Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Anna miała plan na życie. Szczęśliwa rodzina, piękny dom. Kiedy los postanawia pokazać jej, że w życiu bywa przewrotnie, dziewczyna decyduje się na wyjazd do Nikołowa. Na miejscu otrzymuje ciekawą pracę, wynajmuje mieszkanie… a właściwie coś, co mieszkaniem być powinno. Poznaje wielu interesujących ludzi, z których każdy zostawia po sobie ślad w jej sercu. Od pierwszych chwil towarzyszą jej dwaj mężczyźni: Jan, który wydaje się nią bardzo zainteresowany oraz zdystansowany Marcin. Jednak Anna nosząc w kieszeni płaszcza obrączkę, którą niegdyś podarował jej Wojtek, ma na głowie zupełnie inne sprawy niż flirt. Jej serce wypełnia ogromna tęsknota za Paulinką.
Kim jest tajemnicza dziewczynka? Jakie sekrety skrywają Jan i Marcin? I czy Nikołowo stanie się miejscem na ziemi dla Anny? Wstąp na moment do uroczego miasteczka i daj się ponieść tej fascynującej historii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 191
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by W. L. Białe Pióro & Anna Balińska
Projekt okładki: Agnieszka Kazała
Zdjęcie autorki: Zuzanna Wilamowska, Między kadrami
Zdjęcie na front okładki:Zuzanna Wilamowska, Między kadrami
Zdjęcie na czwartą stronę okładki: Bożena Meja
Skład i łamanie: WLBP
Korekta: Monika Tańska
Redakcja: Magdalena Biśta,
Wydawnictwo Literackie Białe Pióro
www.wydawnictwobialepioro.pl
Wydanie: II, Warszawa 2023
Patronat:
Moje Działdowo
Meloradio
Info Iława
Gazeta Iławska
Czytamy bo kochamy – blog
Natalove czytanie – blog
Czytam dla przyjemności – blog
Zaczytana Ewelka – blog
Romantyczny Akapit – blog
Między Kadrami Zuzanna Wilamowska
Morska Enklawa – całoroczne domki w Gąskach
ISBN: 978-83-66945-72-2
Tę książkę dedykuję mojemu Synkowi.
Jesteś moją największą miłością.
20 marca
Anna weszła do zabytkowego budynku, niespokojnie rozglądając się w poszukiwaniu jakiejkolwiek tablicy informacyjnej. Takiego podenerwowania nie czuła od dawna. Do umówionego spotkania zostały niecałe trzy minuty, a ona kompletnie nie miała pojęcia, w jakim kierunku się udać. Kręciła się po długim holu, bezskutecznie usiłując znaleźć odpowiedni gabinet.
Pojedź tam! – Odtworzyła sobie w myślach słowa matki. – Zawalcz o tę pracę. Nie poddawaj się, córciu. Afirmuj przyszłość. Uwierz, że wszystko będzie dobrze. Uda się. Wierzę w to.
Rozkojarzona zrobiła kilka nerwowych kroków do tyłu i poczuła, jak niespodziewanie na coś wpada. Odruchowo obejrzała się za siebie i natychmiast dotarło do niej, że wpadła wprost w czyjeś ramiona. Nim zdążyła przyjrzeć się twarzy wybawcy, poznała już zapach jego intensywnych perfum oraz delikatny materiał jego marynarki.
– Może zejdzie pani z mojej stopy? – mruknął rozbawiony mężczyzna w granatowym garniturze. – Pani szpilka właśnie przebija moje nowe włoskie buty – zażartował.
Anna zarumieniła się i natychmiast odsunęła od mężczyzny, patrząc na niego przepraszająco, po czym rzuciła się w stronę stosu rozsypanych dokumentów, które tak skrupulatnie układała jeszcze dziś o poranku. Była załamana. Zrozumiała, że jeśli ktoś zechce od niej świadectwa pracy sprzed kilku lat, to i tak nie znajdzie go w tym bałaganie. Jednym ruchem zagarnęła świstki do teczki i wstała, poprawiając koszulę.
– Nie wiedziałam, że pan za mną idzie. Przepraszam najmocniej... – mówiła drżącym głosem, rozglądając się coraz bardziej spanikowana.
– Szuka pani kogoś? – zapytał rozmówca.
