Serce bez granic - Anna Balińska - ebook + książka

Serce bez granic ebook

Balińska Anna

3,0

Opis

Po śmierci męża Dobrusia wpada w depresję. Mateusz był jej jedyną i największą miłością, był dla niej dobry i obiecywał zawsze przy niej trwać, jednak los zdecydował inaczej. Mężczyzna ginie w wypadku samochodowym. Dosia za radą przyjaciółki, ale w tajemnicy przed innymi, korzysta z pomocy psychiatry i psychoterapeuty, by móc dalej funkcjonować. Rodzice nie wspierają jej, uważając zachowania córki za fanaberie. Pewnego dnia na jej drodze staje Rafał i od razu wiąże ich jakaś niewidzialna siła. Okazuje się, że mężczyzna również ma tajemnice. Czy może ich połączyć coś więcej niż przelotne zauroczenie? Czy taki związek ma szansę przetrwać?

Wzruszająca opowieść o prawie do szczęścia poranionych serc.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 114

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (2 oceny)
1
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
2323aga

Nie polecam

Dałam 1 gwiazdkę ponieważ czytając opis książki spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Niech opis nikogo nie zwiedzie, to nie będzie kolejne lekkie opowiadanie na wieczór.
00

Popularność




Copyright © by W. L. Białe Pióro & Anna Balińska

Projekt okładki: Magdalena Muszyńska

Zdjęcie autorki: Zuzanna Wilamowska, Między kadrami

Skład i łamanie: WLBP

Korekta: Dorota Gęsich, Klaudia Szumińska

Redakcja: Agnieszka Kazała

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: II, Warszawa 2023

Patronat:

Miasto Iława

Miejska Biblioteka Publiczna w Iławie

Meloradio

Restauracja U Czapy

Info Iława

Gazeta Iławska

Natalove Czytanie – blog

Czytam dla przyjemności – blog

Czytamy bo kochamy – blog

ISBN: 978-83-66945-75-3

Dlatego wciąż

Nie ruszam się stąd

Bo może się stanie raz jeden cud

I przyjdziesz dotkniesz mnie

I powiesz

Zostań tu

Edward Stachura

Tego roku lipiec był kapryśny. Niespodziewane ulewy, okrutne burze i tylko nieliczne przebłyski słońca. Ci, którzy zaplanowali urlopy na pierwszą część lata, nie byli usatysfakcjonowani. Dlatego kiedy nadszedł sierpień, wszyscy odetchnęli z ulgą. Każdy poranek witał już od wschodu pierwszymi promieniami słońca i przyjemnym wiatrem, który muskał skórę pierwszych spacerowiczów.

Dobrusia przystanęła na moment, aby zaczerpnąć po raz ostatni świeżego powietrza. Poczuć letni powiew wiatru, usłyszeć śpiew ptaków moszczących się na gałęziach pobliskich drzew oraz ogarnąć wzrokiem jezioro. Stała tak, chłonąc każdą sekundę tej niesamowitej chwili, i gdyby nie rowerzysta przejeżdżający z impetem, zapewne trwałaby w tej medytacji jeszcze dłużej i z pewnością spóźniłaby się przez to do pracy.

Potrząsnęła głową, żeby wybudzić się ze snu na jawie. Uśmiechnęła się do siebie, po czym ruszyła pośpiesznie starymi schodami prowadzącymi z fosy w stronę zabytkowego ratusza. Ledwie łapiąc dech, spojrzała na zegar umocowany na ratuszowej wieży. Wskazówki sunęły po jego tarczy, wskazując upływający czas. Przyspieszyła kroku, by na wysokości urzędu nie skręcić przypadkiem w stronę galerii i nie zapatrzyć się na wystawę malarską. Och! Wtedy to już na pewno spóźniłaby się do pracy. Tak jak co dzień minęłaby potem cztery barokowe rzeźby, które przyjechały do jej miasta z ogrodów pałacu w Kamieńcu.

Za każdym razem, gdy tylko przywoływała na myśl urokliwe ruiny, natychmiast zaczynała zastanawiać się nad płomiennym romansem Marii Walewskiej i wielkiego Napoleona. Czy faktycznie mieli rację ci, którzy uważali, że spotkała ich prawdziwa miłość, czy jednak Napoleon dzięki swojej pozycji i wiekowi zmusił młodą i piękną Marię do romansu? Tego już nikt nie rozstrzygnie. Dobrusia chciała wierzyć w tę pierwszą, może nazbyt romantyczną wersję, choć rozsądek podpowiadał jej, że nie było na tym świecie prawdziwej miłości. No ale nic. Na szczęście pamiętała również, by przy gmachu ratusza skręcić w prawo i udać się w kierunku starówki.

