał, a syn od wielu tygodni tak nie promieniał. Tommy kroczył dumny jak paw, a samochód był jego upierzeniem. Pod wpływem tego wyobrażenia Darcy poczuła wracającą falę gniewu, która błyskała jej czerwienią przed oczami. Chociaż to chyba był samochód policyjny, który przemknął na sygnale pod jej oknem.
Pomyślała, że może to Graham został już zatrzymany za nadmierną prędkość. Ale nie, nie w pierwszą noc z samochodem. Życie wcale tak nie wyglądało. Wyglądało natomiast tak, że to ona będzie musiała skłonić Grahama do oddania samochodu. Miała nadzieję, że Tommy zdobył go od Conrada Hayesa, bo jego była w stanie zmusić, żeby przyjął samochód z powrotem. Chodziła z nim do kościelnego żłobka, gdzie kołysali się ramię w ramię jak rodzeństwo. Jeśli jej nie posłucha, wciągnie w to ich matki. Od razu z rana. Miała ochotę zabić Tommy’ego LaRue. Miała ochotę chwycić go dłońmi za szyję i ścisnąć tak mocno, aż oczy wyszłyby mu na wierzch, a twarz zrobiłaby się purpurowa.
Zacisnęła dłoń na puszce i pociągnęła długi, wściekły łyk, dokańczając piwo. Było już zupełnie ciepłe i smakowało jak szczyny. Przełknęła i poszła do kuchni po kolejne. Graham spędzał noc z Tommym (rzecz jasna), a ona mogła tu sobie wypić tyle, ile zechce, a potem przespać do jutra tyle, ile będzie trzeba. I dokładnie tak zamierzała zrobić. Czuła, że ma do tego prawo po numerze, jaki wywinął jej dzisiaj Tommy.
Faye Starkey pytała, czy wybiera się na miasto po meczu, lecz Darcy odruchowo zaprzeczyła, bez zastanawiania się nad ofertą przyjaciółki.
— Chodź z nami do Chessmana — namawiała ją Faye. — Zupełnie przestałaś się pokazywać.
Darcy zmusiła się do uśmiechu i udzielenia odpowiedzi.
— Po prostu nie mogę, jestem zajęta — odparła, mimo że nawet nie leżało to w pobliżu prawdy. Graham chodził już do szkoły średniej, a Tommy… odszedł, więc miała nieskończenie dużo wolnego czasu, ale wolała spędzać go sama. Było to łatwiejsze niż znoszenie litościwych wyrazów twarzy (podobnych do tego, jaki przypuszczalnie miała Faye, gdy ją zapraszała) lub odpowiadanie na nieuniknione wścibskie pytania, zadawane w imię szczerego zatroskania: „Co zaszło między tobą a Tommym?”.
Angie Woodall zaszła, najkrócej rzecz ujmując. Ale oczywiście chodziło o coś więcej. Znacznie więcej, niż miała ochotę lub energię tłumaczyć.
Otworzyła drugie piwo i pociągnęła długi łyk, aż piana połaskotała ją w nos. Usłyszała kolejne syreny za oknem i zaczęła snuć domysły na temat ekscesów, do jakich musiało dojść po dzisiejszym zwycięstwie. Miasteczko nie potrafiło zwyciężać z gracją. Tutaj upajano się zwycięstwem, czego nieodłącznym elementem było mnóstwo piwa, trochę whisky i więcej niż kilka bójek.
Włączyła telewizor i zaczęła przerzucać kanały, bezmyślnie omijając reklamy pizzy, leków, hamburgerów i ubezpieczeń. Sądząc po tym, Amerykanie byli schorowani, wystraszeni i głodni. To by się mniej więcej zgadzało. Trafiła na jeden z tych programów o prawdziwych przestępstwach i zostawiła go, próbując nadgonić losy ślicznej dziewczyny, która została zamordowana. Wciąż pokazywano to samo zdjęcie, przedstawiające zabitą w jakiejś szczęśliwej chwili w przeszłości. Zanim jakiś idiota (Darcy podejrzewała męża, bo zazwyczaj tak było) odebrał jej życie.