– Teraz to już nieistotne – szepnęła ciężko, spoglądając na wskazówki połyskującego zegarka. – Byłam umówiona na rozmowę kwalifikacyjną na godzinę trzynastą. Pani, która poinformowała mnie przez telefon o tym spotkaniu, powiedziała, że nie mogę się spóźnić, a ja od rana mam pecha. Wczoraj wieczorem tak się ucieszyłam z tego telefonu, że zostawiłam zapalone światła w aucie, a że mam wiekowy samochód, to dziś nie odpalił – wyjaśniała szybko.
– Ach tak. Faktycznie. – Rozmówca pokiwał głową z wyrazem zrozumienia na twarzy. – Dziś nad ranem był niezły przymrozek.
Mężczyzna ze skórzaną teczką w lewej dłoni przypatrywał się bacznie Annie, zachowując pełną powagę. Prawą zaś wsparł podbródek, jakby chciał pokazać zainteresowanie jej problemem. W jego wzroku można było jednak dostrzec coś osobliwego.
– Jeszcze raz przepraszam – bąknęła zakłopotana. – Pójdę już.
– Sala numer osiem – rzucił mężczyzna, kiedy Anna skierowała się do wyjścia.
– Nie rozumiem – odwróciła twarz w stronę nieznajomego.
– Sala numer osiem. Ma pani spotkanie ze mną. Jan Klimecki. – Mężczyzna wyciągnął dłoń w przepraszającym geście. – Ja również się spóźniłem. Musiałem odwieźć... ekhem... znajomą – rzucił krótko.
– Boże, znów muszę przeprosić – jęknęła Anna. – Nie wiedziałam, że to pan. Mieszkam w Nikołowie zaledwie od wczoraj – wydukała, w myślach przewijając kolejne sceny z przeprowadzki: w pośpiechu pakowane pudła i walizki, długa jazda nieznanymi drogami... Wszystko, co zdarzyło się w ostatnim czasie napawało kobietę lękiem. Na domiar złego, nie rozpakowała swych rzeczy w nowym mieszkaniu w obawie przed przeszłością.
– No proszę. Nie wiedziałem, że mamy nową mieszkankę. Chociaż nie dalej jak za kwadrans pani Tereska, nasza sekretarka, poda mi kawę do gabinetu i nie omieszka szepnąć na ucho, że do miasteczka przyjechała jakaś NOWA. – Puścił oczko do rozmówczyni.
– Ta nowa to Anna Wójtowicz. – Uśmiechnęła się, choć wcale nie było jej do śmiechu. Nie dość, że spóźniła się na spotkanie, to jeszcze nie rozpoznała potencjalnego szefa. Teraz to już z pewnością nie miała co liczyć na pracę w ratuszu. A przecież mogła poszperać choćby w Internecie i wyszukać co nieco na jego temat.
– Pani Aniu, zapraszam – zakomenderował Jan, wchodząc pośpiesznie po schodach. – Przemycę panią tak, że Tereska nie zorientuje się, że się w ogóle spóźniliśmy, a proszę mi wierzyć, ona naprawdę nie lubi spóźnialskich – dodał półgłosem, chwytając rzeźbioną mosiężną klamkę i otwierając przed dziewczyną ogromne drewniane drzwi. – Pani Teresko, Marcin u siebie? – Posłał sekretarce szelmowski uśmiech.
– Janek, Janek. – Sekretarka pogroziła mężczyźnie palcem niczym srogi profesor. – Spóźniliście się na spotkanie. Jest pięć po pierwszej. – Wskazała długopisem stojący w kącie sekretariatu zegar.
– Śmiem stwierdzić, że to nieprawda! – Jan pochylił się nad biurkiem staruszki. – Poznałem panią Annę na dole i postanowiłem oprowadzić ją po ratuszu. Potencjalny pracownik musi znać miejsce pracy – podsumował, po czym zwrócił się do Anny i, klepiąc skórzaną torbę, dodał: – Zostawię moją teczkę w gabinecie i już idziemy.
Jan zniknął za drzwiami swojego pokoju. Zapadła niezręczna cisza. Anna patrzyła na Teresę, podczas gdy ta głośno wystukiwała coś na klawiaturze komputera. Uderzała w litery z takim zapałem, jakby miała przed sobą co najmniej maszynę do pisania.
Z maleńkiego radyjka ze spiczastą antenką, stojącego na parapecie wśród sterty papierów, płynął jeden z najpiękniejszych polskich utworów – Opowiadaj mi tak Zbigniewa Wodeckiego. Anna poczuła się jakby troszkę bardziej komfortowo. Muzyka, zwłaszcza ta sprzed lat, sprawiała, że mogła przenieść się do innego, lepszego świata, zapominając o doczesnych smutkach.