Jeszcze tylko trzy, dwa, jeden… – odmierzała w myślach kroki, aby zatopić się w otchłani swojego biura.

Raźnym krokiem przestąpiła próg firmy. Przewiesiła torbę przez oparcie krzesła stojącego na zapleczu i wyjęła z niej szpilki. Znoszone trampki zamieniła na eleganckie buty. Spojrzała w lustro, poprawiła fryzurę, płynnym ruchem przeciągnęła pomadką po górnej wardze. Uśmiechnęła się, ruszając w stronę drzwi. Zamieniła kartkę z „zamknięte” na „otwarte” i zasiadła za swoim biurkiem. Po chwili weszło starsze małżeństwo.

– Witam, w czym mogę pomóc? – przywitała się z klientami, czując, że to będzie długa niedziela w pracy. No cóż, w końcu biuro podróży, w którym aktualnie pracowała, należało do znanej sieci oferującej swoim klientom wycieczki siedem dni w tygodniu.

Kiedy przyszli turyści opuścili pomieszczenie, zaparzyła sobie kawy w ulubionym kubku, po czym podeszła do małego radia stojącego na parapecie obok dwóch donic z zamiokulkasami i podkręciła głośność. Z głośników wydobyły się kojące rytmy The Commodores, a dokładnie słowa: I’m easy like Sunday morning. Spojrzała przez okno. W zasadzie ruch uliczny był nikły. Oprócz kilku starszych pań przemykających na mszę do kościoła Przemienienia Pańskiego nie było żywej duszy. Dochodziła dopiero jedenasta. Iława leniwie przeciągała się w łóżkach po wczorajszym koncercie szant.

Dobrusia upiła łyk kawy i otulając kubek obiema dłońmi, wyszła na próg biura. Rozejrzała się wokół, aby minuta po minucie chłonąć widok porannej starówki. Pobliskie sklepy, restauracje czy gabinety lekarskie były pozamykane i właściwie miała wrażenie, że tylko ona pracowała w niedzielę. Chociaż z tego, co dało się zauważyć, biuro informacji turystycznej również było czynne.

– Dzień dobry. Przepraszam… – Zza klombu z kwiatami wydobył się zakłopotany męski głos. Dobrosława odwróciła się w tamtą stronę, aby móc odnaleźć jego właściciela.

Mężczyzna stał w milczeniu, bacznie przypatrując się dziewczynie. W osłupieniu wpatrywał się w jej oczy, łapczywie przesuwał wzrokiem po jej włosach, policzkach, ustach.

– To niemożliwie… – wydusił w końcu.

Zaniepokojona Dobrusia po raz kolejny rozejrzała się wokół, po czym znów skupiła wzrok na osobniku, który nie dość, że wpatrywał się w nią zszokowany, to jeszcze coś mamrotał.

– Wszystko w porządku? – zapytała, dostrzegając, jak pobladł.

– Ta… Tak… – szepnął, odzyskawszy mowę. – Chyba pobłądziłem – przyznał nareszcie.

– A dokąd chciał pan dojść? – Uśmiechnęła się serdecznie.

– Szukam miejsca, z którego odpływa statek Ilavia – powiedział, odzyskując rezon. – Wczoraj byłem w informacji turystycznej, gdzie pewna pani gorąco polecała mi rejs. – Mężczyzna chrząknął, zdjął okulary przeciwsłoneczne, po czym zamknął oprawki i wsunął je do kieszeni w koszuli.

– Ilavia odpływa z przystani pod galerią handlową nad akwenem Małego Jezioraka – odpowiedziała najbardziej rzeczowo, jak tylko potrafiła. – Musi dojść pan do najbliższego ronda, czyli wychodzimy ze starówki, mijamy ratusz i idziemy ciągle prosto. Na rondzie skręcamy w prawo, a przy galerii handlowej jest już przystań.

– Dziękuję. Mieszkam tu zaledwie od dwóch tygodni i wciąż się gubię – wyjaśnił.

– To zrozumiałe – odparła. – Jeśli będzie pan potrzebował jeszcze kiedyś pomocy, zapraszam.

– Czy pani pracuje jako przewodnik? – zapytał zaintrygowany.