Pomyślała o matce dziewczyny. Ciekawe, czy ogląda ten program i jak się czuje, gdy ci wszyscy ludzie rozsmarowują jej cierpienie w rozdzielczości full HD. Zaczęła się zastanawiać, czy jest złą osobą, skoro to ogląda. Ale nie potrafiła się oderwać. Cierpienie kogoś innego było dziwnie hipnotyzujące. Jak się nad tym zastanowić, Amerykanie byli też podglądaczami, a ona w niczym się od nich nie różniła.
W trakcie przerwy na reklamy poszła po następne piwo i usłyszała chrzęst opon na asfalcie przed domem. Pomyślała o zamordowanej dziewczynie, która była sama w domu, gdy ją zabito. Nie żeby takie rzeczy działy się w Worthy w stanie Georgia. W ich zaspanym miasteczku nic się nie działo. Na wszelki wypadek wzięła jednak nóż ze stojaka na blacie, po czym odwróciła się na pięcie i zobaczyła nikogo innego, jak Tommy’ego LaRue, który próbował — nieskutecznie — otworzyć tylne drzwi swoimi kluczami. Podniósł wzrok, lecz gdy zobaczył ją z nożem, cofnął się z zaskoczenia i niemal się przewrócił.
Podeszła do drzwi, żeby mógł ją usłyszeć przez dzielące ich szkło.
— Dawno temu już wymieniłam te zamki, Tommy.
Skrzyżowała ramiona, ale nadal trzymała nóż. Chciała powiedzieć coś jeszcze. Może o samochodzie lub o Angie Woodall. Może powie mu, że Dan Lancaster zaprosił ją na randkę, gdy wpadli na siebie na dzisiejszym meczu. Wzbudziłaby jego zazdrość. Przypomniałaby mu o tym, że kiedyś była równie pociągająca jak Angie Woodall. A nawet bardziej. Przypomniałaby mu, jaka była zabawna i towarzyska. Spojrzała jednak — naprawdę spojrzała — na twarz Tommy’ego i została bez słowa. Sięgnęła do zamka, żeby otworzyć drzwi i wpuścić go do środka. Podszedł do niej, a ona nagle przypomniała sobie syreny i policyjny samochód, który przemknął pod domem.
Tommy zabrał jej nóż i odłożył go na stół. Poruszał się w zwolnionym tempie, jak człowiek zapędzony w kozi róg przez wściekłego psa. Oparł się na stojącym przed nim krześle, tym samym, na którym siadał, gdy jedli kolację — Tommy, Darcy i Graham: rodzina LaRue. W piątki kupowali pizzę u Tomasina, w soboty grillowali steki, a w niedziele zawsze zamawiali chińczyka na wynos. Ale potem chińczyka zamknęli, a Tommy spiknął się z Angie i…
— Darcy? — Usłyszała swoje imię. — Słyszałaś mnie?
Mrugnęła powiekami, patrząc na mężczyznę, którego kochała od szesnastego roku życia. Na ojca jej syna i na człowieka, który ją zdradził, zarówno dzisiaj z samochodem, jak i na długo przedtem.
— C… Co? — spytała. Ale wiedziała. Głęboko w środku poczuła to, gdy pod domem przemknął pierwszy wóz policyjny. Przekonywała się, że życie tak nie wygląda, ale wyglądało. Boże dopomóż, ale tak właśnie wyglądało.
— Był wypadek. Zabrali Grahama do szpitala. Ja… przyjechałem prosto z miejsca wypadku i… musisz wiedzieć, Darcy, że on zderzył się z autem, którym jechało kilka dziewczyn. Cheerleaderek. I one wszystkie… ehm, chyba wszystkie zginęły.