– Pani Anna Wójtowicz? – spytała Teresa, nie odrywając wzroku od komputera. Anna prawie podskoczyła. Gruby, niemal basowy głos kobiety wyrwał ją z zamyślenia.
– Tak. Wydaje mi się, czy rozmawiałyśmy ze sobą przez telefon?
– Nic się nie wydaje – odrzekła kobieta. – Składała papiery na mój urząd? – Spojrzała na nią badawczo. – No to jak składała i się dostała dalej, to musiała się jakoś dowiedzieć, że ma przyjść na rozmowę – rzuciła niczym wiejska przekupka z początku XX wieku Anna w lot pojęła, że nie jest tu mile widziana. Zresztą nie pierwszy raz.
– Pani Aniu, zapraszam. – Jan zgrabnie przeszedł z własnego gabinetu przez recepcję, otwierając przed nią kolejne drzwi.
– Marcin – zwrócił się do swojego kolegi – pani na rozmowę kwalifikacyjną.
W sporym gabinecie za starym dębowym biurkiem siedział mężczyzna na oko w podobnym wieku co Jan, a może nieco starszy, lecz w równie dobrze skrojonym garniturze. Podpisywał właśnie stertę papierów, kiedy zalękniona Anna stanęła przed nim. Podniósł na nią wzrok i wtedy jego twarz jakby złagodniała. Anna, nie wiedzieć czemu, uśmiechnęła się. Mężczyzna był może nieco pulchniejszy i wyższy od Jana, ale tak samo pogodny jak on, a przynajmniej tak jej się w tamtej chwili zdawało.
Wstał, obszedł biurko dookoła, wyciągnął dłoń w jej kierunku i powiedział ciepłym głosem:
– Witam, nazywam się Marcin Wrzesiński, jestem burmistrzem Nikołowa. Proszę usiąść – wskazał długi drewniany stół o rzeźbionych masywnych nogach.
Anna przesunęła wzrokiem po gabinecie. Wokół stołu ustawionych było dwanaście krzeseł obitych purpurą. Stojąca nieopodal potężna biblioteczka oraz wiszący na ścianie zabytkowy zegar z kukułką dodawały miejscu elegancji i klasy. Na podłodze leżał szkarłatny dywan, a w rogu pod oknem stał niewysoki mebel z pochyłym pulpitem do pisania. Gabinet Wrzesińskiego wyglądał, jakby został żywcem wyjęty z innej epoki. Ze sposobu, w jaki został urządzony, można było wywnioskować, że właściciel pała miłością do antyków i przeszłości.
– Pani Anno, jak pani zapewne się domyśla, pani Teresa odchodzi na emeryturę, a my potrzebujemy w naszym urzędzie godnej następczyni – mówił dostojnym głosem burmistrz. – Proszę powiedzieć, dlaczego aplikowała pani na to stanowisko?
Anna wzięła głęboki oddech. Nie lubiła rozmów kwalifikacyjnych. Zawsze ją stresowały, a pytania zadawane przez rekruterów często były głupie lub bezpodstawne. Ale skoro już tu dotarła...
Splotła dłonie, układając je na kolanach. Nie chciała, aby któryś z rozmówców zobaczył, że drżą. I już miała zacząć mówić, kiedy nagle poczuła pustkę w głowie.
Chcę się rozwijać, pragnę pracować na rzecz miasta. – Słowa, które tak skrzętnie układała w myślach od kilku dni, zaczęły plątać się w mglistej otchłani jej umysłu i znikać.
– Marcinku drogi, czy to ważne? – wtrącił niespodziewanie Klimecki, nie spuszczając z przybyłej wzroku. Patrzył w jej błękitne oczy niemal bez przerwy, co dodatkowo ją peszyło. – Pani Aniu, proszę powiedzieć lepiej, co panią sprowadza do Nikołowa? Miałem już przyjemność poznać panią Annę bliżej – zwrócił się do Wrzesińskiego – i wiem, że ta dama mieszka tu zaledwie od wczoraj.
Anna spojrzała zaskoczona na obydwu mężczyzn. W recepcji zdążyła spojrzeć na tabliczkę wiszącą przy drzwiach gabinetu Jana i wywnioskować, że jest on jedynie zastępcą oraz że to Marcin Wrzesiński jest burmistrzem. Jednak to Klimecki grał pierwsze skrzypce i w ciągu sekundy potrafił zgasić przełożonego.