– Nie – roześmiała się. – Po prostu mieszkam tu od zawsze. Znam to miasto jak własną kieszeń.

– Nie przedstawiłem się – rzucił, kiedy nastała cisza. – Rafał Langer.

– Dobrusia Wacławska. – Odwzajemniła uścisk dłoni.

– Nareszcie kogoś poznałem w tym mieście – ucieszył się, kątem oka dostrzegając, jak do biura podróży, w którym pracowała dziewczyna, zbliżała się jakaś kobieta. – Przeszkadzam.

– Nie… – Nie zdążyła nawet zaprotestować.

– Pójdę już. Miło było cię poznać, Dobrusiu, i dziękuję za pomoc. – Odwrócił się na pięcie, po czym ruszył przed siebie.

– Zapraszam, zapraszam… – zwróciła się do klientki, wciąż wiodąc oczami za nowo poznanym mężczyzną.

– Chciałabym wykupić wakacje na Teneryfie – zapowiedziała pani w średnim wieku, znikając w otchłani biura.

***

Rafał wrócił do mieszkania. Usiadł na jednym z szarych pudeł i roześmiał się.

– Cichy port w starej kamienicy – rzucił do siebie.

Rozejrzał się dookoła. Nic w tym mieszkaniu nie przypominało jego apartamentu w Poznaniu i dawnego życia. I dobrze. Za nic nie zamieniłby tego spokoju, który czuł w tym momencie, na wyścig szczurów, w którym brał udział do tej pory. Wiedział, że jego przeprowadzka do Iławy nie była przypadkiem. Miasto w otulinie lasów, z licznymi jeziorami, polami i łąkami w niczym nie przypominało autostrad i wieżowców, do których wcześniej zmierzał. Teraz było mu po prostu dobrze.

Chwycił pierwszy karton, otworzył go i zajrzał do środka. Chaotycznie powrzucane książki, jakiś porcelanowy kurzołap i laptop. Podjął decyzję, że stworzy własną biblioteczkę. Ba! Gabinet od razu! Miał tu tyle pokoi, że spokojnie pomieściłby stare drewniane biurko, jakiś szezlong, może zabytkową lampę? Mieszkanie w kamienicy zobowiązywało do utrzymania klimatu. Zastanawiał się jedynie, czy powinien zainwestować w jakieś rośliny. Co prawda, gdyby wynajął jakąś dekoratorkę wnętrz, miałby ten kłopot z głowy. Jednak pamiętając zimny i bezduszny apartament jaki zajmował poprzednio, postanowił urządzić mieszkanie po swojemu.

Cichy port w małym, spokojnym mieście. Właśnie ziściły się jego marzenia.

***

Klucz zgrzytnął w zamku. Dobrusia szarpnęła za klamkę i aż podskoczyła ze strachu.

– Na litość boską, co ty tu robisz?! – wrzasnęła, dostrzegając, jak z jej własnej łazienki wyłania się osobnik z zieloną twarzą, w białym ręczniku i niebieskim turbanie.

– Matka wyrzuciła mnie z chałupy, a że miałam twoje klucze, to postanowiłam się do ciebie wprowadzić – rzuciła lekceważąco postać wątpliwej urody.

– Marysiu… – jęknęła Dobrusia, załamując ręce. – Opowiadaj, o co znowu poszło. Przypominam ci, że to już trzeci raz w tym miesiącu, gdy matka wyrzuca cię z domu – dodała, usiłując zagłuszyć szum czajnika.

– Powiedziałam, że zrobię sobie kolczyk w pępku. Oznajmiła, że po jej trupie. Nie chciałam jej od razu mordować, więc z dwojga złego chyba lepiej wybrałam, nie sądzisz? – Małolata usiadła na blacie.

– Chryste! Maryśka! Złaź! – przegoniła nastolatkę. – Na tym blacie kroję chleb, a ty na nim siadasz. Poza tym… – Dobrusia dopiero teraz miała okazję przyjrzeć się dziewczynie z bliska. – Czy to, co masz na twarzy, to maseczka z alg, którą kupiłam we Francji?! Wiesz, ile ona kosztowała?! Ją się nakłada po troszeńku… – jęknęła.

– Odkupię ci. – Dziewczyna machnęła ręką.

– Za co? Powiedz ty mi, za co chcesz odkupić kosmetyk wart dwieście euro, skoro jesteś bezdomna… – Dobrosława westchnęła ciężko.