– Pochodzę z Olsztyna – zaczęła niepewnie. – Zobaczyłam to ogłoszenie przypadkiem. Chciałam zmienić coś w swoim życiu, więc postanowiłam aplikować. Wcześniej pracowałam już na podobnym stanowisku, więc myślę, że z łatwością wdrożyłabym się w nowe obowiązki.
Wrzesiński wyprostował się i poprawił na krześle, tak jakby przygotowywał się, aby zadać Annie kolejne pytanie. Jednak Jan ubiegł go z premedytacją. Ewidentnie wiódł prym podczas tej rozmowy, nie dopuszczając przełożonego do słowa.
– Mieszka pani sama czy przyjechała do nas z rodziną? – zapytał w momencie, w którym Anna dostrzegła u niego brak obrączki. Poczuła, że pytanie niekoniecznie należy do tych z zakresu zawodowych.
Czy ja przyjechałam do Familiady?! – pomyślała zrezygnowana. – Dzień dobry, mam na imię Ania, do studia przyjechałam z rodziną...
Nastała niezręczna cisza. Kandydatka na sekretarkę nie wiedziała, czy parsknąć śmiechem, odpowiedzieć poważnie, czy może poprosić o inny zestaw pytań. Ponownie skierowała spojrzenie na obu rozmówców. Marcin przymknął powieki, jakby zażenowany pytaniem współtowarzysza, natomiast Jan z ciekawości szerzej otworzył oczy, niecierpliwie oczekując odpowiedzi.
Może mi się tylko wydawało – pomyślała i odparła: –Jestem sama.
– Od dawna? – dociekał Jan.
– Dość! – warknął Marcin, zaciskając pięści. – Nie uważasz, że twoje pytania są niestosowne? – skarcił podwładnego.
Anna oniemiała. Co prawda, zachowanie Jana nie spodobało się także i jej, w końcu przyszła tu zdobyć pracę, a nie znaleźć męża, lecz nie sądziła, że burmistrzowie będą się tak niestosownie zachowywać wobec siebie w jej towarzystwie. Myślała, że takiemu urzędowi nie przystoi kłócić się przy obcych.
– Od trzech lat – odpowiedziała spokojnie, usiłując zagasić konflikt między nimi. Pragnęła jak najszybciej przebrnąć przez tę rozmowę bez najmniejszych strat, o ile w ogóle było to możliwe, i zniknąć. Wyjść, zapomnieć o kompromitującej dla obu stron rozmowie i wrócić do zacisza swego nowego mieszkania.
– Pani Anno, myślę, że powinniśmy zakończyć nasze spotkanie. – Marcin jak najszybciej chciał przerwać ten cyrk. Od pierwszej chwili widział, że Jan miał chrapkę na nowo przybyłą. Musiał mu przerwać, nim ten ośmieszy ich urząd jeszcze bardziej. Choć wątpił, czy da się bardziej. – Przeanalizujemy pani dokumenty i jeśli podejmiemy decyzję, pani Teresa poinformuje o tym panią nie dalej jak do końca tygodnia.
– A ja myślę, że już podjęliśmy decyzję – wtrącił Jan, posyłając kolejny przebiegły uśmiech w stronę Anny.
To było już nie do zniesienia. Jak on śmiał podważać jego zdanie! Marcin był wściekły, jednak nie dał tego po sobie pokazać. W kolejce czekały jeszcze trzy kandydatki, a ten uparł się właśnie na tę. Ledwie przyjechała do Nikołowa, a on już zagiął na nią parol. Oby jak najszybciej przekonała się, jaki był tak naprawdę.
Marcin wstał, podał Annie dłoń w geście pożegnania i powiedział półgłosem:
– Proszę zapomnieć o tej rozmowie. Bardzo mi na tym zależy. – Po czym bez emocji wrócił do swoich obowiązków. Wiedział, że jeśli tylko dziewczyna szepnęłaby słówko komukolwiek, jak niestosownie wobec niej zachowywał się Jan, wybuchłby skandal. Nikołowo to mała mieścina, ludzie od razu zaczęliby plotkować.
Dla Anny natomiast wszystko było jasne. Skoro miała zapomnieć o tym spotkaniu, to zapewne o pracy też mogła zapomnieć. Jasne, słowa Wrzesińskiego mogły dotyczyć tylko nieadekwatnego do sytuacji zachowania współpracownika, ale ona zawsze wolała spodziewać się najgorszego. Tak było bezpieczniej. Po co robić sobie nadzieję i później się zawieść?