– To przejściowe kłopoty.

– Oczywiście, że przejściowe. Przecież ty zaraz wpakujesz się w kolejne.– Przewróciła oczami, słysząc dzwonek do drzwi. Nie zdążyła dojść do progu. Z głębi przedpokoju dobiegały nerwowe wrzaski:

– Gdzie ona jest?! Dobruśka, powiedz mi tylko, że jest u ciebie!

Maria stanęła za przyszywaną ciotką z miną szczeniaka, który coś narozrabiał.

– Nie chowaj się! Widzę cię! Czyś ty na rozum z kozą się zamieniła? – Rozwścieczona kobieta zwróciła się do córki, a następnie dodała: – Wyobrażasz sobie? Spakowała swoje rzeczy, napisała list pożegnalny i zniknęła. Ja dostanę nerwicy przez to dziewuszysko!

– Asiu, spokojnie. Marysia przyszła do mnie. Zresztą nie pierwszy raz. Tu czuje się bezpieczna i wiesz, że nic jej nie grozi.

Dobrusia starała się uspokoić zszargane nerwy przyjaciółki. Patrzyła z politowaniem, jak Joasia czerwienieje ze złości, znosząc kolejne wybryki swojej córki. Aśka nigdy nie miała łatwo. Matka alkoholiczka, ojca nie znała. Dla kolejnych „wujków” przychodzących do jej mamy była jedynie problemem. W wieku szesnastu lat zaszła w ciążę. Kiedy Darek, jej ówczesny chłopak, dowiedział się o tym, zniknął bez śladu. Aśka, która tak naprawdę sama wciąż potrzebowała opieki, musiała zająć się swoim nowo narodzonym dzieckiem. Po zawodówce zaczęła pracę w markecie. Za rodzinę miała jedynie Dobrusię i jej rodziców. Nic dziwnego, że gdy tylko Marysia podrosła, Asia poczuła, że to wszystko ją przerastało.

– Marysiu, pójdź się ubrać. A ty wejdź, porozmawiamy. – Gospodyni skinęła głową w stronę salonu. Aśka podążyła za nią bez protestu. Nie miała już na nic sił. Córka dosłownie wyssała z niej resztkę energii.

– Chciała przekłuć sobie pępek – zaczęła smętnie Joanna, nim przyjaciółka zdążyła usiąść obok.

– To taki wiek – próbowała uspokoić przyszywana ciotka.

– Wiek? Ja już chyba wolałabym, aby minął. Niebieskie włosy, tatuaż na plecach, weekend z chłopakiem, a teraz kolczyk w pępku. Dobruśka, powiedz mi, ile jeszcze zniosę. – Rozpłakała się. – Jestem najgorszą matką świata. Nie dogaduję się z własnym dzieckiem. Ona popełnia błąd za błędem, a ja nie potrafię jej przed tym ustrzec.

– A może potraktuj to jako lekcję? Pomyśl, że my, gdy byłyśmy w jej wieku, też popełniałyśmy błędy. Pozwól jej na to. Niech popełnia swoje i wyciąga wnioski – nakłaniała.

– Łatwo ci mówić. Twoja córka nie przyjdzie do domu i nie powie: „jestem w ciąży”, bo ty nawet nie masz faceta, żeby w tę ciążę zajść – burknęła.

Dobrusia posmutniała. Serce zaczęło walić jej mocniej, a do oczu napłynęły łzy. Jak Aśka śmiała powiedzieć jej coś tak okrutnego?! To był cios prosto w serce. Przecież doskonale zdawała sobie sprawę ze straty, jaką przeżyła.

– Przepraszam… – Joanna spostrzegła, jak bardzo zraniła przyjaciółkę.

– Mamo, możemy już iść? – Marysia stała w progu z jeszcze nierozpakowaną torbą.

– Powiedz coś. Nie płacz. Przepraszam za mój długi język. Chlapnęłam bez sensu… – nie dawała za wygraną.

Dobrusia usiadła na fotelu, ledwo łapiąc dech. Musiała zadzwonić do Tomka, i to natychmiast. Potrzebowała spotkania choćby na dwie minuty.

– Idźcie już. Poradzę sobie – nakazała, po czym wstała z fotela i nie zważając na gości, ruszyła w stronę łazienki. Pośpiesznie otworzyła szafkę z lekarstwami. Chwyciła białe pudełko z napisem „spamilan”. Wyjęła z niego jedną tabletkę, połknęła ją natychmiast. Kurczowo trzymając się wanny, oddychała głęboko.