Jan zapiął dwa złote guziki u swojej marynarki i, niemal zagarniając Annę swym muskularnym ramieniem, odprowadził ją do wyjścia.
– Jeszcze dziś zadzwonimy – nachylił się, by powiedzieć jej to wprost do ucha.
***
Anna szła przez starówkę, podziwiając pięknie zachowane przedwojenne kamienice. Zachwycała się każdym detalem zabytkowych budynków. Minęła drewniany kościół z osiemnastego wieku, opuszczony pałacyk, pomnik Piłsudskiego. Nad wyraz ujął ją fakt, że Nikołowo nie zostało doszczętnie zniszczone podczas wojny, w przeciwieństwie do pobliskich miejscowości.
Szła opustoszałymi ulicami, delektując się powiewem świeżego powietrza. Właściwie nie przeszkadzało jej to, że na ulicach nie było tłumów, do których zdążyła się przyzwyczaić w rodzinnym mieście. Wszak Nikołowo posiadało zaledwie pięć tysięcy mieszkańców, z których większość była w tej chwili albo w szkole, albo w pracy. I to było piękne. Zamiast pędzić ulicą wśród zamyślonych ludzi, przeskakując na drugi jej brzeg w rytm piszczących świateł i ryku silników, mogła iść wolno, tak jak chciała. Iść, podążać, myśleć, dostrzegać.
Za kolejnym kościołem, tym razem bardziej współczesnym, skręciła w wąską alejkę, która według planu miasta, miała doprowadzić ją nad rzekę.
Kiedy dotarła na miejsce, widok zaparł jej dech w piersiach. Właśnie z powodu tego krajobrazu postanowiła tu zamieszkać. Widząc na ekranie komputera sielankowy, niemal idylliczny zakątek nad rzeką, pławiący się w subtelnych promieniach słońca, poczuła, że może właśnie tu odnajdzie swoje miejsce na ziemi. W rzeczywistości było tu znacznie urokliwiej niż na zdjęciach, które widziała w Internecie. Płaczące wierzby kłaniały się rzece, która, szemrząc cichutko, wpływała pod drewniany mostek. Anna oparła się o barierkę, wdychając świeże marcowe powietrze do płuc. Przez gałęzie drzew, muskając okrywające je młode pączki, przebijało się wiosenne słońce, a ptasi trel był niczym wyjęty z filharmonii.
Przymknęła powieki, czując jak łzy napływają jej do oczu. I choć nie naprawi już błędów przeszłości, to jednak w myślach wciąż widziała twarz Wojtka i niewinne oczęta Paulinki. Oddałaby wszystko, aby móc podziwiać ten krajobraz razem z nimi.
Na nowo poczuła ten sam przeszywający ból w klatce piersiowej i, kładąc dłoń na sercu, niemal jęknęła, zalewając się łzami.
Po co tu właściwie przyjechałam?! – myślała gorączkowo. – Przed czym chciałam uciec? Jak mogłam nie dostrzec wcześniej tego wszystkiego...
Anna zanurzyła dłoń w kieszeni płaszcza, po czym wyjęła złotą obrączkę. Obróciła ją kilkukrotnie w palcach i wsunęła z powrotem na miejsce. Złocisty krążek był dla niej niczym amulet. Wyjmowała go jedynie po to, aby upewnić się, czy na pewno tam jest. Był. Tkwił w kieszeni niczym zadra w jej sercu, przypominając o przeszłości. I choć każdy dotyk obrączki budził w niej smutek, nie potrafiła się z nią rozstać. Jakby chciała ukarać w ten sposób samą siebie.
Telefon Anny rozdzwonił się głośno, wyrywając ją z chwili zadumy. Spojrzała na ekran, pośpiesznie ocierając łzy wierzchem dłoni. Wiedziała, że to telefon z urzędu. Musiała się pozbierać.
– Witam, pani Aniu. – W słuchawce zabrzmiał znajomy męski głos. – Z tej strony Jan – rzucił seksownie. Nazbyt seksownie jak na zwykłą służbową rozmowę, co nie przypadło Annie do gustu. – Czy wciąż jest pani nami zainteresowana?
Anna zmarszczyła brew. Cóż właściwie miało znaczyć to pytanie?
– Tak. Jestem zainteresowana pracą w urzędzie – sprostowała.
– W takim razie proszę przyjechać jutro na dziewiątą. Pani Teresa we wszystko panią wprowadzi. A swoją drogą, czy pani się nadal denerwuje? – zapytał z troską. – Na spotkaniu odniosłem wrażenie, że była pani mocno spięta – przypomniał.
– Tak. Zawsze przeżywam takie spotkania, ponieważ chcę jak najlepiej się zaprezentować, a ta sytuacja w holu kompletnie wyprowadziła mnie z równowagi – wyznała uczciwie.
– Pani Aniu – roześmiał się – proszę się już nie martwić. Wypadła pani rewelacyjnie. Poza tym proszę pamiętać, że będę obok. W razie gdyby pojawił się jakikolwiek problem, proszę dać znać – zaoferował ochoczo. Anna zarumieniła się. Nigdy wcześniej nie otrzymała wsparcia od żadnego przełożonego. – Nawet jeśli problem będzie dotyczył czegoś poza pracą. Nikołowo to małe miasteczko. Musimy tu sobie wszyscy pomagać – dodał.
– Dziękuję.
– Pani Aniu! – niemal zawołał, gdy chciała się już rozłączyć. – Proszę się nie spóźnić. Nie chcemy przecież denerwować pani Tereski tuż przed jej odejściem – dodał. – Za moment wyślę pani numer telefonu zarówno do znajomego taksówkarza, jak i mechanika, w razie gdyby problem z autem wciąż spędzał pani sen z powiek. Tymczasem życzę miłego popołudnia – pożegnał się.
Anna uśmiechnęła się gorzko, zdejmując szal. Wiosenne promienie słońca natychmiast rozgrzały jej bladą skórę. Poczuła błogość, a jednocześnie melancholię. Niekończąca się zima odbierała jej już radość życia. Teraz Anna miała nadzieję, że przeprowadzka do tego miasta oraz nowa praca pomogą jej zacząć inny etap życia.
Nie była jedynie pewna, czy – aby po tym, co przeszła – jej życie powróci na zwyczajne tory, a Nikołowo stanie się jej miejscem na ziemi.
21 marca
Nie rób sobie wielkich nadziei. – Anna powtarzała te słowa niczym mantrę. Przemierzała ulice spokojnym, niemal bezszelestnym krokiem, wbijając wzrok w dziurawe płytki chodnika.– O tak, w tym mieście jest sporo do zrobienia – pomyślała, lustrując wyrwę przy studzience na ulicy. – Dobrze. Skup się. Nie idziesz tam w roli burmistrza, lecz jego sekretarki!
Poranek był pochmurny, ale niezbyt mroźny. Na budynkach domów resztki szronu kurczowo trzymały się dachówek, aby przypomnieć, że zima jeszcze nie całkiem odeszła. Stary popielaty gołąb, siedzący nieopodal na wątłej wierzbie, gruchał smętnie, jedynie dołując przechodniów.
Im bliżej ratusza była Anna, tym mocniej biło jej serce, podchodząc niemal do gardła.
A co, jeśli sobie nie poradzę? – zastanawiała się z niepokojem. – W sumie byłam przez kilka lat jedynie sekretarką w firmie transportowej, ale nigdy sekretarką burmistrza. Po co kłamałam, że dam sobie radę?! Poza tym Olsztyn to duże miasto, tam byłam anonimowa, a tu? Tu wszyscy wszystkich znają. Mój przyjazd i tak już wywołał niemałe poruszenie. W każdym sklepie ludzie mnie zaczepiają i zagadują, a ja chciałam jedynie spokoju i samotności. Czuję się jak kosmita! Nie wiem, czy to był dobry pomysł. Jeszcze do wczoraj byłam pewna, że ucieczka od dawnego życia do kameralnego miasteczka jest jak wygrana na loterii. Dziś śmiem wątpić... – Anna spochmurniała. – Po co mi to było? Mogłam zostać i wieść normalne, nudne życie. Co z tego że pozbawione szczęścia? Na co komu ono? Podejrzewam, że w tych czasach nikt nie jest całkiem szczęśliwy. A tu? Pani Teresa mnie na pewno nie polubi, a skoro nie polubi, to i nie wdroży w nowe obowiązki – dedukowała nerwowo. – Zostawi mnie na lodzie, odejdzie na emeryturę, ja nie podołam obowiązkom, burmistrzowie będą mieli przeze mnie kłopoty, a całe miasteczko będzie wytykało mnie palcami. Przyjechała obca i to jej dali pracę w urzędzie. Jej! Zamiast miejscowej... – Czarnowidztwo zalewało jej myśli. – I ten Marcin. Przecież widać było, że nie przypadłam mu do gustu. No i co się dziwić? Przy mojej aparycji rzadko kto potrafi mnie polubić od pierwszego wejrzenia. Ale przecież to nie moja wina, że nie mam ochoty od rana do wieczora nosić sztucznego uśmiechu.– Zatrzymała się przed ratuszem. Ściskając złotą obrączkę w kieszeni płaszcza, postanowiła stawić czoła nowej pracy.– Co ma być, to będzie... – westchnęła, przestępując próg urzędu.