Zaraz minie. To zaraz minie… – myślała, usiłując powstrzymać potok łez oraz kołaczące serce. Kiedy się podniosła, dostrzegła w lustrze swą bladą twarz i czerwone plamy na dekolcie. Drżącymi dłońmi odkręciła kran i obmyła twarz chłodną wodą.

– Dobruś, wszystko w porządku? – Aśka wślizgnęła się do łazienki.

– Tak, poradzę sobie. – Machnęła dłonią.

– Przepraszam. Wiem, że twoje rany wciąż są świeże. Nie pomyślałam o tym. Głupia jestem.

– Asiu, spotkamy się jutro, dobrze? Nie mam ochoty na rozmowy. Spędź to popołudnie z córką. Ona cię potrzebuje.

Kiedy przyjaciółka opuściła mieszkanie, Dobrusia chwyciła za telefon, wybierając pierwszy numer z listy. Po drugim sygnale usłyszała męski, lekko zachrypnięty głos.

– Panie Tomaszu, miałam kolejny atak. – Rozpłakała się na nowo. – Myślałam, że się z tym uporałam. Myślałam, że już jestem na tyle silna, że żadne słowa nie wyprowadzą mnie z równowagi. Aśka powiedziała, że moja córka nie przyjdzie do domu. Nie przyjdzie do domu… – szlochała.

– Dobrusiu, przerabialiśmy to jakiś czas temu. Pamiętasz, co powiedziałem o twojej chorobie? Mówiłem, że zaburzenia depresyjne nie są przeziębieniem, które wyleczysz w przeciągu tygodnia. Chwile załamania będą ci się zdarzać, nawet jeśli upłynie sporo czasu. Będziemy nad tym pracować. Poradzimy sobie, tylko przestań myśleć o tym w kategorii konkurencji. Kiedy masz lepszy dzień, odhaczasz go w kalendarzu, myśląc: „na co mi leki, na co mi psychoterapia?”. Kiedy masz gorszy dzień, zaczynasz wątpić w cały sens leczenia i uważasz, że popełniłaś błąd – tłumaczył spokojnym, kojącym głosem. – Pozwól sobie na całą paletę emocji w swoim życiu. Nie ma dobrych i złych uczuć. Wszystkie są nam potrzebne.

– Na cholerę mi taka przyjaciółka, skoro potrafi mnie ranić – przerwała.

– Zrobiła to celowo?

– Wydawałoby się, że nie.

– Więc nie skreślaj waszej wieloletniej znajomości przez jeden incydent. Pomyśl raczej, że ten moment był ci potrzebny. Może to był właśnie znak. Pamiętaj, że gdy już zakończymy psychoterapię, będziesz musiała żyć dalej, a osób, które będą sprawiały ci przykrość, nie usuniemy z powierzchni ziemi.

– No tak, nie omijamy przeszkód, tylko je przepracowujemy. – Westchnęła.

– Jak się teraz czujesz?

– Wydaje mi się, że leki zaczęły działać. Moje dłonie już nie drżą. Czuję się trochę mniej zdenerwowana. Ale myśli wciąż krążą wokół słów Aśki.

– Nie mamy wpływu na to, co mówią i myślą inni. Mamy wpływ na swoje samopoczucie, na swoje myśli i emocje. Jeśli pozwolisz złym słowom krążyć w swojej głowie, zakiełkują i osiądą na dobre. Zastąp je czymś przyjemnym. Pomyśl, ile dobra otrzymałaś od Asi.

– Ma pan rację. Znam ją od zawsze… – Dobrusia zamyśliła się.

– Więc wybacz jej te słowa. Każdemu z nas zdarza się powiedzieć coś w nerwach.

– Zdenerwowała się na swoją córkę.

– Znów uciekła?

– Tak. Kiedy wróciłam z pracy, zastałam Maryśkę w moim ręczniku, z moją maseczką na twarzy – prychnęła. – Potem wpadła Aśka. Była wściekła. Prosiłam, aby pozwoliła Marysi popełniać błędy, a wtedy ona powiedziała, że mi jest łatwo, bo moja córka nie przyjdzie w ciąży, bo nie ma tu mojego męża.

– Zapewne boi się, że jej córkę spotka taki sam los jak ją. Opowiadałaś, że twoja przyjaciółka bardzo szybko została matką. Samotną matką.