– Że co proszę? – zapytała dziewczyna, idąca z Anną niemal ramię w ramię po schodach.
– Przepraszam, mówiłam sama do siebie. – Anna poczuła, że się wygłupiła. Nie pierwszy raz z resztą.– Nie dość, że mnie nie polubią, to jeszcze uznają za wariatkę – rugała się w myślach, czując na sobie zaciekawione spojrzenie towarzyszki.
– Nowa? – spytała tamta, odrzucając do tyłu swoje długie, ciemne włosy.
– Tak – odparła speszona Anna. – Chyba już wszyscy mnie tu znają – dodała zakłopotana. Rozmówczyni roześmiała się uroczo.
– Uroki małych mieścin – podsumowała, po czym wyciągnęła dłoń w kierunku Anny. – Martyna Frycz. Pracuję tu od pięciu lat w dziale promocji. Czasem wspieram panią skarbnik. Ty też się przyszykuj, że będą cię przenosić z działu do działu. Urząd ma okrojony budżet, a w mieście jest niewiele osób z porządnym wykształceniem i doświadczeniem.
– Anna Wójtowicz. – Odwzajemniła uścisk. – Ale ja się na niczym nie znam – wypaliła wprost. – Pracowałam jedynie w firmie transportowej. Byłam „przynieś, podaj, pozamiataj”.
Patrząc na Martynę, poczuła się jakoś lżej, a nawet bardzo swojsko.
Dziewczyna, na oko w jej wieku, emanowała ciepłem i spokojem. Miała przyjemny ton głosu, a jej oczy nieustannie błyszczały. Nie patrzyła na Annę jak na kosmitkę, wręcz przeciwnie, patrzyła z sympatią i zrozumieniem, co bardzo jej się spodobało.
– Tu też tak będzie – zapowiedziała serdecznie. – Mnie najpierw zatrudnili jako stażystkę. Po stażu pracowałam w sekretariacie za panią Teresę, która wtedy poszła na operację żylaków. Zostawiła mnie bez uprzedzenia. Boże, jaki sajgon! Ludzie dzwonili, pytali o coś, burmistrzowie czegoś chcieli, a ja siedziałam i mówiłam tylko, nie wiem, nie znam się, proszę poczekać na panią Teresę – roześmiała się.
– Przynajmniej wtedy wróciła, a teraz zostawi mnie na zawsze. – Anna posmutniała.
– Coś ty! – Martyna machnęła ręką, grzechocząc złotymi bransoletkami. – Ona nie odejdzie, dopóki nie pojmiesz wszystkiego. Ze mną nie rozmawia, bo ponoć kiedy jej nie było, to jej bałagan w papierach zrobiłam. – Zaśmiała się. – Potem wzięli mnie do promocji, ale że pani skarbnik jest sama, to i jej muszę pomagać. Dobrze, że teraz będziesz razem z nami na pokładzie. Co dwie głowy, to nie jedna. – Puściła Annie oczko. – Reszta kobiet jest w wieku naszych mam, oprócz Olki z kadr, ale to największa plotkara w mieście, więc uważaj.
– Dzięki za te wszystkie rady – powiedziała Anna. – Jakoś mi ulżyło. Byłam taka spięta, gdy tu wchodziłam.
– Widziałam! I blada jak pergamin – zażartowała Martyna. – Nie martw się. Szefowie nie dadzą ci zginąć – mówiła, odprowadzając Annę pod same drzwi sekretariatu. – A powiedz mi, bo doszły mnie pewne słuchy.... – Przez moment zastanawiała się, czy powinna była w ogóle pytać. Nie chciała wyjść na wścibską, ale bardzo nurtowała ją pewna kwestia. – Dlaczego rzuciłaś Olsztyn i przyjechałaś na nasze wygwizdowo? Boże! Oddałabym wszystko, aby się stąd wyrwać. Plotki mówią, że nie poradziłaś sobie w mieście i przyjechałaś do nas. Wiesz, ludzie raczej uciekają z Nikołowa, niż do niego zjeżdżają. – Martyna przechyliła głowę, oczekując barwnej historii.
Anna nie mogła odpowiedzieć. Czemu to zrobiła, wiedziała tylko ona sama. Nie znała tej kobiety, a poza tym, co komu do tego, dlaczego tu przyjechała.
– Szukam swojego miejsca na ziemi – rzuciła tajemniczo, po czym zniknęła za wielkimi drzwiami sekretariatu.
***
Pani Teresa pieczętowała stertę kopert. W powietrzu unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy, a z radia znajdującego się przy stojącej w jasnej donicy pelargonii z pożółkłymi liśćmi rozbrzmiewało Czekam na twój przyjazd Czerwonych Gitar. Anna doskonale zdawała sobie sprawę, że ta piosenka nie była żadną dobrą wróżbą. Pani Teresa na pewno nie czekała na jej przyjazd. Kiedy przestępowała próg pokoju, podłoga pod nią zaskrzypiała, przypominając, że pamięta jeszcze czasy sprzed wojny. Sekretarka spuściła okulary w cienkiej, złotej oprawce na sam czubek nosa, spojrzała ponad nimi na zegarek, po czym bez emocji przeniosła wzrok na wchodzącą.
– Dzień dobry – przywitała się półgłosem Anna.
– Jest dwie minuty przed czasem. Brawo – powiedziała Teresa z nutką ironii w swoim niskim, niemal męskim głosie.
– Starałam się. Byłabym szybciej, ale spotkałam na dole...
– Niech powiesi płaszcz na korytarzu w szafie, wróci i siada koło mnie – przerwała Teresa w swoim jarmarcznym stylu. – Nie interesuje mnie, co kto widział i kogo spotkał.
Anna przygryzła wargę.
Boże! – rozważała nerwowo w duchu. – Czy mnie też to kiedyś spotka? Czy ja również będę taka opryskliwa dla innych, kiedy dożyję tu emerytury? O ile jej w ogóle dożyję...
Wiedziała, że współpraca z tą kobietą nie będzie łatwa. Teresa zwracała się do niej bezosobowo, a przypadki kiedy powiedziała per pani można było policzyć na palcach jednej ręki. Cóż, w końcu nie musiały się od razu zaprzyjaźniać. Niebawem Teresa i tak miała odejść. Najważniejsze, aby nauczyła się od niej jak najwięcej.
Kiedy po odwieszeniu płaszcza Anna wróciła do sekretariatu, ujrzała stojącego przy biurku Teresy Jana. Miał na sobie grafitowy garnitur, spod którego wystawał kołnierzyk koszuli w kolorze écru. W tej samej chwili poczuła, jak zapach parzonej przez Teresę kawy po turecku miesza się z drogimi, wyrazistymi perfumami zastępcy burmistrza.
– Dzień dobry, pani Aniu – przywitał się w taki sposób, że niemal zadrżała. Miał wyjątkowo niski męski głos.
Teraz miała okazję spokojnie mu się przyjrzeć. Był wysoki i szczupły, podejrzewała, że jest także bardzo wysportowany. Miał bladobrązowe włosy i oczy w podobnym, karmelowym odcieniu. Ostre rysy twarzy, mocno wysunięta żuchwa, szerokie czoło i wydatne kości policzkowe sprawiały, że wyglądał jak z żurnala.
– Dzień dobry, panie burmistrzu – odparła zawstydzona własnymi myślami.– Nie powinnam tak bacznie przypatrywać się szefowi. – Skarciła się w myślach. – Jeszcze to dostrzeże.
– Niech siądzie i przeczyta te ustawy. – Teresa wstała zza biurka z trzema segregatorami pełnymi papierów, rzuciła je na stolik przy drzwiach, po czym wróciła z powrotem na swoje miejsce.
Anna zamarła. Przecież miała się uczyć, jak prowadzić dokumentację ratusza, kalendarze burmistrzów, jak przyjmować petentów. Miała się uczyć czegoś przydatnego, a tymczasem Teresa kazała jej ślęczeć nad dokumentami, których i tak zapewne nie zrozumie.